Biuro Fundacji Kościuszkowskiej w Waszyngtonie pomoże naszemu Stowarzyszeniu w nawiązaniu kontaktów z mieszkającymi na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych dziećmi powstania. Na zdjęciu waszyngtońska siedziba Fundacji.
Życzenia Wielkanocne, trochę na wesoło
W lany poniedziałek zeszłego roku do późnej nocy czytałem o polskich obyczajach wielkanocnych.
Toteż kiedy wczesnym rankiem obudził mnie wielkanocny królik, niełatwo przyszło mi otrzeźwieć, tym bardziej, że czytając, mam zwyczaj, ze względu na podeszły wiek, zażyć kilka kieliszków słodkiego wermutu. Zwróciłem jednak uwagę, że królik był olbrzymi – tego samego wzrostu a nawet wyższy ode mnie. Nie przejąłem się tym, bo nie takie rzeczy w życiu widziałem.
Toteż kiedy wczesnym rankiem obudził mnie wielkanocny królik, niełatwo przyszło mi otrzeźwieć, tym bardziej, że czytając, mam zwyczaj, ze względu na podeszły wiek, zażyć kilka kieliszków słodkiego wermutu. Zwróciłem jednak uwagę, że królik był olbrzymi – tego samego wzrostu a nawet wyższy ode mnie. Nie przejąłem się tym, bo nie takie rzeczy w życiu widziałem.
- Wstawaj dziadku – powiedział – idziemy do banku.
- Toż to Wielkanoc – banki nieczynne – powiedziałem.
- Już wtorek. Pospałeś sobie. Wstawaj.
- A pocóż mi do banku?
- Jak to po co? Dziś rękawka. Na Krakowskim Przedmieściu mieszkasz, więc rękawkę obejść trzeba. Wstawaj.
Ogromne uszy wyglądały groźnie, długie wąsy drgały złowieszczo. Trzeba było wstać. Naciągając koszulę przypominałem sobie co wiem o rękawce. Święto rękawki przypada na wtorek po Wielkiej Nocy, obchodzą je krakusy a najlepiej obchodzić je na kopcu Krakusa. Ci co są zamożni stoją na szczycie kopca i zrzucają w dół biednym i dzieciom owoce, słodycze i pieniądze. Ale i innym, słabiej z Krakowem powiązanym, nikt obchodzenia tego święta nie zabrania.
Bank miałem tuż pod bokiem. Wciąż zaspany zastanawiałem się ile wziąć.
- Bierz wszystko – powiedział królik.
Popakowałem pieniądze po kieszeniach:
- Teraz na kopiec - powiedziałem.
- Gdzie tam na kopiec. Za daleko. Z powrotem do domu.
W domu królik wyciągnął ze schowka moją domową drabinkę.
- Siadaj – tam na górze – powiedział.
Siadłem, było trochę niewygodnie, ale dało się.
- Teraz rzucaj.
- Co rzucaj?
- Jak to co – pieniądze. Ja jestem na dole.
Zacząłem rzucać. Ale banknoty jak to banknoty – lecą gdzie chcą. Biedny królik nie nadążał ze zbieraniem, musiał kicać po całym pokoju, tupał ze złości.
- Więcej nie ma. Ale... jeszcze tam w rogu leży dwusetka – powiedziałem po paru minutach.
- No dobrze – powiedział królik chowając do torby ostatni banknot – to ja idę. Tylko jeszcze zdejmę głowę bo mi niewygodnie.
W ten wtorek przyjdę do Was, kochani, na rękawkę, tylko że tym razem stanę na dole.
A na razie jeszcze raz:
WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH
Stowarzyszenie Dzieci Powstania
Warszawskiego 1944
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ):
10 2030 0045 1110 0000 0395 9950
Zaproszenie
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 w porozumieniu z Muzeum Powstania Warszawskiego i Instytutem Pamięci Narodowej organizuje sesję naukową „Powojenne losy Dzieci Powstania Warszawskiego.
Niewiele czasu, może tylko kilka lat, pozostaje do zebrania relacji o dalszym życiu ludzi dotkniętych w dzieciństwie wojenną traumą. Zebrane wspomnienia będą naszym dobrem narodowym, a zarazem będą wykorzystane w badaniach w dziedzinach historii i nauk społecznych.
Dzięki działaniom pana Jerzego Mireckiego w roku 2012 wydana została książka „Dzieci 44” zawierająca wspomnienia warszawskich dzieci z okresu powstania.
Dziś czas na uzupełnienie tych wspomnień.
Zapraszamy dzieci powstania do spisania swoich wspomnień z okresu powojennego.
Forma wspomnień może być całkowicie dowolna, tak samo jak okres czasu którego wspomnienia dotyczą. Może to być czas zaraz po zakończeniu Powstania a może to być relacja pokrywająca kilka dziesięcioleci. W miarę ich napływu wspomnienia będą udostępniane (za zgodą autora) w Biuletynie Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944, a po zakończeniu akcji zamierzamy spowodować wydanie ich w formie książkowej.
Prosimy o odpowiedź mejlową (nawet jeśli jest negatywna) – do przesłania jej wystarczy przecież kilka kliknięć.
Z Wyrazami Szacunku
Profesor Andrzej Targowski,
Honorowy Przewodniczący Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944,
Jerzy Mirecki,
Autor książki „Dzieci ‘44”,
Dr Andrzej Olas,
Dr Wojciech Łukasik,
Profesor Roman Bogacz,
Ewa Chrzanowska,
Maria Nielepkiewicz,
Za Zarząd Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.
Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.
9 maja Teatr LUZ wystąpi ze spektaklem "Dzieci Powstania '44" w Białej Podlaskiej. Kontakt: ftnluzsiedlce@gmail.com.
9 maja Teatr LUZ wystąpi ze spektaklem "Dzieci Powstania '44" w Białej Podlaskiej. Kontakt: ftnluzsiedlce@gmail.com.
Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, ciąg dalszy wspomnienia profesor Agnieszki Muszyńskiej i życzenia wielkanocne.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, ciąg dalszy wspomnienia profesor Agnieszki Muszyńskiej i życzenia wielkanocne.
Widziane z krzesła Honorowego Prezesa
profesora Andrzeja Targowskiego
Warszawa 44” a Hiroszima-Nagasaki 45” po 72 latach
Łączy
nas wiele, pomimo, że odległość między tymi
miastami wynosi 8323 km, ale łączy je II Wojna Światowa tak pod względem
porównywalnej liczby zabitych jak i fakt, że polscy naukowcy przyczynili się do
pokonania Japonii przez Amerykanów. Pomimo, że Amerykanie oddali Wschodnią
Europę Sowietom. Wprawdzie za cenę pokonania Japończyków na lądzie przez Armię
Czerwoną. W Polsce mało wiemy o wojnie na Pacyfiku między USA i Japonią, do
której przyłączyli się Niemcy 14 grudnia 1941 r. po Japońskim ataku na Pearl
Harbour. Całe szczęście, ponieważ m.in. dzięki temu przegrali wojnę.
Sowieci
lekceważyli Powstanie. Pisałem już w naszym
Biuletynie, że m.in. nie pozwolili na lądowanie samolotów lecących z Włoch z
logistyką dla Powstania na lotniskach pod kontrolą sowiecką. Wszakże w tym
czasie około 15,000 sowieckich marynarzy było szkolonych na Alasce w
posługiwaniu się danymi im 250 okrętami przez Amerykanów. Kierował tym programem szkolenia kapitan
Maxwell (ur. Dzwonkowski, z którego wnuczką byłem w kontakcie), ponieważ umiał
świetnie kląć po rosyjsku, czyli miał wspólny język z owymi marynarzami. (Potem
został admirałem i dowódcą krążownika Ohio). Dlatego Stalin zakpił z
Mikołajczyka, kiedy ten powiedział mu, że wybuchło Powstanie w Warszawie. No i
co z tego miał odpowiedzieć w duchu rozbawiony Stalin.
Wojna
na Pacyfiku była b. dramatyczna dla Amerykanów aniżeli wojna w Europie. W 2016 roku ukazała się w USA książka Killing
the Rising Sun pióra Billa O’Reillego (wspomaganego przez Martina
Dugarda). Autor prowadzi najpopularniejszy program publicystyczny w
amerykańskiej TV (Fox channel). W pewnym
sensie uwypukla głównie wysiłek amerykański a nie dostrzega wysiłku innych
wybitnych ludzi, którzy nie byli rdzennymi mieszkańcami tego lądu. Postanowiłem
mu przypomnieć jak to naprawdę było z ostatnią fazą wojny na Pacyfiku. Napisałem do niego list, który tu publikuję
Mr. Bill
O’Reilly
Fox News Channel
New York, NY 10036-8795
Szanowny Panie O’Reilly: (list przetłumaczony z angielskiego) 16 marzec 2017
Gratuluję Panu opublikowania świetnej
książki Killing the Rising Sun
(2016). Łączy ona mały obraz z dużym obrazem i wyjaśnia główne sprawy lepiej
niż wiele innych książek na ten temat. Jednakże jest parę spraw, które warto
przedyskutować:
1.
Prezydent FDR
zaprosił Sowiety do wojny z Japonią w Chinach za co mieli oni obiecaną
Wschodnią Europę (w Teheranie i Jałcie). Można podać wiele faktów wspierających
tę tezę. W Pana książce wygląda na to, że Sowieci weszli do Chin wbrew woli
Amerykanów. Prezydent Truman nie lubił Sowietów, ale Prezydent FDR miał słabość
do Wujka Joe. Sowieci po prostu realizowali niepisane porozumienie o ich roli w
Azji. Zarówno Bomba A i pokonanie Armi Japońskiej przez Czerwoną Armię
zadecydowało o poddaniu Japonii w sierpniu 1945 r.
2.
Rola Dr
Roberta Oppenheimera w Los Alamos is wyolbrzymiona. Będąc o lewicowych
poglądach (żona, brat, bratowa, przyjaciółka i żona byli komunistami) był
figurantem, pomimo formalnego kierowania Laboratorium w Los Alamos. Ma Pan
rację, że gen. L. Groves był szefem projektu, ale politycznym, natomiast
faktycznym kierownikiem projektu był Węgier dr Edward Teller. Po egzekucji
Juliana i Ethel Rozenbergów na krześle elektrycznym za szpiegostwo i
aresztowaniu szeregu pracowników tego Laboratorium, którzy byli szpiegami,
ciężar pracy rozwojowej spadł na Węgrów, Polaków i Anglików.
3.
W sierpniu
1939 r. na Węgrzech urodzony fizyk Leo Szilard a Eugene Wigner napisali szkic
listu dla Einsteina-Szilarda o „ekstremalnie mocnej bombie nowego typu,” którzy
wysłali ten list do Prezydenta FDR. Prezydent list przeczytał, bowiem napisał go
Albert Einstein i projekt zatwierdził. Pan napisał, że fizyk ten był usunięty
na bok, ponieważ miał lewicowe poglądy. To prawda, nawet jego ostatni partnerka
była szpiegiem sowieckim. Ale jego specjalnością była teoria grawitacji a nie
atomistyka. List napisał, ponieważ jego nazwisko gwarantowało, że Prezydent go
przeczyta. Ale do pracy w Los Alamos nie spieszył się.
4.
Dlaczego
fizycy z Europy Wschodniej byli tacy ważni w tym projekcie? Ponieważ zjawisko
radioaktywności było odkryte przez Polkę Marię Skłodowską-Curie, która
otrzymała 2 nagrody Nobla, a jej najbliższa rodzina otrzymała ich w sumie 5. Następnie
fizycy z Francji, Włoch, W. Brytanii, Węgier rozwijali tę dziedzinę fizyki. W
Los Alamos, (Węgier) John von Neumann swymi obliczeniami interdyscyplinarnymi
przyczynił się do sukcesu konstrukcji bomby A, a w Polsce urodzony, z lwowskiej
szkoły matematyki, Stanisław Ulam (znałem go) został nazwany przez tygodnik
TIME – ojcem bomby H, ponieważ swymi obliczeniami udowodnił, że aby ta bomba
zadziałała, rozrusznikiem musi być bomba A. Pan wspomniał o tym wymaganiu, ale
nie podał jego autora. Sugestia była wyczuwalna, że to zawdzięcza się R.
Oppenheimerowi.
5.
Po wojnie, R.
Oppenheimer został dyrektorem Instytutu Zaawansowanych Badań przy Uniwersytecie
Yale, gdzie pomógł kilku uczonym otrzymanie nagrody Nobla, sam jednak jej nie
dostał. Jego chaotyczne życie prywatne miał negatywny wpływ na jego badania
naukowe. Natomiast John von Neumann i Stanisław Ulam w tym samym miejscu zdefiniowali
teorię gier, która znalazła zastosowanie w wielu naukach, w tym ich metoda
symulacyjna Monte Carlo. Sławny film Blue
Mind został oparty na tej teorii. Także współ-opracowali pierwszy
amerykański komputer JOHNIAC z wczytanym programem (pierwszy ENIAC był
programowany na zewnętrznych tablicach przy pomocy mozaiki drutów jak w
maszynach na karty dziurkowane). Komputer ten prowadził usługi od 1953 przez
następne 13 lat do 1966 r., kiedy już funkcjonowały świetne komputery IBM.
6.
Odnośnie
wspominanych w Pana książce japońskich zbrodni wojennych, to spotkałem się z
wywiadem pewnego japońskiego weterana tej wojny, który przyznał się, że
zgwałcił Chinkę, potem ją zabił a następnie zjadł. Czy może być gorsza zbrodnia
przeciwko humanizmowi.
Załączam moją książkę Japanese Civilization in the 21st Century (New York: NOVA 2016) aby
zorientować
Pana jak Japonia świetnie rozwinęła
się po druzgocącej klęsce w II Wojnie Światowej.
Z wyrazami szacunku i najlepszymi
życzeniami w dalszych sukcesach wydawniczych
Prof. Dr. Andrzej Targowski
President Emeritus Study of Civilizations (2007-2013)
of the International Society for the Comparative
Honorary President of the Association of the Children of Warsaw Uprising
1944.
Paradoks
bronionych.
We wrześniu 1939r. Anglicy I
Francuzi nam nie pomogli czasie inwazji Niemiec, pomimo traktatowego
zobowiązania. To my Polacy pomogliśmy Francji na wiosnę a Anglii w lecie 1940
r. jak byli zaatakowani przez Niemcy.
Amerykanie nie pomogli Polsce otrzymać wolność w 1945 r., ale za to my Polacy
pomogliśmy im pokonać Japończyków w tymże roku, zaledwie kilka miesięcy po
zniewoleniu Polski. W myśl polskiego
hasła Za Waszą i Naszą Wolność.
Profesor Andrzej Targowski
WSPOMNIENIA Z OKRESU DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ (5)
Profesor Agnieszka Muszyńska
Wieczorem tego dnia, w tajemnicy
przed Mamą i bratem, znalazłam ustronne miejsce, gdzie zamierzałam egoistycznie nasycić się
moją czekoladą. Odwinęłam zewnętrzne opakowanie oraz sreberko i z
namaszczeniem skierowałam tabliczkę do ust, oczekując na znany, wspaniały,
rozpływający się smak. Próbowałam polizać, a potem odgryźć kawałek. Niestety!
Wszystko na próżno. Odgryzienie było zupełnie niemożliwe, a oczekiwany, błogi
smak wcale nie urzeczywistniał się. Po bliższym obejrzeniu tabliczki okazało
się, że była ona zrobiona z drewna. Moja wymarzona czekolada okazała się być
witrynową atrapą!! Jakże głębokie było to moje bodaj pierwsze w życiu poważne
rozczarowanie...
Koczowanie na dworcu trwało kilka dobrych tygodni, „urozmaicanych” przez Niemców sporadycznymi nalotami w poszukiwaniu broni i ukrywających się Powstańców. Wreszcie nadjechał zapowiedziany pociąg ze znakami Czerwonego Krzyża, składający się z wagonów towarowych, wypełnionych wielopiętrowymi pryczami. Kilka następnych dni trwało żmudne ładowanie i rozmieszczanie pacjentów oraz personelu w tym pociągu. Opuszczając Warszawę zamykał się za nami cały poprzedni etap życia. Pozbawionych prawie wszystkiego, upokorzonych, wywożono nas w nieznane. Niemal jako epitafium, trzeba tu dodać, że dopiero prawie pół wieku później, w wolnej Polsce prawda o Powstaniu Warszawskim stała się wiedzą historyczną, dostępną dla wszystkich.
Kura. Po tygodniu podróży, okazało się, że wylądowaliśmy w Krakowie.
Budynek w centrum Krakowa, odebrany przez Niemców klasztorowi Jezuitów, stał
się na kilka miesięcy wielkim warszawskim szpitalem. Najwyższe, trzecie piętro
zajmował personel; na pozostałych piętrach ulokowani zostali pacjenci. Ze
względu na przeludnienie, niedostatek sprzętu szpitalnego, lekarstw, opału i
żywności, warunki życia były niezwykle trudne. Wraz z moją Mamą i bratem –
sanitariuszem, oraz zaprzyjaźnioną trzyosobową rodziną – panią Muszką Rakowską
z dwójką nastolatków, również zatrudnionych w szpitalu jako sanitariusze,
mieszkaliśmy w niewielkim pokoju na trzecim piętrze. Jedynie ja, mając tylko 9
lat, nie byłam zmuszona do pracy w szpitalu. Poza szkołą, do której mnie od
razu zapisano, należało jednak do mnie wiele domowych obowiązków. Jednym z nich
była pomoc w zaopatrywaniu nas wszystkich w jedzenie. W okresie
jesienno-zimowym, w obliczu zbliżającego się sowieckiego frontu i wśród
zdesperowanych niemieckich okupantów, o jakąkolwiek żywność było niezwykle
trudno. Pewnego grudniowego dnia nasza współmieszkanka, pani Muszka, wybrała
się wraz ze mną na miasto, by zdobyć jakieś artykuły żywnościowe. Sklepy praktycznie
nie działały – albo świeciły pustkami, albo wogóle były zamknięte. Jedyną
szansę stanowił rynek, na który okoliczni rolnicy zwykli dowozić produkty.
Teraz jednak, gdy Armia Czerwona wyraźnie zbliżała się do Krakowa i słychać
było już kanonadę ciężkich dział, rolnicy przestali wogóle przyjeżdżać. Bez
większej nadziei podążyłyśmy jednak kierunku rynku. Po drodze pani Muszka
uważnie rozglądała się czy przypadkiem nie spotkamy jakiegoś rolnika udającego
się na rynek. Po półgodzinnym marszu nagle pani Muszka przyspieszyła kroku,
wskazując po przeciwnej stronie ulicy kobiecinę zakutaną w wełnianą chustę i
niosącą spory koszyk. Chusta świadczyła o pochodzeniu wiejskim, a koszyk budził
duże nadzieje. Szybko dotarłyśmy do kobieciny i pani Muszka rozpoczęła rozmowę.
Okazało się, że w koszyku siedziała duża, brązowa, bardzo przystojna... kura.
Pani Muszka natychmiast złapała protestującą gdakaniem kurę i nie wypuszczając
jej z rąk rozpoczęła z kobieciną
targi o cenę. W międzyczasie wokół nas zaczął zbierać się tłum ludzi,
próbujących, tak jak i my, zdobyć coś do jedzenia. W tym momencie zaczęła się
gdzieś blisko strzelanina. Pani Muszka ciągle piastując kurę, pociągnęła nas
wszystkich do bramy budynku obok. Mimo różnych zabiegów otaczających nas
zdesperowanych poszukiwaczy żywności, nie pozwoliła kury sobie odebrać. Ja
służyłam jako tarcza oddzielając tłum od pani Muszki i kury. Targ z kobieciną
został dobity w bramie. Reszta tłumu musiała zadowolić się paroma jajkami,
które wyłowiono z dna koszyka kobieciny.
Koczowanie na dworcu trwało kilka dobrych tygodni, „urozmaicanych” przez Niemców sporadycznymi nalotami w poszukiwaniu broni i ukrywających się Powstańców. Wreszcie nadjechał zapowiedziany pociąg ze znakami Czerwonego Krzyża, składający się z wagonów towarowych, wypełnionych wielopiętrowymi pryczami. Kilka następnych dni trwało żmudne ładowanie i rozmieszczanie pacjentów oraz personelu w tym pociągu. Opuszczając Warszawę zamykał się za nami cały poprzedni etap życia. Pozbawionych prawie wszystkiego, upokorzonych, wywożono nas w nieznane. Niemal jako epitafium, trzeba tu dodać, że dopiero prawie pół wieku później, w wolnej Polsce prawda o Powstaniu Warszawskim stała się wiedzą historyczną, dostępną dla wszystkich.
Szczęśliwie po paru minutach strzelanina przeniosła się
gdzieś dalej. Wychyliwszy się z bramy sytuacja w okolicy została zbadana i
oceniona względnie pozytywnie, po czym zaczęłyśmy ostrożnie podążać w kierunku
naszego szpitala. Pani Muszka trzymała kurę pod pachą w dużej torbie. Ja
dreptałam obok, ogromnie ciesząc się tą kurą. Wcale nie chodziło mi o jedzenie,
cieszyłam się, że będziemy mieli, choć może i nie na długo, żywe zwierzątko w
domu. W myśli już nadałam kurze imię, Lora. Po wysiedleniu nas z naszego
mieszkania w Warszawie, gdzie mieliśmy przez wiele lat sjamską kotkę i często
również małe kocięta, ogromnie tęskniłam za zwierzętami. Kura siedziała cicho i
zdawała się być zadowolona z odmiany losu. Otwarcie torby i uroczysty pokaz
wielkiej zdobyczy w naszym szpitalnym pokoju wywołały burzę radości. Kurze
rozwiązano nogi, co skwitowała aprobującym gdaknięciem. Szczęśliwie Mama zdobyła w międzyczasie
jakieś inne jedzenie i kurę ominęło natychmiastowe włożenie do garnka. Kura
została zakwalifikowana jako „żelazna rezerwa na czarną godzinę“. Pokojowe
gremium zaakceptowało nadane kurze przeze mnie imię „Lora” (taką nazwę miała
jedna z kur naszej Babci Emilki). Mama wygrzebała z zapasów woreczek z kaszą i
postawiła przed Lorą napełnioną kaszą miseczkę. Lora rzuciła się z pasją na
jedzenie. Musiała być wygłodzona po długiej podróży i pełnych napięcia
przeżyciach. A my cieszyliśmy się, że to kura, a nie my, zjada tę kaszę... Po
powstaniowych miesiącach żywienia się wyłącznie kaszą, mieliśmy kaszy dość do
końca życia. Lora wydziobała skrzętnie miseczkę i całkowicie odprężona zaczęła
rozglądać się po naszym niewielkim i przeraźliwie zagraconym pokoju. Po chwili
też udała się na rekonesans, przyglądając się sprzętom i jakby je obwąchując.
Adaptowała się do zupełniej, nowej sytuacji. I tak kura zamieszkała z nami w
pokoju jako siódmy lokator. Parę razy dziennie dostawała kaszę wysypywaną z
woreczka do miseczki, tak, że po paru dniach świetnie już ten woreczek
rozpoznawała i zawsze biegła ku niemu z radosnym gdakaniem. Ten woreczek
przydawał się też bardzo, gdy ktoś przez nieuwagę pozostawiał otwarte drzwi
naszego pokoju i Lora miała okazję zwiedzania „obcych krajów”, wybiegając na
długi korytarz. Nie było to zbyt bezpieczne ani dla nas ani dla kury. Wystarczyło
jednak tylko pokazać Lorze z daleka woreczek z kaszą i zawołać: – Cip, cip,
Lora!! – by natychmiast z rozpostartymi skrzydłami i głośnym gdakaniem
przybiegała z powrotem do naszego pokoju. Mieszkając z Lorą szybko zwróciliśmy
uwagę, że kurzy język jest bardzo bogaty. Lora wyrażała tym językiem swoje
zmienne stany ducha.
Najrozmaitszymi dźwiękami, różniącymi się tonacją, barwą, nasileniem i długością brzmienia oznajmiała, że jest zadowolona, niespokojna, zadziwiona, albo zła. Pewnego wieczoru Mama skończywszy prasowanie odstawiła niklowane żelazko na podłogę. Lora podeszła bliżej, by przyjrzeć się nowemu rekwizytowi na jej terytorium. Sądząc z odgłosów jakie wydawała, od razu zorientowaliśmy się, że coś jest nie w porządku. Jej gdakanie miało wydźwięk ostrzegawczo-agresywny. Zbliżyła się następnie do żelazka i zaczęła je z furią dziobać, wydając przy tym głośne i przeraźliwe okrzyki. Obiegała żelazko dookoła, przystając i przypatrując się przez chwilę każdej jego stronie, by następnie od nowa, zupełnie serio angażować się w poważną bitwę. Żelazko – przedmiot martwy i dość solidny – opierało się bez uszczerbku atakom kurzego dzioba i pazurów, a my zachodziliśmy w głowę o co Lorze wogóle chodzi. Wreszcie zorientowaliśmy się, że Lora walczy ze swoim lustrzanym odbiciem w niklowanej powierzchni żelazka!
Najrozmaitszymi dźwiękami, różniącymi się tonacją, barwą, nasileniem i długością brzmienia oznajmiała, że jest zadowolona, niespokojna, zadziwiona, albo zła. Pewnego wieczoru Mama skończywszy prasowanie odstawiła niklowane żelazko na podłogę. Lora podeszła bliżej, by przyjrzeć się nowemu rekwizytowi na jej terytorium. Sądząc z odgłosów jakie wydawała, od razu zorientowaliśmy się, że coś jest nie w porządku. Jej gdakanie miało wydźwięk ostrzegawczo-agresywny. Zbliżyła się następnie do żelazka i zaczęła je z furią dziobać, wydając przy tym głośne i przeraźliwe okrzyki. Obiegała żelazko dookoła, przystając i przypatrując się przez chwilę każdej jego stronie, by następnie od nowa, zupełnie serio angażować się w poważną bitwę. Żelazko – przedmiot martwy i dość solidny – opierało się bez uszczerbku atakom kurzego dzioba i pazurów, a my zachodziliśmy w głowę o co Lorze wogóle chodzi. Wreszcie zorientowaliśmy się, że Lora walczy ze swoim lustrzanym odbiciem w niklowanej powierzchni żelazka!
KONIEC ODCINKA PIĄTEGO. CIĄG DALSZY W NASTĘPNYM NUMERZE BIULETYNU
Profesor Agnieszka Muszyńska
Bardzo sympatyczny tekst-wspomnienie.....
OdpowiedzUsuń