Klara jeszcze raz przyjrzała się starej fotografii, zanim umieściła ją na powrót w pudełku, z którego wyjęła zeszyt z pożółkłymi kartkami z zamiarem zagłębienia się w lekturę, ale spojrzała na zegarek i stwierdziła, że najpierw trzeba zaparzyć herbatę.
– Przepraszam, że jestem za wcześnie – zaczęła Renata.
– Nic nie szkodzi, mnie też zdarza się częściej być za wcześnie, niż się spóźniać – odparła Klara zapraszając gościa gestem, by zajął miejsce przy stole.
– Moja synowa zrobiła niemałe zamieszanie odbierając telefon nie dla niej przeznaczony.
– Cieszę się, że pani jest wstępnie zainteresowana wydaniem książki. Można? – spytała biorąc dzbanek z herbatą do ręki.
– Tak – odparła Regina.
Klara nie była pewna, czego owo potwierdzenie dotyczy, książki, czy herbaty. Napełniła jednak obie filiżanki i powiedziała, wskazując duże tekturowe pudło.
– Tu są zdjęcia i pamiętnik, o którym wspomniałam.
– „Pamiętnik znaleziony w Saragossie”?
– Raczej w pawlaczu – uśmiechnęła się Klara. Wyjęła leżącą na wierzchu fotografię. To jest Piotrowska z domu Jasińska z mężem.
– Zdaje mi się, że właśnie na rodzinę Jasińskich trafiła moja synowa przeglądając stare dokumenty, stąd to jej zainteresowanie. Lepiej żeby pani wiedziała, że ona pracuje na zlecenie jakichś domniemanych spadkobierców i próbuje zawczasu wyeliminować ewentualne kłopoty ze strony prawdziwych spadkobierców, gdyby się tacy znaleźli.
– Rozumiem. Mnie interesuje wydanie książki. Czy chciałaby pani zabrać te materiały?
– Wolę nie brać odpowiedzialności za cenne pamiątki. Będę do pani wpadała i razem wybierzemy to, co nadaje się do druku. Możemy zacząć od razu.
– W takim razie na początek może to – Klara sięgnęła po zeszyt w kratkę zapisany drobnym pismem i zaczęła czytać.
Michał Szczurek zdecydował się opuścić rodzinne strony po tym, jak Rosjanie, po Powstaniu Styczniowym pozbawili go ojcowizny. Ruszył w nieznaną podróż na zachód, gdzie oczy poniosą. Praktycznie przeniósł się spod zaboru rosyjskiego pod austriacki, a konkretnie do wsi Pawęzów w powiecie Tarnowskim. Tu okazało się, że mieszka rodzina o takim samym nazwisku. Nigdy nie udało się ustalić, czy mieli wspólnych przodków. Michał ożenił się i założył rodzinę. Żona wniosła w posagu tyle ziemi, ile mogli sami uprawiać i wyżywić rodzinę składającą się z małżonków i trojga dzieci. Najstarsza była Maria, a Michał i Józef znacznie od niej młodsi.
Wiejskie życie podporządkowane było porom roku i ciężkiej pracy, ale miało też swoje uciechy. Michał, zwany Rusinkiem z racji wschodniego pochodzenia, cieszył się uznaniem współmieszkańców, którzy powierzyli mu stanowisko sołtysa. W ich chacie odbywały się zebrania starszyzny, na których zapadały decyzje o wspólnych poczynaniach. Te spotkania zapamiętał najmłodszy Józef, którego obrady nie interesowały, ale przyglądał się ich uczestnikom. Dużo palono, a jeden z obradujących rzucał niedopałki na podłogę i je rozdeptywał, nie używał popielniczki. Później Maria musiała podłogę szorować, zamiast czytać młodszym braciom opowiastki. Może ten właśnie brak czasu starszych był zachętą, żeby jak najprędzej pójść do szkoły i nauczyć się czytać?
Najbliższa szkoła powszechna mieściła się w Lisiej Górze, wsi oddalonej o pięć kilometrów, które to kilometry dzieci codziennie pokonywać musiały pieszo. Wędrówki do i ze szkoły dostarczały też dodatkowych wrażeń. Można było po drodze znaleźć jakieś leśne owoce, grzyby, albo… pietruszkę? Odkrycia bywają bardzo niebezpieczne. Nikt Józefa nie ostrzegł, żeby nie zbliżał się do rośliny o nazwie – szalej, która z wyglądu przypomina pietruszkę. Zatrucie na szczęście nie było śmiertelne. To doświadczenie pokazało mu czym może być narkotyk i nie były to wrażenia, które chciałby kiedykolwiek powtórzyć.
Rytm życia na wsi dyktuje przyroda. Jesień bywa złota i obfituje w dobra wszelakie dzięki obfitym plonom. Droga do szkoły, to raczej miły spacer, niż znój. W zimie z tą drogą bywało gorzej, zwłaszcza jeśli nie miało się dobrych butów. Długie zimowe wieczory Józef spędzał przy lampie naftowej, odrabiając lekcje, a po obowiązkach następowała przyjemność czytania „Trylogii” Sienkiewicza. Wiosna to czas intensywnej pracy dla wszystkich, nawet dzieci. Z pierwszym pojawieniem się zielonej trawy na łące, wypasało się na niej krowy i był to obowiązek najmłodszego członka rodziny.
Sielanka nie trwa wiecznie. Zdarzył się taki feralny dzień, w którym Józef po przyjściu ze szkoły zamiast domu zastał dopalające się zgliszcza. Kronika rodzinna nie informuje co było przyczyną pożaru, najważniejsze że musieli sobie z tym poradzić, przeprowadzając się do stajni. Wspólne zamieszkanie pod jednym dachem z końmi trwało aż do odbudowy domu.
Najmłodszy potomek okazał się zdolny i chętny do dalszej nauki, posłano go więc do gimnazjum w Tarnowie. Nie wiem czy nauka była płatna, ale za stancję trzeba by zapłacić, gdyby nie dobry zbieg okoliczności. Wujek Józefa mieszkał w mieście i przygarnął siostrzeńca. Wówczas zapewne całkiem bezinteresownie.
– Później kazał sobie zapłacić? – zapytała Regina.
– Nie wprost. Zaciągnął kredyt, który siostrzeniec podżyrował i jako żyrant spłacał go przez wiele lat.
– Jeszcze jedno. Trochę gubię się w tych koligacjach.
– Nie pani jedna. Podziwiam ludzi zajmujących się genealogią. Z moich pobieżnych wyliczeń wynika, że czterysta lat temu każdy z nas musiał mieć po około dwóch milionów przodków.
– Rzeczywiście, jest w czym wybierać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz