Rozdział 1 - Spadkobiercy
Stały przez chwilę naprzeciwko siebie w milczeniu, jakby każda z nich oceniała tę drugą, zanim padło pierwsze słowo.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała wreszcie Emilia.
- Nie szkodzi, proszę do środka – Klara gestem wskazała gościowi drzwi do pokoju, w którym na stole stał dzbanek z herbatą, już nie najgorętszą.
- W rozmowie telefonicznej wspomniała pani o włościach na terenie dzisiejszej Pragi. – Emilia rozsiadła się przy stole, na który wysypała zawartość torebki – O, jest – włączyła komórkę z zamiarem nagrania rozmowy.
- Czy na pewno chce pani usłyszeć wszystko, co o tym wiem? – upewniła się Klara.
- Oczywiście im więcej, tym lepiej.
- Może przygotuję coś do picia? Herbata ostygła, ale może…
- Nie zawracajmy sobie tym głowy. Proszę nalać i mówić – podsunęła Klarze włączoną komórkę, odgradzając od dzbanka, w którym herbata stygła jeszcze bardziej.
- W takim razie zacznę od samego początku. Ta historia zaczyna się w Bawarii, skąd pochodził ród barona von Vollmera. W połowie dziewiętnastego wieku była to zamożna rodzina, posiadająca między innymi fabrykę sztućców. Ludzie bogaci tamtych, i nie tylko tamtych czasów lubili dalekie podróże. Młody baron wybrał się do Indii, gdzie poznał piękną księżniczkę, z którą się ożenił. Ta przygoda przypomina nieco tę opisaną w „Osiemdziesiąt dni dookoła świata”. Trudno powiedzieć co było prawdą, a co jej lekkim naciąganiem, ale księżniczek w Indiach był dostatek, taki więc zbieg okoliczności nie powinien dziwić. Rodzina barona nie zaakceptowała jednak smagłej piękności i młodzi porzucili Bawarię na rzecz Polski, która formalnie nie istniała, ale w której duch tolerancji przetrwał nawet rozbiory. Z tego związku narodziło się dwóch synów. Jeden z nich ożenił się z Polką z domu Kielich. Panna Kielich miała konkurentów do ręki, lecz pech chciał, że byli to Rosjanin i Niemiec. Rodzina, która żyła pod zaborem rosyjskim uznała, że Niemiec będzie jednak mniejszym złem. Rosjanin byłby większym wrogiem, wydano więc córkę za Niemca.
- Rosjanie, to przecież Słowianie – wtrąciła Emilia.
- A jakie to ma znaczenie? Argument, że Rosjanom więcej wolno niż Niemcom, bo to Słowianie, powielano uporczywie za PRL. W tamtych czasach zsyłki na Sybir były bardzo świeżą historią. Wracając do von Vollmera, to nie miał on słodkiego życia z żoną Polką, gdyż po niemiecku nie miał z kim porozmawiać.
- Jak to? Tak zupełnie wyrzekł się swojego ojczystego języka?
- Prawie. Tylko modlił się z niemieckiej książeczki. Aha, jeszcze przemawiał w rodzimym języku do ukochanego psa.
- Dziwna rodzina – zawyrokowała Emilia.
- Nie sądzę, żeby w tamtych czasach była to rodzina jakoś specjalnie wyjątkowa. Z tego związku narodziły się dwie córki Włodzimiera i Zofia.
- Nawet z córkami nie mówił po niemiecku? Przecież warto, żeby dzieci uczyły się języków obcych – wtrąciła znowu Emilia.
- Matka dziewczynek uważała widocznie inaczej – odparła Klara i pochyliła się nad pudełkiem, z którego wydobyła starą fotografię. – Tu jest zdjęcie tej pary z Włodzimierą pierwszą z córek. Druga, Zofia, urodziła się dopiero za dwa lata, ale żadne zdjęcie z jej dzieciństwa się nie zachowało. Za to w przekazie rodzinnym pozostało powiedzonko: „Zosia konfiturek nie jadła”. Wzięło się stąd, że starsza siostra, korzystając z nieobecności rodziców, zakradała się wraz z młodszą do kredensu, gdzie łasowały łakocie, czego im zabraniano. Włodzimiera przestrzegała Zosię, żeby o tym rodzicom nie mówiła. Zosia tak gorliwie spełniała obietnicę dyskrecji, że występowała z odpowiednim oświadczeniem, zanim ktoś ją zdążył zapytać.
- Przejdźmy do rzeczy.
- Czyli?
- Do tego majątku na Pradze.
- O tym za chwilę. Kiedy panny dorosły, starsza Włodzimiera wyszła za ziemianina Zygmunta Cieślińskiego, a młodsza za Stanisława Piotrowskiego.
- Ziemianina – podchwyciła Emilia – tego z Grochowa?
- Nie. Z Grochowem powiązana jest rodzina Piotrowskich, chociaż Stanisław nie był już ziemianinem, tylko wykładowcą matematyki. Ale jego matka z domu Jasińska była podobno z tych Jasińskich posiadających majątek Grochów na peryferiach ówczesnej Warszawy – Klara znowu zajrzała do dużego kartonu stojącego na sąsiednim krześle i wyjęła z lekka pogniecioną fotografię, którą położyła na stole, obok nadal pustej filiżanki swej rozmówczyni.
Emilia wzięła do ręki pożółkłe zdjęcie
- T. Bonetti w Warszawie – odczytała nazwę firmy – ta fotografia wygląda na starszą od poprzedniej.
- Obydwie są z połowy dziewiętnastego wieku, ale ta pierwsza, to już czarno-biała kopia. Panna Jasińska nie najlepiej wyszła za mąż. Jej małżonek okazał się hazardzistą. Potrafił przegrać w karty nawet palto i wracać do domu zamiast dorożką, to biegiem dla rozgrzewki.
- Przegrał majątek żony?
- Tego nie wiem. Mieli dwóch synów, Kazimierza i Stanisława oraz córkę o imieniu Regina. Ta Regina była podobno ładna, ale za szczupła, przez co nie miała powodzenia i została starą panną.
- To tak jak moja teściowa.
- Też jest starą panną?
- Nie. Oczywiście nie to mam na myśli, tylko to staromodne imię. A co z tym posagiem? Może nie tyle ona, co posag był zbyt szczupły?
- O tym kroniki rodzinne milczą.
- Mniejsza o starą pannę sprzed stu pięćdziesięciu laty. Gdzie są dokumenty?
- Jakie dokumenty?
- No, czy zachowały się jakieś dokumenty potwierdzające prawo własności do Grochowa? Jeśli nie ma pani dokumentów do posiadłości na Pradze, to po co mnie pani wezwała?
- Ja panią!?
- No dobrze już. Skończmy tę niepotrzebną rozmowę.
- Przestaję rozumieć. To pani nie jest z wydawnictwa?
- Jestem prawniczką. Redaktorką w wydawnictwie jest moja teściowa. Notabene o tym właśnie staroświeckim imieniu.
- Czemu zatem zawdzięczam pani wizytę?
- Mniejsza o to – odparła nerwowo Emilia. – Aha, mogę ją z panią skontaktować. – dodała wstając.
- Dobrze by było.
Małgorzata Todd (C) 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz