17 maj 2024

Biuletyn nr 67 Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944, maj 2024

Z życia Stowarzyszenia

Co warto przeczytać

W bieżącym numerze stałe pozycje - prof. Andrzej Targowski i dr Jerzy Bulik.

Odwiedzamy naszego Jubilata oraz spotykamy się na świątecznym spotkaniu członków SDP1944.

A ponadto nieco poezji spod pióra naszych członków.

Na naszym blogu opublikowaliśmy w ostatnim czasie:

Zapraszamy do lektury!

Baza naszych wspomnień

Nieustannie wzbogaca się baza Naszych wspomnień. Serdecznie zachęcamy do dzielenia się z nami tymi unikalnymi informacjami - chętnych zapraszamy do kontaktu na nasz adres e-mail. Dzięki wolontariuszom możemy pomóc w ich digitalizacji, a nawet spisaniu.

Nasz znajomy Jubilat

Jest wśród nas kilku dziewięćdziesięciolatków.  Na ogół cieszą się dobrym zdrowiem, chętnie utrzymują kontakt z całą gromadką Dzieci Powstania. Życzymy im sił do samodzielnego radzenia sobie z przyjemnościami i trudami życia codziennego.

W gminie Pruszcz Gdański, we wsi Żuławka mieszka nasz znany kolega, były sołtys tej wioski – Zdzisław Czerwiński. Ciągle aktywny społecznie, dzieli się radami z władzami gminy, przekazuje mądre nauki małym mieszkańcom. Jego doświadczenie to m.in. udział w walkach na Woli na ulicy Krochmalnej, gdzie mieszkał do 1944 r. 

Miarą zasług i popularności Zdzisława jest uroczysta oprawa jubileuszu 90 –tej rocznicy Jego urodzin, przygotowanego przez jego przyjaciół (wśród których było wielu samorządowców) w świetlicy „Pod Żurawiem” w Żuławce. Wielkim wsparciem dla Zdzisława jest jego życiowa partnerka Basia Smucińska, też warszawianka, dziecko Powstania. W tym roku oboje zamierzają wziąć udział w uroczystościach w DULAGU 121.



Radości w jubileuszowym spotkaniu nie było końca. Pięknym uświetnieniem był występ dziecięcego zespołu pieśni i tańca „Jagódki”. Atmosferę spotkania można odczuć oglądając zdjęcia z uroczystości.

Wiersze naszych koleżanek i kolegów

Krysia Bilska wystąpiła do zespołu redagującego Biuletyn z propozycją uatrakcyjnienia (jej zdaniem) zbyt poważnego charakteru tej publikacji. Swoją propozycję wsparła własnymi wierszami. Liryczny charakter przesłanej poezji spodoba się wszystkim, którzy są wrażliwi na piękno mazowieckiej przyrody.


Obecny na tym spotkaniu członków SDP1944 Tadzio Świątek, znany również jako publicysta i propagator historii przemysłowych rodów warszawskich i znawca historii Konstancina, zadeklarował udostępnienie własnego wiersza pt. "Królikarnia".
Wiersze prezentujemy poniżej.


Moja rzeka
Z głębi ziemi wyjrzał strumyczek,
Błyska srebrnym okiem spod kamieni,
Rozgląda się dokoła, cieszy słońca blaskiem
I płynie.
Rusza szybko, zerkając ciekawie,
Co siedzi na kamieniu?
Co się rusza w trawie?
Nagle jest przeszkoda. To drzewo zwalone.
Trzeba zwolnić biegu.
Można szeroko rozlać swoje wody,
Trochę się powygrzewać lub odpocząć lodem.
Trzeba się podzielić wodą z całą okolicą,
Napoić zwierzęta, ptaki i owady.
Drzewa i trawy mocząc sobie nogi
Skryj a strumyk w swych liściach,
Ukryją go w cieniu.
Ale to już nie strumyczek, to strumyk,
Strumień, rzeczka.
To rzeka.
Płynie dostojnie,
Tocząc swoje wody
Do morza,
Do celu.
Stoję nad tą rzeką.
Kocham ją.
To moja piękna Wisła. I spokojna.
Droga
Droga nie ma początku ani końca.
Jest.
Droga piaszczysta, stopami znaczona.
Rośnie na niej wierzba, głogami spleciona.
Stoi krzyż samotny, kwiatami ubrany,
Dalej pola zielone, złote, puste,
Łąki z kępami drzew, ziół i zarośli.
A dwie wierzby co stoją po jej obu stronach
Prowadzą rozmowy o tym jak czas mija
I jak świat się zmienił.
I jest las, co wędrowcom utrudzonym
Daje cień i odpoczynek.
Drzewa stare, wysokie, co wiele widziały
Rozmawiają ze słońcem i wiatrem.
Ta droga jest cicha i spokojna,
Niech taka zostanie,
Bo to nie jest droga,
To drogi maleńki kawałek.
Nocka
Nocka, czarnula, jest zmęczona,
Już chce iść do domu.
Czarny płaszczyk zwinęła, czas spać.
Ale słonko oczka dopiero przeciera,
Przeciąga promyki
Wolniutko się budzi.
Wstawaj słonko, już czas oświetlić
Ścieżki, drogi i ulice,
Zajrzeć w okna, w kąty i kąciki
W tajemnicze zakamarki.
Pokaż barwny świat.
A, gdy się zmęczysz
Przyjdzie koleżanka nocka.
Znowu czarny płaszczyk rozwinie,
A ty pójdziesz spać.
Homo sapiens,
To człowiek myślący.
Tak by się zdawało.
Lecz jeśli człowiek myślący
To czemu wokół
myślenia tak mało?
Chwila, moment…
Trwa długo,
Kiedy z niepokojem…
Czekasz.
Chwila, moment…
trwa krótko,
Bo krótkie są chwile…
Szczęścia.
Usiadł na chodniku
Maleńki wróbelek,
Skromny, szary, malutki,
Taki elemelek.
Ziaren szuka w kamieniu
Pewno pusty brzuszek
Dam ci ptaszku bułeczkę
I serca okruszek.

Królikarnia
Sasi  urządzali tutaj na króliki polowania
i tak nazwa - Królikarnia - w końcu powstała.
A kiedy miejsce to nabył szambelan królewski
Karol Tomatis de Valery - postawił pałac, o którym śnił.
Jako Włoch, wybrał "villę della rotonda",  
do czego natchnęła go chyba Gioconda!
A na wykonawcę zaś, genialnego Domenica Merliniego,
architekta króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Merlini wyśmienicie spełnił jego marzenie,
wzniósł pałac-willę, zjawisko - olśnienie!  
Sprawił, że prawdziwa villa rotonda na skarpie wyrosła, 
jakby tajemna ją siła z Rzymu - aż tutaj przeniosła.
Nakryta kopułą - szyszką zwieńczoną,
ma fasadę kolumnadą ze schodami mi ozdobioną.
Co już z daleka rzuca na kolana,
bo też architektura Królikarni jest jest wysmakowana.
Wszak hrabia Tomatis nie był głupi,
kiedy król Staś Królikarni od  niego nie odkupił,
on wytworną restaurację w niej otworzył
dzięki czemu stokrotnie majątek swój pomnożył.   
Później książęta Radziwiłłowie Królikarnię nabyli 
i jeszcze wspanialej ją przyozdobili.
Po Radziwiłłach Druccy-Lubeccy byli epizodycznie
i za ich czasów pałac wyglądał prześlicznie.
Po nich Xawery Pusłowski w Królikarni wszedł posiadanie
i w rękach Pusłowskich pałac najdłużej zostanie.
Ostatnią Marta z Pusłowskich hr. Krasińska była,
którą stąd druga wojna światowa na zawsze do Francji rzuciła.
Potem latami, zniszczony pałac czekał na odbudowę,
by stać się Muzeum X. Dunikowskiego o funkcje pełnić nowe. 

Wystąpienie 

profesora Andrzeja Targowskiego 

Wystąpienie miało miejsce z okazji wręczenia nagrody “Złotego Inżyniera” w Politechnice Warszawskiej 16 listopada 2023 r.

Prof. dr inż. Andrzej Targowski, Honorowy prezes Stowarzyszenia PESEL, prof. Emeritus Western Michigan University, członek Kapituły Godła Polskiego (2019)

Wręczenie nagrody "Złoty Inżynier Politechniki Warszawskiej" w Małej Auli PW - 2023
- drugi od lewej prof. Andrzej Targowski.


Rewolucja przemysłowa ominęła Polskę ponieważ nie było  polskiego państwa, a zaborcom nie zależało na unowocześnianiu „chorego” państwa. Odzyskana w 1918 r. niepodległość okazała się za krótka na odrobienie opóźnień. Wprawdzie budowano Centralny Okręg Przemysłowy, port w Gdyni,  sieć kolejową, przemysł chemiczny i energetyczny (elektrownie wodne), wzrosło wydobycia węgla, produkowano samochody, ale wkrótce II wojna światowa zniszczyła 40% infrastruktury państwa, a Warszawa została kompletnie zburzona.  Wielu wybitnych inżynierów zginęło albo opuściło Polskę.  

PRL – intensywne uprzemysłowienie.  3-letni plan odbudowy (1947–1949) zakładał podniesienie stopy życiowej powyżej poziomu przedwojennego, ale w latach  następnych nastąpiło intensywne uprzemysłowienie na wzór sowiecki (przemysł  ciężki i zbrojeniowy). Lekceważono konsumpcję.

Nastąpił jednak intensywny  rozwój politechnik i szkół zawodowych.  Pomimo zachodniego embarga na wysoką technikę i zaawansowane podzespoły,  Polska eksportowała obrabiarki numeryczne, komputery, telewizory, radia, samoloty i statki rolnicze, wagony osobowe,  maszyny rolnicze, chemikalia i nawozy,  produkty spożywcze, węgiel, a nawet  energię elektryczną oraz konkurowała  o 10 miejsce w gronie uprzemysłowionych  państw świata.  
Rola inżynierów w upadku PRL. W początkowym okresie Gierka (1970–75)  promowano rozwój technokracji i informatyki oraz otwarcie na Zachód. Zakupiono 440 licencji, w tym zaawansowane  komputery. Na studia i staże wyjechało  blisko 50 tys. inżynierów, ekonomistów,  informatyków. Ich wyjazdy, często potem powtarzane pozwalały na zapoznanie się  z Zachodem i jego funkcjonowaniem. Stanowili oni później inżynierski trzon ruchu  NSZZ „Solidarność”, byli świadomi tego co  chcą i dlaczego. Do liderów tego nurtu należeli m.in. wicepremier mgr inż. Tadeusz  Wrzaszczyk, prof. dr hab. inż. Jan Kaczmarek, minister dr inż. Aleksander Kopeć  i inni. Plan został wygaszony, a wkrótce  nastąpił upadek PRL. 
III RP – zmarnowana szansa. W czasie  transformacji centralnie planowanej gospodarki nastąpiła deindustrializacja kraju. Wyprzedawano dobre zakłady, które  potem zagraniczne konkurencyjne firmy  likwidowały.

Doprowadzono do upadku stocznie. Kupiono włoską szybką kolej, dla  której nie było odpowiednich torów, podczas gdy Niemcy kupowali i kupują polski  tabor. Łatając budżet, przejedzono dorobek PRL. Rola inżynierów w gospodarce  podupadła. Na I Światowym Zjeździe Inżynierów Polskich (2008) powiedziałem,  że żaden dobry inżynier nie pozbywałby  się tak lekko fabryk i stoczni.  
PRL bis – monopolizacja i klęska. W latach 2u016–2023 zwiększona została rola  przedsiębiorstw państwowych polegająca na ich monopolizacji (przykładem  ORLEN). Rozluźniono, niemal do stanu  izolacji współpracę w zakresie inżynierii  i informatyki z UE. 
Polska stała się mini-Chinami Europy, ponieważ montuje niemieckie wyroby  i dystrybuuje zachodnio-europejskie towary rozwiniętym transportem drogowym.  Moim zdaniem możliwości twórczości inżynierskiej są ograniczone. Powoduje to,  że pod względem innowacyjności Polska  znajduje się w czwartej grupie początkujących innowatorów, aż 70% poniżej średniej UE; w światowym rankingu aplikacji  patentowych (dane z 2022) prowadzi USA  z 48088
zgłoszeniami; Polska z 615 jest  porównywalna z Lichtensteinem; efektem  tego jest merytoryczny upadek (otwierane go i zamykanego) Ministerstwa Cyfryzacji i trzecie od końca miejsce Polski w UE  w rozwoju informatyki; w Polsce dominują  zagraniczne firmy softwarowe (85% rynku), podczas gdy 15% jest w polskich rękach w zakresie gier komputerowych; najlepsza polska politechnika jest na dalekim  901–1000 miejscu w świecie w 2023 r.  
Dlaczego tak jest? Z kraju, w latach 1980– 2023, wyjechało ok. 4 mln osób, w tym  tysiące
nierzadko świetnych inżynierów  i informatyków. Widać niechęć krajan do  specjalistów z zagranicy, np. nie akceptowano amerykańskich stopni naukowych.  Po I wojnie światowej powróciło ok. 300  profesorów, w tym 2 zostało prezydentami. Do III RP profesorowie wracają raczej  na emeryturę. W składach Rady Ministrów od lat prawie nie ma inżynierów, za to jest  nadreprezentacja prawników i humanistów. 

Tak zwana Konstytucja dla Nauki  zawiera kilkaset paragrafów na 250 stronach, podczas gdy w USA w ogóle nie ma  ministerstwa ds. szkolnictwa wyższego,  a uczelnie należą do najlepszych w świecie. Kształcenie inżynierów w Polsce  w porównaniu do Stanów Zjednoczonych  jest prawie dwa razy „większe” co wymaga 210 kredytów (transferowych ECTS)  wobec 125, ale praktyki studenckie są dopiero w ostatnim semestrze. W USA 25 %  wykładów jest z wiedzy ogólnej. W Polsce  jest tylko jeden przedmiot humanistyczny  oraz język i WF. Polski absolwent jest wysoce specjalizowany i nie przygotowany  do „poziomego” myślenia, które jest warunkiem innowacyjności . Innowacyjność  techniczna jest promowana bardziej przez  państwowe granty niż prywatne przedsiębiorstwa, co jest typowe dla USA. Rozwiązania systemowe w Polsce sięgają czasów PRL, kiedy zastopowano systemowy  i sieciowy rozwój informatyki na wniosek  profesury wykształconej w ZSRR. 

Podsumowanie: Proponowałem i proponuję zorganizowanie w Polsce konferencji  poświęconej wyjściu z przedstawionego  przeze mnie impasu. Jako punkt wyjścia proponuję moją monografię „Informatyka  strategiczna” (PAU 2023). 

Wielkanocne spotkanie członków Stowarzyszenia

W Wielki Piątek 27.04.2024  udało nam się zebrać dla złożenia sobie życzeń świątecznych w całkiem sporej grupie. Do Biblioteki na Tynieckiej przybyło ponad 20 osób. Ponownie kilka osób zapowiedziało swoją obecność, ale w ostatniej chwili “nawaliło”. Względy zdrowotne lub transportowe decydowały o obecności w tym dniu. Tylko tak to można tłumaczyć nieobecność Dzieci, które zawsze w wielką chęcią i zaangażowaniem stawiało się na spotkaniach.
Z roku na rok zauważamy coraz większą radość ze wzajemnego obcowania w swoim gronie. Uśmiech, ożywione rozmowy przy stole, zainteresowanie poruszanymi tematami towarzyszą nam coraz intensywniej.





Kolega Jacek Łaszewski omówił swoje doświadczenia z dochodzeniem do prawdy, jakie uprawnienia w korzystaniu ze służby zdrowia daje legitymacja kombatancka byłych więźniów DULAGU 121. Prawda okazała się bolesna. Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych w pisemnej odpowiedzi wyraźnie podzielił kombatantów na “lepszych i gorszych”. Dzieci DULAGU należą oczywiście do “gorszych kombatantów”. Nie przysługują im ułatwienia w dostępie do specjalistów, pobyty w sanatoriach, dofinansowanie pomocy rehabilitacyjnych i dofinansowania udogodnień w wyposażeniu mieszkań.
Powzięliśmy decyzję, że po okrzepnięciu nowych władz UdsKiOR skierujemy do niego prośbę o wyrównanie przywilejów wszystkim kombatantom.
Spore zainteresowanie wzbudzają sprawy wyjazdów wypoczynkowo/rehabilitacyjnych oraz paczek świątecznych.
W obu tematach jesteśmy zależni od organizatorów odpowiednich akcji. Zdobywanie i dystrybucję miejsc wypoczynku i regeneracji zdrowotnej to domena zaprzyjaźnionego Stowarzyszenia Dzieci Wojny pod kierownictwem p. Rutkowskiej-Kaczmarek. Paczki organizuje i rozprowadza szczecińskie Stowarzyszenie “Paczka dla Bohatera”, któremu przewodniczy pan chor. Tomasz Sawicki. Oba stowarzyszenia napotykają z roku na rok coraz trudniejsze warunki działania. Cierpi na tym także nasze stowarzyszenie.

Podziękowanie dla Biblioteki Multimedialnej przy ul. Tynieckiej 40A na ręce pani Aleksandry Mostowskiej - dyrektorki Biblioteki. Podziękowanie to wysłane zostało mailem.


Szanownej Pani Dyrektor i pracownikom Biblioteki
 
składam serdeczne podziękowania za kolejne, coroczne udostępnienie pomieszczenia, przygotowania stołu i zastawy stołowej na spotkanie członków Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.
Można było zauważyć, że spotkanie w Bibliotece spełniło oczekiwania naszych Dzieci 1944, które wykazały radość ze spotkania i obdarowywały się wzajemną sympatią.
 Bez odpowiedniego lokum nie byłoby tego ważnego dla nich spotkania.
Wszystko to dzięki naszym wspaniałym gospodarzom!
Wspomnimy o gościnności w Bibliotece na naszym Facebooku i w Biuletynie.
 
Za Zarząd SDP1944
Wojciech Łukasik
Przewodniczący


Bogdan Zawadzki i jego książka "Wokół konstytucji 1935 roku" 


Wśród nas jest wiele Dzieci Powstania, które z pasją bronią przekonań, jakie wyniosły z domu rodzinnego i działalności społecznej. Te przekonania podparte są często głęboką wiedzą historyczną. Powszechna społeczna świadomość historyczna nie sięga daleko w przeszłość, zachowując w pamięci pobieżną znajomość faktów wyniesionych z lekcji historii.
Jednostki mogą się jednak pochwalić analizą setek zebranych dokumentów, z których wyciągają wnioski daleko wykraczające ponad poziom aktualnych dyskusji, jakie serwują nam stacje radiowo-telewizyjne.

Taką jednostką jest członek naszego stowarzyszenia Dzieci Powstania kolega Bogdan Światopełk-Zawadzki. Jego pasja - to ciągłość państwowości Polski w oparciu o analizę kolejnych konstytucji Rzeczypospolitej. Kol. Bogdan uważa Konstytucję 1935 za najważniejszy dokument Polski po odzyskaniu Niepodległości w 1918 r.

Przedstawiamy książkę pana Bogdana pt. „Wokół Konstytucji 1935 roku”.

Jako aktywny działacz „Solidarności”, począwszy od czasu studiów na Politechnice Gdańskiej, reprezentuje bardzo ostry, konserwatywny pogląd na wszystkie zmiany polityczne w naszym kraju. Dla przeciętnego „zjadacza chleba” wiele jego poglądów jest nieco trudne do akceptacji. W miarę lektury książki, zaznajamiania się z treścią uzasadnień tez autora, nabieramy szacunku do jego wywodów. Tym bardziej, że z książki wypływa szacunek do takich polityków jak marszałek Piłsudski, W.J. Sławek, W. Grabski, E. Kwiatkowski, R. Dmowski, I.J. Paderewski, W. Witos, G. Narutowicz, S. Wojciechowski.

Zachęcamy do lektury „Wokół Konstytucji 1935 roku”. Znajdziemy tam też wiele wątków z historii rodziny autora oraz opisy kontaktów z wybitnymi politykami żyjącymi w trakcie zbierania materiałów.

Felieton dr Jerzego Bulika



Cisza

Chce się powiedzieć za Wisławą Szymborską „cisza nie jedno ma imię…”
W znaczeniu podstawowym jest to stan, gdy w jakiejś przestrzeni nie rozchodzą się żadne dźwięki, ale jest to również cisza, która zapada pomiędzy ludźmi, niezależnie od tego, czy towarzyszy jej lub nie, jakieś „tło akustyczne” np. muzyka czy gwar panujący w danym pomieszczeniu.

Może być zewnętrzna, gdy dotyczy otaczającej nas przestrzeni i wewnętrzna, gdy dotyczy stanu naszego ducha.

Może oddziaływać na nas korzystnie – uspokajająco, a może też, szczególnie gdy jest bardzo głęboka (taka, jak np. w komorze bezechowej) i trwa długo – niepokoić, a nawet powodować występowanie chorobowych stanów nerwowych.

Może być zarówno oznaką zgody jak i sprzeciwu.

Może mieć różny „wydźwięk” (chociaż brzmi to paradoksalnie w odniesieniu do ciszy). Gdy zachodzi między dwójką przyjaciół może oznaczać harmonię i całkowite wzajemne zrozumienie, nie wymagające słów. Gdy zapada między ludźmi, którzy nie są sobie bliscy, oznacza brak wspólnej platformy do rozmowy i/lub niechęć do rozwijania kontaktu.
Może w różnych okolicznościach symbolizować „niewyrażalne” myśli i uczucia, np. gdy czcimy nią pamięć osoby zmarłej.

Może być naładowana emocjami, nadziejami lub obawami, gdy poprzedza wydarzenie na jakie się oczekuje.

Może być znacząca, wymowna, kontemplacyjna, upragniona, kojąca, nieprzyjemna, kłopotliwa, denerwująca, złowróżbna, martwa.
W konkluzji: żadna cisza nie jest niema; każda zawiera w sobie jakąś treść, każda w swoisty sposób mówi.



Wspomnienia Marii Jolanty Stefańskiej-Kuroń

W okresie okupacji niemieckiej rodzice moi - oboje zaangażowani byli w działalność konspiracyjną i używali fałszywych dokumentów.

Ojciec: Janusz Sierant, mama: Maria Wiśniewska - po ślubie (w dniu 26.12.1942r.) Maria Sierant. Również ja, ich córka od urodzenia tj. 23.11.1943r. nosiłam konspiracyjne nazwisko moich rodziców: Maria Jolanta Sierant.

Ojciec mój Roman Stefański ur. 10.02.1917r. mieszkał, studiował i pracował w Poznaniu. W chwili wybuchu wojny był zatrudniony w Zakładzie Ubezpieczeń Wzajemnych gdzie pracował jako urzędnik. W redakcji pisma ,,Orlęta" był redaktorem odpowiedzialnym. 

Od września 1939 r. związany z organizacją ZWZ. Na przełomie września i października 1939r. został zaprzysiężony w konspiracyjnej organizacji niepodległościowej Ojczyzna" - ps. Omega (ps. Roch) i Biurze Zachodnim Delegatury Rządu na Kraj (ps. Henryk). Jesienią 1940r. po zdradzie w środowisku konspiracyjnym Poznania, poszukiwany przez Gestapo listem gończym, musiał uciekać z Poznania. Dokumenty ,,lewe", które od września 1940 r. dla bezpieczeństwa przechowywał u zaprzyjaźnionego kolegi, w wynajmowanym przez niego pokoju ,,przepadły." Zostały spalone przez właścicieli mieszkania po aresztowaniu ich lokatora. W zorganizowaniu wyjazdu do Warszawy pomogła ojcu

starsza koleżanka ze studiów - ta sama, która wcześniej pokazała list gończy za nim. Bez dokumentów, w mundurze kolejarskim z legitymacją kolejarską z opaską na rękawie jaką nosili polscy kolejarze, jako pomocnik maszynisty, około 11 stycznia 1941 r. przyjechał do Warszawy. Na dworcu w toalecie przebrał się w cywilne ubranie, oddał kolejarzowi mundur i legitymację.

Znalezienie lokum w mieście, którego nie znał było bardzo trudne. Po nawiązaniu kontaktu z „,Ojczyzną" i zaprzysiężeniu dostał dokumenty drogą organizacyjną, z Ośrodka Dokumentacyjnego AK. Dokumenty przyniosła mu łączniczka „Ada”. Mógł już wynająć dla siebie pierwsze mieszkanie

w Warszawie. Łączniczka „Ada" w grudniu 1942 r. została Jego żoną. (poz. 1 i poz. 2 bibliografii)

Mama moja Teresa Maria Stefańska z domu Pohl ur. 11.08.1020r. urodziła się, jako najmłodsza z sześciorga dzieci w rodzinie Władysławy z Ludwiczaków i Walentego Pohlów Powstańca Wielkopolskiego, - właściciela piekarni przy ul. Strzeleckiej w Poznaniu. Harcerka, związana z oddziałem ZHP Chorągwi Poznańskiej.

We wrześniu 1939r. skierowana została do służby sanitarnej dla ludności cywilnej przy szpitalu Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. Najstarsza z rodzeństwa Janina – pielęgniarka dyplomowana została powołana do służby medycznej w wojsku i przebywała poza domem. Brat Zygmunt z kartą mobilizacyjną wyruszył na wojnę.

Ojciec mamy Walenty został aresztowany i w grupie pierwszych zakładników osadzony w Ratuszu Poznańskim. W listopadzie 1939r. - kiedy przebywał w domu na przepustce z Ratusza, rodzina nieoczekiwanie została zmuszona przez Niemców do opuszczenia mieszkania, w ciągu kilkudziesięciu

minut. Małżonków Walentego i Władysławę z córkami: Zofią, Haliną i Teresą skierowano do Obozu dla Wysiedleńców Poznań Główna. Po 4. tygodniach pobytu w Obozie zostali wywiezieni koleją do Warszawy. Przed Bożym Narodzeniem, po 20.grudnia 1939r. wysiedli z pociągu na stacji Warszawa -Gdańska.

W Warszawie po nawiązaniu kontaktów z tajnie działającym oddziałem ZHP Chorągwi Warszawskiej mama podjęła pracę w PCK, w Sekcji Opieki nad dziećmi ofiarami wojny. W kwietniu 1940r. została przyjęta do organizacji niepodległościowej „Ojczyzna” ps. Ada. Z „,Ojczyzną" związani byli również brat mamy Adam i siostry. Od 1941 r. była łączniczką kierownika organizacji Witolda Grotta na Delegaturę Rządu na Kraj. Utrzymywała łączność pomiędzy Armią Krajową (Komórka Dokumentacyjna), a kierownictwem ,,Ojczyzny". Po aresztowaniu Witolda Grotta, w styczniu 1944r. została przydzielona, w charakterze łączniczki, do szefa organizacyjnego „Ojczyzny" Juliusza Kolipińskiego ps. Bartek W czasie Powstania Warszawskiego sanitariuszka dla powstańców i ludności cywilnej, leczonych w mieszkaniach prywatnych. W czasie pobytu w Krakowie podjęła ponownie funkcję łączniczki J.Kolipińskiego. (poz.1 Bibliografii)

Janusz Sierant i Maria Sierant z domu Wiśniewska to Rodzice moi, w życiu których uczestniczyłam nieprzerwanie od dnia 23. listopada 1943 r.

POWSTANIE WARSZAWSKIE

Na Żoliborzu, pobyt w Obozie Przejściowym w Pruszkowie, czas tułaczki.

Od urodzenia tj. od dnia 23. listopada 1943 r. mieszkałam z rodzicami na Żoliborzu, przy ul. Kozietulskiego 4B m. 4 .

Pozostawałam pod ich opieką. Rodzice, zaangażowani w działalność konspiracyjną związani byli z Armią Krajową, organizacją niepodległościową ,,Ojczyzna" i Delegaturą Rządu Londyńskiego na Kraj (poz. 1 i 2 Bibliografii). Opiekowała się mną Mama, która w miarę ograniczonych wówczas możliwości, utrzymywała czynny kontakt z organizacją ,,Ojczyzna". przede wszystkim jako łączniczka i kurierka.

Ojciec pracował poza domem. Był bardzo zaangażowany w działalność konspiracyjną.

Powstanie Warszawskie na Żoliborzu rozpoczęło się już o godz. 15.00. Ojciec dotarł do domu tuż przed rozpoczęciem walk. Kiedy z inicjatywy starszego harcerza Adama Kapłańskiego, którego mama moja znała jeszcze z Poznania, na Żoliborzu została utworzona Grupa Czerwonego Krzyża do opatrywania rannych (powstańców i ludności cywilnej) - leczonych w mieszkaniach prywatnych, włączyła się do tej pracy. Pełniła funkcję sanitariuszki. Działała w kwadracie ulic: Krasińskiego, Felińskiego, Wojska Polskiego, Kozietulskiego. Zawsze zabierała mnie ze sobą. Punkt PCK, W którym wydawano opatrunki mieścił się przy Pl. Inwalidów.

Dzień 29 września (ostatni dzień Powstania na Żoliborzu), był dniem najgorętszych walk. W godzinach popołudniowych, po wielogodzinnym ostrzale ul. Kozietulskiego żołnierze niemieccy wypędzili wszystkich z piwnicy, w której pomieszkiwaliśmy od jakiegoś czasu, a w której teraz schroniliśmy się razem z innymi mieszkańcami naszego domu. Wśród nas było też kilka osób, które uciekając przed ostrzałem tu się ukryły. Przymusili do wyjścia z piwnicy również kobietę, która błagała aby pozwolili jej zostać przy ciężko rannym, umierającym synku Tadziku.

Pognano nas pieszo ulicami: Kozietulskiego, Wojska Polskiego (pod niemieckim ostrzałem z ostrej broni), w kierunku Instytutu Chemii Przemysłowej, Powązek - do kościoła p.w. Św. Wojciecha na Woli. 

Mama po raz pierwszy opowiedziała mi o tym w dniu 24.06.2010r. w czasie kiedy oczekiwałyśmy na przybycie ekipy z Muzeum Powstania Warszawskiego, na nagranie dla Archiwum Historii Mówionej. Odręczny zapis tej wstrząsającej relacji zachowałam w swoich zbiorach.

W kościele p.w. Św. Wojciecha rodzice spotkali znajomego lekarza, dra Edwarda Kowalskiego- władającego doskonale jęz. niemieckim, zaprzyjaźnionego z naszą rodziną. Doktor Kowalski, tego dnia (oddelegowany ze szpitala przy ul. Płockiej w którym był zatrudniony), badał osoby dorosłe. To była ,,pierwsza ocena stanu zdrowia" - przed wysyłką do Obozu Przejściowego. Doktor, wydał ojcu zaświadczenie z rozpoznaniem: gruźlica płuc. Podał mu też nazwisko lekarza, do którego w obozie w Pruszkowie, miał zgłosić się do rejestracji.

W Kościele św. Wojciecha spaliśmy dwie noce. W dniu 1 października 1944r. pieszo (rodzice mieli dla mnie wózek), przeszliśmy w kierunku torów kolejowych, do załadunku do wagonów. W wagonach towarowych, późnym popołudniem dotarliśmy do Obozu. Kolejka do rejestracji ustawiona była na zewnątrz baraku. Na badanie przez lekarza obozowego, poleconego przez dra Kowalskiego, czekaliśmy całą noc. Lekarz potwierdził poprzednie rozpoznanie: gruźlica płuc. Ojciec uniknął wysyłki na roboty do Niemiec. Nie zostaliśmy rozdzieleni z sobą.

W Obozie Przejściowym w Pruszkowie (wózka już nie mieliśmy) – ulokowano nas w hali warsztatów kolejowych. Mama ze mną siedziałyśmy na wiązce słomy, którą znalazł gdzieś tato. W tej hali ludzie leżeli bezpośrednio na posadzce. Nasz pobyt w Obozie trwał od 1. do 5. października 1944 roku . W dniu 5 października - przed wieczorem, wyprowadzono nas z Obozu w kierunku rampy kolejowej. W odkrytych wagonach towarowych węglarkach, w ulewnym deszczu zostaliśmy wywiezieni w kierunku Krakowa, docelowo do Auschwitz. Na platformie wagonu, w zadaszonej budce strażniczej siedział żołnierz niemiecki. W rejonie Jędrzejowa, podczas postoju pociągu, który zatrzymał się przed stacją kolejową rodzicom (razem ze mną) udało się zbiec z transportu. Pieszo dotarli do miasteczka.

W Jędrzejowie odszukaliśmy rodzinę państwa Firlików- rodziców kolegi najstarszej siostry mamy mojej, którzy tak jak rodzina Pohlów - byli wysiedleńcami z Poznania. Ludzie ci udzielili nam schronienia. W ich gościnnym domu zostaliśmy do połowy października 1944r. Z Jędrzejowa ,,na własną rękę" wyjechaliśmy do Krakowa.

W Krakowie, zatrzymaliśmy się przy ul. Starowiślanej, w mieszkaniu rodziców kolegi ojca z „Ojczyzny" - państwa Roskoszów. Później w mieszkaniu przy ul. Sobieskiego 5 m.7 . Ojciec nawiązał kontakt z organizacją i kontynuował działalność konspiracyjną. Miał nowe dokumenty, a i tak był poszukiwany. W tym czasie Niemcy w Krakowie organizowali łapanki na ludzi z Warszawy. Dwukrotnie był zatrzymywany. Raz, w grudniu 1944r.- zabrany z ulicy, trafił do obozu na Prądniku. 

W styczniu 1945r. po tym jak ponownie został zatrzymany i wyprowadzony z mieszkania przy ul. Sobieskiego (razem z kolegą z organizacji, J. Kolipińskim), mama ze mną wyjechała z Krakowa - pociągiem, do Nowego Sącza. Taki plan działania, na wypadek aresztowania ojca, był uzgodniony wcześniej przez rodziców. Wspominała: miałam walizeczkę, poduszeczkę i ciebie na rękach".

Do Nowego Sącza dojechałyśmy późnym wieczorem. Wysiadłyśmy na stacji Nowy Sącz Przystanek. Mama znała adres domu, do którego miałyśmy się udać: Na Rurach, do chałupy gospodarza Frankowskiego. Frankowski był krewnym przyjaciela mojego ojca, jeszcze z Poznania. Usiadła ze mną na jakimś murku. Nie miała siły nieść mnie i iść dalej. Pomocy udzieli jej dwaj żołnierze niemieccy, którzy przebywali wtedy na tej stacji. Podprowadzili mamę w kierunku części miasta - Na Rurach. Tam, w nocy dołączyli do nas ojciec mój z J. Kolipińskim.

W czasie następnej nocy, tj. z 18. na 19. stycznia 1945 r. w Nowym Sączu, został wysadzony w powietrze Zamek, w którym wtedy mieścił się arsenał. Luna ognia była widoczna Na Rurach. Do Nowego Sącza wkroczyła Armia Czerwona. Gospodarz Frankowski zadecydował, że wszyscy również on z rodziną musimy wyjść z domu. Rankiem udaliśmy się do sąsiedniego domu, do mieszkania obcych nam ludzi. Po niedługim czasie, kiedy mama ze mną zaczęła się rozlokowywać, do pokoju weszli żołnierze radzieccy i nakazali wszystkim opuścić dom. W następnej chałupie nie mogliśmy zostać, tam były pluskwy. Nie mieliśmy gdzie się podziać. Pomocy udzielił nam obcy człowiek, kierowca ciężarówki zaparkowanej niedaleko. Zaprowadził na noc do swoich krewnych. W Nowym Sączu przy ul. Zacisze 17 zatrzymaliśmy się nie dłużej niż na jedną noc. 

W lutym 1945 r. Powiatowy Komendant Milicji Obywatelskiej w Nowym Sączu, na wniosek złożony przez rodziców, wydał przepustki uprawniające ich do wyjazdu z Nowego Sącza do Warszawy.

Dla ojca: dnia 09.II.1945r. dla mamy dnia 20.II.1945r. . 

Nie przypominam sobie w jaki sposób z Nowego Sącza dotarliśmy do Krakowa. Pamiętam tylko rozmowy rodziców, którzy wspominali nocną wędrówkę w terenie górzystym i spotkanych wtedy dwóch radzieckich żołnierzach ubranych w kożuchy.

Ojciec wcześniej już podjął działania w celu otrzymania zezwolenia na wyjazd do Poznania. Poznań, to miasto, w którym oboje z mamą urodzili się, przed wojną mieszkali i w którym mieszkały ich rodziny. W dokumentach, którymi rodzice legitymowali się Poznań nie figurował, nie było więc uzasadnienia do ubiegania się o przepustkę na powrót do tego miasta. Dzięki staraniom kolegów z krakowskiej komórki ,,Ojczyzny", w Starostwie przyjęto od ojca wniosek o udzielenie takiej zgody. Zarząd Miejski w Krakowie - Starostwo Grodzkie w dniu 21.II.1945r. wydał Przepustkę Nr 6175 zezwalającą na wyjazd Janusza Sieranta do Poznania, dawnego miejsca zamieszkania. . Marzenie rodziców o powrocie do Poznania miało szansę się spełnić.

W Krakowie, jak poprzednio zatrzymaliśmy się w mieszkaniu przy ul. Sobieskiego 5. Byliśmy wszyscy bardzo słabi. Wygłodzeni, wychudzeni i wymęczeni. Ja, która wcześniej już chodziłam, teraz kiedy miałam 15 miesięcy przestałam chodzić samodzielnie. Miałam odmrożone nogi, a mama nie miała sił żeby mnie nosić. Rodzice nie mieli wózka dla mnie. Ojciec w dniu 3. marca 1945r. zgłosił się do rejestracji w Rejonowej Komendzie Uzupełnień Kraków-Miasto Otrzymał zaświadczenie potwierdzające wypełnienie obowiązku rejestracji . Na ostatni etap podróży, który był przed nami mieli już przygotowane Kennkarty. Były to ostatnie konspiracyjne dokumenty moich rodziców.

W Krakowie musieliśmy zatrzymać się na dłużej, aby nabrać sił przed wyruszeniem w dalszą drogę.

Kolejnym celem naszej podróży miały być Katowice. Nie mam wiedzy, kiedy i jakim środkiem transportu wyruszyliśmy z Krakowa w kierunku Katowic.

W Katowicach udaliśmy się na adres ciotki ojca, kuzynki jego matki. Była już późna godzina wieczorna, kiedy weszliśmy do mieszkania, w którym było pełno osób przyjezdnych. Ludzie ci, podobnie jak my, wracali po wojnie do swoich rodzin. Ciotka nie miała nas gdzie położyć. Miejsca na podłodze we wszystkich pomieszczeniach mieszkania były już w zajęte. Zaproponowała więc łazienkę. Tę noc przespaliśmy we trójkę w wannie. Z Katowic wyruszyliśmy w dalszą drogę, do Poznania.

W Poznaniu, prosto na ul. Garbary 4 m.11, do domu rodzinnego ojca. Tam, tak jak przed wojną mieszkali rodzice: Kazimierz i Maria Stefańscy z córkami Zofią i Urszulą. Zamieszkaliśmy wszyscy razem na Garbarach.

W Biurze Meldunkowym rodzicom wydano Kartę Rejestracyjną mieszkańców stoł. miasta Poznania, w której figurują prawdziwe (,,urodzeniowe") nazwiska i dane moich rodziców . Do rejestracji mama przedstawiła swoją kartę rozpoznawczą z dnia 27.08.1943r. wydaną przez Starostę Miejskiego w Warszawie, ojciec wylegitymował się przedwojennym dowodem osobistym, wydanym w dniu 27.01.1938r. przez Prezydenta Stoł. Miasta Poznań . Rodzice mogli zostać zameldowani na pobyt stały w Poznaniu.

W Poznaniu w Dniu 27 kwietnia 1945 r. zakończyła się nasza poobozowa, wojenna tułaczka.


Zdarzenia i zmyślenia - Rozdział 5 - Lata trzydzieste

– Pani Klaro – powiedziała Regina po przekroczeniu progu – przyprowadziłam wnuczkę,
żeby dowiedziała się od pani, jak to z tym wybuchem wojny było naprawdę.
– Matylda jestem – dziewczę w podartych dżinsach wyciągnęło rękę do starszej pani.
– Nie wiem, czy potrafię powiedzieć coś nowego, co nie byłoby powszechnie znane –
odparła Klara.
– Nie ma pani pojęcia, co teraz młodym wkładają do głów – powiedziała zatroskana babcia
dziewczęcia. – Tylko patrzeć, jak będziemy Niemców przepraszali za drugą wojnę światową.
– Od czegoś trzeba zacząć. Prezydent Gdańska zapowiadała już nie po raz pierwszy radosne
świętowanie rocznicy wybuchu wojny – Klara podchwyciła ton swojej rozmówczyni.
– A może czas na pojednanie? – wtrąciła zaczepnie młoda osoba.
– Słyszy pani? – babcia Matyldy nie kryła oburzenia.
– W takim razie zacznę może od czasów poprzedzających wojnę – zaproponowała Klara.


Sto lat temu z okładem stał się cud. Polska odzyskała niepodległość po stu dwudziestu trzech latach niewoli. Młodzi mieli nareszcie wspaniałe perspektywy budowania od podstaw nowego państwa w wolnym kraju. Takimi szczęściarzami byli właśnie Amelia i Józef. Może lepiej atmosferę tamtych lat odda odpowiedni fragment wspomnień ich córki.
Moi rodzice pobrali się i zamieszkali w wynajętym mieszkaniu na Solcu. Tak się złożyło,
że oboje byli najmłodsi w swoich dość licznych rodzinach, które chętnie ich odwiedzały. Krysia, siostrzenica mamy, czyli córka Janiny i Edwarda, bardzo lubiła przyjeżdżać do wujostwa do Warszawy, gdzie mogła do woli biegać po schodach, które w rodzimej leśniczówce miała zaledwie kilka stopni. Dowodem rzeczowym niech będzie załączone zdjęcie z leśniczówki. Nie ma na nim co prawda Krysi, ale jestem ja z mamą i ciocią Janką.



Krysia i jej brat Andrzej mieli świetny kontakt z wujkiem, któremu kibicowali, można powiedzieć od samego początku, czyli od czasów, kiedy jeszcze wujkiem nie był, a ciocia miała dwóch starających się o jej rękę. Ten drugi adorator cioci nie podobał się obojgu siostrzeńcom i próbowali mu to okazywać, kiedy odwiedził ich w leśniczówce. Stało się w końcu po myśli dzieci, a ukochany wujek umiał z nimi nie tylko rozmawiać. Skonstruował bandżo, na którym przygrywał do ich śpiewów.
Nic nie stało na przeszkodzie, żeby młode małżeństwo postarało się o własne dzieci. Kiedy miałam się urodzić, rodzice zastanawiali się, jakie imię nadać potomkowi. Zdecydowali, że jeśli będzie chłopiec, to otrzyma imię Marcin, a jeśli dziewczynka to... Było wiele propozycji, ale tak naprawdę wchodziło w grę tylko jedno imię – Małgosia, czyli przybrane od dawna imię mamy.

– Nie chcieli znać zawczasu płci dziecka? – wtrąciła Matylda.
– Może i chcieliby, ale jak mieli się dowiedzieć?
– Widzi pani czego teraz w szkołach uczą – skomentowała Regina.

Klara wróciła do przerwanej lektury.
Przygotowując wyprawkę, którą należało zabrać do szpitala, przyszła mama pracowicie
wyszyła inicjały na wszystkich kaftanikach i pieluszkach.

– Jak to na pieluszkach? – zdziwiła się Matylda.
– Nie przerywaj – upomniała ją Regina. – Dzisiejsza młodzież nie umie sobie nawet wyobrazić życia bez jednorazówek.
– Rzeczywiście – przyznała Klara. – Wówczas pieluszki się prało i nawet prasowało, a kaftaniki służyły niekiedy następnym pokoleniom. Winston Churchill był chrzczony w mocno  pocerowanej koszulce odziedziczonej po przodkach. Oszczędność to cecha związana nierozerwalnie z konserwatyzmem.

Wracając do naszej polskiej rzeczywistości okresu międzywojennego, Polska zawdzięczała swój powrót na mapę Europy determinacji Polaków, współpracy przywódców między sobą, ale
też wielu sprzyjającym czynnikom. Nadal ścierały się tu interesy obcych mocarstw, miały one jednak znikomy wpływ na zmiany zachodzące w prężnie rozwijającym się państwie. Przywódców różnych partii łączyło jedno – dbałość o dobro Polski.
Klara sięgnęła znowu po pamiętnik.
Nasza trzyosobowa rodzina przeniosła się do nowoczesnego mieszkania służbowego na Pradze, które przydzielono ojcu, jako pracownikowi Polskiej Poczty i Telegrafu.

– Na Pradze – wtrąciła Regina – to pewnie przetrwało wojnę?
– Przetrwało. Mieści się na Ratuszowej, a z jego okien widać ZOO. Może nawet do dziś
należałoby do tej rodziny, gdyby nie patriotyzm młodego małżeństwa.
– Jak to? – spytała Matylda.
– Nie tylko Wanda nie chciała Niemca. Rodzice Małgosi też nie zgodzili się przyjąć oficera
Wehrmachtu na sublokatora. Skończyło się eksmisją z mieszkania. Ale wróćmy jeszcze do
szczęśliwych przedwojennych chwil.

Mama nie musiała pracować zarobkowo, mogła poświęcić się całkowicie rodzinie i swojemu hobby, czyli czytaniu niezliczonej ilości książek. Mieszkanie było bardzo nowoczesne na owe czasy, wyposażone w łazienkę z ciepłą bieżącą wodą pochodzącą z bojlera, w którym woda podgrzewała się automatycznie podczas gotowania na kuchence.
Przyjmowanie gości było naturalną rozrywką młodych rodzin. Co prawda, dzieci niekiedy się nudziły i przeszkadzały dorosłym. Było takie spotkanie towarzyskie, podczas którego znalazłam sobie zajęcie i dorośli nie musieli się mną zajmować. Spokój zakłócił dopiero sąsiad pukając do drzwi. Przyszedł z informacją, że z balkonu wyrzucane są pantofle. To nie był żart ze strony małego dziecka, tylko poznawanie praw fizyki.
Natomiast dorośli potrafili się niecnie zabawiać dziećmi. Oto przykład. W tym samym bloku mieszkało inne małżeństwo z synem. Jędruś był moim rówieśnikiem i rodzice żartowali sobie, że ich dzieci jak dorosną, to się pobiorą. Dzieci bawiły się niekiedy same na podwórku, wystarczyło zerkać na nie od czasu do czasu z kuchennego okna.

– Jak to? – zdziwiła się znowu Matylda – same na podwórku? Słyszysz? – zwróciła się do Reginy – Ty nigdy nie pozwalałaś mi samej zostać na podwórku.
– To były całkiem inne czasy – skwitowała Regina. - wówczas dzieciom żadne niebezpieczeństwo nie zagrażało. Ale nie przerywaj pani.




– Gorzej było z samodzielnym powrotem do domu – Klara wróciła do lektury. – Kiedy chciałam wrócić do domu, wzywała mamę, żeby mnie zaniosła na drugie piętro. Zdarzało się, że mamy nie było, wówczas wzywałam mamę Jędrusia. Ale jak? Ktoś zaproponował żeby wołać „teściowa”. Wszyscy mieli ubaw.


– Ma pani może jakieś fotki z tamtych czasów? – wtrąciła znowu Matylda.
– Wydaje mi się, że to zostało zrobione gdzieś na zapleczu późniejszego podwórka, ale zapewne wcześniej.
– To pani jest na tym zdjęciu? – zapytała Matylda biorąc do
ręki fotografię.
– A jak myślicie? – odparła Klara wymijająco – zostało
zrobione prawdopodobnie w miejscu, lub pobliżu miejsca, o którym mowa.
– Bardzo się pani zmieniła.
– Ha, ha, No, myślę!
– Miała pani czarne włosy?
– Nie sądzę, zawsze byłam blondynką.
– Babciu, spójrz – Matylda podsunęła Reginie fotografię.
– Chwileczkę – wtrąciła Klara – no chyba nie sądzicie, że mogłabym być tą koło wózka, nie tą w wózku? Takiego sędziwego wieku dożywają jedynie żydowscy właściciele warszawskich kamienic.