10 sty 2017

Biuletyn Nr 22, styczeń 2017



Stowarzyszenie Dzieci Powstania
 Warszawskiego 1944
04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
     Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ):
           10 2030 0045 1110 0000 0395 9950            

Zaproszenie
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 w porozumieniu z Muzeum Powstania Warszawskiego i Instytutem Pamięci Narodowej organizuje sesję naukową „Powojenne losy Dzieci Powstania Warszawskiego.
Niewiele czasu, może tylko kilka lat, pozostaje do zebrania relacji o dalszym życiu ludzi dotkniętych w dzieciństwie wojenną traumą. Zebrane wspomnienia będą naszym dobrem narodowym, a zarazem będą wykorzystane w badaniach w dziedzinach historii i nauk społecznych.
Dzięki działaniom pana Jerzego Mireckiego w roku 2012 wydana została książka „Dzieci 44” zawierająca wspomnienia warszawskich dzieci z okresu powstania.
Dziś czas na uzupełnienie tych wspomnień.
Zapraszamy dzieci powstania do spisania swoich wspomnień z okresu powojennego. 
Forma wspomnień może być całkowicie dowolna, tak samo jak okres czasu którego wspomnienia dotyczą. Może to być czas zaraz po zakończeniu Powstania a może to być relacja pokrywająca kilka dziesięcioleci. W miarę ich napływu wspomnienia będą udostępniane (za zgodą autora) w Biuletynie Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944, a po zakończeniu akcji zamierzamy spowodować wydanie ich w formie książkowej.
Prosimy o odpowiedź mejlową (nawet jeśli jest negatywna) – do przesłania jej wystarczy przecież kilka kliknięć.
Z Wyrazami Szacunku

Profesor Andrzej Targowski,
Honorowy Przewodniczący Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944,

Jerzy Mirecki,
Autor książki Dzieci 44,

Dr Andrzej Olas,
Dr Wojciech Łukasik,
Profesor Roman Bogacz,
Ewa Chrzanowska,
Maria Nielepkiewicz,
Za Zarząd Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.


Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.


Przy ulicy Karolkowej kilkadziesiąt metrów od Muzeum Powstania Warszawskiego z południowo-zachodniej strony stoi kościół, który upamiętnia los Woli w Powstaniu Warszawskim. Kościół św. Klemensa Hofbauera przeżył w czasie Powstania Warszawskiego ciężkie bombardowania, odnosząc ciężkie rany, które zostały zaleczone  dopiero w kilka lat po wojnie. Niestety  Zgromadzenie Redemptorystów przy kościele poniosło  nierównie dotkliwą stratę, gdyż  30 braci zostało zamordowanych przez hitlerowców w 8 dniu Powstania. Tragedia ta była częścią morderstw na ludności cywilnej Woli w pierwszych dniach Powstania. Duszpasterze Kościoła mieli szczególną wieź ze wszystkimi zdarzeniami na Woli, wiedzę o losach wszystkich dotkniętych tragedią grup mieszkańców, w tym pomordowanych rodzin, harcerzy, pracowników okolicznych zakładów pracy, szpitali oraz osób przymusowo wywiezionych z Warszawy. W roku 2000 dziedziniec przed kościołem, został przekształcony w plac pamięci Męczenników Warszawskiej Woli. Na okalającym kościół murze wmurowano kilkanaście granitowych tablic z nazwiskami  pomordowanych mieszkańców i pracujących w tej dzielnicy osób. Wspomniano również los dzieci Powstania. Poszczególne grupy ofiar morderstw na kolejnych tablicach sugestywnie oddają prawdę o bezwzględnym, konsekwentnie przeprowadzonym procederze, który nie miał litości  dla niewinnych, ani dla dzieci, ani starców.

Dołączone zdjęcia nie są najwyższej jakości, gdyż dostęp do tablic zasłania gęsty rząd dekoracyjnych krzewów.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:

Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, ciag dalszy wspomnienia profesor Agnieszki Muszyńskiej i drugi odcinek pracy Jerzego Mireckiego. Dalej rozmawiamy z Muzeum Powstania Warszawskiego o organizacji sesji naukowej na temat powojennych losów dzieci powstania. 


Widziane z krzesła Honorowego Prezesa 


profesora Andrzeja Targowskiego




Kto jest właścicielem historii?


O czym jest historia? Historia nie jest tylko o przeszłości ale jest także o nas, którzy ją nosimy w sobie i która kontroluje zwykle podświadomie naszymi działaniami. Historia jest pełna kontrowersji w zależności na ile dane pokolenie może o niej swobodnie mówić. Historia jest własnością narodu, czyli każdego jej członka a jednocześnie nikt nie ma do niej prawa czyli patentu naprawdę historyczną. Chyba jest prawdziwe stwierdzenie, że każde dziecko PW 44” działało i działa w życiu mając w swej podświadomości doświadczenie z gorącego Sierpnia 1944 r. w Warszawie. Ja np. wyrastałem po 1945 r. w inteligenckim środowisku b. AK-owców, którzy nigdy nie zhańbili się współpracą z okupantem niemieckim. Natomiast potem, gdy w swej pracy zawodowej informatyka zostałem z tego zawodu usunięty w 1975 r. przez opinie profesorów wykształconych w ZSRR to nie miałem tego za złe dyktaturze PRL, ponieważ dobrze zrozumiała niebezpieczeństwo w zaproponowanym przeze mnie Krajowym Systemie Informatycznym i INFOSTRADZIE. Jednak do dziś nie mogę przejść do porządku, że negatywne opinie o tych projektach wydali profesorowie za cenę awansów w nauce, czyli za zdradę dobra Polski na rzecz swej prywatnej korzyści.  Do dzisiaj czyli w ciągu 27 lat trwania III RP ich poglądy nie zostały zweryfikowane przez obecną profesurę i odpowiednie stowarzyszenia naukowe i profesjonalne!  Czyli oni nadal są właścicielami historii informatyki w III i IV RP. Przykład ten wskazuje, że historia jest niekończącym się dialogiem miedzy teraźniejszością a przyszłością. Mądry użytkownik historii powinien widzieć w niej lekcję czego należy unikać. Ale nie wszyscy są jej mądrymi użytkownikami i powtarzają znane już błędy.

Cele historii. Historia polega na badaniu przeszłości pod względem zmian i kontynuacji w cywilizacji, pojętej jako zespół wielorakich relacji społeczeństwa, kultury i infrastruktury. Według Ferdynanda Brodela, historia ma cykle; długo-okresowy, średnio-okresowy, bieżący i przyszły. Niestety historycy zwykle specjalizują się w krótkich okresach stąd mamy mnóstwo badań analitycznych a bardzo mało badań syntetyzujących. Stąd użytkownicy historii nie mają wyrobionego kontekstu tzw. małej historii w obrazie dużej historii. Np. w 2016 r. wydaje się opinie ex officio, że PW 44’ zatrzymało Sowiety przed zajęciem Francji, podczas gdy w dniu 1 sierpnia Alianci po inwazji Europy w dniu 6 czerwca 1944 r. byli przy wschodniej granicy Francji, czyli ją już zajmowali.    

Fałszowanie historii. To najgorsze co może spotkać naród. W PRL fałszowano historię ze względów politycznych. Społeczeństwo widziało fałsz, którego prostowanie jednoczyło je przeciwko władzy. Były wówczas dwie historie Polski. W III RP zaczęto owe fałsze prostować, aczkolwiek historia zaczęła schodzić na plan drugi a nawet trzeci.

Konkluzja. W IV RP historia stała się tworzywem nośnym polityki państwowej. To dobrze, byle tylko była prawdziwa i sprawiedliwa, inaczej nie spełni swego zadania i będzie powodem kolejnej frustracji społeczeństwa. A te wymaga zasłużonego odpoczynku od wszelkich manipulacji i gier o iluzoryczną władzę. Wszakże ona przemija a historia rozwija się i prostuje wcześniej czy później. Historia stosowana jako narzędzie jest prawie zawsze nieskuteczna, a przez to daremna, bo prawdę trudno dopasować do własnej sytuacji. 


Profesor Andrzej Targowski

KONIEC



WSPOMNIENIA Z OKRESU  DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ (2)


Profesor Agnieszka Muszyńska

Ojciec.Od początku wojny bardzo martwiliśmy się co się stało z naszym Ojcem. Nie mieliśmy od Niego żadnej wiadomości. Wreszcie w listopadzie 1939 roku przyszła od Niego kartka pocztowa z obozu w Starobielsku, na terenie ZSSR. Ojciec pisał, że jest w sowieckim obozie jenieckim, że jest bardzo zimno i prosił o przysłanie mu swetrów i jego narciarskich butów. Już wtedy wiedzieliśmy, że ZSRR zaaneksował duży obszar wschodniej Polski. 

Mama natychmiast zapakowała i wysłała dwie paczki, każdy but w oddzielnej paczce, by utrudnić kradzież. W maju 1940 roku, obie paczki wróciły do nas z adnotacją, że „adresat nieznany”.  Na początku wojny, dywizja w której był nasz Ojciec, znajdowała się na wschodzie Polski. 17-go września 1939 roku, sądząc, że Sowiecka Armia Czerwona wchodzi na terytorium polskie by pomóc Polakom w wojnie z Niemcami, znajdujące się tam wojska polskie nie wszczynały przeciwko jej działań wojennych. 

Wtedy nikt nie wiedział o podstępnym pakcie Hitlera ze Stalinem, znanym jako pakt Mołotowa-Ribbentropa, podpisanym 23 sierpnia 1939 r., by zrealizować kolejny „rozbiór Polski”. Natychmiast na terenach anektowanych przez ZSRR obywatele Rzeczypospolitej, zarówno Polacy, jak i obywatele polscy innych narodowości, poddani zostali przez stalinowski aparat przemocy ZSRR brutalnym represjom, obliczonym na załamanie społecznego morale i zniszczenie w zarodku rodzącej się konspiracji. Dużo Polaków zabito i wiele polskich rodzin zostało obrabowanych, wywiezionych wgłąb ZSRR i rozproszonych po Syberii.  Sowieci nie tylko wcielili polskie ziemie wschodnie, w istocie 1/3-cią terytorium Polski do ZSRR, lecz również „pokojowo” zagarnęli całą polską armię, wszystkich polskich żołnierzy. Od razu też rozdzielili oficerów od zwykłych żołnierzy. Tych ostatnich rozproszyli po całym ZSRR, głównie na obszarze Syberii. Oficerów, zaś umieścili obozach jenieckich.  

Tuż przed Gwiazdką w 1942 roku otrzymaliśmy paczkę ze Stambułu w Turcji. Paczka zawierała puszki sardynek, suszone owoce, czekoladę i cukierki, ale nie było podanego nazwiska ani adresu nadawcy. Sądziliśmy wtedy, że ta paczka musiała być od naszego Ojca i wstąpiła w nas nowa fala nadziei.  Dopiero 37 lat później, będąc już w USA, dowiedziałam się kto był adresatem. W Dayton, Ohio, spotkałam wtedy starszą Polkę, która w 1939 roku uciekła do Turcji. Tam należała do kółka Polaków, którzy w czasie okupacji niemieckiej starali się pomagać Polakom w kraju. Przed Gwiazdką kupowali różne produkty, pakowali dziesiątki paczek i wysyłali je do Polski, biorąc adresy z...  warszawskiej książki telefonicznej... Często paczki wracały z adnotacją „adresat nieznany”; wtedy wysyłali je do następnych adresatów z książki... Byłam ogromnie zadowolona, że poznałam tę Polkę i mogłam jej podziękować, za paczkę, która zawierała zapomniane już prawie luksusy, ale głównie za to, że ta paczka dała nam wtedy wielką nadzieję, że nasz Ojciec żyje. 

Dopiero na początku lat 1990-tych wreszcie dowiedzieliśmy się okrutnej prawdy. 17 września 1939r., wojska ZSRR zagarnęły (pokojowo) Polską armię w ilości 125 tysięcy żołnierzy. Zwykłych żołnierzy rozproszono po całym ZSRR. Natomiast wszyscy polscy oficerowie i podoficerowie, jako jeńcy ZSRR, 14,552 osób (tylko 395 zdołało uciec) zostali umieszczeni w trzech obozach: Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Wiosną 1940 roku wszyscy oni zostali zabici przez sowieckie NKWD. Jeńcy obozu w Kozielsku zostali zabici w Katyniu, jeńcy obozu Ostaszków – w Miednoje koło Pskowa, a jeńcy ze Starobielska zabici zostali w Charkowie i pogrzebani w płytkich masowych grobach w pobliskim lasku. Rosjanie długo nie przyznawali się do tych zbrodni. Teraz też nie chcą się przyznać; w każdym razie rosyjskie media ciągle donoszą, że wszystko jest kłamstwem... 

Groby 4000 polskich oficerów w lasku Katyńskim zostały odkryte przez niemiecką armię w 1943 roku, gdy podstępnie Niemcy zerwali układ Ribbentropa z Mołotowem i zaatakowali ZSRR. Dowiedziawszy się o Katyniu, Polski Rząd na emigracji w Londynie poprosił komitet Czerwonego Krzyża, aby zbadał tę sprawę. Komitet ten potwierdził, że Polscy oficerowie zostali zabici bronią sowiecką. Rząd ZSRR nadal twierdził, że to Niemcy zabili polskich oficerów i oskarżył Polski Rząd emigracyjny, że „współpracuje on z Niemcami”.   W końcu Stalin skorzystał z niezręcznej sytuacji      i zerwał wszelkie kontakty z Polskim rządem w Londynie. 

Natychmiast potem zaczął formować nowy komunistyczny Rząd Polski i webować Polaków do Polskiej komunistycznej armii w ZSRR. Wkrótce, zarówno ten komunistyczny rząd jak i owa armia, przyczyniły się walnie do narzucenia i ustanowienia komunizmu w Polsce po wojnie, który trwał od końca wojny do 1989 roku. Komuniści w ZSRR cały czas upierali się, że zbrodnię katyńską dokonali Niemcy, ale też nie pozwalali prowadzić jakichkolwiek dalszych badań w Katyniu. Ciągle również zaprzeczali, że istniały i inne miejsca masowej zagłady Polaków, w tym i Polskich oficerów.   

W 1946 roku Trybunał Wojskowy w Norymberdze nie debatował wcale o głośnej sprawie Katynia, co jasno dowodziło, że nie Niemcy byli winni katyńskiej zbrodni. Po roku 1990 odkryto wreszcie wiele dalszych masowych grobów na terenie byłego ZSRR. Między innymi, na terenach przed wojną należących do Polski, znaleziono groby ponad 25,700 Polaków. Była to głównie polska inteligencja intensywnie niszczona przez komunistów, po aneksji polskich ziem. Dziś już wreszcie nikt nie neguje, że to sowieccy komuniści dopuścili się tych wszystkich zbrodni.  

W końcu lat 1960-tych na terenie Uniwersytu Warszawskiego odkryłam dużą metalową tablicę wmurowaną w ścianę jednego z budynków Uniwersytetu. Tytułowy tekst tej tablicy napisany został po łacinie, aczkolwiek lata „1939-1945” były w tym tekście arabskie, nie rzymskie, żeby nie było nieporozumienia. Tekst mówił o profesorach Uniwersytetu – ofiarach wojny, a poniżej następowała długa lista ponad 50 nazwisk. Nazwisko mego Ojca figurowało na tej liście. Przez wiele lat nasza rodzina nie wiedziała nic o istnieniu tej tablicy! 

Po wojnie w Polsce, a szczególnie w Warszawie, wmurowano bardzo dużo podobnych tablic wspominających ofiary wojny. W większości – to Niemcy katowali polski naród. Natomiast mój ojciec zginął z rąk Sowieckich Rosjan, co było utrzymywane przez nas w sekrecie, bo ryzyko było duże. Rozpoczęłam prowadzić „podziemny” wywiad jak to się stało, że twórcy tej tablicy uczcili mego ojca i pewnie inne sowieckie ofiary, do których Sowieci przez te wszystkie lata się nie przyznawali. Dopiero po kilku miesiącach przyszła odpowiedź: „Ludzie, którzy stworzyli tę tablicę, są prawdziwymi patriotami polskimi, podejmującymi i realizującymi zadania gwoli prawdy historycznej, aczkolwiek ryzykują oni swoją własną wolność. A więc bardzo proszą o dyskrecję.” Podejrzewałam, że tak się stało. Ale nie zawsze respektowałam ich prośbę o dyskrecję. Uznałam, że wiedza o zbrodniach ZSRR nie może być tajona. 

Gdy przyjeżdżali do naszego Instytutu PAN-owskiego goście – naukowcy z Zachodu, a ze względu na moją znajomość kilku obcych języków, dość często się nimi „opiekowałam”, to zawsze zaczynałam zwiedzanie Warszawy od Uniwersytetu Warszawskiego z tą tablicą  i z nazwiskiem mego Ojca. Potem, w drodze na Stare Miasto opowiadałam im o sowieckich zbrodniach. Jest to istotna, jakże jednak smutna, część historii Polski, która była przez wiele lat głęboko ukrywana i fałszowana. To co robiłam było ryzykowne, ale uważałam za konieczne, by świat dowiedział się trochę prawdy.  

Eksterminacja Żydów. Na samym początku niemieckiej okupacji Niemcy zarządzili odseparowanie ludności pochodzenia żydowskiego od Polaków. W większych miastach stworzyli ogrodzone i strzeżone getta, gdzie zgromadzili Żydów, pozwalając im bardzo niewiele zabrać ze sobą. Hitlerowcy traktowali Żydów jak podludzi. Następnym etapem – były wywózki Żydów do obozów koncentracyjnych, gdzie Niemcy masowo zabijali ludzi.  W Polsce przedwojennej mieszkało ponad 3 miliony Żydów. Przez wieki Żydzi nie mieli swego państwa i rozpierzchli się po różnych krajach. Zachowali jednak swoją od- mienną kulturę, osobowość, tradycje i religię. W średniowieczu Polska była dużym, demokratycznym i bardzo toleracyjnym krajem. Sporo żydowskiej ludności osiedliło się na ziemiach polskich. Żydzi wypełniali wtedy miejsce między szlachtą i chłopstwem, zajmowali się, między innymi, handlem. 

W XIX-tym wieku niestety zaczął się antysemityzm. Był to okres rozbiorów Polski, gdy w ciągu 135 lat Polska nie była niepodległym krajem. Rozbiory Polski, czyli zabory i okupacja trzech części Polski przez Rosję, Prusy  i Austrię trwały to aż do zakończenia Pierwszej Wojny Światowej w 1918 roku.

Hitlerowcy w czasie okupacji w Polsce, jak również i innych okupowanych krajach, natychmiast odseparowywali Żydów od miejscowej ludności, zamykając ich w gettach. W warszawskim getcie było ponad pół miliona ludzi zwożonych z Warszawy i z okolic. W 1942 roku Hitler zarządził realizację „ostatecznego rozwiązania problemu żydowskiego”, to znaczy totalną eksterminację tego narodu. Na terenie okupowanej Polski, jak również i w Niemczech oraz w innych okupowanych krajach, Niemcy stworzyli ponad 2000 obozów koncentracyjnych (Oświęcim/Brzezinka, Treblinka, Majdanek, Bełżec, Chełmno, Sobibór, Stutthof  i dużo, dużo innych), w których masowo zabijali ludność żydowską z całej okupowanej Europy, jak również Polaków, Rosjan, Rumunów, Cyganów i wielu innych, w tym ludzi ułomnych, homoseksualistów i ludzi będących w opozycji politycznej lub religijnej. 

W największym obozie w Auschwitz/Birkenau Niemcy zabili ponad 1 200 000 ludzi, a w Majdanku ponad 1 380 000. W pozostałych obozach zginęło od kilkustet do 600 tysięcy osób.  Wielu Żydów zamkniętych w gettach na terenach Polski organizowało ruch oporu, uzbrajając się w broń szmuglowaną do gett. Najbardziej znanym jest powstanie w warszawskim getcie. Wybuchło ono w wigilię żydowskiego święta Paschy, 19 kwietnia 1943 roku – w momencie, gdy w wyludnionym już getcie znajdowało się już tylko około 50-70 tysięcy ludzi. Powstanie nie mogło mieć celów militarnych, biorąc pod uwagę brak jakichkolwiek szans na powodzenie; było tylko desperackim aktem wyboru godnej śmierci z bronią w ręku, jak i aktem odwetu na hitlerowskich prześladowcach przez garstkę 750 żydowskich bojowników, wspieranych przez polskie organizacje podziemne. 

W starciach powstania zginęło około 7 000 Żydów, ponad  6 000 spłonęło żywcem, a po stłumieniu Powstania hitlerowcy wywieźli do obozu śmierci, Treblinki, około 50 000. W kwietniu 1948 roku, w piątą rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim w Warszawie odsłonięto Pomnik Bohaterów Getta, dzieło rzeźbiarza Natana Rapaporta.  Pomnik ten stoi na Muranowie, naprzeciw Muzeum Historii Żydów Polskich. Jak na ironię, granit tego pomnika został zakupiony przez Hitlera w Szwecji w 1942 roku na pomnik zwycięstwa Niemców... W sumie, w latach 1942-1945 Niemcy zabili ponad 5.5 milionów Żydów z Polski i z innych okupowanych krajów europejskich. Z trzech milionów ludności żydowskiej żyjącej w przedwojennej Polsce przeżyło ten okrutny, niewyobrażalny Holokaust jedynie około 50,000 ludzi. 

Hitlerowcy zabili również naszych „przyszywanych” dziadków, Emilię i Adzia Ganiewskich, którzy mieszkali w Siedlcach, niewielkim miasteczku położonym 90 kilometrów na wschód od Warszawy. Byli oni bardzo kochającym małżeństwem, ale nie mieli dzieci. Adzio – spolszczony Żyd, stał się jednym z pionierów fotografii w Polsce (w 2009 roku Siedleckie Muzeum regionalne wydało wspaniały 464-stronnicowy album historycznych zdjęć wykonanych przez Adzia w latach 1900-1940). Żona Adzia, Emilka, była Polką i serdeczną przyjaciółką mojej Babci Anetki, matki mojej Mamy. Gdy w 1924 roku babcia Anetka wyemigrowała do Ameryki, to poprosiła Emilkę, aby „matkowała” mojej Mamie, która była wtedy jeszcze na studiach w Warszawie. Wkrótce dla mego brata i dla mnie Emilka i Adzio stali się najukochańszymi Babcią i Dziadkiem. 

Już na początku niemieckiej okupacji Adzio został zaaresztowany, najwpierw był przetrzymywany w siedleckim Getcie i później wywieziony do warszawskiego Getta. Mieszkając tam miał możliwość ucieczki, bo Niemcy wystawiali przepustki na wyjście   z Getta. Pamiętam Jego ostatnią wizytę u nas w domu. Mama błagała go, by do getta już nie wracał. Poprzez kontakty Mamy, miał szansę dołączenia się do „podziemnej Polski”. 

Adzio, jako bardzo prawy człowiek, odmówił, bo nie chciał zdradzić ludzi, którzy tam w getcie mu zawierzyli. Wkrótce potem, w 1942 roku hitlerowcy wywieźli Go do Treblinki, gdzie zginął.  Emilka dowiedziawszy się, o wywiezieniu Adzia do Treblinki, przekupiła polskich kolejarzy i pojechała tam by Go odszukać. „Treblinka” nie była osadą, czy wsią, lecz tylko stacją kolejową i hitlerowskim obozem śmierci; pociągi z Warszawy do Treblinki dowoziły tam wyłącznie więźniów  i hitlerowskich oprawców. 

Na stacji Treblinka, Emilka podeszła do niemieckiego oficera i zaczęła do niego mówić. Ten zaś wyciągnął rewolwer i zastrzelił Ją na oczach kolejarzy i tłumu wysiadających z pociągu osób. Moja Mama ogromnie była zaniepokojona co stało się z Emilką. Również przekupiła kolejarzy i też pojechała do Treblinki. Po drodze wypytała kolejarzy i dowiedziała się od nich o losie Emilki. Na szczęście, bo gdyby Mama w Treblince wysiadła, prawdopodobnie podzieliłaby los Emilki...

KONIEC ODCINKA DRUGIEGO. CIĄG DALSZY W NASTĘPNYM NUMERZE BIULETYNU 

Profesor Agnieszka Muszyńska


CICHOCIEMNI, DYWERSANCI I KURIERZY

NAJDZIELNIEJSI Z DZIELNYCH (2)

Jerzy Mirecki

Wielu  Cichociemnych - napisało  swoje wspomnienia - Stanisław Jankowski: „Z FAŁSZYWYM AUSWEISEM W PRAWDZIWEJ WARSZAWIE”, Marek Celt: „KONCERT”, Jędrzej Tucholski: „CICHOCIEMNI”, Jerzy Lerski: „EMISARIUSZ JUR”... i wielu  innych.....
Szkolenie skoczków spadochronowych opisał - płk. Felicjan Majorkiewicz sam Cichociemny, w swojej książce: „LATA CHMURNE  LATA DUMNE”:

„Ośrodek szkolenia spadochronowego mieścił się w Szkocji, w starej historycznej posiadłości - Largo House. Był tam duży park z rozłożystymi drzewami. Między tymi drzewami widniał cały zestaw przyrządów mających za zadanie wyrabianie sprawności fizycznej i odporności psychicznej, wśród nich opuszczane za pomocą korby – trapezy. One to najbardziej utkwiły w mojej pamięci.  Instruktor w czasie hustania kręcił korbą, a ja – zawieszony na szelkach spadochronu podnosiłem się coraz wyżej, aż w pewnym momencie instruktor puszczał korbę a ja leciałem w dół. Chodziło o prawidłowe lądowanie. Znajdowały się też ślizgi, takie jak w ogródkach jordanowskich, tylko znacznie od nich wyższe. Na drzewach były zaczepione liny, po których wspinano się i opuszczano. Ćwiczyliśmy też przejścia nad wąwozami za pomocą liny. Codzienną gimnastykę urozmaicano bądź pokonywaniem ściany z desek o wysokości ok. 3 m., bądź skakaniem przez dziurę o średnicy równej otworowi  w podłodze samolotu. Była ona zrobiona w stropie dawnej stajni. Skakano z wys. ok. 2 metrów szóstkami w pozycji siedzącej, na materace znajdujace się na podłodze pod otworem. Instrukcja wymagała, aby przyszły „rozrzut” skoczków był jak naimniejszy, przeto każdy musiał skakać „na głowę poprzednika”, gdy ginęła ona w otworze. Otoż następny, który skakał po mnie nie wytrzymał „nerwowo” - skoczył zbyt szybko uderzając  swoimi podkutymi butami w mój bok. Zamroczony bólem skręcałem się na materacu.  Od razu udzielono mi pomocy, na szczęście lekarz nie stwierdził pękniecia żeber ani obrażeń wewnętrznych, niemniej zabronił mi wszelkich ćwiczeń przez kilka dni.

Na wzgórzu Largo Law była  zbudowana wieża o wys. 24 m., z której w okresie tygodniowego szkolenia skakaliśmy ze spadochronem po kilkanaście razy, aby skok zakończyć prawidłową przewrotką i oswoić się z przestrzenią. Mimo woli zawsze odczuwałem lęk, gdy siadałem na zawieszonej między niebem a ziemią desce, przywiązany do linki ćwiczebnej czaszy spadochronu. Nie patrzyłem w dół, lecz w obrany punkt na horyzoncie.  Szkolenie w Largo House było bardzo wyczerpujące.    Znaczna część ochotników nie wytrzymywała piekielnego tempa ćwiczeń, a dodatkowa selekcja lekarska eliminowała niektórych z nich. Po pobycie w „Małpim Gaju”, jak nazywano Largo House, po ćwiczeniach różnych przewrotek, skokach z wieży i innych „łamańcach”, zostałem skierowany na dalsze szkolenie do brytyjskiego ośrodka szkoleniowego w Ringway, koło Manchesteru. Był to największy ośrodek szkolenia spadochronowego, bardzo dobrze wyposażony. Wysoka hala sportowa służyła do ćwiczeń ze spadochronem.  
   
Ćwiczyliśmy też skoki z balonu na uwięzi. Uczucie lęku doznawałem w czasie nocnych skoków, szczególnie gdy wiał silny boczny wiatr. W takiej sytuacji, żaden skoczek innej narodowości nie chciał skakać. Skakali tylko Polacy..!  Wszedłem wraz z trzema skoczkami + instuktor do gondoli balonu. Instruktor przypiął nas taśmami naszych spadochronów do gondoli.  Siedziałem nad samą dziurą. Wkrótce balon uniósł się w górę. Koszem silnie bujało, co wywoływało bardzo nieprzyjemne uczucie... Wtedy, po raz pierwszy obleciał mnie strach, gdy spojrzałem w dół, kiedy kosz zatrzymał się ponad 200 m. nad ziemią..! Na ziemi w miejscu zamocowania balonu zobaczyłem zielone światło i jednocześnie usłyszałem komendę instruktora: „Action Station”, a w sekundę później – „Go”!... Natychmiast wyskoczyłem. Zanim spadochron otworzył się, odniosłem wrażenie, że spadam głową w dół...! Nagle poczułem gwałtowne szarpnięcie i w tym momencie powróciłem do postawy pionowej. Wylądowałem szczęśliwie, z tym, że spadochron ciągnął mnie kilkanaście metrów po ziemi.

Skoki z samolotu (min. 3), w tym jeden nocny, odbywały sią przez otwór w podłodze samolotu. Skoki te, w porównaniu ze skokami z balonu, może trochę przyjemniejsze, choć za każdym razem były emocje i trochę strachu. Zresztą każdy reagował inaczej. Jeżeli chodzi o mnie – wolałem skakać jako pierwszy, nie lubiłem tłoku przy otworze.  Natomiast obserwowałem objawy lęku u jednego z kolegów, który z chwilą wejścia do samolotu od razu bladł i oblewał go „zimny pot”.. Strach wywoływał u niego rodzaj obezwładnienia, lecz o dziwo,  nie skłoniło Go do rezygnacji z lotu do Kraju...!  Po każdym udanym skoku, chciałem od razu skakać po raz drugi.  Gdy jednak wchodziłem do samolotu, zawsze odczuwałem dreszczyk emocji. W czasie jednego ze skoków, miałem nieprzyjemne zdarzenie. Moja głowa jeszcze nie zginęła w otworze podłogi, gdy poczułem, że coś uderzyło mnie w twarz..! Gdy spadochron otworzył się, chwyciłem się za bolący krwawiący nos. Jeszcze w locie domyśliłem się co zaszło. Otóż następny po mnie skoczek nerwowo nie wytrzymał i przedwcześnie wsunął nogi do otworu i uderzył mnie butem w twarz.

Taktyczne kursy odbywały się w wielkiej tajemnicy. Szkolenia zaczynały się od kursu strzeleckiego i minerskiego. Obejmowały też naukę o broni różnych typów i marek.. Na strzelnicy strzelaliśmy z pistoletow maszynowych, karabinów  i pistoletow, do celów, które pojawiały się i znikały w zupełnie niespodziewanych momentach i miejscach, przy czym strzelaliśmy  „z biodra”.  Strzelania „instyktownego”-  uczył nas znany z zawodów międzynarodowych, strzelec sportowy – kpt. Aleksander Ihnatowicz, zwany przez nas „Atamanem”.

Nauka o minerstwie polegała na teoretycznym i praktycznym zapoznaniu się z zasadami wysadzania konstrukcji drewnianych, stalowych i betonowych. Wspaniałym instruktorem był kpt. saperów – Strawiński.  Zajęcia na kursie strzelecko-minerskim obejmowały również walkę „wręcz”, przy zastosowaniu chwytów judo, elementarnych zasad boksu oraz błyskawicznych ciosów kantem dłoni lub nożem. Po odbyciu tych kursów miałem do wyboru – albo kurs dywersyjno- sabotażowy, albo zajęcia w Oddziale VI Sztabu NW (sprawy krajowe).    Za namową mjr. Jozefa Hartmana, czuwającego nad całością szkolenia ochotników do pracy konspiracyjnej w Polsce,  wybrałem kurs dywersyjno-sabotażowy. Zakres kursu obejmował naukę terenoznawstwa, marsze z busolą, obsługę aparatów radiowych, zasady organizacji i wykonywania akcji dywersyjnych. Po tym kursie oczekiwał mnie kurs „odprawowy”, oraz kurs specjalny z zakresu walk ulicznych, a także staż „taktyczny” w 1-ej Dywizji Pancernej.

Kurs „odprawowy” trwał około miesiąca. Uczono nas życia w okupowanym Kraju, poznawania niemieckich przepisów policyjnych, oraz działań niemieckich służb bezpieczeństwa. Po kilkunastu dniach pobytu na kursie, przystąpiłem do opracowania „legendy”, czyli stworzenia sobie nowej osobowości, poprzez przybranie innego nazwiska i życiorysu. Instruktorzy od poczatku dokładali starań, aby wymazać nam z naszej pamięci nasze dane personalne. Raz obraną „ legendę”, trzeba było bez zająknięcia, nawet wyrwanym ze snu – wyrecytować bezbłędnie.
W ostatnich dniach kursu odprawowego składaliśmy przysięgę przewidzianą dla żołnierzy Armii Krajowej i z tą chwilą stawaliśmy się żołnierzami Polski Podziemnej. Na koniec kursu dostałem pięknie podrobioną Kenkartę z fotografią, Ausweis i odcinek zameldowania w Warszawie. Jednym słowem miałem „dyplom” Cichociemnego.

Nazwa ta zrodziła się w Szkocji, kiedy z oddziałów zaczęli znikać przeważnie oficerowie. Znikali po cichu i w tajemniczych okolicznościach. Nazwa ta obejmuje wszystkich skoczków z Polskich Sił zbrojnych na Zachodzie, którzy zostali zrzuceni w czasie wojny na teren okupowanej Polski”.

Loty  do Polski nie były takim sobie lotem z punktu „A” do punktu „B”. Po drodze były niemieckie nocne myśliwce z radarem,  były reflektory, które współpracowały z bateriami dział przeciwlotniczych, były złe warunki pogodowe (huragany,gęste chmury), były też uszkodzenia od pocisków. Czasem, brak świateł na ziemi wskazująch miejsce zrzutu i wielokrotne - powroty do bazy,  bez dokonania zrzutów. Kiedy nawigator nie mógł ustalić miejsca zrzutu, musiał podjać decyzję, albo powrot do bazy bez dokonania zrzutu, albo zrzut.. „na dziko”. Niestety, czasem były to tereny zamieszkałe przez Niemców i o takim przypadku opowiedział cichociemny – Marek Celt wswojej książce : „KONCERT”...

„Uświadamiam sobie nagle, że jestem nad terytorium opanowanym przez Niemców. Zimny dreszcz. Macam odruchowo, czy moje colty są w porzadku i zaczynam się rozglądać...Cisza kompletna, na dole biało. Coś mnie ściska w dołku, probuję bezskutecznie opanować niebezpieczny ruch wahadłowy. Widzę przed sobą spadochrony kolegów. Liczę: raz, dwa, trzy, cztery, robię przepisowy „turn out” i widzę dalsze dwie czasze i skulone postacie skoczków. Obracam się powtórnie i....włosy stają mi na głowie, bo nagle wyrasta upiornie pod mymi nogami czarny, duży, przepaścisty las...! Jest trochę na ukos – zbliża się jednak szybko, podchodzi pode mnie, jakby mnie chciał uchwycić czarnymi mackami za gardło...! Nie przyzwyczajony do śniegu, nie umiałem ocenić odległości od ziemi. Zdawało się, że jeszcze czas na podciągnięcie linek i nagle  grzmotnąłem z dużą siłą w coś twardego...Wywróciłem  bolesnego  „kozła”, najadłem się śniegu i wstałem na równe, ale trzęsące się nogi. 
         
Śnieg zapchał mi usta, uszy, zatkał oczy, znalazł się za kołnierzem. Dałem sobie z nim szybko radę i stwierdziłem, że ręce i nogi mam nienaruszone. Spojrzałem przed siebie i zrozumiałem, że to cud, że żyję...! Wylądowałem bowiem w odległości około pół metra od olbrzymiego drzewa, – brakowało ułamka sekundy, aby silny wiatr rozbił mnie o jego potężny pień...! Chyba tylko Opatrzność Boska, sprawiła, że nie leżę teraz pod tym drzewem – nieruchomy i stygnący...!    
Odetchnąłem głęboko i rozejrzałem się dookoła. Cisza...Tylko wiatr szumi w lesie. Odpiąłem i zwinąłem szybko spadochron. Rozpiąłem zamki kombinezonu, bym mogł w razie potrzeby szybko wyrwać pistolet z kieszeni. Zacząłem obserwować gołe pole rozciągające się daleko przede mną i długi rząd drzew – które wyglądały zupełnie jak polskie wierzby przydrożne. Tak, tam musi być szosa.

W ciszę wpadł daleki warkot samolotu, zrozumiałem, że wraca nasz Halifax. Widać było dwa światełka na skrzydłach. Ale po co wraca? Aha, mowił „Marian” (d-ca grupy), że ma wrócić i jeśli damy znak latarką, to zrzuci kontener z bronią, amunicją, materiałami wybuchowymi i radiostacjami.  Ciekawy byłem, czy „Marian”  da ten znak ..? Obserwowałem samolot, ale nic się od niego nie oderwało, żadnego spadochronu, widocznie Marian nie dał znaku..? Halifax zatoczył wielki łuk, a ja z żalem obserwowałem jak czarny kolos malał w oddali. Jeśli mu będzie ciężko dolecieć do bazy (paliwo), wtedy zrzuci kontener do morza..?

Dreszcz mną wstrząsnął. Zimno, jakieś ze dwadzieścia stopni mrozu. Ogromny przeskok z temperatury angielskiej. Drętwieję. Na polu widzę dwa czarne punkty. Ruszają się, ale jakoś niemrawo. Poznaję -  to Effendi i Doktor. Po jakimś czasie punkty się zeszły i...nie wykazują żadnej ochoty do dalszego poruszania się...!? Zły jestem, bo mieli przecież dojść do mnie...? Cóż Oni tam robią na śniegu...? Dlaczego nie podchodzą do lasu...? Postanowiłem podejść do Nich. Brnę w śniegu. Zbliżam się do dwóch leżących postaci na odległość kilku kroków i widzę w osłupieniu, że celują do mnie z pistoletów. Tego tylko brakowało, zeby postrzelili mnie swoi...! Machnąłem kilka razy rękami i zawołałem szeptem: „Effendi, Effendi”. To ty Celt.? No to chwała Bogu..! Odetchnęliśmy wszyscy trzej. Pytam, dlaczego nie podeszli do mnie ..? Bośmy cię nie widzieli, a poza tym Effendi ma skręconą nogę, a ja rękę – odpowiedział Doktor. Kazałem Im iść w kierunku wysokiego drzewa i tam czekać, koło mego spadochronu. Ja sam nosiłem po kolei Ich spadochrony i kombinezony.

Przy drugim nawrocie spotkałem na skraju lasu „Bukę”. Ucieszyliśmy się bardzo i wziąwszy wszystkie nasze rzeczy, udaliśmy się w głąb lasu. Po drodze „Buka” opowiadał mi dzieje lądowania jego trójki. „Marian” uderzył głową i całym ciałem o pień drzewa, tak silnie, że stracił przytomność, teraz leży na śniegu i wymiotuje krwią. Maciej(prawdziwe imie Kalenkiewicza) i „Buka” zawiesili się na swoich spadochronach na drzewach, ale na takiej wysokości, że sami stanęli na ziemi, wprost „na nogi”. Wszystkie trzy spadochrony wiszą na drzewach i nie są do zdjęcia, a worka dotąd nie znaleziono. Pokazalem kierunek w jakim widziałem lądowanie worka i poszliśmy tam wszyscy. Po drodze przyłączył się do nas Maciej i to On, po kilku minutach zauważył worek, wiszący wysoko na drzewie, ale od razu zwątpiliśmy w jego ściągnięcie na ziemię. Rozejrzałem się za możliwym miejscem ukrycia spadochronów i kombinezonów.  Kopiąc dół na spadochrony i kombinezony, ze smutkiem myślałem o swoich cywilnych rękawiczkach, które nieopatrznie zapakowałem do worka, zamiast je mieć przy sobie.

Przyszedł „Marian” - osłabiony, blady, ale już „na chodzie”, chociaż skarżył się na silny ból głowy.Mnie jako najmłodszemu polecił wleźć na drzewo na którym zawisł worek. Drzewo było proste, bez gałęzi na dole i okazało się przeszkodą nie do pokonania. Swój  zegarek oddałem do potrzymania „Effendiemu” , a sam trzy razy podejmowałem próbę wdrapania się na drzewo. Nie wlazłem wyżej niż na trzy metry i za każdym razem spadałem ciężko w śnieg. Po mnie próbowali inni koledzy z takim samym rezultatem. Nie udało się też zdjąć trzech spadochronów wiszących na drzewach.  Kończąc zasypywanie dołu z naszymi spadochronami i kombinezonami, usłyszałem, że „Marian” powziął ostateczną decyzję. On i „Effendi” zostaną na miejscu, a rano, gdy się zupełnie rozwidni pójdą do najbliższej wsi, która nie była daleko, bo wyraźnie słychać było szczekanie psów i rąbanie drzewa. Tam wezmą pierwszego z brzegu chłopa do pomocy w zdjęciu worka, albo poprostu zetną drzewo. Usiłowałem Go przekonać, że zostawnie  w tym miejscu jest niebezpiecznie, bo nie wiadomo, czy słyszane przez nas odgłosy nie pochodzą z niemieckiej leśniczówki. „Porzućmy ten worek i oddalmy się razem jak najszybciej—nakłaniałem. „Mariana” On  jednak nie zmienił zdania - „Effendi” i ja zostajemy, jeszcze dlatego, że najlepiej strzelamy. „No idźcie już, bo robi się dzień, do zobaczenia w Warszawie”.

Pożegnaliśmy się krótko i odeszliśmy gęsiego, brodząc w śniegu. Niebo zaczęło blednąć, gwiazdy znikały jedna po drugiej. Śnieg stawał się coraz głębszy. Byliśmy już trochę zmęczeni, szliśmy coraz  wolniej, przystawaliśmy często. Było już całkiem jasno kiedy osiągnęliśmy brzeg lasu.  Pójdźmy teraz do wsi – mówi Maciej – dowiemy się, gdzie jesteśmy, zorientujemy mapę i dopiero wtedy pojdziemy dalej, już nie na ślepo. Co wy na to..? Ja oponuję. Nie możemy iść do wsi z całym naszym bagażem schowanym po kieszeniach, z pocztą i pieniędzmi. Czy nie lepiej było by zakopać to tutaj i pójść tylko z bronią? A nuż w tej wsi będą żandarmi niemieccy. Jeśli nas złapią, wpadnie poczta i pieniądze. Maciej nie chce się ztym zgodzić, nie pozwala nic zakopywać.  
  
Dziś niedziela, ludzie zaraz zaczną się kręcić, musimy szybko przejśćprzez wieś i pójść dalej. Żandarmi nie mogą być w każdej wsi. „Doktor” poparł Macieja i ten ostatni wydał polecenie, aby „Buka” ze mną szedł przodem, a on  i „Doktor”  pójdą o kilkaset kroków za nami.

Po przejściu pola dzielącego las od wsi, weszliśmy na szosę. Świeciło słonce, śnieg skrzypiał po nogami, z nad chat unosił się dym z kominów. Mieliśmy się na baczności – rozmawialiśmy mało.  Nasi koledzy wyszli właśnie z lasu. Ich nienaturalne postacie, obładowane pasami z pieniędzmi i pocztą, brnęły śmiesznie po śniegu. Szli naszym śladem. Uprzytomniłem sobie, że my też musimy wyglądać dziwnie grubo i śmiesznie, zwłaszcza, że moja krótka kurtka uwidoczniała moj „nabrzuszny” ładunek. Spojrzałem na swój pękaty cień i roześmiałem się z zakłopotaniem.

Spoważniałem jednak natychmiast...! Z daleka ujrzałem tablicę z niemieckimi napisami.. Szybkim krokiem zaczęliśmy się do niej zbliżać. Pociemniało mi nagle w oczach..! Przeczytałem: Deutsche Reich, Bezirk Plock, Dorf Aleksandrów.  Jezus Maria – jesteśmy w Rzeszy..!(zachodnie tereny Polski przyłączone do Rzeszy). Zostaliśmy zrzuceni po złej stronie granicy...!!! To pewnie Niemcy, co się nam przypatrują  zza okna najbliższej chaty...!? Nadeszli nasi dwaj koledzy. Zdębieli tak samo jak my. Radzę aby natychmiast przejść przez wieś na ukos i dopiero w drugim lasku zorientować się w sytuacji. Stanie tutaj nie ma sensu, może się zrobić jakieś zbiegowisko. Ciągnę „Bukę” za rękę i idziemy. Maciej i „Doktor” idą wolniej. 

KONIEC ODCINKA 2. CIĄG DALSZY W NASTĘPNYM NUMERZE BIULETYNU 

Jerzy Mirecki


Od Redakcji:

Jest to dwudziesty drugi, styczniowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy. 

Autorów prosimy o nadsyłanie materiału w formacie .docx. Zdjęcia, ilustracje w formacie .jpg, jpeg, najlepiej osobno, a nie w tekście. Prosimy o nieużywanie formatu .pdf, obróbka tekstu, a szczególnie ilustracji i fotografii jest żmudna, a niekiedy niemożliwa. 


Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.

Ważne:

 Potrzeba nam wspomnień dzieci Powstania. Pomoc wolontariuszy w pozyskiwaniu wspomnień to jedno, ale konieczne jest nasze osobiste zaangażowanie: Drodzy państwo - prosimy o spisanie swoich wspomnień, prosimy o kontakt ze Stowarzyszeniem, prosimy o rozpowszechnienie tego apelu.

Nasz Biuletyn osiągnął dojrzałość  - wychodzi numer 22. Prosimy członków o popularyzowanie Biuletynu wśród przyjaciół - to łatwe - wystarczy przesłać link na przykład taki jak ten .