Stowarzyszenie Dzieci Powstania
Warszawskiego 1944
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ):
10 2030 0045 1110 0000 0395 9950
Zaproszenie
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 w porozumieniu z Muzeum Powstania Warszawskiego i Instytutem Pamięci Narodowej organizuje sesję naukową „Powojenne losy Dzieci Powstania Warszawskiego.
Niewiele czasu, może tylko kilka lat, pozostaje do zebrania relacji o dalszym życiu ludzi dotkniętych w dzieciństwie wojenną traumą. Zebrane wspomnienia będą naszym dobrem narodowym, a zarazem będą wykorzystane w badaniach w dziedzinach historii i nauk społecznych.
Dzięki działaniom pana Jerzego Mireckiego w roku 2012 wydana została książka „Dzieci 44” zawierająca wspomnienia warszawskich dzieci z okresu powstania.
Dziś czas na uzupełnienie tych wspomnień.
Zapraszamy dzieci powstania do spisania swoich wspomnień z okresu powojennego.
Forma wspomnień może być całkowicie dowolna, tak samo jak okres czasu którego wspomnienia dotyczą. Może to być czas zaraz po zakończeniu Powstania a może to być relacja pokrywająca kilka dziesięcioleci. W miarę ich napływu wspomnienia będą udostępniane (za zgodą autora) w Biuletynie Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944, a po zakończeniu akcji zamierzamy spowodować wydanie ich w formie książkowej.
Prosimy o odpowiedź mejlową (nawet jeśli jest negatywna) – do przesłania jej wystarczy przecież kilka kliknięć.
Z Wyrazami Szacunku
Profesor Andrzej Targowski,
Honorowy Przewodniczący Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944,
Jerzy Mirecki,
Autor książki „Dzieci ‘44”,
Dr Andrzej Olas,
Dr Wojciech Łukasik,
Profesor Roman Bogacz,
Ewa Chrzanowska,
Maria Nielepkiewicz,
Za Zarząd Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.
Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.
Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, ciąg dalszy wspomnienia profesor Agnieszki Muszyńskiej, ostatni odcinek pracy Jerzego Mireckiego i wspomnienie pana Kazimierza Duchowskiego.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, ciąg dalszy wspomnienia profesor Agnieszki Muszyńskiej, ostatni odcinek pracy Jerzego Mireckiego i wspomnienie pana Kazimierza Duchowskiego.
25 LAT TEATRU LUZ - GRATULACJE DLA NASZYCH PRZYJACIÓŁ
Pamiętacie Państwo spektakl "Dzieci '44" w Muzeum Powstania Warszawskiego, pamiętacie jak nasze serca biły w zgodny ton? Teatr LUZ liczy już dwadzieścia pięć lat a spektakl oglądany był sześćdziesiąt razy. Minister Kultury wyróżnił zespół teatru okolicznościowym dyplomem. a my załączamy gratulacje dla całego zespołu, a specjalnie gratulujemy energii, talentu i wyobraźni szefowej zespołu p. Joannie Woszczyńskiej.
Pamiętacie Państwo spektakl "Dzieci '44" w Muzeum Powstania Warszawskiego, pamiętacie jak nasze serca biły w zgodny ton? Teatr LUZ liczy już dwadzieścia pięć lat a spektakl oglądany był sześćdziesiąt razy. Minister Kultury wyróżnił zespół teatru okolicznościowym dyplomem. a my załączamy gratulacje dla całego zespołu, a specjalnie gratulujemy energii, talentu i wyobraźni szefowej zespołu p. Joannie Woszczyńskiej.
Cele życia (według
podejścia filozoficznego) a Powstanie 1944
Już 73
lata minęły jak byliśmy dziećmi PW 44’, może warto zastanowić się jak mija nasze życie i czy
jest w nim jakiś sens? Dlatego przytoczę pewne myśli z mojego polskiego
manuskryptu książki Harnessing the Power
of Wisdom (2013), które każdy z nas „dzieci” znajdzie w nich odpowiedź dla swojego
życia po-powstaniowego.
Może Arystoteles (384-322 p.n.e.) miał rację, że jeśli ludzie nie znają celu swojego życia, to nie mogą podejmować mądrych decyzji. Wprawdzie w jego czasach życie ludzkie było mniej skomplikowane, niż jest obecnie, zwłaszcza w cywilizacji zachodniej. 2400 lat temu, celem człowieka było dożyć do następnego dnia, mieć coś do zjedzenia i nie dać się zabić, albo nie dać się pojmać, by nie zostać niewolnikiem. Wówczas przeciętna długość życia wynosiła około 25 lat.
Może Arystoteles (384-322 p.n.e.) miał rację, że jeśli ludzie nie znają celu swojego życia, to nie mogą podejmować mądrych decyzji. Wprawdzie w jego czasach życie ludzkie było mniej skomplikowane, niż jest obecnie, zwłaszcza w cywilizacji zachodniej. 2400 lat temu, celem człowieka było dożyć do następnego dnia, mieć coś do zjedzenia i nie dać się zabić, albo nie dać się pojmać, by nie zostać niewolnikiem. Wówczas przeciętna długość życia wynosiła około 25 lat.
W literaturze badań nad zarządzaniem znana jest hierarchia charakteryzująca życie człowieka, a mianowicie piramida Maslowa (1943), która uszeregowała potrzeby człowieka od najbardziej podstawowych do ogólnych, takich jak: potrzeby fizjologiczne (powietrze, woda, pożywienie, sen, seks prokreacyjny), bezpieczeństwa (ciała, rodziny, zatrudnienia, zasobów), miłości i przynależności (przyjaźń, rodzina, intymny seks), dobrego samopoczucia (zaufanie, osiągnięcia, respekt), samorealizacji (moralność, kreatywność, rozwiązywanie problemów). Pomimo że Abraham Maslow badał potrzeby takich ludzi, jak Franklin D. Roosevelt i Albert Einstein, nie wydaje się jednak, by ich najwyższym celem życia była samorealizacja.
Dlatego zaproponuję model hierarchii celów życia, jak na ryc.1.
Ryc. 1. Hierarchia celów życia, postrzegana przez autora
w XXI wieku.
Mądre życie.
Hierarchia celów życia zbudowana jest na założeniu, że podstawą awansowania i
osiągania coraz wyższych celów jest mądre życie. Model ten nie zawiera tezy Arystotelesa,
że człowiek spełniony, to człowiek szczęśliwy. Ponieważ życie człowieka może
być szczęśliwe, jeśli ma pozytywny bilans. Szczęście jest tak ulotne i
chwilowe, że nie można sobie wyobrazić, aby można było je osiągnąć na trwałe[i].
Oczywiście są wyjątki, ale bardzo nieliczne, dlatego każdy cel życia może być
osiągnięty przy tylko częściowym osiągnięciu szczęścia. Nieraz można osiągnąć
cel kosztem bycia nieszczęśliwym, czyli płacąc za to wysoką cenę. Na przykład
większość rewolucjonistów, którzy spełnili najwyższy cel – życie ze społecznymi
i politycznymi osiągnięciami, borykają się z licznymi przeciwnościami, dalekimi
od szczęścia.
Weźmy przykład brytyjskiego premiera W.
Churchilla, który wygrał dla Wielkiej Brytanii II wojnę światową i w wyborach
powojennych przegrał z mało znanym politykiem; wyborcy uznali bowiem, że ich
bohater musi odpocząć, a na czas pokoju potrzebny jest ktoś o innym charakterze.
Nie można oczekiwać, żeby W. Churchill czuł się wtedy szczęśliwy. Jeden z liderów
rewolucji francuskiej (zwłaszcza w okresie terroru), M. Robespierre osiągnął
bardzo wiele, ale zakończył życie na gilotynie. Nie można tego nazwać
szczęściem. Lider rewolucji bolszewickiej, W. Lenin wygrał rewolucję, ale przypłacił
to życiem, bowiem jest duże prawdopodobieństwo, że został otruty. Hitler, który
osiągnął dla Niemiec niebywałe sukcesy w latach 1939-43, popełnił samobójstwo,
by nie być świadkiem swojej klęski. Trudno to nazwać szczęściem. Ale każdy z
wymienionych tu liderów, gdy spełniał swój najwyższy cel, mógł czuć się do
pewnego stopnia szczęśliwym. Na przykład M. Kopernik czuł się szczęśliwy na
łożu śmierci, gdy mógł przekazać swój manuskrypt o centryzmie Słońca
wysłannikowi pewnego niemieckiego kardynała, który potem spowodował jego
opublikowanie. Kopernik długo nie cieszył się swym szczęściem.
Współczesne
badania[ii]
nad szczęściem sprowadzają je do satysfakcji, której hierarchia jest
podana niżej:
1.
Satysfakcja z pracy.
2.
Satysfakcja finansowa.
3.
Satysfakcja z domu.
4.
Satysfakcja z bycia zdrowym.
5.
Satysfakcja z małżeństwa.
6.
Satysfakcja ze swojego społeczeństwa.
7.
Satysfakcja z czasu wolnego.
8.
Satysfakcja ze środowiska.
9.
Satysfakcja z dzieciństwa.
10. Satysfakcja z rodziny.
11. Satysfakcja z polityki.
12.
Satysfakcja z wykształcenia.
Każdy człowiek
może określić swoje szczęście poprzez ocenę każdego z rodzajów satysfakcji w
skali 1-5. W sumie absolutna satysfakcja to 60 punktów (5 x 12). Jest ona
bardzo trudno osiągalna, ale jeśli już osiągnie się 31 punktów (51%), to bilans
jest pozytywny i dana osoba może czuć się usatysfakcjonowana, czyli według
dawnego słownictwa, szczęśliwa.
Istnieje pewna
zależność między osobą usatysfakcjonowaną a osiąganiem jej następnych celów.
Zwykle ludzie zadowoleni mierzą coraz wyżej i osiągają swe cele łatwiej od
innych[iii].
Hipotezie tej przeczy Marcel Proust, francuski pisarz, który uważał, że nieszczęście
wyzwala ludzką reakcję, a ta może polegać na zmobilizowaniu się w celu wyjścia
z impasu. To też prawda (ryc.2).
Osiąganie celów życia zależy od bardzo wielu czynników, tak zależnych od samego człowieka, jak od niego niezależnych. W systemach totalitarnych człowiek ma bardzo ograniczone możliwości spełniania swych celów życia. W demokracji jego cele zależą najbardziej od aspiracji i sztuki życia.
Bernard Sanders i (poniżej) Hilary Clinton, kandydaci do stanowiska Prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2016 r. łączą tragedię ze szczęściem i spełnionym życiem. Rodzina pierwszego, oprócz ojca, została zamordowana przez Niemców w Polsce, a p. Clinton przeżyła ostry kryzys małżeński. (Źródło: Wikipedia).
Jeśli podjąć jeden z najwyższych celów – życie znaczące, które może być celem niemal każdego człowieka, to wydaje się, że można je osiągnąć, spełniając następujące kryteria:
A. Trzeba być spirytualnie nastawionym, czy to w sensie religijnym, czy
cywilnym, bowiem wynikający z tego system cnót i wartości kieruje człowiekiem.
B. Trzeba być raczej dobrym niż słusznym, praktykować dialog i rozwiązywać problemy bez szkodzenia innym.
C. Trzeba dzielić się swymi duchowymi, intelektualnymi i materialnymi zasobami
ze swoją rodziną i społeczeństwem.
Oczywiście, aby stosować te zalecenia, należy przede wszystkim być człowiekiem mądrym, bo dobry człowiek, to mądry człowiek. Zwykle dobrzy ludzie mają znaczące życie, nawet, jeśli nie kierują rewolucjami, a tylko wspomagają swoje otoczenie energią i wolą działania albo „dobrej roboty”, gdyby zastosować tu terminologię z prakseologii T. Kotarbińskiego.
W podsumowaniu można stwierdzić, że dzieci PW 1944 doświadczyły życia niemądrego (bowiem Powstanie było niemądre), życia w niepokoju, życia na przetrwanie (w stalinowskim okresie) oraz życia w niezdrowiu (z wyjątkami dobrego zdrowia u tych co je mieli), czyli że pierwsze cztery szczeble celów życia były w naszym życiu negatywne…..Co stawia nas w dużej dysproporcji z resztą dzieci, które nie przeszły przez PW 44’. Aczkolwiek wielu z naszych dzieci wyszło z tej gehenny zahartowani i osiągnęłi wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I za to winimy starszych, którzy w imię naszego rzekomego dziecięcego w przyszłości szczęścia owe Powstanie wypowiedzieli i przegrali sromotnie.
Oczywiście, aby stosować te zalecenia, należy przede wszystkim być człowiekiem mądrym, bo dobry człowiek, to mądry człowiek. Zwykle dobrzy ludzie mają znaczące życie, nawet, jeśli nie kierują rewolucjami, a tylko wspomagają swoje otoczenie energią i wolą działania albo „dobrej roboty”, gdyby zastosować tu terminologię z prakseologii T. Kotarbińskiego.
W podsumowaniu można stwierdzić, że dzieci PW 1944 doświadczyły życia niemądrego (bowiem Powstanie było niemądre), życia w niepokoju, życia na przetrwanie (w stalinowskim okresie) oraz życia w niezdrowiu (z wyjątkami dobrego zdrowia u tych co je mieli), czyli że pierwsze cztery szczeble celów życia były w naszym życiu negatywne…..Co stawia nas w dużej dysproporcji z resztą dzieci, które nie przeszły przez PW 44’. Aczkolwiek wielu z naszych dzieci wyszło z tej gehenny zahartowani i osiągnęłi wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I za to winimy starszych, którzy w imię naszego rzekomego dziecięcego w przyszłości szczęścia owe Powstanie wypowiedzieli i przegrali sromotnie.
[i] Tatarkiewicz, T. (1962). O szczęściu. Warsaw: PWN.
[ii] Van
Pragg, B.M.S. and Ferrer-i-Carbonell, A. (2008). Happiness quantifyied, a satisfaction calculus approach. Oxford,
UK: Oxford University Press.
[iii] Lyubomirski, S. King,
L. and Diener, E. (2005). The benefits of frequent positive effect. Doeas
happiness leads to success? Psychological
Bulletin, 131:803-855.
Profesor Andrzej Targowski
Profesor Agnieszka Muszyńska
Krótko po naszym skoku, dogoniły nas trzy ekipy skoczków, wśród których było sześciu moich kolegów ze Szkoły Oficerów Wywiadu. Były to ekipy: „Boot” (but), „Leggings” (sztylpy), „Belt” (pasek). Ekipa “Boot” skakała w nocy z 27 na 28 marca 1942. Zrzuceni na las, rozrzuceni na przestrzeni kilku kilometrów (niektórzy zawiśli na drzewach). Pozbierali się jednak szczęśliwie i bez przeszkód zameldowali się w Warszawie.
Nie dolecieli do Polski:
jeńcami do 18 roku życia, 15 Listopada 1944 roku, zostaliśmy
dostarczeni do miasteczka Harzgerode. Tam, mieściła się odlewnia Elektronu,
materiału stosowanego przez Niemców do produkcji zbrojeniowej. Dzień zaczynał się pobudką “Alles
aufstein” , głosem werkschutza wydawanym o godz. 3 rano, przez 6 dni w tygodniu. Praca zaczynała się o godz. 4 rano,
byliśmy
zmuszani do wykonania normy 12 form (kastenow) gotowych do odlewu. Praca kończyła się o godz. 3 pp., następnie obiad tj. miska zupy, najczęściej z liści buraków cukrowych. Chleb w ilości 75 dkg był rozdawany co 4 dni. Bardzo mocno podreperowały nasz stan wyżywienia, dostarczone nam przez Niemców, paczki jenieckie żywnościowe Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Dostaliśmy dwie amerykańskie, jedną szwedzką i jedną kanadyjską. Przy dobrym szczęściu i sprycie, można było kupić od Niemców worek kartofli za paczkę amerykańskich papierosów 20 sztuk.
SMUTNA WIADOMOŚĆ Z FLORYDY.
Otrzymaliśmy smutną wiadomość z Florydy. Wiesław Alfred Kaczmarek (lat 93) zmarł 12 lutego w Kissimmee. Wspomnienia p. Kaczmarka z Powstania są w książce p. Jerrzego Mireckiego na stronie 47.
CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI. BYŁ Z POKOLENIA BOHATERÓW.
Od Redakcji:
Nasz Biuletyn osiągnął dojrzałość - wychodzi numer 24. Prosimy członków o popularyzowanie Biuletynu wśród przyjaciół - to łatwe - wystarczy przesłać link na przykład taki jak ten .
WSPOMNIENIA Z OKRESU DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ (4)
Profesor Agnieszka Muszyńska
Po pierwszych 5-ciu dniach Powstania Polscy Powstańcy
zdobyli i kontrolowali 70% terytorium
Warszawy. Niestety – to trwało niezbyt długo. Nasze życie podczas Powstania
znacznie różniło się dość od względnie spokojnego życia podczas Okupacji. Aby uniknąć kul
świstających ciągle na ulicy i aby uniknąć kul snajperów hitlerowskich, którzy
zakradali się na dachy domów i strzelali do okien, prze- nieśliśmy się do
naszego dość dużego korytarza wejściowego między pokojami od frontu i pokojami od podwórza; nasze mieszkanie było
duże, dwa pokoje były poczekalnią i gabinetem lekarskim naszego Ojca, a w
trzech dużych pokojach mieszkaliśmy. Podczas Powstania Warszawskiego
większość czasu spędzaliśmy w korytarzu wejściowem, który był dość szerokim, czytając lub grając w różne
gry; tam też spaliśmy na rozłożonych na ziemi
materacach. W ciągu kilku pierwszych dni Powstania wykopane zostały
tunele pod ulicami, aby bez uszczerbku
można było się dostać na drugą stronę, oraz wybite zostały przejścia podziemne
w piwnicach sąsiadujących domów. W ten sposób została wznowiona komunikacja w
mieście. Dzieci i młodzież roznosiła listy i gazetki z wiadomościami.
Młodzież szybko stała się żołnierzami i Bohaterami Powstania. Podziemne rury kanalizacyjne, „kanały”, były również ważnymi arteriami komunikacyjnymi. Na początku września 1944 roku 5300 powstańców w warszawskiej dzielnicy Stare Mia- sto musiało skapitulować i opuścić swoje posterunki. Ewakuowali się poprzez podziemne kanały do Śródmieścia i na Żolibórz. 44 tysiące Powstańców Armii Krajowej było dość dobrze przygotowanych do Powstania, ale nie mieli dostatecznej ilości broni. Wkrótce też zaczęło brakować amunicji, jedzenia, wody, środków opatrunkowych,... Codziennie nasza Mama-lekarz chodziła poprzez podziemne tunele do polowych szpitali, by pomagać rannym. Najczęściej z bratem towarzyszyliśmy Jej. Mój brat uczył się opatrywania ran i innych pielęgniarskich umiejętności. W ciągu ostatnich tygodni Powstania hitlerowscy lotnicy zrzucali na Warszawę pociski zawierające początkową wersję napalmu. Wystrzeliwali też pociski rakietowe, które miały ogromną siłę rażenia; nawet asfalt zapalały i których przerażający świst, a potem wielką eksplozję słyszę jeszcze w uszach. Nazywaliśmy je „ryczącymi krowami”. Pewnego dnia Mama zdecydowała, że nie pójdzie na obchód do polowych szpitali. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że jeden z tych szpitali został doszczętnie zbombardowany i zniszczony przez taką „ryczącą krowę”, właśnie w czasie, gdy Mama zwykła robić swój codzienny obchód. Mama miała niesłychaną intuicję...
Hitlerowcy okrutnie i krwawo rozprawiali się z mieszkańcami Warszawy. Zabijali bez zmrużenia oka dzieci, starców, ludzi chorych, kobiety. Mało tego, przywiązywali dzieci lub kobiety do swoich czołgów, aby odstraszyć Powstańców od chęci zniszczenia tych czołgów. Już na samym początku Powstania, w ciągu kilku dni zabili z zimną krwią ponad 35,000 Polaków. Odpowiedź Hitlera na wiadomość o Powstaniu była jednoznaczna: „Za- bijać absolutnie wszystkich, żadnych jeńców, wszystkie domy mają być zburzone!”.
Młodzież szybko stała się żołnierzami i Bohaterami Powstania. Podziemne rury kanalizacyjne, „kanały”, były również ważnymi arteriami komunikacyjnymi. Na początku września 1944 roku 5300 powstańców w warszawskiej dzielnicy Stare Mia- sto musiało skapitulować i opuścić swoje posterunki. Ewakuowali się poprzez podziemne kanały do Śródmieścia i na Żolibórz. 44 tysiące Powstańców Armii Krajowej było dość dobrze przygotowanych do Powstania, ale nie mieli dostatecznej ilości broni. Wkrótce też zaczęło brakować amunicji, jedzenia, wody, środków opatrunkowych,... Codziennie nasza Mama-lekarz chodziła poprzez podziemne tunele do polowych szpitali, by pomagać rannym. Najczęściej z bratem towarzyszyliśmy Jej. Mój brat uczył się opatrywania ran i innych pielęgniarskich umiejętności. W ciągu ostatnich tygodni Powstania hitlerowscy lotnicy zrzucali na Warszawę pociski zawierające początkową wersję napalmu. Wystrzeliwali też pociski rakietowe, które miały ogromną siłę rażenia; nawet asfalt zapalały i których przerażający świst, a potem wielką eksplozję słyszę jeszcze w uszach. Nazywaliśmy je „ryczącymi krowami”. Pewnego dnia Mama zdecydowała, że nie pójdzie na obchód do polowych szpitali. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że jeden z tych szpitali został doszczętnie zbombardowany i zniszczony przez taką „ryczącą krowę”, właśnie w czasie, gdy Mama zwykła robić swój codzienny obchód. Mama miała niesłychaną intuicję...
Hitlerowcy okrutnie i krwawo rozprawiali się z mieszkańcami Warszawy. Zabijali bez zmrużenia oka dzieci, starców, ludzi chorych, kobiety. Mało tego, przywiązywali dzieci lub kobiety do swoich czołgów, aby odstraszyć Powstańców od chęci zniszczenia tych czołgów. Już na samym początku Powstania, w ciągu kilku dni zabili z zimną krwią ponad 35,000 Polaków. Odpowiedź Hitlera na wiadomość o Powstaniu była jednoznaczna: „Za- bijać absolutnie wszystkich, żadnych jeńców, wszystkie domy mają być zburzone!”.
Niestety, po 63 dniach heroicznych zmagań z
hitlerowcami, Powstanie Warszawskie
upadło. Trzeba dodać, że na Pradze, z drugiej strony Wisły stały już od
dawna wojska sowieckie. Czekały, aż Warszawa się całkowicie wykrwawi... Himler,
komisarz Rzeszy „do spraw umacniania niemieckich wartości narodowych” donosił Hitlerowi, że „z historycznego punktu
widzenia to powstanie było podarunkiem. Wykończyliśmy ich. Warszawa zostanie zlikwidowana.” Od strony
militarnej, Powstanie było wymierzone przeciwko Niemcom. Jednak jego głównym strategicznym celem była w istocie
próba ratowania powojennej suwerenności,
przedwojennego kształtu granicy wschodniej Polski, poprzez odtworzenie w
stolicy Polski legalnych władz
państwowych, będących naturalną kontynuacją władz przedwojennych.
Miało to uniemożliwić narzucenie Polsce marionetkowych władz, uzależnionych od ZSRR, zainstalowanych już w Lublinie jako Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Niestety, wielki heroiczny zryw mieszkańców Warszawy utopiony został w systematycznym okrucieństwie hitlerowców... Stalin nie zgodził się na tankowanie samolotów zachodnich Aliantów na „swoim”, zagrabionym już terenie, przez co uniemożliwił zrealizowanie pomocy Powstańcom. W sumie, Stalin był ogromnie zadowolony z upadku Powstania Warszawskiego. Niemcy zabijając polskich patriotów oszczędzili mu wielu późniejszych kłopotów... Niestety wtedy Polacy i cały świat jeszcze nie wiedział, że niemal rok przedtem na konferencji teherańskiej (28.XI - 3.XII.1943), amerykański Roosevelt i brytyjski Churchill już „oddali na pastwę” Polskę Stalinowi...
Miało to uniemożliwić narzucenie Polsce marionetkowych władz, uzależnionych od ZSRR, zainstalowanych już w Lublinie jako Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Niestety, wielki heroiczny zryw mieszkańców Warszawy utopiony został w systematycznym okrucieństwie hitlerowców... Stalin nie zgodził się na tankowanie samolotów zachodnich Aliantów na „swoim”, zagrabionym już terenie, przez co uniemożliwił zrealizowanie pomocy Powstańcom. W sumie, Stalin był ogromnie zadowolony z upadku Powstania Warszawskiego. Niemcy zabijając polskich patriotów oszczędzili mu wielu późniejszych kłopotów... Niestety wtedy Polacy i cały świat jeszcze nie wiedział, że niemal rok przedtem na konferencji teherańskiej (28.XI - 3.XII.1943), amerykański Roosevelt i brytyjski Churchill już „oddali na pastwę” Polskę Stalinowi...
Ostatnie tygodnie w Warszawie. Po
kapitulacji Powstania Warszawskiego, zagarnięciu resztek powstańczych oddziałów
i wywiezieniu żołnierzy Armii Krajowej do obozów jenieckich, Niemcy rozpoczęli
systematyczną akcję niszczenia Warszawy. Zaczęli od eksmitowania ludności
cywilnej. Tysiącom mieszkańców Warszawy
pozwolono zabrać jedynie ręczny bagaż, i pognano ogromne grupy uchodźców warszawskich w
kierunku obozu przejściowego w Pruszkowie,
na zachodnim krańcu Warszawy. Miasto opustoszało. Na samym końcu Niemcy
dobrali się do warszawskich szpitali. Pierwszym etapem ich ewakuacji było
skoncentrowanie szpitali na przedwojennym Dworcu Towarowym (późniejszym Dworcu Głównym) personelu i
pacjentów wszystkich szpitali Warszawy,
w tym również tych polowych, pomieszczających rannych, ofiar Powstania.
W ciągu za- ledwie paru dni hala dworcowa, budynki pomocnicze, wszystkie perony
oraz część ulicy Żelaznej przy Dworcu Towarowym, zostały całkowicie wypełnione
przez chorych, leżących na byle jakich
siennikach, albo po prostu na gołej ziemi.
Ewakuacja na Dworzec odbywała się w ogromnym pośpiechu i rozgardiaszu. Niemcy następnie oznajmili, że pacjenci oraz personel szpitali, „humanitarnie” zostaną wywiezieni z Warszawy specjalnym pociągiem. Dokąd wywiezieni – na razie nie było wiadomo. Nie wiadomo też było kiedy ten pociąg zostanie podstawiony. Po początkowym okresie pośpiechu komasowania na gwałt kilku tysięcy ludzi na Dworcu, nastąpił wielotygodniowy okres koczowania w krańcowo prymitywnych warunkach, w większości pod gołym niebem (dobrze, że pogoda na początku października była dość łaskawa...). Brak lekarstw i sprzętu medycznego oczywiście nie sprzyjał zdrowieniu pacjentów. Wielu tam na Dworcu zakończyło życie. Od zakaźnie chorych zarażali się inni. Nasza Mama pracowała jako lekarz w Instytucie Oftalmicznym i w jednym z warszawskich szpitali, a w czasie Powstania odwiedzała wiele szpitali polowych – często organizowanych pod gołym niebem.
Jako lekarz-okulista, Mama miała pełne ręce roboty, aczkolwiek zaopatrzenia w lekarstwa praktycznie żadnego nie było. Po upadku Powstania i my również znaleźliśmy się na Dworcu Towarowym. Mama starała się jak mogła, by lepiej zorganizować tymczasowe życie w tym ogromnym polowym szpitalu. Z gorącego okresu Powstania pamiętała, że na terenie Politechniki War- szawskiej funkcjonowała spora wojskowa kuchnia polowa. Mimo niemieckich zakazów opuszczania Dworca wybrała się w kierunku Politechniki. Jednocześnie zamierzała też pójść do naszego opuszczonego mieszkania i sprowadzić co się da na Dworzec. Kuchnia rzeczywiście stała na tym samym miejscu, obok budynku Architektury. Nieco później, z pomocą paru sanitariuszy została ona, szczęśliwie bez niemieckiej interwencji, dopchana do Dworca. Od tego momentu kuchnia zaczęła produkować gorącą wodę i gorące posiłki dla chorych i personelu. Kto tylko był na nogach, starał się znosić opał do tej kuchni i produkty żywnościowe zdobywane w opuszczonych warszawskich mieszkaniach. Było to oczywiście nielegalnym i podlegającym karze procederem. Niewiele zresztą jedzenia można było znaleźć.
Już w czasie Powstania panował w Warszawie głód. Mój 13-letni brat został sanitariuszem i brał udział we wszystkich akcjach bohatersko organizowanych na Dworcu przez naszą Mamę. Jako 9-cioletnie dziecko, ja również w nich uczestniczyłam, bardziej jednak jako widz, niż pomocnik. W czasie naszych poszukiwawczych podróży mieliśmy wszyscy okazję obserwowania jak hitlerowcy realizowali następny etap konsekwentnego niszczenia Warszawy.
Po opuszczonych warszawskich mieszkaniach najpierw grasowały niemieckie ekipy „poszukiwaczy skarbów” i „ekspertów”, oceniających wartość przedmiotów pozostawionych w mieszkaniach. Otwierali wytrychami drzwi wejściowe, a jeżeli to się nie udawało – wyważali je lub wybijali w nich dziury. Cenne przedmioty znalezione w mieszkaniach były segregowane, a potem ładowane na oczekujące ciężarówki, i następnie wywożone, z ostatecznym celem – do Niemiec. Niemcy zabierali wszystko, co tylko przedstawiało jakąś wartość: począwszy od kosztowności, srebra, obrazów, „lepszej” odzieży, a skończywszy na meblach i przedmiotach domowego użytku. Każde splądrowane mieszkanie było oznaczane, jako gotowe do następnego etapu i w końcu cały dom był oznaczany „do następnego etapu”. W tym następnym etapie specjalne ekipy niemieckich żołnierzy instalowały w mieszkaniach na dolnych piętrach łatwo zapalne ładunki, a następnie kierowały z ulicy w okna domu serie z miotaczy ognia. Budynek stawał w płomieniach. W ten sposób, konsekwentnie dom za domem, zamieniono w ruiny ponad 90 procent miasta Warszawy.
Gdy w czasie jednej z naszych nielegalnych wypraw dotarliśmy do naszej ulicy 6-go Sierpnia, okazało się, że nasze mieszkanie już miało wyważone drzwi frontowe i wybitą ogromną dziurę w drzwiach kuchennych. Hitlerowcy dostali się więc do środka z dwóch stron. Wszędzie widać było oznaki plądrowania i braki wielu drobnych przedmiotów. Obrazy, porcelana, meble i nasz wspaniały wielki fortepian były jednak jeszcze na miejscu. Ku naszemu zadowoleniu, rower mego brata i damka Mamy również stały nienaruszone w przedpokoju. Widocznie dopiero tylko pierwsza niemiecka grupa miała okazję „popracowania” nad naszym mieszkaniem.
Przybyliśmy w sprzyjającym momencie: dom nie był jeszcze oznakowany do natychmiastowego spalenia. Mnie postawiono na warcie przy oknie, by anonsować możliwe zbliżanie się Niemców, a Mama z pomocą brata zaczęła nerwowo szperać po mieszkaniu, zastanawiając się co należałoby zabrać na Dworzec, i możliwie uchronić przed niechybnym zagrabieniem lub zniszczeniem przez hitlerowców. Na niewiele jednak mogliśmy sobie pozwolić. Najważniejszym było zabranie mizernych resztek żywności, zaoszczędzonych z okresu Powstania, poutykanych przez Mamę w różnych kątach domu „na czarną godzinę“. W drugiej kolejności zabrana została ciepła odzież i pościel, bardzo potrzebna w szpitalu. Mama odnalazła i zapakowała skrzętnie kilka pamiątek rodzinnych, między innymi srebrną cukiernicę, ofiarowaną Jej przez Babcię, a należącą kiedyś do naszej Prababci (dziś ta cukiernica, licząca ponad 200 lat zajmuje honorowe miejsce w moim kredensie). Ogromne toboły załadowane zostały na dwa rowery.
Wykradaliśmy chyłkiem, jak złodzieje, nasze własne rzeczy z własnego mieszkania! W drodze na Dworzec doszło do niechybnej konfrontacji z niemieckimi żołnierzami. Nasza Mama skutecznie zagadywała Niemców swoją dobrze już wypracowaną metodą, legitymując się lekarskim dowodem tożsamości i jakimś podrobionym zaświadczeniem w niemieckim języku. Powołując się na Konwencję Genewską, tłumaczyła przekonywująco o niezbędności dostarczenia do dworcowego szpitala pościeli (Mama znała niemiecki język). Niebieska pikowana kołdra i wełniane koce stanowiły właśnie zewnętrzne, widoczne powłoki tobołów. Napotkani niemieccy żołnierze mieli widocznie swoje inne wyznaczone zadania, do których się spieszyli i szczęśliwie nie zażądali otwarcia i sprawdzenia zawartości tobołów, tak, że ta wyprawa, a potem również kilka następnych wypraw do domu, powiodły się bez większego uszczerbku. Jako dziecko, nie bardzo nadawałam się jeszcze do użytecznej pomocy w ogromnym polowym szpitalu na Dworcu. Gdy Mama była zajęta lekarskimi obowiązkami wałęsałam się sama, albo z innymi dziećmi, po okolicy, pieszcząc napotkane bezdomne teraz koty i psy, oraz wstępując do otwartych przez Niemców mieszkań w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Byłam wygłodniała po przeszło dwóch miesiącach bardzo skąpej powstaniowej diety.
Pewnego popołudnia zobaczyłam rozbitą witrynę i drzwi prowadzące do sklepu spożywczego. Poprzez odłamki szkła, weszłam do środka pełna nadziei. Nic jednak do jedzenia nie mogłam znaleźć. Wreszcie, już prawie zupełnie zrezygnowana, dostrzegłam w ką- cie witryny tabliczkę czekolady Wedla, w znanym mi opakowaniu. – Co za wspaniały skarb!! – ucieszyłam się ogromnie i schowałam czekoladę głęboko do kieszeni, żeby przypadkiem ktoś jej nie zauważył i mi jej nie odebrał.
Ewakuacja na Dworzec odbywała się w ogromnym pośpiechu i rozgardiaszu. Niemcy następnie oznajmili, że pacjenci oraz personel szpitali, „humanitarnie” zostaną wywiezieni z Warszawy specjalnym pociągiem. Dokąd wywiezieni – na razie nie było wiadomo. Nie wiadomo też było kiedy ten pociąg zostanie podstawiony. Po początkowym okresie pośpiechu komasowania na gwałt kilku tysięcy ludzi na Dworcu, nastąpił wielotygodniowy okres koczowania w krańcowo prymitywnych warunkach, w większości pod gołym niebem (dobrze, że pogoda na początku października była dość łaskawa...). Brak lekarstw i sprzętu medycznego oczywiście nie sprzyjał zdrowieniu pacjentów. Wielu tam na Dworcu zakończyło życie. Od zakaźnie chorych zarażali się inni. Nasza Mama pracowała jako lekarz w Instytucie Oftalmicznym i w jednym z warszawskich szpitali, a w czasie Powstania odwiedzała wiele szpitali polowych – często organizowanych pod gołym niebem.
Jako lekarz-okulista, Mama miała pełne ręce roboty, aczkolwiek zaopatrzenia w lekarstwa praktycznie żadnego nie było. Po upadku Powstania i my również znaleźliśmy się na Dworcu Towarowym. Mama starała się jak mogła, by lepiej zorganizować tymczasowe życie w tym ogromnym polowym szpitalu. Z gorącego okresu Powstania pamiętała, że na terenie Politechniki War- szawskiej funkcjonowała spora wojskowa kuchnia polowa. Mimo niemieckich zakazów opuszczania Dworca wybrała się w kierunku Politechniki. Jednocześnie zamierzała też pójść do naszego opuszczonego mieszkania i sprowadzić co się da na Dworzec. Kuchnia rzeczywiście stała na tym samym miejscu, obok budynku Architektury. Nieco później, z pomocą paru sanitariuszy została ona, szczęśliwie bez niemieckiej interwencji, dopchana do Dworca. Od tego momentu kuchnia zaczęła produkować gorącą wodę i gorące posiłki dla chorych i personelu. Kto tylko był na nogach, starał się znosić opał do tej kuchni i produkty żywnościowe zdobywane w opuszczonych warszawskich mieszkaniach. Było to oczywiście nielegalnym i podlegającym karze procederem. Niewiele zresztą jedzenia można było znaleźć.
Już w czasie Powstania panował w Warszawie głód. Mój 13-letni brat został sanitariuszem i brał udział we wszystkich akcjach bohatersko organizowanych na Dworcu przez naszą Mamę. Jako 9-cioletnie dziecko, ja również w nich uczestniczyłam, bardziej jednak jako widz, niż pomocnik. W czasie naszych poszukiwawczych podróży mieliśmy wszyscy okazję obserwowania jak hitlerowcy realizowali następny etap konsekwentnego niszczenia Warszawy.
Po opuszczonych warszawskich mieszkaniach najpierw grasowały niemieckie ekipy „poszukiwaczy skarbów” i „ekspertów”, oceniających wartość przedmiotów pozostawionych w mieszkaniach. Otwierali wytrychami drzwi wejściowe, a jeżeli to się nie udawało – wyważali je lub wybijali w nich dziury. Cenne przedmioty znalezione w mieszkaniach były segregowane, a potem ładowane na oczekujące ciężarówki, i następnie wywożone, z ostatecznym celem – do Niemiec. Niemcy zabierali wszystko, co tylko przedstawiało jakąś wartość: począwszy od kosztowności, srebra, obrazów, „lepszej” odzieży, a skończywszy na meblach i przedmiotach domowego użytku. Każde splądrowane mieszkanie było oznaczane, jako gotowe do następnego etapu i w końcu cały dom był oznaczany „do następnego etapu”. W tym następnym etapie specjalne ekipy niemieckich żołnierzy instalowały w mieszkaniach na dolnych piętrach łatwo zapalne ładunki, a następnie kierowały z ulicy w okna domu serie z miotaczy ognia. Budynek stawał w płomieniach. W ten sposób, konsekwentnie dom za domem, zamieniono w ruiny ponad 90 procent miasta Warszawy.
Gdy w czasie jednej z naszych nielegalnych wypraw dotarliśmy do naszej ulicy 6-go Sierpnia, okazało się, że nasze mieszkanie już miało wyważone drzwi frontowe i wybitą ogromną dziurę w drzwiach kuchennych. Hitlerowcy dostali się więc do środka z dwóch stron. Wszędzie widać było oznaki plądrowania i braki wielu drobnych przedmiotów. Obrazy, porcelana, meble i nasz wspaniały wielki fortepian były jednak jeszcze na miejscu. Ku naszemu zadowoleniu, rower mego brata i damka Mamy również stały nienaruszone w przedpokoju. Widocznie dopiero tylko pierwsza niemiecka grupa miała okazję „popracowania” nad naszym mieszkaniem.
Przybyliśmy w sprzyjającym momencie: dom nie był jeszcze oznakowany do natychmiastowego spalenia. Mnie postawiono na warcie przy oknie, by anonsować możliwe zbliżanie się Niemców, a Mama z pomocą brata zaczęła nerwowo szperać po mieszkaniu, zastanawiając się co należałoby zabrać na Dworzec, i możliwie uchronić przed niechybnym zagrabieniem lub zniszczeniem przez hitlerowców. Na niewiele jednak mogliśmy sobie pozwolić. Najważniejszym było zabranie mizernych resztek żywności, zaoszczędzonych z okresu Powstania, poutykanych przez Mamę w różnych kątach domu „na czarną godzinę“. W drugiej kolejności zabrana została ciepła odzież i pościel, bardzo potrzebna w szpitalu. Mama odnalazła i zapakowała skrzętnie kilka pamiątek rodzinnych, między innymi srebrną cukiernicę, ofiarowaną Jej przez Babcię, a należącą kiedyś do naszej Prababci (dziś ta cukiernica, licząca ponad 200 lat zajmuje honorowe miejsce w moim kredensie). Ogromne toboły załadowane zostały na dwa rowery.
Wykradaliśmy chyłkiem, jak złodzieje, nasze własne rzeczy z własnego mieszkania! W drodze na Dworzec doszło do niechybnej konfrontacji z niemieckimi żołnierzami. Nasza Mama skutecznie zagadywała Niemców swoją dobrze już wypracowaną metodą, legitymując się lekarskim dowodem tożsamości i jakimś podrobionym zaświadczeniem w niemieckim języku. Powołując się na Konwencję Genewską, tłumaczyła przekonywująco o niezbędności dostarczenia do dworcowego szpitala pościeli (Mama znała niemiecki język). Niebieska pikowana kołdra i wełniane koce stanowiły właśnie zewnętrzne, widoczne powłoki tobołów. Napotkani niemieccy żołnierze mieli widocznie swoje inne wyznaczone zadania, do których się spieszyli i szczęśliwie nie zażądali otwarcia i sprawdzenia zawartości tobołów, tak, że ta wyprawa, a potem również kilka następnych wypraw do domu, powiodły się bez większego uszczerbku. Jako dziecko, nie bardzo nadawałam się jeszcze do użytecznej pomocy w ogromnym polowym szpitalu na Dworcu. Gdy Mama była zajęta lekarskimi obowiązkami wałęsałam się sama, albo z innymi dziećmi, po okolicy, pieszcząc napotkane bezdomne teraz koty i psy, oraz wstępując do otwartych przez Niemców mieszkań w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Byłam wygłodniała po przeszło dwóch miesiącach bardzo skąpej powstaniowej diety.
Pewnego popołudnia zobaczyłam rozbitą witrynę i drzwi prowadzące do sklepu spożywczego. Poprzez odłamki szkła, weszłam do środka pełna nadziei. Nic jednak do jedzenia nie mogłam znaleźć. Wreszcie, już prawie zupełnie zrezygnowana, dostrzegłam w ką- cie witryny tabliczkę czekolady Wedla, w znanym mi opakowaniu. – Co za wspaniały skarb!! – ucieszyłam się ogromnie i schowałam czekoladę głęboko do kieszeni, żeby przypadkiem ktoś jej nie zauważył i mi jej nie odebrał.
KONIEC ODCINKA CZWARTEGO. CIĄG DALSZY W NASTĘPNYM NUMERZE BIULETYNU
Profesor Agnieszka Muszyńska
CICHOCIEMNI, DYWERSANCI I KURIERZY
NAJDZIELNIEJSI Z DZIELNYCH (3)
Jerzy Mirecki
Z całej ekipy „Jacket”, tylko „Doktor” - dr. Alfred Paczkowski brał udział w Powstaniu Warszawskim. Na
Mokotowie, pełnił funkcję zastępcy szefa Oddzialu III, w Sztabie V
Obwodu. Jako dowódca patrolu oficerskiego AK, przeprawia się przez Wisłę w nocy
z 18 na 19 września, aby przedstawić sytuację powstańców dowództwu Armii
Czerwonej i prosić o pomoc dla walczacej
Warszawy. Zostaje aresztowany jako „wróg ZSRR”. W publikacjach „peerelowskich” pisano, że w latach 1944 – 48
„przebywał” w ZSRR. To „przebywanie”, to
były cztery lata wiezień i obozów pracy przymusowej.
Krótko po naszym skoku, dogoniły nas trzy ekipy skoczków, wśród których było sześciu moich kolegów ze Szkoły Oficerów Wywiadu. Były to ekipy: „Boot” (but), „Leggings” (sztylpy), „Belt” (pasek). Ekipa “Boot” skakała w nocy z 27 na 28 marca 1942. Zrzuceni na las, rozrzuceni na przestrzeni kilku kilometrów (niektórzy zawiśli na drzewach). Pozbierali się jednak szczęśliwie i bez przeszkód zameldowali się w Warszawie.
W nocy z 30 na 31 marca, po raz
pierwszy dokonano dwu zrzutów do Polski. Z tego samego lotniska w Temsford w
Anglii, wystartowały, w krótkich odstępach czasu dwa Halifaxy z dywizjonu 138.
Obie ekipy nie trafiły na stacje odbioru. Nawigator ekipy „Legging”, widząc w
rejonie odbioru światła, dał komendę „Go”..! Dopiero w powietrzu skoczkowie
zorientowali się, że te widoczne w dole swiatła przesuwają się..? Był to jadący
pociąg osobowy..! Skoczkowie lądujący obok jadącego pociągu, w pobliżu stacji
Tluszcz, też mieli nie mało emocji, ale jeszcze więcej szczęścia, bo bez strat
dotarli do lokali kontaktowych w Warszawie.
Pomyłka nawigatora ekipy „Belt” była
znacznie groźniejsza dla skoczków. Światła, które nawigator wziął za sygnał
oczekujacej placówki, okazały się swiatłami niemieckich reflektorów na wieżach
wartowniczych obozu jeńców radzieckich pod Końskimi. Nawigator zorientował się
o swojej pomyłce, ale było już za poźno by wstrzymać rozpoczęty zrzut. Skakali
siedem kilometrów od oczekującej placówki...niedaleko od wież wartowniczych z
reflektorami i karabinami maszynowymi. Niemcy z załogi wartowniczej zabrali
część zrzuconych zasobników, skoczkowie bez strat, na piechotę dotarli do
Warszawy.
Przed lotem do Polski, wszyscy skoczkowie dostawali malutką płaską
pastylkę cjankali (szybko działającej trucizny), na wypadek wpadki i obawy, że
nie wytrzymają tortur. Czterech Cichociemnych „skorzystało”, w sytuacji bez
wyjścia.
Ogólny
bilans dokonanych zrzutów, podczas
których brały udział załogi z kilku krajów jest następujący: na 868 lotów do
Polski, wzięły udział: załogi polskie - 439. brytyjskie i południowo-. afrykańskie
– 319, amerykańskie - 110. Straty samolotów – 70, załóg – 62, oraz 9 skoczków. Przyjmując średnio po 6 osób
załogi – straty pilotów można pomnożyć 62 x 6 = 370...Brak pełnej listy nazwisk, nawet tych, których groby rozsiane są po calej Europie, lub którzy
zestrzeleni zatonęli w Morzu Północnym, w Bałtyku i Adriatyku. Cześć Ich
pamięci.
Nie dolecieli do Polski:
- ppor. Jerzy
Bichniewicz, zginął w katastrofie samolotu,
lecąc do Kraju - 29/10/42, w
Norwegii,
- por. Stanislaw Hencel, zginął w
Norwegii 29/10/42 w katastrofie
samolotu, lecąc do Kraju,
- ppłk. Leopold Krizar, poległ
śmiercią spadochroniarza podczas skoku do Kraju 17/10/44,
- ppor. Kazimierz Lewko, zginął w
czasie lotu do Kraju, 14/09/43, zestrzelony nad Danią,
- ppor. Aleksander
Odrowąż-Szukiewicz. Zginął śmiercią spadochroniarza, podczas skoku 16/02/43,
- kpt.
Jan Serafin, zginął śmiercią
spadochroniarza podczas skoku 19/05/44,
- ppor. Władysław Sakiewicz, zginął w czasie
lotu do Kraju - zestrzelony nad Danią 14/09/43,
- ppor. Ryszard
Skowroński, zestrzelony nad Danią 14/09/43,
- ppor. Wiesław Szpakowicz
, zginął w czasie lotu do Polski 29/10/42.
Zamordowani po wojnie, w Polsce
Ludowej:
- ppor. Stefan Górski, skok 16/04/44, d-ca
plutonu AK w Insp. Piotrków,
- kpt. Boleslaw Kontrym „Żmudzin”, skok
1/09/42, Szef slużby śledczej PKB. W Powstaniu Warszawskim
dowódca oddziału biorącego udział w zdobyciu „Pasta”. Czterokrotnie ranny. Po
wojnie oskarżony o współpracę z Niemcami (!). stracony, później zrehabilitowany...!!!
- ppor. Czesław
Rosiński, skok 13/03/43, stracony
w 1945 r.,
- por. Mieczysław Szczepański, skok 4/05/44, stracony w 1945 r.,
- mjr. Witold Uklański, skok
- grudzień/44, zmarł (?).....w
„polskim” więzieniu.
CICHOCIEMNI W POWSTANIU ‘44
W Powstaniu wzięło udział 81 cichociemnych. Zginęło 18-tu, kilku
zaginęło...
Pełnili funcje dowódców plutonów, batalionów („Parasol”, „Baszta”,
„Czata”) Pełnili różne funkcje w Sztabie Komendy Głównej AK.
Komenda Główna AK (I rzut): - gen. Leopold Okulicki „Kobra” , od 6
września- p.o. Szefa Sztabu KG AK, płk. dypl. Kazimierz Iranek Osmecki „ps. „Heller”, Szef Oddziału II KG AK, mjr. dypl. Felicjan
Majorkiewicz „Iron” Oddział III -oficer operacyjny... (ranny), mjr. dypl. Jan Kamieński „Cozas”- oficer Oddziału III-mjr. Feliks Dzikielewski „Oliw” – oficer Oddziału III.
Komenda Główna AK (II Rzut): - kpt. Elżbieta Zawacka „Zo”, oficer w
sztabie Wojskowej Służby Kobiet, por. Zdzisław Jeziorański
„Zych” (Jan Nowak) , Oddział VI – radiostacja „Błyskawica”, mjr. Feliks Dzikielewski
„Oliw” oficer Dowództwa Wojsk
Łączności, mjr. Bogusław Wolniak
„Mięta”, oficer Dowództwa Wojsk Łączności, por. Zbigniew Bąkiewicz „Zabawka”.
Oddział Osłonowy Komendy Glównej AK:
por.
Stanisław Jankowski „Burek”, „Agaton”, od 3 września dowódca oddziału
„Agaton”, por. Stefan Bałuk „Starba”, „Kubuś”, od 8 września oficer oddziału
„Agaton”.
Zgrupowanie „Radosław”:
ppor.
Ewaryst Jakubowski „Brat”- Brygada
„Broda 53” adjutant d-cy brygady..(poległ), kpt.
Adam Borys „Pług”, Batalion „Parasol”- d-ca batalionu do 6 sierpnia...(ciężko
ranny), mjr. Tadeusz Runge „Witold”, „Osa”, Batalion „Czata 49” -d-ca batalionu, kpt. Tomasz Wierzejski „Zgoda 2”, d-ca kompanii do 28 sierpnia... (ciężko
ranny), por. Cezary Nowodworski „Głóg”,
d-ca plut. w Komp.„Zgoda”, do 28/08 (ranny - zmarł), ppor. Jan Bienias „Osterba”, d-ca pododdzialu w kompaii „Zgoda”, (zmarł z ran), ppor.
Stanisław Harasymowicz „Lalka”, d-ca plutonu „Mieczyków” (poległ), ppor. Tadeusz Tomaszewski
„Wąwóz”, (ranny, zmarł), mjr. Zygmunt Milewicz
„Róg”, „Witold”, dołączył we wrześniu, (ranny).
Zgrupowanie „Leśnik”: mjr. Adolf Łojkiewicz
„Ryś 2”, Szef Sztabu. Od 25/08 dowódca zgrupowania (ranny).
STARE MIASTO:
Sztab Grupy ”Północ”: ppor. Ludwik Witkowski „Kosa”, d-ca oddziału osłonowego kwatery
Komendy Okręgu, ppor.
Adam Dąbrowski „Pati”, d-ca 3 plutonu
oddziału osłonowego kwatery Kom. Okręgu (poległ), por. Zygmunt Gromnicki „Gula”, oficer do
zleceń Szefa kwatery Komendy Okręgu, por.
Alfred Pokultinis „Fon” od 5 września d-ca
kompanii Łączności Okręgu, ppor. Czesław Pieniak „Bór”, „Mak”, d-ca kompanii Radio Okręgu, do 16
września, ppor. Otton Wiszniewski „Topola”, d-ca plutonu w kompanii radio, plut. Michal Parada „Małpa”, „Dąb”, radiotelegrafista w kompanii radio
(zaginął), st. sierżant Piotr Nowak ”Oko”, od 9/08 – radiotelegrafista
radiostacji nr. 03, od 11/09 w radiostacji
„Zenona” na Mokotowie, kpt. Tadeusz Burdziński „Malina”,od 11/09 d-ca radiostacji na Mokotowie.
Komenda Obszaru
Warszawskiego:-
kpt. dypl. Stefan Mich „Jeż”, „Kmita”, Oddział III KG AK, szef oddz. do 10/09 d-ca kompanii „Koszta”, ppor. Anatol Makarenko „Tłok”, „Goździk”, oficer radio, d-ca Radiostacji nr. 02
(ranny), ppor. Władysław
Śmietanko „Cypr”, radiotelegrafista Radiostacji 02, ppor. Leszek Starzyński „Malewa”, radiotelegrafista
Komenda Obwodu
Śródmieście, kpt. dypl. Bronislaw Rachwał „Glin”, oficer operacyjny (poległ), mjr.
Zygmunt Milewicz „Róg”, „Witold” w składzie komórki odbioru zrzutów, do ok. 1
września.
Zgrupowanie „Bartkiewicz”:
kpt. Bolesław Kontrym „Żmudzin”, d-ca 4 kompaniI, (czterokrotnie ranny).
Zgrupowanie batalionu
„Kiliński”: por.
Karol Pentz „Skała 2”, d-ca 6 kompanii „Wawer” (zmarł z odniesionych ran), ppor. Zdzislaw Winiarski „Przemytnik”, oficern 6 kompanii „Wawer”, ppor. Józef Zając „Kolanko”, z-ca d-cy 9
kompanii „Romańskiego” (ranny), ppor. Zbigniew Wilczkiewicz „Kij”, d-ca plutonu w 9 kompanii,
następnie w zgrupowaniu „Gurt”.
Batalion „Rum”- kpt. dypl. Kazimierz Bilski „Rum”, d-ca batalionu, ppor. Zdzisław Winiarski „Przemytnik”, d-ca plutonu, później -
z-ca d-cy 1 kompanii.
ŚRÓDMIEŚCIE POŁUDNIOWE
Komenda Podobwodu
Śródmieście Południowe: kpt. Bohdan Kwiatkowski „Lewar”, oficer operacyjny, od 28/08 –
Szef Sztabu Podobwodu, mjr. dypl.
Jerzy Feliks Szymanski „Joga”, oficer operacyjny, od 28/08 – oficer sztabu, por. Mirosław Kriszczukajtis „Szary”, szef slużb saperskich (poległ), por. Witold Stumpf „Sud”, „Fosa”, oficer kwatermistrzostwa, gen. Tadeusz Kossakowski „Krystek”,
od 28/08 kier. produkcji środków walki (wczesniej w linii), ppor. Tomasz Kostuch „Bryła”,
adjutant Komendanta Podobwodu (do 27/08), ppor. Norbert Gołuński „Bombram”, oficer kontrwywiadu i bezpieczeństwa.
Odcinek taktyczny
„Topór”: ppłk. Jacek Będkowski „Topór 2”, d-ca odcinka, ppor. Julian Piotrowski „Rewera 2”
adj. d-cy odcinka.
Zgrupowanie „Golski”: por. Stefan Ignaszak „Drozd”, „Nordyk”, oficer informacyjny zgrupowania, por. Janusz Prądzyński „Trzy” (3), „Janek”, adj. d-cy zgrupowania, kpt. Michał Nowakowski „Harpun”, najpierw p.o. adjutanta, potem II
oficer i d-ca pododcinka, por. Tadeusz Jaworski „Błoawat”,
od 15/09 d-ca kompanii w batalionie
„Odwet”, ppor. Janusz Messing „Bekas”, oficer batalionu „Odwet 2”.
Batalion „Piorun”: kpt. Franciszek Malik „Piorun 2”, d-ca batalionu, poprzednio z-ca d-cy odcinka taktycznego „Litwin”, kpt. Edmund Marynowski „Sejm”, oficer
kompanii lotniczej „Bazy Warszawskiej”.
Odcinek Taktyczny
„Sarna”: mjr. Narcyz Łopianowski „Sarna”, d-ca odcinka, por. Tomasz Kostuch „Bryła”, od 27/08 – oficer taktyczny odcinka.
Batalion KB „Sokół”: por. Czesław Trojanowski „Litwos”, d-ca grupy techicznej (ciężko ranny).
Batalion „Ostoja”: kpt. Tadeusz Klimowski „Ostoja”, d-ca batalionu, wcześniej z-ca d-cy batalionu „Iwo”, por.
Zbigniew Bączkiewicz „Zabawka”, „Andrzej”, od 29/09 oficer batalionu.
Odcinek taktyczny
„Bogumił”: por. Stanisław Ossowski „Jastrzębiec 2”, d-ca komp. Szturmowej
odcinka (ciężko ranny), por. Tadeusz S. Jaworski „Bławat”, od 26/08 do 2/09 d-ca plutonu
szturmowego (2x ranny), por.
Kazimierz Osuchowski „Rosomak”, d-ca patrolu saperskiego z miotaczem ognia (poległ).
Zgrupowanie
„Kryska”: kpt. Zbigniew Specylak „Tur”, z-ca d-cy zgrupowania, oraz d-ca batalionu „Tur” (ciężko ranny).
Radiostacja Wydziału
Lotnictwa KG na ul. Wilczej: st. Sierżant Edward Kowalik „Ciupuś”, plut. Władysław Hauptman „Gapa”, st. Sierżant Stanislaw
Biedrzycki „Opera”, w radiostacji od 5/09 (zmarł z odniesionych ran).
Wytwórnia środków
walki (Krucza 13, Wilcza 9, Marszałkowska 79): mjr. Wacław Pijanowski „Dym”, doradca techniczny.
OCHOTA, Reduta
„Kaliska”: ppor. Henryk Jachciński „Kret”, d-ca plutonu ckm. w kompanii „Gustaw”.
MOKOTÓW
Komenda Obwodu
Mokotów: - kpt. Alfred
Paczkowski „Wania”, z-ca szefa Oddziału
III KG AK.
Pułk „Baszta”: mjr. Kazimierz Szternal „Zryw”, Szef Sztabu i z-ca d-cy pułku. Od 25/09 p.o.
d-cy pułku (ranny), ppor.
Zbidniew Mrazek „Aminius”, oficer do zleceń d-cy pułku (ranny), rotmistrz Andrzej Czaykowski „Garda”, z-ca d-cy 2 batalionu do 19/08.
Pułk „Waligóra”: rotmistrz Andrzej Czajkowski „Garda”, d-ca batalionu „Ryś” do 15/09, potem,
z-ca d-cy batalionu „Oaza-Ryś”, dalej -
z-ca d-cy pułku, p.o. d-cy Zgrupowania
„Mokotów”, po przejściu kanałami do Śródmieścia (ranny), ppor. Henryk Jachciński „Kret”, od 19/08 w batalionie „Ryś”, d-ca
plutonu ckm w kompanii ”Gustaw”, kpt. Julian Kozłowski „Cichy”
podczas uderzenia na Wilanów (poległ).
ŻOLIBORZ: plut. Kazimierz Człapka „Pionek”, „Sokół”, radiotelegrafista
radiostacji 23 A (ranny).
PUSZCZA KAMPINOSKA
Pułk „Palmiry-Młociny: por. Adolf Pilch “Góra”, “Dolina”, d-ca pułku, por. Lech Żabierek “Wulkan”, oficer do zleceń d-cy pułku, por. Tadeusz Gaworski „Lawa”, od 17/08 d-ca szturmowej kompanii lotniczej, przeszedł
do Kampinosu , po wyprowadzeniu
oddziału z Warszawy (po nieudanym ataku
na Okęcie), mjr. Bronisław Lewkowicz „Kurs” , oficer
specjalnego plutonu odbioru zrzutów.
POLEGLI, ZAGINĘLI,
ZMARLI z RAN:
ppłk. Romuald
Bielski „Bej”, por Władysław Miciek „Młot”, „Mazepa", por. Antoni Nosek
„Kajtuś”, ppor. Ignacy Konstanty
„Szmaragd”, ppor. Tadeusz Benedykt
„Zachata”, sierż. Stanisław Biedrzycki
„Opera”, (ciężko ranny) 14/09, na
Wilczej, zmarł trzy dni później, mjr. Michał Tajchman „Mikita” , zamordowany przez Niemców wraz z żoną i dzieckiem, 3/08/44, ppor. Tadeusz Tomaszewski „Wąwóz”, 5/08/44
(zmarł z ran), por. Ignacy Bator „Opór”, zaginął 3/08 koło Politechniki, ppor. Ewaryst Jakubowski „Brat”, por. Cezary Nowodworski „Głóg”, ppor. Jan Bienias „Osterba”, ppor. Stanisław Harasymowicz „Lalka, ppor. Tadeusz Tomaszewski „Wąwóz”, plut. Michał Parada „Mapa”, „Zenon”, kpt. Bronisław Rachwał
„Glin”, por. Karol Pentz „Skała”, por. Kazimierz Osuchowski
„Rosomak”, st. sierż. Stanisław Biedrzycki
„Opera”, kpt.
Julian Kozłowski „Cichy”.
Gen. Leopold Okulicki –Cichociemny -
ostatni dowódca A.K po Powstaniu, podstępnie porwany przez Sowietów i po tzw. „Procesie 16”-( przywódców Polski) -
zamordowany w więzieniu na Łubiance w Moskwie w 1945 r.
KONIEC
Opracował: Jerzy Mirecki 5/12/2016
Moje życie po zakończeniu wojny
1939-1945.
Kazimierz Duchowski (Włodek),
W książce Jerzego Mireckiego pt..”
Dzieci '44” są zamieszczone moje wspomnienia. Tu chciałbym opisać
moje losy, po wyzwoleniu z niewoli niemieckiej przez US Army.
Po wywiezieniu ze Stalagu XIA Altengrabow (Niemcy), naszej 25 osobowej
grupy, którzy byli
zmuszani do wykonania normy 12 form (kastenow) gotowych do odlewu. Praca kończyła się o godz. 3 pp., następnie obiad tj. miska zupy, najczęściej z liści buraków cukrowych. Chleb w ilości 75 dkg był rozdawany co 4 dni. Bardzo mocno podreperowały nasz stan wyżywienia, dostarczone nam przez Niemców, paczki jenieckie żywnościowe Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Dostaliśmy dwie amerykańskie, jedną szwedzką i jedną kanadyjską. Przy dobrym szczęściu i sprycie, można było kupić od Niemców worek kartofli za paczkę amerykańskich papierosów 20 sztuk.
US Army przybyła 15 kwietnia 1945. Poprzedniego wieczoru, zostaliśmy wypędzeni
do lasu. Rano spotkaliśmy amerykańskich żołnierzy już w Harzgerode.
Byliśmy wolni. Wojna była już za nami. Na trzeci dzień przyjechali Anglicy, oznajmiając, że na ten teren przyjdą Sowieci, w ramach wyrównania frontu. Oni mogą nas zostawić w Harzgerode, bądź przewieźć nas ok. 400 km na zachód,
gdzie będziemy zakwaterowani w szkole i tam powinniśmy oczekiwać dalszej
opieki.
Podróż została dokonana angielskimi ciężarówkami, I chyba tylko 5 osób oznajmiło chęć znalezienia się pod Sowietami.
Na docelowym miejscu w Deligsen, niestety nikt na nas nie
czekał i nic nie było przygotowane. Dostaliśmy jakąś “szeptaną” wiadomość, że w Northeim jest polski obóz i że tam możemy znaleźć zakwaterowanie z wyżywieniem. Musieliśmy udać się na stację kolejową, odnaleźć kierunek jazdy, by znaleźć
się w obozie DP’sów (displaced persons). Program dnia, po przyjęciu nas do tego
obozu, nie był zbyt skomplikowany. Rano apel, śniadanie, później obiad. Resztę
czasu wypełniał “czas wolny”.
Gdzieś we wrześniu przyjechała do naszego Northeim. czołówka filmowa Armii gen.
Andersa z filmem pt. “O żołnierzu tułaczu”. Był to filmowy przegląd przez wrzesień
1939, później marsz do sowieckiej niewoli, pobyt szeregowych, najczęściej na Syberii,
później przedzieranie się do punktu zbornego, wreszcie przejazd do Włoch i zwycięska
Bitwa o Monte Casino. Ponieważ warunki w Northeim nie były najlepsze, przenieśliśmy się do
podobnego obozu w Gettingen. Ale i tu nie było najlepiej. Z wielką wątpliwością
przyjąłem “szeptaną wiadomość” o przyjmowaniu do Polish Guard Company, dla
dalszej służby już wojskowej. Punktem rekrutacyjnym była jakoby stacja
Nurnberg-Furth. Ostatniego dnia Grudnia 1945, bojąc się, że nie zostanę przyjęty, wsiadłem do pociągu zdążającego w tamtym kierunku i tak
dojechałem do stacji docelowej.
Z wielką niewiarą przyjęto moją datę urodzenia, podwyższoną i tak o dwa
lata, I tu wreszcie mogłem zrzucić moje łachy, w których opuściłem Warszawę i
założyć granatowy, czy czarny, przefarbowany amerykański mundur. Zakwaterowanie w namiotach na polowych łóżkach z dwoma kocami. Zaczął się
okres “rekrucki” trwający 5-6 tygodni. Następnie wyjazd na nasze miejsce postoju
do wioski Oberdachstetten. I tu zaczęła się służba, przy pilnowaniu magazynów z amunicją i
eskortowanie niemieckich (Tak!) jeńców wojennych zatrudnionych do przewożenia
amunicji. Służba wartownicza to 4 godz. służby, 8 odpoczynku i tak przez 48
godzin. Później “konwój”, czyli pilnowanie Niemców przewożących amunicję. W tym
“młynie” dojechałem do końca października 1946. W czasie wizyty u amerykańskiego
lekarza straciłem przytomność. I tak zakończyła się moja “przygoda” z Polish
Guard Company (PGC).
Dostałem miesiąc wypoczynkowego urlopu i niemal jednocześnie wiadomość, że
moja matka poszukuje mnie przez radio, wzywając do powrotu, do Polski. Raport do dowództwa o zwolnienie mnie ze służby został przyjęty, I zostałem
odwieziony na punkt repatriacyjny znajdujący się niedaleko naszego
zakwaterowania.
Podróż do Polski odbyłem podobnym pociągiem, jak podróż do Niemiec, bydlęcymi
wagonami.
Różnica – teraz pod opiekĄ Amerykanów z otwartymi drzwiami wagonowymi. Przybyliśmy do polskiej już stacji
Dziadowice-Zebrzydowice, i już to “przywitanie” tutaj zmuszało mnie poniekąd do
powrotu do Niemiec, do mojej PGC kompanii. Zameldowałem się, pokazałem
dokumenty i z dokumentem PUR’u (Polski Urząd Repatriacyjny) zająłem miejsce w
takim samym składzie wagonów. Do Warszawy przyjechałem w początku listopada 1946 roku. Odszukanie miejsca
zamieszkania mojej rodziny zajęło trochę czasu, ale spotkaliśmy się w “starym
składzie” t.zn. Ojciec, Matka, starszy brat, i ja, przybysz z niewoli.
Brat, Tymoteusz, jak zwykle był już w harcerstwie i prowadził Hufiec Żolibórz.
Udało się nam jeszcze z harcerstwem odbyć obozy w Karpaczu (zimowy) a później
letni, w Ełku. Ale i to harcerstwo zostało całkowicie rozpędzone i zakazane. Poszukaliśmy możliwości znalezienia
się w wodnej drużynie harcerskiej, ale i te dosięgnął ten sam los. Zaczepiliśmy się w Yacht Clubie, marząc o żeglowaniu. I tu dopięliśmy
swego. Powoli stawaliśmy się żeglarzami. Yacht Club przekształcony został w CWKS -
(Centralny Wojskowy Klub Sportowy). Mimo wielu przeszkód, udało się nam być podporą
klubu, nieraz wywalczając dla niego punkty, zajmując dobre miejsca w regatach.
Gorzej wiodło mi się w życiu cywilnym. Musiałem odbyć 2 miesiące pracy w
Powszechnej Organizacji Służba Polsce (POSP), odgruzowując zakłady chemiczne w
Oświęcimiu. Później, po skończeniu Państwowego Liceum Komunikacyjnego, jako jeden jedyny,
otrzymałem nakaz pracy do parowozowni Warszawa Wschodnia, by stać się palaczem
parowozowym.
Służba wojskowa, 2-letnia w CWKS (1953 -1955) przerwała ten szary okres. Po
skończeniu zasadniczej służby wojskowej, odbyłem kurs przygotowawczy na Wyższe Studia,
i po zdaniu egzaminów wstępnych zostałem
przyjęty do Wieczorowej Szkoły Inżynierskiej
(WSI). Szkołę tę ukończyłem po 6
latach studiów, otrzymując tytuł inżyniera
mechanika w czerwcu 1964 roku.
W roku 1957, po 7 latach znajomości, zawarliśmy związek małżeński z moją żoną,
Heleną.
Moja żona, już lekarz medycyny przetrwała niełatwy okres życia, jakim była
moja służba woskowa, studia wieczorowe i kilkakrotna zmiana pracy. W końcu, udało
się nam osiąść wreszcie we własnym mieszkaniu.
Moja żona “walczyła dalej o życie” i uzyskała 1-szy stopień, a następnie
2-gi stopień specjalizacji w pediatrii, by w 1973 roku obronić tytuł doktora nauk
medycznych. Dzięki temu awansowała na pozycję adiunkta oddziału pediatrycznego w
Instytucie Reumatologicznym i Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Nie chciałem zostać w tyle, i złożyłem papiery na wieczorowy wydział magisterski
PW, niestety, nasze przyszłe życie nie pozwoliło na ukończenie tego
zamierzenia. W roku 1974, razem z dwojgiem już dzieci, Jasiem (14 lat) i
Andrzejem (7 lat), ruszyliśmy do Szwecji.
Stąd, przy pomocy naszego znajomego, Romana B., odlecieliśmy do
Montrealu, Canada. Nota bene, nasz przyjaciel, Roman B.
był podczas ubiegłej wojny, w drużynie
obsługującej samolot legendarnego, beznogiego asa lotniczego w Battle of
Britain, Douglasa Badera.
Roman był też żeglarzem w CWKS, lecz z wieloletnia praktyką w Anglii, był Mistrzem Polski w żeglarstwie. Dzięki niemu zostaliśmy
przyjęci przez farmera szwedzkiego jako
jego pracownicy. Tak wiec otrzymaliśmy nie tylko dach nad głową i pożywienie, ale
i czasami pomoc finansową, gdy musieliśmy załatwiać sprawy imigracyjne w
Kopenhadze. Na tej farmie w Gunnarlunda spędziliśmy około 6-7 tygodni, w
oczekiwaniu na kanadyjską emigracyjna wizę wjazdową.
Powodów dla podjęcia tej “szalonej” decyzji o emigracji było sporo. Ciągłe
procesy AKowców, żołnierzy przybyłych do Ojczyzny z “Zachodu”, wymieniając losy
takich asów lotniczych, jak płk.Skalski (8 lat więzienia), por. Śliwinski (kara
śmierci- strzał w tył głowy), śmierć Anody, (por. Jan Rodowicz), - to tylko kilka
przykładów. Inne, jak “Rehabilitacia Pośmiertna”, zamordowanych żołnierzy
podziemia. Wszystko to dodawało nam skrzydeł do osiągnięcia zamierzonego celu. Niestety emigracja to bardzo twardy i gorzki chleb do przełknięcia.
Kanadyjski pośrednik pracy (Manpower), już w Montrealu, po mojej mowie, nie wiem jak zrozumianej
przez niego, dał mi skierowanie do pracy
(Dominion Engeeniering). Z braku narzędzi
kreślarskich, braku doświadczenia w Kanadzie, wytrzymali mnie tylko do Bożego
Narodzenia. Moja żona, doktor medycyny zdała amerykański egzamin nostryfikacyjny (Educational
Counsel for Foreign Medical Graduate - ECFMG) dopiero za piątym razem. Trzeba dodać, ze egzaminy te są co pół roku. Ile się musiałem nasłuchać jej
narzekań i płaczu, by dla utrzymania się przy życiu, zgodziła się być sekretarką
w Izbie Przyjęć w największym szpitalu
Montrealu, Royal Victoria Hospital. Ale pomału, bardzo wolno zaczęliśmy
wygrzebywać się z dołka, w który sami wskoczyliśmy.
Ten piąty egzamin żony z pozytywnym wynikiem, otworzył jej możliwość osiągnięcia jednorocznego stażu medycyny, z pracą na 4
wydzialach Reddy Memorial Hospital. Moje 3 miesięczne doświadczenie w Dominion Engineering dało mi możliwość otrzymania
następnej pracy w biurze projektów, niestety znowu na 3 miesiące. Siedem razy wysyłałem
Resume do firmy lotniczej Pratt & Whitney, w końcu firma odpowiedziała pozytywnie
I dostałem się do tej wspanialej pracy. Pracowałem jednocześnie dla dwóch
wydziałów, zależnie od potrzeby. Niestety, nie zdanie egzaminu z języka francuskiego
pozbawiło mnie wcześniej otrzymanego, tytułu inżyniera, ale tylko w Prowincji
Quebec.
Starszy syn, Jasiek, zaliczony już do studentów gimnazjum, dawał sobie doskonale
rade. Młodszy syn Andrzej, na półmetku roku szkolnego, okazał się prymusem. Tak
że i tu zaczęliśmy czuć się dumni z naszych synów. Francuska prowincja, jaką jest Quebec z miastem Montreal, nie rokowała dla
nas dobrej przyszłości, właśnie ze względu na znajomość języka francuskiego. Chociaż żona i te przeszkodę
pokonała, zdając ten wymagany egzamin, trzeba było zacząć szukać miejsca dla
nas w prowincji angielskiej. Kończąc staż żona wysłała swoje zgłoszenie do Vancouver Children’s Hospital (szpital dziecięcy) . I to podanie zostało przyjęte. Czas przenosin z
jednego miejsca pracy do drugiego, to dla niej zaledwie jedna noc. Ale trzeba
było złapać to, o co się walczyło.
Gdzieś w lipcu 1979, z ogłoszenia z gazety,
których roznosicielem był Andrzej, wyczytałem, że potrzeba konstruktorów
w Richmond, a wiec w południowym przedmieściu Vancouveru, British Columbia. Stawiłem się do rozmowy i dopiero po powrocie do domu, usłyszałem zgodę na przyjęcie do pracy. Umówiliśmy
się wszyscy, że trasę z Montrealu do Vancouveru przejedziemy dwoma samochodami,
ciężarowym i osobowym prowadzonym przez Jaśka. Wypożyczyliśmy ciężarówkę na 11
dni na pokonanie trasy liczącej ok. 5000 km. Pracę miałem rozpocząć w końcu października 1979 roku w Richmond, B.C. Do
tego czasu przewieźliśmy nasz skromny dobytek i wynajęliśmy mieszkanie. Największą
niespodziankę otrzymałem już pierwszego dnia nowej pracy: -“Następnego dnia
rano oczekujemy ciebie w Everett, w stanie Waszyngton, USA, w hotelu Holiday
Inn”, skąd w zakładach Boeing będziemy
zaznajamiać się z naszą, przyszłą pracą.” Okazało się, że będziemy konstruować nową
linię montażową dla samolotów Boeing 757 i 767, budowanych przez firmę Boeing w
Everett.
Czas trwania tej pracy, z mnóstwem nadgodzin, trwał zaledwie 2,5 roku. Zobaczyłem
już wtedy elektryczne ostrzałki do ołówków i elektryczne gumki, a także
plastic, a nie kalki techniczne do naszych rysunków. Warto dodać, że stoły kreślarskie
były mniej więcej podwójnej wielkości w porównaniu ze stolami w normalnym użyciu. Pracowałem jeszcze w kilku biurach i zakładach
konstrukcyjnych, zazwyczaj tylko na czas trwania kontraktu. W marcu 1980 roku
przenieśliśmy się do nowo wybudowanego, własnego domu przy ulicy Bamfield, na
Richmond, gdzie mieszkamy do tej pory.
Tymczasem żona, po odbyciu praktyk i stażu w kanadyjskich szpitalach, zdała
jeszcze egzamin licencyjny dla otworzenia swojej własnej Medical Clinic, co miało
miejsce w Czerwcu 1981, w Richmond. W największym “rozkwicie”, Medical Clinic,
liczyła sobie ponad 10 000 pacjentó0w, zarejestrowanych w komputerze. Należy tu
dodać, że nasza Medical Clinic, była
pierwszą kliniką skomputeryzowaną w Richmond, B.C. Po zakończeniu mej ostatniej pracy, jako konstruktor, w wieku 60 lat, po
wielu rozważaniach, przyjąłem pracę jako
sekretarz Medical Clinic, gdzie oczywiście głównym bossem była moja żona. Mając lat 81, a żona dobiegając 79, oboje przeszliśmy na dobrze chyba zasłużoną
emeryturę. Należy tu podkreślić, że do
79 roku życia, obydwoje z moją żoną jeździliśmy “downhill” na nartach. Po 55 latach “of
Dedicated Medical Service” moja żona otrzymała Dyplom Uznania od kanadyjskich
Władz Medycznych.
Jasiek, nasz starszy syn, ukończył Wydział Chemiczny na Simon Fraser
University w Vancouverze, a następnie ukończył Carnegie Mellon University,
Pittsburgh, Pennsylvania, USA, z dyplomem Doktora Nauk Chemicznych. Do tego
dodał jeszcze dwa lata nauki, jako “PostDoc” na Universytecie South California.
Obecnie zajmuje stanowisko Korporacyjnego Dyrektora Technicznego R&D (Research
& Development) , w Filtracji w Firmie Hydac w Niemczech. Andrzej, nasz młodszy syn, poszedł śladami starszego, kończąc Simon Fraser
University, dodając tytuł Doktora Nauk Komputerowych, zdobyty na Uniwersytecie Texas
A & M w College Station, Texas, USA. Obecnie zajmuje stanowisko Profesora w
Clemson University w Południowej Karolinie, USA.
Do naszej “czwórki” przybyłej do Kanady, dołączyła żona Andrzeja, Corey, Kanadyjka,
która uzyskała tytuł magistra w naukach komputerowych
na Uniwersytecie Texas A & M, USA. Mamy też jedynego wnuczka, Paula, z małżeństwa Jasia (Johna), starszego syna. Paul
złożył podanie do US Navy, został przyjęty i zaokrętowany na lotniskowcu CVN
77, do obsługi samolotów. US Navy posiada 10 takich ogromnych lotniskowców. Po
ukończeniu 6-letniej służby, Paul osiedlił się w Colorado, gdzie studiuje medycynę,
studia finansowane przez US Navy. Paul jest również ekspertem w narciarstwie alpejskim.
Do opisu mojego “życia po wyzwoleniu” musiałem dołączyć moją całą obecną
najbliższą rodzinę, wszak razem, chociaż żyjemy obecnie rozdzieleni, podążamy wspólnie
obraną drogą życia. Pragnę dodać, że w lipcu 2017 roku będziemy obchodzili z żoną 60-lecie pożycia
małżeńskiego, czyli Diamentowe Gody , O
ile dożyjemy.
KONIEC
Kazimierz
Duchowski
SMUTNA WIADOMOŚĆ Z FLORYDY.
Otrzymaliśmy smutną wiadomość z Florydy. Wiesław Alfred Kaczmarek (lat 93) zmarł 12 lutego w Kissimmee. Wspomnienia p. Kaczmarka z Powstania są w książce p. Jerrzego Mireckiego na stronie 47.
CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI. BYŁ Z POKOLENIA BOHATERÓW.
Od Redakcji:
Jest to dwudziesty czwarty, marcowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy.
Autorów prosimy o nadsyłanie materiału w formacie .docx. Zdjęcia, ilustracje w formacie .jpg, jpeg, najlepiej osobno, a nie w tekście. Prosimy o nieużywanie formatu .pdf, obróbka tekstu, a szczególnie ilustracji i fotografii jest żmudna, a niekiedy niemożliwa.
Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.
Ważne:
Potrzeba nam wspomnień dzieci Powstania. Pomoc wolontariuszy w pozyskiwaniu wspomnień to jedno, ale konieczne jest nasze osobiste zaangażowanie: Drodzy państwo - prosimy o spisanie swoich wspomnień, prosimy o kontakt ze Stowarzyszeniem, prosimy o rozpowszechnienie tego apelu.
Nasz Biuletyn osiągnął dojrzałość - wychodzi numer 24. Prosimy członków o popularyzowanie Biuletynu wśród przyjaciół - to łatwe - wystarczy przesłać link na przykład taki jak ten .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz