Mieszkaliśmy na rogu Grójeckiej i Słupeckiej. Teraz na dole jest narożny sklep spożywczy, w czasie wojny sprzedawano tam różnorodne przybory krawieckie. Zachwycały mnie szafeczki z umieszczonymi przy gałce (może na gałce) guziczkami różnej wielkości, kształtu i koloru. Zamiast zabawek miałam całą kolekcję takich guziczków, z których układałam obrazki. Najczęściej (bo najłatwiej) bukiety kwiatów.
Dom był wykończony już po wybuchu wojny i oddany do użytku chyba w Polowie 40-go roku. Zasiedlony był głównie (a może nawet wyłącznie) przez uciekinierów z Reichu, którzy, rzecz prosta licząc, że po wojnie wrócą do swoich zostawionych za kordonem domów, mieszkania jedynie wynajmowali a nie byli ich właścicielami. Wszyscy byli „skądinąd”, wszyscy w podobnej sytuacji wojennych przesiedleńców, toteż pozbawieni swoich przedwojennych pozycji i stanowisk łatwo nawiązywali kontakty tworząc zdemokratyzowaną wojennym losem wspólnotę.
Przyszło Powstanie, ogłoszone ciągle powtarzanym wyciem alarmu umieszczonego na dachu Domu Akademickiego, zajętego przez wojska niemieckie. W pierwszych dniach chodziło się jeszcze do mieszkania po poduszki, kaszę czy mąkę. Pamiętam jak jednego dnia moja piastunka zabrała mnie „na górę”. Trzymając mnie na rękach podeszła do okna. Na jezdni łuku Placu Narutowicza między Filtrową i Grójecką leżał koń. Zapytałam, dlaczego on leży – piastunka odpowiedziała mi: to jest wojna, tak wygląda śmierć.
Powstanie w rejonie Placu Narutowicza trwało krótko. Zaledwie po 13 dniach sierpnia wyprowadzono nas z piwnicy. Staliśmy zbici w przerażonej gromadzie. Na podwórku domu na Słupeckiej wyprowadzano już ludzi. Komuś uciekła żywa gęś, która próbowała wzbić się w górę i okropnie głośno gęgała. Tak głośno, że dopiero po chwili dorośli zorientowali się, że padają strzały – nie do gęsi, jak myślano, a do ludzi, naszych sąsiadów. Wyprowadzono nas przed bramę i wówczas nasza Mama, będąca w siódmym miesiącu ciąży bliźniaczej, zaczęła śpiewać znaną, kabaretową piosenkę, w której refrenie były słowa „nie udało się we środę, lecz przed sobą jeszcze czwartek masz”. Psy były coraz trudniejsze do utrzymania, wyczuwały strach, niepokój właścicieli. Niemcy wyrwali właścicielom smycze i na naszych, również dziecięcych oczach zaczęła się egzekucja naszych podwórkowych przyjaciół. Najdłużej bronił się SABA, aż do chwili, kiedy skierowano na niego serię z karabinu maszynowego.
Profesor Elżbieta Skotnicka – Illasiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz