31 maj 2018

Biuletyn Nr 39, czerwiec 2018



O tablicy mówi profesor Targowski:

Mój dom był Kazimierzowska 51a na samym rogu z ul. Madalińskiego. Ale jak do nas podjechał czołg z żołnierzami by nasz narożny dom zniszczyć bo z niego szly ataki na bunkier i znane Ci koszary Waffen SS, to mnie niania Gienia Stepień wzięła za rękę, a za nią Mama Halina i dziurami w murze przeszliśmy do tego domu na Madalinskiego.

Ale nie wiedzieliśmy, ze i tam też podjechal czołg a na nim żołnierze. Byliśmy w stłoczeniu w korytarzu na parterze równoległym do ulicy Madalinskiego. „Niemcy” wpadli i zaczęli do nas w tym korytarzu strzelać jak do „kaczek.” Mama stała w pierwszym szeregu (tzn ponieważ był to korytarz to było w nim chyba ze 4 osoby tylko w każdym szeregu ale ich było wiele w głąb). Mnie Gienia wzięłą pod siebie. Została zabita. Ale ci „Niemcy” to byli Rosjanie z RONA.

Ktoś z tłumu leżących krzyknął „tu są „Rosjanie.” „Niemcy” wówczas przestali strzelać i krzyknęłi
„Ruski ludi wyhaditi.” Wyszedł kto żyw. Mama była przeszyta 14 kulami ale ocknęła się z zemdlenia (powiedziała, że ukazałą się jej Matka Boska) I przestrzelonymi rękami wyciągnęła mnie spod trupa Gieni. Wyszło dwóch mężczyzn i jeszcze 3 kobiety. Jednego mężczyznę postawili w bramie do podwórza i zastrzelili. Widzę jeszcze biały dymek z tyłu głowy. A myśmy stali w korytarzu z Madalinskiego na podwórze. 
Drugiego mężczyznę zabił z pistoletu, który stał pod scianą przy mnie. A wskazując pistoletem do mnie odebrał mi teczkę, której o dziwo nie zgubiłem, otworzył a w niej były dokumanty i skarby w postaci biżuterii, złotych „świnek” i dolarów. Uśmiechnął się. Mama nie mogła stać i siedziała, pochodzi z Podola i znała trochę lamany Rosyjsko-Ukrainski.

Powiedziała „ja imieju rebionka,” a on na to „Wam z szyi kriow ljotsa.” Rzucił Mamie jakąś szmatę, ale Mama ją odrzuciła, bo brudna. Potem kazał 3 kobietom i mnie zanieść Mamę na punkt PCK, który był u Sióstr Niepokalanek na Kazimierzowskiej vis a vis znanych Ci  koszar Waffen SS.  Tam się nami Siostry zaopiekowały…. Chodziłem tam do przedszkola, a Mama była z Siostrami w konspiracji, nie mówiąc o tym, ze jej cioteczna babka czy prababka błogosławiona Maria Darowska była zalożycielką trego klasztoru…..



O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
     Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950


  MISJA STOWARZYSZENIA


Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.


Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.


A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.


     Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum        Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.


Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Współpracujemy z Muzeum Dulag, z teatrem tańca LUZ. 
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, i wspomnienie p. Hanny Langner-Matuszczyk. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje pp. Danuty Szarskiej, Mirosława Grabowskiego i Zbigniewa Głuchowskiego.

Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod  @DzieciPowstaniaWarszawskiego.

Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.


Jak wydrukować nasz Biuletyn?

Wykonaj prawy klik. Kiedy otworzy się menu kliknij na opcję Print. Otworzy sie menu jak na ilustracji poniżej, z tym, że nie ma tam tekstu "Save as PDF". Kliknij na guzik Change i wybierz opcję Save as PDF, poczem kliknij na guzik Save. Kiedy otworzy się menu zapisywania zapamiętaj nazwę (lub zmień) nazwę zapisywanego zbioru i katalog gdzie ten zbiór jest zapisany. Odnajdź ten zbiór, kliknij aby go otworzyć i użyj prawego kliku żeby go wydrukować.

Ilustracja: "Jak drukować"

Teatr Tańca LUZ

„Dzieci Powstania’44” w wykonaniu Alternatywnego  Teatru Tańca LUZ
13 czerwca (środa) o godz. 18:00
w sali widowiskowej Podlasie MOK w Siedlcach, ul. Sienkiewicza 63. 
Gościem Specjalnym przedstawienia będzie Jerzy Mirecki, autor książki „Dzieci ’44”
Książka Pana Jerzego była inspiracją do napisanie scenariusza i choreografii spektaklu Dzieci Powstania '44, który gramy z dużym powodzeniem czwarty rok.
Licząc na przybycie Dzieci Powstania uprzejmie prosimy o potwierdzenie udziału w spektaklu „Dzieci Powstania‘44” do dnia 30 maja (redakcja Biuletynu przeprasza czytelników za opóźnienie w podaniu tej informacji - przepraszamy  też teatr LUZ - może jeszcze nie wszystko stracone - dlaczego nie spróbować).
 tel. 602 598 493, e-mail: joa.woszczynska@gmail.com. 

                    Muzeum Dulag


Karty historii:

9 czerwca, godz. 17. Jaka naprawdę była Polska międzywojenna.


  • ul. 3 Maja 8a
  • 05-800 Pruszków
  • tel: (22) 758 86 63
  • kom: 696-591-295
  • dulag@dulag121.pl


Manifestacja Łodź, 7 maj 2018
Relacja wiceprzewodniczącego Stowarzyszenia dr Wojciecha Łukasika


Stowarzyszenie Dzieci Powstania 1944 zostało zaproszone w dniu 7 maja przez Prezesa bratniego Stowarzyszenia Dzieci Wojny w Łodzi – pana Włodzimierza Wołoszyńskiego - na manifestację upamiętniającą los dzieci więzionych w obozie dla dzieci Konzentrazionslager Litzmannstadt. W obozie tym w latach 1942 -1945 przebywały dzieci w wieku 2- 16 lat. Obóz nosi zwyczajową nazwę „obozu przy Przemysłowej”.  Przybyli przedstawiciele władz, w tym pani poseł A. Kaczorowska, Wojewoda Łódzki  dr Z. Rau, duchowni trzech wyznań, przedstawiciele Zd/sKiOR, władze szkolne i nauczyciele. Szkoły łódzkie reprezentowały liczne poczty sztandarowe. Przy pomniku Pękniętego Serca wartę pełnił oddział WP. Wokół zgromadzili się przybyli z całej Polski członkowie oddziałów SDW w liczbie ponad 100 osób.
 
Poczty sztandarowe szkół i wojska przy pomniku Pękniętego Serca.


Przemawia Wojewoda Łódzki dr Z. Rau, pierwszy z lewej Prezes SDW – Włodzimierz Wołoszyński
W przemówieniach padły ważkie słowa.  Biskup katolicki zaapelował o nieprzedawnianie się krzywd dzieci. Przedstawiciel  Zd/sKiOR podkreślił, że okupant skierował ostrze represji bezpośrednio w dzieci. We społeczeństwach winni krzywd wobec dzieci nie są tolerowani nawet wśród skazanych przebywających w zakładach karnych za inne przestępstwa.
Podano informację, że minister Zalewska popiera wniesiony do Sejmu wniosek o ustanowienie Dnia Dzieci Wojny.
Emocjonalne było wystąpienie byłej więźniarki Obozu, pochodzącej z Jaworzna. Podała ona, że 30 % dziewczynek było po przebyciu obozu bezpłodne.
W Apelu Pokrzywdzonych i  Zmarłych Dzieci wspomniano nazwy wszystkich kilkudziesięciu miast Polski, z których niemiecki okupant wygnał do Obozu Litzmannstadt.
Obecność naszego Stowarzyszenia była wyrazem solidarności z SDW w podtrzymywaniu pamięci o zamordowanych  i pokrzywdzonych dzieciach oraz chęci współdziałania w walce o zadośćuczynienie wszystkim dzieciom z czasów wojny doznanych krzywd.


Widziane z krzesła Honorowego Prezesa 
profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 37



 Plamy na Słońcu a Sprawa Polski?

Skoro plamy na Słońcu pojawiają się co 11 lat.  To dlaczego nie wypracować cyklu Polski? Wydaje się, że w Polsce mamy do czynienia z cyklem nie tyle plam a tragedii co 12 lat. Zacznijmy od nas samych, czyli 1944 roku. Po 12 latach był polski krwawy „Czerwiec” i „Październik” w 1956. Następne 12 lat przyniosło nam niechlubny „Marzec” 1968. By w kolejnych 12 latach miała miejsce Polska Rewolucja Solidarności w 1980 r. Ja nawet spodziewałem się jakiś rozruchów i tragedii, że będą miały miejsce w 1980 r. i opuściłem Ojczyznę (powodów było więcej) w styczniu 1980 r.

Od tragedii do dobrego losu. Czyli co było dalej? W 1989 we wrześniu powstała III RP i odtąd mamy raczej do czynienia z dobrym losem Polski jakiego nie było od ok. 350 lat. Po 12 latach od 1980 r. mamy 1992 r. w którym Sejm uchwalił Małą Konstytucję. Po następnych 12 latach Polska została przyjęta do Unii Europejskiej w 2004 r. Natomiast w 2016 r. odbył się szczyt NATO po raz pierwszy organizowany w Polsce. I miało miejsce Światowe Dni Młodzieży, czyli z papieżem Franciszkiem pod hasłem „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.” 

Jaki los czeka Polskę w 2026 r.? Czyli za 8 lat. Dobry czy zły. Jeśli PiS utrzyma się u władzy i prezesem będzie nadal obecny Prezes to prawdopodobnie będą miały miejsce rządy autorytarne, jakie już raz były w Polsce po 1926 r. A IV Rzeczpospolita opuści Unię Europejską, wbrew woli społeczeństwa, ale po to by Polakom miało się lepiej? Jednak nie wiadomo, czy do tego czasu z uwagi na wiek i zdrowie nastąpi wcześniej transfer realnej władzy. Obecny Premier, gdyby utrzymał się u władzy (b. wątpliwe) nie dopuści do wyjścia z UE. Gdy w wyborach do Sejmu w 2019 r. wygra Opozycja to w IV RP nastąpi likwidowanie dorobku prawnego obecnie rządzących. Może dojść do dużych niepokojów w Ojczyźnie i pozytywny cykl 12 letni może zmienić swój wektor. W każdym razie w demokracji nie jest nic dziwnego, gdy na zmianę opozycja dochodzi do władzy. Dlatego i gdy ona dojdzie w swojej kolejce do władzy to ją powinna też stracić na rzecz aktualnej opozycji. 

Co można robić?  To jest złe pytanie. Ponieważ trzeba postawić raczej pytanie co należy robić? Jeśli chodzi o nas Dzieci Powstania, to należy spisać testament lub jego zweryfikować. Ja mieszkając w USA muszę odnowić polski paszport (zgubiłem albo mi ukradziono w Singapurze) ponieważ zmarły, aby był wpuszczony na pogrzeb w Ojczyźnie musi wylegitymować się polskim paszportem. (Natomiast odznaczenia i ordery zmarłego są bez cła). Jak widać mam przed sobą nadzieję zmartwychwstania. I tym miłym akcentem pozdrawiam drogich czytelników. Dodając, że jutro udaję się do szpitala na zabieg kardiografii, który wg. informacji szpitalnej może nawet zakończyć się śmiercią. Spytałem się doktora czy to prawda. Odpowiedział mi, że chyba nie.   

                                                                          Andrzej Targowski



Ocalić od niepamięci.   Odpowiedź na apel Stowarzyszenia Dzieci

Powstania 1944


Hanna Langner-Matuszczyk


Jestem emerytowaną adiunkt Instytutu Matematyki Politechniki Wrocławskiej. Moim promotorem był Profesor Władysław Ślebodziński (6.02.1884-3.01.1972), wybitny polski matematyk, twórca pojęcia pochodnej Liego, który 13 listopada 1942 r. został aresztowany przez funkcjonariuszy zakopiańskiej placówki Gestapo, we dworze państwa Głowińskich w Rabie Wyżnej, za wielkie wykroczenie przeciwko zarządzeniom niemieckich władz okupacyjnych, jakim na ziemiach polskich zagarniętych przez III Rzeszę Niemiecką było uczenie polskich dzieci i polskiej młodzieży m.in. matematyki i fizyki w tajnie zorganizowanych gimnazjach, liceach i uczelniach. Gdy w Warszawie 1 sierpnia 1944 r. wybuchło powstanie przeciwko znienawidzonemu niemieckiemu okupantowi, Profesor Władysław Ślebodziński był nadal Numerem 79053 w niemieckim obozie koncentracyjnym i zagłady w Auschwitz i miał wtedy już ponad sześćdziesiąt lat.

Ja zaś w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego miałam zaledwie cztery lata, cztery miesiące i siedem dni i wraz z rodzicami mieszkałam w Warszawie przy ul. Asfaltowej 14.   
Moi rodzice pobrali się 28 maja 1939 r. w Kościele św. Marii Magdaleny w Cieszynie. Ojciec mój – Antoni Władysław Langner, urodzony 20 grudnia 1917 r. był katolikiem, ochrzczonym w Kościele Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Ostrzeszowie, natomiast Mama – Małgorzata Anna Melcher, urodzona 11 lipca 1923 r. była luteranką, ochrzczoną w Kościele Jezusowym w Cieszynie; przed ślubem dokonała konwersji na katolicyzm. Ojciec pracował wówczas w Cieszynie, jako urzędnik biurowy w firmie ciesielskiej swojego ojca Władysława Langnera, oddelegowanego z Warszawy na Śląsk Cieszyński z zadaniem rozbudowy Centralnego Okręgu Przemysłowego w tamtym regionie Polski. Mama zaś była uczennicą Żeńskiego Gimnazjum Kupieckiego w Cieszynie; a ponieważ w dniu ślubu nie miała ukończonych lat szesnastu, na swoje zamążpójście musiała uzyskać specjalne urzędowe zezwolenie. Do końca sierpnia 1939 r. rodzice moi mieszkali w Cieszynie przy Alei Łyska 3 wraz z resztą rodziny mojej Babci Anny Melcherowej z domu Cieślar, nieszczęśliwie owdowiałej w dniu 11 czerwca 1932 r.

31 sierpnia 1939 r. wyjechali z Cieszyna, chcąc przed końcem wakacji dotrzeć do Warszawy, gdzie mieli zamieszkać przy ul. Zaolziańskiej 33, w domu rodziców mojego Ojca – Wiktorii i Władysława Langnerów. Wybuch wojny pokrzyżował im te plany, bowiem pociąg, którym jechali został zatrzymany w Częstochowie i przez blisko cztery tygodnie, aż do dnia kapitulacji stolicy Polski, rodzice koczowali na tamtejszym dworcu, zanim znów zaczęły kursować pociągi do Warszawy.
Urodziłam się w domu Dziadków Langnerów. Przyjście na świat dziewczynki wywołało na Ulrychowie wielką konsternację, ponieważ niemal wszyscy spodziewali się narodzin chłopca, dla którego już nawet wybrano dwa piękne imiona: Wojciech Jerzy. W dodatku pojawiłam się na świecie w samo święto Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie, które w roku 1940 było ponadto Lanym Poniedziałkiem oraz Śmigusem-Dyngusem, czyli drugim dniem Świąt Wielkanocnych.

Kilkadziesiąt minut po moim urodzeniu Mama moja wprowadziła swoją Teściową w jeszcze większe osłupienie, orzekając, iż będę nosić imię Hanna na pamiątkę tytułowej bohaterki ostatniej powieści Jej ulubionego pisarza Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, który we wrześniu 1939 r. w stopniu kaprala podchorążego poległ w granicznym miasteczku Kuty.
Na takie dictum moja Babcia Wiktoria dość szybko oświadczyła, iż w takim przypadku, mimo wcześniejszych obietnic, ona jednak nie może zostać matką chrzestną swojego pierwszego wnuczęcia (co w przypadku przyjścia na świat Wojciecha Jerzego już dawno było ustalone), ponieważ imię Hanna jest imieniem pogańskim, bo jeszcze nie ma świętej Hanny. Na szczęście, Ojciec mój również w dniu moich urodzin zachował tak wówczas niezbędną przytomność umysłu i rzekł (cytuję): Mamo kochana, to prawda, że jeszcze nie ma świętej Hanny, ale kiedyś będzie! I po tych słowach, chcąc nie chcąc, Babcia Wiktoria wycofała swój sprzeciw, dodając jednakże warunek, że w takim przypadku drugie imię Jej pierwszej wnuczki musi być najświętsze.

Dzięki wyżej opisanej wymianie zdań spór rodzinny, spowodowany moim niespodziewanym pojawieniem się na świecie, został zażegnany i w najbliższą niedzielę, 31 marca 1940 roku, w Kościele św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny na Kole (przy ul. Deotymy) ówczesny ks. Proboszcz Jan Sitnik już mnie ochrzcił dwojgiem imion: Hanna Maria. Moim ojcem chrzestnym był stryjeczny brat mojego Ojca, również Antoni Langner, późniejszy więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Flossenbürg Nr 19745.
Nawiasem mówiąc, po sprowadzeniu do Warszawy w listopadzie 1978 r. prochów Tadeusza Dołęgi-Mostowicza i ich pochowaniu w katakumbach na Starych Powązkach, również i ja, gdy tylko jest to możliwe, zapalam tam światło pamięci.

Latem 1941 r. rodzice moi przeprowadzili się na Mokotów. Zamieszkaliśmy przy ul. Asfaltowej 14 m. 12. Mama – poza prowadzeniem gospodarstwa domowego – zaczęła uczęszczać na tajne komplety, na których rok później zdała egzamin maturalny. Ojciec zaś, będąc już właścicielem dwóch samochodów ciężarowych marki Chevrolet, założył firmę transportową „A. Langner Transportunternehmen – Warschau, Asfaltowa Str. 14”, która na oficjalnych papierach pracowała na rzecz Feldbauleitung der Luftwaffe 29-II-B Luftgau Moskau in Posen.
To sprawiło, że gdy mojego Ojca pod koniec 1941 r. poznał Zygmunt Jędrzejewski „Jędras”, żołnierz wydzielonej organizacji dywersyjnej Związku Walki Zbrojnej o kryptonimie „Wachlarz” (utworzonej latem 1941 r. po agresji III Rzeszy Niemieckiej na Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich), to w firmie Ojca dostrzegł możliwości swobodnego przerzutu ludzi i broni na tereny położone za wschodnią, przedwojenną granicą Polski, które były objęte działalnością „Wachlarza”. O odkryciu firmy Ojca „Jędras” powiadomił swojego przełożonego Remigiusza Grocholskiego „Doktora”, który wyraził zgodę na wciągnięcie Ojca do konspiracji. I wczesną wiosną 1942 r. Ojciec mój został zaprzysiężony jako nowy członek „Wachlarza”. Od tego momentu „Pan L.” wspólnie z „Jędrasem”  odbył wiele wypraw na wschód, przewożąc ludzi (na ogół z fałszywymi dokumentami) oraz broń, mapy, materiały wybuchowe i amunicję przesyłaną terenowym komórkom III Odcinka „Wachlarza” (Brześć-Homel) przez warszawską centralę ZWZ-AK.

Dalsze informacje o działalności konspiracyjnej Ojca w „Wachlarzu”, a później w batalionie kuriersko-przerzutowym CZT, przekształconym w ostatnich dniach lipca 1944 r. w kadrowy batalion liniowy „Czata 49” oraz informacje o Jego szlaku bojowym w Powstaniu Warszawskim znaleźć można w rozkazie gen. Stefana Roweckiego „Grota” o odznaczeniach nadanych za akcję pińską, opublikowanym w Biuletynie Informacyjnym Nr 7 (162) z dnia 18 lutego 1943 roku i ponadto w czterech książkach autorstwa Cezarego Chlebowskiego: „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”, „Wachlarz”, „Odłamki granatu” i „Zagłada IV Odcinka” oraz we wspomnieniach Alfreda Paczkowskiego „Ankieta cichociemnego” (których pierwsze wydanie nosiło tytuł „Lekarz nie przyjmuje”), Zygmunta Jędrzejewskiego „Od września do września”, Romualda Śreniawy-Szypiowskiego „Barykady Powstania Warszawskiego 1944” i opracowaniu Bartosza Nowożyckiego „Batalion Armii Krajowej „Czata 49” w Powstaniu Warszawskim”. Dodaję, że na podstawie zawartych tam informacji Pan Tomasz Zatwarnicki „Whatfor” opracował powstańczy biogram mojego Ojca, który wraz z reprodukcjami zachowanych zdjęć i dokumentów został zamieszczony na stronie internetowej Muzeum Powstania Warszawskiego pod adresem: https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/antoni-langner,26518.html#.

Ostatni raz widziałam Ojca we wtorek, 1 sierpnia 1944 r. Żegnając się ze mną, powiedział, że wróci najpóźniej w niedzielę. Pierwszy i jedyny raz Ojciec mój nie dotrzymał danej mi obietnicy. Jeszcze przez wiele długich dni czekałam na Jego powrót. Gdy wraz z Mamą, na rozkaz Niemców musiałyśmy opuścić mieszkanie na Mokotowie, to w maleńkiej fibrowej walizeczce, którą była w stanie unieść czteroipółletnia drobniuteńka dziewczynka, musiały się zmieścić moje wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i moje wszystkie skarby. Ale wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że do mieszkania na Mokotowie już nigdy nie wrócę i, co znacznie ważniejsze, jeszcze nie wiedziałam, że 7 września 1944 r. zostałam półsierotą.

I dlatego, mimo iż od owego dnia upłynęły już ponad 73. lata, na tzw. „wszelki wypadek”, staram się mieć zawsze przy sobie moje przysłowiowe „trzy pokoje z kuchnią”, a mała deserowa łyżeczka, ta niewielka pamiątka z warszawskiego mieszkania, wtedy niezwykle przydatna, wiele lat później stała się nawet moim talizmanem. Gdy bowiem w trakcie egzaminu z ekonomii politycznej podczas studiów na Wydziale Matematyczno-Fizycznym w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu nagle sobie uświadomiłam, że nie mam jej przy sobie, to od tego momentu w pewnej chwili nawet zaczęła mi grozić ocena niedostateczna z tego przedmiotu, ponieważ mojemu egzaminatorowi nie byłam w stanie wyjaśnić, oczywiście w zadowalający go sposób, jaka jest istotna różnica między mieszadełkiem w aptece według teorii ekonomii politycznej kapitalizmu i takim samym mieszadełkiem w aptece, ale już według teorii ekonomii politycznej socjalizmu. Nawiasem mówiąc, choć między tymi aptecznymi mieszadełkami nadal nie widzę żadnej istotnej różnicy, jednak od tamtego dnia ta mała łyżeczka już mi stale towarzyszy przy załatwianiu wszystkich ważniejszych spraw.

A teraz krótki opis dalszych dziejów kilku innych skarbów czteroipółletniej dziewczynki, wypędzonej przez Niemców w 1944 r. z jej rodzinnego miasta.
Gdy ileś lat temu, podczas kolejnej przeprowadzki, już chciałam wyrzucić moją dziecięcą, fibrową walizeczkę, to przeciwko temu stanowczo zaprotestowała moja Córka (też Hanna).  Obecnie właścicielem tej malutkiej walizeczki jest już mój najmłodszy wnuk – Maksymilian, który przyszedł na świat w 2006 r. Natomiast „Siedmiomilowe buty” [zbiór wierszy Zofii Bronikowskiej wydanych w Krakowie w 1944 r. (niestety, już bez pięknej okładki)] są własnością Mai – mojej pięcioletniej, pierwszej Prawnuczki po najstarszym Wnuku Jakubie.

Z wielką zaś przykrością – już siedemdziesiąt lat temu - musiałam się pozbyć mojego ukochanego malutkiego misia, z oklapniętym jednym uszkiem, który też wraz ze mną opuścił Warszawę, ponieważ Mama się złościła, że wszędzie pełno wysypujących się z niego trocin. Na szczęście, podobne misie od kilkunastu lat są eksponowane w Sali Małego Powstańca w Muzeum Powstania Warszawskiego. Mój najmłodszy Wnuk obejrzał je tam w piątek, 14 lipca 2017 r. A cztery dni później, 18 lipca, w Muzeum Powstania Warszawskiego spotkało nas ogromne wyróżnienie. Bowiem dzięki wielkiej życzliwości Pani Hanny Zaremby-Ankiersztejn mogliśmy w muzealnej kaplicy obejrzeć oryginał mojego malutkiego świętego obrazka Matka Boska AK sierpień 1944, który wraz ze mną przeszedł nie tylko przez obóz Durchgangslager 121 w Pruszkowie, ale który – podobnie jak małą, deserową łyżeczkę – też staram się mieć zawsze przy sobie. Obraz Matka Boska AK 1944, autorstwa Ireny Pokrzywnickiej, równie szczęśliwie dotrwał do naszych czasów, a podczas koniecznej konserwacji jedynie został nieco podkoloryzowany.
 
Z pobytu w obozie przejściowym w Pruszkowie zapamiętałam głównie to, że często byłam głodna oraz że bardzo musiałam strzec mojej malutkiej walizeczki i zawsze miałam być jak najbliżej Mamy; najczęściej schowana między Mamy nogami. I właśnie to spowodowało, że któregoś dnia podczas dokonywanej tam kolejnej selekcji więźniów została zauważona wyłącznie moja Mama, wówczas młoda, zdrowa i sprawna; i dlatego razem z Mamą zostałam wywieziona na roboty do lazaretu dla „własowców”. Tak przynajmniej mówiła o nich moja Mama. Dziś wiem, że wówczas znaczna część warszawiaków nazywała własowcami niemal wszystkich obywateli Związku Radzieckiego, którzy współpracowali z Niemcami. Zatem mógł to być szpital polowy np. dla członków brygady RONA, która wspólnie z Niemcami pacyfikowała Powstanie Warszawskie i która na tle innych jednostek narodowych będących na żołdzie SS wyróżniała się szczególnym okrucieństwem. Tego już nie jestem w stanie ustalić. Natomiast doskonale pamiętam, że wraz z przesuwaniem się frontu na zachód również i ten lazaret kilkakrotnie się przemieszczał; jednak żadnej nazwy nie zapamiętałam. Wtedy jeszcze nie umiałam ani pisać, ani czytać, a po wojnie chciałam jak najszybciej zapomnieć o wszystkich doznanych tam przykrościach.

Według opowieści Mamy, w lazarecie dla „własowców” ocalałyśmy tylko dlatego, że jego naczelnym lekarzem był Niemiec, któremu przypominałam jego małą córeczkę. Z ust Mamy wielokrotnie słyszałam, że gdy ów Niemiec już naprawdę zrozumiał, iż „Hitler kaput” i nas wypuścił, to na drogę powrotną do Polski dostałam od niego nawet tabliczkę czekolady… Jednak tego faktu też nie zapamiętałam. Natomiast jeszcze teraz potrafi mi się przyśnić wydarzenie, którego z mojej pamięci, mimo upływu już ponad 73. lat, nic nie jest w stanie wymazać.

Któregoś dnia Mama poleciła mi jak najszybciej pobiec właśnie po tego lekarza. A gdy wraz z nim znalazłam się w sali, w której była Mama, zobaczyłam, że Mama leży na podłodze, a na Mamie - jakiś ozdrowieniec. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy. I nagle widzę, jak ten lekarz wyciąga, chyba z kieszeni (?), jakąś broń… i strzela! O, Boże, przecież on zabije mi Mamę… I w tym momencie najprawdopodobniej straciłam przytomność, bo niczego więcej już nie pamiętam. Za to, jeszcze przez wiele lat po wojnie, Mama chodziła ze mną do różnych lekarzy, również i do psychiatrów, abym nocami przestała cały dom „stawiać na nogach”, budząc wszystkich domowników przeraźliwym krzykiem. Miało mi to minąć w okresie dojrzewania, nie minęło. Potem miało mi minąć po porodzie, nie minęło. I po klimakterium też mi nie minęło… Pewnie ta trauma już do końca będzie mi towarzyszyć.

Czasami budzi mnie również taki obrazek: czterech lub pięciu mężczyzn wiszących między dwiema ulicznymi latarniami… Lecz chyba jest to obrazek jeszcze sprzed Powstania Warszawskiego, może z czerwca lub lipca 1944 roku, a może jeszcze wcześniejszy. Natomiast zdarza się, że z późniejszych, już na pewno powstańczych dni, czasami jeszcze teraz „słyszę” ryczącą krowę –  a tak Mama określała jakieś niemieckie pociski i bywa, że czasami „widzę” spadające bomby i płonące domy… Tego też nie potrafię zapomnieć… I nieustannie całym sercem Bogu dziękuję, że już trzecie pokolenie moich Zstępnych nie wie, co to wojna i co naprawdę może oznaczać słowo „głód”… I choć później też zdarzało się, że bywałam głodna, to nigdy tak, jak w owe dni.

W 1945 roku, w naszej drodze powrotnej do Warszawy, Mama najpierw w Cieszynie szukała Babci Anny. Trochę więc czasu upłynęło zanim odnalazła Ją w Zebrzydowicach, we wsi odległej od Cieszyna o 16 kilometrów. Albowiem Babcia Anna dopiero tam, po wyrzuceniu przez Niemców wszystkich Polaków mieszkających nad Olzą przy Alei Łyska, znalazła dla siebie nie tylko kąt, ale i pracę (a kilka lat później nawet swojego drugiego męża). I to przesądziło o tym, że po raz pierwszy moja Mama mnie opuściła. Zostałam w Zebrzydowicach pod opieką Babci Anny, a w dalszą podróż do Warszawy Mama już sama wyruszyła.

Z opowiadań Mamy zapamiętałam, że część drogi pokonała pieszo, potem jakąś furmanką i jakimś eszelonem, i dopiero w ostatnich dniach maja 1945 r. dotarła do Warszawy. Na Mokotowie zastała wszystko wypalone, same ruiny. Znikąd żadnej wiadomości o Ojcu. I już nie potrafię sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszałam od Mamy, kiedy dokładnie udało się Jej dotrzeć na Zaolziańską, gdy pieszo brnęła przez warszawskie morze ruin. Zapewne w pierwszych dniach czerwca 1945 r.

Wtedy były to jeszcze peryferie Warszawy i być może dlatego Niemcy nie spalili domu Dziadków Langnerów. Dziadkowie też ocaleli. I mój Stryjek Stanisław, młodszy brat Ojca, który również był żołnierzem „Czaty 49”, też przeżył. Okazało się, że przepłynął Wisłę przed zajęciem Czerniakowa przez oddziały niemieckie, a z Pragi do lewobrzeżnej Warszawy wrócił w styczniu 1945 r. wraz z żołnierzami 1. Armii Wojska Polskiego.
I właśnie od Stryjka Staszka Dziadkowie dowiedzieli się o śmierci swojego starszego syna. A ponieważ 8 września 1944 r. Stryjek uczestniczył w pochówku mojego Ojca na podwórzu posesji Mokotowska 48, leżącej naprzeciwko Szpitala Powstańczego przy ul. Mokotowskiej 55, gdzie w wyniku odniesionych ran Ojciec mój zmarł w nocy z 7 na 8 września, więc gdy w kwietniu 1945 r. można już było przeprowadzić ekshumację, Stryjek bez trudu zlokalizował miejsce pierwotnego spoczynku mojego Ojca.

Po dokonaniu ekshumacji, 14 kwietnia 1945 r. Ojciec został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, w kwaterze A25. W przeciwieństwie do wielu sąsiednich kwater, kwatera A-25 nie jest zbiorową kwaterą powstańczych grobów. W grobach indywidualnych spoczywają tam zarówno żołnierze Armii Krajowej, którzy polegli w Powstaniu Warszawskim, jak i cywilni mieszkańcy Warszawy, którzy w owych dniach zostali zamordowani przez Niemców. A zwiedzając Cmentarz Wojskowy na Powązkach warto również zwrócić uwagę na to, że spośród wielu powstańczych batalionów wyłącznie żołnierze „Czaty 49” nie mają wspólnej oddzielnej kwatery. Powstańców z „Czaty 49” upamiętnia tam jedynie kamienny obelisk otoczony kilkunastoma kamiennymi tablicami epitafijnymi.  

Do dziś nie znam przyczyny nieutworzenia na Powązkach oddzielnej kwatery dla żołnierzy „Czaty 49”. Być może zaważyła na tym m.in. decyzja moich Dziadków Langnerów. Otóż, gdy do pierwszych dni kwietnia 1945 r. nie dotarła do Nich żadna o nas informacja, zgodnie uznali, że najprawdopodobniej nie przeżyłyśmy pacyfikacji Warszawy. I po naradzie ze Stryjkiem Staszkiem postanowili pochować Ojca w indywidualnej mogile, do której, już później, i nas zamierzali dochować.  Dlatego przez wiele lat na pierwszej tablicy nagrobnej stojącej na mogile Ojca było tyle wolnego miejsca… Gdy zaś moja Mama w jednym z pierwszych dni czerwca 1945 r. stanęła w drzwiach domu Dziadków Langnerów, to Babcia Wiktoria zemdlała, myśląc, że zobaczyła tam jakiegoś ducha lub nieczystą zjawę. Splot tych wydarzeń stał się główną przyczyną, że Mama moja już nigdy więcej nie pojawiła się na Ulrychowie, a nowe miejsce na Ziemi znalazła dla nas we Wrocławiu.
W tym miejscu warto przypomnieć, że w 1964 r. ówczesne władze stolicy Cmentarzowi Wojskowemu na Powązkach nadały nazwę „Cmentarz Komunalny (d. Wojskowy) na Powązkach”, co spowodowało, że po upływie zaledwie trzech lat szczątki żołnierzy poległych w Powstaniu Warszawskim i pochowanych na tym cmentarzu w kwaterach indywidualnych były już traktowane tak samo, jak zwłoki każdej osoby grzebanej na dowolnym cmentarzu komunalnym. Na szczęście, w powązkowskiej kwaterze A-25 nie odważono się podjąć likwidacji powstańczych grobów bez uprzednich stosownych publicznych ogłoszeń.

Ale dopiero wiele lat później, na mocy decyzji Prezydenta m. stołecznego Warszawy Profesora Lecha Kaczyńskiego, podjętej w trakcie przygotowywania uroczystych obchodów 60. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, cmentarzowi na Powązkach przywrócono jego pierwotną nazwę. Dzięki temu Wojewoda Mazowiecki (decyzją WPS IX – 0522/8/05 z dnia 6 lipca 2005 r.), jeszcze za życia Mamy, mogile Ojca nadał – a w rzeczywistości przywrócił - status grobu wojennego, co nam umożliwiło zamieszczenie na Jego drugiej tablicy nagrobnej wszystkich adekwatnych informacji.

A wracając do opisu moich dalszych powojennych losów, należy dodać, że ponieważ mojej Mamie w 1946 r. nie udało się zapisać mnie do którejkolwiek z ówczesnych wrocławskich szkół powszechnych, moją szkolną edukację rozpoczęłam w Zebrzydowicach, w jedynej istniejącej tam publicznej szkole powszechnej. Tam bowiem nie widziano przeszkód w rozpoczęciu nauki w klasie pierwszej przed ukończeniem przez dziecko siódmego roku życia. Natomiast po zakończeniu pierwszego półrocza roku szkolnego 1946/1947 już bez przeszkód zostałam przyjęta do klasy pierwszej w Publicznej Szkole Powszechnej III stopnia Nr 11 we Wrocławiu, która mieściła się w jednej z poniemieckich kamienic przy ul. Generała Ignacego Prądzyńskiego. W szkole tej ukończyłam klasę pierwszą i drugą. Naukę w klasie trzeciej pobierałam w Szkole Ogólnokształcącej Stopnia Podstawowego Nr 16 we Wrocławiu. W następnym roku szkolnym uczęszczałam do kolejnej szkoły powszechnej – Szkoły Ogólnokształcącej Stopnia Podstawowego Nr 47 we Wrocławiu, w której ukończyłam klasę czwartą. I dopiero począwszy od roku szkolnego 1950/1951 miałam w trzech kolejnych klasach: piątej, szóstej i siódmej te same szkolne koleżanki i tych samych szkolnych kolegów. Do dziś z Hanką Wojtusikówną utrzymuję niezwykle serdeczny kontakt; przy czym innych moich dawnych koleżanek z mojej czwartej wrocławskiej szkoły powszechnej już nie ma między nami. Była to Szkoła Ogólnokształcąca Stopnia Podstawowego Nr 15 na wrocławskim Oporowie, gdzie zamieszkałyśmy przy Alei Piastów 31 wraz z drugim mężem mojej Mamy. W czerwcu 1952 r. otrzymałam „Nagrodę dla przodownika nauki” – za pilność – i do dziś przechowuję zaświadczenie o przyznaniu mi takiej nagrody. A w klasie siódmej, nadal jako przodownik nauki, zostałam zaproszona przez wrocławski oddział Towarzystwa Przyjaciół Dzieci na uroczystość powitania Nowego Roku 1953, która odbyła się 2 stycznia w najbardziej wówczas renomowanej wrocławskiej szkole powszechnej, przy ul. Parkowej 18.

I w tym miejscu, zgodnie z zaleceniami członków Zarządu Stowarzyszenia Dzieci Powstania Warszawskiego 1944, zawartymi w apelu o spisywanie wspomnień z dzieciństwa, już powinnam przerwać w miarę syntetyczny opis moich powojennych losów. Mimo tego, muszę tu poruszyć jeszcze jedną, niezwykle dla mnie ważną sprawę. Otóż, gdy w klasie pierwszej, w wiejskiej szkole publicznej w Zebrzydowicach, już w trakcie pierwszego półrocza roku szkolnego 1946/1947 dość szybko nauczyłam się „składać litery” (a tam właśnie tak mówiono), to po przyjeździe do Wrocławia na kilku ulicznych słupach ogłoszeniowych równie szybko przeczytałam tę samą, bardzo groźnie brzmiącą informację AK – ZAPLUTY KARZEŁ REAKCJI, obok której widniał rysunek jakiegoś potwora. Wówczas nowym dla mnie wyrazem był ostatni wyraz tej informacji; i on brzmiał najgroźniej. Mama moja starała się w miarę przystępnie podać mi jego definicję, ale końcowe polecenie Mamy też było groźne: gdy w szkole będą cię pytać o dane ojca, podawaj jego imię, ewentualnie jego datę urodzenia oraz krótko informuj: zginął na wojnie; wszak wiele twoich koleżanek i kolegów, to sieroty lub półsieroty. I pamiętaj, nic więcej!   

A w październiku 1952 r. na Cmentarzu Komunalnym w Cieszynie, na polecenie ówczesnych władz, został zlikwidowany grób ojca Mamy – Daniela Melchera (21.10.1894-11.06.1932), przodownika Policji Województwa Śląskiego, ochotnika III Powstania Śląskiego, odznaczonego Śląską Wstęgą Waleczności i Zasługi klasy I, Medalem pamiątkowym za wojnę 1918-1921, Medalem dziesięciolecia odzyskanej niepodległości (1918-1928), Odznaką honorową za „Obronę Śląska Cieszyńskiego (1919) oraz Odznaką pamiątkową „Krzyż cnocie wojskowej”, a pośmiertnie – w dniu 16 marca 1937 r. – Medalem Niepodległości. Dziadek Daniel zmarł w Szpitalu Miejskim w Cieszynie, w wyniku komplikacji po jakiejś akcji pościgowej, podczas której został postrzelony. Lekarze nie byli w stanie go uratować. W roku 2012 miał się ukazać pierwszy tom Słownika biograficznego funkcjonariuszy Policji Województwa Śląskiego 1922-1939, a w następnym roku – jego tom drugi, ze zdjęciem i notą biograficzną mojego Dziadka Daniela (autorstwa Pana Grzegorza Grześkowiaka, członka Zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Rodzina Policyjna 1939 r.). Do dziś nie znam powodów wstrzymania publikacji tak bardzo ważnego pomnika pamięci. W czerwcu 2017 r. minęła kolejna, już 95. rocznica powrotu części Górnego Śląska do Polski oraz 95. rocznica utworzenia Policji Województwa Śląskiego. I nadal cisza. Na szczęście, od 2012 r. światło pamięci o Dziadku Danielu mogę już zapalać przy jednej z tablic epitafijnych umieszczonych przy Grobie Policjanta Polskiego w Katowicach, na której wyryto Jego imię, nazwisko oraz liczbę przeżytych przez Niego 37 lat.

Ponadto dane mi było doczekać dnia beatyfikacji Sługi Bożej Hanny Chrzanowskiej. Uroczystość ta odbyła się 28 kwietnia 2018 r. w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach. Być może, iż doczekam również Jej kanonizacji. Błogosławiona Hanna, prekursorka polskiego pielęgniarstwa domowego i parafialnego, jest bowiem nie tylko dla polskich pielęgniarek wzorem prawdziwej służby drugiemu człowiekowi.  
I tak oto toczą się nie tylko nasze dzieje, ale i dzieje wielu naszych Przodków, przy opisie których czasami potrafi znacznie zblednąć i ta potworna nasza trauma, której doznaliśmy we wczesnym dzieciństwie… Jednak i tę traumę, bezsprzecznie, też należy ocalić od niepamięci.
Dziękuję Zarządowi Stowarzyszenia Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 za podjęcie starań o jej godne upamiętnienie.
Z wyrazami szacunku i serdecznymi pozdrowieniami z Wrocławia
Hanna Langner-Matuszczyk
Wrocław, w dniach 16-19 grudnia  2017,  9-12 marca 2018 oraz 10 maja 2018    

    


 
Z naszej strony internetowej:
Oto komentarz p. Feliksa Maciunka o sytuacji bytowej Dzieci Powstania:     
Ostatnio rozgorzała dyskusja na temat nowelizacji IPN. W myśl tej ustawy sam IPN powinien zmienić swój stosunek do prześladowanych w czasie wojny Polaków. Mam 80 lat. W centrum Warszawy /Nowogrodzka róg Brackiej/ przeżyłem okupację, powstanie, potem był obóz przejściowy, tułaczka popowstaniowa /Przysieka, gm.Kozłów k.Krakowa/, tułaczka powojenna... Nigdy nie było szansy na powrót do Warszawy. W PRL początkowe lata nie sprzyjały takim warszawiakom jak moi rodzice: przynależność do AK, udział w powstaniu. Potem mój ojciec był członkiem ZBoWiD, matka nie zdołała zebrać odpowiednich dokumentów, na losy dzieci nikt nie zwracał uwagi. Dopiero pod koniec lat`70 akcja "Życia Warszawy" i wydawnictwo Czytelnik przypomnieli sobie o cywilnych dzieciach wojny. Jedno z zamieszczonych tam wspomnień jest mojego autorstwa. Na fakt wypędzenia dzieci z Warszawy nadal nikt nie zwracał uwagi.Jedynie Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie trochę mnie zauważyła i dostałem za wyrzeczenie się dalszych roszczeń 2 tysiące zł /w ratach/. Napisałem do Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, odpowiedziano mi, iż moje "...represje nie są represjami..." /cytat dosłowny/, gdyż taka jest ocena Instytutu Pamięci Narodowej. Zapisałem się do Kombatanckiego Związku Dzieci Wojny Rzeczypospolitej w Łodzi, tam komisja historyczna uznała mnie za represjonowanego, ale poza przynależnością do związku nic z tego nie wynika. W Israelu takiej oceny dokonuje "Foundation for the Benefit of Holocaust Victims in Israel". Z raportu, którego znacząca część dotyczy potrzeb i kosztów utrzymania, można się dowiedzieć, że w Izraelu ma żyć obecnie 193000 osób "Holocaust survivors" (ocalonych z Holocaustu). Warto przyczytoczyć definicję osoby "Holocaust survivor" z opracowania fundacji z 2004 roku: Jest to osoba, która żyła w jednym z krajów, który został podbity lub znalazł się pod bezpośrednim wpływem reżimu nazistowskiego [Nazi regime] w jakimkolwiek czasie pomiędzy 1933 i 1945 rokiem, wliczając w to osoby, które uciekły podczas nazistowskiego podboju [Nazi conquest]." ,,Dzieci Teheranu" chronione przez generała Władysława Andersa mają status ,,holocaust survivers,,! Są narody, które należycie pamiętają o swoich dzieciach, ale bywa też inaczej...


Ważny cytat:

– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.
                                                            

Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie

Halina Kałdowska                                                             Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz                             Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska                                                     Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski                                                             Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki                                        Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska                                       Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz                            Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński                                                            Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska                                                    Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk                                                         Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff                                                               Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak                                                Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński                                                             Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak                                               Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska                                      Biuletyn nr 34
Danurta Charkiewicz                                                       Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny                                                     Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński                                                  Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link)                                  Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz                                                         Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk                                          Biuletyn nr 39



Pożyteczne Linki:

Rachunek Bankowy Stowarzyszenia za okres 30.04.2018 - 31.05.2018
30.04.2018             5793,69 PLN
31.05.2018             5733.69 PLN
40 dolarów kanadyjskich
200 dolarów amerykańskich.