– Dzisiaj opowiem o rodzinie Piotrowskich – powiedziała Klara.
Regina odstawiła filiżankę i usadowiła się wygodniej.
– Zosia, ta co to „konfiturek nie jadła”, dorosła i wyszła za mąż za Stanisława. Dochowali się czwórki dzieci. Najstarsza była Janina, następnie Włodzimierz, który otrzymał imię po starszej siostrze matki Włodzimierze. Stanisław nie lubił szwagierki, co przejawiało się w tym, że syna wołał imieniem Prokop.
Zofia Piotrowska z domu von Vollmer z mężem Stanisławem Piotrowskim oraz dziećmi:Janiną, Włodzimierzem, Amelią i Jeremim
– Coś mi to przypomina – wtrąciła Regina. – W naszej rodzinie jest podobnie. Ja nazywam wnuczkę Paulinką, a moja synowa Lucynką.
– Sytuacje rodzinne, jak widać, się powtarzają. Wracając do rodziny Piotrowskich, młodsze rodzeństwo miało już bardziej oryginalne imiona: Jeremi i Amelia. To zdjęcie pochodzi prawdopodobnie z początku wieku dwudziestego, ale tu mam kłopot z datami. Nie bardzo wiadomo, kiedy kto się urodził. Janina podobno była z tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego ósmego, a Amelia z tysiąc dziewięćset dwunastego. Problem w tym, że jedyny rzetelny dokument z datą urodzenia dotyczy Włodzimierza i jest to kronika sejmowa. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Włodzimierz został posłem na sejm i w odpowiedniej rubryce dokumentu pochodzącego z tamtych lat odnotowano, że urodził się w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym czwartym. Musiałby zatem być starszy od Janiny.
– Zdjęcie temu najwyraźniej przeczy.
– Właśnie. Podejrzewam, że siostry po wojnie poujmowały sobie lat, korzystając z ogólnego bałaganu w odpowiednich archiwach.
Wróćmy jednak do zamierzchłych czasów zaborów. Rodzina często zmieniała miejsce zamieszkania, bo jej głowa, czyli ojciec rodziny miał charakter zapalczywy i łatwo wchodził w konflikt z pracodawcą, a pracodawcą z reguły był ktoś nadzorujący liceum, w którym Stanisław udzielał lekcji matematyki. Ziemie polskie zaboru rosyjskiego były rozległe, było w czym wybierać i rodzina często zmieniała miejsce zamieszkania. Zawsze to jednak były szkoły, przy których, lub w których znajdowali zakwaterowanie. Amelia za każdym razem próbowała się jakoś urządzić w nowej sytuacji. Najbardziej lubiła wakacje, bo wówczas wybierała sobie jakąś klasę i urządzała się w niej samodzielnie.
Z biegiem lat Stanisław piastował stanowiska dyrektorów szkół, gdzie też wykładał, ale to wcale nie zmniejszało zatargów z personelem. O zatargach w samej rodzinie kroniki milczą, wiadomo jednak, że dzieci kochały matkę, ale podziwiały ojca, który imponował im wykształceniem.
Zofia ukończyła jedynie szkołę prowadzoną przez zakonnice i wiedza, jaką posiadła najlepiej, to były żywoty świętych. Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, to już było passé. Świat zachwycał się nowymi wynalazkami. Stanisław przepowiadał czasy, w których opery będzie można słuchać nie wychodząc z domu. Gdyby dożył naszych czasów, zdziwiłby się, że nie tylko słuchać, ale i oglądać można. Nie ma już niestety chętnych odbiorców takiej sztuki.
– Jeśli, to co nam serwuje telewizja, można jeszcze nazwać jakąś sztuką, nie mówiąc już o tradycyjnych teatrach – zauważyła Regina.
– Właśnie – zgodziła się Klara – dawniej sztuka aspirowała do wyżyn, a ludzie wykształceni pragnęli dzielić się swą wiedzą, pomagać w rozwijaniu talentów.
Córka Janina ukończyła uniwersytet moskiewski i została nauczycielką geografii. Długo tego zajęcia nie wykonywała, bo kiedy wyszła za mąż za nadleśniczego Edwarda Dmowskiego, zamieszkali w leśniczówce niedaleko Słonima. Mieszkali tam z dwojgiem pociech Krysią i Jędrusiem aż do pamiętnego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, kiedy to Armia Czerwona „wyzwoliła” ich wywożąc na Syberię. Mąż Janiny został wcześniej aresztowano i nigdy nie udało się ustalić, gdzie go Rosjanie zamordowali.
Z kolei Włodzimierz Piotrowski syn Zofii i Stanisława ukończył Szkołę Dróg i Komunikacji w Moskwie. W tysiąc dziewięćset dwudziestym wstąpił do Wojska Polskiego. Po wojnie kierował Biurem Odbudowy w Wilejce. Był posłem na Sejm z ramienia PSL w kadencji tysiąc dzieięćset dwadzieścia dwa – dwadzieścia siedem. Ożenił się z Haliną. Mieli córkę Irenę przez najbliższych zwaną Lilką. Ich rodzinę spotkał podobny los, po wejściu bolszewików. Włodzimierz zginął prawdopodobnie w Katyniu. Jego żonie Halince oraz ich córce udało się przeżyć wojnę i wrócić do Polski.
Jeremi, jako skromny pracownik Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych, prawdopodobnie nie znalazł się na listach gestapo, ani NKWD, co uratowało mu życie. Wojnę przetrwał w Łukowie. Nigdy się nie ożenił. Po rodzinie „odziedziczył” gosposię Wandzię. Takie to były czasy, w których ze służbą nie rozstawano się, stawała się ona częścią rodziny.
Najmłodsza Amelia wstąpiła na Wydział Filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Literatura była jej pasją, każdą wolną chwilę spędzała z książką. Właśnie zaczęła pisać swoją własną powieść. Na razie trzymała to w tajemnicy. Notatki na luźnych kartkach poprawiała i przenosiła do brulionu. Kiedy powieść będzie gotowa, da ją do przepisania na maszynie, a później zaniesie do wydawnictwa.
Studia próbowała godzić z pracą zarobkową na poczcie, chociaż to zajęcie serdecznie ją nudziło, przeciwnie do Józefa jej przyszłego męża, którego tam poznała. On też utrzymywał się z pracy na poczcie, ale wszystko co robił, robił starannie. Był starszy od Amelii i kiedy ona zaczynała studia, on już je ukończył na Wydziale Prawa Wyższej Szkoły Nauk Politycznych. Wolałby studia na politechnice, bo zawsze pociągało go majsterkowanie, ale ambicją wujka z Tarnowa były studia prawnicze. Polska Poczta i Telegraf była solidną państwową instytucją, w której warto było pracować.
Tam właśnie poznał Amelię, która wolała, żeby nazywać ją Małgosią. W tamtych czasach nie było to imię popularne, ale Amelia zawsze była indywidualistką. Tu zaczyna się opowieść o wspaniałych i ciekawych latach dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz