8 lis 2020

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 57, listopad 2020

Z życia Stowarzyszenia

Co warto przeczytać

Szanowni Czytelnicy, oddajemy do waszych rąk 57 numer naszego biuletynu. W tym wydaniu zachęcamy do przeczytania:

  • relacji z obchodów Dnia Pamięci Więźniów Obozu Dulag i Osób Niosących Im Pomoc,
  • kolejnego felietonu prof. Andrzeja Targowskiego,
  • Nim powstał Dulag 121 w Pruszkowie - felietonu T. Świątka.
Opublikowaliśmy również kolejne wspomnienia - tym razem podzieliła się nimi pani Krystyna Bilska.

Paczka dla Bohatera

W 2020 nasze Stowarzyszenie bierze udział w akcji "Paczka dla Bohatera". Inicjatywa tej akcji wyszła ze Szczecina, a głównym koordynatorem jest p. chorąży Tomasz Sawicki, prezes Stowarzyszenia „Paczka dla Bohatera”. Od 2017 r. jesteśmy z nim w kontakcie i właśnie jemu przekazujemy naszą listę chętnych na paczkę. 

Pan Tomasz współdziała z rzeszą wolontariuszy na obszarze całej Polski. To wolontariusze dostarczają paczki wg listy adresowej. Dzięki Stowarzyszeniu Paczka dla Bohatera kilka osób z naszego grona otrzymała artykuły żywnościowe i higieniczne. 

Nasze Stowarzyszenie corocznie na początku akcji ustala listę osób chętnych na paczkę. 

Wszystkich zainteresowanych otrzymaniem paczki, prosimy o zgłoszenie na adres e-mail Stowarzyszenia sdpw44@gmail.com, nie później niż do dnia 25 listopada 2020.

Baza naszych wspomnień

Wzbogaca się baza Naszych wspomnień - opublikowaliśmy dwa kolejne wpisy wspomnieniowe. Serdecznie zachęcamy do dzielenia się z nami tymi unikalnymi informacjami - chętnych  zapraszamy do kontaktu na nasz adres e-mail. Dzięki wolontariuszom możemy pomóc w ich digitalizacji, a nawet spisaniu.

Obchody Dnia Pamięci Więźniów Obozu Dulag i Osób Niosących Im Pomoc - 2 października 2020

2 października 1944 – dzień zawieszenia działań wojennych. Początek exodusu ludności cywilnej Warszawy. W tym dniu bieżącego roku władze Pruszkowa i Muzeum Dulag 121 zorganizowały Obchody Pamięci Więźniów Obozu i Osób Niosących Im Pomoc. Miejsce - znane z poprzednich Obchodów – otoczenie pomnika „Tędy przeszła Warszawa”.

W programie – Msza Św. z okolicznościową  homilią, przemówienia władz państwowych i lokalnych, apel zmarłych, więźniów i zmarłych osób opieki społecznej, salwa honorowa i składanie wieńców.


W oprawie Mszy Św. brał udział chór zespołu „Mazowsze”.


Miejsca zarezerwowane dla gości tym razem nie były w pełni wypełnione . Organizatorzy zobligowani wymaganiami sanitarnymi wysłali dwa rodzaje zaproszeń – pierwszy rodzaj z prośbą o przybycie, drugi z informacją o Obchodach, lecz z prośbą o powstrzymanie się od obecności. Pierwszy zapraszał najważniejszych gości rangi państwowej, władz miasta i powiatu, przedstawicieli organizacji kombatanckich, samorządowych oraz szkół.

Wiele Dzieci Powstania i tak nie zdecydowało by się na wyjazd do Pruszkowa - zdrowie przecież jest najważniejsze.


Wielkie wrażenie wywołała homilia ks. Stanisława Macieja Kicmana. Wplótł w nią przeżycia
„chłopca z Woli” (tak ksiądz sam siebie nazwał), więzionego w obozie Dulag 121. Wystąpienie księdza, świadka tamtych czasów, przywołało dramaturgię wydarzeń i stworzyło pomost między wydarzeniami roku 1944, a przemówieniami osób, które z racji młodego wieku nie były w stanie w nich uczestniczyć. 

Przytaczamy poniżej tekst tej homilii, spisany z nagrania audio.

"To nie był zwyczajny obóz, to nie była stacja przesiadkowa. To był z premedytacją zaplanowany obóz selekcji, przez który przeszła faktycznie cała Warszawa. Trafiłem tu w pierwszych dniach powstania - 9 sierpnia; przedtem podpalony dom na Dworskiej, czekanie 3 godziny na egzekucję pod kościołem Świętego Wojciecha przy stercie rozstrzelanych ciał i słowa Mamy, która przytula mnie do siebie i mówi: „ Zamknij oczy, nie będzie bolało. Ale ocaleliśmy i dziewiątego przywieziono nas do Pruszkowa. 

Tu przeszła prawdziwie Warszawa, skrwawiona, bo przecież te pierwsze transporty to byli mieszkańcy Woli, którzy patrzyli na rzeź Woli, którzy przeżyli ją i ci, którzy aż się dziwili, że ją przeżyli; wystraszeni, przerażeni ale jeszcze żywi, Później poszczególne części Warszawy tu przychodziły; również z Woli Moczydło i z Placu Teatralnego, ta wymęczona ludność Starego Miasta, która przeżyła gehennę na Placu Teatralnym,  a co dopiero mówić o Zieleniaku na Ochocie, o Czerniakowie, Mokotowie - miejsca skąd przywożono, przypędzono, bo tak to też wyglądało. Ludzi przerażonych nękanych, bardzo często okrwawionych, rannych, kobiety, dzieci, starców i między nimi czasami żołnierzy AK  i innych ugrupowań, którzy się tutaj w tłum mieszali,  by z ludnością cywilną wyjść. Ale nie zapomnę tego miejsca, chociaż byłem tu tylko 3 dni, bo to  była taka przechowalnia niby,  ale nie zapomnę zapachu tej hali, smary ludzkie wyziewy, brud, też z ran, cuchnący często i to przerażenie, co dalej?

Ale również nie zapomnę tych, którzy nieśli nam to pomoc Ja jestem chłopak z Woli. Tam przeżyłem to powstanie, te kilka dni, Również tam jest cmentarz Powstańców na Woli, pomnik „Polegli Niepokonani”, gdzie pod pomnikiem 12 ton prochów - 50000 ludzi spalonych i tam na bramie tego cmentarza są słowa niezwykłe.  Słowa zapisane przez Artura Oppmana Or-Ota, które mówią, można powiedzieć, wszystko  o Warszawie:

O, miasto moje! O, Warszawo święta!
Skroń zniżam kornie do twoich kamieni,
Bo w każdym głazie czyjaś łza zaklęta,
I krew się czyjaś na każdym czerwieni!
A gdy myśleli, że cię złożą w trumnie,
Że padniesz, ziemią przysypana krwawą,
To ty z uśmiechem tak hardo, tak dumnie
Męczeński krzyż swój dźwigałaś, Warszawo!
 
Wielkie ukłony składam, myślę, że w imieniu wszystkich tych, którzy pielęgnują pamięć tego miejsca - Pani Dyrektor, pracownikom, wolontariuszom, tym wszystkim ,którzy troszczą się by to miejsce zostało w pamięci ludzi nie tylko w Warszawiaków, ale całej Polsce. Chcę też oddać wielki pokłon i ukłon w stosunku do mieszkańców Pruszkowa, to oni też nieśli pomoc; podawali żywność, posługiwali, ukrywali. Im się też należy cześć i chwała,

Nie zapomnę momentu, kiedy wieziono nas już do Sachsenhausen przejeżdżaliśmy najpierw przez Skierniewice - tłum ludzi rzucających bochenki chleba przez małe okienka bydlęcych wagonów. To było serce - serce Polaka, który widzi drugiego Polaka w cierpieniu. Wszystkim należy się cześć i chwała. Możemy chyba dzisiaj też śmiało przypomnieć słowa piosenki na zakończenie; –  piosenki „Warszawskie Dzieci:

Poległym chwała, wolność żywym,
niech płynie w niebo dumny śpiew
wierzymy, że nam Sprawiedliwy opłaci za przelaną krew."

Delegacja Stowarzyszenia też była bardzo skromna, dwuosobowa. Nie zabrakło wiązanki kwiatów  od naszego Stowarzyszenia.


W trosce o zdrowie uczestników Gospodarz Uroczystości  Dyrektor Muzeum  Pani Małgorzata Bojanowska osobiście nadzorowała wypełnianie obowiązku noszenia maseczek przez siedzących uczestników.


W.Łukasik

Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego

Zmarnowany heroizm i polska naiwność - w odpowiedzi Romualdowi Szeremietiewowi.


Artykuł znanego i zasłużonego działacza politycznego Romualda Szeremietiewa, zamieszczony w Tygodniku TVP 2 sierpnia 2019 roku, /(https://tygodnik.tvp.pl/43716696/warszawa-pokrzyzowala-plany-stalina) - przypis redakcji Biuletynu/ podporządkowany został głównej tezie, że Powstanie Warszawskie uratowało Europę przed komunizmem. Nie jest to teza oryginalna i zapewne nie warto by jej było komentować, gdyż taki sposób usprawiedliwiania wybuchu Powstania znany jest od dekad, gdyby tekst p. Szeremietiewa nie mijał się z prawdą w kilku zasadniczych kwestiach. Pomijając emocjonalny wydźwięk napisanej przez niego w „duchu bohaterszczyzny” analizy, jako dziecko Powstania uważam za konieczne udzielenie na nią odpowiedzi, przedstawiającej we właściwym świetle fakty historyczne.

Polska jest jedynym krajem europejskim, którego polityczni i wojskowi przywódcy świadomie pogrążyli naród w niepomiernych stratach. Obrona Warszawy w 1939 r. przez cywilów „uzbrojonych” w łopaty - kiedy dowództwo Wojska Polskiego i władze państwowe wyszły z miasta - było głupotą, która kosztowała życie kilkunastu tysięcy warszawiaków i 30% zniszczonej infrastruktury. Które z miast europejskich broniło się łopatami w 1939 r.?

Ludzie dokonujący apoteozy Wojska Polskiego, a później Armii Krajowej powinni pamiętać, że zadaniem każdej grupy „wojowników” jest od niepamiętnych czasów przede wszystkim obrona własnego plemienia, a nie abstrakcyjnych racji politycznych. To właśnie cywile, a przede wszystkim kobiety i dzieci, powinni być chronieni przez wojsko, a nie wystawiani świadomie lub mimochodem na ciosy przeciwnika. Armia, która zapomina o tym obowiązku, przestaje spełniać swoją rolę. Armia, która nie jest w stanie ochronić cywilów, nie powinna podejmować walki w milionowym mieście.

Rzeź Woli, gdzie w pierwszych dniach Powstania zostało zamordowanych ponad 50 tysięcy mieszkańców Warszawy jest najlepszym dowodem na to, jak dalece zbłądziło dowództwo Armii Krajowej. Przecież Komenda Główna AK, ulokowana w fabryce Kamlera na Woli, znajdowała się zaledwie kilka przecznic od miejsc, w których oddziały Dirlewangera dokonywały masakr i gwałtów! Chociaż była chroniona przez najlepsze, elitarne jednostki Kedywu, żadna z nich nie została rzucona na pomoc mieszkańcom Woli. Atakowanej wówczas – co należy zaznaczyć – przez stosunkowo niewielkie jeszcze siły i to nawet nie niemieckie, a złożone głównie z rekrutujących się z Kaukazu najemników.

Ten obraz pokazuje, jak dalece opętani politycznymi wizjami dowódcy podziemnej armii byli obojętni na los cywilów. Jednocześnie jest dobrym punktem wyjścia do odpowiedzi na główną tezę tekstu p.Szeremietiewa.

Czy Powstanie uratowało Europę?

Czy Stalin chciał narzucić komunizm Europie czy też wykorzystał okazję, którą dał mu upadek największej przeszkody na tej drodze – Polski?

Stalin już w 1920 r. sabotował wyprawę Tuchaczewskiego, opóźniając m.in. pomoc ze strony wojsk Budionnego, ponieważ wiedział, że bolszewicka Rosja była za słaba na wdrożenie komunizmu w całej Europie. Nawet po pakcie Ribbentrop-Mołotow – porozumieniu z Hitlerem, które otwierało ZSRR drogę do podboju takich krajów jak Finlandia, nie zdecydował się na narzucenie siłą komunizmu temu zaledwie 4-milionowemu wówczas narodowi. Zadowolił się niewielkimi (10% terytorium) ustępstwami granicznymi.

Po porozumieniach z zachodnimi aliantami w Teheranie i Jałcie Stalin był zadowolony z tego, co dostał – strefę wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej, ale bez narzucania jej komunizmu. Nie zamierzał powiększać ZSRR o kolejne państwa chociaż mógł to zrobić, wykorzystując obecność na ich terytorium sowieckiej armii. Po II WŚ uznał neutralność Finlandii i pokojowo wycofał się w 1955 r. z Austrii - kraju środka Zachodniej Europy. Sowietów nikt stamtąd nie wypędzał – sami zdali sobie sprawę, że komuniści w Austrii mieli ok. 5% poparcia i jedynym rozwiązaniem byłby podział Austrii podobny do podziału Niemiec. Jednak na utrzymywanie drugiego „demokratycznego” niemieckiego państwa zrujnowanego wojną Związku Radzieckiego nie było po prostu stać.

Gdy trwała jeszcze II wojna światowa, Stalin był uwarunkowany porozumieniem z Teheranu z 1943 r. co do podziału Europy. Był uzależniony od amerykańskiego zaopatrzenia swoich wojsk w obronie, a potem w ataku na Niemcy. Był też motywowany wejściem do wojny z Japonią po stronie USA, w wyniku którego Amerykanie przydzielili Sowietom 250 okrętów i statków oraz szkolili ich na Alasce. Armia sowiecka pokonała japońską w sierpniu 1945 r., ale dopiero amerykańskie bomy atomowe skłoniły ten kraj do kapitulacji. 

W tym stanie rzeczy Stalin nie planował zajęcia całej Europy, aby pokrzyżować uzgodnione z nim plany aliantów, w tym Amerykanów. To raczej my, Polacy, a w szczególności dowództwo polskiego wojska - jak by mało było wojny - marzyło, by nasz dzielny Generał wjechał na swym pięknym białym koniu do Rosji. O czym donosiły wspomnienia tego Generała pod znamiennym tytułem „Bez ostatniego rozdziału.”

Być może Powstanie Warszawskie opóźniło zajęcie Berlina przez Sowietów o owe „63 dni”, ale także alianci opóźnili przekroczenie Łaby, aby dać Sowietom czas na zdobycie stolicy III Rzeszy. Nie chcieli mieć w ostatnich dniach wojny 80,000 zabitych i 250,000 rannych - tylu stracili Sowieci i Polacy zdobywając Berlin. Ponadto zobowiązania z Teheranu, powtórzone później w Jałcie, były przez głównodowodzącego siłami alianckimi gen. Eisenhowera respektowane. Nawet wojska wyjątkowo niechętnego Sowietom gen. Georga Pattona musiały wycofać się z Czechosłowacji (amerykańskie czołgi doszły nawet do Zakrętu Śmierci w Szklarskiej Porębie), aby pozwolić Sowietom na zajęcie Czechosłowacji. Obie strony szanowały decyzje z Teheranu i Jałty, zawarte w dokumentach i bezpośrednich rozmowach.

W tej sytuacji można wręcz postawić tezę, że to klęska Powstania Warszawskiego ośmieliła Stalina do bardziej aktywnych działań w kierunku narzucania sowieckich porządków na zajętych terytoriach. Jej konsekwencją był bowiem upadek Armii Krajowej i struktur cywilnego podziemia – największej siły na wschód od Bugu, która mogła przeciwstawić się planom komunizacji Polski. AK straciła w ciągu 63 dni Powstania znaczną część swojego stanu osobowego, a tysiące żołnierzy i żołnierek zostały wywiezione do obozów w zachodnich Niemczech.

Kto był przeciwny powstaniu?

W planie „Burza” nie było powstania w Warszawie. Polscy sztabowcy, autorzy planu: płk Janusz Bokszczanin i gen Stanisław Tatar wiedzieli, że takie działanie nie ma militarnego sensu ani szans powodzenia.

Gen Tatar, zastępca Szefa Sztabu AK, przybyły z Warszawy wraz z płk. Leonem Mitkiewiczem, przedstawicielem Polskiego Naczelnego Wodza przy Najwyższym Dowództwie Aliantów (Combained Chief of Staff), zostali w dniu 12 czerwca 1944 r. przyjęci na posiedzeniu Połączonych Sztabów Sił Zbrojnych Aliantów w Waszyngtonie. Tam powie-dziano im, że Warszawa nie może liczyć na pomoc, ponieważ 6 czerwcu 1944 r. nastąpił wielki desant sił alianckich do Europy i operacja jest w toku. W tym stanie rzeczy alianci koncentrowali się na aktywizacji podziemia we Francji, Belgii i Holandii, a Warszawa była dla nich za daleko. Była to stricte wojskowa ocena sytuacji, uwzględniająca realne możliwości udzielenia zbrojnej pomocy powstańcom.

Podczas tego posiedzenia nastąpiła wysoce interesująca scena. Gen. McReady, Szef Sztabu Brytyjskiej Misji, wyznaczony przez Brytyjczyków do stawiania pytań, zapytał w pierwszej kolejności: „Jak gen. Tatar rozumie wykonanie ogólnego zbrojnego powstania w Polsce? Czy we współdziałaniu z Rosjanami?”

Gen. Tatar bez chwili zastanowienia odpowiedział: „Polska Armia Krajowa będzie współdziałać w pobiciu Niemców z pierwszym Aliantem, który zbliży się odpowiednio do obszarów Polski”.

Gen. McReady zadał następne pytanie gen. Tatarowi: „Jakie były wyniki współpracy wojsk sowieckich z oddziałami Polskiej Armii Krajowej na Wołyniu i w Małopolsce?”

Odpowiedź gen. Tatara:  „Współpraca nasza z Rosjanami na Wołyniu i w Małopolsce była pod względem wojskowym zadawalająca. W niektórych wypadkach wspólne działania oddziałów polskich i sowieckich były uzgodnione i dały dobre rezultaty. Polski Komendant Okręgu miał sposobność porozumienia się bezpośrednio z dowódcą jednej z armii sowieckich. Dowództwo Sowieckie miało sposobność przekonania się, że Armia Krajowa posiada istotne rzeczywiste siły nawet na obszarach Wołynia i Małopolski Wschodniej. Przypuszczalnie, wycofanie partyzanckich oddziałów sowieckich z tych obszarów poza linię frontu sowieckiego, co nastąpiło w marcu-kwietniu r.b. (1944), było wynikiem stwierdzenia tego stanu rzeczy”.

Ta odpowiedź gen. Tatara wywołała pośród Brytyjczyków efekt jeszcze silniejszy niż poprzednie oświadczenie. Przyjęta została niemal z radosnym uniesieniem, co zdarzało się zupełnie wyjątkowo. Według słów gen. Tatara stolica Polski, Warszawa, miała być w zupełności wyłączona z planu „Burza”, co znaczyło, że nie miały być tam wszczęte żadne walki, nawet w wypadku powstania ogólnego.

1 sierpnia 1944 r. w siedzibie Rządu Polskiego w Londynie nie byli obecni ani Prezes Rady Ministrów (był wtedy w Moskwie z gen. Tatarem), ani Naczelny Wódz PSZ (był we Włoszech u gen. Władysława Andersa). Tymczasem w Warszawie wybuchło powstanie zbrojne zakrojone na dużą skalę. Ze strony dowództwa AK natychmiast pojawiła się prośba, by polski rząd w Londynie wszczął starania u aliantów o natychmiastową pomoc dla Powstania, ponieważ w przeciwnym wypadku nie ma ono szans. Jednak najważniejsi ludzie w rządzie nie byli wówczas obecni w swoich siedzibach.

Wspomniany płk. Mitkiewicz, autor wspomnień i uczestnik spotkania z Naczelnym Dowództwem Aliantów w Waszyngtonie, był wyraźnie zaskoczony wybuchem walk w Warszawie. Szczególnie po oświadczeniach gen. Stanisława Tatara z 12 czerwca 1944 r. w CCS w Waszyngtonie, w których wyraził się on jasno, że stan uzbrojenia Armii Krajowej nie pozwala nawet marzyć o wykonaniu bez pomocy z zewnątrz zbrojnego powstania lub innej większej operacji militarnej.

Wódz Naczelny, gen. Kazimierz Sosnkowski, był także przeciwny powstaniu. Nakazał on wysłać depeszę ze swoim stanowiskiem do Warszawy, jednak polecenie to nie zostało wykonane przez gen. Tatara. Takiego samego rozkazu Naczelnego Wodza nie wykonał również płk. Leopold Okulicki.

Gen. Tadeusz Bór-Komorowski po wojnie powiedział, że gdyby takie polecenie z Londynu otrzymał, to by powstania nie wywołał. Dlaczego więc wybuchło? Czy polskie Podziemie liczyło na to, że stawiając aliantów i Stalina przed faktem dokonanym po prostu wymusi ich pomoc? Jeśli tak, to bardzo się przeliczono.

26 lipca 1944 r. Delegat Rządu na Kraj, Stanisław Jankowski i gen. Bór-Komorowski wysłali depeszę do premiera Stanisława Mikołajczyka informującą, że siły Podziemia w Warszawie są w każdej chwili gotowe do rozpoczęcia powstania. Premier uważał to za mocną kartę przetargową na zaplanowane na początek sierpnia spotkanie ze Stalinem w sprawie powojennych granic Polski. Uważał, że w tej sytuacji będzie mógł rozmawiać „z pozycji siły”. Jednak przywódca ZSRR miał mu powiedzieć tylko: „no i co z tego”? Mikołajczyk nie wiedział, że w tym samym czasie negocjował on z Amerykanami udział w wojnie z Japonią i przejęcie 250 statków oraz okrętów na Alasce, a także związane z tym przeszkolenie sowieckich marynarzy. Stalin niestety naigrywał się z polskiego premiera, który wciąż wierzył, że „sprawa polska” jest dla aliantów najważniejsza.

Było wręcz przeciwnie. Brytyjczycy na polecenie Stalina nałożyli cenzurę na wszystkie akcje Armii Krajowej na wschód od Bugu. Uznane za „zwycięskie” i przeprowadzone wspólnie z wojskami sowieckimi Powstanie Wileńskie (Operacja Ostra Brama, będąca elementem planu „Burza”), zakończyło się aresztowaniem dowództwa AK – i świat się  o tym nie dowiedział. Nic nie dawało nadziei, że w Warszawie będzie inaczej. Wszak w marcu 1945 r. NKWD aresztowało 16 przywódców Państwa Podziemnego, w tym gen. Leopolda Okulickiego. Gen. Komorowski żegnając się z żoną 1 sierpnia 1944 r. ostrzegł ją, że może być aresztowany przez Sowietów. Dobrze wiedział, w czym rzecz, lecz czy rozumiał przyczyny? Czy pojmował, że ta wojna już od dawna toczyła się o zupełnie inną stawkę niż wolność Polski?

Naiwność polskich decydentów była widoczna nie tylko w stosunku do Sowietów. Na 2-3 dni przed Powstaniem Niemcy ostrzegli polskie Podziemie, aby nie rozpoczynało walki, ponieważ źle się to skończy. Przedostatni Szef RGO (Rada Gospodarcza Opiekuńcza - administracja polska zatrudniająca 15.000 osób) Adam hr. Ronikier, spotkał się z gubernatorem okupowanej Polski Hansem Frankiem i szefem Gestapo Heinrichem Muellerem w Krakowie. Uzgodnili przyjazd polskiego pułku z Anglii lub Włoch, by on przywitał obok polskich władz, w roli gospodarzy, wkraczających do Warszawy Sowietów. Wysłany do Berlina niemiecki pułkownik nie uzyskał na ten plan zgody Hitlera. Zysk dla Niemców polegać mógł na uniknięciu strat oraz pokojowym wycofaniu się z Warszawy przed wojskami sowieckimi. Jednak „ślepota” Hitlera była nie do opanowania. Nie mógł wybaczyć Polsce, że w kwietniu 1939 r. odmówiła pójścia na Rosję razem z Niemcami. Efektem tych zawiedzionych nadziei stał się rozkaz zrównania Warszawy z ziemią.

Kto był za powstaniem?

Z pewnością przywódcy ZSRR ze Stalinem na czele, ponieważ niemieckimi rękami pozbyli się polskich legalnych władz i instytucji oraz patriotycznej inteligencji. Łatwej było dzięki temu nas zniewolić.

Gen. Okulicki, który – jak wskazują badania historyków -  realizował polecenia sowieckie po wyjściu z więzienia NKWD we Lwowie. Z rozkazem rozwiązania Armii Krajowej włącznie.

Gen. Antoni Chruściel – „Monter”, który decyzję o rozpoczęciu walk oparł na nieprawdziwych informacjach mówiących, że rosyjskie czołgi są już na Pradze. W rzeczywistości sowiecki korpus został rozbity przez Niemców pod Radzyminem (Co zresztą Goebbels próbował bezskutecznie wykorzystać propagandowo, mówiąc o „drugim cudzie nad Wisłą” i zatrzymaniu bolszewickiej nawały na Europę).

Część kadry oficerskiej – powstańczej, która ćwiczyła i angażowała, nie organizowała, w różnego typu akcjach setki tysięcy młodych ludzi (byli i starsi), którzy „rwali się do czynu” pod wpływem patriotycznego, chociaż zbyt idealistycznego szkolenia.

Straty
  • 18,000 zabitych powstańców i ok. 180,000 cywilów
  • 300,000 rannych
  • kilkaset tysięcy wypędzonych, z których b. wielu już nie powróciło do swych domów
  • zniszczona w 75% Warszawa, Stare Miasto w 95%

Zyski
  • zwycięska rewolucja Solidarności uniknęła rozlewu krwi, co było lekcją z Powstania Warszawskiego 1944


Dlatego też mądra polska racja stanu powinna kierować się:
  • minimalizowaniem strat
  • życiem w zgodzie z sąsiadami
  • pogłębianiem więzi z zachodnią cywilizacją
  • unikaniem osamotnienia w polityce zagranicznej
  • unikaniem radykalizmu w polityce wewnętrznej
  • ideą budowy mądrego i dobrego państwa, opartego na chrześcijańskiej zasadzie „kochaj bliźniego swego”
  • kształceniem w następnych pokoleniach krytycznego i twórczego myślenia

Pisze ten komentarz osoba, która zna na wylot większość aspektów okupacji i Powstania z autopsji, jak np. wizytę z matką Haliną w Gestapo w al. Szucha na widzeniu z Ojcem Stanisławem, którego chciano zmiękczyć, aby wydał współpracowników Podziemia (nie wydał, został powieszony za sabotowanie produkcji V2 w Dorze w 1945 r.), wyszła spod sterty trupów egzekucji w 1944 r. przy ul. Madalińskiego (nieopodal ul. Kazimierzowskiej), po Powstaniu obracała się w środowisku b. powstańców, którzy na podstawie informacji  z pierwszej ręki analizowali aspekty tego zrywu oraz skutki, w których przyszło nam żyć w PRL. Środowisko to organizował m.in. były taktyczny dowódca zwycięskiego Powstania Wileńskiego, płk. Lubosław Krzeszowski - ojciec chrzestny niżej podpisanego. Jego matce Halinie, 14 razy rannej w Powstaniu Warszawskim (inwalidzie wojennemu 85%), za późne ujawnienie się w AK przyznano rentę inwalidzką w wysokości raptem 182 zł. (za Gierka została podwyższona do 2500 zł.) Takie indywidualne przypadki należy pomnożyć przez tysiące podobnych, by zobaczyć skutki tego niepotrzebnego zrywu i tragedię ludzi, której upływ czasu wcale nie zmniejszył.     

 
Prof. Andrzej Targowski
Honorowy Prezes Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944
Honorowy Prezes Stowarzyszenia PESEL
Los Angeles, 2020 r.    

 

Nim powstał Dulag 121 w Pruszkowie


Tędy przeszła Warszawa

W miejscu, gdzie w okresie od 6 sierpnia do 10 października 1944 roku istniał obóz przejściowy, występujący pod nazwą Durchgangslager 121 Pruschkau (niem. Pruszków), były warsztaty kolejowe wzniesione w latach 1897-1904 w Żbikowie, obecnej dzielnicy Pruszkowa. Ich inwestorem była dyrekcja kolei warszawsko-wiedeńskiej. Wśród pracowników technicznych dominowali Niemcy, których nazwiska można już tylko z rzadka odnaleźć na dawnym cmentarzu ewangelicko-augsburskim (luterańskim) w Żbikowie założonym na skrawku ziemi zaraz za dużym cmentarzem rzymskokatolickim, dzisiaj pełniącym rolę cmentarza parafii Matki Boskiej Częstochowskiej z Piastowa. W dwudziestoleciu warsztaty występowały pod nazwą: Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego i do wybuchu II wojny światowej były największym w okolicy Pruszkowa pracodawcą, nie licząc Fabryki Ołówków pod firmą „Majewski & Zaborski” (zał. 1889), przeniesionej z ulicy Złotej w Warszawie i kilku mniejszych zakładów powstałych z czasem na tym terenie.

Miasto Pruszków powstawało etapami na terenie parcelowanego majątku ziemskiego, którego właścicielem na początku XIX był dr Józef Czekierski, chirurg, profesor Akademii Medyko-Chirurgicznej w Warszawie. To on zlecił architektowi Piotrowi Aignerowi budowę dworu otoczonego kilkuhektarowym parkiem. W drugiej połowie XIX wieku dwór ten należał już do finansisty Józefa Epsteina, a po nim do rodziny Wołowskich. W 1892 roku Pruszków stał się własnością Antoniego hr. Potulickiego (1856-1921), któremu w wianie wniosła go małżonka - Jadwiga z Wołowskich (1873-1967). Mieszkający wcześniej w Warszawie hrabia, gdzie po spieniężeniu swoich dóbr w Wielkopolsce zainwestował znaczne fundusze w tutejszy przemysł, pełnił funkcje prezesa kilku spółek akcyjnych. Po ślubie przeniósł się na stałe do dworu w Pruszkowie. Dobry stan interesów sprawił, że zaangażował się w przekształcanie Pruszkowa z osady letniskowej w regularne miasto satelitarne Warszawy. Znaczne fundusze przeznaczył na utwardzenie nawierzchni ulic, bruki i położenie chodników, nadto na skanalizowanie całej aglomeracji i zaprowadzenie wodociągu. Był fundatorem dwóch remiz strażackich w Pruszkowie i pobliskim Żbikowie, które wyposażył w niezbędny sprzęt, a ze swej stajni podarował konie do wozów strażackich. Przyczynił się też do powstania kościoła parafialnego Św. Kazimierza w Pruszkowie, budowanego na przestrzeni lat 1908-1914, któremu podarował obraz na ołtarz z kaplicy pruszkowskiego dworu. Warto przy okazji przypomnieć, że brat Antoniego – Mieczysław hr. Potulicki (1858-1910), był właścicielem Obór, na terenie których w 1897 roku powstał Konstancin – maleńki kurort, wzorowany na niemieckich badach, oddalony o zaledwie 20 km od Warszawy. 
Po wybuchu pierwszej wojny, Antoni Potulicki, jako poddany pruski, został przez władze rosyjskie deportowany z rodziną w głąb Rosji. Do Pruszkowa hrabiostwo Potuliccy wrócili po wybuchu rewolucji październikowej 1917 roku. Antoni Potulicki w dalszym ciągu dbał o miasto Pruszków, rozwijające się wzdłuż linii kolei warszawsko-wiedeńskiej łączącej od 1854 roku Warszawę z Grodziskiem Mazowieckim. Prawa miejskie Pruszków uzyskał w 1916 roku z dekretu gubernatora niemieckiego gen. Hansa von Beselera. Długa jest lista hojności hrabiego Potulickiego, do której dodać wypada pięć szkół powszechnych, bibliotekę publiczną, a nadto kompletne wyposażenie dla tych placówek. Imponujący budynek tutejszego dworca (w stylu dworkowym) zyskał Pruszków w 1924 roku, a jego projektantem był Romuald Miller, naczelnik wydz. architektury dyrekcji PKP, która była odtąd inwestorem wszystkich polskich dworców w II RP. 

Budynek dworca kolejowego w Pruszkowie - 1930 r.

Po śmierci Antoniego hr. Potulickiego dworek należał do wdowy po nim i  trójki dzieci: Stanisława (1893-1988), Marii (1897-1974), zamężnej za Jerzym hr. Tarnowskim (szefem protokołu dyplomatycznego w MSZ) i Jana (1906-1931), zmarłego bezpotomnie, które po powojennej nacjonalizacji dworu wraz z otaczającym go parkiem rozjechały się po świecie i do ojczyzny już nie po-wróciły.
 
Dwór, wraz z parkiem i zabudowaniami gospodarczymi, po wojnie przejęło państwo. Zmieniali się użytkownicy, a park stał się przestrzenią publiczną. Nie jest to jedyny zabytek na terenie Pruszkowa, bo w drodze do niego od dworca kolejowego w Pruszkowie znajduje się okazały pałac, mieszczący dzisiaj Młodzieżowy Dom Kultury i Szkołę Muzyczną, również otoczony parkiem, wzniesiony w 1876 roku. Jego właścicielem był Ignacy Więckowski, od którego kupili go małżonkowie Aleksander i Maria Stępińscy, a po nich pałac stał się własnością Ksawerego hr. Pusłowskiego, który wydzierżawił go dr Danielowi Goldbergowi, właścicielowi lecznicy dla nerwowo i psychicznie chorych w pobliskich Tworkach, który w nim urządził filię swojej lecznicy. Na początku XX wieku użytkownikiem pałacu była Kuria Arcybiskupia, która umieściła w nim księży emerytów, a później Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, którego pierwszym prezesem został Antoni hr. Potulicki. 
  
Jednak wspomniane zabytki nie były dostępne dla tych, którzy od 6 sierpnia do 10 października 1944 roku znaleźli się na terenie dawnych Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego, z prostej przyczyny, bo byli oni więźniami obozu przejściowego Dulag 121 leżącego na terenie Żbikowa. Budynki warsztatów, bez żadnej adaptacji, z których wyprowadzono jedynie remontowane wagony, nawet nie zawsze opróżnione z maszyn, przyjęły w swoje mury tysiące wysiedlonych ze swoich domów lub już wcześniej bezdomnych na skutek zniszczeń warszawiaków.


Widok obozu - makieta muzeum

Usytuowanie Dulagu przy torach kolejowych, w pobliżu warszawskiego węzła kolejowego, dawało możliwości masowej wywózki, stał się on ogniwem szerokiej akcji represyjnej niemieckich władz okupacyjnych. Według szacunków przez obóz przeszło ponad 70 000 więźniów z dziećmi, z tego w wyniku selekcji 60 000 trafiło do obozów koncentracyjnych, bądź na roboty do Niemiec. Funkcje porządkowe i administracyjne w pruszkowskim Dulagu pełniły jednostki wojskowe SS i Wehrmachtu oraz policji. Ich zadaniem było kierowanie służbami obozu, prowadzenie przesłuchań wybranych więźniów, ich segregacja do obozów koncentracyjnych lub na roboty przymusowe do Rzeszy oraz do wybranych miejscowości w Generalnej Guberni, a także przekazywanie ich pod opiekę Rady Głównej Opiekuńczej. Zsyłka do GG dotyczyła więźniów nie zdolnych do prac fizycznych i pełnienia jakichkolwiek funkcji nawet porządkowych. Wobec więźniów nie stosujących się do obowiązującego w obozie regulaminu stosowane były różne kary przymusu bezpośredniego, po ostateczną - rozstrzelanie. Więźniowie przebywali w halach absolutnie nie przystosowanych do pojawienia się w nich kilkutysięcznej rzeszy ludzi, którzy skazani zostali na przebywanie w nich dniem i nocą, w prost na betonowym, a czasem wyłącznie ziemnym podłożu, zapaskudzonym smarami, gdzie o jakichkolwiek łóżkach mowy nie było. Ludzie koczowali na tym co ze sobą mieli, czasem jakieś koce, a najczęściej wierzchnią garderobę: płaszcze. Zdarzało się, że niektóre kobiety, mimo ciepłej aury, miały ze sobą futra, a mężczyźni dysponowali przynajmniej marynarkami lub kurtkami, i te właśnie części garderoby stanowiły wyściółkę na której koczowali: w dzień przesiadywali – w nocy spali. Służba obozowa nie interesowała się wyposażeniem więźniów, zapewniała trzy razy w ciągu dnia jakieś skromne posiłki, które były porcjami głodowymi, dalece nie wy-starczającymi na zaspokojenie narastającego z każdym dniem pobytu głodu. Zbawienna okazywała się pomoc RGO, która miała wstęp na teren obozu.   
 
Dzisiaj dawna portiernia przy bramie wjazdowej prowadzącej na teren zakładów kolejowych została przebudowana na Muzeum Dulagu 121, natomiast teren, z licznymi jeszcze na nim reliktami przeszłości, jest we władaniu spółki Millenium Logistic Parks. Bywa dostępny jedynie okresowo, podczas uroczystości rocznicowych organizowanych przez tę placówkę.  

Tadeusz Władysław Świątek

7 lis 2020

Wspomnienia Krystyny Bilskiej

Jestem dzieckiem Powstania warszawskiego, ale nie tylko powstania. Jestem dzieckiem wojny 1939-1945, przeżytej w  Warszawie.                     

Urodziłam się 13.06.1935r w Warszawie. Moi rodzice to Jerzy i Janina, z domu Niemira, Sobierajscy. Mam siostrę Barbarę ur. 5.11.1932 r.   

W dniu wybuchu wojny 01.09.1939 r. mieszkaliśmy w Warszawie przy ul. Żelaznej 78 na trzecim piętrze. Na parterze mieszkali  rodzice i mojej Matki, Stanisław i Stanisława oraz siostra Maria i brat Stefan. W podwórku mieli piekarnię pp. Żmijewscy.

Jesienią 1940 roku musieliśmy  się wyprowadzić, bo tam powstawało getto. Rodzina zamieszkała wspólnie przy ul Żelaznej 95a m. 6, 3 piętro. Przez parę miesięcy mieszkała z nami druga siostra Matki Zofia z synami, Zbigniewem - rozstrzelany 27.09.1944 na ul. Dworkowej, Wojciechem - żołnierz Armii Andersa i Andrzejem.

Środkiem ul Żelaznej przed naszymi oknami biegł mur getta, a główna brama do getta przy skrzyżowaniu ul. Żelaznej i Leszna, kilkanaście metrów od naszego domu. Pamiętam jak bramą przechodziła kolumna ludzi z bagażami, wózkami... Szli długo, wolno, poganiani... Pamiętam posterunki niemieckie i żydowskie, mieli inne mundury. Rodzice nie pozwalali dzieciom wychodzić na balkon, od bramy getta padały strzały, ale przez okna widziałyśmy straszne rzeczy. Nie mogę tego zapomnieć, ani opisać, zawsze będą w mojej pamięci. Nie zapomnę osobistych przeżyć związanych z mieszkaniem przy murze i bramie getta. Do dziś czuję ból moich pleców bitych pejczem przez Niemca, za nic - bawiłam się na podwórku. Byłam pod ręką. Pamiętam wszystkie rewizje... Pamiętam wybuch powstania w getcie i to co się tam działo.

Powstanie 1.08.1944 r. zastało nas w mieszkaniu. Rodzice Matki już nie żyli, a Zofia z synami mieszkała przy ul. Pańskiej. Z mieszkania musieliśmy wyjść już wieczorem, bo z naszych okien powstańcy ostrzeliwali budynek po drugiej stronie muru, zajmowany przez Niemców (budynek ten ocalał). Już nigdy tam nie wróciliśmy, front budynku spłonął chyba trzeciego dnia powstania. Cały budynek to był front, dwie oficyny i mur, przez który po drabinach przeszliśmy na inne podwórko. Tułaliśmy się po bramach, klatkach schodowych; byliśmy w jakimś przedszkolu, aż znaleźliśmy się w jakimś warsztacie. Tam doszli Rodzice mojego Ojca Edmund i Weronika i siostra Aniela. Uciekali z Woli z ul. Młynarskiej 25. Brama tego warsztatu wychodziła na ul. Chłodną. Budynek ocalał i rozebrano go długo po wojnie.

Z tego warsztatu wyprowadzili nas Niemcy. Długo staliśmy pod murem na ulicy, a potem ruszyliśmy  płonącymi ulicami do kościoła św. Wojciecha na ul. Wolskiej. Pamiętam drogę wśród płonących domów, gruzu i spalonych ciał. Po drodze na naszych oczach został zabity Stefan, inwalida wojenny.

Pamiętam pytania, jakie zadawałam Rodzicom podczas tej drogi i odpowiedzi.

Przy kościele kobiety i dzieci zostały pod  kościołem, a mężczyźni musieli wejść do wewnątrz. To był 8. lub 9. dzień powstania. Rano wypędzono nas na ulicę i szłyśmy Wolską do Bema do Dworca Zachodniego. To była długa droga, ul. Bema to były fabryczki i warsztaty i wyboje. Po drodze Niemcy prowadzili selekcję idących; oddzielali starych i niesprawnych na jakieś podwórko. Z nami szła kobieta o kuli z synkiem. Zabrali Ją, a chłopiec dalej szedł sam. Był straszny upał, nie było wody. Z Dworca Zachodniego pociągiem osobowym w strasznym ścisku dojechaliśmy do  Pruszkowa. Z pociągu musieliśmy wyskakiwać, bo nie było peronów, wiele ludzi się przewracało. Wszyscy byli wpędzani przez bramę do obozu. Matka nie chciała z nami wejść, ale musiała. 

Pamiętam Niemca, który podszedł do nas i spokojnie kazał wejść. Za bramą było bicie, krzyki i poganianie. Weszłyśmy do dużego budynku w którym były kanały, brudy i smród. Dla nas starczyło miejsca między kanałami na górze; następni musieli schodzić do kanałów. Pamiętam ich twarze patrzące do góry.

Przez boczne szerokie drzwi widać było mały budyneczek (barakowóz), a na schodkach stał  mężczyzna w mundurze z wilczurem z jednej strony, z drugiej strony uderzający szpicrutą po cholewach butów.

Ktoś powiedział, że to komendant obozu. Z obozu pamiętam kotły z zupą, osoby, które ją rozdawały miały opaski Czerwonego Krzyża, i ogromną kolejkę.

Nie pamiętam ile czasu tam byłyśmy. W pewnym momencie Matka zabrała nas do bramy, gdzie stało dwóch wartowników i poprosiła, żeby nas rozstrzelali. Jeden z nich, w czarnym mundurze, bijąc nas i kopiąc wyrzucił za bramę. W ten sposób wyszłyśmy z obozu. Trafiłyśmy do szpitala  na Wrzesinie, dawny szpital psychiatryczny, gdzie przygarnął nas lekarz dr Edward Steffen, który mieszkał w suterenie szpitala. Matka była służącą, a my z siostrą  codziennie chodziłyśmy do szpitala, gdzie szykowałyśmy środki opatrunkowe. Płaty gazy cięłyśmy na bandaże, które starannie zwijałyśmy, robiłyśmy tampony itp. Pracowałyśmy po parę godzin dziennie, wciąż było mało, stale dojeżdżali nowi ranni... Ze szpitala widać było dym i łunę nad  Warszawą.

Byłyśmy tam chyba dwa  miesiące; w jakiś sposób odnalazła nas tam bardzo daleka rodzina z Radomia. Rodzina to Marianna Otarkowska. Jej mąż, imienia nie pamiętam, nie wstający z łóżka i trzy córki Wanda, Halina i Regina. Zamieszkaliśmy razem w 8 osób w domku o jednym pokoju, kuchni i sionce, bez wody, na ul. Wspólnej 10. Matka była robotnicą w fabryce "Bata". Warunki były bardzo ciężkie i po wyjściu Niemców z Radomia ruszyłyśmy w dalszą tułaczkę, do rodziny we wsi Czołomyje koło Siedlec.

Jechałyśmy dwa tygodnie przez Lublin różnymi pociągami i pieszo. Po drodze zachorowałam, byłyśmy w budce dróżnika, leczył mnie i żywił nas. Po paru dniach zatrzymał pociąg jadący do Siedlec. Przed stacją musiałyśmy wysiąść. Szłyśmy torami, rozjazdami między jadącymi i stojącymi pociągami. Z torów zabrał nas kolejarz do swojego domu. Przyszło dużo kobiet, rozebrały nas, umyły i nakarmiły. W czasie leczenia u dróżnika miałam postawione na plecach bańki, ale coś zrobił źle i miałam całe plecy w pęcherzach.

Matka z siostrą po paru dniach ruszyły do Czołomyj. Ja jeszcze zostałam; byłam zbyt chora  żeby iść, był duży mróz, śnieg i 17 km drogi. Na wsi znalazłam się 13.03.1945 r. Rodzina na wsi to Włodzimierz Ochalski (szwagier Matki) z synem Konradem i  córką  Julittą. Tam przyszedł Ojciec, który z obozu trafił do warsztatu mechanicznego, naprawiał różne środki transportu niemieckim uciekinierom, przyszła  Maria z niemieckiej szwalni w Legnicy i reszta rodziny.

Po paru miesiącach pobytu na wsi ruszyliśmy do Warszawy i zamieszkałyśmy u Józefy  Tabaczkiewicz na ul. 11 listopada 46.  Maleńka kawalerka z ciemną kuchnią i 5 osób. Ojciec zamieszkał u swojej siostry, Ireny Huller, na ul. Grochowskiej razem z dużą częścią pozostałej rodziny.

I tak rozpoczęła się nasza tułaczka po Warszawie.

Własne mieszkanie Rodzice zdobyli w 1973 roku, parę lat przed śmiercią.

Tymi wspomnieniami nigdy z nikim się nie dzieliłam. Może teraz, gdy chociaż część wyrzuciłam z siebie będzie mi lżej.

Krystyna Bilska z domu Sobierajska

10 wrz 2020

Relikt z czasu Powstania - Al. Jerozolimskie 17 (23) c.d

Obiecaliśmy w poprzednim wpisie dotyczącym reliktów Powstania kontynuację tematu związanego z fotografią wykonaną z podwórza obecnej kamienicy Aleje Jerozolimskie 23 i  25.


Odpowiedź na pytanie, co zdarzyło się na tym miejscu w 1944 roku jest tak frapująca, jak tajemniczy jest wygląd fotografowanych ruin. Nie udało mi się ustalić, jaki  adres miała część kamienicy, której  ruiny pozostały. Nie jest to szczególnie ważne, wystarczy, że przylegały bezpośrednio  do jednego z najwrażliwszych punktów Warszawy. Tym miejscem był dom - o ówczesnym adresie Aleja Sikorskiego 17. Odcinek Alej od Nowego Światu do Marszałkowskiej nosił w czasie powstania taką nazwę. Obecnie na miejscu tym stoi dom Aleje Jerozolimskie 23. Fotografia przedstawia głęboką oficynę ówczesnych Alei 17. 

Aleje Jerozolimskie należały do strategicznych tras z zachodu w kierunku Wisły prowadzących przez czynne mosty,  które to trasy Niemcy za wszelką cenę chcieli utrzymać.

Aleja Sikorskiego była śmiertelnie niebezpiecznym odcinkiem. Każdy, kto chciał przejść przez Aleję, ryzykował życiem.

O losie mieszkańców domów przylegających do tak atakowanej i bronionej arterii niewiele można się dowiedzieć ze wspomnień książkowych.  Można tylko to ustalić, że jeżeli po powstaniu nie zachowała się żadna kamienica od  Kruczej do Marszałkowskiej,  po obu stronach ulicy,  to już znacznie wcześniej większość z nich nie nadawała się do zamieszkania. Być może jakieś oficyny dawały mieszkańcom schronienie,  to ściany frontowe stanowiły cel dla niemieckich czołgów, artylerii i granatników. Niemcy niszczyli je od pierwszych dni powstania z narastającą furią. Wyjście przez bramy na Aleje było niemożliwe ze względu strzały snajperów z wysoko położonych niemieckich placówek. 

Dramatyczny i pełen szczegółów opis zmagań o utrzymanie domu nr 17, z którego bramy brał początek rów łącznikowy między Śródmieściem północnym i południowym  znajdujemy w książce Elżbiety Ostrowskiej “W Alejach spacerują tygrysy”. Autorka jako łączniczka stacjonowała w placówce łączności międzydzielnicowej - “Eski” zlokalizowanej w bramie ówczesnego domu Aleje Jerozolimskie nr 17. Z tej pozycji obserwowała ona przez kilka tygodni  niemiecki ostrzał, ataki powstańców, próby przechodzenia przez Aleje, a następnie exodus ludności poszukującej bezpiecznego schronienia w Śródmieściu południowym.

Relacje działań wojskowych w tym rejonie pobrałem z  szeregu  opracowań książkowych.(wymienionych w tekście). Przybliżają one zmagania Powstańców o utrzymanie przejścia przez ten ulicę I wściekły niemiecki ogień nakierowany na każdą pojawiającą się sylwetkę ludzką. Miejmy nadzieję, że z czasem i my dotrzemy do relacji mieszkańców. Dzieci SDP1944 zachęcam do odkurzenia pamięci i przekazanie brakujących informacji.

Powróćmy do domu Aleja Sikorskiego 17. 

Od początkowych dni Powstania większość kamienic wzdłuż Alei od Nowego Światu do Marszałkowskiej znajdowała się w rękach powstańców. Niemcy kontrolowali prawie całe Aleje Jerozolimskie. Sama ulica była kontrolowana przez ogień Niemców. 5 sierpnia Adam Borkiewicz (książka “Powstanie Warszawskie”) - strona 253-257 napisał:
[...]
Batalion imienia Kilińskiego obsadzał Nowy Świat -  trzecia kompania  od Chmielnej do Alei Jerozolimskich i Alejami do  Brackiej.  Dołączyła ona do 8  Kompanii na odcinku Alei Jerozolimskich po Marszałkowską i po Widok.  “Cristal” u wylotu Brackiej obsadzali nadal Niemcy. 
Niemcy silnie trzymali się w Wojskowym Szpitalu Okręgowym, w Ministerstwie Komunikacji (Chałubińskiego nr 4), Urzędzie Telekomunikacyjnym przy Nowogrodzkiej, róg Poznańskiej,  w okolicy Dworca Głównego i w hotelu “Polonia” oraz przy skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich z Marszałkowską.
7 sierpnia  - budowa barykady przez Aleje Jerozolimskie
Saperzy otrzymali rozkaz zbudowania podwójnej barykady przez Aleje Jerozolimskie od domu numer 20 na  wysokości ulicy Kruczej, by umożliwić przechodzenie z jednej strony tej szerokiej ulicy na druga.  Było to trudne, gdyż Niemcy obsadzali w Alejach Jerozolimskich domy w sąsiedztwie  oraz mieli ostrzał z wysokiego Banku Gospodarstwa Krajowego. Właśnie tego dnia po południu dokonali wypadu na ulicę Bracką, podpalając tam dom nr 14. Prace nad przejściem przez Aleje Jerozolimskie rozpoczęło zgrupowanie por. Bełta w nocy z 7 na 8 sierpnia pod osłoną swojej placówki w domu pod numerem 17, przy wylocie ulicy Brackiej w tym celu dowódca 31 Kompanii WSOP por. Budzisz zorganizował z rzemieślników 4 Pluton Saperów. Wykop o głębokości 1 m wyłożono workami z piaskiem. Na środku Alei Jerozolimskich wysadzono trzy szyny tramwajowe (do czwartej zabrakło trotylu). Jednak niski na razie wykop nie osłania w dzień od pocisków z górnych pięter. Podczas pracy wrzucono przez wentylator tunelu wioskę granatów na czołgi jadące tunelem (linii średnicowej PKP) od wschodu. [...]

O zdarzeniach w pierwszym tygodniu, również o budowie rowu łącznikowego przez Aleje i reakcji Niemców na rozpoczętą budowę pisze Elżbieta Ostrowska w “Alejach spacerują tygrysy  sierpień – wrzesień 1944” (wybrane fragmenty):

Już w pierwszym tygodniu walki zapadła w komendzie okręgu Warszawskiego AK decyzja zbudowania rowu  łącznikowego z odpowiednim zabezpieczeniem od domu numer 17  do bramy budynku nr 22 położonego naprzeciwko. Aleje liczące 20 km szerokości na odcinku między Marszałkowską a Bracką znajdowały się pod ciągłym ostrzałem krzyżowym z usytuowanych z czterech stron placówek niemieckich, górowały nad nimi  pozycje CKM z BGK i z hotelu Polonia  buszowały po nich czołgi. Nikt się nie łudził, że Niemcy łatwo oddadzą przelotową arterie z mostem na Wiśle, dzielącą w dodatku Śródmieście na dwie części.


Fot. W. Łukasik

Zadanie więc, jakie przypadło obrońcom Alei, nie było proste.

Od strony  nieparzystej , południowej, wykonywał je pluton. Saperów ppor Bylińskiego z batalionu “Bełt”. 

Równocześnie po stronie parzystej rozpoczęli pracę żołnierze rtm Leliwy oraz saperzy z I Obwodu pod dowództwem ppor Piotra. Posuwała się ona tam znacznie wolniej, gdyż snajperzy z BGK lepszy mieli wgląd na fronton budynku nr 22. Zaludniło się podwórze naszego domu.  Przynoszono i przygotowano w bramie sterty worków z ziemią lub piaskiem, wiązano je, podawano z rąk do rąk z systemem łańcuchowym. Widziało się tutaj łączniczki, telefonistki z “Eski”, harcerzy przede wszystkim zaś zgłaszającą się ochotniczo ludność cywilną. 

Gdy tylko pierwsze worki wypchnięto z bramy na ulicę, Niemcy rozpoczęli wściekłą kanonadę i nie skończyli jej, aż wniwecz rozpadł się zalążek obrony osłony.

W nocy, kiedy ostrzał zanikał lub bywał słabszy a widoczność dla niemieckich obserwatorów minimalna, budowa rosła na nowo. worek za workiem krok za krokiem... aż do świtu.  blaszki dnia wyzwala mały ogień z wysokich pięter BGK przecinek z “Cristalu” naprzeciwko i z niemieckich placówek w pobliżu Dworca Głównego.

Worki posiadały, spadały, wysypywała się ich zawartość. działa czołgowe i gąsienice “tygrysów dopełniały” zniszczenia.

Po dniu jednak przychodziła noc. Strzelanina słabo a, widoczność mimo zapalonych rakiet zmniejszała się. Niemieckie przewagi malały.  Szybko porządkowano  zwalisko, układano następne worki, wzmacniane konstrukcję. Powstańcy pracowali zawziętym uporem: zabezpieczymy komunikację między obu częściami miasta. Lecz Niemcy również trzymali się twardo:  Aleje muszą pozostać wolną dla nich arterią.

Rozpętały się i ciągnęły zaciekłe, wielogodzinne walki. Angażowały one całkowicie rozlokowane tu oddziały dowodzone przez Bełta Sokoła i Leliwy, a także wewnętrznych czerwoną sieć łączności. Tkwiliśmy w środku kotła w sytuacji więcej niż niepewnej. Za to w możliwie dobrym wyglądem w teren. Nasi obserwatorzy mogli z łatwością śledzić przebieg akcji ze strychu i od ulicy z wysokiego piętra frontowego budynku…

Przybywa grobów na ulicach i na naszym podwórzowy w skwerze. przed domem, na zryte i pociskami jezdni, bezkształtna kupa piasku znaczy miejsce osłon zaczętego rowu łącznikowego. Dziewczęta (łączniczki) ciągle jeszcze niezmiennie, i tylko w nocy, godzinami muszą wyczekiwać na odpowiednią chwilę, aby przebiec ostrzelaną ulicę.  Jak usprawnić łączność? Jak zmniejszyć liczbę ofiar?

Dowódca okręgowej składnicy meldunkowej “K-1”  kpt Robert wpadł na pomysł przesyłania korespondencji w puszce od maski przeciwgazowej, którą przyciągałoby  się nad Alejami przy pomocy odpowiednio skonstruowanych linek umieszczonych na wysokości drugiego piętra pomiędzy przeciwległymi domami numer 17 i nr 22.

120 Kiedy kolejna przesyłka znajdowała się mniej więcej w połowie trasy, niespodziewanie rozległy się strzały z snajpera z BGK.  W każdą puszkę, gdy tylko oderwała się od frontonu w domu, trafiał jak w cel strzelec wyborowy. Niemcy przejrzeli powstańczy plan i mają doskonały wgląd ten odcinek Alei. Potwierdzili to zresztą wstrzeliwując rkm w okno kamienicy nr 22, skąd wychodziły linki. Urządzenie “poczty puszkowej” uległo zniszczeniu. Obsługa cudem uszła z życiem. 

Szkic lokalizacji  barykady - E.Ostrowska “Po Alejach biegały tygrysy”

Tak więc łączność pomiędzy południowym a północnym Śródmieściem zapewniała, jak dotąd skutecznie, tylko odwaga i ofiarność kilkunastu dziewcząt oraz jeden cienki, stale uszkodzony i z uporem naprawiany kabel naziemnej linii telefonicznej przerzuconej w poprzek Alei. 

… rów łącznikowy…. żeby chociaż z półtora metra głęboki

 a szyny tramwajowe? na środku jest i leżą tramwajowe szyny

 tam jest żelbetonowy strop tunelu kolejowego – niektórych miejscach prawie pod samą nawierzchnię Alei...

Szybko znaleźli się wśród mieszkańców okolicznych domów potrzebni hydraulicy, elektrycy, monterzy.  Pozgłaszali się różni specjaliści, którzy znali tajemnice wnętrza Alei, orientowali się w podziemnej plątaninie rur i przewodów. 

Biegnące dwoma torowiska mi wzdłuż jezdni szyny tramwajowe saperzy wysadzili w powietrze. Niestety tylko trzy, do czwartej zabrakło trotylu.

Nie próżnuje i powstańcze zaplecze. Na podwórzu często zjawiają się kobiety, młode i starsze, zatrudnione w punktach żywienia społecznego, bądź we własny prywatny sposób chcące się przysłużyć Powstaniu. W wielkich garach dźwigają zupy, kaszę, napoje.

Reakcja Niemców na budowę rowu łącznikowego  8 - 10 sierpnia w relacji A. Borkiewicza:

Na odcinku Al Jerozolimskich (Alei Generała Sikorskiego) budowa przejścia przez  tę ulicę  wywołała przeciwdziałanie wroga. Przed południem oddziały 4 regimentu Grenadierów wschodniopruskich próbowały odrzucić placówki powstańcze poza ulicę Widok z jednej strony i Nowogrodzką z drugiej. Uderzenia kilku oddziałów wspartych paroma czołgami zostały skierowane z Alei Jerozolimskich na oba wyloty ulicy Brackiej i obie strony Marszałkowskiej. 

O 17:00 samolot niemieckich ostrzelał placówkę powstańczą na Brackiej przy Nowogrodzkiej. Na barykady tę próbował następnie uderzyć niemiecki oddział z Banku Gospodarstwa Krajowego;  odparto go wśród strzelaniny na tym odcinku  Alei Jerozolimskich.

Noc z 10 na 11:00 sierpnia

Oddziały podległe mjr Mechanikowi przystąpiły do nakazanego natarcia na Aleje Jerozolimskie.  Główny wysiłek został skierowany na dom pod numerem 25 w Alejach Jerozolimskich, skąd nieprzyjaciel uniemożliwiał przejście przez ulicę w dzień, utrudniał nawet w nocy.  Niemcy wykopali tam rów strzelecki w poprzek chodnika, nadto wybudowali z cegieł w bramie stanowisko dla karabinu maszynowego, uzyskując dobry ostrzał ulicy na przestrzeni od Marszałkowskiej do Brackiej. Oddział rtm. Sokoła miał zadanie związania załogi banku Gospodarstwa Krajowego. Założona przez oddział por. Bełta mina wyrwała kawałku ściany w oficynie domu nr 25. Przez wyłom powstańcy wdarli się natychmiast do wnętrza domu, w którym powstał pożar od wybuchu w butelek i granatów, wrzuconych z innej strony owego rusztowania. Zaskoczony nieprzyjaciel nie stawiał poważniejszego oporu. W walce na granaty ręczne zabito 9 Niemców, reszta chciała się poddać, lecz wzięto tylko dwóch jeńców, gdyż oficer niemiecki zastrzelił dwóch podnoszących ręce do góry, zmuszając tym innych do ucieczki pod ścianami domów. Kilku Niemców zginęło w płomieniach. Z polskiej strony był jeden ranny. Uwolniono nadto 19 mieszkańców w domu (mężczyzn, kobiety i jedno dziecko) więzionych w piwnicy w charakterze zakładników. Pożar umiejscowiono.

O świcie nieprzyjaciel próbował odebrać utracone stanowisko przeciwuderzeniem drużyny piechoty, zbliżającej się od strony Banku Gospodarstwa Krajowego pod osłoną czołgów oraz ognia z placówki niemieckiej z przeciwległej strony ulicy – z “Gospody Kujawskiej” w domu numer 32 i z “Cafe Otto”. Skuteczny oddział ogień  powstańców z wylotu Brackiej i z posesji pod numerem 21 zmusił nieprzyjaciela do odwrotu, przy czym zginęło znów w kilku Niemców. 

Walka w Alejach trwała 8 godzin, strzelanina objęła także skrzyżowanie z Marszałkowską. Okolice barykady na ulicy Brackiej – wyloty ulic Nowogrodzkiej i Żurawiej – zostały zasypane pociskami z granatników, od czego dotkliwe straty poniosła ludność. 

Zdobycie domu pod numerem 25 w Alejach Jerozolimskich poprawiło znacznie możliwości przekraczania ulicy, budowa Barykady ochronnej mogła być znowu podjęta, niemniej przejście było jeszcze trudne. Pocztę dzienną przeciągano za pomocą linek.

Po zajęciu Powiśla przez Niemców i rozpoczęciu intensywnego ataku na Śródmieście Północne nastąpiła ucieczka mieszkańców tych dzielnic na południe. Ewa Ostrowska s. 183 napisała: 
Pogorzelcy i uciekinierzy zajmowanych przez Niemców ulic, zamienionych w gruzy lub objętych pożogą domów, kierują się tłumnie ku Śródmieściu południowemu. Są to głównie ci, którym udało się wydostać z obracanego w perzynę Powiśla, opuszczający tereny Śródmieścia Północnego.Od ulicy Widok nie sposób nawet dotrzeć do Alei.  Tłum wlewa się wąski przesmyk rowu łącznikowego. Ludzie gniotą się wzajemnie i  przewracają. Suną, schyleni wśród wybuchów i dymu pękających worków i osypującego się piasku. 

Działo się to zapewne 8- 10 września, jak opisuje poniżej cytowany J. Kirchmayer (“Powstanie Warszawskie”)

Zakończył się okres Powstania, w którym Powstańcy odnosili znaczne sukcesy.  Na sytuację w Alejach Jerozolimskich nałożyły się po 30 sierpnia zadania strategiczne. Oddziały sowieckie zbliżyły się do wojsk niemieckich na przedmieściach po  praskiej stronie Wisły. 

Generał Vormann miał wprawdzie w swoim ręku mosty, ale tylko jedną arterię przelotową –  arterię wolską. Trzeba było otworzyć sobie drugą artylerię przez Aleje Jerozolimskie.

To sytuacja operacyjna przypieczętowała los Powiśla, wytworzyła kryzys w Alejach Jerozolimskich.

W dniu 5 września dwustronne natarcie niemieckie w Alejach Jerozolimskich rozwinęło się w pasie obejmującym od południa ulicę Nowogrodzką, od północy ul. Chmielną i w wykonaniu rozpadło się na szereg zaciętych szturmow o pojedyncze domy.  Od zachodu oddziały niemieckie na cały linii ogrodu zoologicznego i Dworca Głównego.  Równocześnie część zgrupowania Dirlewangera  nacierały od wschodu z linii Nowego Światu. Gdy (6 września) natarcie załamało się w ruinach domów po obu stronach Alei, Niemcy skierowali ogień moździerzy na barykadę -  tunel przy ulicy Kruczej.  Wskutek ognia domy po obydwóch stronach barykady zostały podpalone lub zburzone.  w dniu 7 września Niemcy ograniczyli się od zachodu do bezustannego ostrzeliwania stanowisk powstańców w Alejach, a zwłaszcza w rejonie wylotów Kruczej i Brackiej.  W dniu 8 września jedynym sukcesem Niemców było opanowanie punktu restauracji Żywiec, jednakowoż próba rozwinięcia tego powodzenia załamała się w gruzach dalszych domów w alejach. W dniu 9 września Niemcy wznowili natarcie od wschodu i opanowali cały odcinek al od Nowego Światu do ulicy Brackiej.  Ostatecznie wyniki sześciodniowego natarcia niemieckiego w Alejach Jerozolimskich były mizerne. Pomimo najdogodniejszych warunków, jakie stwarzało dwustronne natarcie na bardzo płytki przedmiot terenowych i pomimo operacyjnej przewagi ogniowej Niemcy nie zdołali osiągnąć celu natarcia. Trzeba było zaniechać bezskutecznej próby otwarcia arterii jerozolimskiej i jak najrychlej powrócić do montowania frontu obronnego nad Wisłą. 

W tych dniach Niemcy  wyparli powstańców z Powiśla na zachód od Nowego Światu. Zaczął się wspomniany powyżej przez E. Ostrowską exodus ludności cywilnej. 

Rów przez Aleje działał pomimo ciągłego zagrożenia, umożliwiając uciekinierom przejście do bezpieczniejszego terenu Śródmieścia Południowego. Okoliczne kamienice od Kruczej do Marszałkowskiej pozostawały w rękach powstańców aż do dnia kapitulacji. Brak zdecydowanych rozstrzygnięć bojowych w Alejach w rejonie Brackiej i Kruczej  doprowadzał w ostatnich dniach przed kapitulacją do szczególnych zjawisk bratania się żołnierzy obu walczących stron. W czasie przerw w ogniu nie wolno było prowadzić rozmów z Niemcami. 

Mimo to, jak relacjonuje Lucjan Fajer w książce “Żołnierze Starówki”: Na ulicy Brackiej i Alei Sikorskiego po stronie przeciwnej wystąpiły objawy bratania się żołnierzy niemieckich z powstańcami. Ustalono, że Niemcy zostawili swoich pięciu zakładników i wzięli naszych oficerów do Muzeum, rzekomo na pijatykę.   Te objawy z bratania zauważono również w Alei Sikorskiego, bo żołnierze niemieccy chodzili wspólnie z powstańcami, częstując naszych napojami alkoholowymi, a nadto wspólnie się fotografowali.

Kapitulacja 2 października. Ewa Ostrowska:

Zarządzam zbiórkę plutonu, raport i wychodzimy z bramy budynku nr 17 w Alejach Jerozolimskich, w którym jako oddział trwaliśmy nieprzerwanie od pierwszego dnia Powstania. Niektórzy tutejsi mieszkańcy, choć pożegnaliśmy się z każdym indywidualnie, odprowadzają nas,  rozpraszając się stopniowo po przejściu Alei. 

Przez cały czas walki nie pozostawili domu, ułatwiając powstańcom utrzymanie tej placówki i barykady, ofiarowując im pomoc serdeczną i bezinteresowną.

Domy w Alejach od Kruczej do Marszałkowskiej w większości nie przetrwały Powstania. Na nielicznych  zdjęciach widać wypalone, poranione kamienice, pozbawione okien i życia. Prawie wszystkie zostały później rozebrane jako ruiny nienadające się do zamieszkania. Nasz relikt to pamiątka, którą czas dla nas jeszcze zachował.

Pamiątka z roku 1944

Dziecko Powstania Warszawskiego – Hanna Langner-Matuszczyk, członek Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944, przekazała SDP1944 fotokopię niezwykłej pamiątki, która towarzyszy jej od sierpnia 1944 r. Jest nią jedna z około tysiąca niewielkich kopii fotograficznych obrazu Ireny Pokrzywnickiej MATKA BOSKA AK, wykonanych przez jego autorkę, a rozdawanych Powstańcom Warszawskim oraz cywilnym mieszkańcom Warszawy podczas mszy św. odprawianych przed tym obrazem przez ks. Apolinarego Leśniewskiego, kapelana Armii Krajowej, który po upadku Powstania Warszawskiego obraz ten uratował.

Jakość odbitki fotograficznej tego obrazu, która też szczęśliwie dotrwała do naszych czasów, wskazuje na jej wykonanie w prymitywnej drukarni powstańczej.

Jego oryginał jest obecnie przechowywany w Muzeum Powstania Warszawskiego, a jego kopia trafiła również do Muzeum DULAG 121.

Wraz z tym obrazkiem otrzymaliśmy od p. Hanny obszerne informacje o historii obrazu.

Obraz MATKA BOSKA AK Irena Pokrzywnicka narysowała na papierze w technice tzw. suchego pastelu w barwach biało-szaro-żółtych, a jego niewielką odbitkę fotograficzną o wymiarach 44 mm x 59 mm nazywam moim świętym obrazkiem.

Takich odbitek Irena Pokrzywnicka osobiście wykonała w drugiej połowie sierpnia 1944 r. około 1000, a były one wówczas rozdawane nie tylko żołnierzom Armii Krajowej, ale i cywilnym mieszkańcom Warszawy.

Z tym moim "świętym obrazkiem" zostałam wypędzona z Warszawy oraz przeszłam m.in. przez Durchgangslager 121 w Pruszkowie i do dzisiaj z nim się nie rozstaję!

Jego skan został dołączony do moich wspomnień "Ocalić od niepamięci" zamieszczonych w portalu Muzeum DULAG 121 w Pruszkowie, których tekst jest niemal w całości przedrukiem z 39. numeru Biuletynu SDPW 1944.

Losy oryginału mojego "świętego obrazka" po upadku Powstania Warszawskiego poznałam dopiero na przełomie lat 2016 i 2017, gdy dotarła do mnie informacja o pośmiertnym odznaczeniu Orderem Odrodzenia Polski zarówno Ireny Pokrzywnickiej, jak i ks. Apolinarego Leśniewskiego.

Przy czym o tej uroczystości, do której doszło 3 grudnia 2016 r. w Muzeum Powstania Warszawskiego z inicjatywy Piotra Koryckiego, autora filmu dokumentalnego Ku pokrzepieniu powstańczych serc. Historia obrazu Matka Boska AK, przeczytałam wtedy w artykule Malarka obrazu Matka Boska AK odznaczona", zamieszczonym na stronie internetowej pod adresem: https://warszawa.gosc.pl/doc_pr/3581594,Malarka-obrazu-Matka-BOSKA-AK-odznaczona.

Wtedy też postanowiłam podczas mojej najbliższej wizyty w Muzeum Powstania Warszawskiego nie tylko móc ponownie obejrzeć obraz MATKA BOSKA AK, ale i ponownie się przy nim pomodlić.

Doszło do niej w piątek, 14 lipca 2017 r., a byłam wtedy w Warszawie razem z moim najmłodszym wnukiem, Maksymilianem Wiewiórskim.

I właśnie tego dnia dzięki Panu Tomaszowi Zatwarnickiemu Whatforowi, który jest autorem powstańczego biogramu mojego Ojca, żołnierza Armii Krajowej Antoniego Langnera (20.12.1917 – 7.09.1944) ps. Douglas, zamieszczonego w portalu Muzeum Powstania Warszawskiego pod adresem https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/antoni-langner,26518.html, dowiedziałam się, że obraz ten, przekazany Muzeum Powstania Warszawskiego w roku 2008 przez ks. arcybiskupa Kazimierza Nycza w imieniu Kurii Metropolitalnej Warszawskiej jako depozyt, przeszedł w tym muzeum gruntowną konserwację, podczas której został nieco podkoloryzowany, ale - ze względu na jego nieocenioną wartość - nie jest publicznie wystawiany.

I dlatego nawet podczas mszy świętych odprawianych na Cmentarzu Powstańców Warszawskich na Woli jest wystawiana wyłącznie jego kopia. Przy czym już nie dopytywałam kto jest autorem tej kopii.

Ja zaś z moim najmłodszym wnukiem, dzięki wielkiej życzliwości okazanej mi wówczas zarówno przez Pana Tomasza Zatwarnickiego, jak i przez Panią Hannę Zarembę, która w Muzeum Powstania Warszawskiego opiekuje się tym obrazem, we wtorek, 18 lipca 2017 r. - gdy Muzeum Powstania Warszawskiego było nieczynne dla ogólnie zwiedzających - miałam możność pomodlić się przy oryginale tego obrazu w muzealnej kaplicy pw. Błogosławionego Ks. Józefa Stanka, po upływie prawie 73 lat od dnia, gdy widziałam go ostatni raz.


I dlatego - na przesłanych Państwu zdjęciach, zrobionych przez Panią dr Urszulę Hellmann - poza mną i moim wnukiem, widnieją również Pani Hanna Zaremba i Pan Tomasz Zatwarnicki.

Dodaję na koniec, że już od dawna wiem, iż po wojnie zostało wykonanych wiele rozmaitych kopii obrazu Matka Boska AK; np. we wrocławskim kościele pw. św. Karola Boromeusza wisi gobelin "Matka Boska z żołnierzem AK", ale w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć, kto go utkał.

Poniżej zaś przesyłam Państwu mało znany wiersz autorstwa Ks. Jana Twardowskiego "Matka Boska Powstańcza”:

Bóg Ci słońca na dłonie Twe nie żałował

ani ciszy na usta Twe zbyt mało dał -

broń bym zdobył dla Ciebie, o głodzie wędrował,

potajemnie orzechy na ołtarz Ci rwał.

Najświętsza, utracona, z rozkazami spalona -

w barykady równoczarnym strumieniem -

z Tobą twarz zapłakana, z Tobą bitwy do rana

i uśmiechy, i sen na kamieniu.

Ps.

W tamtych dniach nie tylko Powstańcy Warszawscy spali na kamieniach, ale bywało, że i ja tak zasypiałam.

Z serdecznymi pozdrowieniami z Wrocławia

Hanna Langner-Matuszczyk

Dziękujemy p. Hannie za cenny podarunek, a Czytelników zachęcamy do prezentacji w naszym biuletynie podobnych drogocennych pamiątek, jakie zostały przez nich zabrane na tułaczą trasę po upadku Powstania Warszawskiego.