14 paź 2018

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 43, październik 2018




O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
     Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950


  MISJA STOWARZYSZENIA


Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.


Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.


A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.



Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia

Zarząd
Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler

Komisja Rewizyjna
Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz

CZŁONKOWIE HONOROWI
 Profesor Andrzej Targowski - honorowy prezes Stowarzyszenia
 P. Joanna Woszczyńska - członek honorowy
 P. Jerzy Mirecki - członek honorowy


* * *

Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum        Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

      Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Współpracujemy z teatrem tańca LUZ. 
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, i drugą część wspomnień p. Mirosława Grabowskiego. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje p. Zbigniewa Głuchowskiego.

Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod  @DzieciPowstaniaWarszawskiego.

Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.


Teatr Tańca LUZ






przedstawił w dniu 27 września kolejny spektakl 

Dzieci Powstania. 



Gościem specjalnym 


spektaklu był


przedstawiciel naszego  


Stowarzyszenia


p. Tadeusz Władysław 


Świątek.






Oto więcej zdjęć ze spektaklu.










tel. 602 598 493, e-mail: joa.woszczynska@gmail.com

                            
Widziane z krzesła Honorowego Prezesa 
profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 40


                        Rosjanie po latach a PW 1944


Warszawa Sierpień 1944. Powstanie było wymierzone politycznie przeciw ZSRR to wiadomo. Nie pomogli, bo nie było to w ich interesie. Nie chcieli by rząd PKWN dzielił się Polską z Rządem Londyńskim.  Po „wyzwoleniu” a praktycznie po wkroczeniu Czerwonej Armii do opustoszałej i niebronionej przez Niemców Warszawy prosowieckie władze panowały w stolicy bez żadnej politycznej konkurencji. Ponieważ ona na własne życzenie dokonała samobójstwa w sierpniu i wrześniu 1944 r. 

Terror stalinowski zapanował w Polsce w latach 1948-56. W setkach procesów politycznych poddano represjom ponad 60 tys. osób. Rozmiary terroru były olbrzymie. Np. jedynie w latach 1950-1951 w ramach tzw. akcji "K" na bezpośredni rozkaz Stanisława Radkiewicza, ministra bezpieczeństwa publicznego, aresztowano jako "niepewnych politycznie" ponad 4 tys. osób, w tym żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich. Pod zarzutem szpiegostwa znaleźli się w więzieniach zarówno wybitni żołnierze ruchu oporu, opozycyjni politycy, jak też byli działacze komunistyczni. Torturami fizycznymi i psychicznymi zmuszano do przyznawania się do nawet najbardziej absurdalnych zarzutów. W kapturowych procesach zamordowano setki wybitnych Polaków, m.in. stracony został gen. Emil Fieldorf ps. Nil, płk Aleksander Rode, płk Antoni Olechnowicz. Ogromne represje dotknęły także Kościół katolicki. Komuniści internowali samego Prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego. Głośny stał się pokazowy proces biskupa Czesława Kaczmarka, oskarżonego m.in. o szpiegostwo, kolaborację z Niemcami i próbę obalenia ustroju PRL. Księdza Kaczmarka skazano na 12 lat więzienia.

Jak dziś w Rosji mówi się o stalinizmie? Zwycięstwo Stalina w II WŚ jest obecnie w Rosji gloryfikowane, co usprawiedliwia sowieckie represje w ZSRR. Ale dlaczego je usprawiedliwia także w Polsce po wygranej wojnie? W wyniku stalinizmu zginęło ok. 12 miliony ludzi w ZSRR. W powojennej PRL zginęło wprawdzie „tylko” parę tysięcy ludzi, ale setki tysięcy ludzi było prześladowanych i traktowanych jako obywateli drugiej kategorii. W 1987 r. z okazji 70 rocznicy Rewolucji Bolszewickiej, M. Gorbaczow stwierdził, że „Stalin popełnił olbrzymie i niewybaczalne zbrodnie.” Natomiast W. Putin powiedział w 2000 r., że „w naszej historii były tragiczne i świetne strony.” Obecnie nie mówi się w Rosji o zbrodniach Stalina tylko o błędach. Putin zapytany na konferencji prasowej przez zagranicznego korespondenta w 2013 r. co myśli o Stalinie? Odpowiedział, „czy Cromwell był lepszy?”

Historia w Rosji nie podlega krytycznej ocenie. Dziś nie można pociągnąć do odpowiedzialności b. sowieckich funkcjonariuszy, ponieważ ich zbrodnie uległy przedawnieniu. Dla władz historia nie musi być źródłem prawdy a ma służyć ideologii państwa. W jej miejsce propaguje się „patriotyczną edukację.” Te podejście nie tylko jest sprzeczne z zasadami wolnego i demokratycznego społeczeństwa, ale nawet i z samą własną Konstytucją z 1993 r. Stwierdza ona, że żadna ideologia nie może być uznana za ideologię państwa. Historia powinna uczyć niezależnego i krytycznego myślenia a głosząc narzucony i sztuczny „patriotyzm” eliminuje uczciwą analizę i naukowe podejście. Patriotyzm jest pozytywny i wartościowy jeśli wypływa z autonomicznych postaw obywateli, którzy kochają swą ojczyznę.

Czym jest Rosja dzisiaj? Jest spuścizną Imperiów Rosyjskiego i Sowieckiego z ich ekspansjonistycznymi celami, przyjaciółmi i wrogami. Ludzie natomiast akceptują tezę, że „nie potrzebujemy rządu, który ma nam służyć, lecz potrzebujemy rządu by był jak ojciec, który czasem musi być restrykcyjny.” Kult mocnego rządu i wyjątkowości rosyjskiego człowieka usprawiedliwia politykę ekspansjonizmu i wewnętrznych represji. Ale dotąd póki Rosja nie uzna stalinizm za okres masowych morderstw i ich realizatorów za przestępczą mafię dotąd te sprawy będą straszyć po nocach i dniach ich obywateli i liderów.

Nasz stosunek do Rosji.  Żyjmy z Rosją, wielkim sąsiadem w zgodzie. Nie uczmy Rosjan jak mają żyć. Pamiętajmy, że to oni przez długie lata rządzili nami a nie my nimi. I póki co to Stany Zjednoczone wypożyczały rosyjskie rakiety do transportu amerykańskich kosmonautów do stacji kosmicznej!


                                                                 Andrzej Targowski

DANE O POWSTANIU


Wspomnienia p. Mirosława Grabowskiego, cz. 2/2

Zamiast wstępu

Motto:
„Życiem nic jest to co przeżyliśmy,
Lecz to co pamiętamy I jak pamiętamy,
Aby o tym opowiedzieć”
Gabriel Garcia Marquez

Praca na akord narzucała duże tempo, przerywane tylko krótkimi chwilami na śniadanie i obiad.
Jak na mężczyzn przystało, przydzielono mnie i mojemu rówieśnikowi, Sławkowi Wójcickiemu, największe wyroby: wazony i salaterki z grubego szkła (Bleikristall), co miało wpływ na wielkość i wagę form zanurzonych w wodzie, jak również ciężar przenoszonych wyrobów do wypalania. Panie, na szczęście, pracowały przy produkcji lżejszego asortymentu (szklanki, kieliszki, spodeczki) lub zdobywały zawód szlifierza.

Nie mogłem się doczekać pierwszej niedzieli, aby trochę odpocząć od monotonnej, ale niezbyt lekkiej pracy. Moje oczekiwania rozwiał jednak nasz Lagerfuehrer, ponura postać w mundurze SA, „zapraszając” mnie wraz ze Sławkiem do rozładowania wagonu pełnego cegieł na pobliskiej stacyjce kolejowej o nazwie Josephinenhuette. Po tak urozmaiconym dniu, w następne niedziele mogłem cieszyć się względną swobodą i wypoczynkiem.
Czas wolny od pracy przeznaczałem na poznawanie najbliższych okolic we własnym gronie, lub w towarzystwie dwóch nowopoznanych rówieśników ( synów niemieckich majstrów z huty), którzy odłożywszy mundury Hitlerjugend odkrywali przede mną uroki gór zwanych wówczas Riesengebirge. Do ulubionych rozrywek nastolatków należały zjazdy pustą zazwyczaj szosą na trasie Górna Szklarska Poręba - Piechowice sankami lub czterokołowymi wózkami, przy których dyszel spełniał rolę kierownicy, a noszone przez nas drewniaki nadawały się wspaniale do zmniejszania zbyt dużych szybkości. Powroty do obozu następowały, w zależności od kondycji lub zasobności kieszeni, pieszo albo kolejką elektryczną.

Od czasu do czasu miałem okazję bywać w niedzielne popołudnie u niemieckiej rodziny, państwa Holmannów net „kawie z ciastem”, co łączyło się również z słuchaniem wiadomości radia BBC.
Gospodarz był niemieckim komunistą, a jednocześnie szefem mojej ciotki, która pracowała w szlifierni. Ja występowałem podczas tych spotkań w roli tłumacza i budzącego współczucie dziecka, które „nazistowskie świnie” zmuszają do pracy, Moja jako taka znajomość niemieckiego powodowała, że brałem udział w wizytach moich współtowarzyszy niedoli U miejscowych lekarzy, ponadto do moich obowiązków należało robienie zakupów, w oparciu przydziały kartkowe dla całego obozu.

Przyjazd tak dużej grupy Polek, do tak odległego zakątka Trzeciej Rzeszy, wywołał zainteresowanie rodaków, zatrudnionych w tej okolicy. Do tego grona należeli: piekarz z Poznania, rzeźnik, kominiarz i rodzina pracowników rolnych, zatrudnionych w miejscowym nadleśnictwie. Wkrótce miało się okazać, że znajomości te były bardzo przydatne, a nawet pozwoliły przetrwać nam na tym terenie do końca wojny.

Przykrym incydentem, jaki wydarzył się na jesieni 1944 roku było aresztowanie mojej Mamy i jej sióstr przez gestapo. Powodem kilkunastodniowych przesłuchań w więzieniu w Jeleniej Górze były przypadkowe rozmowy mojej rodziny z jedną z urzędniczek Arbeitsamtu w obozie w Burgweide, która okazała się Żydówką. Po jej zdemaskowaniu, sprawdzono skrupulatnie wszelkie kontakty na podstawie znalezionych notatek.
Święta Bożego Narodzenia, dzięki paczkom otrzymanym od rodzin mieszkających w Generalnej Guberni, obchodziliśmy w miarę możliwości uroczyście. Nic nie zapowiadało, że względna stabilizacja, jaką cieszyliśmy się od czterech miesięcy, ulegnie za 30 dni zakłóceniu.

Postępy Armii Czerwonej utrudniły zaopatrywanie huty w węgiel, a zasoby z zagłębia wałbrzyskiego były prawdopodobnie przeznaczone do produkcji ważniejszych strategicznie wyrobów.
Z końcem stycznia 45 r. zostaliśmy poinformowani, że huta będzie zamknięta, a polska część załogi, po otrzymaniu suchego prowiantu, zostanie odstawiona do Jeleniej Góry, aby włączyć się do jednego z wielu pieszych transportów, udających się do Saksonii. Uczyniona nam propozycja, nie do odrzucenia, przy wyjątkowo niskich temperaturach i dającym się zauważyć chaosie na drogach (ewakuacja ludności niemieckiej, tzw. marsze śmierci z likwidowanych obozów koncentracyjnych ) wydała się niezbyt atrakcyjna.

Grupa, składająca się z 8 osób, do której należeli członkowie mojej rodziny oraz dwie panie z dwoma ośmioletnimi córeczkami, postanowiła doczekać końca wojny na znanym nam terenie, bez względu na wiążące się z tym konsekwencje.
Ucieczka z formowanych transportów w Jeleniej Górze i powrót po zapadnięciem zmroku, do Szklarskiej Poręby, udała się dzięki wcześniejszym uzgodnieniom z polską rodziną, mieszkającą w osiedlu Weissbachtal, położonym ponad naszym dotychczasowym obozem.
Czekająca nas kilkutygodniowa konspiracja polegała na ukrywaniu obecności przed niemieckimi sąsiadami i nieoficjalnym zdobywaniu żywności, co przy braku kartek było niezwykle trudne.

Moja rola zaopatrzeniowca, sprowadzała się do zjeżdżania, pod osłoną ciemności, na nartach do Górnej Szklarskiej Poręby, gdzie zaprzyjaźniony z nami piekarz ładował mi do plecaka kilka bochenków czerstwego chleba. Ten „ rarytas" po odgrzaniu na blasze kuchni spożywany był zazwyczaj z melasą o konsystencji miodu i mdlącym smaku. Od czasu do czasu otrzymywaliśmy zawiesinę, w której gotowany był tzw. Blutwurst, od innego rodaka pracującego u miejscowego rzeźnika.
Prawdziwym wydarzeniem okazało się podarowanie nam przez znajomego kominiarza jednego jajka z okazji Świąt wielkanocnych. Podzielone na osiem części posłużyło do złożenia sobie życzeń rychłego zakończenia wojny.

W tych ponurych chwilach jedyną pociechą była dobiegająca zza gór kanonada, świadcząca o toczących się zaciętych walkach w niezbyt odległych rejonach Dolnego Śląska. Komunikaty niemieckie donosiły o ciężkich walkach na ulicach Lubania, zniszczonego w 65%.
Nie wiedzieliśmy wówczas, że byliśmy świadkami, na szczęście na odległość, poważnych zmagań o Wał Sudecki, prowadzonych od połowy lutego przez Armię Czerwoną z oddziałami feldmarszałka Schomera. Walki na linii Lauban- Naumburg (Nowogrodziec ) były tak zacięte, że doprowadziły w dniach 1-2 marca do wyparcia oddziałów radzieckich z Lubania.

Niemiecki porządek w lokalnej administracji rozluźnił się na tyle, w miarę upływu czasu, że pod koniec marca postanowiliśmy ujawnić naszą obecność i skorzystać z oferty pracy tamtejszego nadleśnictwa. W porównaniu z hutą i okresem bezczynności w ukryciu, praca okazała się stosunkowo lekka i przyjemna, gdyż odbywała się w szkółkach leśnych i polegała na sadzeniu drzewek.

Wyzwolenie Sudetów miało miejsce w dniach 9-11 maja 1945. Dni poprzedzające ten moment charakteryzowały się zmasowanym przemarszem wojsk (głównie SS) przez naszą miejscowość szosą w kierunku Czech. Okoliczne rowy i strumyki pełne były porzuconych pojazdów dwu i czterokołowych. Na krótkim odcinku drogi: huta - Szklarska Poręba znalazłem kilka rowerów, które potraktowałem jako zdobycz wojenną. Nie nacieszyłem się nimi jednak długo, gdyż nazajutrz zostałem ich pozbawiony przez wkraczające oddziały armii wyzwoleńczej.
W całej okolicy zrobiło się biało od wywieszonych prześcieradeł i obrusów, a przestraszone własną propagandą Niemki, szukały schronienia pod naszymi skrzydłami.

Nadeszła właściwa chwila znalezienia sobie miejsca do stałego osiedlenia, skoro do Warszawy nie było po co wracać.
Przy całkowitym braku komunikacji, przemieszczenie się 8 osób wraz ze skromnym dobytkiem, nawet do odległej zaledwie o kilkanaście kilometrów Jeleniej Góry, okazało się problemem. Z kłopotów tych wybawiło nas kilku czerwonoarmistów, którzy podochoceni butelką samogonu, stwierdzili, że zapewnią nam środek transportu. W tym celu udałem się z nimi do Dolnej Szklarskiej Poręby, aby przejąć, zarekwirowanego przy pomocy pepeszy, konia w jednym z niemieckich gospodarstw. Przy okazji, moi dobroczyńcy, odkryli w stodole, pod grubą warstwą słomy, kabriolet, co podniosło jeszcze ich entuzjazm z przeprowadzonej wyprawy. Nie czułem się zbyt pewnie jadąc na oklep aż do następnej rekwizycji wozu - platformy.

Nazajutrz, pełni entuzjazmu, udawaliśmy się w nieznane, opuszczając strony, gdzie udało nam się szczęśliwie doczekać końca wojny. Nie przypuszczałem wówczas, że za rok zjawię się tam w harcerskim mundurku, aby zaliczyć swój prawdziwy obóz oraz zdobyć pierwszy stopień i kilka sprawności.
Krótka podróż do Jeleniej Góry nie była pozbawiona niespodzianek, ponieważ minąwszy Piechowice nasza furka została zatrzymana przez pojazd radziecki, w którym, ku naszemu zdziwieniu, oprócz żołnierzy, znajdowali się właściciele zarekwirowanego konia i wozu.
Pertraktacje handlowe przeprowadzone na szosie z przedstawicielami strony zwycięskiej i pokonanej, pozwoliły nam szczęśliwie dotrzeć do celu i dopiero tam rozstać się z wypożyczonym środkiem transportu. Z ostatnich badań Izby Pamięci Narodowej wynika, że nie był to odosobniony przypadek, kiedy władze radzieckie faworyzowały miejscową ludność kosztem obywateli polskich.

TRUDNE POCZĄTKI
Przyjazd do Jeleniej Góry upewnił mnie w poczuciu odzyskanej wolności i był radosnym zderzeniem z polskością, której zewnętrzne symbole przez ostatnie pięć lat zeszły do podziemia. Biało-czerwone flagi na ulicach, przedwojenne mundury i polskie - czasami nieporadne - napisy na nowopowstających urzędach i instytucjach, wszystko to wprawiało w stan euforii. Do tego nastroju ogólnej szczęśliwości przyczyniły się również spotkania z bliskimi, z którymi rozdzieliło nas Powstanie, a nawet kampania wrześniowa 1939.

Ojciec mój, po wyzwoleniu obozu jenieckiego II D w Gross Bom w lutym 45, czekał kilka miesięcy na spotkanie z nami.
Posiadam jeszcze pisemko z pieczątką, W.P. Komenda Wojenna w Jeleniej Górze o następującej treści: „Zgadzam się na osiedlenie rodziny kpt. Grabowskiego Zygmunta w Jeleniej Górze i proszę Urząd Kwaterunkowy Miasta o udzielenie pomocy” - podpis nieczytelny.
Jako jedni z pionierów otrzymaliśmy siedmiopokojowe mieszkanie przy ulicy Wilhelmstr. 46 (Aleje Wojska Polskiego) z fortepianem marki Steinway, co ułatwiło mi kontynuowanie nauki gry na tym instrumencie.
Moja mama i pozostali członkowie rodziny rozpoczęli budowę zrębów kupiectwa polskiego na Ziemiach Odzyskanych.

Nie mogąc doczekać się rozpoczęcia nauki w Gimnazjum Ogólnokształcącym im. Stefana. Żeromskiego, udzielałem się w Straży Przemysłowej, wykonującej polecenia Pełnomocnika Rządu RP na obwód nr 29. Jedną z akcji było rekwirowanie w okolicznych wsiach odbiorników radiowych, które ciężarówkami przywoziliśmy do Jeleniej Góry.
Z tego okresu (data 23 lipiec 45) posiadam wydane w języku polskim i rosyjskim zezwolenie nr 244, podpisane przez ob. Tabakę na „trzymanie i używanie roweru w granicach powiatu Jelenia Góra, zezwolenie ważne do dnia 31.12.1945 r.”

SZKOLNE LATA
I wreszcie nadszedł ten od dawna oczekiwany dzień, kiedy pełen radości, ale i tremy, udałem się na ulicę Kochanowskiego. Mogę śmiało powiedzieć, że do szkoły miałem „pod górkę”, tak jak większość z nas, poza Irką K., Wiesią D. i Hanią M. Znalezienie się po raz pierwszy w życiu w prawdziwym, polskim gimnazjum i poznanie tylu koleżanek i kolegów, pochodzących z różnych stron kraju, było niezapomnianym przeżyciem.

Moja pierwsza klasa, którą była IIIa, z groźną i mającą swoje śmiesznostki wychowawczynią, panią Weryho jest dla mnie ciągle wzruszającym wspomnieniem.
Szacunek, jakim darzyliśmy naszych nauczycieli i autorytet posiadany przez Dyrektora Szkoły, w zestawieniu z niedawnymi, karygodnymi ekscesami uczniów toruńskiej szkoły zawodowej wobec swego wykładowcy, pokazuje, jak bardzo różni się młodzież na przestrzeni ostatnich sześćdziesięciu lat.
Panująca wówczas dyscyplina i poszanowanie porządku, powodowało, że nawet niewinne z dzisiejszego punktu widzenia, „urwanie się” kliku klas z lekcji w prima aprilis doprowadziło do zawieszenia nas w prawach ucznia.

Wysoka kultura i sposób prowadzenia lekcji języka polskiego przez dyrektora M. Tazbira sprawiły, że bez oporu wkuwaliśmy na pamięć wyjątki z prozy nie tylko Bolesława Prusa, lecz również patrona naszej szkoły Stefana Żeromskiego.
Do przedmiotów niezbyt przeze mnie lubianych mogę zaliczyć lekcje rysunku i biologii. Wytrwanie podczas tych pierwszych bez kompromitacji zawdzięczam pomocy i talentowi Reny F.
Moje zmagania z profesorem Suderem, zakończone oceną dostateczną z biologii, zostały opisane w dowcipnej scence walki na ringu bokserskim, przez naszego kolegę Staszka Kuszewskiego, który wystąpił w roli sprawozdawcy sportowego.

Mimo przebywania na rubieży, nie byliśmy pozbawieni przeżyć kulturalnych, gdyż tzw. Strawy Duchowej, dostarczały nam organizowane przez Szkołę spotkania ze znanymi pisarzami (Maria Dąbrowska, Gustaw Morcinek) i występy popularnych pianistów i piosenkarzy (m.in. Marta Mirska).
Dużym wydarzeniem była każda premiera miejscowego teatru, w wykonaniu aktorów, z których wielu zalicza się obecnie do czołowych postaci teatru i filmu. Ta fascynacja sztuką teatralną nie była tylko bierna, skoro oba hufce ZHP potrafiły wystawić na deskach teatru „Pana Geldhaba” i „Serduszko” (bilety w cenie 80-160 zł).

Wspominając różne rodzaje rozrywki, nie można pominąć roli, jaką odegrały działające w mieście trzy kina, z których „Lot” należał do najbardziej lubianych. Do ówczesnych hitów zaliczono takie filmy jak „Pustelnia Parmeńska” czy „Czerwone i czarne”, a melodie z „Serenady w Dolinie Słońca” były przebojami, przy których tańczyło się na imprezach w YMCE i na prywatkach.
Przegląd zajęć i zainteresowań młodego człowieka byłby niepełny, gdybym nic wymienił sportu. Położenie Jeleniej Góry w połowie drogi między Szklarską Porębą a Karpaczem, stwarzało wiele okazji do białego szaleństwa. Wyraźnie preferowaliśmy wypady do Karpacza, gdzie trasy narciarskie były bardziej dostępne, a w drodze powrotnej deski odpinało się dopiero przed stacją kolejową.

Ówczesny sprzęt, wyłącznie poniemiecki, pozostawiał wiele do życzenia, szczególnie w porównaniu z dzisiejszą ofertą rynku. Powodem do dumy było posiadanie nart okutych metalowymi krawędziami i wiązań sprężynowych typu kandahar, które stanowiły niewątpliwy postęp w porównaniu z wiązaniami mocującymi buty przy pomocy rzemienia i klamry. Latem natomiast wolny czas wypełniał mi pobyt na basenie i rowerowe, a później motorowe wypady do Bukowca, Pilichowic, Świeradowa, a nawet do Wałbrzycha.

HARCERSKA PRZYGODA
Patrząc wstecz - z perspektywy 60(!) lat - uważam, że znaczącą rolę w kształtowaniu naszych postaw życiowych, obok domu rodzinnego i szkoły, odegrało harcerstwo. Była to nie tylko „wielka przygoda” polegająca na przyjemnym spędzaniu czasu lecz jednocześnie szkoła patriotyzmu i uczciwości, ucząca punktualności i poczucia obowiązku, koleżeństwa i solidarności.
Moja przygoda z ZHP, rozpoczęta w 1943 roku przynależnością do Szarych Szeregów, po dwuletniej przerwie, była kontynuowana w szeregach 22 Lotniczej Dolnośląskiej Drużyny Harcerzy.

Przypuszczam, że to był przypadek, iż założyłem szarą chustę i bluzę mundurową z biało-czerwoną szachownicą na rękawie, zamiast trafić do konkurującej na terenie Szkoły drużyny „wodniaków” czyli 2 DDH. Czwarty zastęp „Sępów” do którego należałem składał się z najstarszych chłopców w drużynie (Izio Barszczewski, Andrzej Czerwiński, R. Malinowski, Michał Nabrzyski, Marian Tobis, Roman Wachnowski) pod przywództwem Andrzeja Kłodnickiego. Zarówno on jak i drużynowy Bogdan Kłoskowski byli dla mnie postaciami godnymi naśladowania. Pierwszy obóz pod namiotami w lipcu 46 r., w pobliżu Górnej Szklarskiej Poręby zacieśnił nasze przyjaźnie. Zdobycie stopnia młodzika i złożenie przysięgi w dn. 24 lipcu, w malowniczej scenerii, na ręce Komendanta Chorągwi, podkreślało znaczenie tego obozu u progu mojej harcerskiej drogi.

Swego rodzaju porażką było oblanie egzaminu na sprawność „trzech piór" (niestety gadulstwo) i musiałem się zadowolić „leśnym człowiekiem”.
II stopień uzyskałem podczas 13 dniowego kursu zastępowych (grudzień 46 - styczeń 47) w Karpaczu w willi „Wykapka", gdzie panowały wyjątkowo spartańskie warunki.
Prawdziwie harcerską przygodą było zdobywanie latem 1947 r. złotej lilijki, co miało miejsce w trakcie całodobowej górskiej wędrówki od Szklarskiej Poręby do Karpacza. Natomiast uzyskanie, rok później, stopnia Harcerza Orlego, podczas obozu HSP w Łazach koło Koszalina, było o tyle oryginalne, że próby harcerskie zostały połączone z forsowaniem wojskowego toru przeszkód w pełnym uzbrojeniu, udostępnionym przez stacjonującą tam jednostkę WOP.

Lotniczy charakter 22 DDH nie ograniczał się tylko do prac modelarskich i zajęć teoretycznych, lecz został podbudowany solidnym treningiem szybowcowym, podczas letniego obozu Drużyny, pod Malborkiem, latem 1947 r. Do poznania tajników latania służyły poniemieckie szybowce typu SG-38 i sucha zaprawa na tzw. chwiejnicy, imitującej różne sytuacje w powietrzu. Nagrodą za holowanie szybowców pod górę i naciąganie gumowych lin były krótkie starty, zakończone lotami za wyciągarką.

Poza tremą wynikającą z samodzielnego znalezienia się w powietrzu, były też momenty humorystyczne, kiedy mylono kierunek lądowania, w wyniku czego szybowiec osiadał na koronie rozłożystego drzewa zamiast na trawie. Karą za takie przewinienie było chodzenie przez jakiś czas z wiechciem słomy uwiązanym na jednej nodze i siana na drugiej, nie mówiąc już o dosadnym określeniu przez instruktora kwalifikacji przyszłego pilota.
Wracaliśmy bardzo dumni do naszej kochanej Jeleniej Góry z tej pierwszej, i dla wielu z nas ostatniej, podniebnej przygody, przypinając do bluzy harcerskiej wymarzoną białą mewkę na niebieskim tle, oznakę kategorii A. Maszerując wówczas przez miasto, śpiewaliśmy bardziej dziarsko niż zazwyczaj, w rytm werbli i fanfar, hymn naszej Drużyny:
„Kiedy w mieście słyszysz hałas
Nie pytaj co za przyczyna
To na pewno maszeruje
Dwudziesta druga drużyna”

Ten radosny nastrój został zakłócony przez tragiczny wypadek, jaki miał miejsce kilka dni po powrocie z obozu szybowcowego.
Jeden z jego uczestników, Kazik Bareja, młodszy brat Staszka, podczas wycieczki z rodzicami na zamek Chojnasty, spadł ze skały, robiąc zdjęcie, tak nieszczęśliwie, że zginął na miejscu. Było to już drugie tak smutne zdarzenie w naszej drużynie, gdyż rok wcześniej, żegnaliśmy naszego kolegę Janusza Barana, zastrzelonego na ulicy przez czerwonoarmistę za odmowę oddania roweru.
Kończąc opis mojej przygody harcerskiej, która była dla mnie równie ważna jak przygotowania do matury czy zajęcia w Szkole Muzycznej, chciałbym jeszcze wspomnieć o tak popularnym obecnie sponsoringu, który już wtedy miał miejsce. Powojenna mizeria finansowa zmuszała drużyny do zdobycia dla siebie względnie zamożnego opiekuna, który mógłby zapewnić odpowiednie pomieszczenie na zbiórki harcerskie i ułatwić dotarcie do miejscowości wytypowanych na letnie obozy.
W pierwszym okresie swej działalności, 22 Lot. DDH była „przy” ZZK, czyli Związku Zawodowym Kolejarzy, co wynikało z faktu, że rodzice wielu członków Drużyny było pracownikami PKP. Dzięki temu dysponowaliśmy na tyłach dworca kolejowego wspaniałą harcówką, składającą się z 2 obszernych sal i długiego pomieszczenia, w którym znajdował się tor do gry w kręgle. Taka powierzchnia pozwalała na jednoczesne organizowanie zbiórek wszystkich pięciu zastępów, bez względu na pogodę.

Ambicją kolejnego drużynowego, którym został Wojtek Czarnecki było znalezienie nowego sponsora w związku z potrzebą ufundowania sztandaru Drużyny. Wybór padł na cech rzeźników, do którego należeli rodzice naszego drużynowego. Fakt ten utkwił mi w pamięci, ponieważ jako skarbnik Drużyny, objeżdżałem na rowerze poszczególne masarnie na terenie powiatu, oferując honorowe gwoździe do drzewca sztandaru w zamian za udzielone wsparcie finansowe.

Matura w 1949 roku oznaczała koniec beztroskich lat, realizację planów związanych z dalszymi studiami, a tym samym konieczność rozstania się z Jelenią Górą. Dla wielu z nas okazją do pożegnania się z Harcerstwem był wspaniały obóz letni, zorganizowany przez oba Hufce w Nowym Śliwnie nad Bałtykiem. Było to jednocześnie pożegnanie z naiwną wiarą, że dobro zawsze zwycięża zło.

Józefów, marzec 2004

KONIEC


Dostaliśmy wiadomość o poważnym wypadku samochodowym dziecka powstania, p. Kazimierza Duchowskiego:

Chcę Pana poinformować, że Kazik uległ ciężkiemu wypadkowi samochodowemu i przebywa w Trauma Unit Vancover General Hospital.
Ma 7 żeber połamanych, 4 – po prawej stronie, 3 – po lewej. Żebra są połamane kilkakrotnie, po dwa- trzy razy. Ma trudności z oddychaniem.
CT scan wykazał : collapse of R / lung.
Ma kroplówki i założoną tubę do prawego płuca.
Jest przytomny i może rozmawiać.
Aby obejrzeć prezentację p. Tadeusza Władysława Świątka "Dziecko Powstania" kliknij tutaj.

Pani Mira Dzieduszycka, wiadomość z Kanady, od pana Jerzgo Mireckiego.


Dzisiaj udało mi się spotkać z panią Mirą i popytać ją o czasach Powstania. Efektem tego spotkania było. że dowiedziałem się Jej daty urodzenia: 2 luty 1927 w Warszawie. Jej panieńskie nazwisko (w czasie Powstania) - Lewandowska Mirosława stąd pseudonim "Mirka"...Miała 17 lat. Na początku Powstania nie należała oficjalnie do Armii Krajowej, ale wykonywała polecenia oficerow AK. Jak trzeba było to nosiła meldunki, lub w szpitalu polowym pomagała przy obsłudze rannych. Krótko, przed kapitulacją, została zaprzysiężona i stała się oficjalnie żołnierzem A.K. Pod koniec Powstania razem z oddziałem AK - ewakuowała się kanałami ze Starówki, gdzie była od wybuchu Powstania - na Mokotów.
Captain Navy Krzysztof Książek - Defence, Military, Naval and Air Attaché at the Embassy of the Republic of Poland, Ms. Danuta Francki, Ms. Agata Wrzoł-Kurnicka, wife of the Ambassador of the Republic of Poland to Canada, H.E. Andrzej Kurnicki Ambassador of the Republic of Poland to Canada, Ms. Leokadia Bortkiewicz, Mr. Józef Palimąka, Ms. Mira Dzieduszycki (RESIDENT of WAWEL VILLA SENIORS RESIDENCE), Major General Allen Frances - Deputy Vice Chief of Defense Staff, Canada
Później, po kapitulacji powstania, wywieziona do Niemiec do obozu Oberlangen, w którym przebywała do zakończenia wojny. Potem wyjazd do Anglii. Tam poznała p. Bieńkowskiego (też z AK) i pobrali sie, potem wyjechali do Kanady. Po śmierci męża wyszla ponownie za mąż za hr. Dzieduszyckiego, który już nie żyje, a Ona zamieszkała w polskim domu seniora - Wawel Villa. Ma jedyną córkę - Danutę  ELSKIN z pierwszego malżeństwa.



Ważny cytat:

– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.




Inicjatywa ustawodawcza o pomocy  dla dzieci 

powstania warszawskiego, czyli nic się nie dzieje


Załączamy materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny. 

                                                            




Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie

Halina Kałdowska                                                             Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz                             Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska                                                     Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski                                                             Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki                                        Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska                                       Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz                            Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński                                                            Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska                                                    Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk                                                         Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff                                                               Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak                                                Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński                                                             Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak                                                Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska                                       Biuletyn nr 34
Danurta Charkiewicz                                                        Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny                                                       Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński                                                   Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link)                                   Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz                                                           Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk                                            Biuletyn nr 39
Danuta Szarska                                                               Biuletyn nr 40
Halina Gniadek                                                        Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski                                                Biuletyn nr 42, 43


Pożyteczne Linki:
Linki do prac ś. p. Jana Sidorowicza: kliknij tutaj,  tutaj i książka tutaj.

Rachunek Bankowy Stowarzyszenia za okres 27.09.2018 - 27.10.2018

Bank BGZ Paribas:  5814,01 PLN
70 dolarów kanadyjskich
100 dolarów kanadyjskich czek
200 dolarów amerykańskich