25 sie 2016

Biuletyn Nr 16, sierpień 2016.

Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Koncert w Klubokawiarni Pożyteczna, obecni będą uczestnicy Powstania: link tutaj31 sierpnia.

Konkurs literacki "Kartka z powstania Warszawskiego": link tutaj, do 2 października 2016.

Stanisława Celińska Na sierpniowym koncercie będzie można usłyszeć utwory z najnowszych albumów artystki. Koncert Stanisławy Celińskiej z zespołem pod kierownictwem Macieja Muraszko odbędzie się w sobotę 27 sierpnia o godz.20.00 w Pokoju na Lato w Muzeum Powstania Warszawskiego. Wstęp wolny.

W najbliższy weekend 27.08.2016r. polski film krótkometrażowy w reżyserii Tomasza Stankiewicza, pod tytułem Fajna Ferajna będzie pokazywany podczas San Diego International Kids Film Festival- Saturday 27.08.2016w community room w Point Loma Branch Library 3701 Voltaire St, San Diego, CA 92107. Poniżej zamieszczamy link do strony festiwalu - film figuruje pod angielskim tytułem Brave Bunch: 2016 SDIKFF Schedule.


Dalsze zdjęcia z obchodów siedemdziesiątej drugiej rocznicy 

powstania Warszawskiego. 1 sierpnia 2016, Park Dreszera, 

na warszawskim Mokotowie.


Pomnik Powstania


Poczet sztandarowy Stowarzyszenia


Wiesław Winkler, Ewa Chrzanowska, Roman Bogacz


Podczas uroczystości


Harcerze


Wyjście pocztów sztandarowych


Wspomnienie z powstania:

"MOJA KAMIENICA"



 Jerzy Kraśniewski

                                                            
Stoję przed bramą naszej kamienicy na ulicy Grzybowskiej. Przyszedłem tu po latach z nadzieją, że uda się spotkać kogoś z dawnych mieszkańców tego domu. Ponad 70 lat minęło od tamtego sierpnia... Z bramy wychodzi starsza pani, mówi że nie ma tu już nikogo kto by pamiętał Powstanie Warszawskie.
Patrzymy na trawnik po drugiej stronie ulicy – mówię tej pani, że kiedyś był tu mur okalający browar Haberbuscha. I że w czasie okupacji z okien naszego mieszkania widziałem jak schowani za płotem Polacy strzelali do niemieckich konwojentów, którzy wywozili beczki z browaru. I jak tamci padali na ulicę oblewani sikającym z tych beczek piwem.
Przez siedemdziesiąt parę lat jakie minęły od tamtego sierpnia spotkałem tylko jednego mieszkańca mojej kamienicy na Grzybowskiej, Józwę Rudnickiego, kolegę ze szkoły. I to z nim właśnie przeżywałem pamiętny pierwszy dzień Powstania Warszawskiego.
                                                                   
Tego dnia, pierwszego sierpnia 1944 roku, ojciec obudził mnie wcześnie rano, chociaż trwały wakacje i do szkolnego wstawania został jeszcze miesiąc. Miałem się szybko ubierać, żeby iść z babcią do sklepu spożywczego pana Kwaśnego. Spieszyliśmy się, a i tak przed sklepem stała już duża kolejka. Nie pamiętam co kupiliśmy, ale pamiętam, że tego dnia po południu przed bramą naszego domu zbierali się ludzie. I że z piwnicy wyszli dwaj starsi bracia Józwy - Wacek i Staś Rudniccy ubrani inaczej niż zwykle. Każdy z nich w bluzie „panterce”, na głowach czapki „pierożki z biało-czerwonymi plakietkami po bokach a na środku polskie orły. I u każdego za pasem po dwa granaty.
Zrozumiałem wtedy kto organizował nasze nocne wyprawy z Józwą do słupów z ogłoszeniami. Józwa przylepiał karteczki z napisem: „Hitler kaput” na hitlerowskich plakatach, ja patrzałem czy ktoś nie nadchodzi.
Ale tamtego dnia to już nie była dziecinna przygoda. Z piwnicy naszej kamienicy oprócz braci Józwy w mundurach wyszedł też ich ojciec, trzymając w ręku biało-czerwoną flagę. Za nim szedł Józwa z drabiną. Pan Rudnicki wszedł na nią i w metalową rurkę, która przez lata  bezużytecznie sterczała ze ściany, wcisnął koniec kija z polską flagą.
Ktoś krzyknął głośno – będziemy bić szwabów! Ale pan Rudnicki powiedział – uważajcie, Niemcy są tu wszędzie.

Pamiętam, że tego pierwszego dnia budowaliśmy też barykadę po przeciwnej stronie ulicy i że już wieczorem pokazał się tam niemiecki czołg, ale jeszcze nie strzelał.
Obok nas, jak już wspomniałem, za bramą pod numerem Grzybowska 58 mieścił się browar Haberbuscha i Schiele. Pan Rudnicki przepracował tam wiele lat i jego synowie znali w browarze każdy kąt. Poszliśmy nazajutrz z torbami i plecakami do budynków w głębi podwórka, gdzie były magazyny. Najbardziej cennego towaru, mięsa, pilnowali uzbrojeni strażnicy, poszliśmy więc tam, gdzie nikt nie pilnował olbrzymich silosów z grochem, fasolą  i zbożem. Wróciłem do domu obładowany i zrobiliśmy jeszcze parę takich rund. Babcia się ucieszyła, potrafiła z tego zboża, fasoli i grochu przyrządzać różne potrawy.

Ojciec kazał mi pilnować młodszego brata. Sam znikał i pojawiał się, pocieszał mamę, która cierpiała na ból stawów i mówił, że ma za sobą dwie wojny, ale ta mu się nie podoba.
Następnego dnia na podwórku browaru zaroiło się od żołnierzy AK z opaskami  I KOMPANIA. Przyłączyliśmy się do nich, imponowali nam uzbrojeniem - karabin maszynowy, taśmy z amunicją na szyjach, a na ziemi pudła z amunicją. Józwa, odważniejszy ode mnie, zapytał czy możemy pomóc nosić te pudła i chwycił za jeden pojemnik, to ja zrobiłem to samo. Potem razem jedliśmy jakąś zupę.

Nazajutrz oddział wyruszył z browaru, a my z Józwą z nimi. Mieliśmy wykurzyć niemieckich żandarmów z posterunku na rogu Chłodnej i Żelaznej, akurat w budynku mojej szkoły. Załoga tego posterunku, wspólnie z żołnierzami Wermachtu mocno dawała się we znaki okolicznym mieszkańcom. Za żołnierzami z AK, do których się doczepiliśmy, taszczyłem pudło z amunicją do karabinu maszynowego. Później dostałem inne zadanie – miałem korkować butelki z benzyną. Pod korek wkładało się kawałek szmaty, kiedy czołgi atakowały podawałem żołnierzom  przygotowane flaszki. Gałgan zapalał się od płomienia karbidówki, a ja patrzałem jak „mój” żołnierz celuje. Już od pierwszej butelki czołg zaczął się palić i wycofywać na ulicę Waliców.

Dzień później znaleźliśmy się w budynku na rogu Żelaznej i Leszna. Zasnąłem na jakimś łóżku i przespałem atak na bloki szpitalne przy Żytniej zajęte przez Niemców. Nie udało się ich odbić, a mój kolega miał przestrzeloną rękę.
Wracaliśmy do browaru przez nasze podwórko, wypatrzył mnie ojciec i doszło do ostrej wymiany zdań. Po tym wyczynie byłem w domu pilnowany, a dwa dni później „nasi” żołnierze gdzieś zniknęli.
Prawdziwy strach padł na nas, kiedy pojawiły się na niebie samoloty. Małe pikowały z rykiem i rzucały pojedyncze bomby, ale po nich nadleciały olbrzymie maszyny, które wyrzucały całe „pudła” bomb zapalających. Trzy z nich wylądowały na strychu naszego domu - zamieniały się w płonącą czerwoną masę, której nie gasiła woda a jedynie piasek. Wokół szalał ogień. Po sąsiedzku pożar wywołała „krowa” - tak nazywano groźne pociski, które poprzedzał ryk nowej artyleryjskiej broni. Kiedyś „krowa” zaryczała, a ja byłem na ulicy ze swoim kolegą Markiem. Rzuciłem się do bramy, domem wstrząsnął silny wybuch, a kiedy tuman kurzu opadł zobaczyłem że Marek leży w kałuży krwi...

Do naszej kamienicy przyszli żołnierze AK i uprzedzili, że może tu dojść do walk z Niemcami, musimy więc przenieść się, na krótko, na drugą stronę ulicy a po ataku wrócimy. Dostałem plecak, chlebak i niedużą walizkę, żeby spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Ojciec wybrał się na drugie podwórko, ja z nim. Żołnierze pokazali mu z górnego piętra stanowisko wroga, przebiegających Niemców, o czymś rozmawiali. Potem ojciec zarządził w domu zmiany w pakowaniu, kazał wziąć więcej rzeczy. Słyszałem jak mówił do mamy, że jest w otoczeniu dużo  uzbrojonych szwabów i nasi mogą nie utrzymać tej pozycji. Był dwa lata żołnierzem w 1920 roku w armii Piłsudskiego, był plutonowym we wrześniu 39-go, znał wojskowe rzemiosło.
Nocą z 6-go na 7-go sierpnia przebiegaliśmy na drugą stronę Grzybowskiej. Przeprowadzano nas do piwnic, mamę podtrzymywał żołnierz bo z trudem chodziła przez ból stawów. Ja ganiałem po kolejne paczki.

Z korkowych płyt jakie zostały po browarze, zrobiłem sobie łóżko w tej piwnicy. Nazajutrz obudziłem się wcześnie i pobiegłem na górę. Patrzałem na ulicę przez szpary w strzelnicy na biegających Niemców, słychać było strzały w pobliżu i czuło się dym z oficyny. Wróciłem do piwnicy a tam leży cały we krwi syn sąsiadów. Wieczorem znów patrzę przez te szpary, widzę że na podwórku ludzie siedzą na cegłach, że jest nowy grób i krzyż.
 - Tylko nie wychodź – krzyczy mama.
Wymykam się na pięterko, stamtąd widzę, że nasza kamienica płonie. Już swoich książek nie odzyskam... Muszę wrócić do rodziców i im powiedzieć... Wracam, mówię, że u nas dach pali się od frontu i zaraz ogień dojdzie do naszego mieszkania. Mama łapie się za głowę, ojciec każe brać pakunki - idziemy stąd.
Dokąd? Na Złotą 62 do cioci Jańci. - Tam jest porządna kamienica, z windą – mówi mama.

Mijamy zwały gruzu. Od strony Towarowej strzały, pod osłoną barykady przedzieramy się na drugą stronę Żelaznej. Mama ledwo idzie, jacyś panowie jej pomagają. Winda u cioci Jańci stoi w piwnicy, przecież nie ma prądu. Sama ciocia też się gdzieś wyniosła, mieszkanie zostawiła otwarte. Bierzemy z szafy coś do ubrania, mama z babcią schodzą do piwnicy, ja z tatą śpię na górze.
Z jedzeniem coraz gorzej, nie wiem jak babcia sobie radziła. Dołączam do wyprawy na ulicę Ceglaną do fabryki wódek gatunkowych. Ojciec, doświadczony celnik, znał tę firmę doskonale, odprawiał dla niej różne zagraniczne towary, liczył więc że będą tam jakieś produkty w magazynach. Ale ulica Ceglana to linia frontu. Po każdym stuknięciu hitlerowcy obrzucają teren granatami. Nam też się to przytrafiło, odłamek od granatu utkwił mi w lewym udzie. Ale doszliśmy do tych magazynów i wróciłem ze sporą porcją cukru.

Następnego dnia poszedłem „na łowy” z nowymi kolegami. Roznosili gazety i inne przesyłki, na Wareckiej mieli swoją kwaterę. Akurat wybierali się na Plac Napoleona, gdzie w restauracji przy Świętokrzyskiej mieli dostać obiad – czekał na nas ryż z pyszną marmoladą z malin! Wychodzimy potem z bramy na Warecką, i widzimy że pali się ta kwatera, w której dopiero co byliśmy. Potem dotarła do nas wiadomość, że także restauracja przy Świętokrzyskiej leży w gruzach.
Na początku września było coraz gorzej. Mój młodszy brat Józek wrzeszczał ciągle, że jest głodny, ja też byłem głodny. Któregoś dnia ojciec zniknął na dłużej, a kiedy wrócił powiedział że wychodzimy. I 8-go września opuściliśmy dom na Złotej. Ojciec nie pozwolił mi zabrać powstańczych gazet ani znaczków, które zbierałem z takim trudem. Powiedział, że trzeba do minimum zmniejszyć wszelkie ryzyko.

Szliśmy wolniutko Złotą do Towarowej. Po naszej stronie stał nasz żołnierz z karabinem, po przeciwnej uzbrojony hitlerowiec. Potem Karolkową do Wolskiej - tam pierwszy raz rozległy się strzały, ale przedtem musiało być gorąco, bo po drodze mijaliśmy leżących na ulicy zabitych ludzi... Dotarliśmy do jakiegoś pociągu, podjechaliśmy nim, znowu marsz, ukazał nam się teren ogrodzony drutem kolczastym i skraj wielkiej hali, podeszliśmy do niej.  Ojciec kazał nam zaczekać, wrócił po nas i wylądowaliśmy na kawałku miejsca pod ścianą. Żadnych desek, słomy, goła betonowa płyta.
To był obóz przejściowy w Pruszkowie.
Zdobywanie jedzenia wymagało tam sprytu i siły. Ojcu udało się dwa razy napełnić garnek zupą, ale wiedzieliśmy, że długo tam się nie da żyć. Na skraju hali odbywała się selekcja ludzi – na prawo zdolni do pracy, ci mieli jechać na roboty do Niemiec,  reszta na lewo nie wiadomo dokąd. Rozdzielili nas z ojcem, pojechał do obozu pracy w Policach pod Szczecinem.

Na nas czekały na innych torach takie same wagony. Załadowaliśmy się z trudem, stały wysoko a nie było peronów. W nocy pociąg ruszył i nazajutrz rano stanął gdzieś w polu. Wdrapałem się na krawędź wagonu i po ścianie zsunąłem na ziemię. Pamiętałem, że w tych wagonach drzwi są blokowane specjalnym hakiem - otworzyliśmy je bez większego trudu i niemal wszyscy wyskoczyli na zewnątrz. Nagle krzyk: ludzie tu jest napisane Auschwitz, Oświęcim, uciekajmy! Okazało się, że taki napis był na skraju wagonu, ale tutejsi mieszkańcy uspokoili nas, że pociąg stoi na ślepej bocznicy i dalej nie pojedzie, a w drodze są już wozy, które mają rozwieźć warszawiaków na pierwszy nocleg.
Trafiliśmy na drabiniasty wóz, który nas dowiózł do wsi Niekłań. W chałupie u gospodyni Rutkowskiej dostaliśmy pokój z łóżkami i olbrzymim piecem. Pamiętam rozmowę mojej mamy z jakąś miejscową władzą. Powiedziała im, że w Warszawie wszystko straciliśmy, nie mamy nic do sprzedania, ale że ona umie szyć, żeby tylko ktoś jej pomógł podleczyć bolące stawy...

Okazało się, że we wsi mieszka polski oficer, lekarz, który serią zastrzyków uśmierzył ból mamy, a ponieważ miał i maszynę do szycia znalazła się też praca. Jednak nie wiele to pomogło na naszą biedę – do końca pobytu brakowało nam jedzenia.
A w końcu 1944 roku pojawiły się we wsi specjalne oddziały do walki z partyzantami. Ci nowi „hitlerowcy” mówili po rosyjsku, ubrani byli w czapy z karakułowym obramowaniem i wywodzili się z Kaukazu. Przyszli, żeby zrobić porządek w lesie. Nas wyrzucono z pokoju, ale ci sojusznicy hitlerowców zaskoczyli nas prezentami - wręczyli mamie hełm wypełniony cukrem i olbrzymie pęto kiełbasy.

W Końskich mama trafiła do PCK i do Rady Głównej Opiekuńczej, żeby zdobyć informacje o ojcu. O to samo on się starał w Policach i w końcu 1944 roku dostaliśmy wiadomość, że poszukuje nas Zygmunt Kraśniewski, który jest w obozie pracy w Policach kolo Szczecina. Tata układał tam szyny, był ranny w głowę, przeżył kilka bombardowań fabryki benzyny syntetycznej, w której też pracował. Ale w 1945 roku zjawił się przed naszym domem w Niekłaniu wozem zaprzężonym w kulejącego perszerona. Tego kulawego konia przejął z opuszczonego  gospodarstwa kiedy Niemcy uciekali w strachu przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Pełno bezpańskich zwierząt domowych, których nie mogli ze sobą zabrać, pętało się tam po okolicy.

W styczniu mama zdecydowała się na podróż do Warszawy. Jazda była koszmarna, polegała na łapaniu okazji. Czekanie godzinami na zimnych dworcach, niespodziewane zmiany trasy. Dzięki temu, że mama potrafiła zagadać do Ruskich w ich języku parę razy udało nam się dostać od nich jakieś jedzenie a raz nawet przygarnęli nas do swojego ogrzanego wagonu.
Po trzech dniach podróży znaleźliśmy się na Pradze przy dworcu Wschodnim.  Przez Wisłę ścieżką po lodzie obok ruin Mostu Poniatowskiego dotarliśmy na Stare Miasto. Chcieliśmy trafić na ulicę Freta, gdzie moja ciotka Kostrzewska prowadziła restaurację. Ale nie znaleźliśmy tam żadnego znaku, nawet kartki na murze.
Przez Ogród Saski przedostaliśmy się na Grzybowską 56 i stanęliśmy przed naszą kamienicą. Tkwiliśmy w ciszy na martwej ulicy przed jej wypalonym szkieletem. Pod nr 12, na drugim piętrze, straszyły puste okna mieszkania, które było kiedyś naszym rodzinnym domem.


Jerzy Kraśniewski – urodzony w 1931 roku w Warszawie. Kończył sześcioletnie Gimnazjum i Liceum im. A.Mickiewicza przy ul. Paryskiej, potem polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Pracował w radio, w „Sztandarze Młodych”, najdłużej w „Głosie Nauczycielskim”.
Mieszka teraz na północy Warszawy, w Choszczówce.


Rok 1943, zakończenie roku szkolnego. Jerzy Kraśniewski - szósty od prawej, w górnym rzędzie.

KONIEC



Widziane z krzesła Honorowego Prezesa 

Andrzeja Targowskiego

                                           
Po 72 rocznicy PW 44’

Zwrot władz w ocenie PW. Polityka władz polskich w 2016 r. akcentuje historyczny dorobek Polski, zwłaszcza bohaterskie wielkie zrywy powstańcze i małe kontynuacje powstańcze tzw. „żołnierzy wykluczonych.” Nas oczywiście interesuje opinia władz na temat PW 1944, które znamy z autopsji.

Według nowej opinii polskich władz PW nie dopuściło ZSSR do zajęcia Beneluxu i Francji w 1945 r. Tak było w 1920 r. kiedy marszałek Tuchaczewski okrążał od północy Warszawę, kierując się na Berlin. Ale Polacy go pobili. Natomiast w 1945 r. podział Europy został dokonany w 1943 r. w Teheranie a następnie przypieczętowany w Jałcie w lutym 1945 r. Podział ten był przestrzegany tak przez Stany Zjednoczone jak i przez ZSRR. Czego dowodem jest wycofanie amerykańskiego zwycięskiego wojska z Czechosłowacji, gdzie je zaprowadził dzielny ale i niesubordynowany generał George Patton. Miało to miejsce przed zdobyciem Berlina. Ten „przywilej” prezydent Truman zostawił Stalinowi, czyli czekał na niego nad Łabą aż podciągnie ze swoim wojskiem i weźmie swój obiecany łup wojenny w Europie. Czyżby w Polsce zapomniano, że już 6 czerwca 1944 r. Siły Sprzymierzone w tym brygada pancerna gen. St. Maczka była już we Francji. Czyli na 5 tygodni przed rozpoczęciem naszego Powstania. Natomiast w dniu 1 sierpnia 1944 r. Siły Sprzymierzone wyszły już z Normandii po zwycięskiej serii bitew z Niemcami i parli do wschodniej granicy Francji. Stalin nie spieszył się na Zachód z rzekomym zajmowaniem Francji wolał zebrać siły nad Wisłą w prawobrzeżnej-praskiej Warszawie. Jak by chciał zajmować Francję to mógłby obejść od północy Warszawę i iść na Berlin i go też obchodząc, podobnie jak Warszawę, by nie tracić czasu i żołnierzy.   Nie zrobił tego, ponieważ wolał nie sprzeciwiać się Amerykanom, którzy żywili sowieckie wojska i zasilali je w uzbrojenie i transport. Wybrał strategię zabezpieczenia pewnego łupu w postaci Centralnej Europy. Dlatego też nie zrobił z Polski 17-republiki, ponieważ nie chciał mieć kłopotów z Polakami, których nie cierpiał ale doceniał. Brał co pewne. Nie był leninowskim doktrynerem, chyba nawet nie był prawdziwym komunistą. Był raczej bezwzględnym i psychopatycznym dyktatorem, w czym się lubował i pasjonował. Stalin był klasycznym dyktatorem i dlatego utrzymał się u władzy 30 lat, natomiast Hitler był klasycznym doktrynerem i utrzymał się u władzy tylko 12 lat.

Inna obecna opinia władz widzi pozytywy w wojnach. Opinia ta jest formułowana w związku z organizowaniem muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. To prawda, że są wojny sprawiedliwe i niesprawiedliwe i prowadzenie tych pierwszych ma pozytywny charakter. Większość wojen prowadzonych przez Polskę zalicza się do pierwszej kategorii, stąd znane bohaterstwo Polaków miało pozytywny charakter aczkolwiek jest mnóstwo przykładów, kiedy należało ich unikać i nie iść na śmierć bezmyślnie. Tak się składa, że ci co pozytywy widzą w wojnach, nigdy prochu nie wąchali. Zatem łatwo im przychodzi ferowanie takich opinii. Nam dzieciom Powstania taka opinia wydaje się śmieszna. W pierwszym dniu Powstania, na placu Narutowicza młodzież powstańcza szykowała się w biały dzień do ataku na dom w rękach Niemców. Młody Powstaniec mówi „ale Panie Majorze to samobójstwo.” A na to Major „rozkaz wykonać.” Poszli do ataku i wszyscy zginęli w ciągu paru minut. Bohaterstwo czy głupota a może bezmyślna zbrodnia?

Powstanie a Olimpiada w Rio 2016.  W amerykańskiej drużynie na 1 medal "składało się"4 zawodników/czek a w polskiej drużynie aż 22. Tzn. że nasza wydajność w sporcie jest 5,5 razy niższa. Podczas gdy w PKB (produkt krajowy brutto) wg cen koszykowych (ppp) Amerykanie są tylko 2 razy lepsi od nas, czyli w gospodarce zrobiliśmy duży postęp a w sporcie chyba regres. Znaleźliśmy się na 33 miejscu. Jaki jest zatem związek miedzy PW 44’ a Rio 2016? Chyba w materiale ludzkim. My polskie dzieci, młodzież i dorośli jesteśmy potomkami ludzi, którzy od 1830 r. przechodzili niebywałe trudności w życiu materialnym w tym w zdrowotnym, co wyraźnie teraz odbija się na sporcie. Jeśli chodzi o „głowę” to doganiamy Amerykanów ale jeszcze mamy zaległości w doganianiu ich w zakresie zdrowotnym, w tym długości życia. Ponieważ Polacy żyją od Amerykanów o 2 lata krócej, za PRL żyliśmy o kilka lat krócej od nich. Postęp. Wszakże żyjemy w Polsce od 71 lat w pokoju. Niebywałe.

KONIEC


 Link do wywiadu Profesora Targowskiego

W poprzednim numerze Biuletynu zamieściliśmy tymczasowy link do wywiadu jaki udzielił profesor Andrzej Targowski programowi TVN24: Inny Punkt Widzenia. Powyższy link już nie funkcjonuje. Zapraszamy do obejrzenia wywiadu klikając tutaj i wybierając pozycję: Andrzej Targowski.

Od Redakcji:

Jest to szesnasty, sierpniowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy. 

W załączniku do dzisiejszego mejla znajduje się deklaracja członkowska Stowarzyszenia. Prosimy o wypełnienie jej (jeśli jeszcze takiej deklaracji nie otrzymaliśmy) i odesłanie do Zarządu albo mejlowo albo pocztą. W przypadku użycia drogi mejlowej nie wymagamy własnoręcznego podpisu, natomiast w przypadku wysyłania pocztą prosimy o jego dokonanie. Przypominamy że składka członkowska jest dobrowolna.

Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.

Ważne:

 Zarząd Stowarzyszenia rozważa zorganizowanie w październiku 2017 sesji naukowej "Powojenne losy dzieci Powstania". 
1. Prosimy o opinie co do celowości zorganizowania takiej sesji.
2. Przedsięwzięcie takie nie uda się bez współuczestnictwa naszych członków. Apelujemy o zgłaszanie się wolontariuszy.


1 sie 2016

Biuletyn Nr 15a, 1 sierpień 2016, pierwsze zdjęcia z obchodów 1 sierpnia

Porządek dalszych uroczystości obchodów 72 rocznicy Powstania Warszawskiego 1944

5 sierpnia, piątek 
  • Godz. 14.00 - Uroczystość rocznicy zdobycia przez Batalion „Zośka” obozu Gęsiówka, ul. Anielewicza 34
  • Godz. 18.00 - Uroczystość w hołdzie ludności cywilnej Woli przy pomniku Pamięci 50 tysięcy  Mieszkańców Woli Zamordowanych przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego 1944, skwer Pamięci w rozwidleniu ul. Leszno i al. Solidarności
2 października, niedziela 
  • Godz. 18.00 - Zgaszenie ognia na Kopcu Powstania Warszawskiego – zakończenie obchodów 72. rocznicy Powstania Warszawskiego, ul. Bartycka.
Pierwsze zdjęcia z obchodów w dniu 1 sierpnia 2016, Park Dreszera, warszawski Mokotów.

Poczty sztandarowe, z prawej strony poczet Stowarzyszenia

Po uroczystości

Zamiast felietonu "Z krzesła Honorowego Prezesa" zamieszczamy link tutaj do wywiadu z profesorem Andrzejem Targowskim w programie TVN24: Inny Punkt Widzenia. Uwaga: link jest funkcjonalny jeszcze tylko kilka dni.

O prezesie Związku Powstańców Warszawskich link tutaj

W biuletynie sierpniowym zamieścimy dalsze zdjęcia z uroczystości.