14 cze 2020

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 55, czerwiec 2020

Z życia Stowarzyszenia 

Co warto przeczytać


Szanowni czytelnicy, zmieniliśmy nieco formę naszego biuletynu, tak aby był bardziej przejrzysty, a Czytelnicy mogli szybko wyszukać interesujące treści.

Przed wszystkich wydzieliliśmy informacje o Stowarzyszeniu do osobnych stron. Ponadto postanowiliśmy publikować cześć artykułów jako osobne posty, publikowane niezależnie od cyklicznego Biuletynu. Będziemy starali się w każdym Biuletynie wskazywać, co nowego pojawiło się na naszym blogu. W tym wydaniu zachęcamy do przeczytania: 
Zmianę formy biuletynu zawdzięczamy koledze Arturowi Hartmanowi. Kol. Artur jest najmłodszym członkiem naszego skromnego kolegium redakcyjnego, absolwentem Politechniki Warszawskiej. Zgłosił się ochotniczo i ofiarował własną wiedzę, nie zrażając się ostrzeżeniami przed skalą zadań. Ojciec kol. Artura - Witold - Dziecko Powstania z pełnym bagażem  przeżyć z tego okresu, łącznie z pobytem w Dulagu w Pruszkowie - jego wspomnienia można znaleźć na stronach Muzeum Powstania Warszawskiego. Kol. Artur jest więc Dzieckiem Powstania "w drugim pokoleniu", podobnie jak niżej podpisany.

Usilne apele śp. Andrzeja Olasa o zgłaszanie się woluntariuszy do pracy w SDP1944 dopiero teraz zaowocowały takim nabytkiem. Wcześniejsza aktywność Honorowego Prezesa prof. Andrzeja Targowskiego i kol. Tadeusza Władysława Świątka daje nadzieję na powstanie stabilnej grupy redakcyjnej biuletynu. Przy okazji zachęcamy czytelników do przysyłania mailem, listem, SMSem - opinii, własnych spostrzeżeń, uzupełnień wspomnień, zapytań, propozycji i ciekawostek. 
Wojciech Łukasik

Pamięć Teatru LUZ o Dzieciach Powstania w Dniu Dziecka

Na ręce  Honorowego Członka SDP1944 kol. Jurka Mireckiego - autora "Dzieci 44" wpłynął e-mail z Siedlec z okazji Dnia Dziecka. Pozwalamy sobie zacytować miłą treść pozdrowień:

Drogi Godfather,

na Twoje ręce nietypowe z serca płynące pozdrowienia :)

W tym dniu... w Dniu Dziecka... w czasach koronawirusa ... myślimy i pamiętamy o naszych bohaterach z książki. W tym trudnym czasie Wasza historia pokazuje jak wiele człowiek jest w stanie znieść i jak silnym potrafi być.  

Zdrowia i radości i nieustającej siły Kochane Dzieci Powstania :) 


Pozdrawiamy mocno!

Joanna Woszczyńska oraz tancerze i wokaliści Alternatywnego Teatru Tańca Luz z Siedlec 

Pani Joanna wysłała również życzenia bezpośrednio do Zarządu SDPW44:

….Tą piosenką chcieliśmy dodać siły i otuchy wszystkim Dzieciom ’44,  które teraz przechodzą ponownie  trudny okres  w swoim życiu, trudny szczególnie dla starszych ludzi. Dla nas są bohaterami, o nich myślimy i pamiętamy… a ich doświadczenia z okresu wojny przeniesione na scenę dodały siły młodym artystom  zamkniętym w domach w czasie pandemii. Tę piosenkę każdy z młodych wykonawców zaśpiewał w swoim domu i nagrał telefonem komórkowym.  

Serdecznie pozdrawiamy 
Joanna i Tancerze Luz


Możemy się teraz przekonać jak pięknie pielęgnowana jest pamięć o dzieciach Warszawy z 1944 r. Obowiązkowo trzeba obejrzeć załączony filmik z Youtube! 

Baza Naszych Wspomnień

Wzbogaca się baza Naszych wspomnień. Opublikowaliśmy wspomnienia pana Wiesława Winklera. Od tego miesiąca wspomnienia będą publikowane jako osobne wpisy - ułatwi to ich przeszukiwanie. Wspomnienia opublikowane w poprzednich numerach Biuletynu systematycznie będą publikowane również jako osobne wpisy, a jest już ich blisko 50.

Sporo wspomnień trafia do nas w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy, tak aby zamieścić je w na naszym blogu i udostępnić Czytelnikom. Ochotników zapraszamy do kontaktu na nasz adres e-mail.

Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego 

 Co dalej?

Zmiana warty. W styczniu 2020 r. odszedł od nas śp. Prezes prof. Andrzej Olas, człowiek Renesansu, ciekawy życia i je wzbogacający sobą, swą wiedzą i doświadczeniem. A mój sąsiad z Sierpnia 44, z ul. Madalińskiego. Odszedł, ale myśli o nas. To samo nas czeka. Zawsze martwiliśmy co będzie po nas „dzieciach” powstańczych. Zawsze chcieliśmy by członkami Stowarzyszenia byli potomkowie z rodzin powstańczych, począwszy od szwoleżerów z 1830 r. I tak się stało. Berło po Andrzeju przejął dr inż. Wojciech Łukasik, który pochodzi z takiej rodziny i co ciekawe był w naszym Stowarzyszeniu od czasu -T, kiedy jeszcze nie było stowarzyszenia i przymierzaliśmy się jak je powołać? Jego teraz zadaniem jest wychować następcę/czynią. Kto wie, czy nawet nie będziemy świadkami kolejnego powstania?   

Co się dzieje? Pamiętamy wojnę 1939-45, Czerwiec 1956 r, Październik 1956, Grudzień 1970, Sierpień 1980, Wrzesień 1989 i myśleliśmy, że już wszystko co najgorsze mamy poza sobą. Przed nami „Słońce” i radość doczekania się tego o czym tylko marzyliśmy. Po 360 latach nasza Ojczyzna była w swoim znów bardzo dobrym okresie funkcjonowania. Po raz pierwszy byliśmy w takim okresie przez 200 lat po bitwie pod Grunwaldem. Byliśmy wówczas największym państwem w Europie z silnym eksportem żywności i budulca m.in do będącej w kryzysie Anglii. Natomiast w 2020 r. staliśmy się państwem autorytarnym, gdzie wybory organizuje partia będąca u władzy w okresie rozwoju śmiercionośnej pandemii. Nie o to walczyli powstańcy w 1944 r. Nie oto ginęli pracownicy w czerwcu 1956 r (w Poznaniu) i demonstrowali studenci Politechniki Warszawskiej w 1956 r. i nie oto tracili życie mieszkańcy Gdańska, Gdyni i Szczecina w 1970 r i podczas Stanu Wojennego w 1981-83. Kto by się spodziewał, że po 30 latach demokracji komuś zależy na sprawowaniu autorytarnej władzy i chcę ją utrzymać idąc po trupach.  Przy czym nie jest to przenośnia, tylko spodziewany skutek głosowania w pandemii.  

Co robić? Jak powiedział Winston Churchill: „Demokracja nie jest idealnym systemem politycznym, ale nie znamy lepszego”. Zwłaszcza w dobie rosnącego super-konsumeryzmu każdy chce z tego skorzystać. Jedni legalnie a inni w sposób przestępczy. Rozwiązaniem tego jest wzmacnianie instytucji państwowych i ich neutralizowanie od polityki. A nie odwrotnie. Na tym poległ sowiecki komunizm. Co my „dzieci” powstania mamy robić? Powinniśmy być mentorami młodszych pokoleń. Ostrzegać je przed „lepem” władzy i uczyć ich przyzwoitości w myśleniu i postępowaniu. Nie można być pasywnym i zrezygnowanym. Ale my „dzieci” musimy „mierzyć zamiary według sił” i być mądrymi i dobrymi. 


Prof. Andrzej Targowski (Los Angeles)
Honorowy Prezes 
Stowarzyszenia Dzieci Powstania Warszawskiego 1944
(Felieton wpłynął na początku maja 2020)

O naszym marzeniu

Wielu z Państwa zapytuje o to, czy istnieje możliwość otrzymania jakiegoś wsparcia z tytułu pobytu w dzieciństwie w obozie przejściowym Dulag 121 w Pruszkowie. Niektórzy zdają się zapominać o fakcie, że w Polsce po 1945 roku nie było chęci do załatwienia roszczeń tysięcy więźniów regularnych – zarejestrowanych obozów koncentracyjnych, tym bardziej kilku zaledwie obozów przejściowych zorganizowanych na terytorium naszego kraju. Okazuje się, że badania naukowe odnośnie tych ostatnich, zwanych obozami przejściowymi, nie koncentracyjnymi z uwagi na ich charakter, są daleko niewystarczające żeby uznać jakiekolwiek roszczenia przetrzymywanych w nich więźniów, zarówno dorosłych, jak i dzieci, które do dzisiaj już dawno osiągnęły nie tylko dojrzałość, ale doczekały się rent bądź emerytur.

Pruszków – napis na murze za którym znajduje się Muzeum Dulagu 121 (2019)

Odnośnie obozu Dulag 121 jest on we współczesnej literaturze zapisany wyłącznie jako obóz przejściowy i ta kwalifikacja pozostaje niezmieniona. Mimo naszych apeli na łamach Biuletynu Dzieci Powstania 44’ nie zgłosił się nikt, kto posiada z tego obozu jakiś dokument, choćby adnotację o zmianie opatrunku w tutejszym ambulatorium prowadzonym i obsadzonym przez Niemców, albo przykładowo zaświadczenie o udzieleniu lub skierowaniu na jakąś pomoc któregoś z tutejszych więźniów przez przedstawiciela Rady Głównej Opiekuńczej (RGO), która to organizacja miała prawo wejścia na teren tego obozu i jak powszechnie wiadomo świadczyła różną pomoc, w tym także medyczną, posiadając w swym gronie lekarzy o wysokich kwalifikacjach zawodowych. Potykamy się o brak spisu więźniów, którzy przeszli przez ten obóz. Musi to być spis niemiecki – nie ustalony współcześnie na zasadzie deklaracji osób, które będąc dziećmi w chwili istnienia Dulagu 121 przebywały w nim ze swymi rodzicami lub opiekunami. Współcześnie tworzona lista z punktu widzenia prawa nie jest wiarygodna, to jest raptem domniemanie, a czasem z premedytacją tworzone oszustwo, dla przykrycia jakichś tam spraw z punktu widzenia historii ciągle „trefnych” z lat 1944-1949.

Pruszków - siedziba Muzeum Dulagu 121 przy ul. 3 Maja (2020)

Zarząd Stowarzyszenia Dzieci Powstania ‘44 nie zaniedbuje tej kwestii, prowadzi skomplikowane rozmowy, ale też swoje badania możliwości legalizacji naszych deklaratywnych stwierdzeń pobytu w tym obozie, którego niemiecki spis więźniów nie istnieje, a jak niektórzy twierdzą  nigdy nie zaistniał, bo ponoć Niemcy, skrupulatnie ewidencjonujący więźniów prowadzonych przez siebie obozów koncentracyjnych, tej kategorii więźniów wcale nie zewidencjonowali. Tak więc, według wszelkiego prawdopodobieństwa mieszkańcy Warszawy zwiezieni po kapitulacji powstania do istniejących w Pruszkowie warsztatów kolejowych, w których Niemcy urządzili obóz przejściowy, a właściwie selekcyjny, przed skierowaniem przetrzymywanych tu więźniów do regularnych obozów koncentracyjnych, bądź na roboty do Niemiec. Faktem jest, iż większość tu przebywających więźniów, faktycznie trafiła na tzw. roboty, nieliczni w różnych okolicznościach zdołali się stąd wydostać, jak moi rodzice ze mną (vide prezentacja w Biuletynie Dzieci Powstania nr 1937 z 2018). Na chwilę obecną nie mamy żadnego tytułu do jakichkolwiek roszczeń finansowych, co wyklucza nas – dzieci powstania – z ewentualnego dochodzenia świadczeń rentowych, ewentualnie jednorazowych dofinansowań z uwagi na sytuację zarówno zdrowotną jak i materialną (a już na pewno nie odszkodowania). Rozważaliśmy też kwestię dostępności do lekarzy specjalistów szczególnie geriatrów, pozostających w kraju w deficycie. Jednak w sytuacji, w jakiej znalazł się cały kraj, z uwagi na pandemię koronawirusa (COVID-19), trudno jest prognozować, co uda się z naszych marzeń spełnić. Najpierw trzeba przeżyć, to co się wokół nas dzieje, zacząć wychodzić z naszych domów, z przymusowej kwarantanny. W następnej kolejności zderzyć się z realiami – zobaczyć jakie one będą dla naszego kraju, ale i dla nas samych. Niczego z przysłowiowych fusów nie da się wywróżyć, trzeba zbadać nową rzeczywistość, nawet w nią wejść, żeby się zorientować, co da się załatwić, a co nie. Obecnie w kolejce o pomoc państwa ustawiają się nawet tuzy polskiego biznesu, trzeba więc mieć świadomość co pozostanie niespełnionym marzeniem, a co się uda załatwić.

Póki co, chodzimy w maseczkach (2020)

Ci, co usiłowali dochodzić statusu „kombatantów”, niestety, z całym szacunkiem, mijali się z rzeczywistością ośmieszając siebie, a nasze środowisko pozbawiając honoru.
Trzeba się  było nade  wszystko  zastanowić  nad  samą  definicją kombatanta!

Czy my walczyliśmy? Byliśmy jedynie niemymi świadkami zdarzeń, którzy na skutek zniewolenia faktycznie mogli się nabawić szeregu dolegliwości somatycznych, które w miarę upływu czasu faktycznie przerodziły się w choroby, ale to trzeba udowodnić… 

W kilku krajach Zachodu, były po 1945 roku prowadzone badania nad traumą wszystkich bez wyjątku w różny sposób zniewolonych, szczególnie przez reżimy totalitarne: hitlerowski, frankistowski i komunistyczny, wyróżniając w nim coś co i my uważaliśmy za sowietyzm, nie mylić z sowietyzacją, co odnosiło się głównie do ujednolicenia siłą poglądów politycznych, przymuszenia do nich, czym innym była sowiecka odmiana komunizmu polegająca na perfidnym maltretowaniu, ale i mordowaniu więźniów w sposób  okrutny, nierzadko dziki i wręcz zwierzęcy… Mając to na uwadze niestety nic nam nie pozostaje innego, jak czekać i obserwować bieg wypadków po odwołaniu pandemii koronawirusa-19 na terytorium III RP.

Nie ulega wątpliwości, że dzieci, które przeżyły Powstanie Warszawskie, nie będące jego uczestnikami, miały doznania wcale nie słabsze niż więźniowie obozów koncentracyjnych, co w zasadzie jest nieporównywalne, ale jak wskazują zagraniczne (amerykańskie i europejskie), ale i polskie badania ponad wszelką wątpliwość przeżyły traumę, która nierzadko cieniem położyła się na ich dalszym życiu, co przełożyło się na emocje, które zapadłe w ich psychikę, często podobne do tych, co przeżyli dzień po dniu narażeni wcale nie koniecznie na przemoc fizyczną, ale wcale nie mniej silną psychiczną. Która towarzyszy im po dzień dzisiejszy przekładając się na liczne dolegliwości psychosomatyczne po nieustępujące ogniska bólu i ogólnego osłabienia mającego przełożenie na kondycję i niemożność radzenia sobie z kłopotami dnia codziennego.

Tadeusz Władysław Świątek 


Pomoc dla dzieci powstania warszawskiego czyli nic się nie dzieje

Podsumowanie dotychczasowych działań

Zgłaszają się do nas członkowie Stowarzyszenia pytając kiedy wreszcie państwo zajmie się pomocą i odszkodowaniami dla mających obecnie osiemdziesiąt lub więcej lat, naznaczonych traumą roku 1944 dzieci powstania. Najbardziej prawdopodobna odpowiedź brzmi: 


NIGDY


Powyższe słowa, napisane przez ś.p Andrzeja Olasa nie straciły na znaczeniu. Nie oznaczają one jednak, że nie ma bieżących prób skarżenia do sądu decyzji Urzędu d/s Kombatantów i Osób Represjonowanych w sprawie przez więźniów obozu DULAG 121. Poniżej powtarzamy dokumenty już publikowane w naszym Biuletynie. Przybliżają one całą historię walki o uwzględnienie w rejestrze Osób Represjonowanych także tych, którzy przeszli przez piekło DULAGU.

Po wielu nieudanych próbach zmiany stanowiska UdsKiOR nadzieja na korzystną zmianę jest niewielka. Wielu z nas poddało się i wprost uważa wznawianie zmiękczania stanowiska Urzędu za bezsensowne. Warunki DULAGU 121 i jego rola w represjonowaniu, zsyłaniu i więzieniu w Rzeszy mieszkańców Warszawy jednak całkowicie podważają przyjętą politykę Urzędu. 

W tym momencie ważne jest wypracowanie naszej wspólnej opinii. Zapraszamy do dzielenia się z nami swoimi odczuciami...

Poniżej dokumentujemy szereg dotychczasowych wysiłków w sprawie pomocy. 
Część materiałów powtarzamy ze względu na ich znaczenie.



Materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny

Korespondencja p. Zbigniewa Głuchowskiego o pomocy dla dzieci Powstania

W okresie świątecznym z uwagą przeczytałem treść biuletynu, który dostarczyliście mi Państwo przed kilkoma dniami i chciałbym podzielić się z Państwem moimi refleksjami. Otóż Instytut Pamięci Narodowej uruchomił Centrum Informacji o Ofiarach II Wojny Światowej. Celem nowego Centrum jest kompleksowe udzielanie informacji, na podstawie zgromadzonego zasobu archiwalnego, o ofiarach represji niemieckich i sowieckich w okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu (1939–1956)". Taką informację znalazłem w internecie. Nie wiem, jak obecnie wygląda ocena IPN przeżyć osób takich jak ja.

3 października powstanie warszawskie zakończyło się sromotną klęską. W odwecie Niemcy zrównali z ziemią stolicę, a mieszkańców poddali akcji wysiedleńczej. Matki i dzieci trafiały do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Okupację i powstanie przeżyłem w centrum Warszawy /Nowogrodzka róg Bracka/. 1 września 1944 r. powinienem zasiąść w ławce szkolnej i jako siedmiolatek rozpocząć edukację. Niestety, moja edukacja polegała na siedzeniu w ciemnej przepełnionej ludźmi piwnicy i nauce rozróżniania odgłosów rozrywających się pocisków, bomb, granatników a zabawa polegała na zbieraniu między znajdującymi się na podwórku grobami gorących odłamków. Huk, dym, łzy, głód, brak wody, jęki rannych to była normalna dziecięca codzienność...


Potem kapitulacja, wypędzenie z domu, obóz, brak nadziei na przeżycie, zapędzenie do odkrytych wagonów i podróż z przekonaniem, że wiozą nas do Oświęcimia. Na szczęście pod Krakowem w Kozłowie otworzyli wagon a
miejscowi Polacy wzięli nas do swoich domów. Rozpoczęła się tułaczka popowstaniowa i powojenna. Nigdy nie dano mi szansy powrotu do Warszawy.

Od lat poruszam w internecie sprawę represji warszawiaków z okresu powstania warszawskiego i po powstaniu oraz ich tułaczki po wypędzeniu z Warszawy.      Związek Kombatancki Dzieci Wojny w Łodzi przyjął mnie w poczet swoich członków i Komisja Historyczna Związku przyznała mi status "represjonowanego", ale Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych ze względu na ocenę i stanowisko IPN uznał, że "...represje te nie były represjami..." 
/cytat dosłowny - dokument jest w moim posiadaniu, jest także w aktach sprawy znajdującej się w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych/!  Kto był represjonowany w czasie II wojny, a kto nie - ocenia u nas IPN.

W Izraelu takiej oceny dokonuje "Foundation for the Benefit of Holocaust Victims in Israel". Z raportu, można się dowiedzieć, że w Izraelu ma żyć obecnie 193000 osób "Holocaust survivors" (ocalonych z Holocaustu).

Warto przytoczyć definicję osoby "Holocaust survivor" z opracowania fundacji z 2004 rok

Jest to osoba, która żyła w jednym z krajów, który został podbity lub znalazł się pod bezpośrednim wpływem reżimu nazistowskiego [Nazi regime] w jakimkolwiek czasie pomiędzy 1933 i 1945 rokiem, wliczając w to osoby, które uciekły podczas nazistowskiego podboju [Nazi conquest]." 

"Dzieci Teheranu" chronione przez generała Władysława Andersa mają status ''holocaust survivors"!

Spójrzmy na własne podwórko, jaki jest stosunek naszych "polskich" władz do tych, co przeżyli wojnę.  Do dziś pamiętam,że władze PRL-u nie chciały uznać tragizmu przeżyć tych warszawiaków. I do końca życia nie zapomnę, że obecne  władze odpowiedziały mi, że "represje te nie były represjami" /cytat dosłowny/, gdyż urzędnicy IPN-u taką wydali opinię o prześladowaniach warszawiaków! Wysłałem odwołanie, a oto odpowiedź: "Nawiązując do Pańskiego pisma, które wpłynęło do Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych w dniu 10 czerwca 2014 roku drogą elektroniczną uprzejmie informujemy, że problematyka Pańskich uprawnień kombatanckich była kilkakrotnie przedmiotem postępowania administracyjnego, a także korespondencji ze strony Urzędu.Szef Urzędu decyzją z dnia 20 kwietnia 2005 roku, utrzymał w mocy decyzję z dnia 24 stycznia 2005 roku, o odmowie przyznania uprawnień kombatanckich na podstawie przepisów ustawy z dnia 24 stycznia 1991 r."

Może moje rozważania przydadzą się Państwu w pracach Stowarzyszenia?. Z Nowym Rokiem życzę wszystkiego najlepszego i nowego spojrzenia władz na sprawę represji warszawiaków!

Zbigniew Głuchowski

Pora na podsumowanie dotychczasowej dyskusji na powyższy temat - przyznania Dzieciom Powstania, które przeszły przez obóz przejściowy statusu Osób Represjonowanych


W sierpniu 2019 roku Sąd Administracyjny w Szczecinie wydał korzystny wyrok w sprawie wniesionej przez Dziecko Powstania, które przeszło przez DULAG 121. O wyroku pisała 27.08.2019 r. Rzeczpospolita. Tekst artykułu Rzeczpospolitej pozwalamy sobie przytoczyć:

"Warunki w niemieckim obozie przejściowym w Pruszkowie, przez który przeszło kilkaset tysięcy wypędzonych mieszkańców stolicy, nie różniły się od warunków w obozie koncentracyjnym."

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Szczecinie, a wcześniej Naczelny Sąd Administracyjny, określił charakter tego obozu w sposób odmienny od ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej. Jednocześnie sądy zwróciły uwagę, że wydając decyzję w sprawach kombatanckich, szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych oparł się tylko na ekspertyzie IPN, nie dostrzegając innych, istotnych dokumentów.

Do obozu przejściowego w Pruszkowie, funkcjonującego od 6 sierpnia 1944 r. do 16 stycznia 1945 r. pod nazwą Durchgangslager 121, wywieziono w trakcie Powstania Warszawskiego i po powstaniu ponad 400 tys. mieszkańców Warszawy. „Tędy przeszła Warszawa" – głosi napis na murze wzdłuż torów kolejowych, widoczny do dziś.


O uznanie tego obozu za równoznaczny z obozem koncentracyjnym zwracają się od dłuższego czasu środowiska byłych więźniów tego obozu. Ponieważ opinia IPN stwierdza, że obóz w Pruszkowie nie był obozem koncentracyjnym, lecz obozem przejściowym dla ludności cywilnej wysiedlonej z Warszawy w celu wywózki do pracy przymusowej w Rzeszy, osobom, które w nim przebywały, nie przysługują uprawnienia kombatanckie i nie mogą one być uznane za ofiary represji. Dla tych osób, i dla państwa, ma to też wymiar materialny.

Toteż wniosek Adama Z. (dane zmienione) o przyznanie uprawnień kombatanckich z tytułu przebywania w obozie przejściowym w Pruszkowie spotkał się z odmową szefa UdsKiOR. Z opinii IPN wynika bowiem, że ten obóz nie spełnia przesłanek, wymienionych w ustawie o kombatantach. Wyrokiem z 2015 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Szczecinie uchylił odmowną decyzję, ale nie zakończyło to sprawy. W 2017 r. znalazła się ponownie w WSA, rok później w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, a ostatnio znów w WSA. Przez te cztery lata szef UdsKiOR nie zmienił swojego stanowiska, a Adam Z. nie zrezygnował z ubiegania się o uprawnienia kombatanckie. Jego zdaniem warunki pobytu w obozie w Pruszkowie nie różniły się od warunków w obozach koncentracyjnych, a osoby tam osadzone pozostawały w dyspozycji hitlerowskich władz bezpieczeństwa.

NSA zalecił więc szefowi UdsKiOR, ażeby jednoznacznie wyjaśnił, z powołaniem się na konkretne źródła wiedzy, np. na dorobek powstałego w 2010 r. Muzeum Dulag 121, w jaki sposób warunki w obozie w Pruszkowie różniły się od warunków w obozach koncentracyjnych. (podkreślenie SDP1944)

Szef UdsKiOR wydał jednak następną decyzję odmowną, posługując się wyłącznie opiniami IPN. Adam Z. po raz kolejny zaskarżył ją do WSA w Szczecinie. A WSA uznał skargę za uzasadnioną, gdyż materiał dowodowy znów został potraktowany wybiórczo. Szef UdsKiOR oparł decyzję wyłącznie na opiniach IPN, pomijając inne, istotne dokumenty, w tym naukowe opracowanie Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, z których wynika, że w obozie w Pruszkowie panowały warunki nieróżniące się od warunków w obozach koncentracyjnych, a przebywające tam osoby pozostawały w dyspozycji hitlerowskiego aparatu bezpieczeństwa. Ustawa o kombatantach i ofiarach represji przewiduje, że osoby przebywające w miejscach odosobnienia, w których warunki pobytu nie różnią się od warunków w obozach koncentracyjnych, pozostające w dyspozycji hitlerowskich władz, są ofiarami represji, którym przysługują uprawnienia z tej ustawy. Dlatego WSA uchylił decyzję szefa UdsKiOR. Co dalej?

Sygnatura akt: II SA/Sz 470/19

Podobną skargę na stanowisko UdsKiOR wniósł na przełomie 2019/2020 do Sądu Administracyjnego w Poznaniu inny nasz kolega - Dziecko Powstania wywieziony z rejonu Dworca Południowego. Argumentacja w tym przypadku była podobna, opierała się na fakcie, że UdsKiOR nie dokonał samodzielnie oceny warunków w DULAG 121, a opiera się na opinii IPN. Niestety Sąd dopatrzył się uchybienia przekroczenia terminu dostarczenia o jeden dzień pewnego dokumentu towarzyszącego i odroczył bezterminowo kolejną rozprawę.
Decyzja SA w Szczecinie jest korzystna dla skarżącego, ale nie niesie żadnych skutków w postaci wymuszenia na UdsKiOR decyzji o zaliczenie Dzieci Powstania z DULAG-u do Osób Represjonowanych. 
Działanie sądu w Poznaniu może dawać wrażenie unikania angażowania się w tą zawikłaną sprawę. 

W lutym b.r doszło do spotkania członków zarządu SDP1944 z  Dyrektor Muzeum DULAG p. Małgorzatą Bojanowską. Po spotkaniu z w DULAGU SDP1944  spisało podsumowanie, zawierające elementy badań Muzeum DULAG 121, jak również wcześniejsze zebrane informacje: 

SDP1944, zrzeszając Dzieci Powstania Warszawskiego, zbiera ich wspomnienia, opinie i prośby. Wszystkie te Dzieci to dumne, samodzielne, patriotyczne osoby, które zaraz po Powstaniu przystąpiły do nauki, zdobywania zawodu i organizowania nowego życia, często też ciężko pracując pomagały zabiedzonym rodzinom. Te z nich, które przeszły przez DULAG, a jest ich wg danych Muzeum DULAG, które utrzymuje kontakty z nimi, około 2000, a ze SDP1944 kilkadziesiąt, nie godzi się z kwalifikacją UdsKiOR, która pozbawia je należnego im statusu osób poszkodowanych przez okupacyjne władze nazistowskie.
Roszczenia żyjących dzieci DULAGU są skromne i dotyczą na ogół ułatwienia w dostępie do ośrodków medycznych i ulg przy zakupie lekarstw.

Całkowite wyeliminowanie DULAG 121 z  listy miejsc odosobnienia, patrz: https://sip.lex.pl/akty-prawne/dzu-dziennik-ustaw/miejsca-odosobnienia-w-ktorych-byly-osadzone-osoby-narodowosci-18138987, czyli takich, w których warunki przebywania nie różniły się od warunków panujących w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, jest dla nich dotkliwie krzywdzące.
Taka kwalifikacja zaciemnia obraz łańcucha bezprzykładnych represji i poniewierki, jaki spotkał cywilną ludność Warszawy po Powstaniu Warszawskim. DULAG stanowiąc bardzo ważne ogniwo w tym łańcuchu, porównywany bezdusznie jako miejsce spełniające wyłącznie „kryterium obozu koncentracyjnego”, nie jest rozpatrywany  jako swoista „RAMPA” selekcyjna dla całej ludności Warszawy.
Znajomość gehenny Warszawy w po wrześniu 1944 wśród społeczeństw innych krajów jest niedostateczna.

SDP1944 wspierane przez wiedzę i jednomyślność opinii Muzeum DULAG 121 rozważa inicjatywę:
  1. Zwrócenia się do najwyższych instytucji państwowych, dysponujących aparatem prawnym (Prezydent RP, RPO, Ministerstwo Obrony Narodowej, UdsKiOR, IPN) o dokonanie ponownej analizy prawnej bezdusznego potraktowania więźniów DULAG.
  2. Wystąpieniu do IPN o szczegółową ekspertyzę z uzasadnieniem w sprawie niekorzystnego usunięcia obozu DULAG 121 z listy miejsc odosobnienia.
  3. Wystąpienia do UdsKiOR o samodzielne zbadanie warunków panujących w DULAG121, zgodnie z zaleceniami Sądu Administracyjnego z Szczecinie z sierpnia 2019. SA nie uznał decyzji UdsKiOR w sprawie indywidualnie wniesionej przez jedno z dzieci DULAG-u.

Akcji wystąpienie do władz RFN o przeszukanie archiwów pod kątem odnalezienia dokumentacji transportów z obozu DULAG 121 do innych obozów koncentracyjnych, na roboty do Niemiec. Istnieją przesłanki do twierdzenia, że SS jako organizator transportów prowadziło ich rejestrację. Uważamy, że takie badanie w Niemczech powinien przeprowadzić  IPN.
Uzasadnienie stanowiska SDP1944 w sprawie zakwalifikowania DULAG 121 do miejsc odosobnienia:

1. Funkcje porządkowe i administracyjne w DULAG 121 pełniły jednostki wojskowe SS i Wehrmachtu oraz policji.  Ich zadaniem było: 
  • kierowaniem służbami DULAG
  • prowadzenie przesłuchań wybranych więźniów,
  • segregacja więźniów do obozów koncentracyjnych, robót przymusowych do Rzeszy, oraz do wybranych miejscowości w GG i przekazywanie ich pod opiekę RGO. Zsyłka do GG dotyczyła więźniów nie zdolnych do prac fizycznych w Rzeszy.
  • pełnienie wart,
  • stosowanie kar i  przymusu bezpośredniego wobec osób niestosujących się do regulaminu obozu.
2. Warunki higieniczne panujące w DULAG 121 prowadziły do ciężkich chorób, z którymi służba medyczna sobie nie radziła.
3. Przekazy więźniów DULAG-u dokumentują przypadki rozstrzeliwania więźniów podczas ucieczki.


Nasz kolega, Dziecko Powstania Tadeusz Świątek od dawna analizował stan badań naukowych i sytuacji prawnej więźniów DULAGU po przeżytych urazach psychicznych. 
Uważa on, że trauma poobozowa jest najbardziej znaczącym czynnikiem w uznaniu danej osoby za represjonowaną. W jego opinii następujące czynniki prowadziły do dramatycznych przeżyć psychicznych wszystkich więźniów, a szczególnie dzieci, które w zwielokrotniony sposób odbierały nastroje dorosłych:  
  1. rozdzielanie rodzin , przeprowadzane w brutalny sposób,
  2. narażenie na niespotykane dotąd warunki życia, robactwo w wielkich ilościach,  warunki dla  higieny osobistej, nocleg na surowych terenach kolejowych
  3. przygotowanie transportów przez SS, bez informacji o kierunku i przeznaczeniu transportu (z relacji wynika, że ludzie zamknięci w towarowych wagonach byli przekonani o wywózce do   Oświęcimia),
  4. nieludzkie warunki panujące w wagonach w trakcie wywózki z DULAG-u (Należy podkreślić, że wywózka była integralną częścią działalności obozu),
  5. dla znaczącej części więźniów /do oszacowania - ok 30%/  DULAG 121 był     wstępem do robót w  Rzeszy i więzienia w obozach koncentracyjnych.
  6. dramatyczne przeżycia dzieci w trakcie oczekiwania na połączenie z rodzicem, czasem też utrata kontaktu uczuciowego z rodzicem po jego powrocie z wygnania po separacji w DULAG-u.


Relikt z czasów Powstania

Przyzwyczajeni jesteśmy, że jeszcze do niedawna, głównie  na "dzikim zachodzie" Warszawy, często spotykaliśmy nie nadające się do zamieszkania ruiny po działaniach wojennych w Powstaniu Warszawskim. Teraz obszar taki, przykładowa część "zapomnianej" Woli, stał się lokalizacją konkurencyjną do "Mordoru" na Służewcu. Powstają tam, jak grzyby po deszczu, wysokościowce z przeznaczeniem biznesowym.


Niewielu Warszawiaków zdaje sobie jednak sprawę, że w sercu Śródmieścia, ukryta za fasadami  bloków z wczesnego PRL-u, przylegających do Alei Jerozolimskich z jednej strony, i w głębi na tyłach Nowogrodzkiej z drugiej strony znajduje się mała enklawa kamienic, pozostawionych w stanie z końca Powstania. W środku wyrósł już historyczny gaj, zasłaniający obiekty przed ciekawskim aparatem fotograficznym. Przepraszamy za jakość fotografii; wynika z faktu, że nie zawsze są dobre warunki do fotografowania takich ukrytych obiektów.

Aby ten widok zobaczyć, należy wejść w podwórko jednego z bloków np. Aleje Jerozolimskie 23, 25 lub 27. Nie jest to łatwe, gdyż bramy są zamykane "na kod". Są to bloki w środku pomiędzy Kruczą a Marszałkowską. Przypuszczalnie ze względu na brak szerokiego dostępu do tej "enklawy", nic na razie się tam nie dzieje. Ciekawe jak długo?

Na froncie jednej z wymienionych kamienic przy Alejach umieszczona jest tablica pamiątkowa, która  przypomina wydarzenia z Powstania 1944. Tu kończyło się Śródmieście Północne, najdłużej broniąca się dzielnica Warszawy. Do tej tablicy i do tego, co działo się na tym odcinku pod koniec Powstania, wrócimy w następnym biuletynie.

Zwracamy się z prośbą do czytelników, w tym do naszych Dzieci Powstania, o wskazanie takich szczególnie bliskich sercu miejsc. Postaramy się wspólnie dotrzeć do nich i odświeżyć o nich pamięć.

Wojciech  Łukasik

Wspomnienia Wiesława Winklera

Moje pierwsze zetknięcie z Powstaniem miało prawdopodobnie miejsce jeszcze przed jego wybuchem. Miałem wówczas 5 lub 6 lat. 

Mieszkaliśmy z matką w dużym mieszkaniu przy Alei Niepodległości 158. Po śmierci mojego ojca, który zginął w walce 13 września 1939 roku, do jednego z pokoi wprowadziła się starsza siostra mojej Mamy – ciotka Teodora. Obie panie należały do Armii Krajowej, z tym że ciotka pełniła jakże ważne funkcje  sztabowe, a Mama była tylko łączniczka – co prawda w stopniu podporucznika, gdyż ten stopień wyniosła ze służby w „Strzelcu”. Wydarzenia te pamiętam jak przez mgłę, lecz Mama opowiadała mi, że dwukrotnie w naszym mieszkaniu miały miejsce narady sztabu AK: za pierwszym razem – lekko chorego – zamknięto mnie w sypialni, lecz następnym razem byłem zdrów i energia mnie rozsadzała, więc okropnie przeszkadzałem w rozmowach. Wreszcie jeden zdesperowany oficer wziął mnie na kolana i pozwolił swoim ołówkiem rysować coś na papierze leżącym na stole.  W ten sposób zapewnił spokój i obrady potoczyły się spokojnie.

Wiele lat po wojnie Mama powiedziała mi, że tym oficerem był Bór-Komorowski. 1 sierpnia po południu siedziałem w oknie wychodzącym na Aleje Niepodległości. Pogoda była piękna, nieco senna, na ulicy panowała cisza.  W pewnym momencie usłyszałem krzyki dochodzące od strony ulicy Narbutta. Podeszła do mnie  Mama i, objąwszy mnie, wychyliła się z okna.  Ujrzeliśmy trójkę młodych ludzi biegnących pusto ulicą od Narbutta w kierunku ulicy Rakowieckiej. Wszyscy troje krzyczeli na zmianę: „Niech żyje Polska” i „Wszyscy Polacy pod broń”. Matka odsunęła mnie od okna i starannie je zamknęła, mówiąc: „Wreszcie się zaczęło”. Zauważyłem, że po twarzy spływały jej łzy.

W tych pierwszych dniach sierpnia Matka bardzo często wychodziła, zostawiając mnie pod opieką dozorczyni - pani Antoniowej, której dwoje dorosłych dzieci było żołnierzami AK. Gdy rozpoczęły się walki bliżej naszego domu, Mama spakowała jakieś zapasy oraz pościel i przeniosła się ze mną do piwnicy, gdzie dozorczyni pani Antoniowa Rubaszewska wygospodarowała nam jakiś kąt wśród  koczujących tam mieszkańców naszego budynku.

Ciotki Teodory z nami nie było, gdyż tajemniczo zniknęła. W pierwszym dniu powstania zaczęły się okropnie nudne dni i noce piwniczne. Czasem, gdy panował względny spokój, mogłem na kilka chwil wyjść na podwórko. Podwórze to graniczyło z murem więzienia mokotowskiego i musiałem uważać, aby nie zauważył mnie strażnik z pobliskiej wieżyczki.

Piwnice wszystkich domów w Alei miały poprzebijane ściany tak, że można było przejść piwnicami wzdłuż całej ulicy. Czasami nawet kilka razy na dobę przechodzili tamtędy młodzi chłopcy i dziewczęta z bronią i biało-czerwonymi opaskami na ramionach. Niekiedy wymieniali krótkie uwagi z moją Mamą, mówiąc do siebie po imieniu.

Zdarzały się chwilę przerażające, zależnie od toczących się walk. Niektórzy mieszkańcy domów zagrożonych wejściem Niemców uciekali w panice przez wykute otwory. Przerażeni nie zwracali uwagi na koczujących ludzi, depcząc ich i potrącając. Powstawał wtedy zamęt, ludzie przewracali się, krzyczeli, obijali się o ściany. Moja Matka z wielką energię próbowała zapanować nad tym chaosem, często z dobrym skutkiem.

Którejś nocy usłyszeliśmy nad głowami rytmiczne dudnienie. Okazało się, że brama przejściowa domu została z obu stron została  zabarykadowana i ustawiono tam cekaem, który miał za zadanie zlikwidować strażnice na murze więzienia. Pamiętam dobrze, że  ilekroć huk strzałów  wyrywał nas ze snu, głośno krzyczałem: „Karabinie w strzelaj!”. Następna noc była deszczowa i po ostrzelaniu strażnic nastąpiła masowa ucieczka więźniów przez mur i nasz niewielki ogródek. Mówiono, że tej nocy uciekło kilkuset Polaków. Rano był spokój i Mama wzięła mnie na podwórku. W rozmokłej ziemi pod murem tkwiło wiele pojedynczych butów i drewniaków więziennych. Cekaemu już nie było – przeniesiono go piwnicami na inne stanowisko.

Niemcy opanowali Aleje Niepodległości przy ulicy Rakowieckiej i zaczęli wyrzucać mieszkańców. Rano wpadła do naszego domu duża grupa żołnierzy i wrzaskami i zaczęli popędzać wszystkich do wyjścia. Dali nam kilkanaście minut na zabranie najpotrzebniejszych rzeczy. Mama włożyła na mnie dwie pary spodni i ciepły płaszcz, a w rękę dała metalową puszkę z sucharami.
Na ulicy z gromadki ludzi  żołnierze wyprowadzili moją Matkę, będącą właścicielką domu. Wcisnęli jej  kanister z benzyną i kazali podpalić kamienicę. Matka poleciła mi stanąć pod ścianą i czekać na nią, a sama popychana przez dwóch żołnierzy, poszła na drugie piętro, aby polewać mieszkanie benzyną i zapalić. Tymczasem Niemcy z gromadki mieszkańców kilku domów wyprowadzili mężczyzn i ustawili ich pod murem obok mnie. Dwaj żołnierze niemieccy ustawili karabin maszynowy naprzeciwko nas, na samym brzegu jezdni. Obydwaj Niemcy położyli się przy karabinie, a pozostali zaczęli odsuwać resztę ludzi w kierunku skrzyżowania z ulicą  Rakowiecką. 

Sytuacja stała się groźna, z czego nie do końca zdawałem sobie sprawę, mając wówczas niespełna 7 lat. Atmosfera zagrożenia udzieliła mi się z chwilą, gdy dwaj mężczyźni stojący obok mnie zaczęli się głośno modlić. Tłumek sąsiadów, odgrodzony od nas przez Niemców,  zamilkł. Nagle tę ciszę przerwał trzask wystrzałów. To powstańcy z małej barykady przy ulicy Narbutta zaczęli strzelać do Niemców. To uratowało nam życie, gdyż leżący przy erkaemie żołnierze obrócili się w kierunku strzałów, odpowiadając ogniem powstańcom. Wszyscy - Polacy i Niemcy - padli na ziemię. Tylko ja stałem pod murem, czekając na Matkę. Na odgłos wystrzału z podpalonego budynku wybiegli dwaj Niemcy, a za nimi moja Mama, porzuciwszy kanister. Widząc mnie pod ścianą złapała mnie za ręce i wbiegła na jezdnię. Mijając leżących żołnierzy z karabinem maszynowym, potknęła się o nogi jednego z nich i upadła ze mną na bruk.  Leżeliśmy tam chwilę, a ja czułem na plecach lekkie uderzenia. To spadały na mnie łuski nabojów ze strzelającego obok niemieckiego erkaemu. W chwili gdy na moment uciekła strzelanina, grupka ludzi zerwała się i pobiegła na róg Rakowieckiej. Pobiegliśmy za nimi i, skręciwszy w Rakowiecką, mogliśmy chwilę odpocząć. Uratowały nas animozje między formacjami armii niemieckiej. Otóż na pobliskim polu mokotowskim było lotnisko, a zachodnia część ulicy Rakowieckiej z budynkami szkoły Gospodarstwa Wiejskiego była zajęta przez wojska lotnicze. Patrole Luftwaffe nie wpuszczały na teren swojego garnizonu żołnierzy innych formacji. Polską ludność lekceważąco przepuszczali między patrolami. Dzięki temu uniknęliśmy pogoni. Gdy dobiegaliśmy do ulicy świętego Andrzeja Boboli, zostaliśmy ostrzeżeni, aby tam nie skręcać, gdyż własowcy lub Ukraińcy będący w służbie niemieckiej rabują i mordują Polaków. Mijając tę ulicę, dostrzegłem ludzi w mundurach i leżące trupy. Wbiegliśmy na dróżkę idącą wzdłuż pola mokotowskiego – obecnie jest ulica Rostafińskich.

Z grupką postanowiliśmy przedzierać się nocami na południe. Szliśmy cztery doby, okrążając łukiem lotnisko na Okęciu. W drodze żywiliśmy się moimi sucharami oraz ziarnem pszenicy, które mężczyźni młócili pięściami w chustach i szmatkach. Po wydmuchaniu plew można było takie świeże ziarno przeżuwać, co  nieco zaspakajało  głód. Przypominam sobie dobrze jeden z noclegów w opuszczonej stodole, usytuowanej w kępie drzew. Drzewa chroniły nas przed wykryciem przez obserwatorów lotniczych. Odpoczywaliśmy tam kilka godzin, grzejąc się w słońcu i żując ziarna zboża na zmianę z resztkami sucharów. Najbardziej męczyło nas pragnienie, gdyż trudno było zdobyć czystą wodę do picia.

Piątego dnia tego pełnego strachu przekradania się dotarliśmy do Milanówka. Tam nasza grupka rozstała się, a moja Mama, mając pewne wiadomości, odszukała dom pani Maki Nowickiej, dobrej znajomej sprzed wojny.

Milanówek był miejscem wyjątkowym. Tam bowiem okupantem było wojsko węgierskie. Węgrzy odnosili się przyjaźnie do Polaków, nie dopuszczając na teren swojego garnizonu Niemców. W związku z tym panowała tam względna wolność. Tam właśnie mieścił się sztab AK dla okręgu zachodniego, czyli „Hallerowa”. Sztab mieścił się w domu pani Nowickiej przy ulicy świętej Jadwigi pod numerem 3.

Dowlókłszy się do willi pani Maki, dostaliśmy powitani z wielkim wzruszeniem i radością przez ciotkę. Ciotka Teodora Kotlarowiczowa przeszła szlak bojowy I wojny i jako żołnierz POW i Milicji Ludowej przy POW. Po roku 1920 była w osobistej ochronie marszałka Piłsudskiego i do końca życia nosiła klucze do jego mieszkania w starej kaburze służbowego pistoletu. W Milanówku była szefem kancelarii sztabu „Hallerowa” i kierowniczką biura szyfrantów.

Zostaliśmy zakwaterowani na poddaszu przy strychu w wąskim pomieszczeniu, w którym ustawiono nam dwa polowe łóżka.
Mama  natychmiast włączyła się do pracy sztabowych, a ja korzystałem z wolnośći w ogrodzie i często wymykałem się na pobliskie boisko, gdzie mogłem podziwiać ćwiczących musztrę Węgrów. Fascynowały mnie odmienność ich jasnozielonych mundurów i czarne piórka na czapkach żandarmów.

Sztab „Hallerowa” utrzymywał stałą łączność z oddziałami walczącymi w Warszawie. Łącznicy kursowali bardzo często, a wśród nich także moja Mama. Zostawałem wtedy pod opieką uroczego żeńskiego personelu sztabu. Szczególnie dobrze pamiętam wieczorne narady, odbywające się przy dużym stole na parterze willi. Połączone one były ze skromnymi  kolacjami, które szykowała pani Maka z pomocą młodych dziewcząt z AK. Jeden z tych wieczorów utkwił mi w pamięci, ponieważ któryś z młodych oficerów przyniósł trochę – dawno niewidzianych - ziemniaków. Wszyscy delektowaliśmy się smakiem tych kilku ugotowanych bulw, posypany koprem z ogródka.

Któregoś dnia do sztabu przyszła wiadomość o walkach na skraju Puszczy Kampinoskiej, w których został ciężko ranny w siostrzeniec Matki i Ciotki - Wojtek Zarębski. Sztab wysłał moją Mamę na rekonesans. Nie było jej przez 3 dni, czym się bardzo niepokoiłem. Ciotka Teodora, mając jakieś wiadomości, twierdziła, że Mama już wraca i wszystko dobrze się skończy. Trzeciego dnia późnym wieczorem przy wlokła się moja matka, niosąc na plecach wychudzonego rannego Wojtka.

Umieszczono rannego na moim łóżeczku, a mnie przeniesiono na podłogę, co nawet mi się podobało, lecz ilekroć przychodził lekarz, uciekałem do ogródka, by nie  widzieć długiej rany na plecach Wojtka i nie słyszeć jego bolesnych jęków przy zmianie opatrunków. Wojtek przeżył, lecz do końca życia nosił  przy kręgosłupie pocisk mauserowski.

Sztab „Hallerowa” działał do 17 stycznia 1945 roku. Zaczęły się ucieczki przed Rosjanami i aresztowania żołnierzy AK.

NKWD aresztowało Ciotkę Teodorę i osadził w obozie w Rembertowie. Nam udało się wyjechać nieco wcześniej do Częstochowy, gdzie widzieliśmy wkroczenie Rosjan. Tak zakończył się mój epizod związany z Powstaniem Warszawskim.

Wiesław Winkler