3 mar 2022

Zdarzenia i zmyślenia - Rozdział 1 - Spadkobiercy

Rozdział 1 - Spadkobiercy

Stały przez chwilę naprzeciw­ko siebie w milczeniu, jakby każ­da z nich oceniała tę drugą, zanim padło pierwsze słowo.

- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała wreszcie Emilia.

- Nie szkodzi, proszę do środ­ka – Klara gestem wskazała go­ściowi drzwi do pokoju, w którym na stole stał dzbanek z herbatą, już nie najgorętszą.

Von Vollmerowie z córką

- W rozmowie telefonicznej wspomniała pani o włościach na terenie dzisiejszej Pragi. – Emilia rozsiadła się przy stole, na który wysypała zawartość torebki – O, jest – włączyła komórkę z zamiarem nagrania rozmowy.

- Czy na pewno chce pani usłyszeć wszystko, co o tym wiem? – upewniła się Klara.

- Oczywiście im więcej, tym lepiej.

- Może przygotuję coś do picia? Herbata ostygła, ale może…

- Nie zawracajmy sobie tym głowy. Proszę nalać i mó­wić – podsunęła Klarze włączoną komórkę, odgradzając od dzbanka, w którym herbata stygła jeszcze bardziej.

- W takim razie zacznę od samego początku. Ta histo­ria zaczyna się w Bawarii, skąd pochodził ród barona von Vollmera. W połowie dziewiętnastego wieku była to za­można rodzina, posiadająca między innymi fabrykę sztuć­ców. Ludzie bogaci tamtych, i nie tylko tamtych czasów lubili dalekie podróże. Młody baron wybrał się do Indii, gdzie poznał piękną księżniczkę, z którą się ożenił. Ta przygoda przypomina nieco tę opisaną w „Osiemdziesiąt dni dookoła świata”. Trudno powiedzieć co było prawdą, a co jej lekkim naciąganiem, ale księżniczek w Indiach był dostatek, taki więc zbieg okoliczności nie powinien dzi­wić. Rodzina barona nie zaakceptowała jednak smagłej piękności i młodzi porzucili Bawarię na rzecz Polski, która formalnie nie istniała, ale w której duch tolerancji prze­trwał nawet rozbiory. Z tego związku narodziło się dwóch synów. Jeden z nich ożenił się z Polką z domu Kielich. Panna Kielich mia­ła konkurentów do ręki, lecz pech chciał, że byli to Rosja­nin i Niemiec. Rodzina, która żyła pod zaborem rosyjskim uznała, że Niemiec będzie jednak mniejszym złem. Rosja­nin byłby większym wrogiem, wydano więc córkę za Niemca.

- Rosjanie, to przecież Słowianie – wtrąciła Emilia.

- A jakie to ma znaczenie? Argument, że Rosjanom więcej wolno niż Niemcom, bo to Słowianie, powielano uporczywie za PRL. W tamtych czasach zsyłki na Sybir były bardzo świeżą historią. Wracając do von Vollmera, to nie miał on słodkiego życia z żoną Polką, gdyż po niemiec­ku nie miał z kim porozmawiać.

- Jak to? Tak zupełnie wyrzekł się swojego ojczystego języka?

- Prawie. Tylko modlił się z niemieckiej książeczki. Aha, jeszcze przemawiał w rodzimym języku do ukocha­nego psa.

- Dziwna rodzina – zawyrokowała Emilia.

- Nie sądzę, żeby w tamtych czasach była to rodzina jakoś specjalnie wyjątkowa. Z tego związku narodziły się dwie córki Włodzimiera i Zofia.

- Nawet z córkami nie mówił po niemiecku? Przecież warto, żeby dzieci uczyły się języków obcych – wtrąciła znowu Emilia.

- Matka dziewczynek uważała widocznie inaczej – od­parła Klara i pochyliła się nad pudełkiem, z którego wydo­była starą fotografię. – Tu jest zdjęcie tej pary z Włodzi­mierą pierwszą z córek. Druga, Zofia, urodziła się dopiero za dwa lata, ale żadne zdjęcie z jej dzieciństwa się nie za­chowało. Za to w przekazie rodzinnym pozostało powied­zonko: „Zosia konfiturek nie jadła”. Wzięło się stąd, że starsza siostra, korzystając z nieobecności rodziców, za­kradała się wraz z młodszą do kredensu, gdzie łasowały łakocie, czego im zabraniano. Włodzimiera przestrzegała Zosię, żeby o tym rodzicom nie mówiła. Zosia tak gorliwie spełniała obietnicę dyskrecji, że występowała z odpowied­nim oświadczeniem, zanim ktoś ją zdążył zapytać.

- Przejdźmy do rzeczy.

- Czyli?

- Do tego majątku na Pradze.

- O tym za chwilę. Kiedy panny dorosły, starsza Wło­dzimiera wyszła za ziemianina Zygmunta Cieślińskiego, a młodsza za Stanisława Piotrowskiego.

- Ziemianina – podchwyciła Emilia – tego z Grocho­wa?

- Nie. Z Grochowem powiązana jest rodzina Piotrow­skich, chociaż Stanisław nie był już ziemianinem, tylko wykładowcą matematyki. Ale jego matka z domu Jasińska była podobno z tych Jasińskich posiadających majątek Grochów na peryferiach ówczesnej Warszawy – Klara znowu zajrzała do dużego kartonu stojącego na sąsiednim krześle i wyjęła z lekka pogniecioną fotografię, którą poło­żyła na stole, obok nadal pustej filiżanki swej rozmówczy­ni.

Emilia wzięła do ręki pożółkłe zdjęcie

- T. Bonetti w Warszawie – odczytała nazwę firmy – ta fotografia wygląda na starszą od poprzedniej.

- Obydwie są z połowy dziewiętnastego wieku, ale ta pierwsza, to już czarno-biała kopia. Panna Jasińska nie najlepiej wyszła za mąż. Jej małżonek okazał się hazardzi­stą. Potrafił przegrać w karty nawet palto i wracać do domu zamiast dorożką, to biegiem dla rozgrzewki.

- Przegrał majątek żony?

- Tego nie wiem. Mieli dwóch synów, Kazimierza i Stanisława oraz córkę o imieniu Regina. Ta Regina była podobno ładna, ale za szczupła, przez co nie miała powo­dzenia i została starą panną.

- To tak jak moja teściowa.

- Też jest starą panną?

- Nie. Oczywiście nie to mam na myśli, tylko to staro­modne imię. A co z tym posagiem? Może nie tyle ona, co posag był zbyt szczupły?

- O tym kroniki rodzinne milczą.

- Mniejsza o starą pannę sprzed stu pięćdziesięciu laty. Gdzie są dokumenty?

- Jakie dokumenty?

- No, czy zachowały się jakieś dokumenty potwierdza­jące prawo własności do Grochowa? Jeśli nie ma pani do­kumentów do posiadłości na Pradze, to po co mnie pani wezwała?

- Ja panią!?

- No dobrze już. Skończmy tę niepotrzebną rozmowę.

- Przestaję rozumieć. To pani nie jest z wydawnictwa?

- Jestem prawniczką. Redaktorką w wydawnictwie jest moja teściowa. Notabene o tym właśnie staroświec­kim imieniu.

- Czemu zatem zawdzięczam pani wizytę?

- Mniejsza o to – odparła nerwowo Emilia. – Aha, mogę ją z panią skontaktować. – dodała wstając.

- Dobrze by było.


Małgorzata Todd (C) 2020

 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz