9 wrz 2020

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 56, lipiec, sierpień 2020

Z życia Stowarzyszenia

Co warto przeczytać

Szanowni Czytelnicy, oddajemy do waszych rąk 56 numer naszego biuletynu. W tym wydaniu zachęcamy do przeczytania:
  • relacji z obchodów wybuchu Powstania Warszawskiego z parku Dreszera na Mokotowie
  • nowych wpisów w naszej bazie wspomnień:
  • myśli o przemijaniu Jerzego Bulika
  • kontynuacji na temat pewnego adresu w Al. Jerozolimskich w ramach publikacji dotyczących śladów PW w Warszawie,
  • ciekawych felietonów naszych stałych redaktorów  dotyczących rocznicy Bitwy Warszawskiej 1920 r. oraz historii pandemii sprzed 100 lat.

Baza naszych wspomnień

Wzbogaca się baza Naszych wspomnień - opublikowaliśmy dwa kolejne wpisy wspomnieniowe. Serdecznie zachęcamy do dzielenia się z nami tymi unikalnymi informacjami - chętnych  zapraszamy do kontaktu na nasz adres e-mail. Dzięki wolontariuszom możemy pomóc w ich digitalizacji, a nawet spisaniu.

1 sierpnia 2020 – hołd Powstańcom Warszawskim 1944 roku

1 sierpnia 2020 roku Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego obchodziło rocznicę
wybuchu Powstania Warszawskiego. Kolejny rok z rzędu złożyliśmy wiązankę kwiatów przy pomniku Mokotów Walczący w parku im. gen. Orlicz-Dreszera na Mokotowie. Panujący wokół covid zmusił organizatorów do zrezygnowania z oprawy reprezentacyjnej oddziałów wojska, policji, Straży Miejskiej i orkiestry. Nie mniej każdej organizacji przy składaniu kwiatów towarzyszyła asysta żołnierzy  lub strażników miejskich. Przy pomniku pełnili wartę przedstawiciele wojska, Straży Miejskiej i Harcerstwa.



Po złożeniu kwiatów zebraliśmy się w kawiarence 20 m od pomnika. W tym roku wielu członków zrezygnowało z uczestnictwa w spotkaniu ze względu na pandemię.


Od lewej: E. Puzyńska, H. Gniadek, Z. Plebanek, 
E. Chrzanowska, T. Świątek, W. Łukasik, 
J. Kijkowski, Z. Puzyński


                Od lewej E. Chrzanowska, T. Świątek, W. Łukasik, J.Kijkowski, 
Z. Puzyński, E. Puzyńska, A. Smoleniec, H. Gniadek, Z. Plebanek

Nieobecność pełnego składu Zarządu i uszczuplenie ilości członków ze stałego trzonu „zawsze aktywnych i obecnych” spowodowało (pandemia!),  że odłożyliśmy sprawę wyboru nowego przewodniczącego na miejsce śp. Andrzeja Olasa.

Krótkie wspomnienie o Jego wkładzie w Założenie SDP1944 i Jego aktywności przez kilka lat istnienia Stowarzyszenia przedstawił W. Łukasik.  Przedstawiono zmiany w edycji Biuletynu, sprawozdanie merytoryczne i finansowe z działalności SDP1944 za 2019 r.
Zbigniew Puzyński opowiedział o swoich staraniach o uzyskanie statusu poszkodowanego.



Sławomir Kuczyński - dziecko Powstania z Czerniakowa z ul. Przemysłowej. Ciekawie i obszernie wspominał przeżycia swoje, rodziny i znajomych z sierpnia i września 1944 roku.

Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego

  Tylko 24 lata od Bitwy Warszawskiej do Powstania Warszawskiego

Szkoda bohaterów.  W sierpniu 2020 mija 100 lat od zwycięskiej Bitwy Warszawskiej pod Radzyminem i 76 lat od Powstania Warszawskiego. Tylko 24 lata dzieliło te krwawe bitwy Polaków, w których najwięcej zginęło młodzieży. Ale nie tylko oni zginęli, także nie ujrzeli tego świata ich potomkowie. Ich liczbę można oszacować na kilkaset tysięcy w 2020. Do tego trzeba dodać młodzież szwoleżerską z Powstania Listopadowego, od którego minęło 190 lat. Teraz ich potomków brakuje w III RP. Czy trzeba było tak ginąć? Jest to temat do dyskusji w upalny sierpień w 2020 podobny jaki był w 1944, który pamiętam i czytelnicy tego Biuletynu.

Czy Wyprawa Kijowska 100 la temu była konieczna? Po 123 latach braku zorganizowanego państwa polskiego zaatakowaliśmy byłe Imperium Rosyjskie z planem utworzenia sfederowanego państwa z byłych zniewolonych państw. Świetny plan Józefa Piłsudskiego, do którego natchnął go zapewne krajan Adam Mickiewicz poległ, ponieważ „mierzyliśmy siły na zamiary” a „nie zamiar podług sił”.  W rok zorganizowaliśmy ponad stutysięczne wojsko inwazyjne tyle, że nam los nie sprzyjał bowiem w wojnie tej brały udział 4 niezależne politycznie od siebie armie jak Czerwonych, Białych i Ukraińska Petlury oraz Polska. Wkrótce wskutek braku zgody na sojusze, każda z tych armii (głupio) walczyła z trzema pozostałymi. Na domiar złego Francja chciała, by Rosja jakiegokolwiek „koloru” była znów silna i była przeciw wagą dla Niemiec. Nie pomagała Polsce. Jej stoczniowcy odmawiali ładowania broni dla Polski. Zapatrzeni na Wschód straciliśmy Zachód w tym Zaolzie i przyjaźń z bratnimi Czechosłowakami, której zabrakło w 1939.  Gdyby nie bezpłatna pomoc Węgier w postaci 100 milionów naboi i różnej broni, WP nie miałoby czym strzelać i z czego.   

Kontratak Czerwonej Armii. Lenin szedł za ciosem po Rewolucji 1917 r. i planował „wyzwolić” Niemcy i Włochy od imperialistycznej polityki, na co liczyły bardzo aktywne komórki komunistyczne w tych krajach. W tym czasie nawet Adolf Hitler na krótko brał w nich udział, ale wycofał się, ponieważ nie widział dla siebie przyszłości w tym ruchu. Na przeszkodzie stała tylko Polska. Trzeba było ją „przeskoczyć” idąc od północy na Berlin. Być może gen. Tuchaczewski by doszedł do celu, gdyby nie Stalin, który był wpływowym szefem politycznym zaplecza. Wiedział, że jak Tuchaczewski wygra to zostanie najważniejszym sowieckim politykiem. I on nie będzie miał żadnych szans na przywództwo. Nie mógł do tego dopuścić i sabotował dostawy zaopatrzenia na czas oraz opóźniał wsparcie głównych sił kawalerią Budionnego. Tymczasem Budionny mordował polskich żołnierzy w szpitalach a Polacy mu się rewanżowali i nie mieli litości dla jeńców. Za co przyjdzie cierpieć później.

Manewr znad Wieprza. Spowodował zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej i wiele politycznych rozgrywek w polskiej polityce, która m.in. doprowadziła do utworzenia ciężkiego więzienia Berezy Kartuskiej, w której m.in. znalazł się gen. T. Rozwadowski współautor planu owego manewru (podtruwany, zmarły zaraz po wypuszczeniu z niej) a premier Wincenty Witos, który nie przyjął dymisji J. Piłsudskiego przed owym Manewrem a potem mu zwrócił owy dokument - musiał wyemigrować z Ojczyzny i wielu innych z nim. Trzeba dodać, że za tym zwycięstwem m.in. stoi rozszyfrowanie komunikatów radiowych Czerwonych przez matematyka por. Jana Kowalewskiego oraz przechwycenie radiostacji wroga pod Ciechanowem przez ugrupowanie gen. Sikorskiego, któremu potem Marszałek nie mógł tego „wybaczyć” i odstawił na bok. Czym późniejszy premier Rządu Londyńskiego zrewanżował się wysłaniem „Piłsudczyków” na wyspę Wężów i izolował ich od działań wojennych WP w II WŚ. Otrzymywali 50% żołdu.

Rewanż Stalina.  Stalin nie zapomniał gen. Sikorskiemu jego roli w rozszyfrowaniu sowieckiej komunikacji. Miał mu za złe, że chce zbliżenia z ZSRR, kiedy już był szykowany PKWN oraz głośno wypominał zbrodnię w Katyniu. Moim zdaniem Sowieci go zamordowali w Gibraltarze. Zapamiętał także niebranie sowieckich jeńców armii Budionnego do niewoli za jego zbrodnie nad polskim jeńcami i rannymi i odtąd traktował Polaków za wrogów. Czemu dał wyraz w sierpniu 1944, kiedy odmówił przyjścia z pomocą Powstańcom Warszawskim. Czy na tym zamyka się związek obu warszawskich bitew i wynikające trudne losy czytelników tego Biuletynu oraz felietonisty? Chyba nie.

Skutki Bitwy Warszawskiej (BW)
BW nie dopuściła do rozwoju komunizmu w Zachodniej Europie. Ale równie dobrze komunizm mógłby szybciej ponieść klęskę w wyniku choroby mamuciej, ponieważ był finansowo i organizacyjnie za słaby, aby dojść do Atlantyku i utrzymać się dłużej. Niemcy długo by nie odbudowali się po I WŚ i zapewne nie byłoby II WŚ oraz 6 mln zabitych obywateli polskich.

W latach 1919-1921 przebywał w Polsce kpt. Charles De Gaulle, przyszły prezydent Francji, który w tym czasie przez omal 2 lata uczył taktyki polskich oficerów niejako szykując ich do wojny z Rosją. Zwłaszcza, że był zaprzyjaźniony z M. Tuchaczewskim, kiedy znajdowali się w tym samym niemieckim oflagu jako jeńcy z I WŚ.  W lipcu i sierpniu 1920 roku został na krótko wcielony do polskiej jednostki bojowej i awansowany do stopnia majora WP. Za swoją postawę w operacjach wojskowych 29 lipca oraz 13 i 16 sierpnia 1920 (czyli brał udział w operacjach związanych z BW) został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari.

·Po wojnie De Gaulle czuł się winny za Francję, która nas opuściła w 1939 i przybył z oficjalną wizytą w 1967 do Warszawy, gdzie mocno w Sejmie poparł granicę na Odrze i Nysie oraz wypowiedział mocne zdanie „Niech żyje polski Śląsk”.  W jego rządzie było aż trzech „Polaków” – minister Spraw Wewnętrznych M. Poniatowski, minister Przemysłu M. Bokanowski, wiceminister Spraw Zagranicznych J. de Jankowski i minister ds. Badań Atomowych (Force de Frappe) G. Palewski. Ten ostatni po wojnie miał być ambasadorem Francji w ZSRR, ale Stalin się nie na niego nie zgodził i miał powiedzieć „mam dość Polaków”. 

Stalin po porażce w BW miał cichy respekt wobec Polaków i nie utworzył z Polski 17 republiki, ponieważ bał się, że Polacy mogą rozsadzić ZSRR od wewnątrz. Miał rację. Już z dwojga złego PRL było „lepszym” rozwiązaniem dla nas od 17 republiki.  

Prywatna nuta. Jeśli chodzi o osobistą nutę, moja Żona Irmina jest dumna, że mieszkała w tym samym mieszkaniu w Warszawie na Nowym Świecie (nad pewną znaną swego czasu cukiernią), gdzie okresowo przebywał kpt. De Gaulle. Natomiast moja matka Halina (wówczas młodziutka panna), za swój sukces uważała tańczenie w drugiej parze na balu na Zamku z okazji wizyty marszałka Ferdynanda Focha w 1923 z okazji odsłonięcia pomnika francuskiego i polskiego marszałka Józefa Poniatowskiego. Natomiast niżej podpisany niejako też pod francuskimi wpływami (po stażach u BULLA w Paryżu w 1962 i 1964) wprowadził do publicznej przestrzeni francuski termin l’informatique, dzięki któremu polscy specjaliści w tej dziedzinie nazywają się informatykami. Jest ich ponoć już ćwierć miliona i parę milionów amatorów-informatyków. Vive la France et la Pologne.  

 Prof. Andrzej Targowski (Los Angeles)
                                      Honorowy Prezes Stowarzyszenia Dzieci Powstania Warszawskiego 1944

Pandemia "hiszpanki" 1916 - 1920

Wielu z nas nie wie, że dożyliśmy czegoś, co jest dokładnym powtórzeniem z naszej historii. Nie jest to powód do uspokojenia, że oto przeżywamy zjawisko cykliczne, powtarzające się w świecie. Epidemie faktycznie dotykały Europę i inne kontynenty w różnych okresach, zawsze niespodziewanie, zawsze więc były zaskoczeniem. Nigdy też nie poradzono sobie z nimi w sposób zorganizowany. Naturalnie walczono z nimi na miarę ówczesnej wiedzy, starano się nawet przed nimi uciec, a jednak trzeba było po prostu cierpliwie poczekać na ich wygaśnięcie. Po nich następował okres żałoby, porządków, odbudowywania egzystencji przez tych, co przeżyli i tych, co wyzdrowieli. Pozostawał chaos ekonomiczny i społeczny, bowiem epidemie jednakowo traktowały bogatych, jak i biednych. Kto miał odporność na epidemiczną chorobę, ten przeżywał, co długo przypisywano zaklinaniu, żarliwym modłom w intencji przeżycia, a nawet czarom.


Przechodnie na ulicach wielkich metropolii (1916)

Pacjenci w ówczesnych szpitalach w otoczeniu personelu medycznego (1918)


My tego nie pamiętamy, ale w 1918 roku podobną epidemię przeżyli nasi dziadkowie i rodzice. Ci ostatni, jako małe dzieci – chorobę tę nazwano wtedy hiszpanką, bo miała się rozprzestrzenić z Półwyspu Iberyjskiego na cały świat. Jednak pierwszy przypadek grypy nazwanej „hiszpanką”, według angielskiego epidemiologa dr Jeromy Browna, autora książki o tej chorobie, odnotowano już w 1916 roku w miejscowości Etaples we Francji, skąd nie wykluczone, że epidemia została zawleczona do Hiszpanii. Kolejny przypadek miał miejsce 4 marca 1918 roku w hrabstwie Haskell (stan Kansas – USA), gdzie do dr Loringa Minora, ordynującego w bazie wojskowej w Fort Riley, zgłosił się kucharz Albert Gitchell z ponad 40 stopniową gorączką. Doktor stwierdził, że chory cierpi na jakąś wyjątkowo zaraźliwą postać nieznanej dotychczas grypy, która poza wysoką temperaturą objawia się uporczywym, nawracającym kaszlem oraz kichaniem. Wkrótce liczni chorzy pojawili się nawet na Alasce, a poza Stanami w całej dotkniętej jeszcze wojną światową Europie. Ogniska zachorowań dotyczyły głównie skupisk żołnierzy, koszarowanych w wyjątkowo nieprzystosowanych warunkach, miejscach przypadkowych, nie zawsze w namiotach, a często wprost w okopach. Okazało się, że ta grypa przechodzi szybko w ostre, nieżytowe zapalenie płuc, a chorzy mający takie objawy u początku choroby nie mają szans na przeżycie. „Hiszpanka” zaczęła zbierać niesamowite żniwo, pewnie też z powodu lekceważenia jej przez ówczesne społeczeństwa. W wielkich miastach odbywały się różne zgromadzenia, nie zawsze bywały to jakieś imprezy, bo podczas trwającej wojny nie bardzo się bawiono. Jednak w krajach wcześniej zniewolonych, w których w wyniku podpisania rozejmu 11 listopada 1918 roku w Lasku w Campiégne pod Paryżem, pojawiły się – podobnie jak dla Polaków - szanse na odzyskanie niepodległości, organizowane były potężne manifestacje patriotyczne, podczas których pojawiali się agitatorzy z wojska, czasem dezerterzy, bądź delegaci polityczni. Epidemia po takich masowych zgromadzeniach przybierała na sile. Z Europy epidemia grypy trafiła do Afryki Północnej, a także do odległej Australii. Zgony następowały nawet nagle, bez wcześniej znamionujących chorobę charakterystycznych symptomów. Dopiero wówczas, szczególnie w bogatych krajach, których wojna nie zrujnowała, zaczęto bić na alarm, wprowadzono stosowanie masek na twarze. Bardzo zresztą podobnych do tych współcześnie stosowanych. Z oglądu fotografii z tamtego okresu wynika, że owe maseczki głównie chroniły nos, a nie łącznie usta i nos, takie stosowali wtedy wyłącznie medycy.  

Nawet, gdy w czerwcu 1918 roku doniesiono z Chin, że zachorowało tam 20 tys. osób, świat się specjalnie tym faktem nie przejął. Uważano, że wprowadzenie maseczek wystarczająco chroni przed złapaniem wirusa, że to wszystko, co można zrobić zapobiegając pandemii. Skwitowano to stwierdzeniem, iż ludzkość zawsze się borykała z chorobami, które trzeba leczyć, ale nade wszystko przeczekać aż same wygasną! Według ostrożnych szacunków uważa się, że w wyniku szalejącej w świecie epidemii „hiszpanki” zmarło 40 mln ludzi. Jednak cytowany przeze mnie dr Jeromy Brown uznał, iż naprawdę zmarło 50-100 milionów, co czterokrotnie przewyższyło liczbę żołnierzy, którzy zginęli na frontach pierwszej wojny światowej, wówczas nazywanej wielką, bo kolejnej jeszcze wtedy nie przewidywano. Liczbę  żołnierzy, którzy zginęli, oszacowano na 20-22 mln.

Faktycznie „hiszpanka” wygasła i u nas, raczej samoistnie, ale wypada wspomnieć, że mimo mizerii we wszystkich dziedzinach i wszechobecnej biedy, mieliśmy szczęście, że się nie rozprzestrzeniła, chociaż zebrała ofiary, a nasi lekarze już wtedy odnieśli nad nią pewne sukcesy w wyprowadzeniu z niej nie małej liczby pacjentów. Osiągnęliśmy jako kraj swoje - nade wszystko niepodległość, którą jeszcze musieliśmy sobie wywalczyć, następnie wyjść z potężnego kryzysu ekonomicznego, a kiedy wyszliśmy na prostą -  zagroził nam kolejny kataklizm – II wojna światowa.

Załadunek pacjenta (1918)

Obecnie obserwujemy podobne zjawisko, po stu latach zaatakowała nas choroba epidemiczna, odrobinę podobna do tamtej, nazwanej „hiszpanką”. Jednak znacznie niebezpieczniejsza, bo już na początku po jej pojawieniu się epidemiolodzy przestali ją nazywać grypą, ale wprost ostrym zapaleniem płuc, które przy dotychczas występujących postaciach grypy mogło wystąpić, ale nie koniecznie występowało. Starano się jemu zapobiec, nie doprowadzać, żeby nim kończyła się choroba. Tym razem jest wyraźnie inaczej. Atakowane są płuca, pojawia się kaszel, który szybko blokuje swobodne oddychanie, zwalnia akcję serca, upośledza reakcję na zapach (upośledzenie powonienia) i smak.

Chorzy w jednym z Angielskich szpitali - 1918

Amerykanie zwykli mawiać, że mądrość przychodzi wraz z utratą złudzeń, ale to jest przysłowie nie nasze, a my ostatnio nie lubimy cudzoziemców. Wkrótce okaże się, czy opanujemy pandemię, czy sama wygaśnie i zostawi nas w spokoju. Jednak wszystko będziemy faktycznie mieć pod kontrolą, kiedy wynajdziemy leki na wszystkie choroby trapiące ludzkość, a to raczej nigdy nie nastąpi. Bez przerwy ludzkość będzie pracować nad wynalezieniem czegoś, co stanie się albo antidotum na chorobę, albo biciem rekordu w jakiejś niezgłębionej jeszcze dziedzinie. Problemem ciągle staje się niewiedza, mimo postępu nauk. Na tę chwilę entuzjazmujemy się testami pomagającymi w wykrywaniu przypadków choroby na uporczywego wirusa zwanego koronawirusem, pracujemy nad szczepionką, ale za chwilę będzie to już coś zgoła innego, bo epidemie przemijają, wyjdziemy z kwarantanny i zajmiemy się też sprawami nurtującymi nasze środowisko – o czym będzie następny tekst.

Tadeusz Władysław Świątek

Przeciętność

Oglądałem ostatnio film, którego bohater czuje się nieszczęśliwy, gdyż w życiu, które ma już w dużej mierze za sobą, okazał się średniakiem, nie wzniósł się ponad przeciętność. Uświadomiłem sobie wtedy, że podobnie czuje wiele ludzi. Dylematy tego rodzaju przeżywają również niektórzy młodzi; nie akceptują oni perspektywy zwyczajnego życia i szamoczą się na różne sposoby, niekiedy sztucznie i na siłę, aby w ich przypadku przebiegało ono inaczej niż u wszystkich wokół. Ktoś taki zdarzył się nawet w kręgu moich znajomych.

Myślę, że trzeba tu rozróżnić dążenie do tego by coś osiągnąć i dążenie do tego by stać się nieprzeciętnym. Pierwsze jest pozytywną siłą motoryczną naszego życia, a drugie, chociaż też pobudza do działania, jednak jest wewnętrznie puste. Myślę, że można zidentyfikować parę czynników składających się na tę drugą postawę. Wola wyróżnienia się z wielkiej masy, którą jako ludzie stanowimy. Potrzeba, abyśmy w społeczności w jakiej żyjemy zostali jakoś zauważeni. Chęć pokazania, że jest się kimś specjalnym, lepszym niż wszyscy inni. A również drzemiąca w nas tęsknota za jakąś formą nieśmiertelności. Jeżeli nie możemy jej osiągnąć w naszym życiu (nie rozpatruję tu nieśmiertelności oferowanej przez różne religie), to chcielibyśmy przynajmniej zostawić po sobie jakiś trwały ślad.

Myślę, że usiłowania zmierzające do osiągnięcie jakiegoś szczególnego statusu, rozciągającego się poza nasze życie, pozwalają ten cel osiągnąć jedynie w nadzwyczaj rzadkich przypadkach. A jeśli już taki status zostaje przez kogoś osiągnięty, to zwykle nie jest on celem, lecz niezamierzonym, nieuświadamianym sobie produktem ubocznym czyjejś działalności. Myślę, że „normalnie” ślad naszego istnienia zanika i że jest to naturalny element naszej egzystencji, wspólny dla wszystkiego, co żyje. O tym zanikaniu świadczy fakt, że z pośród miliardów ludzi, którzy żyli przed nami na świecie, a zawężając pole obserwacji, w naszym kręgu kulturowym albo w naszym narodzie, tylko bardzo nieliczne jednostki zostawiły po sobie trwały ślad. Jednak liczba tych ludzi w stosunku do wszystkich, którzy przewinęli się przez ziemię jest znikoma. Myślę, że to bardzo wyraźnie pokazuje, iż przeciętność jest normą naszego istnienia, a wszelka, a szczególnie wielka nieprzeciętność (taka przez duże „N”), występuje niesłychanie rzadko, im większa tym rzadziej. Ci z Państwa, którzy znają rozkład statystyczny Gaussa wiedzą o tym, że taka właśnie prawidłowość występuje w wielkich zbiorach.

Myślę, że w tym miejscu konieczne jest podkreślenie różnicy między dążeniem do pozostawienia po sobie śladu, a dążeniem do tego, by dać światu coś z siebie, aby zostawić tenże odrobinę lepszym niż się go zastało. W tym drugim przypadku nie chodzi o zrobienie śladu, lecz o zrobienie czegoś pozytywnego. Ewentualny ślad jest wspomnianym wyżej produktem ubocznym.

Idąc dalej zacząłem zastanawiać się nad tym, czy osiągnięcie przeciętności można uznawać za życiową klęskę i doszedłem do wniosku, że jest to niesłuszne. Przecież nie można uznać za życiowe niepowodzenie zdobycie przeciętnego wykształcenia, posiadanie pracy dającej przeciętną satysfakcję i przeciętne dochody, założenie typowej przeciętnej rodziny i uprawianie typowego przeciętnego stylu życia. Oczywiście oznacza to co innego w przypadku np. lekarza, robotnika budowlanego, czy aktorki. Każda grupa społeczna czy zawodowa ma swoją przeciętność.

Myślę, że brak zadowolenia z dojścia do takiego stanu (przeciętności) bierze się głównie stąd, iż jest on podobny do tego, jaki jest udziałem wielu ludzi żyjących wokół nas. A jeśli chcemy koniecznie jakoś się wyróżnić, oceniamy wtedy negatywnie to, co osiągnęliśmy, bo jest to podobne do tego, do czego doszli inni. Takie spojrzenie wynika z uświadamianej lub nieuświadamianej sobie chęci (potrzeby) wywyższenia się i jest przez to błędne.

Myślę, że jeżeli przeciętne życie podda się neutralnej rzetelnej ocenie to rezultat jej będzie jak najbardziej pozytywny. Okaże się, że to nie jest „tylko”, ale „aż” przeciętne (wiele ludzi do takiego nie dochodzi). I taka ocena nie jest równoznaczna z aprobatą postawy minimalistycznej. W takim życiu jest bowiem miejsce na aktywność, na zaspakajanie własnych marzeń, pragnień i ambicji. Jednak nie w celu wyrwania się z przeciętności (bo to nie jest życiowe niepowodzenie), ale w celu spełnienia się. Moja  konkluzja: przeciętne życie to dobre życie, powód do radości i satysfakcji, a nie do zgryzoty i poczucia niższości.

Jerzy Bulik

Pozwolę sobie na osobiste parę słów dotyczących autora poniższego artykułu - Jerzego Bulika. Pan Jerzy jest naszym hybrydowym członkiem - zgodnie z nomenklaturą z książki Andrzeja Olasa i Andrzeja Targowskiego "Hybrydowi Polacy (2018). Czyli tacy, którzy od wielu lat mieszkają za granicą,  Są oni tym pokoleniem, które bez żadnych formalności podróżuje do i z Polski tym bardziej, że bijące serce pozostawili w Ojczyźnie.

Jerzy Bulik jest Dzieckiem Powstania z ul. Królewskiej 27. 

Przeżycia Dziecka Powstania - mojego brata z Królewskiej 29 spotkały się z bardzo wnikliwym komentarzem dwóch czytelników Biuletynu - Andrzeja Komorowskiego i właśnie Jerzego Bulika. Jerzy dołączył nawet odręczne rysunki planu tego rejonu. Uwagi te stały się dla mnie niezwykle ważne, gdyż jako dziecku dane mi było widzieć tylko postrzępione ściany tych kamienic z doczepionymi resztkami rur kanalizacyjnych. Dla Jerzego te rysunki to także powrót pamięcią do nieistniejącego obszaru dzieciństwa. Jestem Jerzemu i Andrzejowi niezwykle wdzięczny za przyczynki do  historii mojej rodziny.

 Poniższy tekst krążył w poczcie internetowej założycieli Stowarzyszenia, aż dotarł z pozytywnymi opiniami do Biuletynu do Warszawy.  Autorowi dziękuję za zgodę na jego publikację.

                                                                                                                                             Wojciech Łukasik

 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz