12 mar 2017

Biuletyn Nr 24, marzec 2017


Stowarzyszenie Dzieci Powstania
 Warszawskiego 1944
04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
     Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ):
           10 2030 0045 1110 0000 0395 9950            

Zaproszenie
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 w porozumieniu z Muzeum Powstania Warszawskiego i Instytutem Pamięci Narodowej organizuje sesję naukową „Powojenne losy Dzieci Powstania Warszawskiego.
Niewiele czasu, może tylko kilka lat, pozostaje do zebrania relacji o dalszym życiu ludzi dotkniętych w dzieciństwie wojenną traumą. Zebrane wspomnienia będą naszym dobrem narodowym, a zarazem będą wykorzystane w badaniach w dziedzinach historii i nauk społecznych.
Dzięki działaniom pana Jerzego Mireckiego w roku 2012 wydana została książka „Dzieci 44” zawierająca wspomnienia warszawskich dzieci z okresu powstania.
Dziś czas na uzupełnienie tych wspomnień.
Zapraszamy dzieci powstania do spisania swoich wspomnień z okresu powojennego. 
Forma wspomnień może być całkowicie dowolna, tak samo jak okres czasu którego wspomnienia dotyczą. Może to być czas zaraz po zakończeniu Powstania a może to być relacja pokrywająca kilka dziesięcioleci. W miarę ich napływu wspomnienia będą udostępniane (za zgodą autora) w Biuletynie Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944, a po zakończeniu akcji zamierzamy spowodować wydanie ich w formie książkowej.
Prosimy o odpowiedź mejlową (nawet jeśli jest negatywna) – do przesłania jej wystarczy przecież kilka kliknięć.
Z Wyrazami Szacunku

Profesor Andrzej Targowski,
Honorowy Przewodniczący Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944,

Jerzy Mirecki,
Autor książki Dzieci 44,

Dr Andrzej Olas,
Dr Wojciech Łukasik,
Profesor Roman Bogacz,
Ewa Chrzanowska,
Maria Nielepkiewicz,
Za Zarząd Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.


Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:

Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, ciąg dalszy wspomnienia profesor Agnieszki Muszyńskiej, ostatni odcinek pracy Jerzego Mireckiego i wspomnienie pana Kazimierza Duchowskiego. 


25 LAT TEATRU LUZ - GRATULACJE DLA NASZYCH PRZYJACIÓŁ

Pamiętacie Państwo spektakl "Dzieci '44" w Muzeum Powstania Warszawskiego, pamiętacie jak nasze serca biły w zgodny ton? Teatr LUZ liczy już dwadzieścia pięć lat a spektakl oglądany był sześćdziesiąt razy. Minister Kultury wyróżnił zespół teatru okolicznościowym dyplomem. a my załączamy gratulacje dla całego zespołu, a specjalnie gratulujemy energii, talentu i wyobraźni szefowej zespołu p. Joannie Woszczyńskiej.



Widziane z krzesła Honorowego Prezesa 

profesora Andrzeja Targowskiego





Cele życia (według podejścia filozoficznego) a Powstanie 1944
Już 73 lata minęły jak byliśmy dziećmi PW 44’, może warto zastanowić się jak mija nasze życie i czy jest w nim jakiś sens? Dlatego przytoczę pewne myśli z mojego polskiego manuskryptu książki Harnessing the Power of Wisdom (2013), które każdy z nas „dzieci” znajdzie w nich odpowiedź dla swojego życia po-powstaniowego.

Może Arystoteles (384-322 p.n.e.) miał rację, że jeśli ludzie nie znają celu swojego życia, to nie mogą podejmować mądrych decyzji. Wprawdzie w jego czasach życie ludzkie było mniej skomplikowane, niż jest obecnie, zwłaszcza w cywilizacji zachodniej. 2400 lat temu, celem człowieka było dożyć do następnego dnia, mieć coś do zjedzenia i nie dać się zabić, albo nie dać się pojmać, by nie zostać niewolnikiem. Wówczas przeciętna długość życia wynosiła około 25 lat.
        
W literaturze badań nad zarządzaniem znana jest hierarchia charakteryzująca życie człowieka, a mianowicie piramida Maslowa (1943), która uszeregowała potrzeby człowieka od najbardziej podstawowych do ogólnych, takich jak: potrzeby fizjologiczne (powietrze, woda, pożywienie, sen, seks prokreacyjny), bezpieczeństwa (ciała, rodziny, zatrudnienia, zasobów), miłości i przynależności (przyjaźń, rodzina, intymny seks), dobrego samopoczucia (zaufanie, osiągnięcia, respekt), samorealizacji (moralność, kreatywność, rozwiązywanie problemów). Pomimo że Abraham Maslow badał potrzeby takich ludzi, jak Franklin D. Roosevelt i Albert Einstein, nie wydaje się jednak, by ich najwyższym celem życia była samorealizacja.

Dlatego zaproponuję model hierarchii celów życia, jak na ryc.1.


Ryc. 1. Hierarchia celów życia, postrzegana przez autora w XXI wieku.

 Mądre życie. Hierarchia celów życia zbudowana jest na założeniu, że podstawą awansowania i osiągania coraz wyższych celów jest mądre życie. Model ten nie zawiera tezy Arystotelesa, że człowiek spełniony, to człowiek szczęśliwy. Ponieważ życie człowieka może być szczęśliwe, jeśli ma pozytywny bilans. Szczęście jest tak ulotne i chwilowe, że nie można sobie wyobrazić, aby można było je osiągnąć na trwałe[i]. Oczywiście są wyjątki, ale bardzo nieliczne, dlatego każdy cel życia może być osiągnięty przy tylko częściowym osiągnięciu szczęścia. Nieraz można osiągnąć cel kosztem bycia nieszczęśliwym, czyli płacąc za to wysoką cenę. Na przykład większość rewolucjonistów, którzy spełnili najwyższy cel – życie ze społecznymi i politycznymi osiągnięciami, borykają się z licznymi przeciwnościami, dalekimi od szczęścia.

Weźmy przykład brytyjskiego premiera W. Churchilla, który wygrał dla Wielkiej Brytanii II wojnę światową i w wyborach powojennych przegrał z mało znanym politykiem; wyborcy uznali bowiem, że ich bohater musi odpocząć, a na czas pokoju potrzebny jest ktoś o innym charakterze. Nie można oczekiwać, żeby W. Churchill czuł się wtedy szczęśliwy. Jeden z liderów rewolucji francuskiej (zwłaszcza w okresie terroru), M. Robespierre osiągnął bardzo wiele, ale zakończył życie na gilotynie. Nie można tego nazwać szczęściem. Lider rewolucji bolszewickiej, W. Lenin wygrał rewolucję, ale przypłacił to życiem, bowiem jest duże prawdopodobieństwo, że został otruty. Hitler, który osiągnął dla Niemiec niebywałe sukcesy w latach 1939-43, popełnił samobójstwo, by nie być świadkiem swojej klęski. Trudno to nazwać szczęściem. Ale każdy z wymienionych tu liderów, gdy spełniał swój najwyższy cel, mógł czuć się do pewnego stopnia szczęśliwym. Na przykład M. Kopernik czuł się szczęśliwy na łożu śmierci, gdy mógł przekazać swój manuskrypt o centryzmie Słońca wysłannikowi pewnego niemieckiego kardynała, który potem spowodował jego opublikowanie. Kopernik długo nie cieszył się swym szczęściem.

Współczesne badania[ii] nad szczęściem sprowadzają je do satysfakcji, której hierarchia jest podana niżej:

1.      Satysfakcja z pracy.
2.      Satysfakcja finansowa.
3.      Satysfakcja z domu.
4.      Satysfakcja z bycia zdrowym.
5.      Satysfakcja z małżeństwa.
6.      Satysfakcja ze swojego społeczeństwa.
7.      Satysfakcja z czasu wolnego.
8.      Satysfakcja ze środowiska.
9.      Satysfakcja z dzieciństwa.
10.  Satysfakcja z rodziny.
11.  Satysfakcja z polityki.
12.  Satysfakcja z wykształcenia.


Każdy człowiek może określić swoje szczęście poprzez ocenę każdego z rodzajów satysfakcji w skali 1-5. W sumie absolutna satysfakcja to 60 punktów (5 x 12). Jest ona bardzo trudno osiągalna, ale jeśli już osiągnie się 31 punktów (51%), to bilans jest pozytywny i dana osoba może czuć się usatysfakcjonowana, czyli według dawnego słownictwa, szczęśliwa.
Istnieje pewna zależność między osobą usatysfakcjonowaną a osiąganiem jej następnych celów. Zwykle ludzie zadowoleni mierzą coraz wyżej i osiągają swe cele łatwiej od innych[iii]. Hipotezie tej przeczy Marcel Proust, francuski pisarz, który uważał, że nieszczęście wyzwala ludzką reakcję, a ta może polegać na zmobilizowaniu się w celu wyjścia z impasu. To też prawda (ryc.2).



Weźmy przykład celu, aby osiągnąć znaczące życie, i zastanówmy się nad życiem Sokratesa, Lincolna, Kinga czy Wałęsy. Ich życie jest mieszanką szczęścia i nieszczęścia. Trzej pierwsi przypłacili życiem osiągnięcie tego celu, natomiast Lech Wałęsa musi stale bronić się przed niekończącymi się zarzutami, co do swojej przeszłości.

Osiąganie celów życia zależy od bardzo wielu czynników, tak zależnych od samego człowieka, jak od niego niezależnych. W systemach totalitarnych człowiek ma bardzo ograniczone możliwości spełniania swych celów życia. W demokracji jego cele zależą najbardziej od aspiracji i sztuki życia.

Bernard Sanders i (poniżej) Hilary Clinton, kandydaci do stanowiska Prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2016 r. łączą tragedię ze szczęściem i spełnionym życiem. Rodzina pierwszego, oprócz ojca, została zamordowana przez Niemców w Polsce, a p. Clinton przeżyła ostry kryzys małżeński. (Źródło: Wikipedia).



Jeśli podjąć jeden z najwyższych celów – życie znaczące, które może być celem niemal każdego człowieka, to wydaje się, że można je osiągnąć, spełniając następujące kryteria:
A.  Trzeba być spirytualnie nastawionym, czy to w sensie religijnym, czy cywilnym, bowiem wynikający z tego system cnót i wartości kieruje człowiekiem.
B. Trzeba być raczej dobrym niż słusznym, praktykować dialog i rozwiązywać problemy bez szkodzenia innym.
C. Trzeba dzielić się swymi duchowymi, intelektualnymi i materialnymi zasobami ze swoją rodziną i społeczeństwem.

 Oczywiście, aby stosować te zalecenia, należy przede wszystkim być człowiekiem mądrym, bo dobry człowiek, to mądry człowiek. Zwykle dobrzy ludzie mają znaczące życie, nawet, jeśli nie kierują rewolucjami, a tylko wspomagają swoje otoczenie energią i wolą działania albo „dobrej roboty”, gdyby zastosować tu terminologię z prakseologii T. Kotarbińskiego.

W podsumowaniu można stwierdzić, że dzieci PW 1944 doświadczyły życia niemądrego (bowiem Powstanie było niemądre), życia w niepokoju, życia na przetrwanie (w stalinowskim okresie) oraz życia w niezdrowiu (z wyjątkami dobrego zdrowia u tych co je mieli), czyli że pierwsze cztery szczeble celów życia były w naszym życiu negatywne…..Co stawia nas w dużej dysproporcji z resztą dzieci, które nie przeszły przez PW 44’. Aczkolwiek wielu z naszych dzieci wyszło z tej gehenny zahartowani i osiągnęłi wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I za to winimy starszych, którzy w imię naszego rzekomego dziecięcego w przyszłości szczęścia owe Powstanie wypowiedzieli i przegrali sromotnie.
      
PRZYPISY





[i] Tatarkiewicz, T. (1962). O szczęściu. Warsaw: PWN.
[ii] Van Pragg, B.M.S. and Ferrer-i-Carbonell, A. (2008). Happiness quantifyied, a satisfaction calculus approach. Oxford, UK: Oxford University Press.
[iii] Lyubomirski, S. King, L. and Diener, E. (2005). The benefits of frequent positive effect. Doeas happiness leads to success? Psychological Bulletin, 131:803-855.


                                                       Profesor Andrzej Targowski


WSPOMNIENIA Z OKRESU  DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ (4)


Profesor Agnieszka Muszyńska


Po pierwszych 5-ciu dniach Powstania Polscy Powstańcy zdobyli i kontrolowali  70% terytorium Warszawy. Niestety – to trwało niezbyt długo. Nasze życie podczas Powstania znacznie różniło się dość od względnie spokojnego  życia podczas Okupacji. Aby uniknąć kul świstających ciągle na ulicy i aby uniknąć kul snajperów hitlerowskich, którzy zakradali się na dachy domów i strzelali do okien, prze- nieśliśmy się do naszego dość dużego korytarza wejściowego między pokojami od frontu  i pokojami od podwórza; nasze mieszkanie było duże, dwa pokoje były poczekalnią i gabinetem lekarskim naszego Ojca, a w trzech dużych pokojach mieszkaliśmy. Podczas Powstania Warszawskiego większość czasu spędzaliśmy w korytarzu wejściowem, który był  dość szerokim, czytając lub grając w różne gry; tam też spaliśmy na rozłożonych na ziemi  materacach. W ciągu kilku pierwszych dni Powstania wykopane zostały tunele pod ulicami, aby  bez uszczerbku można było się dostać na drugą stronę, oraz wybite zostały przejścia podziemne w piwnicach sąsiadujących domów. W ten sposób została wznowiona komunikacja w mieście. Dzieci i młodzież roznosiła listy i gazetki z wiadomościami. 

Młodzież szybko stała się żołnierzami i Bohaterami Powstania. Podziemne rury kanalizacyjne, „kanały”, były również ważnymi arteriami komunikacyjnymi.  Na początku września 1944 roku 5300 powstańców w warszawskiej dzielnicy Stare Mia- sto musiało skapitulować i opuścić swoje posterunki. Ewakuowali się poprzez podziemne  kanały do Śródmieścia i na Żolibórz.  44 tysiące Powstańców Armii Krajowej było dość dobrze przygotowanych do Powstania, ale nie mieli dostatecznej ilości broni. Wkrótce też zaczęło brakować amunicji, jedzenia, wody, środków opatrunkowych,... Codziennie nasza Mama-lekarz chodziła poprzez podziemne tunele do polowych szpitali,  by pomagać rannym. Najczęściej z bratem towarzyszyliśmy Jej. Mój brat uczył się opatrywania ran i innych pielęgniarskich umiejętności. W ciągu ostatnich tygodni Powstania hitlerowscy lotnicy zrzucali na Warszawę pociski zawierające początkową wersję napalmu. Wystrzeliwali też pociski rakietowe, które miały ogromną siłę rażenia; nawet asfalt zapalały i których przerażający świst, a potem wielką eksplozję słyszę jeszcze  w uszach. Nazywaliśmy je „ryczącymi krowami”. Pewnego dnia Mama zdecydowała, że nie pójdzie na  obchód do polowych szpitali. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że jeden z tych szpitali został doszczętnie zbombardowany i zniszczony przez taką „ryczącą krowę”, właśnie w czasie, gdy Mama zwykła robić swój codzienny obchód. Mama miała niesłychaną intuicję... 

Hitlerowcy okrutnie i krwawo rozprawiali się z mieszkańcami Warszawy. Zabijali bez  zmrużenia oka dzieci, starców, ludzi chorych, kobiety. Mało tego, przywiązywali dzieci lub kobiety do swoich czołgów, aby odstraszyć Powstańców od chęci zniszczenia tych czołgów. Już na samym początku Powstania, w ciągu kilku dni zabili z zimną krwią ponad 35,000 Polaków. Odpowiedź Hitlera na wiadomość o Powstaniu była jednoznaczna: „Za- bijać absolutnie wszystkich, żadnych jeńców, wszystkie domy mają być zburzone!”.

Niestety, po 63 dniach heroicznych zmagań z hitlerowcami, Powstanie Warszawskie  upadło. Trzeba dodać, że na Pradze, z drugiej strony Wisły stały już od dawna wojska sowieckie. Czekały, aż Warszawa się całkowicie wykrwawi... Himler, komisarz Rzeszy „do spraw umacniania niemieckich wartości narodowych”  donosił Hitlerowi, że „z historycznego punktu widzenia to powstanie było podarunkiem. Wykończyliśmy ich. Warszawa zostanie zlikwidowana.” Od strony militarnej, Powstanie było wymierzone przeciwko Niemcom. Jednak jego  głównym strategicznym celem była w istocie próba ratowania powojennej suwerenności,  przedwojennego kształtu granicy wschodniej Polski, poprzez odtworzenie w stolicy Polski  legalnych władz państwowych, będących naturalną kontynuacją władz przedwojennych.  

Miało to uniemożliwić narzucenie Polsce marionetkowych władz, uzależnionych od ZSRR,  zainstalowanych już w Lublinie jako Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Niestety,  wielki heroiczny zryw mieszkańców Warszawy utopiony został w systematycznym okrucieństwie hitlerowców... Stalin nie zgodził się na tankowanie samolotów zachodnich Aliantów na „swoim”, zagrabionym już terenie, przez co uniemożliwił zrealizowanie pomocy Powstańcom.  W sumie, Stalin był ogromnie zadowolony z upadku Powstania Warszawskiego. Niemcy zabijając polskich patriotów oszczędzili mu wielu późniejszych kłopotów...  Niestety wtedy Polacy i cały świat jeszcze nie wiedział, że niemal rok przedtem na konferencji teherańskiej (28.XI - 3.XII.1943), amerykański Roosevelt i brytyjski Churchill już „oddali na pastwę” Polskę Stalinowi...
  

Ostatnie tygodnie w Warszawie. Po kapitulacji Powstania Warszawskiego, zagarnięciu resztek powstańczych oddziałów i wywiezieniu żołnierzy Armii Krajowej do obozów jenieckich, Niemcy rozpoczęli systematyczną akcję niszczenia Warszawy. Zaczęli od eksmitowania ludności cywilnej.  Tysiącom mieszkańców Warszawy pozwolono zabrać jedynie ręczny bagaż, i pognano  ogromne grupy uchodźców warszawskich w kierunku obozu przejściowego w Pruszkowie,  na zachodnim krańcu Warszawy. Miasto opustoszało. Na samym końcu Niemcy dobrali się do warszawskich szpitali. Pierwszym etapem ich ewakuacji było skoncentrowanie szpitali na przedwojennym Dworcu Towarowym  (późniejszym Dworcu Głównym) personelu i pacjentów wszystkich szpitali Warszawy,  w tym również tych polowych, pomieszczających rannych, ofiar Powstania. W ciągu za- ledwie paru dni hala dworcowa, budynki pomocnicze, wszystkie perony oraz część ulicy Żelaznej przy Dworcu Towarowym, zostały całkowicie wypełnione przez chorych,  leżących na byle jakich siennikach, albo po prostu na gołej ziemi. 

Ewakuacja na Dworzec  odbywała się w ogromnym pośpiechu i rozgardiaszu. Niemcy następnie oznajmili, że pacjenci oraz personel szpitali, „humanitarnie” zostaną wywiezieni z Warszawy specjalnym pociągiem. Dokąd wywiezieni – na razie nie było wiadomo. Nie wiadomo też było  kiedy ten pociąg zostanie podstawiony. Po początkowym okresie pośpiechu komasowania  na gwałt kilku tysięcy ludzi na Dworcu, nastąpił wielotygodniowy okres koczowania w  krańcowo prymitywnych warunkach, w większości pod gołym niebem (dobrze, że pogoda  na początku października była dość łaskawa...). Brak lekarstw i sprzętu medycznego oczywiście nie sprzyjał zdrowieniu pacjentów. Wielu tam na Dworcu zakończyło życie. Od zakaźnie chorych zarażali się inni. Nasza Mama pracowała jako lekarz w Instytucie Oftalmicznym i w jednym z warszawskich szpitali, a w czasie Powstania odwiedzała wiele szpitali polowych – często organizowanych pod gołym niebem. 

Jako lekarz-okulista, Mama miała pełne ręce roboty, aczkolwiek zaopatrzenia w lekarstwa praktycznie żadnego nie było.   Po upadku Powstania i my również znaleźliśmy się na Dworcu Towarowym. Mama  starała się jak mogła, by lepiej zorganizować tymczasowe życie w tym ogromnym polowym szpitalu. Z gorącego okresu Powstania pamiętała, że na terenie Politechniki War- szawskiej funkcjonowała spora wojskowa kuchnia polowa. Mimo niemieckich zakazów opuszczania Dworca wybrała się w kierunku Politechniki. Jednocześnie zamierzała też pójść do naszego opuszczonego mieszkania i sprowadzić co się da na Dworzec. Kuchnia  rzeczywiście stała na tym samym miejscu, obok budynku Architektury. Nieco później, z  pomocą paru sanitariuszy została ona, szczęśliwie bez niemieckiej interwencji, dopchana do Dworca. Od tego momentu kuchnia zaczęła produkować gorącą wodę i gorące posiłki  dla chorych i personelu. Kto tylko był na nogach, starał się znosić opał do tej kuchni i produkty żywnościowe zdobywane w opuszczonych warszawskich mieszkaniach. Było to oczywiście nielegalnym i podlegającym karze procederem. Niewiele zresztą jedzenia można było znaleźć.

Już w czasie Powstania panował w Warszawie głód. Mój 13-letni brat został sanitariuszem i brał udział we wszystkich akcjach bohatersko organizowanych na Dworcu przez naszą Mamę. Jako 9-cioletnie dziecko, ja również  w nich uczestniczyłam, bardziej jednak jako widz, niż pomocnik. W czasie naszych poszukiwawczych podróży mieliśmy wszyscy okazję obserwowania jak hitlerowcy realizowali następny etap konsekwentnego niszczenia Warszawy.

Po opuszczonych warszawskich mieszkaniach najpierw grasowały niemieckie ekipy „poszukiwaczy skarbów” i „ekspertów”, oceniających wartość przedmiotów pozostawionych w mieszkaniach. Otwierali wytrychami drzwi wejściowe, a jeżeli to się nie udawało – wyważali je lub wybijali w nich dziury. Cenne przedmioty znalezione w mieszkaniach były segregowane, a potem ładowane na oczekujące ciężarówki, i następnie wywożone, z ostatecznym celem – do Niemiec. Niemcy zabierali wszystko, co tylko przedstawiało jakąś wartość: począwszy od kosztowności, srebra, obrazów, „lepszej” odzieży, a  skończywszy na meblach i przedmiotach domowego użytku. Każde splądrowane mieszkanie było oznaczane, jako gotowe do następnego etapu i w końcu cały dom był oznaczany „do następnego etapu”. W tym następnym etapie specjalne ekipy niemieckich żołnierzy instalowały w mieszkaniach na dolnych piętrach łatwo zapalne ładunki, a następnie  kierowały z ulicy w okna domu serie z miotaczy ognia. Budynek stawał w płomieniach.  W ten sposób, konsekwentnie dom za domem, zamieniono w ruiny ponad 90 procent miasta Warszawy. 

Gdy w czasie jednej z naszych nielegalnych wypraw dotarliśmy do naszej ulicy 6-go  Sierpnia, okazało się, że nasze mieszkanie już miało wyważone drzwi frontowe i wybitą  ogromną dziurę w drzwiach kuchennych. Hitlerowcy dostali się więc do środka z dwóch  stron. Wszędzie widać było oznaki plądrowania i braki wielu drobnych przedmiotów.  Obrazy, porcelana, meble i nasz wspaniały wielki fortepian były jednak jeszcze na miejscu. Ku naszemu zadowoleniu, rower mego brata i damka Mamy również stały nienaruszone w przedpokoju. Widocznie dopiero tylko pierwsza niemiecka grupa miała okazję „popracowania” nad naszym mieszkaniem. 

Przybyliśmy w sprzyjającym momencie: dom nie był jeszcze oznakowany do natychmiastowego spalenia.  Mnie postawiono na warcie przy oknie, by anonsować możliwe zbliżanie się Niemców,  a Mama z pomocą brata zaczęła nerwowo szperać po mieszkaniu, zastanawiając się co należałoby zabrać na Dworzec, i możliwie uchronić przed niechybnym zagrabieniem lub  zniszczeniem przez hitlerowców. Na niewiele jednak mogliśmy sobie pozwolić.  Najważniejszym było zabranie mizernych resztek żywności, zaoszczędzonych z okresu Powstania, poutykanych przez Mamę w różnych kątach domu „na czarną godzinę“.  W drugiej kolejności zabrana została ciepła odzież i pościel, bardzo potrzebna w szpitalu.  Mama odnalazła i zapakowała skrzętnie kilka pamiątek rodzinnych, między innymi srebrną cukiernicę, ofiarowaną Jej przez Babcię, a należącą kiedyś do naszej Prababci (dziś ta cukiernica, licząca ponad 200 lat zajmuje honorowe miejsce w moim kredensie). Ogromne toboły załadowane zostały na dwa rowery. 

Wykradaliśmy chyłkiem, jak złodzieje, nasze własne rzeczy z własnego mieszkania! W drodze na Dworzec doszło do niechybnej konfrontacji z niemieckimi żołnierzami. Nasza Mama skutecznie zagadywała Niemców swoją dobrze już wypracowaną metodą,  legitymując się lekarskim dowodem tożsamości i jakimś podrobionym zaświadczeniem  w niemieckim języku. Powołując się na Konwencję Genewską, tłumaczyła przekonywująco o niezbędności dostarczenia do dworcowego szpitala pościeli (Mama znała niemiecki  język). Niebieska pikowana kołdra i wełniane koce stanowiły właśnie zewnętrzne, widoczne powłoki tobołów. Napotkani niemieccy żołnierze mieli widocznie swoje inne wyznaczone zadania, do których się spieszyli i szczęśliwie nie zażądali otwarcia i sprawdzenia  zawartości tobołów, tak, że ta wyprawa, a potem również kilka następnych wypraw do  domu, powiodły się bez większego uszczerbku. Jako dziecko, nie bardzo nadawałam się jeszcze do użytecznej pomocy w ogromnym  polowym szpitalu na Dworcu. Gdy Mama była zajęta lekarskimi obowiązkami wałęsałam się sama, albo z innymi dziećmi, po okolicy, pieszcząc napotkane bezdomne teraz koty i  psy, oraz wstępując do otwartych przez Niemców mieszkań w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Byłam wygłodniała po przeszło dwóch miesiącach bardzo skąpej powstaniowej diety. 

Pewnego popołudnia zobaczyłam rozbitą witrynę i drzwi prowadzące do sklepu spożywczego. Poprzez odłamki szkła, weszłam do środka pełna nadziei. Nic jednak do jedzenia nie mogłam znaleźć. Wreszcie, już prawie zupełnie zrezygnowana, dostrzegłam w ką- cie witryny tabliczkę czekolady Wedla, w znanym mi opakowaniu.  – Co za wspaniały skarb!! – ucieszyłam się ogromnie i schowałam czekoladę głęboko  do kieszeni, żeby przypadkiem ktoś jej nie zauważył i mi jej nie odebrał. 


KONIEC ODCINKA CZWARTEGO. CIĄG DALSZY W NASTĘPNYM NUMERZE BIULETYNU 

Profesor Agnieszka Muszyńska


CICHOCIEMNI, DYWERSANCI I KURIERZY

NAJDZIELNIEJSI Z DZIELNYCH (3)


Jerzy Mirecki


Z całej ekipy „Jacket”, tylko „Doktor” - dr. Alfred Paczkowski  brał udział w Powstaniu Warszawskim.   Na  Mokotowie, pełnił funkcję zastępcy szefa Oddzialu III, w Sztabie V Obwodu. Jako dowódca patrolu oficerskiego AK, przeprawia się przez Wisłę w nocy z 18 na 19 września, aby przedstawić sytuację powstańców dowództwu Armii Czerwonej i prosić o pomoc dla walczacej  Warszawy. Zostaje aresztowany jako „wróg ZSRR”. W publikacjach  „peerelowskich” pisano, że w latach 1944 – 48 „przebywał” w ZSRR.  To „przebywanie”, to były cztery lata  wiezień  i obozów pracy przymusowej.
     
Krótko po naszym skoku, dogoniły nas trzy ekipy skoczków, wśród których było sześciu moich kolegów ze Szkoły Oficerów Wywiadu. Były to ekipy: „Boot” (but), „Leggings” (sztylpy), „Belt” (pasek). Ekipa “Boot”  skakała w nocy z 27 na 28 marca 1942. Zrzuceni na las, rozrzuceni na przestrzeni kilku kilometrów (niektórzy zawiśli na drzewach). Pozbierali się jednak szczęśliwie i bez przeszkód zameldowali się w Warszawie.

W nocy z 30 na 31 marca, po raz pierwszy dokonano dwu zrzutów do Polski. Z tego samego lotniska w Temsford w Anglii, wystartowały, w krótkich odstępach czasu dwa Halifaxy z dywizjonu 138. Obie ekipy nie trafiły na stacje odbioru. Nawigator ekipy „Legging”, widząc w rejonie odbioru światła, dał komendę „Go”..! Dopiero w powietrzu skoczkowie zorientowali się, że te widoczne w dole swiatła przesuwają się..? Był to jadący pociąg osobowy..! Skoczkowie lądujący obok jadącego pociągu, w pobliżu stacji Tluszcz, też mieli nie mało emocji, ale jeszcze więcej szczęścia, bo bez strat dotarli do lokali kontaktowych w Warszawie.

Pomyłka nawigatora ekipy „Belt” była znacznie groźniejsza dla skoczków. Światła, które nawigator wziął za sygnał oczekujacej placówki, okazały się swiatłami niemieckich reflektorów na wieżach wartowniczych obozu jeńców radzieckich pod Końskimi. Nawigator zorientował się o swojej pomyłce, ale było już za poźno by wstrzymać rozpoczęty zrzut. Skakali siedem kilometrów od oczekującej placówki...niedaleko od wież wartowniczych z reflektorami i karabinami maszynowymi. Niemcy z załogi wartowniczej zabrali część zrzuconych zasobników, skoczkowie bez strat, na piechotę dotarli do Warszawy.

Przed lotem do Polski, wszyscy skoczkowie dostawali malutką płaską pastylkę cjankali (szybko działającej trucizny), na wypadek wpadki i obawy, że nie wytrzymają tortur. Czterech Cichociemnych „skorzystało”, w sytuacji bez wyjścia.

Ogólny bilans  dokonanych zrzutów, podczas których brały udział załogi z kilku krajów jest następujący: na 868 lotów do Polski, wzięły udział: załogi polskie - 439. brytyjskie i południowo-. afrykańskie – 319,  amerykańskie - 110.  Straty samolotów – 70, załóg – 62,  oraz 9 skoczków. Przyjmując średnio po 6 osób załogi – straty pilotów można pomnożyć 62 x 6 = 370...Brak pełnej  listy nazwisk, nawet tych, których  groby rozsiane są po calej Europie, lub którzy zestrzeleni zatonęli w Morzu Północnym, w Bałtyku i Adriatyku. Cześć Ich pamięci.

Nie dolecieli do Polski:
- ppor. Jerzy Bichniewicz, zginął w katastrofie samolotu,  lecąc do Kraju - 29/10/42, w Norwegii,
- por. Stanislaw Hencel, zginął w Norwegii  29/10/42 w katastrofie samolotu, lecąc do Kraju,    
- ppłk. Leopold Krizar, poległ śmiercią spadochroniarza podczas skoku do Kraju 17/10/44,      
- ppor. Kazimierz Lewko, zginął w czasie lotu do Kraju, 14/09/43, zestrzelony nad Danią,            
- ppor. Aleksander Odrowąż-Szukiewicz. Zginął śmiercią spadochroniarza, podczas skoku       16/02/43,  
- kpt.  Jan Serafin, zginął śmiercią spadochroniarza podczas skoku 19/05/44,                             
- ppor. Władysław Sakiewicz, zginął w czasie lotu do Kraju - zestrzelony nad Danią 14/09/43,    
- ppor. Ryszard Skowroński, zestrzelony nad Danią 14/09/43,   
- ppor. Wiesław Szpakowicz , zginął w czasie lotu do Polski 29/10/42.

Zamordowani po wojnie, w Polsce Ludowej:
- ppor. Stefan Górski, skok 16/04/44, d-ca plutonu AK  w Insp.  Piotrków,
- kpt. Boleslaw Kontrym „Żmudzin”, skok 1/09/42, Szef slużby śledczej PKB. W Powstaniu  Warszawskim dowódca oddziału biorącego udział w zdobyciu „Pasta”. Czterokrotnie ranny.  Po wojnie oskarżony o współpracę z Niemcami (!). stracony, później zrehabilitowany...!!!  
- ppor. Czesław Rosiński, skok 13/03/43, stracony w 1945 r.,   
- por. Mieczysław Szczepański, skok 4/05/44, stracony w 1945 r.,
- mjr. Witold Uklański, skok - grudzień/44, zmarł (?).....w „polskim” więzieniu.

CICHOCIEMNI W POWSTANIU ‘44

W Powstaniu wzięło udział 81 cichociemnych. Zginęło 18-tu, kilku zaginęło...  Pełnili funcje dowódców plutonów, batalionów („Parasol”, „Baszta”, „Czata”) Pełnili różne funkcje  w Sztabie Komendy Głównej AK.

Komenda Główna AK (I rzut) - gen. Leopold Okulicki „Kobra” , od 6 września-  p.o. Szefa Sztabu KG AK, płk. dypl. Kazimierz Iranek   Osmecki „ps. „Heller”,  Szef Oddziału II KG AK, mjr. dypl. Felicjan Majorkiewicz  „Iron”  Oddział III -oficer operacyjny... (ranny), mjr. dypl. Jan Kamieński „Cozas”- oficer Oddziału III-mjr. Feliks Dzikielewski „Oliw” – oficer Oddziału III.

Komenda Główna AK (II Rzut)- kpt. Elżbieta Zawacka „Zo”, oficer w sztabie Wojskowej Służby Kobiet, por. Zdzisław Jeziorański  „Zych” (Jan Nowak) , Oddział VI – radiostacja „Błyskawica”, mjr. Feliks  Dzikielewski „Oliw”  oficer Dowództwa Wojsk Łączności, mjr. Bogusław Wolniak „Mięta”, oficer Dowództwa Wojsk Łączności, por. Zbigniew Bąkiewicz „Zabawka”.

Oddział  Osłonowy Komendy Glównej AK: por. Stanisław Jankowski „Burek”, „Agaton”, od 3 września dowódca oddziału „Agaton”, por. Stefan Bałuk „Starba”, „Kubuś”, od 8 września oficer oddziału „Agaton”.

Zgrupowanie  „Radosław”: ppor. Ewaryst Jakubowski „Brat”-  Brygada „Broda 53” adjutant  d-cy brygady..(poległ), kpt. Adam Borys „Pług”, Batalion „Parasol”- d-ca batalionu do 6 sierpnia...(ciężko  ranny), mjr. Tadeusz Runge „Witold”, „Osa”, Batalion „Czata 49” -d-ca batalionu, kpt. Tomasz Wierzejski „Zgoda 2”, d-ca kompanii do 28 sierpnia... (ciężko  ranny), por. Cezary Nowodworski „Głóg”, d-ca plut. w Komp.„Zgoda”, do 28/08 (ranny - zmarł), ppor. Jan Bienias „Osterba”, d-ca pododdzialu w kompaii „Zgoda”, (zmarł z ran), ppor. Stanisław Harasymowicz „Lalka”, d-ca plutonu „Mieczyków” (poległ), ppor. Tadeusz Tomaszewski  „Wąwóz”, (ranny, zmarł), mjr. Zygmunt Milewicz „Róg”, „Witold”, dołączył we wrześniu, (ranny).

Zgrupowanie  „Leśnik”: mjr. Adolf Łojkiewicz „Ryś 2”, Szef Sztabu. Od 25/08 dowódca zgrupowania  (ranny).

STARE MIASTO:
Sztab Grupy ”Północ”: ppor. Ludwik Witkowski „Kosa”, d-ca oddziału osłonowego kwatery Komendy Okręgu, ppor. Adam Dąbrowski „Pati”, d-ca 3 plutonu  oddziału osłonowego kwatery Kom.  Okręgu (poległ), por. Zygmunt Gromnicki „Gula”, oficer do zleceń  Szefa kwatery Komendy Okręgu, por. Alfred Pokultinis „Fon” od 5 września  d-ca kompanii  Łączności Okręgu, ppor. Czesław Pieniak „Bór”, „Mak”, d-ca kompanii Radio Okręgu, do 16 września, ppor. Otton Wiszniewski „Topola”, d-ca plutonu w kompanii radio, plut. Michal Parada „Małpa”, „Dąb”, radiotelegrafista w kompanii radio (zaginął), st. sierżant Piotr Nowak ”Oko”, od 9/08 – radiotelegrafista radiostacji nr. 03, od 11/09 w radiostacji     „Zenona” na Mokotowie, kpt. Tadeusz Burdziński „Malina”,od 11/09 d-ca radiostacji na   Mokotowie.

Komenda Obszaru Warszawskiego:- kpt. dypl. Stefan Mich „Jeż”, „Kmita”, Oddział III KG AK, szef oddz.  do 10/09 d-ca kompanii „Koszta”, ppor. Anatol Makarenko „Tłok”, „Goździk”, oficer radio, d-ca Radiostacji nr. 02 (ranny), ppor. Władysław Śmietanko „Cypr”, radiotelegrafista Radiostacji 02, ppor. Leszek Starzyński „Malewa”, radiotelegrafista
Komenda Obwodu Śródmieście, kpt. dypl. Bronislaw Rachwał „Glin”, oficer operacyjny (poległ), mjr. Zygmunt Milewicz „Róg”, „Witold” w składzie komórki odbioru zrzutów, do ok. 1 września.

Zgrupowanie „Bartkiewicz”: kpt. Bolesław Kontrym „Żmudzin”, d-ca 4 kompaniI, (czterokrotnie  ranny).

Zgrupowanie batalionu „Kiliński”: por. Karol Pentz „Skała 2”, d-ca 6 kompanii „Wawer” (zmarł z odniesionych ran), ppor. Zdzislaw Winiarski „Przemytnik”, oficern 6 kompanii „Wawer”, ppor. Józef Zając „Kolanko”, z-ca  d-cy 9 kompanii  „Romańskiego” (ranny), ppor. Zbigniew Wilczkiewicz „Kij”, d-ca plutonu w 9 kompanii, następnie w zgrupowaniu „Gurt”.

Batalion  „Rum”- kpt. dypl. Kazimierz Bilski „Rum”, d-ca batalionu, ppor. Zdzisław Winiarski „Przemytnik”, d-ca plutonu, później - z-ca  d-cy 1 kompanii.

ŚRÓDMIEŚCIE  POŁUDNIOWE

Komenda Podobwodu Śródmieście Południowe: kpt. Bohdan Kwiatkowski „Lewar”, oficer operacyjny, od 28/08 – Szef Sztabu Podobwodu, mjr. dypl. Jerzy Feliks Szymanski „Joga”, oficer operacyjny, od 28/08 – oficer sztabu, por. Mirosław Kriszczukajtis „Szary”, szef slużb saperskich (poległ), por. Witold Stumpf „Sud”, „Fosa”, oficer kwatermistrzostwa, gen.  Tadeusz Kossakowski „Krystek”, od 28/08 kier. produkcji  środków walki (wczesniej  w linii), ppor. Tomasz Kostuch „Bryła”, adjutant Komendanta Podobwodu (do 27/08), ppor. Norbert Gołuński „Bombram”, oficer kontrwywiadu i bezpieczeństwa.

Odcinek taktyczny „Topór”: ppłk. Jacek Będkowski „Topór 2”, d-ca odcinka, ppor. Julian Piotrowski „Rewera 2”  adj.  d-cy odcinka.

Zgrupowanie „Golski”: por. Stefan Ignaszak „Drozd”, „Nordyk”, oficer informacyjny zgrupowania, por. Janusz Prądzyński „Trzy” (3), „Janek”, adj. d-cy zgrupowania, kpt. Michał Nowakowski „Harpun”, najpierw p.o. adjutanta, potem II oficer  i d-ca pododcinka, por. Tadeusz Jaworski „Błoawat”, od 15/09 d-ca  kompanii w batalionie „Odwet”, ppor. Janusz Messing „Bekas”, oficer batalionu „Odwet 2”.

Batalion „Piorun”: kpt. Franciszek Malik „Piorun 2”, d-ca batalionu, poprzednio z-ca  d-cy odcinka taktycznego „Litwin”, kpt. Edmund Marynowski „Sejm”, oficer kompanii lotniczej „Bazy Warszawskiej”.

Odcinek Taktyczny „Sarna”: mjr. Narcyz Łopianowski „Sarna”, d-ca odcinka, por. Tomasz Kostuch „Bryła”, od 27/08 – oficer taktyczny odcinka.

Batalion KB „Sokół”: por. Czesław Trojanowski „Litwos”, d-ca grupy techicznej (ciężko ranny).

Batalion „Ostoja”: kpt. Tadeusz Klimowski „Ostoja”, d-ca batalionu, wcześniej z-ca  d-cy batalionu „Iwo”, por. Zbigniew Bączkiewicz „Zabawka”, „Andrzej”, od 29/09 oficer batalionu.

Odcinek taktyczny „Bogumił”: por. Stanisław Ossowski „Jastrzębiec 2”, d-ca komp. Szturmowej odcinka  (ciężko ranny), por. Tadeusz S. Jaworski „Bławat”, od 26/08 do 2/09 d-ca plutonu szturmowego (2x  ranny), por. Kazimierz Osuchowski „Rosomak”, d-ca patrolu saperskiego z miotaczem ognia (poległ).

Zgrupowanie „Kryska”: kpt. Zbigniew Specylak „Tur”, z-ca  d-cy zgrupowania, oraz d-ca batalionu „Tur” (ciężko ranny).

Radiostacja Wydziału Lotnictwa KG na ul. Wilczej: st. Sierżant Edward Kowalik „Ciupuś”, plut. Władysław Hauptman „Gapa”, st. Sierżant Stanislaw Biedrzycki „Opera”, w radiostacji od 5/09 (zmarł z odniesionych ran).

Wytwórnia środków walki (Krucza 13, Wilcza 9, Marszałkowska 79): mjr. Wacław Pijanowski „Dym”, doradca techniczny.

OCHOTA, Reduta „Kaliska”: ppor. Henryk Jachciński „Kret”, d-ca plutonu ckm. w kompanii „Gustaw”.

MOKOTÓW
Komenda Obwodu Mokotów:  - kpt. Alfred Paczkowski  „Wania”, z-ca szefa Oddziału III KG AK.

Pułk  „Baszta”: mjr.  Kazimierz Szternal „Zryw”,  Szef Sztabu i z-ca d-cy pułku. Od 25/09 p.o. d-cy pułku (ranny), ppor. Zbidniew Mrazek „Aminius”, oficer do zleceń d-cy pułku (ranny), rotmistrz Andrzej Czaykowski „Garda”, z-ca d-cy 2 batalionu do 19/08.
   
Pułk „Waligóra”: rotmistrz Andrzej Czajkowski „Garda”, d-ca batalionu „Ryś” do 15/09, potem, z-ca  d-cy batalionu „Oaza-Ryś”, dalej - z-ca  d-cy pułku, p.o. d-cy Zgrupowania „Mokotów”, po przejściu kanałami do Śródmieścia (ranny), ppor. Henryk Jachciński „Kret”, od 19/08 w batalionie „Ryś”, d-ca plutonu  ckm w kompanii ”Gustaw”, kpt. Julian Kozłowski „Cichy” podczas uderzenia na Wilanów (poległ).

ŻOLIBORZ: plut. Kazimierz Człapka „Pionek”, „Sokół”, radiotelegrafista radiostacji 23 A (ranny).

PUSZCZA KAMPINOSKA
Pułk  „Palmiry-Młociny: por. Adolf Pilch “Góra”, “Dolina”, d-ca pułku, por. Lech Żabierek “Wulkan”, oficer do zleceń d-cy pułku, por. Tadeusz Gaworski „Lawa”, od 17/08 d-ca szturmowej kompanii lotniczej, przeszedł do Kampinosu , po wyprowadzeniu oddziału  z Warszawy (po nieudanym ataku na Okęcie), mjr.  Bronisław Lewkowicz „Kurs” , oficer specjalnego plutonu odbioru zrzutów.

POLEGLI, ZAGINĘLI, ZMARLI z RAN: 

ppłk. Romuald Bielski „Bej”, por Władysław Miciek „Młot”, „Mazepa", por. Antoni Nosek „Kajtuś”, ppor. Ignacy Konstanty „Szmaragd”, ppor. Tadeusz Benedykt „Zachata”, sierż. Stanisław Biedrzycki „Opera”, (ciężko ranny) 14/09, na Wilczej, zmarł trzy dni później,  mjr. Michał Tajchman „Mikita” , zamordowany przez Niemców wraz z żoną i dzieckiem,  3/08/44, ppor. Tadeusz Tomaszewski „Wąwóz”, 5/08/44 (zmarł z ran), por. Ignacy Bator „Opór”, zaginął 3/08 koło Politechniki, ppor. Ewaryst Jakubowski  „Brat”, por. Cezary Nowodworski  „Głóg”, ppor. Jan Bienias „Osterba”, ppor. Stanisław Harasymowicz „Lalka, ppor. Tadeusz Tomaszewski „Wąwóz”, plut. Michał Parada „Mapa”, „Zenon”, kpt. Bronisław Rachwał „Glin”, por. Karol Pentz „Skała”, por. Kazimierz Osuchowski „Rosomak”, st. sierż. Stanisław Biedrzycki „Opera”, kpt.  Julian Kozłowski „Cichy”.

Gen. Leopold Okulicki –Cichociemny - ostatni dowódca A.K po Powstaniu, podstępnie porwany  przez Sowietów  i po tzw. „Procesie 16”-( przywódców Polski) - zamordowany w więzieniu na Łubiance w Moskwie w 1945 r.



KONIEC


Opracował: Jerzy Mirecki  5/12/2016


Moje życie  po zakończeniu wojny 1939-1945.

Kazimierz Duchowski (Włodek),

W książce Jerzego Mireckiego  pt..” Dzieci '44” są zamieszczone moje wspomnienia. Tu chciałbym opisać moje losy, po wyzwoleniu z niewoli niemieckiej przez US Army.

Po wywiezieniu ze Stalagu XIA Altengrabow (Niemcy), naszej 25 osobowej grupy, którzy byli
jeńcami do 18 roku życia, 15 Listopada 1944 roku, zostaliśmy dostarczeni do miasteczka Harzgerode. Tam, mieściła się odlewnia Elektronu, materiału stosowanego przez Niemców do produkcji zbrojeniowej.  Dzień zaczynał się pobudką “Alles aufstein” , głosem werkschutza wydawanym o godz. 3 rano, przez 6 dni w tygodniu. Praca zaczynała się o godz. 4 rano, byliśmy
zmuszani do wykonania normy 12 form (kastenow) gotowych do odlewu. Praca kończyła się o godz. 3 pp., następnie obiad tj. miska zupy, najczęściej z liści buraków cukrowych. Chleb w ilości 75 dkg był rozdawany co 4 dni. Bardzo mocno podreperowały nasz stan wyżywienia, dostarczone nam przez Niemców, paczki jenieckie żywnościowe Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Dostaliśmy dwie amerykańskie, jedną szwedzką i jedną kanadyjską. Przy dobrym szczęściu i sprycie, można było kupić od Niemców worek kartofli za paczkę amerykańskich papierosów 20 sztuk.

US Army przybyła 15 kwietnia 1945. Poprzedniego wieczoru, zostaliśmy wypędzeni do lasu. Rano spotkaliśmy amerykańskich żołnierzy już w Harzgerode.
Byliśmy wolni. Wojna była już za nami. Na trzeci dzień przyjechali Anglicy, oznajmiając, że na ten teren przyjdą Sowieci, w ramach wyrównania frontu. Oni mogą nas zostawić w Harzgerode, bądź przewieźć nas ok. 400 km na zachód, gdzie będziemy zakwaterowani w szkole i tam powinniśmy oczekiwać dalszej opieki.

Podróż została dokonana angielskimi ciężarówkami, I chyba tylko 5 osób  oznajmiło chęć znalezienia się pod Sowietami. Na docelowym miejscu w Deligsen, niestety nikt na nas nie
czekał i nic nie było przygotowane. Dostaliśmy jakąś “szeptaną” wiadomość, że w Northeim jest polski obóz i że tam możemy znaleźć zakwaterowanie z wyżywieniem. Musieliśmy udać się na stację kolejową, odnaleźć kierunek jazdy, by znaleźć się w obozie DP’sów (displaced persons). Program dnia, po przyjęciu nas do tego obozu, nie był zbyt skomplikowany. Rano apel, śniadanie, później obiad. Resztę czasu wypełniał “czas wolny”.

Gdzieś we wrześniu przyjechała do naszego Northeim. czołówka filmowa Armii gen. Andersa z filmem pt. “O żołnierzu tułaczu”. Był to filmowy przegląd przez wrzesień 1939, później marsz do sowieckiej niewoli, pobyt szeregowych, najczęściej na Syberii, później przedzieranie się do punktu zbornego, wreszcie przejazd do Włoch i zwycięska Bitwa o Monte Casino. Ponieważ warunki w Northeim nie były najlepsze, przenieśliśmy się do podobnego obozu w Gettingen. Ale i tu nie było najlepiej. Z wielką wątpliwością przyjąłem “szeptaną wiadomość” o przyjmowaniu do Polish Guard Company, dla dalszej służby już wojskowej. Punktem rekrutacyjnym była jakoby stacja Nurnberg-Furth. Ostatniego dnia Grudnia 1945, bojąc się, że nie zostanę przyjęty,  wsiadłem  do pociągu zdążającego w tamtym kierunku i tak dojechałem do stacji  docelowej.

Z wielką niewiarą przyjęto moją datę urodzenia, podwyższoną i tak o dwa lata, I tu wreszcie mogłem zrzucić moje łachy, w których opuściłem Warszawę i założyć granatowy, czy czarny, przefarbowany amerykański mundur. Zakwaterowanie w namiotach na polowych łóżkach z dwoma kocami. Zaczął się okres “rekrucki” trwający 5-6 tygodni. Następnie wyjazd na nasze miejsce postoju do wioski Oberdachstetten. I tu zaczęła się służba, przy pilnowaniu magazynów z amunicją i eskortowanie niemieckich (Tak!) jeńców wojennych zatrudnionych do przewożenia amunicji. Służba wartownicza to 4 godz. służby, 8 odpoczynku i tak przez 48 godzin. Później “konwój”, czyli pilnowanie Niemców przewożących amunicję. W tym “młynie” dojechałem do końca października 1946. W czasie wizyty u amerykańskiego lekarza straciłem przytomność. I tak zakończyła się moja “przygoda” z Polish Guard Company (PGC).

Dostałem miesiąc wypoczynkowego urlopu i niemal jednocześnie wiadomość, że moja matka poszukuje mnie przez radio, wzywając do powrotu, do Polski. Raport do dowództwa o zwolnienie mnie ze służby został przyjęty, I zostałem odwieziony na punkt repatriacyjny znajdujący się niedaleko naszego zakwaterowania.

Podróż do Polski odbyłem podobnym pociągiem, jak podróż do Niemiec, bydlęcymi wagonami.
Różnica – teraz pod opiekĄ Amerykanów z otwartymi drzwiami wagonowymi. Przybyliśmy do polskiej już stacji Dziadowice-Zebrzydowice, i już to “przywitanie” tutaj zmuszało mnie poniekąd do powrotu do Niemiec, do mojej PGC kompanii. Zameldowałem się, pokazałem dokumenty i z dokumentem PUR’u (Polski Urząd Repatriacyjny) zająłem miejsce w takim samym składzie wagonów. Do Warszawy przyjechałem w początku listopada 1946 roku. Odszukanie miejsca zamieszkania mojej rodziny zajęło trochę czasu, ale spotkaliśmy się w “starym składzie” t.zn. Ojciec, Matka, starszy brat, i ja, przybysz z niewoli.

Brat, Tymoteusz, jak zwykle był już w harcerstwie i prowadził Hufiec Żolibórz. Udało się nam jeszcze z harcerstwem odbyć obozy w Karpaczu (zimowy) a później letni, w Ełku. Ale i to harcerstwo zostało całkowicie rozpędzone i zakazane. Poszukaliśmy możliwości znalezienia się w wodnej drużynie harcerskiej, ale i te dosięgnął ten sam los. Zaczepiliśmy się w Yacht Clubie, marząc o żeglowaniu. I tu dopięliśmy swego. Powoli stawaliśmy się żeglarzami.  Yacht Club przekształcony został w CWKS - (Centralny Wojskowy Klub Sportowy).  Mimo  wielu przeszkód, udało się nam być podporą klubu, nieraz wywalczając dla niego punkty, zajmując dobre miejsca w regatach.

Gorzej wiodło mi się w życiu cywilnym. Musiałem odbyć 2 miesiące pracy w Powszechnej Organizacji Służba Polsce (POSP), odgruzowując zakłady chemiczne w Oświęcimiu. Później, po skończeniu Państwowego Liceum Komunikacyjnego, jako jeden jedyny, otrzymałem nakaz pracy do parowozowni Warszawa Wschodnia, by stać się palaczem parowozowym.

Służba wojskowa, 2-letnia w CWKS (1953 -1955) przerwała ten szary okres. Po skończeniu zasadniczej służby wojskowej, odbyłem kurs przygotowawczy na Wyższe Studia, i po zdaniu egzaminów wstępnych  zostałem przyjęty do Wieczorowej Szkoły Inżynierskiej  (WSI). Szkołę tę  ukończyłem po 6 latach studiów, otrzymując tytuł  inżyniera mechanika w czerwcu 1964 roku.

W roku 1957, po 7 latach znajomości, zawarliśmy związek małżeński z moją żoną, Heleną.
Moja żona, już lekarz medycyny przetrwała niełatwy okres życia, jakim była moja służba woskowa, studia wieczorowe i kilkakrotna zmiana pracy. W końcu, udało się nam osiąść wreszcie we własnym mieszkaniu.

Moja żona “walczyła dalej o życie” i uzyskała 1-szy stopień, a następnie 2-gi stopień specjalizacji w pediatrii, by w 1973 roku obronić tytuł doktora nauk medycznych. Dzięki temu awansowała na pozycję adiunkta oddziału pediatrycznego w Instytucie Reumatologicznym i Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego  w Warszawie. Nie chciałem zostać w tyle, i złożyłem papiery na wieczorowy wydział magisterski PW, niestety, nasze przyszłe życie nie pozwoliło na ukończenie tego zamierzenia. W roku 1974, razem z dwojgiem już dzieci, Jasiem (14 lat) i Andrzejem (7 lat), ruszyliśmy do Szwecji.  Stąd, przy pomocy naszego znajomego, Romana B., odlecieliśmy do Montrealu, Canada. Nota bene, nasz przyjaciel, Roman B.  był podczas ubiegłej  wojny, w drużynie obsługującej samolot legendarnego, beznogiego asa lotniczego w Battle of Britain, Douglasa Badera.

Roman był też żeglarzem w CWKS, lecz z wieloletnia praktyką  w Anglii, był  Mistrzem Polski w żeglarstwie. Dzięki niemu zostaliśmy przyjęci przez farmera  szwedzkiego jako jego pracownicy. Tak wiec otrzymaliśmy nie tylko dach nad głową i pożywienie, ale i czasami pomoc finansową, gdy musieliśmy załatwiać sprawy imigracyjne w Kopenhadze. Na tej farmie w Gunnarlunda spędziliśmy około 6-7 tygodni, w oczekiwaniu na kanadyjską emigracyjna wizę wjazdową.

Powodów dla podjęcia tej “szalonej” decyzji o emigracji było sporo. Ciągłe procesy AKowców, żołnierzy przybyłych do Ojczyzny z “Zachodu”, wymieniając losy takich asów lotniczych, jak płk.Skalski (8 lat więzienia), por. Śliwinski (kara śmierci- strzał w tył głowy), śmierć Anody, (por. Jan Rodowicz), - to tylko kilka przykładów. Inne, jak “Rehabilitacia Pośmiertna”, zamordowanych żołnierzy podziemia. Wszystko to dodawało nam skrzydeł do osiągnięcia zamierzonego celu. Niestety emigracja to bardzo twardy i gorzki chleb do przełknięcia.

Kanadyjski pośrednik pracy (Manpower), już w Montrealu,  po mojej mowie, nie wiem jak zrozumianej przez  niego, dał mi skierowanie do pracy (Dominion Engeeniering). Z  braku narzędzi kreślarskich, braku doświadczenia w Kanadzie, wytrzymali mnie tylko do Bożego Narodzenia. Moja żona, doktor medycyny zdała amerykański egzamin nostryfikacyjny (Educational Counsel for Foreign Medical Graduate - ECFMG) dopiero za piątym razem. Trzeba dodać, ze egzaminy te są co pół roku. Ile się musiałem nasłuchać jej narzekań i płaczu, by dla utrzymania się przy życiu, zgodziła się być sekretarką w  Izbie Przyjęć w największym szpitalu Montrealu, Royal Victoria Hospital. Ale pomału, bardzo wolno zaczęliśmy wygrzebywać się z dołka, w który sami wskoczyliśmy.

Ten piąty egzamin żony z pozytywnym wynikiem, otworzył jej możliwość osiągnięcia  jednorocznego stażu medycyny, z pracą na 4 wydzialach Reddy Memorial Hospital. Moje 3 miesięczne doświadczenie w Dominion Engineering dało mi możliwość otrzymania następnej pracy w biurze projektów, niestety znowu na 3 miesiące. Siedem razy wysyłałem Resume do firmy lotniczej Pratt & Whitney, w końcu firma odpowiedziała pozytywnie I dostałem się do tej wspanialej pracy. Pracowałem jednocześnie dla dwóch wydziałów, zależnie od potrzeby. Niestety, nie zdanie egzaminu z języka francuskiego pozbawiło mnie wcześniej otrzymanego, tytułu inżyniera, ale tylko w Prowincji Quebec.

Starszy syn, Jasiek, zaliczony już do studentów gimnazjum, dawał sobie doskonale rade. Młodszy syn Andrzej, na półmetku roku szkolnego, okazał się prymusem. Tak że i tu zaczęliśmy czuć się dumni z naszych synów. Francuska prowincja, jaką jest Quebec z miastem Montreal, nie rokowała dla nas dobrej przyszłości, właśnie ze względu na znajomość języka  francuskiego. Chociaż żona i te przeszkodę pokonała, zdając ten wymagany egzamin, trzeba było zacząć szukać miejsca dla nas w prowincji angielskiej. Kończąc staż żona wysłała swoje zgłoszenie do Vancouver Children’s Hospital (szpital dziecięcy) . I to podanie zostało przyjęte. Czas przenosin z jednego miejsca pracy do drugiego, to dla niej zaledwie jedna noc. Ale trzeba było złapać to, o co się walczyło.

Gdzieś w lipcu 1979, z ogłoszenia z gazety,  których roznosicielem był Andrzej, wyczytałem, że potrzeba konstruktorów w Richmond, a wiec w południowym przedmieściu Vancouveru, British Columbia. Stawiłem się do rozmowy i dopiero po powrocie do domu,  usłyszałem zgodę na przyjęcie do pracy. Umówiliśmy się wszyscy, że trasę z Montrealu do Vancouveru przejedziemy dwoma samochodami, ciężarowym i osobowym prowadzonym przez Jaśka. Wypożyczyliśmy ciężarówkę na 11 dni  na pokonanie trasy liczącej ok. 5000 km. Pracę miałem rozpocząć w końcu października 1979 roku w Richmond, B.C. Do tego czasu przewieźliśmy nasz skromny dobytek i wynajęliśmy mieszkanie. Największą niespodziankę otrzymałem już pierwszego dnia nowej pracy: -“Następnego dnia rano oczekujemy ciebie w Everett, w stanie Waszyngton, USA, w hotelu Holiday Inn”, skąd  w zakładach Boeing będziemy zaznajamiać się z naszą, przyszłą pracą.” Okazało się, że będziemy konstruować nową linię montażową dla samolotów Boeing 757 i 767, budowanych przez firmę Boeing w Everett.

Czas trwania tej pracy, z mnóstwem nadgodzin, trwał zaledwie 2,5 roku. Zobaczyłem już wtedy elektryczne ostrzałki do ołówków i elektryczne gumki, a także plastic, a nie kalki techniczne do naszych rysunków. Warto dodać, że stoły kreślarskie były mniej więcej podwójnej wielkości w porównaniu ze  stolami w normalnym  użyciu. Pracowałem  jeszcze w kilku biurach i zakładach konstrukcyjnych, zazwyczaj tylko na czas trwania kontraktu. W marcu 1980 roku przenieśliśmy się do nowo wybudowanego, własnego domu przy ulicy Bamfield, na Richmond, gdzie mieszkamy do tej pory.

Tymczasem żona, po odbyciu praktyk i stażu w kanadyjskich szpitalach, zdała jeszcze egzamin licencyjny dla otworzenia swojej własnej Medical Clinic, co miało miejsce w Czerwcu 1981, w Richmond. W największym “rozkwicie”, Medical Clinic, liczyła sobie ponad 10 000 pacjentó0w, zarejestrowanych w komputerze. Należy tu dodać, że nasza Medical  Clinic, była pierwszą kliniką skomputeryzowaną w Richmond, B.C.  Po zakończeniu mej ostatniej pracy, jako konstruktor, w wieku 60 lat, po wielu  rozważaniach, przyjąłem pracę jako sekretarz Medical Clinic, gdzie oczywiście głównym bossem była moja żona. Mając lat 81, a żona dobiegając 79, oboje przeszliśmy na dobrze chyba zasłużoną emeryturę.  Należy tu podkreślić, że do 79 roku życia, obydwoje z moją żoną jeździliśmy “downhill”  na nartach. Po 55 latach  “of  Dedicated Medical Service” moja żona otrzymała Dyplom Uznania od kanadyjskich Władz Medycznych.

Jasiek, nasz starszy syn, ukończył Wydział Chemiczny na Simon Fraser University w Vancouverze, a następnie ukończył Carnegie Mellon University, Pittsburgh, Pennsylvania, USA, z dyplomem Doktora Nauk Chemicznych. Do tego dodał jeszcze dwa lata nauki, jako “PostDoc” na Universytecie South California. Obecnie zajmuje stanowisko Korporacyjnego Dyrektora Technicznego R&D (Research & Development) , w Filtracji w Firmie Hydac w Niemczech. Andrzej, nasz młodszy syn, poszedł śladami starszego, kończąc Simon Fraser University, dodając tytuł Doktora Nauk Komputerowych, zdobyty na Uniwersytecie Texas A & M w College Station, Texas, USA. Obecnie zajmuje stanowisko Profesora w Clemson University w Południowej Karolinie, USA.

Do naszej “czwórki” przybyłej do Kanady, dołączyła żona Andrzeja, Corey, Kanadyjka, która uzyskała  tytuł magistra w naukach komputerowych na Uniwersytecie Texas A & M, USA. Mamy też jedynego wnuczka, Paula, z  małżeństwa Jasia (Johna), starszego syna. Paul złożył podanie do US Navy, został przyjęty i zaokrętowany na lotniskowcu CVN 77, do obsługi samolotów. US Navy posiada 10 takich ogromnych lotniskowców. Po ukończeniu 6-letniej służby, Paul osiedlił się w Colorado, gdzie studiuje medycynę, studia finansowane przez US Navy. Paul jest również  ekspertem w narciarstwie alpejskim.

Do opisu mojego “życia po wyzwoleniu” musiałem dołączyć moją całą obecną najbliższą rodzinę, wszak razem, chociaż żyjemy obecnie rozdzieleni, podążamy wspólnie obraną drogą życia. Pragnę dodać, że w lipcu 2017 roku będziemy obchodzili z żoną 60-lecie pożycia małżeńskiego, czyli  Diamentowe Gody , O ile dożyjemy.

KONIEC


Kazimierz Duchowski

SMUTNA WIADOMOŚĆ Z FLORYDY. 

Otrzymaliśmy smutną wiadomość z Florydy. Wiesław Alfred Kaczmarek (lat 93) zmarł 12 lutego w Kissimmee. Wspomnienia p. Kaczmarka z Powstania są w książce p. Jerrzego Mireckiego na stronie 47. 

CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI. BYŁ Z POKOLENIA BOHATERÓW.


Od Redakcji:

Jest to dwudziesty czwarty, marcowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy. 

Autorów prosimy o nadsyłanie materiału w formacie .docx. Zdjęcia, ilustracje w formacie .jpg, jpeg, najlepiej osobno, a nie w tekście. Prosimy o nieużywanie formatu .pdf, obróbka tekstu, a szczególnie ilustracji i fotografii jest żmudna, a niekiedy niemożliwa. 



Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.

Ważne:

 Potrzeba nam wspomnień dzieci Powstania. Pomoc wolontariuszy w pozyskiwaniu wspomnień to jedno, ale konieczne jest nasze osobiste zaangażowanie: Drodzy państwo - prosimy o spisanie swoich wspomnień, prosimy o kontakt ze Stowarzyszeniem, prosimy o rozpowszechnienie tego apelu.

Nasz Biuletyn osiągnął dojrzałość  - wychodzi numer 24. Prosimy członków o popularyzowanie Biuletynu wśród przyjaciół - to łatwe - wystarczy przesłać link na przykład taki jak ten .