5 lis 2023

Zdarzenia i zmyślenia - Rozdział 4 - "Saga rodzinna"

– Dzisiaj opowiem o rodzinie Piotrowskich – powie­działa Klara.

Regina odstawiła filiżankę i usadowiła się wygod­niej.

– Zosia, ta co to „konfiturek nie jadła”, dorosła i wy­szła za mąż za Stanisława. Dochowali się czwórki dzieci. Najstarsza była Janina, następnie Włodzimierz, który otrzymał imię po starszej siostrze matki Włodzimierze. Stanisław nie lubił szwagierki, co przejawiało się w tym, że syna wołał imieniem Prokop.

 

Zofia Piotrowska z domu von Vollmer z mężem Stanisławem Piotrowskim oraz dziećmi:Janiną, Włodzimierzem, Amelią i Jeremim

– Coś mi to przypomina – wtrąciła Regina. – W na­szej rodzinie jest podobnie. Ja nazywam wnuczkę Paulin­ką, a moja synowa Lucynką.

– Sytuacje rodzinne, jak widać, się powtarzają. Wra­cając do rodziny Piotrowskich, młodsze rodzeństwo miało już bardziej oryginalne imiona: Jeremi i Amelia. To zdję­cie pochodzi prawdopodobnie z początku wieku dwudzie­stego, ale tu mam kłopot z datami. Nie bardzo wiadomo, kiedy kto się urodził. Janina podobno była z tysiąc osiem­set dziewięćdziesiątego ósmego, a Amelia z tysiąc dzie­więćset dwunastego. Problem w tym, że jedyny rzetelny dokument z datą urodzenia dotyczy Włodzimierza i jest to kronika sejmowa. Po odzyskaniu przez Polskę niepodle­głości Włodzimierz został posłem na sejm i w odpowied­niej rubryce dokumentu pochodzącego z tamtych lat od­notowano, że urodził się w tysiąc osiemset dziewięćdzie­siątym czwartym. Musiałby zatem być starszy od Janiny.

– Zdjęcie temu najwyraźniej przeczy.

– Właśnie. Podejrzewam, że siostry po wojnie pouj­mowały sobie lat, korzystając z ogólnego bałaganu w od­powiednich archiwach.

Wróćmy jednak do zamierzchłych czasów zaborów. Rodzina często zmieniała miejsce zamieszkania, bo jej głowa, czyli ojciec rodziny miał charakter zapalczywy i ła­two wchodził w konflikt z pracodawcą, a pracodawcą z re­guły był ktoś nadzorujący liceum, w którym Stanisław udzielał lekcji matematyki. Ziemie polskie zaboru rosyj­skiego były rozległe, było w czym wybierać i rodzina czę­sto zmieniała miejsce zamieszkania. Zawsze to jednak były szkoły, przy których, lub w których znajdowali za­kwaterowanie. Amelia za każdym razem próbowała się ja­koś urządzić w nowej sytuacji. Najbardziej lubiła wakacje, bo wówczas wybierała sobie jakąś klasę i urządzała się w niej samodzielnie.

Z biegiem lat Stanisław piastował stanowiska dyrek­torów szkół, gdzie też wykładał, ale to wcale nie zmniej­szało zatargów z personelem. O zatargach w samej rodzi­nie kroniki milczą, wiadomo jednak, że dzieci kochały matkę, ale podziwiały ojca, który imponował im wykształceniem.

Zofia ukończyła jedynie szkołę prowadzoną przez za­konnice i wiedza, jaką posiadła najlepiej, to były żywoty świętych. Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, to już było passé. Świat zachwycał się nowymi wy­nalazkami. Stanisław przepowiadał czasy, w których ope­ry będzie można słuchać nie wychodząc z domu. Gdyby dożył naszych czasów, zdziwiłby się, że nie tylko słuchać, ale i oglądać można. Nie ma już niestety chętnych odbior­ców takiej sztuki.

– Jeśli, to co nam serwuje telewizja, można jeszcze nazwać jakąś sztuką, nie mówiąc już o tradycyjnych te­atrach – zauważyła Regina.

– Właśnie – zgodziła się Klara – dawniej sztuka aspirowała do wyżyn, a ludzie wykształceni pragnęli dzie­lić się swą wiedzą, pomagać w rozwijaniu talentów.

Córka Janina ukończyła uniwersytet moskiewski i została nauczycielką geografii. Długo tego zajęcia nie wy­konywała, bo kiedy wyszła za mąż za nadleśniczego Edwarda Dmowskiego, zamieszkali w leśniczówce nieda­leko Słonima. Mieszkali tam z dwojgiem pociech Krysią i Jędrusiem aż do pamiętnego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, kiedy to Armia Czerwona „wyzwoliła” ich wywożąc na Syberię. Mąż Janiny został wcześniej aresztowano i nigdy nie udało się ustalić, gdzie go Rosjanie zamordowali.

Z kolei Włodzimierz Piotrowski syn Zofii i Stanisła­wa ukończył Szkołę Dróg i Komunikacji w Moskwie. W ty­siąc dziewięćset dwudziestym wstąpił do Wojska Polskie­go. Po wojnie kierował Biurem Odbudowy w Wilejce. Był posłem na Sejm z ramienia PSL w kadencji tysiąc dzie­ięćset dwadzieścia dwa – dwadzieścia siedem. Ożenił się z Haliną. Mieli córkę Irenę przez najbliższych zwaną Lil­ką. Ich rodzinę spotkał podobny los, po wejściu bolszewi­ków. Włodzimierz zginął prawdopodobnie w Katyniu. Jego żonie Halince oraz ich córce udało się przeżyć wojnę i wrócić do Polski.

Jeremi, jako skromny pracownik Powszechnego Za­kładu Ubezpieczeń Wzajemnych, prawdopodobnie nie znalazł się na listach gestapo, ani NKWD, co uratowało mu życie. Wojnę przetrwał w Łukowie. Nigdy się nie oże­nił. Po rodzinie „odziedziczył” gosposię Wandzię. Takie to były czasy, w których ze służbą nie rozstawano się, stawa­ła się ona częścią rodziny.

Najmłodsza Amelia wstąpiła na Wydział Filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Literatura była jej pasją, każdą wolną chwilę spędzała z książką. Właśnie zaczęła pisać swoją własną powieść. Na razie trzymała to w ta­jemnicy. Notatki na luźnych kartkach poprawiała i prze­nosiła do brulionu. Kiedy powieść będzie gotowa, da ją do przepisania na maszynie, a później zaniesie do wydawnic­twa.

Studia próbowała godzić z pracą zarobkową na po­czcie, chociaż to zajęcie serdecznie ją nudziło, przeciwnie do Józefa jej przyszłego męża, którego tam poznała. On też utrzymywał się z pracy na poczcie, ale wszystko co ro­bił, robił starannie. Był starszy od Amelii i kiedy ona za­czynała studia, on już je ukończył na Wydziale Prawa Wyższej Szkoły Nauk Politycznych. Wolałby studia na po­litechnice, bo zawsze pociągało go majsterkowanie, ale ambicją wujka z Tarnowa były studia prawnicze. Polska Poczta i Telegraf była solidną państwową instytucją, w której warto było pracować.

Tam właśnie poznał Amelię, która wolała, żeby na­zywać ją Małgosią. W tamtych czasach nie było to imię popularne, ale Amelia zawsze była indywidualistką. Tu zaczyna się opowieść o wspaniałych i ciekawych latach dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz