9 cze 2016

Biuletyn Nr 14, czerwiec 2016


Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

14 06 2016 Promocja książki „Powstanie Warszawskie. Wędrówka po walczącym mieście”
Muzeum Powstania Warszawskiego, Audioteka oraz Wydawnictwo WarBook zapraszają na promocję książki „Powstanie Warszawskie. Wędrówka po walczącym mieście” autorstwa Marcina Ciszewskiego oraz słuchowisko o tym samym tytule w reżyserii Grzegorza Drojewskiego, z doborową obsadą i muzyką na żywo.

Wtorek, 14 czerwca, godz. 19.00. Sala pod Liberatorem, Muzeum Powstania Warszawskiego.


Widziane z krzesła Honorowego 

Prezesa Andrzeja Targowskiego.

 Budujemy „Nowy  Świat”, czyżby lepszy? 

Wydawałoby się, że należymy do szczęśliwych ludzi, ponieważ wyszliśmy z Powstania Warszawskiego żywi. Przeżyliśmy 44 lat PRL, kolejnych lat zniewalania umysłów, jak kiedyś powiedział Noblista Czesław Miłosz o tych czasach. I wydawałoby się nam, że dożyliśmy w 21 wieku do stanu, gdzie nauka, sztuka i technika doszła do świetnego zenitu, czyniąc z nas ludzi szczęśliwych. Zwykle w tego typu rozważaniach na plan pierwszy wychodzą sprawy zwyrodniałej polityki, z której nikt nie jest zadowolony. Tym razem poświęcę parę uwag na temat rozwoju techniki i jej wpływu na nasze życie, a w każdym razie na życie naszych dzieci i wnuków.
Otóż przeczytałem w PAUzie Akademickiej (periodyk Polskie Akademii Umiejętności w Krakowie) opinię Umberto Eco i ABBY – częstego w „PAUzie Akademickiej” Autora, że konsumenci zafascynowani technologią nie interesują się nauką. Stąd chcę dorzucić kilka uwag a propos naszych szans w życiu sterowanym nauką i techniką.  
Chyba nie o technologię tu chodzi sławnemu pisarzowi włoskiemu, a o technikę. Bowiem technologia to sposób zrealizowania techniki. Niestety nauka, a za nią technika, bezkrytycznie prze do technologicznej informatyzacji (cyfryzacji) społeczeństwa, które będzie znało jedynie magiczny klawisz „enter”. W rezultacie zostanie zrealizowany cichy cel biznesu, jakim jest gospodarka bez pracowników (labor-free economy), gdzie tylko jeden sprytny multimiliarder z białym kotem na kolanach będzie naciskał klawisze kokpitu „nowego cudownego” świata.
Nawet „ciemny lud” w Stanach Zjednoczonych tego już „nie kupuje” i wie, że technika podbija kulturę człowieka, a nie wspiera jej, jak kiedyś to robiła. Szczególnie wiedzą to mieszkańcy stanu Michigan (centrum przemysłu USA), gdzie mieszkam i gdzie fabryki, które wracają z Chin, są ciemne, ponieważ są zautomatyzowane i szkoda oświetlenia dla maszyn. Niestety automaty te nie chcą płacić podatków na szkoły, uniwersytety, drogi i …naukę. Zresztą nauka niestety nie wypowiada się na temat jej społecznych konsekwencji (za mało nakładów czy obawa, aby nie narażać się środowisku?), kiedy przetransformowana w technikę – „technologizuje”, czyli realizuje bezczynne społeczeństwo, które będzie musiało żyć z zapomóg (jak grupy popegeerowskie w Polsce).
Marks (żyjący u progu rewolucji przemysłowej) nie przewidział tego, że technika, doprowadzona do końca swego absurdu, wreszcie rozwinie wolne od walki klasowej komunistyczne społeczeństwo, odkotwiczone od pracy i do tego żyjące z jednakowych zapomóg, coś w rodzaju 2000+ (ale na pierwszego bezrobotnego w rodzinie).
Co gorsza, amerykański futurolog Ray Kurzweil przewiduje, że w ciągu dosłownie niewielu lat – około roku 2025 – komputery będą myśleć szybciej od ludzi i nastąpi nowe singularity naszego gatunku. Czyli przypuszczalnie zostaniemy zabici, a sprytniejsi zostaną, co najwyżej przetransformowani w „nadludzi” (digital übermensch). Jednocześnie na moją krytykę dorzuca, że nie można kontrolować postępu w nauce i technice. Czyżby? W medycynie ma to miejsce, gdy np. chodzi o klonowanie.
Na nic przydały się etyczne prawa Asimova, aby nie budować robotów, które mogą nas zabić. W moich badaniach nad mądrością doszedłem do wniosku, że w biedzie jesteśmy mądrzy, a gdy nam powodzi się lepiej, to głupiejemy. 

                                                                                  Profesor Andrzej Targowski


                Zieleniak - zstąpienie do piekła. 

               Wspomnienie dziecka powstania


Piszę te kilka zdań wspomnień, kiedy dociera do mnie wiadomość, że władze Ochoty, mojej rodzinnej dzielnicy, chcą „ustroić” powstające na miejscu Hali Banacha centrum Handlowe  nazwa miejsca,  które w mojej pamięci   zasługuje raczej na ciszę, pochylenie głowy i zadumę nad dramatem wydarzeń , których było świadkiem.  
Mieszkałam z Rodzicami w czasie wojny w nowo wybudowanym domu na rogu Grójeckiej i Słupeckiej.  Okna narożnego pokoju stołowego wychodziły na obecny dom akademicki na Placu Narutowicza, w czasie wojny zajęty na  koszary, głównie jednostek gestapo. Tak liczne zgrupowanie wojska na Ochocie  zadecydowało w znacznej mierze, że  walki powstańcze zostały przez Niemców bardzo szybko opanowane.  Po dziesięciu dniach powstania spędzonych w piwnicy,   wrzaskiem i popychaniem wygnano nas na podwórko i uformowano kolumnę obstawioną wojskiem.  Miałam wówczas zaledwie cztery i pół roku to też moja dziecięca pamięć nie utrwaliła egzekucji mieszkańców sąsiedniej kamienicy a jedynie uciekającą ofiarom gęś, tak jak nie pamiętam egzekucji niesprawnych  współmieszkańców naszego domu a jedynie rozstrzeliwanie  psów, naszych towarzyszy zabaw na podwórku, zakłócających ordnung formowanej  kolumny.  Był 10-ty  dzień upalnego sierpnia. Byliśmy jedną z pierwszych grup wygnańców warszawskich. Całą drogę od domu na Zieleniak niosła mnie na rękach moja mama, która była w zaawansowanej, bliźniaczej  ciąży. Ludzie porzucali bagaże, bo musieli trzymać ręce podniesione do góry.  Mama, trzymając mnie na  rękach nie mogła rąk podnieść i prosiła, żebym ja je podniosła  – odmówiłam i to mi zostało do dzisiaj.  W rozmowach  rodzinnych prowadzonych po latach  rodzice wspominali, że w tej tragicznej kolumnie ludzie zachowywali jeszcze swoje identyfikacje: ostrzegali się, wymieniali pełne przerażenia obawy ( przecież przed chwilą stracili sąsiadów)  pomagali sobie ( szczególnie mojej mamie), mimo dramatycznej sytuacji wiązały ich różne  zażyłości sąsiedztwa: pani Zofii z trójki, inżyniera spod siódemki czy małej dziewczynki  Jadzi z parteru. Zachowywali jeszcze swoje miejsca w sąsiedzkiej wspólnocie. Przepędzenie ich na  niedawny rynek, zawalony resztkami straganów i gnijących resztek towarów był pierwszym etapem zejścia do piekła. To kim byli,  pozostawili  za ogrodzeniem strzeżonym przez niemieckich strażników, o tym kim stąd mieli wyjść decydowała ślepa wola tych, którym powierzono funkcje dozoru nad spędzonym tłumem – opitych alkoholem i żądzą zdobyczy własowskich żołdaków. Mój brat, wówczas jedenastolatek przypominał, że przy przekraczaniu granicy  obozu trzeba było pokonać rosnący próg usypany z kluczy. To dowód porzucanej racjonalności : nadzieja, że gdy „oni” nie będą mieli kluczy to nie ograbią mi mieszkania. Na okrucieństwo strażników mniej byli narażeni ci, którzy niczego nie mieli : pierścionków na opuchniętych palcach – bo takim obcinano ręce, wisiorków i medalików na szyi – bo takie zrywano  bez ich rozpinania, dziewczęcej kobiecości, bo takie gwałcono.  Zieleniak, bo to miejsce wspominam, był dla  relatywnie nielicznych zakończeniem życia, ale dla wszystkich miejscem odzierania ich z ludzkiej godności. Zstąpieniem do piekła.

Ktoś, kto chciałby wspomnienie tego miejsca zawarte w jego nazwie wykorzystać dla celów komercyjnych wykazuje bądź brak znajomości najnowszej historii naszego miasta, bądź elementarny brak wrażliwości. Zieleniak to istotnie miejsce przedwojennego i wojennego targu, na które okoliczni rolnicy, do chwili wybuchu Powstania, zwozili swoje produkty. Tragiczna zmiana jego funkcji w czasie powstańczej tragedii, budzi w pamięci Warszawiaków grozę i bolesne wspomnienia. Słowo Zieleniak i miejsce, które oznacza,  zasługuje raczej ( jak wspomniałam wcześniej)  na ciszę, pochylenie głowy i zadumę nad dramatem wydarzeń , których było świadkiem.  

                                                                      Profesor Elżbieta Skotnicka - Illasiewicz



Od Redakcji:

Jest to czternasty, czerwcowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy. 

W załączniku do dzisiejszego mejla znajduje się deklaracja członkowska Stowarzyszenia. Prosimy o wypełnienie jej (jeśli jeszcze takiej deklaracji nie otrzymaliśmy) i odesłanie do Zarządu albo mejlowo albo pocztą. W przypadku użycia drogi mejlowej nie wymagamy własnoręcznego podpisu, natomiast w przypadku wysyłania pocztą prosimy o jego dokonanie. Przypominamy że składka członkowska jest dobrowolna.

Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.

Ważne:

 Zarząd Stowarzyszenia rozważa zorganizowanie w październiku 2017 sesji naukowej "Powojenne losy dzieci Powstania". 
1. Prosimy o opinie co do celowości zorganizowania takiej sesji.
2. Przedsięwzięcie takie nie uda się bez współuczestnictwa naszych członków. Apelujemy o zgłaszanie się wolontariuszy.