19 mar 2020

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 54, marzec 2020


      Stowarzyszenie Dzieci Powstania poniosło na początku 2020 r. wielką, niepowetowaną stratę. 

 7 stycznia 2020 roku zmarł Andrzej Olas -założyciel, wieloletni przewodniczący SDP1944, twórca Biuletynu Stowarzyszenia. 
       
    Sp. Andrzej roztaczał wokół siebie swój autorytet, ciepło i przyjaźń.

Oto słowa Honorowego Prezesa SDP1944 -  profesora Andrzeja Targowskiego, wielkiego przyjaciela śp. Andrzeja:


"Żegnamy ze smutkiem prof. Andrzeja Olasa, który odszedł w wieku 84 lat po ciężkiej chorobie w dniu 10 stycznia 2020 r. Był dzieckiem Powstania Warszawskiego 1944, współzałożycielem i pierwszym prezesem Stowarzyszenia Dzieci PW 44.
Pochodził z zasłużonej i patriotycznej rodziny. Ojciec Feliks-oficer walk niepodległościowych z 1918 r. został zamordowany w Katyniu przez Sowietów, a matka Erna z d. Blank, zmagała się z ciężkim losem wdowy najpierw w Powstaniu Warszawskim przy ul. Madalińskiego, niedaleko siedziby wojsk Waffen SS na granicy z rejonem Powstańców AK ze zgrupowania Baszta, ciężko doświadczoną w centrum walk, potem w PRL. Może dlatego syn Andrzej świetnie ukończył trudny Wydział Lotnictwa Politechniki Warszawskiej. Pracował w biurach konstrukcyjnych i w instytutach naukowych w tym w PAN a następnie był profesorem uniwersyteckim w Stanach Zjednoczonych.

Na emeryturze przebywał na zmianę w dobrym klimacie Florydy i w trudnym klimacie politycznym III RP, będąc tzw. hybrydowym Polakiem, który mieszkał tam na świecie, gdzie mu było wygodnie. Najdłużej w ciągu roku mieszkał w Warszawie. Podróżował po świecie i swymi świetnymi i dowcipnymi spostrzeżeniami dzielił się z nami w swych książkach.



Prof. Olas był człowiekiem renesansu, ciekawym świata i wiedzy o nim, którą kojarzył z potrzebami Polski, bowiem najbardziej martwił się o Rodzinę i Polskę a także przekazywał prawdę o Powstaniu Warszawskim w ponad 50 biuletynach. Jest przyjacielem niezastąpionym.

Cześć pamięci drogiego Andrzeja."



Andrzej Olas był autorem kilku książek, wśród nich: "Jakże pięknie oni nami rządzili", "Sześć dni w Puerto Vallerte", "Dom nad jeziorem Ontario", "Hybrydowi Polacy". Swoje wspomnienia jako dziecka Powstania zamieścił w książce Jerzego Mireckiego - "Dzieci 44".

Polskie zimowe miesiące spędzał na Florydzie. Floryda stała się ostatnim miejscem  jego życiowych peregrynacji. Niestety nie przewidział, że słońce Florydy stanie się w końcu przyczyni się do rozwoju ciężkiej, ostatniej choroby..



W imieniu SDP 1944 składam głębokie wyrazy współczucia żonie Elżbiecie, córkom Annie-Marii i Krystynie oraz synowi Pawłowi."


Odejście Andrzeja pozostawiło nas bez doświadczeń w redagowaniu biuletynu. Upłynęły długie miesiące od ukazania się ostatniego 53 numeru Biuletynu do wznowienia następnego - czyli marcowego 2020 r. 

O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944

KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950

MISJA STOWARZYSZENIA

Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.

Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia

Zarząd:

Przewodniczący - vacat
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler

Komisja Rewizyjna:

Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz

CZŁONKOWIE HONOROWI:

Profesor Andrzej Targowski - honorowy prezes Stowarzyszenia
P. Joanna Woszczyńska - członek honorowy
P. Jerzy Mirecki - członek honorowy

* * *
Uczestniczyliśmy w Obchodach Dnia Pamięci Więźniów obozu DULAG 121 i Niosących im Pomoc. 
    28 sierpnia 2019 roku na zaproszenie Dyrektor Muzeum DULAG 121 p. Małgorzaty Bojanowskiej uczestniczyliśmy na terenie obozu pod pomnikiem "Tędy przeszła Warszawa" w uroczystościach pod patronatem Prezydenta Polski Andrzeja Dudy.
   Hołd pamięci więźniom i i wszystkim, którzy czasem z narażeniem życia pomagali zgnębionej ludności Warszawy oddali również przedstawiciele władz państwowych i kościelnych




Przemawia Minister Obrony Narodowej Minister Mariusz Błaszczak



Wśród gości w Pierwszym rzędzie Komendant Garnizonu Warszawskiego gen. dyw. Robert Głąb, Metropolita Warszawski Kazimierz Nycz, Minister ON Mariusz Błaszczak, Doradca Prezydenta RP Zofia Romaszewska,
W drugim rzędzie od trzeciego miejsca członkowie SDP1944  - Halina Gniadek, 
Maria Nielepkiewicz, Zbigniew Molski







* * * 

Z ubolewaniem zawiadamiamy ze znacznym opóźnieniem, że odszedł z szeregów Zgrupowania "Baszta "działającego na Mokotowie w 1944 ppłk Eugeniusz Tyrajski ps. "Sęk"
Fot.SDP1944


Przez kilka lat - 1 sierpnia mieliśmy okazję przysłuchiwać się jego mądrym przemówieniom w trakcie obchodów dla uczczenia powstańców mokotowskich przy pomniku Mokotów Walczący w Parku Dreszera . Na ogół ozdabiał swoją przemowę wierszami z poezji narodowej, recytowanymi z pamięci. Był jednym z tych Powstańców, którzy potrafili trafnie  ocenić historyczny zapał bojowy młodzieży AK na tle nieszczęśliwie wybranej sytuacji militarnej Warszawy.


Przytaczamy poniżej jego wypowiedz o pierwszych dniach Powstania. "Moja kompania
przenosiła broń z Wawrzyszewa na Służewiec, tam mieliśmy rozpocząć powstanie, atakując teren wyścigów.
 - Toczyliśmy ciężkie walki, w których ponieśliśmy duże straty. Z mojej piętnastoosobowej drużyny walczącej na Służewcu w ciągu tych pierwszych paru godzin zginęło sześciu kolegów, czyli 40 proc. To było naprawdę ogromną stratą.” 

Więcej o bohaterze:  http://www.powstanie1944.pl/strona,165,Biogramy
* * *
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:

Współpracujemy z teatrem tańca LUZ.



LUZ jest jednym z najbardziej utytułowanych i renomowanych zespołów tanecznych w Polsce i na świecie. Tancerze LUZ, to wielokrotni mistrzowie świata i Europy  oraz zdobywcy kilkuset tytułów mistrzów i wicemistrzów Polski. Jako ambasadorzy polskiej kultury od lat reprezentują nasz kraj i Siedlce nie tylko na prestiżowych festiwalach i zawodach tanecznych, ale również podczas ważnych uroczystości związanych z kulturą i Polską.  Podbili serca publiczności na 3 kontynentach, występując w takich krajach jak: Rosja, Kanada, USA (Nowy Jork, Broadway), Słowenia, Niemcy (m.in. w Monachium na Festiwalu Kultury Polsko-Niemieckiej), Austria, Słowacja, Włochy, Ukraina (Równe, Dni Kultury Polskiej), Czechy, Norwegia, Francja (Paryż, Instytut Polski), Węgry, Gibraltar, czterokrotnie w Japonii (m.in. Dni Kultury w Hamammatsu).


tel: 0048 602598493
www.luz.siedlce.pl

Aktualności

Dostaliśmy zaproszenie z Siedlec! Zaprasza nas p, Joanna Woszczyńska, kierownik i choreograf zespołu:

"20 marca Alternatywny Teatr Tańca Luz wystawi trzykrotnie spektakl musicalowy Dzieci Powstania’44  o godz. 9:30, 11:30 oraz 19:00 w Sali Widowiskowej Podlasie MOK w Siedlcach.
Z przyjemnością informuję, że od października 2019 roku spektakl wzbogacony jest o wiersz Pana Andrzeja Rekść Raubo „Rapsod sierpniowy”. 
To już szósty rok (premiera  odbyła się 14 listopada 2014), kiedy gramy nasze przedstawienie z nieustającym powodzeniem nie tylko w Polsce ale i za granicą( Monachium, Wilno). Spektakl zachwyca, inspiruje i wychowuje kolejne polskie pokolenia w duchu patriotyzmu, rzuca światło na zagadnienie jak wygląda wojna oczami dziecka. 
Za każdym razem przy każdym przedstawieniu mówimy o Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944 oraz książce Dzieci’44 Jerzego Mireckiego, która była wielką inspiracją w tworzeniu scenariusza.
Przy tej okazji będziemy wspominać również drogiego nam śp. Pana Andrzeja Olasa. 

Serdecznie Państwa zapraszamy do Siedlec." 


Współpracujemy z Muzeum Dulag 121.

Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieściliśmy zamiast comiesięcznego felietonu honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, jego wspomnienie o ś.p. Andrzeju Olasie oraz wspomnienia pani Krystyny Wolińskiej.

Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.

Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.

                
DANE O POWSTANIU





  
* * * 
           

Wspomnienia Krystyny Wolińskiej z Powstania Warszawskiego i wywiezienia do obozu pracy w Niemczech          

              Krystyna Wolińska, z domu Ciechomska, urodziła się w grudniu 1931 roku. Po Powstaniu Warszawskim została wywieziona wraz z rodzicami i rodzeństwem poprzez Dulag121 do Niemiec. Ojciec i brat trafili do obozu koncentracyjnego, Krystyna z matką i siostrą do pracy w cukrowni w miejscowości Soellingen, w Dolnej Saksonii, na zachód od Magdeburga. 



           Błękit nieba zmienił swoją barwę na szarą, a słońce choć świeciło jasno i promienie jego grzały mocno– przyciemniało, a na ziemię spadł ponury cień. Tak zdawało mi się, gdy patrzyłam w lufy karabinów, rozstawionych naprzeciwko nas i ludzi spędzonych tu z pobliskich domów.


            Te sekundy uciekającego życia, to kalejdoskop minionych lat. Sekundy w czasie których myśl buntuje się przeciwko zadawanej śmierci. Widzę jeszcze mamę, ojca, siostrę i brata. Mama rozrywa różaniec, który zawsze nosiła w kieszeni, każdemu wsypuje do ręki jedną cząstkę różańca, czuję chłodne paciorki i mocno zaciskam w dłoni. Słyszę głos mamy – niech wiedzą, że byliśmy jedną rodziną. Ukraińcy już przyklękają przy rozstawionych karabinach. Chcę się modlić, swą ostatnią myśl zwrócić do Boga i w ułamku sekundy błagam – boże ratuj nas – i oto  z powrotem powraca błękit nieba i jasność słońca, czuję jego mocne promienie na twarzy, która miała być martwą.


      Oficer niemiecki, na którego rozkazy czekali żołnierze ukraińscy (nazywani również własowcami) wydał inny rozkaz – nie strzelać i rozkazał spędzić wszystkich ludzi z okolicznych domów na „Zieleniak” (obecnie Hala Banacha, przed powstaniem mieścił się tam bazar z warzywami i owocami naokoło otoczony murem z cegieł).


            To pierwsza noc w tłumie osób, które zostały sprowadzone z okolicy, siedzących i leżących na „kocich łbach”, którymi był wybrukowany Zieleniak – była makabryczna. Z jednej strony płonąca cała Warszawa, z drugiej za murem Zieleniaka słynne niemieckie „krowy”, które wyrzucały ze swoich płonących paszcz płonące i ryczące pomioty na miasto, z piekielnym rykiem przelatywały tuż nad głowami leżącego tłumu. Przylgnęłam do zimnych kamienie i choć nade mną było piekło, a pode mną kamienie, to jednak dziękowałam Bogu za ocalenie mnie i mojej rodziny od tamtej karabinowej śmierci.


            Pięć dni i nocy przebywaliśmy w warunkach, które umieli stworzyć tylko Niemcy. Brak picia, nie mówiąc nic o jedzeniu, strzelanie do ludzi bez powodu dla zabawy. Do dwóch studzienek na terenie Zieleniaka ustawiały się kolejki ludzi po wodę, często ludzi tych żołnierze obrzucali granatami, a ciała martwych układano stosami pod murem, gdzie załatwiano również potrzeby fizjologiczne. Ojciec mój nie puszczał nas po wodę, nieraz udawało mu się wieczorem, czołgając się, nabrać trochę wody do puszki znalezionej gdzieś pod murem.


            Jednak noce pozostawały najstraszniejsze dla mnie i mojej siostry, bo żołnierze ruszali na poszukiwanie młodych kobiet by je gwałcić. Miałam niecałe 14 lat – to za mało, by patrzeć na te straszne rzeczy, które się tu rozgrywały. Leżąc na gołej ziemi wraz z siostrą, przygnieciona przez matkę, ojca i brata którzy zasłaniali nas, słyszałam te okropne krzyki kobiet, a potem strzał, który kończył ich życie, a powiększał stos ciał pod murem.


            Przerażenie, które podchodziło mi do gardła, gdy żołnierze byli tuż, tuż świecąc latarkami w oczy kobiet, nie zapomnę nigdy. Piątego dnia otworzyła się brama Zieleniaka i cały bolesny tłum ludzi został przepędzony na Dworzec  Zachodni.


Idąc patrzyłam na znajome ulice. Opaczewska- domy jeszcze całe. Remiza tramwajowa i obok budynek ze służbowymi mieszkaniami, jeszcze stał (mieszkaliśmy na Opaczewskiej 35). Z pustych mieszkań przez otwarte okna wiatr wydmuchiwał białe firanki i dziwną złowrogą grozę. Cisza przerażająca na ulicy, bez strzałów i leżące spuchnięte ciała zabitych ludzi przy domach na chodnikach. Ulicą człapał tłum głodnych, spragnionych, przerażonych, płaczących i zmęczonych upałem pięknego sierpnia. Dopiero na dworcu Zachodnim ugasiliśmy pragnienie wodą z pompy dla parowozów. Popękane i spuchnięte usta przestały boleć, woda miała smak wspaniały, trochę żółta o smaku żelaza, to pierwszy napój bez ograniczeń od czterech dni.


Pruszków – też przerażała tłumem, głodem i myślą co będzie dalej. Niektórzy ludzie, którym udało się zabrać coś z biżuterii, wydostawali się na wolność przekupując wartowników stojących przy bramie. My nie mieliśmy nic ze złota oprócz obrączki, której mama nie chciała nikomu dać i  ta obrączka uratowana z pożogi, została moją pamiątką po matce, którą  noszę do dnia dzisiejszego. Ukraińcy, którzy weszli do naszego domu, to byli przerażający żołnierze, zachowywali się jak dzicy ludzie, wlosy rozmierzwione, karabiny na sznurkach, w oczach obłęd.


Moja siostra miała złote kolczyki w uszach. Nim się zorientowała żołnierz podszedł do niej i wyrwał je, rozrywając pętelki uszne. Widząc to moja mama zdjęła obrączkę z palca i schowała do ust. Nie zdążyła tego zrobić z pierścionkiem, bo zauważył go inny żołnierz, kazał go zdjąć. Gdy mama nie chciała, uderzył ją  w twarz i przeklinając i wykręcając palec, zdjął go. Żołnierze buszowali po szufladach. Znaleźli pastę do zębów i momentalnie jeden z nich wycisnął sobie do ust całą tubę.


W Pruszkowie do hali fabrycznej coraz więcej ludzi Niemcy przyprowadzali z Warszawy. Chodząc między ludźmi, którzy leżeli lub spali na betonowej podłodze, spotkałam mamę Włodka. Stała oparta o ścianę z rezygnacją patrząc na to co się działo. Nie zauważyła mnie chociaż przechodziłam koło niej.


- Pani Mario! Jak dobrze, ze panią spotkałam, jestem tutaj z rodzicami, przycupnęliśmy w trochę spokojniejszym kącie za filarem. Nie mamy koca, ale usiądziemy na moim płaszczu, bo mnie udało się złapać płaszcz z wieszaka jak nas wypędzali z domu – mówiąc to spojrzałam na panią Marię, która była tylko w jedwabnym szlafroku. Uśmiechnęła się do mnie.


-No cóż je też wam nic nie wniosę do gospodarstwa, bo z mieszkania wypędzili jak stałam  i też nie dali się ubrać. Rodzice moi znali panią Marię, bo była matką mojego kolegi Włodka, z którym chodziłam na tajne komplety z historii i geografii. Bardzo serdecznie przyjęliśmy Panią Marię do swojego kącika pod filarem, tym bardziej, że była tu sama. Mąż jej należał do AK, brał udział w powstaniu, a Włodek uprosił, by iść z nim. Miał już przecież 15 lat. Pani Maria bardzo martwiła się o nich. Po wyzwoleniu i powrocie do Polski dowiedzieliśmy się, że obaj przeżyli.


Czerwony krzyż w Pruszkowie zaczął wydawać ludziom suchary i gorącą kawę, jednak żeby zdobyć te suchary, trzeba było stać bardzo długo w kolejce i w końcu nic nie dostać, bo zabrakło. Mój brat Heniek uparł się i stał całą noc w kolejce – zdobył dla nas 6 sucharów i butelkę gorącej kawy.

Transporty kolejowe składające się z towarowych wagonów odchodziły z Pruszkowa często. Wywoziły ludzi w niewiadomym kierunku. Moją rodzinę przeznaczono do transportu, gdzie wagony towarowe były już załadowane ludźmi, ale żandarmi jeszcze wepchnęli nas do jednego wagonu plombując za nami drzwi.

Dobrze, że pani Maria nie została wepchnięta do naszego wagonu. Wieźli ją następnym transportem, który wiózł ludzi na wieś, ale na terenach polskich.


W wagonie kto mógł to przycupnął, reszta osób stała. Po jakimś czasie wymienialiśmy się zmieniając pozycję ciała. Jeden kąt wagonu zostawiliśmy na potrzeby fizjologiczne. Dwa małe, zakratowane okienka, nie dawały świeżego powietrza. Gdy nieraz pociąg zatrzymywał się pod semaforem lu pod pompą dla parowozów, okoliczni ludzie wiedząc o tych transportach starali się wrzucać nam przez okienka chleb i jabłka, ale żandarmi rozpędzali ich, strzelając na postrach do góry.


Za dwa dni pociąg jechał już po terenach niemieckich, przez okienka widać było napisy w języku niemieckim. Dopiero wtedy wszyscy zrozumieliśmy dokąd jedzie ten transport.

Pociąg nieraz stawał na jakiejś stacji, bo było bombardowane pobliskie miasto. Samoloty amerykańskie latały eskadrami i bomby padały jedna za drugą. Noc straszna – ludzie stłoczeni w zaplombowanym towarowym wagonie, przez okienka wpadały błyski rozrywanych w pobliżu bomb i przerażający huk. Wszyscy byliśmy przygotowani na straszną śmierć. Następnego dnia pociąg zatrzymał się, żandarmi otwierając zaplombowane wagony, szybko biegali wrzeszcząc by wszyscy mężczyźni wysiadali ba peron.


Pamiętam szybkie pożegnanie z ojcem i bratem. Ciche łzy matki i już na peronie, gdy wysiedli, pamiętam uśmiech ojca, który dodawał nam odwagi i słowa – trzymajcie się razem i zostańcie z Bogiem. Brat to prawie dorosły mężczyzna, nie mógł zdobyć się na uśmiech, gdyż siłą powstrzymywał łzy. Mężczyźni otoczeni żandarmami ruszyli z peronu. Ta stacja – to był Buchenwald. Znów zostałyśmy zaplombowane, pociąg jechał dalej wioząc samotne kobiety i dzieci. W wagonie słychać było teraz płacz i modlitwy..


Następnego dnia pociąg zatrzymał się późnym wieczorem, jak potem dowiedziałyśmy się w Belzen Bergen. Po ciemku, wycieńczone kobiety ustawione w czwórki, zostałyśmy pognane droą przez lasy. Droga dla wszystkich wydawała się bez końca. Straszna droga – wyboista, nie na swojej już ziemi. Zmęczone kobiety prawie upadały.

Po około dwóch kilometrach, zobaczyłam w świetle reflektorów teren obrodzony drutami kolczastymi. Przez bramę przy której stały wieżyczki dla strażników i karabiny maszynowe, zostałyśmy wprowadzone do środka. Po przejściu dwóch takich bram, wpuszczono nas na dużą polanę, gdzie stało kilka namiotów. Po wejściu do wyścielonych słomą namiotów, zmęczone kobiety kładły się i momentalnie zasypiały. Ja zrobiła to samo, rzuciłam się na słomę, obok mama i siostra. W pierwszym momencie zasnęłam. Po pewnym czasie obudziłam się mimo zmęczenia, czując okropne gryzienie po całym ciele.

- Mamo – szepnęłam – co jest? Wszystko mnie swędzi i coś gryzie.
Mama też już nie spała.
- Wiesz Krysiu, tu jest jakieś robactwo, które nam nie daje spać.

Rano okazało się, że cała słoma aż ruszała się od wesz. Wszystkie kobiety powychodziły na polanę, na której ustawione były krany z wodą i tu zaczęło się mycie i czyszczenie ubrań z robactwa. Z przerażeniem zobaczyłam, że wszy chodziły po wrzosie, który pięknie rozrastał się po całej polanie. Ten widok zaszokował mnie, te piękne jesienne wrzosy i wszy.
W tym obozie jadłam pierwszy raz zupę od dwóch tygodni. Zupa składała się z nie obranych ziemniaków z krowią kapustą, bez cienia tłuszczu, ale za to z piaskiem i też była smaczna.

Niemcy ogłosili, że kobiety z dziećmi mają ustawić się w szeregi, będą przetransportowane dalej> Kobiety samotne miały pozostać. Ja z matką dołączyłyśmy do kobiet z dziećmi. Za wszelką cenę chciałyśmy się stąd wydostać. Udało nam się. Kobiety samotne, które tam zostały, całą zimę przebywały w bardzo ciężkich warunkach. To był obóz Belzen-Bergen.

I znów powrotna droga przez lasy do pociągu, o tyle gorsza dla nas, że siostra Helena zachorowała na biegunkę. Miała wysoką temperaturę i silne boleści. Razem z matką prowadziłyśmy siostrę, bo sama iść nie miała sił. Dobrze, że podróż nie trwała długo, może dwie godziny. Bardzo potrzebowałyśmy pomocy dla siostry, nie było żadnych lekarstw, a zgłosić się do Niemców to był  koniec. Bojąc się epidemii zabijali te osoby zastrzykami. Dlatego pomyślałam, że tylko u Boga mogę znaleźć pomoc i dlatego jak zawsze, gdy byłam w potrzebie prosiłam gorąco szczególnie Matkę Najświętszą o pomoc dla siostry, żeby nie umarła. 

Po dojściu do stacji kazano nam wsiadać z pociągu, tym razem nie towarowego. Zawieziono nas do lagru Lehrte. W tym obozie stały baraki, gdzie nas rozkwaterowano i poddano tak zwanej „mykwie”. Ubrania zabrano nam do dezynfekcji, a kobiety i dzieci razem już bez ubrań – gołe pod prysznicem polegającym na puszczeniu raz zimnej, a za chwilę bardzo gorącej wody. Najbardziej nieprzyjemny był krępujący zabieg, któremu poddawane były kobiety po kąpieli. Ustawione wszystkie w kolejce wraz z dziećmi podchodziłyśmy do żołnierza, którego Niemcy wyznaczyli do tej czynności. Nie wiem jakiej narodowości był ten żołnierz, chyba Ukrainiec, o bardzo złośliwym wyrazie twarzy. Był chamski i wulgarny. Miał kubeł z jakąś dezynfekującą substancją, wyglądającą ja gęsta brązowa maż i duży pędzel. Smarował nim miejsca owłosione, to znaczy głowę, pod pachami i owłosienie łonowe. Strasznie przeżyłam tę „kąpiel” i poniżenie – w jak brutalny sposób nas traktowano, dosłownie duchowym bólem. Po tej „kosmetyce” odbywało się jeszcze zapisywanie kobiet i dawanie kenkart. Grupy po około 30 kobiet oznaczano kolorowymi znakami, każda grupa innym kolorem. Znaki te to coś w rodzaju plomby, jaka jest przy metce ubraniowej. Kobiety mówiły, że jesteśmy kolczykowane jak trzoda chlewna. Po okolczykowaniu, grupy wychodziły na plac apelowy, gdzie przyjeżdżali niemieccy fabrykanci, względnie baorzy, którzy potrzebowali robotników. 
W obozie Lehre siostra moja była w bardzo ciężkim stanie, ale ponieważ w obozie tym były już kobiety z innego transportu z Warszawy, którym pozwolono zabrać, gdy je wypędzano, z domu trochę żywności i odzieży. Jedna z kobiet widząc stan mojej siostry, dała mojej mamie trochę mąki. Mama w puszce po konserwach znalezionej w rowie, gdy prowadzono nas do pociągu, gotowała dla siostry kleik i parzyła zioła, które rosły w rowie. To chyba był dziurawiec i kobylak. Po kilku dniach tej „diety” biegunka została zatrzymana. Jednego dnia na apelu gdy przyjechali Niemcy szukać robotników, jeden z nich w mundurze hitlerowca, wziął z szeregu moją siostrę. Byłyśmy przerażone, że nas rozdzielą. Całe szczęście, że moja siostra, która była już po maturze i znała język niemiecki poprosiła tego hitlerowca, żeby jeszcze wziął do pracy mamę i mnie, a ponieważ byłam wysoka, uznał, że nadaję się do pracy.

Hitlerowiec, jak się później okazało był dyrektorem fabryki, cukrowni w Soellingen. Przy cukrowni stały trzy baraki ogrodzone siatką, w których byli więźniowie rosyjscy i czescy.
W jednym z baraków do którego nas wprowadzono, zastałyśmy już kobiety z Warszawy, przywiezione wcześniejszym transportem.


Piękna była jesień w Soellingen, słoneczna i pełna nitek babiego lata. Każda droga polna i szosa wysadzane były drzewami owocowymi, przeważnie jabłoniami – pachniała jesienią. Jabłka rosły dorodne, czerwone i duże. Nikt z Niemców nie zbierał owoców z drzew dla siebie, robili to wspólnie, gdy w pełni już dojrzały. Jabłka można było zbierać spod drzew. Dyrektor fabryki pozwalał nam nieraz je zbierać. Chętnie chodziłam po pracy na jabłka, przypominały mi trochę Polskę.

Szczególnie jeden dzień pamiętałam dokładnie – wspaniałe jabłka, które jadłam w Warszawie razem z Włodkiem, soczyste i słodkie, duże i czerwone takie jak tu. Włodek przywiózł je od ciotki  spod Warszawy, gdy spotkaliśmy się w parku na ul. Dantyszka dał mi te piękne jabłka czerwono-złote, tak samo jak złote były liście szeleszczące pod stopami i złotoczerwone smugi zachodzącego słońca, leżące na pniach drzew. To złoto szeleszczące pod nogami, w ustach i w powietrzu, to była polska jesień. Za tą jesienią wtedy tęskniłam – za jesienią warszawską.

Niektóre kobiety z baraku też odczuwały tęsknotę za krajem, a niektóre z nich mówiły, że gdyby je puszczono, na kolanach poszłyby do Warszawy..

Kobiety z cukrowni musiały się poruszać w promieniu dwóch kilometrów od miejsca pobytu. Każda z nas musiała mieć naszytą literę „P’; bez tej litery nie wolno było nam wyjść poza teren baraków. Mając przyszytą literę „P” czułam się z niej dumna, tak jakbym miała ze sobą kawałek Polski.

Ponieważ zostałam wyznaczona do odbioru żywności na kartki, na które dostawałyśmy trochę chleba, margaryny i marmolady, musiałam chodzić raz na tydzień do pobliskiego Sollingen. Tam wszystkie domy i gospodarcze budynki były skomasowane przy mały rynku i kilku uliczkach. Robiło to wrażenie małego miasteczka – osady otoczonego uprawnymi polami. Na ty ryneczku były dwa czy trzy sklepy, do których chodziłam wykupywać żywność na kartki. Były w nich różne artykuły spożywcze, jak mięso, wędliny, czy mleko, ale tylko na kartki dla Niemców.

W baraku w którym przebywaliśmy, było kilka kobiet z małymi dziećmi dwu-trzyletnimi i kilka samotnych kobiet, oraz dwie młode dziewczyny Danka i Ewa. Obie przypadkowo pojechały do Warszawy celem „lekkiego” zarobku, jak same mówiły i trafiły do obozu pracy, jak powiedziały za niewinność. Z nimi najwięcej było problemów. Wszyscy spaliśmy na piętrowych pryczach zbitych z desek. Na dole spały kobiety z małymi dziećmi, a na górze samotne kobiety. Moja mama dostała pryczę na dole, bo miała bardzo spuchnięte nogi i nie mogła wejść na górę, my z siostrą spałyśmy na górnych pryczach. Każda z nich dostała po jednym cienkim kocu (choć to trudno było nazwać kocem) i drewniaki. Przydały się, bo nasze letnie obuwie ledwie się trzymało.

Jeszcze jeden problem, z menstruacja miałyśmy z głowy. Niemcy w obozie Lehrte dodawali kobietom do lury wodnej zwanej kawą jakiś lek, który hamował owulację. Dopiero po upadku Niemiec w 1945 roku i po powrocie do Polski, wszystko wróciło do normy.

Z nienawiścią niemiecka spotkałam się, gdy chodziłam po nasze bardzo skromne porcje żywnościowe, do Soellingen. Często byłam atakowana prze niemieckie dzieci, wołające  za mną „polska świnia”. Dorośli Niemcy widząc zachowanie swoich dzieci, nie reagowali na to zupełnie. Nieraz przystawali i patrzyli z zaciekawieniem co robię. Po prostu szybko szłam by minąć te dzieci i nieraz dostałam kamieniem. Nienawiść do Polaków wpajano niemieckim dzieciom od najmłodszych lat. Pewnego razu, może czteroletni chłopiec przechodząc obok mnie splunął mi pod nogi mówiąc – bandytka!

Gdy kobiety szły do pracy, dzieci pozostawały pod moją opieką, ponieważ byłam z nich najstarsza. W baraku przeważnie między kobietami panowała zgoda, tylko wieczorem, gdy z mamą i siostrą modliłyśmy się, wtedy Danka i Ewa zaczynały śpiewać wulgarne piosenki i wyśmiewały nas. Dokuczały nam, jak mogły. Jedna w jednej sprawie uwzględniały prestiż, jakim była obdarzona moja mama i siostra przez wszystkie kobiety – wtedy, gdy następowało dzielenie żywności, wiedziały, że robią to bardzo sprawiedliwie.

Mama z siostrą Helenką pracowały w fabryce przy płukaniu buraków. Miały ciężką i brudną pracę, ale tam najmniej zaglądał dyrektor. Dozorował pracę majster, starszy już Niemiec, bardzo spokojny i porządny człowiek, nie lubił hitlerowców, cieszył się, gdy Niemcy na wojnie przegrywali. Pozwalał trochę kobietom odpoczywać, gdy widział, że są już bardzo zmęczone, tylko kazał uważać na dyrektora, pokazując im na migi, że dyrektor szczeka jak zły pies i bije ludzi, bo jest hitlerowcem.

Moja mama doświadczyła tego na własnej skórze. Helenka została przeniesiona do innej pracy, tam, gdzie pracowała Ewa z Danką i gdzie przewożono cukier w workach na halę. Kobiety tam pracujące, miały możność „zdobycia” cukru. Cukier ten ukrywały w małych paczkach, wkładając je pod duże, ciężkie metrowe worki, które układana na wózkach i wywożono do następnej hali, skąd łatwo było go wynieść. Cukrem tym handlowały z Rosjanami i Czechami, przyjmując od nich żywność lub papierosy. Ewa z Danką paliły i też wynosiły cukier na zamianę. Jednego dnia, gdy Danka włożyła swoją paczkę cukru pod worek na wózku, przyszedł dyrektor. Zauważył przekrzywiony worek Danki. Podszedł z krzykiem do jej wózka i zaczął poprawiać worek. Danka zbladła ze strachu. Dyrektor zobaczył pod nim paczkę, a wiedział, że kobiety wynoszą cukier, bo któryż z więźniów czeskich doniósł mu o tym. Jednak do tej pory nie przyłapał żadnej kobiety. Teraz wściekły trzasnął Dankę w twarz, aż zatoczyła się. Widziała to wszystko Helenka, która tuż za Danką pchała wózek.

Widząc przerażenie Danki i jej płacz, powiedziała po niemiecku do dyrektora, że niesłusznie Dankę uderzył, bo cukier ukrył ktoś inny. Wtedy dyrektor zawołał dwóch robotników niemieckich i kazał zaprowadzić siostrę do bunkra, gdzie zamykali jeńców za karę na głodówkę.
Danka nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, że dyrektor zostawił ją, a zabrał moją siostrę. Po powrocie mamy do baraku z pracy, dowiedziałyśmy się od kobiet, że Hela za Dankę poszła do bunkra. W pierwszej chwili ogarnął mnie gniew na siostrę, że właśnie za nią, która nas tak często wyśmiewała i drwiła z nas, oddała się w ręce Niemców.

Czułam, że nienawidzę Danki za to, że pozwoliła mojej siostrze wziąć na siebie winę. Modląc się wieczorem, prosiłam Boga by siostra wróciła do nas żywa, po modlitwie czułam się spokojniejsza i jak zwykła Matka Boska spełniła moją gorącą prośbę. W nocy usłyszałam jak mama płacze. Pocieszałam ją, ze na pewno Helenka wróci. Trzeciego dnia siostra wróciła – wyglądała okropnie. Sińce na twarzy, popuchnięte usta od uderzeń. Z radością w oczach witała się z mamą i ze mną. Reszta kobiet ją wyściskała. Siostra nie spodziewała się, że ją po trzech dniach wypuszczą. Niemcy jej nie wypytywali o cukier, kto go schował, tylko bili. Wypuścili ją w takim stanie, żeby była przestrogą dla innych. Siostra była chora, ale po kilku dniach czuła się lepiej, dobrze, że nie kazano jej chodzić do pracy. Mama przykładała jej kompresy z wody i pomału opuchlizna zeszła, zostały siniaki. 
Od powrotu siostry Danka zmieniła się, chodziła smutna i poważna. Widok chorej siostry widocznie wywołał jej wyrzuty sumienia. Zauważyłam jednego dnia, gdy Hela leżała posiniaczona w gorączce, ze Danka siedząc na swej pryczy miała łzy w oczach i wtedy poczułam sympatię do niej i przebaczyłam jej, tym bardziej, ze zmieniła się i Ewa. Nie dokuczały już nam, a Danka nawet zdobyła od więźniów czeskich pracujących w pobliżu jakieś środki przeciwbólowe, które dała siostrze i przeprosiła ją.

Noce zawsze trwały dla mnie za krótko. Zdawało mi się, ze zaledwie się położyłam, a już wchodził wartownik wołając na apel, na który nie można było się spóźnić ani minuty, inaczej można było zarobić silnego kopniaka. Zależało to też od humoru wartownika przydzielającego kobiety do pracy. Wstawałam szybko, choć z żalem z twardych desek pryczy.

Niektóre noce były zupełnie nieprzespane – podczas alarmów lotniczych. Zdarzało się to często, choć były to tylko przeloty bombowców nad Soellingen, w drodze na większe miasta. Pewnego razu całą noc trwało bombardowanie pobliskiego miasta Helmsted. Detonacje były tak potężne, że baraki podskakiwały w górę i w dół, a błyski rozrywanych pocisków powodowały przerażającą jasność. Gdy nad ranem wszystko się uspokoiło, zostały jeszcze tyko dwie godziny snu, ale przerażenie nie dało usnąć. Majster w pracy opowiadał potem po cichu do kobiet, że z Niemcami jest źle i że na froncie panuje trudna sytuacja, a my cieszyłyśmy się, iż przybliżało się światełko nadziei na powrót do kraju.

Część II

          Nadszedł wreszcie czas, że można było powracać do Polski, ale z dużymi trudnościami transportowymi. Nam pomogły dwie Polki, które mieszkały u pobliskiego baora. Pochodziły ze Śląska i przyjechały do Niemiec jako ochotniczki. Gospodarz traktował je po rodzinnemu. Dużo pomogły nam w powrocie do kraju, dając nam trochę ubrań i żywności oraz konkretnych wskazań, gdzie się udać, by szybciej dojechać do kraju.

            Po powrocie do Warszawy zatrzymałyśmy się i znajomych na Okęciu, którzy mieli swój domek, chętnie nas przyjęli, zanim znajdziemy jakieś mieszkanie w Warszawie. Byłyśmy im za to bardzo wdzięczne. Kuzyni ze strony mojej mamy mieszkali w Sochaczewie, dużo nam pomogli, dzięki nim mamy też zdjęcia rodzinne, które u nich były. Nie mieliśmy nic, tylko zniszczone ubrania, które mieliśmy na sobie. Wszystko dostaliśmy od ludzi i dzięki im za to.

Coraz więcej ludzi wracało do Warszawy, pomimo gruzów, które zawalały całe ulice, braku wody, światła i mieszkań nadających się do zamieszkania – Warszawa zaczynał żyć. To zakrwawione miasto wracało do życia, jak ozdrowieniec po ciężkiej chorobie – pomału, ale widać już jego radość, że żyje i będzie żyć

            Niektóre domy Niemcy specjalnie niszczyli minując je, a teraz saperzy sprawdzali ulicę po ulicy, zostawiając na domach napisy – Min nie ma! Ruiny domów szczególnie przy klatkach schodowych służyły teraz jako tablice ogłoszeniowe. Ludzie naklejali na nie kartki.

            „Gdzie jesteś Mamo – my wróciliśmy odezwij się  - podpis. Czekam na Was na ulicy Grójeckiej w rozwalonym domu w piwnicy – podpis. Żyję i mieszkam u znajomych we Włochach – podpis” Ruiny domów szczególnie przy klatkach schodowych, służyły teraz jako tablice ogłoszeniowe. Ludzie naklejali na nie kartki: „Gdzie jesteś Mamo? My wróciliśmy, odezwij się” i  podpis. „Czekam na Was na ulicy Grójeckiej w rozwalonym domu w piwnicy”. „Żyję i mieszkam u znajomych we Włochach”. My nie naklejałyśmy kartki, bo wiedziałyśmy, że nasz ojciec i brat są w Niemczech. Od razu siostra wysyłała listy do Lubeki i do Niemieckiego Czerwonego Krzyża z prośbą o odszukanie ich.

Wszyscy ludzie, którzy wracali do Warszawy spieszyli do swoich mieszkań – niestety raczej ich już nie było. Na ulicy Grójeckiej i Opaczewskiej przywitała nas cisza i smutek ziejący z gruzów i popalonych domów. Gdzieniegdzie tylko stały ocalałe od spalenia, ale też okaleczone przez pociski armatnie budynki. Ja z siostrą skierowałyśmy się do swojego domu. Na miejscu spotkałyśmy kupę gruzów i powyginanych belek stropowych. Chociaż spodziewałyśmy się takiego widoku, to jednak doznałyśmy szoku. Patrząc na nasz dom, w którym się urodziłam i miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo, płakałam razem z siostrą. Pożegnałyśmy łzami etap życia. 
Po naradzie z mamą, której powiedziałyśmy jak wygląda nasz dom, mama powiedziała, że musimy wrócić i zamieszkać tam. Siostra spytała ją: „Mamo, ale gdzie? Przecież nie ma naszego domu. Znajdziemy inny, jeżeli ludzie nie wrócą do Warszawy, to co będzie z miastem, kto go odbuduje? To mama myśli, że będzie tak jak było przed powstaniem?”. Mama odpowiedziała: „Nie wiem jak będzie, ale wiem, że trzeba wrócić. Poszukamy innego mieszkania, pod warunkiem, że będzie to mieszkanie, w którym jeszcze nikt nie mieszkał, te już wybudowane, ale jeszcze nie zasiedlone. Przecież nie zajmiemy czyjegoś niezniszczonego mieszkania, bo jak jego lokatorzy wrócą to nas po prostu wyrzucą. I będą mieli rację, słyszałam, ze takie sytuacje się zdarzały. Trudne zadanie do spełnienia, ale poszukamy”.

Następnego dnia znów poszłyśmy do Warszawy. Były ocalałe budynki, w których jeszcze znajdowały się mieszkania z meblami, ale mama nie chciała takiego zająć. W końcu znalazłyśmy trzypiętrowy, mało zniszczony dom, bo tylko góra była zniszczona przez pocisk. Był on jeszcze niezamieszkały, ponieważ był niewykończony. Nie miał podłóg, ani tynków wewnątrz mieszkań. Stał on na jednej z ulic Ochoty i to tez zadecydowało, że postanowiłyśmy tu zostać. Była to ulica Białobrzeska. Obejrzałyśmy puste mieszkania i zajęłyśmy lokal na parterze, ze względu na to, że była tam wykończona kuchnia węglowa, w której można było palić. Parter był wysoki, okna zamurowane, tylko małe szybki zostawione u góry. W budynku tym na parterze mieszkał już dozorca z żoną i synkiem, który przed powstaniem również pilnował tego budynku.

Powiedział nam, że właściciel tego domu przebywa za granicą i planował w przyszłości te mieszkania wynajmować. Było nam przyjemniej z myślą, że nie jesteśmy same w budynku.

Siostra zaczęła starania, by dowiedzieć się gdzie przebywa ojciec i brat. Pewnego dnia wracając do domu zastałam mamę siedząca przy stole, na której stała fotografia taty i stała świeca. Mama modliła się i płakała, na stole leżała koperta z Czerwonego Krzyża, gdzie dostałyśmy wiadomość, że ojciec nasz przebywał w Buchenwaldzie jako więzień polityczny, a potem jako robotnik przeniesiony do obozu Natzweiler i tam zmarł. Mój brat, który przeżył i wrócił do Polski, opowiadał, że był w Buchenwaldzie razem ojcem. Jednak zaczęto tam rozdzielać więźniów według zawodu. Mój brat podał zawód metalowiec, a mój tata uważał, że lepiej podać się za robotnika, bo może na jakieś roboty szybciej wywiozą z obozu, szczególnie z Buchenwaldu, gdzie był więźniem politycznym. W ten sposób rozstali się.

Brat opowiadał, że przeżył koszmar w Buchenwaldzie. Potem został przeniesiony również do innego obozu, gdzie pracował w kamieniołomach. Gdy zbliżał się front, Niemcy przeprowadzali więźniów w inne miejsce. Mój brat był „muzułmaninem”,  czyli żywym trupem. Podczas przemarszu upadł po drodze do rowu. Niemcy myśląc, że nie żyje, nie zabili go, tak jak to robili z innymi więźniami, którzy nie mieli siły iść. Potem wojska, które zajęły ten teren, podczas uprzątania zabitych więźniów, zabrali brata do szpitala i tam uratowali mu życie.

Wiadomość o śmierci ojca przeżyliśmy bardzo boleśnie. Ojciec był naszą ostoją i podporą we wszystkich kłopotach. Był bardzo zaradnym człowiekiem, kochającym nas wszystkich. Mama po tej wiadomości załamała się psychicznie. Nie widziała sensu życia bez ojca, zaczęła chorować na serce. Do tego jeszcze doszła choroba nabyta w Niemczech, gdzie pracowała w zimie, na wilgotnej betonowej podłodze, płucząc buraki cukrowe. Po kilku latach zmarła. 
W 1946 roku siostra zaczęła pracować w Ministerstwie Przemysłu Maszynowego na Kruczej, a ja poszłam do Średniej Szkoły Handlowej. Życie zaczęło się stabilizować. Warszawa w szybkim tempie została odgruzowana. Ludzie sami zgłaszali się do prac porządkowych. My ze szkoły, całymi klasami po zajęciach lekcyjnych, chodziliśmy odgruzowywać i podawaliśmy gołymi rękami cegły na ciężarówki. Brat po powrocie do Polski w 1947 roku i ukończeniu szkoły, zaczął pracować w Państwowych Wydawnictwach Naukowych jako grafik. Bardzo trudno nam było żyć bez ojca, z ciężko chorą matką, ale byliśmy rodziną i wzajemnie sobie pomagaliśmy.

W 1946 roku słoneczna, złoto-czerwona była jesień w Warszawie. Często z siostrą i jej narzeczonym, wieczorem wychodziliśmy na spacer na Pola Mokotowskie, gdzie spokój i cisza, które mącił tylko szum wiatru na liściach drzew, dawały nam uczucie bezpieczeństwa i pozwalały zapomnieć o okrucieństwach lat wojny. Wracaliśmy do domu, gdy niebo robiło się ciemno-granatowe i widać było delikatny krąg księżyca, który swoim srebrem kusił wzrok. Wchłaniam w siebie to piękno niezakłócone już groźną sylwetką samolotu i jego warkotem.
* * * 

Pomoc dla dzieci powstania warszawskiego czyli nic się nie dzieje

Zgłaszają się do nas członkowie Stowarzyszenia pytając kiedy wreszcie państwo zajmie się pomocą i odszkodowaniami dla mających obecnie osiemdziesiąt lub więcej lat, naznaczonych traumą roku 1944 dzieci powstania. Najbardziej prawdopodobna odpowiedź brzmi: 

NIGDY


Powyższe słowa, napisane przez ś.p Andrzeja Olasa nie straciły na znaczeniu. Nie oznaczają one jednak, że nie ma bieżących prób skarżenia do sądu decyzji Urzędu d/s Kombatantów i Osób Represjonowanych w sprawie przez więźniów obozu DULAG 121. Poniżej powtarzamy dokumenty już publikowane w naszym Biuletynie. Przybliżają one całą historię walki o uwzględnienie w rejestrze Osób Represjonowanych także tych, którzy przeszli przez piekło DULAGU.

Po wielu nieudanych próbach zmiany stanowiska UdsKiOR nadzieja na korzystną zmianę jest niewielka. Wielu z nas poddało się i wprost uważa wznawianie zmiękczania stanowiska Urzędu za bezsensowne. Warunki DULAGU 121 i jego rola w represjonowaniu, zsyłaniu i więzieniu w Rzeszy mieszkańców Warszawy jednak całkowicie podważają przyjętą politykę Urzędu. 

W tym momencie ważne jest wypracowanie naszej wspólnej opinii. Zapraszamy do dzielenia się z nami swoimi odczuciami...



Poniżej dokumentujemy szereg dotychczasowych wysiłków w sprawie pomocy. 
Część materiałów powtarzamy ze względu na ich znaczenie.


Materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny:


Korespondencja p. Zbigniewa Głuchowskiego o pomocy dla dzieci Powstania



W okresie świątecznym z uwagą przeczytałem treść biuletynu, który dostarczyliście mi Państwo przed kilkoma dniami i chciałbym podzielić się z Państwem moimi refleksjami. Otóż Instytut Pamięci Narodowej uruchomił Centrum Informacji o Ofiarach II Wojny Światowej. Celem nowego Centrum jest kompleksowe udzielanie informacji, na podstawie zgromadzonego zasobu archiwalnego, o ofiarach represji niemieckich i sowieckich w okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu (1939–1956)". Taką informację znalazłem w internecie. Nie wiem, jak obecnie wygląda ocena IPN przeżyć osób takich jak ja.

3 października powstanie warszawskie zakończyło się sromotną klęską. W odwecie Niemcy zrównali z ziemią stolicę, a mieszkańców poddali akcji wysiedleńczej. Matki i dzieci trafiały do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Okupację i powstanie przeżyłem w centrum Warszawy /Nowogrodzka róg Bracka/. 1 września 1944 r. powinienem zasiąść w ławce szkolnej i jako siedmiolatek rozpocząć edukację. Niestety, moja edukacja polegała na siedzeniu w ciemnej przepełnionej ludźmi piwnicy i nauce rozróżniania odgłosów rozrywających się pocisków, bomb, granatników a zabawa polegała na zbieraniu między znajdującymi się na podwórku grobami gorących odłamków. Huk, dym, łzy, głód,brak wody, jęki rannych to była normalna dziecięca codzienność...

Potem kapitulacja, wypędzenie z domu, obóz, brak nadziei na przeżycie, zapędzenie do odkrytych wagonów i podróż z przekonaniem, że wiozą nas do Oświęcimia. Na szczęście pod Krakowem w Kozłowie otworzyli wagon a
miejscowi Polacy wzięli nas do swoich domów. Rozpoczęła się tułaczka popowstaniowa i powojenna. Nigdy nie dano mi szansy powrotu do Warszawy.

Od lat poruszam w internecie sprawę represji warszawiaków z okresu powstania warszawskiego i po powstaniu oraz ich tułaczki po wypędzeniu z Warszawy.      Związek Kombatancki Dzieci Wojny w Łodzi przyjął mnie w poczet swoich członków i Komisja Historyczna Związku przyznała mi status "represjonowanego", ale Urząd ds. Kombatantów i Osob Represjonowanych ze względu na ocenę i stanowisko IPN uznał, że "...represje te nie były represjami..." 
/cytat dosłowny - dokument jest w moim posiadaniu, jest także w aktach sprawy znajdującej się w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych/!  Kto był represjonowany w czasie II wojny, a kto nie - ocenia u nas IPN.


W Izraelu takiej oceny dokonuje "Foundation for the Benefit of Holocaust Victims in Israel". Z raportu, można się dowiedzieć, że w Izraelu ma żyć obecnie 193000 osób "Holocaust survivors" (ocalonych z Holocaustu).



Warto przytoczyć definicję osoby "Holocaust survivor" z opracowania fundacji z 2004 rok



Jest to osoba, która żyła w jednym z krajów, który został podbity lub znalazł się pod bezpośrednim wpływem reżimu nazistowskiego [Nazi regime] w jakimkolwiek czasie pomiędzy 1933 i 1945 rokiem, wliczając w to osoby, które uciekły podczas nazistowskiego podboju [Nazi conquest]." 



,,Dzieci Teheranu" chronione przez generała Władysława Andersa mają status ''holocaust survivors,,!


Spójrzmy na własne podwórko, jaki jest stosunek naszych "polskich" władz do tych, co przeżyli wojnę.  Do dziś pamiętam,że władze PRL-u nie chciały uznać tragizmu przeżyć tych warszawiaków. I do końca życia nie zapomnę, że obecne władze odpowiedziały mi, że "represje te nie były represjami" /cytat dosłowny/, gdyż urzędnicy IPN-u taką wydali opinię o prześladowaniach warszawiaków! Wysłałem odwołanie, a oto odpowiedź: "Nawiązując do Pańskiego pisma, które wpłynęło do Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych w dniu 10 czerwca 2014 roku drogą elektroniczną uprzejmie informujemy, że problematyka Pańskich uprawnień kombatanckich była kilkakrotnie przedmiotem postępowania administracyjnego, a także korespondencji ze strony Urzędu.Szef Urzędu decyzją z dnia 20 kwietnia 2005 roku, utrzymał w mocy decyzję z dnia 24 stycznia 2005 roku, o odmowie przyznania uprawnień kombatanckich na podstawie przepisów ustawy z dnia 24 stycznia 1991 r."


Może moje rozważania przydadzą się Państwu w pracach Stowarzyszenia?. Z  Nowym Rokiem życzę wszystkiego najlepszego i nowego spojrzenia władz na sprawę represji warszawiaków!




Zbigniew Głuchowski



    Pora na podsumowanie dotychczasowej dyskusji na powyższy temat - przyznania Dzieciom Powstania, które przeszły przez obóz przejściowy statusu Osób Represjonowanych.



Przed podjęciem się podsumowania należy przybliżyć czytelnikom świeższe materiały, publikowane w mediach. 

W sierpniu 2019 roku Sąd Administracyjny w Szczecinie wydał korzystny wyrok w sprawie wniesionej przez Dziecko Powstania, które przeszło przez DULAG 121. O wyroku pisała 27.08.2019 r. Rzeczpospolita. Tekst artykułu Rzeczpospolitej pozwalamy sobie przytoczyć:



"Warunki w niemieckim obozie przejściowym w Pruszkowie, przez który przeszło kilkaset tysięcy wypędzonych mieszkańców stolicy, nie różniły się od warunków w obozie koncentracyjnym.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Szczecinie, a wcześniej Naczelny Sąd Administracyjny, określił charakter tego obozu w sposób odmienny od ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej. Jednocześnie sądy zwróciły uwagę, że wydając decyzję w sprawach kombatanckich, szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych oparł się tylko na ekspertyzie IPN, nie dostrzegając innych, istotnych dokumentów.

Do obozu przejściowego w Pruszkowie, funkcjonującego od 6 sierpnia 1944 r. do 16 stycznia 1945 r. pod nazwą Durchgangslager 121, wywieziono w trakcie Powstania Warszawskiego i po powstaniu ponad 400 tys. mieszkańców Warszawy. „Tędy przeszła Warszawa" – głosi napis na murze wzdłuż torów kolejowych, widoczny do dziś.
O uznanie tego obozu za równoznaczny z obozem koncentracyjnym zwracają się od dłuższego czasu środowiska byłych więźniów tego obozu. Ponieważ opinia IPN stwierdza, że obóz w Pruszkowie nie był obozem koncentracyjnym, lecz obozem przejściowym dla ludności cywilnej wysiedlonej z Warszawy w celu wywózki do pracy przymusowej w Rzeszy, osobom, które w nim przebywały, nie przysługują uprawnienia kombatanckie i nie mogą one być uznane za ofiary represji. Dla tych osób, i dla państwa, ma to też wymiar materialny.
Toteż wniosek Adama Z. (dane zmienione) o przyznanie uprawnień kombatanckich z tytułu przebywania w obozie przejściowym w Pruszkowie spotkał się z odmową szefa UdsKiOR. Z opinii IPN wynika bowiem, że ten obóz nie spełnia przesłanek, wymienionych w ustawie o kombatantach. Wyrokiem z 2015 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Szczecinie uchylił odmowną decyzję, ale nie zakończyło to sprawy. W 2017 r. znalazła się ponownie w WSA, rok później w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, a ostatnio znów w WSA. Przez te cztery lata szef UdsKiOR nie zmienił swojego stanowiska, a Adam Z. nie zrezygnował z ubiegania się o uprawnienia kombatanckie. Jego zdaniem warunki pobytu w obozie w Pruszkowie nie różniły się od warunków w obozach koncentracyjnych, a osoby tam osadzone pozostawały w dyspozycji hitlerowskich władz bezpieczeństwa.
NSA zalecił więc szefowi UdsKiOR, ażeby jednoznacznie wyjaśnił, z powołaniem się na konkretne źródła wiedzy, np. na dorobek powstałego w 2010 r. Muzeum Dulag 121, w jaki sposób warunki w obozie w Pruszkowie różniły się od warunków w obozach koncentracyjnych. (podkreślenie SDP1944)
Szef UdsKiOR wydał jednak następną decyzję odmowną, posługując się wyłącznie opiniami IPN. Adam Z. po raz kolejny zaskarżył ją do WSA w Szczecinie. A WSA uznał skargę za uzasadnioną, gdyż materiał dowodowy znów został potraktowany wybiórczo. Szef UdsKiOR oparł decyzję wyłącznie na opiniach IPN, pomijając inne, istotne dokumenty, w tym naukowe opracowanie Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, z których wynika, że w obozie w Pruszkowie panowały warunki nieróżniące się od warunków w obozach koncentracyjnych, a przebywające tam osoby pozostawały w dyspozycji hitlerowskiego aparatu bezpieczeństwa. Ustawa o kombatantach i ofiarach represji przewiduje, że osoby przebywające w miejscach odosobnienia, w których warunki pobytu nie różnią się od warunków w obozach koncentracyjnych, pozostające w dyspozycji hitlerowskich władz, są ofiarami represji, którym przysługują uprawnienia z tej ustawy. Dlatego WSA uchylił decyzję szefa UdsKiOR. Co dalej?
Sygnatura akt: II SA/Sz 470/19  "
   
Podobną skargę na stanowisko UdsKiOR wniósł na przełomie 2019/2020 do Sądu Administracyjnego w Poznaniu inny nasz kolega - Dziecko Powstania wywieziony z rejonu Dworca Południowego. Argumentacja w tym przypadku była podobna, opierała się na fakcie, że UdsKiOR nie dokonał samodzielnie oceny warunków w DULAG 121, a opiera się na opinii IPN. Niestety Sąd dopatrzył się uchybienia przekroczenia terminu dostarczenia o jeden dzień pewnego dokumentu towarzyszącego i odroczył bezterminowo kolejną rozprawę.
     Decyzja SA w Szczecinie jest korzystna dla skarżącego, ale nie niesie żadnych skutków w postaci wymuszenia na UdsKiOR decyzji o zaliczenie Dzieci Powstania z DULAG-u do Osób Represjonowanych. 
     Działanie sądu w Poznaniu może dawać wrażenie unikania angażowania się w tą zawikłaną sprawę. 

W lutym b.r doszło do spotkania członków zarządu SDP1944 z  Dyrektor Muzeum DULAG p. Małgorzatą Bojanowską. Po spotkaniu z w DULAGU SDP1944  spisało podsumowanie, zawierające elementy badań Muzeum DULAG 121, jak również wcześniejsze zebrane informacje: 
     SDP1944, zrzeszając Dzieci Powstania Warszawskiego, zbiera ich wspomnienia, opinie i prośby. Wszystkie te Dzieci to dumne, samodzielne, patriotyczne osoby, które zaraz po Powstaniu przystąpiły do nauki, zdobywania zawodu i organizowania nowego życia, często też ciężko pracując pomagały zabiedzonym rodzinom. Te z nich, które przeszły przez DULAG, a jest ich wg danych Muzeum DULAG, które utrzymuje kontakty z nimi, około 2000, a ze SDP1944 kilkadziesiąt, nie godzi się z kwalifikacją UdsKiOR, która pozbawia je należnego im statusu osób poszkodowanych przez okupacyjne władze nazistowskie.
Roszczenia żyjących dzieci DULAGU są skromne i dotyczą na ogół ułatwienia w dostępie do ośrodków medycznych i ulg przy zakupie lekarstw.
 Całkowite wyeliminowanie DULAG 121 z  listy miejsc odosobnienia, patrz: https://sip.lex.pl/akty-prawne/dzu-dziennik-ustaw/miejsca-odosobnienia-w-ktorych-byly-osadzone-osoby-narodowosci-18138987, czyli takich, w których warunki przebywania nie różniły się od warunków panujących w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, jest dla nich dotkliwie krzywdzące.
Taka kwalifikacja zaciemnia obraz łańcucha bezprzykładnych represji i poniewierki, jaki spotkał cywilną ludność Warszawy po Powstaniu Warszawskim. DULAG stanowiąc bardzo ważne ogniwo w tym łańcuchu, porównywany bezdusznie jako miejsce spełniające wyłącznie „kryterium obozu koncentracyjnego”, nie jest rozpatrywany  jako swoista „RAMPA” selekcyjna dla całej ludności Warszawy.
Znajomość gehenny Warszawy w po wrześniu 1944 wśród społeczeństw innych krajów jest niedostateczna.
SDP1944 wspierane przez wiedzę i jednomyślność opinii Muzeum DULAG 121 rozważa inicjatywę:
1      Zwrócenia się do najwyższych instytucji państwowych, dysponujących aparatem prawnym (Prezydent RP, RPO, Ministerstwo Obrony Narodowej, UdsKiOR, IPN) o dokonanie ponownej analizy prawnej bezdusznego potraktowania więźniów DULAG.
2      Wystąpieniu do IPN o szczegółową ekspertyzę z uzasadnieniem w sprawie niekorzystnego usunięcia obozu DULAG 121 z listy miejsc odosobnienia.
3    Wystąpienia do UdsKiOR o samodzielne zbadanie warunków panujących w DULAG121, zgodnie z zaleceniami Sądu Administracyjnego z Szczecinie z sierpnia 2019. SA nie uznał decyzji UdsKiOR w sprawie indywidualnie wniesionej przez jedno z dzieci DULAG-u.
           Akcji wystąpienie do władz RFN o przeszukanie archiwów pod kątem odnalezienia dokumentacji transportów z obozu DULAG 121 do innych obozów koncentracyjnych, na roboty do Niemiec. Istnieją przesłanki do twierdzenia, że SS jako organizator transportów prowadziło ich rejestrację. Uważamy, że takie badanie w Niemczech powinien przeprowadzić  IPN.
Uzasadnienie naszego stanowiska zakwalifikowania DULAG 121 do miejsc odosobnienia:
1        Funkcje porządkowe i administracyjne w DULAG 121 pełniły jednostki wojskowe SS i Wehrmachtu oraz policji. Ich zadaniem było: 
a/ kierowaniem służbami DULAG
a/ prowadzenie przesłuchań wybranych więźniów,
b/segregacja więźniów do obozów koncentracyjnych, robót przymusowych do Rzeszy, oraz do wybranych miejscowości w GG i przekazywanie ich pod opiekę RGO. Zsyłka do GG dotyczyła więźniów nie zdolnych do prac fizycznych w Rzeszy.
c/pełnienie wart,
d/ stosowanie kar i  przymusu bezpośredniego wobec osób niestosujących się do regulaminu obozu.
           e/ warunki higieniczne panujące w DULAG 121 prowadziły do ciężkich chorób, z którymi służba medyczna sobie nie radziła.
3      f/ Przekazy więźniów DULAG-u dokumentują przypadki rozstrzeliwania więźniów podczas ucieczki.

         Nasz kolega, Dziecko Powstania Tadeusz Świątek od dawna analizował stan badań naukowych i sytuacji prawnej więźniów DULAGU po przeżytych urazach psychicznych. 
      Uważa on, że trauma poobozowa jest najbardziej znaczącym czynnikiem w uznaniu danej osoby za represjonowaną. W jego opinii następujące czynniki prowadziły do dramatycznych przeżyć psychicznych wszystkich więźniów, a szczególnie dzieci, które w zwielokrotniony sposób odbierały nastroje dorosłych:
     

        1. rozdzielanie rodzin , przeprowadzane w brutalny sposób,

     2. narażenie na niespotykane dotąd warunki życia, robactwo w wielkich ilościach, warunki dla  higieny osobistej, nocleg na surowych terenach kolejowych

      3. przygotowanie transportów przez SS, bez informacji o kierunku i przeznaczeniu transportu. 

        /z relacji wynika, że ludzie zamknięci w towarowych wagonach byli przekonani o wywózce do   Oświęcimia/,



      4. nieludzkie warunki panujące w wagonach w trakcie wywózki z DULAG-u,   

          Należy podkreślić, że wywózka była integralną częścią działalności obozu.

      5. dla znaczącej części więźniów /do oszacowania - ok 30%/  DULAG 121 był wstępem do robót w  Rzeszy i więzienia w obozach koncentracyjnych.

      6. dramatyczne przeżycia dzieci w trakcie oczekiwania na połączenie z rodzicem, czasem też utrata kontaktu uczuciowego z rodzicem po jego powrocie z wygnania po separacji w DULAG-u.







O wysyłce Biuletynu do członków Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.

Większość biuletynów dociera do odbiorców pocztę mejlową. Niestety nie wszyscy członkowie dysponują skrzynkami e-mail. Do  nich chcielibyśmy przesyłać wersje biuletynów drukowane na papierze. Niestety na przeszkodzie stoją koszty barwnego druku dość obszernych naszych miesięczników. Radzimy sobie „jak możemy”, daleko nam jednakże do zlecania druku profesjonalnym punktom powielania i to w takiej ilości, która zabezpieczyłaby wszystkich członków „bez mejla”.

Dlatego w pierwszym rzędzie zobowiązaliśmy się do przesyłania wersji papierowej egzemplarzy, tzw. „autorskich”, do osób, których wspomnienia zamieszczone zostały w biuletynie. Kopie biuletynów o nr 41-45 zostały wysłane do autorów wspomnień. Powoli będziemy drukować i wysyłać wcześniejsze i aktualnie przygotowywane biuletyny.

Nie zapomnimy o nielicznych Dzieciach, które wyraziły listownie szczególnie gorącą prośbę o kopie biuletynów. Stopniowo będziemy im posyłać wybrane egzemplarze Biuletynu.

Informacja o akcji „Paczka dla Bohatera” w 2019 roku.

W grudniu 2018 roku nasze Stowarzyszenie wzięło udział w akcji "Paczka dla Bohatera". Inicjatywa tej akcji wyszła ze Szczecina, a głównym koordynatorem jest p. chorąży Tomasz Sawicki, prezes Stowarzyszenia „Paczka dla Bohatera”. Od 2017 r. jesteśmy z nim w kontakcie i właśnie jemu przekazujemy naszą listę chętnych na paczkę. 

Pan Tomasz współdziała z rzeszą wolontariuszy na obszarze całej Polski. To wolontariusze dostarczają paczki wg listy adresowej. Dzięki Stowarzyszeniu Paczka dla Bohatera kilka osób z naszego grona otrzymała artykuły żywnościowe i higieniczne. Wielkie serce i zaangażowanie p. Tomasza sprawia, że akcja przebiega bez kłopotów. Za bardzo nieliczne potknięcia, wynikłe nie z jego winy, dostaje on nieraz „nie za swoje”…

Nasze Stowarzyszenie corocznie na początku akcji ustala listę osób chętnych na paczkę. Ponieważ apel internetowy nie odniósł skutku pozostał kontakt telefoniczny. Na wykonane kilkadziesiąt telefonów (max 30) zgody uzyskaliśmy od kilku osób. Większość członków odmawia, z zażenowaniem stwierdza, że „daje sobie jakoś radę” korzystając z niewielkiej emerytury. Słyszeliśmy przez telefon obliczenia, jak to jest możliwe, i jak pomaga ogródek i zwierzątka…

Z tym większą satysfakcją odnaleźliśmy  tych członków, którzy czekają na pomoc. Lista 5 chętnych z r. 2017 powiększyła się w 2018 o jedną osobę. Za skuteczność dostarczenia paczki ręczył w mailu do nas p. Tomasz. Stowarzyszenie Dzieci Powstania 1944 zwraca się do wszystkich o pomoc w ustaleniu adresów tych Dzieci, które chciałyby otrzymać paczkę w przyszłym roku.

Z prawdziwą przyjemnością otrzymałem informację od pani Krystyny Wolińskiej, która dzięki paczce zaprzyjaźniła się z młodą woluntariuszką. Pani Krystyna bardzo sobie ceni tę przyjaźń, tym bardziej, że młoda osoba ofiarowuje swą pomoc.

Wojciech Łukasik


Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie

Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danuta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Halina Gniadek Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42, 43
Zbigniew Głuchowski nr 44
Hanna Światłowska-Hornziel nr 44
Hanna Szymanowska nr 45
Leszek Łukasik nr 45
Andrzej Gawryś nr 45
Janina Sienkiewicz Kozłowska nr 46
Barbara Anna Retke nr 46
Danuta Nelken nr 47 
Jerzy Nossarzewski nr 47
Jolanta Grottel nr 48
Andrzej Władysław Domińczak nr 48
Sławomir Kuczyński nr 49
Zdzisław Święcki nr 49
Elżbieta Chalimoniuk nr 50
Andrzej Komorowski nr 50
Janusz Feiner nr 51
Andrzej Komorowski nr 51
Janusz Feiner nr 52
Jacek Kruczkiewicz nr 52
Andrzej Targowski nr 53
Krystyna Wolińska nr 54


Pożyteczne Linki:



Linki do prac ś. p. Jana Sidorowicza: kliknij tutajtutaj i książka tutaj.

Rachunek Bankowy Stowarzyszenia na 15.03.2020 

Bank BGZ Paribas:  6197,61 PLN
70 dolarów kanadyjskich
100 dolarów kanadyjskich czek
200 dolarów amerykańskich

1 komentarz:

  1. Chciałbym tylko dać Wam tu "namiary" na bardzo ciekawe archiwum Uniwersytetu w Lundzie z zeznaniami (świadectwami) ok 500 byłych więźniów obozów niemieckich, głównie z Ravensbrück, którzy trafili po wojnie do Szwecji. Zeznania te zostały udokumentowane w latach 45-46, przez polską grupę zorganizowaną przez Zygmunta Łakocińskiego, pracownika uniwersytetu. Wśród zeznań jest dużo świadectw tzw ewakuowanej Warszawy. Wszystkie zeznania są dostępne na https://www.ub.lu.se/roster-fran-ravensbruck-3, tam jednak nazwiska świadków są ukryte. Ja chętnie pomogę odnaleźć tam bliską Wam osobę, dajcie mi tylko znać na mój mail jan@tuszynski.se. Serdeczne pozdrowienia, Jan Tuszyński (6 lat w czasie powstania, maszerował z mamą, babcią i siostrami z ul. Dobrej, przez dw. W-wa Zachodnia do Pruszkowa)

    OdpowiedzUsuń