8 lis 2020

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 57, listopad 2020

Z życia Stowarzyszenia

Co warto przeczytać

Szanowni Czytelnicy, oddajemy do waszych rąk 57 numer naszego biuletynu. W tym wydaniu zachęcamy do przeczytania:

  • relacji z obchodów Dnia Pamięci Więźniów Obozu Dulag i Osób Niosących Im Pomoc,
  • kolejnego felietonu prof. Andrzeja Targowskiego,
  • Nim powstał Dulag 121 w Pruszkowie - felietonu T. Świątka.
Opublikowaliśmy również kolejne wspomnienia - tym razem podzieliła się nimi pani Krystyna Bilska.

Paczka dla Bohatera

W 2020 nasze Stowarzyszenie bierze udział w akcji "Paczka dla Bohatera". Inicjatywa tej akcji wyszła ze Szczecina, a głównym koordynatorem jest p. chorąży Tomasz Sawicki, prezes Stowarzyszenia „Paczka dla Bohatera”. Od 2017 r. jesteśmy z nim w kontakcie i właśnie jemu przekazujemy naszą listę chętnych na paczkę. 

Pan Tomasz współdziała z rzeszą wolontariuszy na obszarze całej Polski. To wolontariusze dostarczają paczki wg listy adresowej. Dzięki Stowarzyszeniu Paczka dla Bohatera kilka osób z naszego grona otrzymała artykuły żywnościowe i higieniczne. 

Nasze Stowarzyszenie corocznie na początku akcji ustala listę osób chętnych na paczkę. 

Wszystkich zainteresowanych otrzymaniem paczki, prosimy o zgłoszenie na adres e-mail Stowarzyszenia sdpw44@gmail.com, nie później niż do dnia 25 listopada 2020.

Baza naszych wspomnień

Wzbogaca się baza Naszych wspomnień - opublikowaliśmy dwa kolejne wpisy wspomnieniowe. Serdecznie zachęcamy do dzielenia się z nami tymi unikalnymi informacjami - chętnych  zapraszamy do kontaktu na nasz adres e-mail. Dzięki wolontariuszom możemy pomóc w ich digitalizacji, a nawet spisaniu.

Obchody Dnia Pamięci Więźniów Obozu Dulag i Osób Niosących Im Pomoc - 2 października 2020

2 października 1944 – dzień zawieszenia działań wojennych. Początek exodusu ludności cywilnej Warszawy. W tym dniu bieżącego roku władze Pruszkowa i Muzeum Dulag 121 zorganizowały Obchody Pamięci Więźniów Obozu i Osób Niosących Im Pomoc. Miejsce - znane z poprzednich Obchodów – otoczenie pomnika „Tędy przeszła Warszawa”.

W programie – Msza Św. z okolicznościową  homilią, przemówienia władz państwowych i lokalnych, apel zmarłych, więźniów i zmarłych osób opieki społecznej, salwa honorowa i składanie wieńców.


W oprawie Mszy Św. brał udział chór zespołu „Mazowsze”.


Miejsca zarezerwowane dla gości tym razem nie były w pełni wypełnione . Organizatorzy zobligowani wymaganiami sanitarnymi wysłali dwa rodzaje zaproszeń – pierwszy rodzaj z prośbą o przybycie, drugi z informacją o Obchodach, lecz z prośbą o powstrzymanie się od obecności. Pierwszy zapraszał najważniejszych gości rangi państwowej, władz miasta i powiatu, przedstawicieli organizacji kombatanckich, samorządowych oraz szkół.

Wiele Dzieci Powstania i tak nie zdecydowało by się na wyjazd do Pruszkowa - zdrowie przecież jest najważniejsze.


Wielkie wrażenie wywołała homilia ks. Stanisława Macieja Kicmana. Wplótł w nią przeżycia
„chłopca z Woli” (tak ksiądz sam siebie nazwał), więzionego w obozie Dulag 121. Wystąpienie księdza, świadka tamtych czasów, przywołało dramaturgię wydarzeń i stworzyło pomost między wydarzeniami roku 1944, a przemówieniami osób, które z racji młodego wieku nie były w stanie w nich uczestniczyć. 

Przytaczamy poniżej tekst tej homilii, spisany z nagrania audio.

"To nie był zwyczajny obóz, to nie była stacja przesiadkowa. To był z premedytacją zaplanowany obóz selekcji, przez który przeszła faktycznie cała Warszawa. Trafiłem tu w pierwszych dniach powstania - 9 sierpnia; przedtem podpalony dom na Dworskiej, czekanie 3 godziny na egzekucję pod kościołem Świętego Wojciecha przy stercie rozstrzelanych ciał i słowa Mamy, która przytula mnie do siebie i mówi: „ Zamknij oczy, nie będzie bolało. Ale ocaleliśmy i dziewiątego przywieziono nas do Pruszkowa. 

Tu przeszła prawdziwie Warszawa, skrwawiona, bo przecież te pierwsze transporty to byli mieszkańcy Woli, którzy patrzyli na rzeź Woli, którzy przeżyli ją i ci, którzy aż się dziwili, że ją przeżyli; wystraszeni, przerażeni ale jeszcze żywi, Później poszczególne części Warszawy tu przychodziły; również z Woli Moczydło i z Placu Teatralnego, ta wymęczona ludność Starego Miasta, która przeżyła gehennę na Placu Teatralnym,  a co dopiero mówić o Zieleniaku na Ochocie, o Czerniakowie, Mokotowie - miejsca skąd przywożono, przypędzono, bo tak to też wyglądało. Ludzi przerażonych nękanych, bardzo często okrwawionych, rannych, kobiety, dzieci, starców i między nimi czasami żołnierzy AK  i innych ugrupowań, którzy się tutaj w tłum mieszali,  by z ludnością cywilną wyjść. Ale nie zapomnę tego miejsca, chociaż byłem tu tylko 3 dni, bo to  była taka przechowalnia niby,  ale nie zapomnę zapachu tej hali, smary ludzkie wyziewy, brud, też z ran, cuchnący często i to przerażenie, co dalej?

Ale również nie zapomnę tych, którzy nieśli nam to pomoc Ja jestem chłopak z Woli. Tam przeżyłem to powstanie, te kilka dni, Również tam jest cmentarz Powstańców na Woli, pomnik „Polegli Niepokonani”, gdzie pod pomnikiem 12 ton prochów - 50000 ludzi spalonych i tam na bramie tego cmentarza są słowa niezwykłe.  Słowa zapisane przez Artura Oppmana Or-Ota, które mówią, można powiedzieć, wszystko  o Warszawie:

O, miasto moje! O, Warszawo święta!
Skroń zniżam kornie do twoich kamieni,
Bo w każdym głazie czyjaś łza zaklęta,
I krew się czyjaś na każdym czerwieni!
A gdy myśleli, że cię złożą w trumnie,
Że padniesz, ziemią przysypana krwawą,
To ty z uśmiechem tak hardo, tak dumnie
Męczeński krzyż swój dźwigałaś, Warszawo!
 
Wielkie ukłony składam, myślę, że w imieniu wszystkich tych, którzy pielęgnują pamięć tego miejsca - Pani Dyrektor, pracownikom, wolontariuszom, tym wszystkim ,którzy troszczą się by to miejsce zostało w pamięci ludzi nie tylko w Warszawiaków, ale całej Polsce. Chcę też oddać wielki pokłon i ukłon w stosunku do mieszkańców Pruszkowa, to oni też nieśli pomoc; podawali żywność, posługiwali, ukrywali. Im się też należy cześć i chwała,

Nie zapomnę momentu, kiedy wieziono nas już do Sachsenhausen przejeżdżaliśmy najpierw przez Skierniewice - tłum ludzi rzucających bochenki chleba przez małe okienka bydlęcych wagonów. To było serce - serce Polaka, który widzi drugiego Polaka w cierpieniu. Wszystkim należy się cześć i chwała. Możemy chyba dzisiaj też śmiało przypomnieć słowa piosenki na zakończenie; –  piosenki „Warszawskie Dzieci:

Poległym chwała, wolność żywym,
niech płynie w niebo dumny śpiew
wierzymy, że nam Sprawiedliwy opłaci za przelaną krew."

Delegacja Stowarzyszenia też była bardzo skromna, dwuosobowa. Nie zabrakło wiązanki kwiatów  od naszego Stowarzyszenia.


W trosce o zdrowie uczestników Gospodarz Uroczystości  Dyrektor Muzeum  Pani Małgorzata Bojanowska osobiście nadzorowała wypełnianie obowiązku noszenia maseczek przez siedzących uczestników.


W.Łukasik

Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego

Zmarnowany heroizm i polska naiwność - w odpowiedzi Romualdowi Szeremietiewowi.


Artykuł znanego i zasłużonego działacza politycznego Romualda Szeremietiewa, zamieszczony w Tygodniku TVP 2 sierpnia 2019 roku, /(https://tygodnik.tvp.pl/43716696/warszawa-pokrzyzowala-plany-stalina) - przypis redakcji Biuletynu/ podporządkowany został głównej tezie, że Powstanie Warszawskie uratowało Europę przed komunizmem. Nie jest to teza oryginalna i zapewne nie warto by jej było komentować, gdyż taki sposób usprawiedliwiania wybuchu Powstania znany jest od dekad, gdyby tekst p. Szeremietiewa nie mijał się z prawdą w kilku zasadniczych kwestiach. Pomijając emocjonalny wydźwięk napisanej przez niego w „duchu bohaterszczyzny” analizy, jako dziecko Powstania uważam za konieczne udzielenie na nią odpowiedzi, przedstawiającej we właściwym świetle fakty historyczne.

Polska jest jedynym krajem europejskim, którego polityczni i wojskowi przywódcy świadomie pogrążyli naród w niepomiernych stratach. Obrona Warszawy w 1939 r. przez cywilów „uzbrojonych” w łopaty - kiedy dowództwo Wojska Polskiego i władze państwowe wyszły z miasta - było głupotą, która kosztowała życie kilkunastu tysięcy warszawiaków i 30% zniszczonej infrastruktury. Które z miast europejskich broniło się łopatami w 1939 r.?

Ludzie dokonujący apoteozy Wojska Polskiego, a później Armii Krajowej powinni pamiętać, że zadaniem każdej grupy „wojowników” jest od niepamiętnych czasów przede wszystkim obrona własnego plemienia, a nie abstrakcyjnych racji politycznych. To właśnie cywile, a przede wszystkim kobiety i dzieci, powinni być chronieni przez wojsko, a nie wystawiani świadomie lub mimochodem na ciosy przeciwnika. Armia, która zapomina o tym obowiązku, przestaje spełniać swoją rolę. Armia, która nie jest w stanie ochronić cywilów, nie powinna podejmować walki w milionowym mieście.

Rzeź Woli, gdzie w pierwszych dniach Powstania zostało zamordowanych ponad 50 tysięcy mieszkańców Warszawy jest najlepszym dowodem na to, jak dalece zbłądziło dowództwo Armii Krajowej. Przecież Komenda Główna AK, ulokowana w fabryce Kamlera na Woli, znajdowała się zaledwie kilka przecznic od miejsc, w których oddziały Dirlewangera dokonywały masakr i gwałtów! Chociaż była chroniona przez najlepsze, elitarne jednostki Kedywu, żadna z nich nie została rzucona na pomoc mieszkańcom Woli. Atakowanej wówczas – co należy zaznaczyć – przez stosunkowo niewielkie jeszcze siły i to nawet nie niemieckie, a złożone głównie z rekrutujących się z Kaukazu najemników.

Ten obraz pokazuje, jak dalece opętani politycznymi wizjami dowódcy podziemnej armii byli obojętni na los cywilów. Jednocześnie jest dobrym punktem wyjścia do odpowiedzi na główną tezę tekstu p.Szeremietiewa.

Czy Powstanie uratowało Europę?

Czy Stalin chciał narzucić komunizm Europie czy też wykorzystał okazję, którą dał mu upadek największej przeszkody na tej drodze – Polski?

Stalin już w 1920 r. sabotował wyprawę Tuchaczewskiego, opóźniając m.in. pomoc ze strony wojsk Budionnego, ponieważ wiedział, że bolszewicka Rosja była za słaba na wdrożenie komunizmu w całej Europie. Nawet po pakcie Ribbentrop-Mołotow – porozumieniu z Hitlerem, które otwierało ZSRR drogę do podboju takich krajów jak Finlandia, nie zdecydował się na narzucenie siłą komunizmu temu zaledwie 4-milionowemu wówczas narodowi. Zadowolił się niewielkimi (10% terytorium) ustępstwami granicznymi.

Po porozumieniach z zachodnimi aliantami w Teheranie i Jałcie Stalin był zadowolony z tego, co dostał – strefę wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej, ale bez narzucania jej komunizmu. Nie zamierzał powiększać ZSRR o kolejne państwa chociaż mógł to zrobić, wykorzystując obecność na ich terytorium sowieckiej armii. Po II WŚ uznał neutralność Finlandii i pokojowo wycofał się w 1955 r. z Austrii - kraju środka Zachodniej Europy. Sowietów nikt stamtąd nie wypędzał – sami zdali sobie sprawę, że komuniści w Austrii mieli ok. 5% poparcia i jedynym rozwiązaniem byłby podział Austrii podobny do podziału Niemiec. Jednak na utrzymywanie drugiego „demokratycznego” niemieckiego państwa zrujnowanego wojną Związku Radzieckiego nie było po prostu stać.

Gdy trwała jeszcze II wojna światowa, Stalin był uwarunkowany porozumieniem z Teheranu z 1943 r. co do podziału Europy. Był uzależniony od amerykańskiego zaopatrzenia swoich wojsk w obronie, a potem w ataku na Niemcy. Był też motywowany wejściem do wojny z Japonią po stronie USA, w wyniku którego Amerykanie przydzielili Sowietom 250 okrętów i statków oraz szkolili ich na Alasce. Armia sowiecka pokonała japońską w sierpniu 1945 r., ale dopiero amerykańskie bomy atomowe skłoniły ten kraj do kapitulacji. 

W tym stanie rzeczy Stalin nie planował zajęcia całej Europy, aby pokrzyżować uzgodnione z nim plany aliantów, w tym Amerykanów. To raczej my, Polacy, a w szczególności dowództwo polskiego wojska - jak by mało było wojny - marzyło, by nasz dzielny Generał wjechał na swym pięknym białym koniu do Rosji. O czym donosiły wspomnienia tego Generała pod znamiennym tytułem „Bez ostatniego rozdziału.”

Być może Powstanie Warszawskie opóźniło zajęcie Berlina przez Sowietów o owe „63 dni”, ale także alianci opóźnili przekroczenie Łaby, aby dać Sowietom czas na zdobycie stolicy III Rzeszy. Nie chcieli mieć w ostatnich dniach wojny 80,000 zabitych i 250,000 rannych - tylu stracili Sowieci i Polacy zdobywając Berlin. Ponadto zobowiązania z Teheranu, powtórzone później w Jałcie, były przez głównodowodzącego siłami alianckimi gen. Eisenhowera respektowane. Nawet wojska wyjątkowo niechętnego Sowietom gen. Georga Pattona musiały wycofać się z Czechosłowacji (amerykańskie czołgi doszły nawet do Zakrętu Śmierci w Szklarskiej Porębie), aby pozwolić Sowietom na zajęcie Czechosłowacji. Obie strony szanowały decyzje z Teheranu i Jałty, zawarte w dokumentach i bezpośrednich rozmowach.

W tej sytuacji można wręcz postawić tezę, że to klęska Powstania Warszawskiego ośmieliła Stalina do bardziej aktywnych działań w kierunku narzucania sowieckich porządków na zajętych terytoriach. Jej konsekwencją był bowiem upadek Armii Krajowej i struktur cywilnego podziemia – największej siły na wschód od Bugu, która mogła przeciwstawić się planom komunizacji Polski. AK straciła w ciągu 63 dni Powstania znaczną część swojego stanu osobowego, a tysiące żołnierzy i żołnierek zostały wywiezione do obozów w zachodnich Niemczech.

Kto był przeciwny powstaniu?

W planie „Burza” nie było powstania w Warszawie. Polscy sztabowcy, autorzy planu: płk Janusz Bokszczanin i gen Stanisław Tatar wiedzieli, że takie działanie nie ma militarnego sensu ani szans powodzenia.

Gen Tatar, zastępca Szefa Sztabu AK, przybyły z Warszawy wraz z płk. Leonem Mitkiewiczem, przedstawicielem Polskiego Naczelnego Wodza przy Najwyższym Dowództwie Aliantów (Combained Chief of Staff), zostali w dniu 12 czerwca 1944 r. przyjęci na posiedzeniu Połączonych Sztabów Sił Zbrojnych Aliantów w Waszyngtonie. Tam powie-dziano im, że Warszawa nie może liczyć na pomoc, ponieważ 6 czerwcu 1944 r. nastąpił wielki desant sił alianckich do Europy i operacja jest w toku. W tym stanie rzeczy alianci koncentrowali się na aktywizacji podziemia we Francji, Belgii i Holandii, a Warszawa była dla nich za daleko. Była to stricte wojskowa ocena sytuacji, uwzględniająca realne możliwości udzielenia zbrojnej pomocy powstańcom.

Podczas tego posiedzenia nastąpiła wysoce interesująca scena. Gen. McReady, Szef Sztabu Brytyjskiej Misji, wyznaczony przez Brytyjczyków do stawiania pytań, zapytał w pierwszej kolejności: „Jak gen. Tatar rozumie wykonanie ogólnego zbrojnego powstania w Polsce? Czy we współdziałaniu z Rosjanami?”

Gen. Tatar bez chwili zastanowienia odpowiedział: „Polska Armia Krajowa będzie współdziałać w pobiciu Niemców z pierwszym Aliantem, który zbliży się odpowiednio do obszarów Polski”.

Gen. McReady zadał następne pytanie gen. Tatarowi: „Jakie były wyniki współpracy wojsk sowieckich z oddziałami Polskiej Armii Krajowej na Wołyniu i w Małopolsce?”

Odpowiedź gen. Tatara:  „Współpraca nasza z Rosjanami na Wołyniu i w Małopolsce była pod względem wojskowym zadawalająca. W niektórych wypadkach wspólne działania oddziałów polskich i sowieckich były uzgodnione i dały dobre rezultaty. Polski Komendant Okręgu miał sposobność porozumienia się bezpośrednio z dowódcą jednej z armii sowieckich. Dowództwo Sowieckie miało sposobność przekonania się, że Armia Krajowa posiada istotne rzeczywiste siły nawet na obszarach Wołynia i Małopolski Wschodniej. Przypuszczalnie, wycofanie partyzanckich oddziałów sowieckich z tych obszarów poza linię frontu sowieckiego, co nastąpiło w marcu-kwietniu r.b. (1944), było wynikiem stwierdzenia tego stanu rzeczy”.

Ta odpowiedź gen. Tatara wywołała pośród Brytyjczyków efekt jeszcze silniejszy niż poprzednie oświadczenie. Przyjęta została niemal z radosnym uniesieniem, co zdarzało się zupełnie wyjątkowo. Według słów gen. Tatara stolica Polski, Warszawa, miała być w zupełności wyłączona z planu „Burza”, co znaczyło, że nie miały być tam wszczęte żadne walki, nawet w wypadku powstania ogólnego.

1 sierpnia 1944 r. w siedzibie Rządu Polskiego w Londynie nie byli obecni ani Prezes Rady Ministrów (był wtedy w Moskwie z gen. Tatarem), ani Naczelny Wódz PSZ (był we Włoszech u gen. Władysława Andersa). Tymczasem w Warszawie wybuchło powstanie zbrojne zakrojone na dużą skalę. Ze strony dowództwa AK natychmiast pojawiła się prośba, by polski rząd w Londynie wszczął starania u aliantów o natychmiastową pomoc dla Powstania, ponieważ w przeciwnym wypadku nie ma ono szans. Jednak najważniejsi ludzie w rządzie nie byli wówczas obecni w swoich siedzibach.

Wspomniany płk. Mitkiewicz, autor wspomnień i uczestnik spotkania z Naczelnym Dowództwem Aliantów w Waszyngtonie, był wyraźnie zaskoczony wybuchem walk w Warszawie. Szczególnie po oświadczeniach gen. Stanisława Tatara z 12 czerwca 1944 r. w CCS w Waszyngtonie, w których wyraził się on jasno, że stan uzbrojenia Armii Krajowej nie pozwala nawet marzyć o wykonaniu bez pomocy z zewnątrz zbrojnego powstania lub innej większej operacji militarnej.

Wódz Naczelny, gen. Kazimierz Sosnkowski, był także przeciwny powstaniu. Nakazał on wysłać depeszę ze swoim stanowiskiem do Warszawy, jednak polecenie to nie zostało wykonane przez gen. Tatara. Takiego samego rozkazu Naczelnego Wodza nie wykonał również płk. Leopold Okulicki.

Gen. Tadeusz Bór-Komorowski po wojnie powiedział, że gdyby takie polecenie z Londynu otrzymał, to by powstania nie wywołał. Dlaczego więc wybuchło? Czy polskie Podziemie liczyło na to, że stawiając aliantów i Stalina przed faktem dokonanym po prostu wymusi ich pomoc? Jeśli tak, to bardzo się przeliczono.

26 lipca 1944 r. Delegat Rządu na Kraj, Stanisław Jankowski i gen. Bór-Komorowski wysłali depeszę do premiera Stanisława Mikołajczyka informującą, że siły Podziemia w Warszawie są w każdej chwili gotowe do rozpoczęcia powstania. Premier uważał to za mocną kartę przetargową na zaplanowane na początek sierpnia spotkanie ze Stalinem w sprawie powojennych granic Polski. Uważał, że w tej sytuacji będzie mógł rozmawiać „z pozycji siły”. Jednak przywódca ZSRR miał mu powiedzieć tylko: „no i co z tego”? Mikołajczyk nie wiedział, że w tym samym czasie negocjował on z Amerykanami udział w wojnie z Japonią i przejęcie 250 statków oraz okrętów na Alasce, a także związane z tym przeszkolenie sowieckich marynarzy. Stalin niestety naigrywał się z polskiego premiera, który wciąż wierzył, że „sprawa polska” jest dla aliantów najważniejsza.

Było wręcz przeciwnie. Brytyjczycy na polecenie Stalina nałożyli cenzurę na wszystkie akcje Armii Krajowej na wschód od Bugu. Uznane za „zwycięskie” i przeprowadzone wspólnie z wojskami sowieckimi Powstanie Wileńskie (Operacja Ostra Brama, będąca elementem planu „Burza”), zakończyło się aresztowaniem dowództwa AK – i świat się  o tym nie dowiedział. Nic nie dawało nadziei, że w Warszawie będzie inaczej. Wszak w marcu 1945 r. NKWD aresztowało 16 przywódców Państwa Podziemnego, w tym gen. Leopolda Okulickiego. Gen. Komorowski żegnając się z żoną 1 sierpnia 1944 r. ostrzegł ją, że może być aresztowany przez Sowietów. Dobrze wiedział, w czym rzecz, lecz czy rozumiał przyczyny? Czy pojmował, że ta wojna już od dawna toczyła się o zupełnie inną stawkę niż wolność Polski?

Naiwność polskich decydentów była widoczna nie tylko w stosunku do Sowietów. Na 2-3 dni przed Powstaniem Niemcy ostrzegli polskie Podziemie, aby nie rozpoczynało walki, ponieważ źle się to skończy. Przedostatni Szef RGO (Rada Gospodarcza Opiekuńcza - administracja polska zatrudniająca 15.000 osób) Adam hr. Ronikier, spotkał się z gubernatorem okupowanej Polski Hansem Frankiem i szefem Gestapo Heinrichem Muellerem w Krakowie. Uzgodnili przyjazd polskiego pułku z Anglii lub Włoch, by on przywitał obok polskich władz, w roli gospodarzy, wkraczających do Warszawy Sowietów. Wysłany do Berlina niemiecki pułkownik nie uzyskał na ten plan zgody Hitlera. Zysk dla Niemców polegać mógł na uniknięciu strat oraz pokojowym wycofaniu się z Warszawy przed wojskami sowieckimi. Jednak „ślepota” Hitlera była nie do opanowania. Nie mógł wybaczyć Polsce, że w kwietniu 1939 r. odmówiła pójścia na Rosję razem z Niemcami. Efektem tych zawiedzionych nadziei stał się rozkaz zrównania Warszawy z ziemią.

Kto był za powstaniem?

Z pewnością przywódcy ZSRR ze Stalinem na czele, ponieważ niemieckimi rękami pozbyli się polskich legalnych władz i instytucji oraz patriotycznej inteligencji. Łatwej było dzięki temu nas zniewolić.

Gen. Okulicki, który – jak wskazują badania historyków -  realizował polecenia sowieckie po wyjściu z więzienia NKWD we Lwowie. Z rozkazem rozwiązania Armii Krajowej włącznie.

Gen. Antoni Chruściel – „Monter”, który decyzję o rozpoczęciu walk oparł na nieprawdziwych informacjach mówiących, że rosyjskie czołgi są już na Pradze. W rzeczywistości sowiecki korpus został rozbity przez Niemców pod Radzyminem (Co zresztą Goebbels próbował bezskutecznie wykorzystać propagandowo, mówiąc o „drugim cudzie nad Wisłą” i zatrzymaniu bolszewickiej nawały na Europę).

Część kadry oficerskiej – powstańczej, która ćwiczyła i angażowała, nie organizowała, w różnego typu akcjach setki tysięcy młodych ludzi (byli i starsi), którzy „rwali się do czynu” pod wpływem patriotycznego, chociaż zbyt idealistycznego szkolenia.

Straty
  • 18,000 zabitych powstańców i ok. 180,000 cywilów
  • 300,000 rannych
  • kilkaset tysięcy wypędzonych, z których b. wielu już nie powróciło do swych domów
  • zniszczona w 75% Warszawa, Stare Miasto w 95%

Zyski
  • zwycięska rewolucja Solidarności uniknęła rozlewu krwi, co było lekcją z Powstania Warszawskiego 1944


Dlatego też mądra polska racja stanu powinna kierować się:
  • minimalizowaniem strat
  • życiem w zgodzie z sąsiadami
  • pogłębianiem więzi z zachodnią cywilizacją
  • unikaniem osamotnienia w polityce zagranicznej
  • unikaniem radykalizmu w polityce wewnętrznej
  • ideą budowy mądrego i dobrego państwa, opartego na chrześcijańskiej zasadzie „kochaj bliźniego swego”
  • kształceniem w następnych pokoleniach krytycznego i twórczego myślenia

Pisze ten komentarz osoba, która zna na wylot większość aspektów okupacji i Powstania z autopsji, jak np. wizytę z matką Haliną w Gestapo w al. Szucha na widzeniu z Ojcem Stanisławem, którego chciano zmiękczyć, aby wydał współpracowników Podziemia (nie wydał, został powieszony za sabotowanie produkcji V2 w Dorze w 1945 r.), wyszła spod sterty trupów egzekucji w 1944 r. przy ul. Madalińskiego (nieopodal ul. Kazimierzowskiej), po Powstaniu obracała się w środowisku b. powstańców, którzy na podstawie informacji  z pierwszej ręki analizowali aspekty tego zrywu oraz skutki, w których przyszło nam żyć w PRL. Środowisko to organizował m.in. były taktyczny dowódca zwycięskiego Powstania Wileńskiego, płk. Lubosław Krzeszowski - ojciec chrzestny niżej podpisanego. Jego matce Halinie, 14 razy rannej w Powstaniu Warszawskim (inwalidzie wojennemu 85%), za późne ujawnienie się w AK przyznano rentę inwalidzką w wysokości raptem 182 zł. (za Gierka została podwyższona do 2500 zł.) Takie indywidualne przypadki należy pomnożyć przez tysiące podobnych, by zobaczyć skutki tego niepotrzebnego zrywu i tragedię ludzi, której upływ czasu wcale nie zmniejszył.     

 
Prof. Andrzej Targowski
Honorowy Prezes Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944
Honorowy Prezes Stowarzyszenia PESEL
Los Angeles, 2020 r.    

 

Nim powstał Dulag 121 w Pruszkowie


Tędy przeszła Warszawa

W miejscu, gdzie w okresie od 6 sierpnia do 10 października 1944 roku istniał obóz przejściowy, występujący pod nazwą Durchgangslager 121 Pruschkau (niem. Pruszków), były warsztaty kolejowe wzniesione w latach 1897-1904 w Żbikowie, obecnej dzielnicy Pruszkowa. Ich inwestorem była dyrekcja kolei warszawsko-wiedeńskiej. Wśród pracowników technicznych dominowali Niemcy, których nazwiska można już tylko z rzadka odnaleźć na dawnym cmentarzu ewangelicko-augsburskim (luterańskim) w Żbikowie założonym na skrawku ziemi zaraz za dużym cmentarzem rzymskokatolickim, dzisiaj pełniącym rolę cmentarza parafii Matki Boskiej Częstochowskiej z Piastowa. W dwudziestoleciu warsztaty występowały pod nazwą: Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego i do wybuchu II wojny światowej były największym w okolicy Pruszkowa pracodawcą, nie licząc Fabryki Ołówków pod firmą „Majewski & Zaborski” (zał. 1889), przeniesionej z ulicy Złotej w Warszawie i kilku mniejszych zakładów powstałych z czasem na tym terenie.

Miasto Pruszków powstawało etapami na terenie parcelowanego majątku ziemskiego, którego właścicielem na początku XIX był dr Józef Czekierski, chirurg, profesor Akademii Medyko-Chirurgicznej w Warszawie. To on zlecił architektowi Piotrowi Aignerowi budowę dworu otoczonego kilkuhektarowym parkiem. W drugiej połowie XIX wieku dwór ten należał już do finansisty Józefa Epsteina, a po nim do rodziny Wołowskich. W 1892 roku Pruszków stał się własnością Antoniego hr. Potulickiego (1856-1921), któremu w wianie wniosła go małżonka - Jadwiga z Wołowskich (1873-1967). Mieszkający wcześniej w Warszawie hrabia, gdzie po spieniężeniu swoich dóbr w Wielkopolsce zainwestował znaczne fundusze w tutejszy przemysł, pełnił funkcje prezesa kilku spółek akcyjnych. Po ślubie przeniósł się na stałe do dworu w Pruszkowie. Dobry stan interesów sprawił, że zaangażował się w przekształcanie Pruszkowa z osady letniskowej w regularne miasto satelitarne Warszawy. Znaczne fundusze przeznaczył na utwardzenie nawierzchni ulic, bruki i położenie chodników, nadto na skanalizowanie całej aglomeracji i zaprowadzenie wodociągu. Był fundatorem dwóch remiz strażackich w Pruszkowie i pobliskim Żbikowie, które wyposażył w niezbędny sprzęt, a ze swej stajni podarował konie do wozów strażackich. Przyczynił się też do powstania kościoła parafialnego Św. Kazimierza w Pruszkowie, budowanego na przestrzeni lat 1908-1914, któremu podarował obraz na ołtarz z kaplicy pruszkowskiego dworu. Warto przy okazji przypomnieć, że brat Antoniego – Mieczysław hr. Potulicki (1858-1910), był właścicielem Obór, na terenie których w 1897 roku powstał Konstancin – maleńki kurort, wzorowany na niemieckich badach, oddalony o zaledwie 20 km od Warszawy. 
Po wybuchu pierwszej wojny, Antoni Potulicki, jako poddany pruski, został przez władze rosyjskie deportowany z rodziną w głąb Rosji. Do Pruszkowa hrabiostwo Potuliccy wrócili po wybuchu rewolucji październikowej 1917 roku. Antoni Potulicki w dalszym ciągu dbał o miasto Pruszków, rozwijające się wzdłuż linii kolei warszawsko-wiedeńskiej łączącej od 1854 roku Warszawę z Grodziskiem Mazowieckim. Prawa miejskie Pruszków uzyskał w 1916 roku z dekretu gubernatora niemieckiego gen. Hansa von Beselera. Długa jest lista hojności hrabiego Potulickiego, do której dodać wypada pięć szkół powszechnych, bibliotekę publiczną, a nadto kompletne wyposażenie dla tych placówek. Imponujący budynek tutejszego dworca (w stylu dworkowym) zyskał Pruszków w 1924 roku, a jego projektantem był Romuald Miller, naczelnik wydz. architektury dyrekcji PKP, która była odtąd inwestorem wszystkich polskich dworców w II RP. 

Budynek dworca kolejowego w Pruszkowie - 1930 r.

Po śmierci Antoniego hr. Potulickiego dworek należał do wdowy po nim i  trójki dzieci: Stanisława (1893-1988), Marii (1897-1974), zamężnej za Jerzym hr. Tarnowskim (szefem protokołu dyplomatycznego w MSZ) i Jana (1906-1931), zmarłego bezpotomnie, które po powojennej nacjonalizacji dworu wraz z otaczającym go parkiem rozjechały się po świecie i do ojczyzny już nie po-wróciły.
 
Dwór, wraz z parkiem i zabudowaniami gospodarczymi, po wojnie przejęło państwo. Zmieniali się użytkownicy, a park stał się przestrzenią publiczną. Nie jest to jedyny zabytek na terenie Pruszkowa, bo w drodze do niego od dworca kolejowego w Pruszkowie znajduje się okazały pałac, mieszczący dzisiaj Młodzieżowy Dom Kultury i Szkołę Muzyczną, również otoczony parkiem, wzniesiony w 1876 roku. Jego właścicielem był Ignacy Więckowski, od którego kupili go małżonkowie Aleksander i Maria Stępińscy, a po nich pałac stał się własnością Ksawerego hr. Pusłowskiego, który wydzierżawił go dr Danielowi Goldbergowi, właścicielowi lecznicy dla nerwowo i psychicznie chorych w pobliskich Tworkach, który w nim urządził filię swojej lecznicy. Na początku XX wieku użytkownikiem pałacu była Kuria Arcybiskupia, która umieściła w nim księży emerytów, a później Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, którego pierwszym prezesem został Antoni hr. Potulicki. 
  
Jednak wspomniane zabytki nie były dostępne dla tych, którzy od 6 sierpnia do 10 października 1944 roku znaleźli się na terenie dawnych Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego, z prostej przyczyny, bo byli oni więźniami obozu przejściowego Dulag 121 leżącego na terenie Żbikowa. Budynki warsztatów, bez żadnej adaptacji, z których wyprowadzono jedynie remontowane wagony, nawet nie zawsze opróżnione z maszyn, przyjęły w swoje mury tysiące wysiedlonych ze swoich domów lub już wcześniej bezdomnych na skutek zniszczeń warszawiaków.


Widok obozu - makieta muzeum

Usytuowanie Dulagu przy torach kolejowych, w pobliżu warszawskiego węzła kolejowego, dawało możliwości masowej wywózki, stał się on ogniwem szerokiej akcji represyjnej niemieckich władz okupacyjnych. Według szacunków przez obóz przeszło ponad 70 000 więźniów z dziećmi, z tego w wyniku selekcji 60 000 trafiło do obozów koncentracyjnych, bądź na roboty do Niemiec. Funkcje porządkowe i administracyjne w pruszkowskim Dulagu pełniły jednostki wojskowe SS i Wehrmachtu oraz policji. Ich zadaniem było kierowanie służbami obozu, prowadzenie przesłuchań wybranych więźniów, ich segregacja do obozów koncentracyjnych lub na roboty przymusowe do Rzeszy oraz do wybranych miejscowości w Generalnej Guberni, a także przekazywanie ich pod opiekę Rady Głównej Opiekuńczej. Zsyłka do GG dotyczyła więźniów nie zdolnych do prac fizycznych i pełnienia jakichkolwiek funkcji nawet porządkowych. Wobec więźniów nie stosujących się do obowiązującego w obozie regulaminu stosowane były różne kary przymusu bezpośredniego, po ostateczną - rozstrzelanie. Więźniowie przebywali w halach absolutnie nie przystosowanych do pojawienia się w nich kilkutysięcznej rzeszy ludzi, którzy skazani zostali na przebywanie w nich dniem i nocą, w prost na betonowym, a czasem wyłącznie ziemnym podłożu, zapaskudzonym smarami, gdzie o jakichkolwiek łóżkach mowy nie było. Ludzie koczowali na tym co ze sobą mieli, czasem jakieś koce, a najczęściej wierzchnią garderobę: płaszcze. Zdarzało się, że niektóre kobiety, mimo ciepłej aury, miały ze sobą futra, a mężczyźni dysponowali przynajmniej marynarkami lub kurtkami, i te właśnie części garderoby stanowiły wyściółkę na której koczowali: w dzień przesiadywali – w nocy spali. Służba obozowa nie interesowała się wyposażeniem więźniów, zapewniała trzy razy w ciągu dnia jakieś skromne posiłki, które były porcjami głodowymi, dalece nie wy-starczającymi na zaspokojenie narastającego z każdym dniem pobytu głodu. Zbawienna okazywała się pomoc RGO, która miała wstęp na teren obozu.   
 
Dzisiaj dawna portiernia przy bramie wjazdowej prowadzącej na teren zakładów kolejowych została przebudowana na Muzeum Dulagu 121, natomiast teren, z licznymi jeszcze na nim reliktami przeszłości, jest we władaniu spółki Millenium Logistic Parks. Bywa dostępny jedynie okresowo, podczas uroczystości rocznicowych organizowanych przez tę placówkę.  

Tadeusz Władysław Świątek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz