9 lip 2019

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 52, lipiec 2019



O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944

KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950

MISJA STOWARZYSZENIA

Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.

Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia

Zarząd:

Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler

Komisja Rewizyjna:

Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz

CZŁONKOWIE HONOROWI:

Profesor Andrzej Targowski - honorowy prezes Stowarzyszenia
P. Joanna Woszczyńska - członek honorowy
P. Jerzy Mirecki - członek honorowy

* * *
Obchodzimy rocznicę Powstania. 



1 sierpnia 2019 zbieramy się pod proporcem Stowarzyszenia o godz. 9:50 w bramie parku Dreszera naprzeciw kawiarni Zielnik Cafe (patrz mapa poniżej). W trakcie uroczystości będziemy uczestniczyli w poczcie sztandarowym i złożymy pod pomnikiem powstańczym wieniec w imieniu Stowarzyszenia. Po uroczystości zbieramy się na walne zebranie członków (patrz poniżej). Po zebraniu zapraszamy na filiżankę kawy. Możliwe będzie zajęcie miejsca siedzącego (proszę przyjść wcześniej). 

 
WALNE ZEBRANIE

Zarząd Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944 zwołuje Walne Zebranie członków Stowarzyszenia na dzień 1 sierpnia 2019 o godz 11 w pierwszym terminie i o godz 11:30 w drugim terminie. Zebranie odbędzie się na terenie warszawskiego parku Dreszera w ogródku kawiarni Zielnik Cafe.


Dojazd: Tramwajem ulicą Puławską - linie 4, 10, 14, 18, 35. Autobusem: 141, 172, 222. 

                                            PORZĄDEK ZEBRANIA



1.   Zagajenie
2.     Wybór prowadzącego, wybór sekretarza, przyjęcie przez głosowanie.
3. Odczytanie porządku zebrania, przyjęcie sposobu głosowania (głosowanie jawne wg. statutu, bez powoływania Komisji Skrutacyjnej lub tajne), przyjęcie porządku.
4.      Sprawozdanie Komisji Rewizyjnej.
5.      Uchwała co do zatwierdzenia sprawozdania Komisji Rewizyjnej.
6.      Sprawozdanie Zarządu.
7.      Uchwała co do zatwierdzenia sprawozdania Zarządu.
8.  Wolne wnioski i zakończenie zebrania.

* * *

Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:

Współpracujemy z teatrem tańca LUZ.



LUZ jest jednym z najbardziej utytułowanych i renomowanych zespołów tanecznych w Polsce i na świecie. Tancerze LUZ, to wielokrotni mistrzowie świata i Europy  oraz zdobywcy kilkuset tytułów mistrzów i wicemistrzów Polski. Jako ambasadorzy polskiej kultury od lat reprezentują nasz kraj i Siedlce nie tylko na prestiżowych festiwalach i zawodach tanecznych, ale również podczas ważnych uroczystości związanych z kulturą i Polską.  Podbili serca publiczności na 3 kontynentach, występując w takich krajach jak: Rosja, Kanada, USA (Nowy Jork, Broadway), Słowenia, Niemcy (m.in. w Monachium na Festiwalu Kultury Polsko-Niemieckiej), Austria, Słowacja, Włochy, Ukraina (Równe, Dni Kultury Polskiej), Czechy, Norwegia, Francja (Paryż, Instytut Polski), Węgry, Gibraltar, czterokrotnie w Japonii (m.in. Dni Kultury w Hamammatsu).


tel: 0048 602598493
www.luz.siedlce.pl


Współpracujemy z Muzeum Dulag 121.

Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, oraz wspomnienia pp. Janusza Feinera i Andrzeja Komorowskiego.

Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.

Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.



Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 48



   II Zimna Wojna (2019-?)


Pierwsza Zimna Wojna (1944-1991) zaczęła się 75 lat temu podczas Powstania Warszawskiego, kiedy Sowieci odmówili Zachodnim sojusznikom swych lotnisk na północnym-wschodzie od Warszawy, lotnikom niosącym pomoc Warszawie. Aczkolwiek formalnie liczy się od kiedy Winston Churchill ogłosił jej początek w swym przemówieniu o Żelaznej Kurtynie w amerykańskim Westminster College w Fulton, w stanie Missouri w 1947 r. Szczęśliwie Polacy ją wygrali w 1980-89, co skończyło się upadkiem Bloku Sowieckiego w 1991. Plusem tej wojny był fakt, że doświadczeni politycy po obu stronach wojny nie dopuścili do użycia bomby atomowej. Jakkolwiek Pakt Warszawski był gotów przyjąć taktyczny obronny atak atomowy NATO (na pas Polska-Czechosłowacja-Węgry) przeciw atakowi Paktu Warszawskiego na początku lat 1970-tych. Jak o tym mówi historia gen. R. Kuklińskiego.

Nowy Porządek Świata (New World Order) zapanował od 1991 r., który charakteryzuje globalizacja i wojna Zachodniej i Wschodniej cywilizacji z Islamską cywilizacją. Ponieważ terroryzm jest tylko bronią słabszej strony w tej wojnie, ale śmiercią znaczony konflikt cywilizacji jest de facto na tle wartości, w tym religii. Odpowiedzią Zachodniej cywilizacji jest popieranie globalnej gospodarki. Ponieważ zdaniem jej liderów mocny międzynarodowy handel wzmacnia pokojowe relacje między państwami. Tak było kiedyś, kiedy handel między USA i ZSRR w całym 1980 roku wynosił ok. 2 miliardów dol.  Obecnie handel między USA i Chinami wynosi też 2 miliardy dol., ale dziennie.

Chiny odrodziły się w XXI w. dzięki krótkowzrocznej amerykańskiej polityce podzlecania produkcji Chinom, aby potanić ceny wyrobów.  Amerykanie nauczyli Chińczyków jak nowocześnie produkować i rozwijać technologię. Podcięło to fundamenty amerykańskiej gospodarki, dzięki likwidowaniu przemysłu wytwórczego i średniej klasy. Także uzależniło amerykańskich konsumentów od dostawy tanich chińskich wyrobów za cenę corocznego deficytu w handlu zagranicznym sięgającego 0.5 biliona dol. Ponieważ USA finansuje ten deficyt wekslami, urósł on do ponad tryliona dol., który nigdy nie będzie spłacony. Chiny nie martwią się tym, ponieważ wygrywają wojnę z Ameryka bez bitwy.

To nie wojna handlowa ma miejsce obecnie. W 2019 r. prezydent D. Trump wypowiedział wojnę handlową Chinom mając na celu wyrównanie albo zniesienie ceł w ogóle w handlu z protekcyjnymi Chinami. Jest w tym tylko pół prawdy. Ponieważ Prezydent Xi Jinping najpierw zerwał z rotacją stanowisk uznając siebie za dozgonnego przywódcę, a następnie zastąpił strategię małych, spokojnych kroków Deng Xiaopinga z XX w. strategią przywództwa światowego w gospodarce, technologii i szeroko-pojętej cywilizacji. Temu m.in. służy globalnie rozwijana sieć wywiadu, spektakularna militaryzacja, z budżetem stanowiącym 30% amerykańskiego, ale w cenach koszykowych porównywalnym do amerykańskiego. Ponieważ najdroższym amerykańskim składnikiem jest koszt personelu, który w modelu chińskim jest prawie za darmo.  Na razie chińskie zbrojenia są Zimno Wojenne. Podczas gdy USA jest gotowe do Gorącej Wojny z Iranem. Papierkiem lakmusowym będzie zachowanie się Chin, wobec tego konfliktu.

Jeżeli Chińczycy odrodzili się to Amerykanie przebudzili się wreszcie i uznali Chiny za głównego przeciwnika obok Rosji i Iranu. Czego potwierdzeniem jest podroż prezydenta Trumpa do Japonii w maju 2019 r. w celu wzmacniania frontu sojuszniczego. Zwłaszcza wobec chińskiego napuszczenia Północnej Korei do wznowienia programu rakiet balistycznych, czyli nakierowanych na Amerykę.  Natomiast amerykańską odpowiedzią jest embargo na; G5 i smartphony Huawei oraz zerwanie współpracy z tą firmą przez koncern Appla i Googla (zerwanie licencji na Android) oraz ograniczenie współpracy firm Intel Qualcomm i innych. Miejmy nadzieję, że do Gorącej Wojny nie dojdzie…szybko.
                                                                                   
 Andrzej Targowski 




Profesor Janusz Stanisław Przemieniecki
 30 stycznia 1927- 29 listopada 2017

 W dniu 5 sierpnia 2019 roku na cmentarzu Powązki odbędzie się uroczystość pogrzebowa profesora Janusza Przemienieckiego:
Godzina 11 Msza w Kościele Świętego Jozafata, Powązkowska 90. Po mszy prochy profesora zostaną złożone w kolumbarium cmentarza wojskowego. 

Profesor Janusz Stanisław Przemieniecki Urodził się 30 stycznia 1927 roku, 

jak wszędzie przyznaje, w Lipnie. W wieku 17 lat jako absolwent słynnej szkoły 

Konarskiego brał udział w Powstaniu Warszawskim. Po upadku tegoż zrywu 

niepodległościowego na 7 miesięcy został osadzony w stalagach 

(obozów jenieckich dla szeregowych i podoficerów) na terenie Niemiec i Austrii. 

Po wyzwoleniu obozów nie zaprzestał służby wojskowej, kontynuując ją w Armii Brytyjskiej.

Rok po wojnie podjął studia w Wielkiej Brytanii, kończąc je pierwszym stopniem inżyniera 
w dziedzinie lotnictwa. Na tej samej uczelni uzyskał drugi stopień inżyniera. Dorobek Pana 
Przemienieckiego to również Dyplom Wyższej Szkoły Akademii Rządu Amerykańskiego i Dyplom 
Wyższej Szkoły Wojennej. Został także zarejestrowany jako profesjonalny inżynier w Wielkiej 
Brytanii i amerykańskim stanie Ohio. W 1988 roku na Uniwersytecie Londyńskim uzyskał stopień 
naukowy odpowiadający polskiemu doktorowi habilitowanemu.
Po ukończeniu studiów, jako mąż Stefanii Rudnickiej, został zatrudniony w Bristol Aeroplane 
Company, gdzie bardzo szybko awansował. Był odpowiedzialny m. in. za konstrukcje wielu nowych 
samolotów, w tym myśliwca Bristol 188, przekraczającego trzykrotnie prędkość dźwięku. 
Osiągnięcia lipnowianina dostrzeżono za oceanem i zaproszono go do Air Force Institute of 
Technology. W październiku 1961 zostaje profesorem Instytutu Technologicznego Amerykańskich
Sił Powietrznych, gdzie pracuje 34 lata, aż do emerytury. Na tej uczelni był dziekanem, a 
później rektorem, który zrewolucjonizował tamtejszy sposób kształcenia – wprowadził studia 
doktoranckie, unowocześnił i przystosował system nauczania aeronautyki i astronautyki, 
optoelektroniki. Obecnie pełni funkcję „visiting profesor” na University of South Florida oraz 
głównego redaktora znanej serii podręczników i monografii z zakresu aeronautyki, astronautyki
i obrony narodowej w American Institute of Aeronautics and Astronautics.
Lista naukowych publikacji lipnowianina to ponad 60 tytułów w czasopismach naukowych, którą 
podzielić można na 2 grupy tematyczne – mechanika konstrukcji i metody matematyczne w 
obronności. Jest uznawany za specjalistę na światowym poziomie. Odgrywał kluczową rolę w 
kształtowaniu i analizie integralnych elementów kadłuba i skrzydeł samolotu Concorde – 
do dzisiaj największego osiągnięcia lotnictwa cywilnego. Lista działań, przedsięwzięć, odkryć 
oraz publikacji Janusza Stanisława Przemienieckiego jest bardzo długa, za co otrzymał wiele nagród i 
odznaczeń:
- Dwie Rangi Prezydenckie – srebrna i złota – z rąk prezydenta USA Ronalda Reagana,

- Najwyższe odznaczenie dla osoby cywilnej nadane przez Amerykańskie siły Powietrzne,

- członek ekskluzywnego klubu miast i cechów Instytutu Londynu,

- Medal Amerykańskiego Instytutu Aeronautyki i Astronautyki,

Odznaczenia Polskie:

- doktor Honoris Causa Politechniki Warszawskiej,

- doktor Honoris Causa Wojskowej Akademii Technicznej,

- Krzyż Powstania Warszawskiego,

- Krzyż Armii Krajowej,

- Medal Wojska Polskiego,

- Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.

W 2002 roku swoim nazwiskiem sygnował List otwarty inteligencji polskiej w USA do IPN w sprawie 
raportu prokuratorskiego IPN na temat mordu w Jedwabnem.
Tytuł Honorowego Obywatela Miasta Lipna profesorowi Przemienieckiemu nadała Rada Miejska w Lipnie 
uchwałą nr XXXI/236/2013 przyjętą przez aklamację w dniu 19 marca 2013 roku.

DANE O POWSTANIU






  
     Janusz Feiner

I was one of the youngest, unnamed prisoners

of the Durchgangslager 121 German’s camp in Warsaw Uprising in 1944


The Poles experienced many tragedies during the First and Second World Wars. They faced a German attack from the west and attacks from the Soviets and Ukrainians from the east. The Russians occupied the eastern territories of Poland, deported many inhabitants of these lands to Siberia, murdered over 22000 Polish soldiers in Katyn, and after the end of the war for 45 years they imposed on Poland a communist regime.

On the other hand, the Germans murdered about 6 million Poles during the 5 years of occupation. They organized concentration camps where they placed people caught in the streets almost like animals caught in the woods, and then forced them to slave labor. After 5 years of German occupation, the Poles began a heroic fight for freedom in the Warsaw Uprising in 1944. After 63 days of fighting, the Germans suppressed the uprising, completely destroyed the city and condemned the inhabitants to homelessness, suffering and hunger.      Poles who survived the war had to live in their homeland under Soviet occupation, and those who could not come to terms with the lack of freedom, fled Poland and chose emigration.

Almost every one of these events touched my family members, and the account of their fate can be an example of a history experienced by our nation.



On the 7th day of the Warsaw Uprising, German soldiers murdered my father, and sent me to the German camp Durchgangslager 121 in Pruszków, most likely for germanization. At the time I was 11 months old and I became one of the youngest prisoners in the camp for those who had been expelled from Warsaw.

How did it happen that I did not die, I was saved from the camp, I found protection in the Polish family and after three months my mother found me, although no one knew my name, nationality, age and any other personal data?

This extraordinary story cannot be explained without resorting to extra ordinary perception. Finding an infant without an identity from a place more than 300 km away, during intense warfare, when there is no possibility of communicating at a distance, and conditions of movement were very difficult, this is an absolutely unusual and mysterious event. How did it happen who was involved in this extraordinary event?

This article gives a partial answer to the mysterious history of finding a biological family after a long period of separation. I would like to show all those people who gave us help and support during these tragic moments and contributed to the good ending of this story. Perhaps thanks to the dissemination of this event, it will be possible to clarify issues that remain a great mystery.

The drama of Poles living in the eastern borderlands of the country

My parents came from the Zagrobela housing estate of the city of Tarnopol at the eastern Polish borderland, and their families lived in neighboring houses. In 1914, both families had to immigrate from Zagrobela to Brno in Austro-Hungarian monarchy, protecting themselves against the Russian army. In 1919, my grandparents returned to their completely destroyed farm in Zagrobela. Thanks to their own activity, they rebuilt their farms, raised their children and helped them get their education.


My parents got married in 1932. They lived a stable, happy, peaceful and prosperous life in Lvov, and later in Skalat. My father got a position of the chief engineer of road and bridge construction in the Tarnopol region, and mother ran the house and took care of raising sons.
Unfortunately, in 1939, when Jerzy was 9 years old and Kazimierz 5, their quiet life was over because of the growing Ukrainian nationalism and the aggression of the Soviet army.

The Soviet authorities issued a regulation calling on all men to report to military posts. As a reserve officer, my father hid in his parents' home in Zagrobela near Tarnopol to avoid being incorporated into the Soviet army.

When my father did not come to military station, the soldiers looked for him at home. My mother explained his absence by his duties supervision of the road works in the Tarnopol province. This excuse turned out to be valid because the soldiers stopped looking for him. My family gained valuable time to prepare the escape. My father sold the car and form the funds, he obtained from sale he could finance family move in direction to central Poland and then to Warsaw, where he expected to be safer.

With the help of friendly and devoted Ukrainian workers, he organized transport and drove his family from Skalat to Warsaw. My parents’ desperate decision to abandon a stable, pastoral and prosperous life proved to be prudent when they later learned about the fate two brothers of my father – Feiner Władysław, Feiner Franciszek and two of his cousins – Feiner Leonard and Bandura Mieczysław. They were all murdered in Katyn and several other family  members were martyred in the Volhynia extermination,




THE HOUSE FOR REFUGEES FROM EASTERN POLAND

Warsaw, Senatorska Street 32

In this refugee house, my parents with two of their sons lived in one room with a four-member family of Mrs. Longina Ronke from Śrem near Poznań. The room was divided into two parts using old furniture and in this way both families had some privacy. In order to get money to support the family, my father had to forget about the engineering education gained at the famous Lvov Polytechnic, the manager of road and bridge construction and earned money by repairing shoes.


In 1943, my coming into the world enlarged my family. The baptism ceremony took place in the church of St. Antoni on April 10, 1944.

The new, youngest tenant moved into a small room No. 37, located on the third floor of the building. This change significantly worsened the living conditions of the residents and required great patience, understanding and tolerance from all.

Negative emotions were experienced every day in occupied Warsaw. Everyone was exposed to various threats, murders, "round-ups" and no one was sure if they would return home after leaving the house.

In mid-1944, the Soviet Army strongly pressed the German army from the east and forced it to retreat. The Warsaw citizens watched the exodus of the occupying forces to the west with great hope and waited impatiently for liberation. However, the Soviet army broke off the attack and stopped crossing the Vistula River. This break in the war between the Soviet and German armies was used by the Home Army commanders who on 1 August 1944 announced the beginning of the Warsaw Uprising - an armed struggle for the liberation of Warsaw from the German occupation. About 50000 young people stood up to fight, who with great enthusiasm gained a house by the house, district by district, despite shortages in armament and other great difficulties. Civilians enthusiastically assisted the insurgents in whatever they could. They built anti-tank barricades, distributed leaflets, delivered food with the hope of speeding up the city's liberation. After losing access to the liberated parts of the city, Germany began systematic bombardment of these districts from the air. Enormous destruction of buildings forced the residents to hide in the basements. The life of the inhabitants moved to the underground. http://www.warsawuprising.com/

DRAMATIC SEPARATION OF FAMILY MEMBERS

On August 7, 1944, the Germans invaded the house for refugees, expelled residents from the cellars in which they had protected themselves from the bombing of the city for several days. My mother, Maria, with me (11 months old), my two brothers Jerzy (11 years old), Kazimierz (7 years old), my father Edward and his nephew Stanislaw, came out of the building together with others. The street was turned into rubble and was unrecognizable. Surrounded by smoke, fire, human corpses, terrified faces of the expellees.


We joined the crowds of Varsovians headed towards Elektoralna Street, pushed with rifles by the Germans. The joint march did not last long because at Zabia Street the Nazis separated members of families. Germans were searching for the soldiers of the Uprising hiding in the crowd. They separated women and children from men. My mother, sensing the danger threatening my father, she gave me to him with the hope that no one would dare to hurt the child by depriving them of parental care. She believed that the child in the hands of the father would arouse pity and thus protect my father and me.


After this selection, armed Germans escorted my mother and she completely lost contact with her husband and with me and a group of women were escorted with children to Durchgangslager 121 in Pruszków.


From that moment, all traces have gone missing about my father and me. All subsequent events presented in this article have been reconstructed from the memoirs of my mother, brother and David Reibscheid - a neighbor from Senatorska street and on the basis of analysis of commemorative documents, among which postcards dedicated for searching for father and me were the most important source of information.

The march of the women's group to the camp Dulag 121 in Pruszków took place in very difficult conditions due to the high temperature of the air, exhaustion and load of luggage, which hindered walking. When it was dark, mother and her sons hid in a roadside ditch, using the temporary inattention of German soldiers. When the whole column of marching women and escorting her Germans left, Mom left her hiding place and went to look for shelter for the night. She found temporary shelter with friends in the suburban district of Warsaw.

Like many other displaced Varsovians, in the following days she wandered with her sons from house to house to seek another refuge and information about the fate of her husband and child. On the notice boards of the parish, on the fences, the inhabitants of Warsaw posted information about the missing, and there the mother unsuccessfully searched for information about my father and me.

Continuing the search in the extremely difficult and dangerous conditions of homelessness threatened the life and health of children, so that after a month of wandering my mother decided on a very risky evacuation to Krakow. In Kraków she expected help from my mother's brother-in-law, Izydora Königsmann, who was a nun at the convent of the Sisters of Mercy. She, under the monastic name of Emilia, conducted charitable activities.


UNDER THE PROTECTION OF THE "WHITE WINGS"

OF THE ORDER OF THE SISTERS OF MERCY

The Germans agreed to the Poles' journey by rail only in the open wagon placed in front of the locomotive. The wagon with the Poles forced the partisans to resign from the subversive campaign aimed at paralyzing rail transport by destroying railway tracks. The journey in the wagon in front of the locomotive posed a great threat to passengers. Despite this threat, finding a place in this wagon was very difficult.

For two weeks, my mother vegetated with two children at the station waiting for the opportunity to take a seat in this carriage to the train going to Krakow. Finally, after a dramatic journey, my mother and my brothers came to Krakow. They found themselves in a foreign city, without a roof over their heads and no means of livelihood. My mother immediately went to Mikołajska Street 30, where Sister Emilia from the Congregation of the Sisters of Charity led the House for the Poor and Sick Association of the Merciful Ladies named Saint Vincent de Paul this house, help and support was provided to people injured by the war, the poor, the sick and the disabled. There, they received meals from the kitchen organized by the Association.

Fortunately, Sister Emilia surrounded my mother and my brothers with priceless protection and “white wings” of mercy. To ensure peace and security, Sister Emilia arranged for them a place to sleep hidden in a warehouse behind bags of flour in case of searching for Home Army soldiers, which the Germans often carried out.

"Finding a needle in a haystack"

Despite the great existential problems, my mother continued to look for mea and my father. It was much more difficult because of the distance, maintaining correspondence with people who could have knowledge about our fate and difficulties in traveling during the war.

I cannot explain how my mother got the addresses of these people, but the correspondence was very intense. There is an authentic correspondence from 1944, the subject of which is the search for us missing in the Warsaw Uprising.



My mother received the first information about my father and me only two months after the family was separated. Cousin Stanislaw sent a postcard from the Worthlah camp and
described the facts of 7.08.1944, of which he was an eyewitness: "After parting with you, Uncle was told to go aside - I thought they would be saved, after a while he came back and said he had to give Janusz to a boy who was walking towards the church, I do not know if he gave a card with his name, nothing about he did not mention it, we were together for a long time, promising that we would be together, and later on the way to Leszno we got lost ... ".
The information on this postcard showed that the Germans showed no mercy to either father or his child, which my mother expected before the separation of families. Forcing his father to give his own child to unknown people was an act of cruelty and it is difficult to understand why Stanislaw described it in such a sparing, concise and emotionless way. It is difficult to understand why he did not explain to my mother the reasons of forcibly picking up the child, because it seems unlikely that my father wouldn't tell him that. From today's perspective, we know that Germany has carried out a plan to Germanize Polish children and that I have probably been picked up for this purpose. From the content of this card, my mother could conclude that on August 7, 1944, my father was still alive. She could also think that my life is not in danger, because the Germans took me to save my life. The bad news was that I most likely lost my identity because I did not have any identification marks. In contemporary circumstances, in the generally prevailing occupation chaos, mass migration of people, everyday killings, deportations and other dangers from all sides, the chances of finding the Father and me fell to zero.
Nevertheless, my mother continued her search with great determination and haste, because she knew that over time the child changed its appearance and would be difficult to recognize. From the Sisters of Mercy, my mother received great psychological and spiritual support. Sister Emilia initiated masses and prayers asking God for help in finding my Father and me. Masses took place in one of the most important Krakow temples in the church of the Blessed Virgin Mary in the Main Square, just 200 meters from the place where Mama received shelter. Prayer was a salvation for my mother's devastated psyche, and the proximity of the location of this temple allowed her to attend this ceremony on a daily basis.

A MIRACLE HAPPENED?

Is this protective umbrella spread over our family by the Sisters of Mercy, or their protection “white wings” and prayers have had an impact on the course of further events is difficult to say. However, one October afternoon, after the end of one of these church celebrations something extraordinary happened. Leaving the church, my mother saw Mrs. Jadwiga in the distance, who worked as a nurse in the nursing home at 30 Mikołajska Street., where my mother lived. Jadwiga ran towards the church and my mother with a piece of paper in her hand and shouted: "... found!, found! Child is found !!!".

In the street noise, Mom heard these words, but at first she could not believe that a miracle happened. With trembling hands she took the postcard and tried to decipher the illegible, chaotic and very mysterious text. Among scribbled words she read the most important and best news that I am alive and that I am in a safe place. This message was sent by Mr. Wacław Ruta from the city of Żyrardów near Warsaw - my family's neighbor from. Senatorska Street No. 32 in Warsaw. Mr. Ruta also wrote that the boys living near Żyrardów, gave the child to the German camp in Pruszków and they have a note on which the words: “Edward Feiner” are written !!!

After a moment of euphoric joy, my mother realized that the child found might not be Janusz at all, because the note that should identify him was located 30 kilometers from the child in Żyrardów. The second sad reflection concerned the date of sending this post card October 7, 1944. On that day, 61 days passed since the separation of the family, which meant that all the time no one knew my name, age, nationality, origin, social status and others personal information. These facts caused that my mother lost her faith in recovering her son, but regardless of that, she immediately asked the German authorities for permission to travel from Krakow to Pruszków. My mother left Jurek and Kazik under the care of nuns and went on a trip on October 14, 1944.

In Pruszków, unfortunately, she did not find the person to whom she was directed. She wandered the streets, not knowing how to look for my place. Twilight came; the lights on the streets and in the apartments went out because of the curfew imposed by the occupant. The darkness was supposed to prevent the reconnaissance of the cities by the allied air forces and locate objects from the sky. Moving around at 20 o'clock was forbidden and Mom was frantically seeking shelter from German patrols checking the curfew. At one point, she noticed a patrol at the end of the street and hid in one of the unclosed gates of the building at Kościuszki Street No. 33. She ran into the yard and on the ground floor in the only lighted window of the outbuilding of the building she saw a woman nursing her child.

My mother's eyes and heart immediately and without any hesitation she recognized me, even though she had last seen me three months ago. One can imagine the emotions that erupted that, without any warning, she burst into the apartment with a cry: "... Janusz, I finally found you!!!"

A woman surprised by my mother's sudden intrusion into the apartment said that more than one woman claimed she was her child, and then it turned out that they were wrong. After this experience, the housekeeper decided that the best way to confirm identity would be baby clothing. She decided she would ask people for a child to describe the outfit he wore when he parted with him. When the housekeeper asked to describe this clothing, my mother did not have the slightest difficulty, because she made it herself. Then the housekeeper went to the wardrobe and took out the outfit described by my mother.


On this basis, the child's identification did not raise any doubts. The problem arose when my mother wanted to take me in her arms and I reacted to this gesture with a sudden burst of crying. It could mean that I did not recognize Mother. The landlady, however, accepted my behavior, recognizing that for a period of 3 months a child surrounded by good
care and love , can treat a real mother as foreign. A housekeeper named Kucharska suggested to my mother a few days stay at her home, to protect me from another shock of parting this time with her - adoptive mother. My mother accepted this offer with gratitude and also with the hope that she would be able to restore emotional relations with her child and reconstruct the events and circumstances that led to her finding.

An attempt to recreate the dramatic events of 1944

Mrs. Kucharska and my mother recreated the circumstances of my finding. They managed to establish that the Germans took the child by force from the father's hands and handed them over to the two boys with the command to transfer to the Dulag 121 camp in Pruszków. My father, at this dramatic moment, showed great awareness of the mind, handing his report card to the boys. This behavior indicates that he was convinced that the baby without him would lose everything: data defining his nationality, social background, age, information about parents, name, surname, as well as basic care and living conditions necessary for the baby. He probably assumed that his own registration card, left with me, would help in my identity. Unfortunately, the boys did not attach a card with my father's name to my clothes, nor did they give it to the Durchgangslager 121 camp in Pruszków.


What has happened later? I was secretly taken away from the Germans camp Durchgangslager 121 in Pruszków by Mrs. Kucharska, who was taking care of the children in the camp on behalf of the Polish Red Cross. Unable to come to terms with the dramatic fate of a lonely baby in a camp, she decided to wash and feed it in her home and then bring it back to the camp. Nurse's father Mikołaj Kucharski (a shoemaker by profession), lived with her and son Kazimierz in Pruszków city at Kosciuszko Street No. 33 decided that if a child was already outside the walls of the camp, he could not return to it. He decided to keep the baby at home until his family was found, but if the search was unsuccessful, he planned to take it to his family and consider it as his own. There were various people who lost and looked for children, but no one recognized their child in an infant, especially as the baby's appearance changed over time. Bearing this in mind, the Kucharski family kept the clothes (in which the adopted baby was clothed in the Pruszkow camp), as the only identification mark allowing the child to be identified by real parents.

A unique case helped me to recognize my identity. It turned out that two months after being expelled from the shelter, our neighbor Mrs. Wanda Kuntze, waiting for a train at the railway station in Skierniewice, started a conversation with an adventurous woman. This woman - also expelled from Warsaw - one day was admitted for the night in the apartment of the friendly family of Mr. Mikolaj Kucharski at the house on Kościuszki Street 33. She told Mrs. Kuntze that she spent only one night in this house because she did not want to abuse the hospitality of the hosts who looked after the child saved from the Germans camp Durchgangslager 121 in Pruszków. Mrs. Wanda asked about the child's appearance with the thought that maybe I would be the son of Mrs. Maria Feiner.

Mrs. Wanda Kuntze decided to check the information herself and went to the address indicated.  She saw a child who, however, seemed  bigger than the one she knew and not very
similar to me. Nevertheless, through another neighbor from Senatorska, she decided to inform my mother because the clothes the housekeeper showed appeared to be similar to the one my mom made for me.
How the following facts can be explained:

·         Was the contact of both ladies at the station in Skierniewice a coincidence?

·         How did it happen that Mrs. Kunze knew that I was missing, how did she come to contact my mother later?

·         It is hard to believe that the boys from Zyrardów, who referred me to the Germans camp Durchgangslager 121 in Pruszków by chance, showed my father's reportage to

Wacław Ruta,

·         Who knew the lady keeper Sieczko, Mrs. Kunze, my mother and her address in Krakow?

A combination of unbelievable facts and circumstances related to my finding goes beyond the limits of human imagination. Unfortunately, no one has yet found an answer to these and other questions.

The Kucharski family has surrounded me with love and comprehensive care. After three months, I was treated like their own child. The family tried to discover my name using various names, hoping that my reaction would show a proper name. After many attempts, it turned out that I reacted only to one of the names spoken. From that time I was called Janusz who, as my mother confirmed, was given to me during Holy Baptism.


After a few days at the Kucharskis' house, Mama prepared for the return trip to Krakow. She received a layette and a cart for me and was taken to the railway station. With great difficulty I was put in a wheelchair through the window of a wagon, because a crowd of people wanting to get to Krakow blocked the front door. I do not know the circumstances of my encounter with my brothers after a three-month period of separation, but the love and care that surrounded me in the first years of my life indicates that our meeting must have been extremely joyful and moving.

For 8 years I did not have formal documents identifying my identity. It was not until December 21, 1951 that the Court reconstructed my birth certificate on the basis of witnesses' testimonies.

A NEW LIFE IN KRAKOW

In May 1945, the Association of Saint Vincent De Paul received a new seat at Warszawska Street No. 5. Thanks to the great, inestimable charity and true mercy of Emilia's sister, we lived in a small room No. 10 on the second floor of this tenement house. This small 25 square meters room served for 25 years for 4 persons was used as bedroom, kitchen, dining room, bathroom, living room, dressing room and utility room. In this room, my mother - exiled from Warsaw, homeless for several months, the poorest of the poor, whose husband was lost in the Warsaw Uprising, with three sons - for the fourth time in her life at the age of 40 new, she began the most difficult period of life. With great determination and effort, she took every job to earn funds to support and educate her three sons. She received the first paid job in the kitchen run by the Association, peeling potatoes and washing dishes, and then she traded in the Jewish square, and later received a job as a clerk in the office. After work, she took care of children and ordinary housework, made clothes for us and did not have too much time to worry about her difficult situation.                               

Nevertheless, she lived in uncertainty because of the lack of information about the fate of our father. Cousin Stanislaw, who saw my father last, in subsequent letters, inquired about the fate of his uncle, upholding our hope that our father lives. Other people who corresponded with Mama and expected that someone would eventually receive a sign of life from him also expressed similar hopes.



Ineffective waiting for the news about my father left, my Mom was depressed, and sad, but she believed that the father was alive and continued to search by correspondence through the Polish Red Cross and other organizations. Lack of successful information and the need to legalize the status of a single person were the reason that Mom finally made efforts to judge the death of the father. At the end of 1948, the Grodzki District Court in Warsaw recognized that our father as deceased, setting the date of death on August 7, 1944.
In spite of this provision, we still hoped that our father would live, but he had no way of contacting us, although sometimes we also took into account the difficult opportunity to abandon us.

CONTEMPORARY "BABEL TOWER"

Building at Warszawska Street No. 5 in Krakow

In this building I lived for 18 years under the protection of “white wings” of nuns, and for the next 7 years in the environment of students and employees of the State Higher School of Theater, which gradually took over this facility.

Until the mid-1970s, the tenement house at 5 Warszawska Street was one of the strangest places because of the extremely sharp contrasts between the lifestyle, forms of activity of residents, as well as the objectives and tasks of institutions operating in its area. It was amazing that on both floors, both the chapel and the theater stage housed the bedrooms.          Sleeping rooms were occupied by the sisters of the Order of Mercy, elderly lonely ladies, families of refugees from eastern Poland and their underage children, chefs and service staff, and most interestingly, students of the theater school, future actors of Polish scenes: Jerzy Bińczycki, Jerzy Trela, Jan Nowicki, Jan Peszek, Wojciech Pszoniak and many other well-known Polish actors.


The former building of the Holy Society Wincentego a'Paulo gradually became the property of the State Higher School of Theater.  Students of the Theater School occupied the bedrooms left by the residents going to the “heavens”. Many cultures, moral norms and behaviors collided in this magical place. In the corridors, future actors reciting aloud the texts of the prepared performances were passing by with nuns in white headgear, elderly ladies, children playing hide-and-seek and handling staff. Poor Cracovians, students, actors, residents of the house and passers-by were eating meals in the dining room. On Sunday mornings, services were held in the monastery chapel, and in the evening the corridors were filled with spectators of theatrical performances. Thus, the comparison of the building to the biblical "Tower of Babel" seems quite accurate.

An important sacred building in this house was the monastery chapel located on the first floor, which was looked after by sister Emilia. Priest Karol Wojtyła often celebrated Sunday services for the sisters, and I was extremely lucky to serve as an altar boy at the Holy Mass. Many residents of this house knew well the history and fate of our family expelled in the Warsaw Uprising, the disappearance of my father and the case of my miraculous finding. For this reason, the prayer of the Sisters, priests and residents, supported my mother and I was surrounded by great care and goodness, because I was thought to be a wonderfully recovered treasure. During the services, prayers were held in order to find my father and successfully complete our mother's difficult mission.

Our life until the end of Emilia's sister's life - until 1963, was strongly connected with her person. The fact that the funeral was carried out by Bishop Karol Wojtyla was a proof of recognition of her important role.


On the first and second floor of this building in the years 1947 - 1951, the Rhapsodic Theater had its stage with the theater audience.

As a small child I would sneaked in unnoticed on the balcony of the audience and for hours I watched the rehearsals and performances of the Rhapsodic Theater performed by great artists such as Danuta Michałowska, Mieczysław Kotlarczyk, Mieczysław Święcicki, Tadeusz Malak, Jan Adamski, Tadeusz Szybowski and many other actors, and in the audience sat fans of the theater of the art of "a live word", among them priest Karol Wojtyła.

After the entire facility was taken over by the State Higher School of Theater, it was ensured that a memorial plaque on the Rhapsodic Theater was placed on the wall of the building. The fact that there was a monastery chapel in this building, in which the future Holy Father John Paul II celebrated the church service, has not the slightest trace!!!


EPILOGUE

The Warsaw Uprising brought the most tragic chapter in the history of my family. These dramatic experiences were deeply remembered by my two older brothers. They remembered the horrible scenes of the pacification of the Uprising by the Germans, expulsion from homes, burning houses, murdering people, and forcibly disconnecting with the Father and with me, the youngest member of the family. They survived hunger, homelessness, lice, poverty and that baggage of terrible memories they carried throughout their lives.


Scenes from the pacification of the Warsaw Uprising did not allow my brother Jerzy to free himself from the nightmare of war and tormented him in adult life. He left a series of 10 paintings, which are a visualization of the moods of this tragedy expressed by a mature painter.


From brothers, from my mother, I learned about the fate of my family and my fate. I analyzed correspondence conducted by my mother about the search for the Father and me, diaries edited by my brother Jerzy, my mother and David Reibscheid (Andrzej Steczko), a neighbor from Senatorska Street No. 32 in Warsaw. All these materials served to recreate the history of our family. Unfortunately, white spots remained in the history of my discovery. Perhaps in response to this text witnesses of those events will appear and the existing gaps will be filled.


The lack of stability survived by my brothers during the war and communist occupation caused that my older brothers "infected" in their youth with the wandering virus in adult life could not come to terms with the next enslavement of our nation and the fiction of life during the communist period.


In 1965 Kazik escaped from Poland, asked for asylum in Sweden, where he gained the profession of architect and founded a happy family. Brother Jerzy, after the declaration of martial law, did not return from a contract in Libya to Poland and immigrated to Italy with the whole family, and later to the USA. He still struggled with the trauma, the source of which was in the experiences associated with the Warsaw Uprising. He edited memories from that period, painted pictures illustrating the emotions of that time.




Each of these exodus in the political situation at the time resulted in them losing their previous achievements due to the closure of the possibility of returning to the country and the need to start a new life in a new place, among new people and without any certainty of achieving success. Jerzy went with his family through a refugee camp in Italy. There he was fortunate to meet Karol Wojtyla again as Pope and thank Him for the spiritual support he gave to our family during his pastoral visits to our room number 10 at house in Warszawska Street No. 5.

The son of my brother Jerzy - Piotr served the Holy Father John Paul II as an altar boy at the Holy Mass, which can be considered a repetition of events in the second generation.

Jerzy later settled with his family in Los Angeles, realizing himself in painting. He spent a lot of time searching for his father because he could not come to terms with the lack of any information about his fate. Unfortunately, only at the end of his life he learned the truth. The message was shocking!

It turned out that his cousin Stanisław, who was the last contact with his father, revealed to his wife before his death that he witnessed the shooting of our father by the Germans on August 7, 1944 at the gate of the tenement at Elektoralna Street in Warsaw. Her relationship shows that Father was very upset by the fact that he was depriving him of his child. Anticipating the worst course of further events, he gave Stanisław his report card, hoping that he would join her in order to have an identification mark in case he died. After Father's death, Stanisław managed to pass this card to the boys who, by order of the Germans, took the child to the Germans camp Durchgangslager 121 in Pruszków. Why did Stanisław hide this secret for 60 years? I will never know.

Fortunately, I did not experience the escape from the Polish Eastern Borderlands, the tragedy of the Warsaw Uprising, I did not have to start my life three times from scratch and learn it in a new place and in a new situation every time. I was not "condemned" for wandering, I do not know what is the prosperity in the Borderlands, homelessness in Warsaw and the loss of the Father, just like my brothers, because I have never known it. My conscious life began in Krakow, where I was surrounded by the love and care of my loved ones, who treated me like a miraculously recovered treasure and lived under the protective umbrella of the “white wings” of the Merciful Sisters. I founded a family, and people who know my story talk about me " born with a sliver spoon" because they see my life and the life of my family as happy, calm, stable and orderly.


I was an important but unconscious participant of at least some of the described events and probably because I did not get infected with the bug of wandering. My brothers, escaping with their parents from the Eastern Borderlands, began their traveling life, which they ended in exile. As a result, our children live in three different countries and use three different languages in their daily lives.

Kraków, 15.05.2018

Thank you Kate Feiner Botts and Steve Botts for your help in translating this text into English.

Janusz Feiner

* * * 


                                                                              
           JACEK KRUCZKIEWICZ,  rocznik  1933                                                                               
WSPOMNIENIA   1. SIERPNIA 1944 – MAJ 1945

Urodziłem się w Warszawie 12.07.1933 roku. Rodzice Antoni i Anna z domu Kossak przeprowadzili się ze Lwowa do Warszawy w 1929 roku.  Ojciec dr praw pracował w Prokuratorii Generalnej, Mama prowadziła dom. We wrześniu 1939 roku, w pierwszym tygodniu wojny ewakuowaliśmy się do Lwowa, gdzie po 17-tym września dostaliśmy się pod okupację sowiecką. Dalsze przebywanie we Lwowie groziło wywózką w głąb ZSRR. Dlatego w pierwszych dniach listopada przekraczając „zieloną granicę” na Sanie pod Jarosławiem powróciliśmy do Warszawy. Nasz dom, segment w zabudowie szeregowej przy ul. Trybunalskiej na Kolonii Staszica w czasie bombardowania spłonął całkowicie. Rodzice wynajęli mieszkanie przy ul. Korzeniowskiego 7m.8. Pod tym adresem mieszkaliśmy do sierpnia 1944 roku.

1 sierpnia 1944 roku w momencie wybuchu Powstania byliśmy w domu, Ojciec, Mama nasza gosposia i ja (młodsza siostra była poza Warszawą). Od dnia wybuchu Powstania tkwiliśmy w mieszkaniu  w  pokoju od strony podwórza nie mogąc nawet  zbliżyć się do okien od strony ulicy Korzeniowskiego, bo każdy  mógł stać się celem snajpera niemieckiego z sąsiedniego Domu Akademickiego im. Narutowicza, z którego żandarmeria niemiecka stworzyła prawdziwą fortecę. Był piątek  4 sierpnia gdy strzelanina towarzysząca  nam dotąd w najbliższym otoczeniu niemal zamilkła. Po południu  ktoś z sąsiadów przybiegł z wiadomością, że jakieś oddziały wypędzają ludzi z okolicznych domów. W ogromnym pośpiechu, w ciągu kilku minut znaleźliśmy się w schronie przeciwlotniczym, który zbudowano tuż przed wojną pod płytą podwórza, przy okazji budowy budynku mieszkalnego „plombowego” przy sąsiedniej ulicy Glogera. W sumie zebrało się tam ok. 30 osób, sąsiadów i ludzi , których wybuch walk zaskoczył na ulicy. Schron był solidną żelbetową budowlą, składał się z 2 korytarzy ewakuacyjnych i  2 komór,  jeden z korytarzy miał wyjście na podwórze, drugi w niewykończonym budynku przy Glogera. Całość była wentylowana grawitacyjnie, brak było jakichkolwiek instalacji. Z tego schronu korzystaliśmy kilkakrotnie wcześniej gdy od wiosny 1943 zdarzały się naloty sowieckie. Dość szybko zorientowaliśmy się, że plądrowane są domy otaczające podwórze, słychać było pojedyncze wystrzały, odgłosy forsowania drzwi i wrzaski w języku rosyjskim. Ktoś z obecnych  dobrze zorientowany wyjaśnił, że są to z pewnością oddziały R.O.N.A. , niesłusznie zwane „własowcami”, znane z okrucieństwa, gwałtów, morderstw i rabunków. W niezłej kondycji przetrwaliśmy do godzin rannych w niedzielę 6 sierpnia kiedy to pijana tłuszcza zaczęła  podpalać okoliczne budynki okalające podwórze. Kanałami wentylacyjnymi zaczął się wdzierać gęsty, gryzący dym. Tylko doraźne zatkanie otworów wentylacyjnych i  prowizoryczne tampony z tego co kto miał pod ręką uchroniły nas od uduszenia lub zatrucia. Po kilku godzinach sytuacja wyraźnie poprawiła się. Nad  nami na podwórzu było R.O.N.A. Trzeba było zachować ostrożność i ciszę.
                                                                                     
 W poniedziałek  6.08 wczesnym popołudniem nasza kryjówka została odkryta. Czy był to przypadek? Do dziś mogę tylko snuć domysły. Być może zdradził nas bardzo głośny płacz małego dziecka usłyszany przez naszych prześladowców , lub pewna osoba nieobecna w schronie która wiedziała  o miejscu naszego  schronienia.  Nie mieliśmy szans pozostawać wiele dłużej bez jedzenia, wody przy stale pogarszających się nastrojach, bo ludzie po prostu nie byli w stanie znosić tych warunków. Stało się to nagle, została otwarta pokrywa włazu na podwórzu, wrzucono granat lub jakiś inny  ładunek. Dzięki załomowi korytarza odłamki nie dosięgły naszej komory, ale podmuch był potężny. Wołali aby wychodzić! Po wyjściu na podwórze  pierwszym wrażeniem było długotrwałe oślepienie oraz niesłychany żar. Wokół płonęły lub dopalały się budynki z hukiem pękały szyby.  W tej ponurej scenerii ustawiono nas  wszystkich pod ścianą, przy akompaniamencie wrzasków i popychania kolbami karabinów, jedynej kamienicy która nie płonęła, tej od strony ul. Glogera. Wyglądało to na przygotowanie do egzekucji, Nasi prześladowcy po krótkiej naradzie w trakcie której prawdopodobnie ważyły się nasze losy, przeprowadzili rewizję  polegającą na zwyczajnym rabunku. Wreszcie ich przywódca, który na przedramieniu podwiniętego rękawa kurtki wojskowej miał zapiętych kilka zegarków, a na czapce gogle motocyklowe w srebrnej oprawie, rozkazał uformować wszystkich w kilka szeregów i popychając kolbami wypędzili nas na ulicę Glogera.

Widok był apokaliptyczny, wokół płonęły budynki, drzewami rosnącymi po jednej stronie ulicy targał dosłownie tropikalny wicher miotając tumanami poskręcanych suchych liści. Pognano nas w stronę ulicy Wawelskiej, przez którą przebiegliśmy skuleni bo ulica była pod ostrzałem, docierając w pobliże gmachu Instytutu Radowego im. Skłodowskiej-Curie. Dalej, gnano nas skrajem Pola Mokotowskiego w kierunku ulicy Opaczewskiej. Dokąd? Mieliśmy się wkrótce przekonać.

ZIELENIAK – Po uciążliwym marszu  w skwarze dotarliśmy na „Zieleniak”, miejsce które nie było nawet obozem przejściowym. Na ogrodzonym terenie byłego targu warzywnego koczowały w straszliwej ciasnocie setki ludzi.  Warunki pobytu były koszmarne. Ludzie siedzieli lub leżeli na ziemi, brak było jedzenia ,wody. Spaliśmy na gołej ziemi, noce były bardzo chłodne, w dzień panował skwar. Nie było żadnych urządzeń sanitarnych. Pamiętam, że pod murem ogrodzeniowym układano zmarłych, nie było żadnych narzędzi do wykopania nawet prowizorycznych mogił. Wieczorami i w nocy żołnierze R.O.N.A. wdzierali się w tłum siłą wyciągając młode kobiety. Pamiętam, że takie straszne sceny  rozgrywały się w pobliżu nas. Następnego dnia po przybyciu Rodzice próbowali zdobyć coś do jedzenia. Pod strażą w małych grupkach można było wyjść poza teren ogrodzony na pobliskie kartoflisko aby uzbierać trochę ziemniaków. Skorzystaliśmy z Mamą z tej okazji , mogliśmy wreszcie po pięciu dniach od opuszczenia   domu zjeść ciepły posiłek ugotowany w pożyczonej blaszanej puszce na prymitywnym palenisku ze znalezionych cegieł. 

Ojciec uważał, że należy zrobić wszystko by wydostać się z tego piekła gdy tylko nadarzy się okazja. Taki sprzyjający moment nadarzył się  wkrótce, 9.08 około południa,  gdy udało się nam dostać do dużej kolumny ludzi, którą grupa oficerów i żołnierzy niemieckich przygotowywała do wyjścia poza teren Zieleniaka. Dokąd nas prowadzą nikt nie wiedział, ale jak zwykle  krążyły różne przypuszczenia. Kolumna ruszyła ulicą Opaczewską i wkrótce wydawało się najbardziej prawdopodobne, że prowadzą nas na Dworzec Zachodni. Po drodze widok miasta był tragiczny. Wypalone lub dopalające się domy, w kilku miejscach przechodziliśmy obok trupów leżących na ulicy. Kolumna nieszczęsnych zmaltretowanych ludzi posuwała się powoli, przystawała, a w pewnym momencie zatrzymała się na dłużej bo na czele kolumny wynikła strzelanina. Nie wiem co tam wydarzyło się. Gdy wreszcie dotarliśmy na dworzec Warszawa Zachodnia tam stał już skład kolei podmiejskiej do którego zostaliśmy wtłoczeni. Upał był nieznośny, drzwi w środkowej części naszego wagonu były otwarte i pilnował ich żołnierz niemiecki  uzbrojony w karabin. Pociąg wlókł się co chwila przystając. 

Podczas jednego z takich postojów pomiędzy stacjami byłem świadkiem sceny, której nigdy nie zapomnę. Z sąsiedniego wagonu wyszła kobieta z niemowlęciem na ręku, zeszła z niewysokiego nasypu i wolnym krokiem podeszła do furtki w ogrodzeniu parterowego domku. W tym samym momencie z budynku wybiegła jakaś kobieta i zatrzasnęła furtkę od środka. Uciekinierka, stała milcząca, nieruchoma, aby po chwili, nadal powoli,  dojść  do skraju ogrodzenia i zagłębić się w łan nieskoszonego zboża. Wszystko odbyło się w absolutnej ciszy, jak na zwolnionym filmie. Do dziś pamiętam to niesłychane napięcie w oczekiwaniu na strzał, który nie nastąpił. W niedługi czas po tym wydarzeniu wyładowano nas na bocznicy kolejowej w pobliżu zakładów naprawczych kolei w Pruszkowie. Weszliśmy na teren zakładów.

DULAG 121 – Trafiliśmy do dużej hali fabrycznej, było w niej mnóstwo ludzi, koczowali na betonowej posadzce, na której gdzieniegdzie leżały wiązki słomy. Dalej było głodno, co jakiś czas  można było trafić na moment kiedy sporadycznie przywieziono w kotłach zupę, którą na placu rozdawały kobiety z opaskami Czerwonego Krzyża, o ile  udało się dopchać przez tłum głodnych, sponiewieranych ludzi. W hali zajęliśmy miejsce  obok stołów ślusarskich, na których leżały śruby, jakieś narzędzia, które budziły zainteresowanie moje i moich rówieśników z którymi przetrząsaliśmy szuflady stołów w których również można było znaleźć  różne budzące ciekawość chłopców w moim wieku przedmioty jak n.p. małe łożyska kulkowe, łączniki stalowe i t.p. Piszę o tym mało istotnych faktach dlatego, że dziś wspominając te tragiczne  wydarzenia rozumiem, że potrzeba zabawy to było odreagowanie po spędzeniu kilku dni w kryjówce, w stałej  obawie wykrycia i po przeżyciach na Zieleniaku.  W jednej z szuflad znalazłem kilka kromek chleba z jakimś tłuszczem zawiniętych w pergaminowy papier, kompletnie wyschniętych, stęchłych, ale nie spleśniałych,  pozostawionych przez pracownika, który  prawdopodobnie  opuszczał w pośpiechu swoje stanowisko pracy. Oczywiście nie muszę dodawać jak byłem dumny z tego  „znaleziska”. 

11 sierpnia Ojciec dowiedział się, że w jednej hal gromadzeni są ludzie do transportu. Muszę tu dodać, że Rodzice uważali iż dostać się do transportu i dać się wywieźć za jedyne wyjście z sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Bo przy szczęśliwych okolicznościach możemy trafić do tak zwanego „bauera”, lub na roboty do jakiejkolwiek  fabryki. W hali tej miano gromadzić ludzi starszych, chorych ,kobiety z dziećmi . Udało się  tam dostać. Pod wieczór wygoniono nas z hali i uformowawszy kolumnę, doszliśmy na bocznicę kolejową. Na torach stał już pociąg towarowy, do wagonów przystawione były drewniane pochylnie  po których wpędzano nas do wagonów. 

Uprzednio oficerowie i żołnierze niemieccy przeprowadzili  selekcję odłączając na bok starców i kobiety ciężarne. To mogło wskazywać, że wywiozą nas do „na roboty”. Pociąg ruszył. W naszym wagonie stłoczenie było maksymalne, można było z trudem usiąść na podłodze, o położeniu się nie było co marzyć. Ogromny zaduch, małe zakratowane okienka nie  dostarczały żadnego przewiewu. Podróż mijała powoli, pociąg wlókł się ospale i około południa zatrzymaliśmy się na stacji w Mysłowicach. Ulga, bo otwarto przesuwne wrota wagonu, a na stopniu usiadł  uzbrojony „bahnschutz”. Zapytany o cel naszej podróży nie krył , że jeśli pociąg po ruszeniu będzie manewrować z toru na tor,  to nie pojedziemy w kierunku Czechosłowacji i Niemiec, ale w kierunku Oświęcimia. Około godz.14-ej pociąg zatrzymał się na bocznicy skąd można było z daleka odczytać na budynku dworca tablicę „ AUSCHWITZ”  W wagonie zaległa cisza nie trzeba było znać niemieckiego aby zdać sobie sprawę z tego dokąd trafiliśmy. Tkwiliśmy  w wagonie do wieczora, gdy zapadał już zmrok pociąg ruszył, aby po kilkunastu  minutach zatrzymać się znów na bocznicy.

AUSCHWITZ – BIRKENAU -  Ciężkie drzwi wagonu przesunęły się ze zgrzytem. Byliśmy na rampie w Auschwitz-Birkenau. Przywitał nas nieopisany harmider, ujadanie psów, wrzaski SS-manów i mgła z jakimś trudnym do określenia fetorem.  Żółte światło lamp łukowych sprawiało niesamowite wrażenie. Bardzo szybko bezładny tłum został rozdzielony – kobiety z młodszymi dziećmi w jednej kolumnie, mężczyźni i starsi chłopcy w drugiej. Pognano nas drogą pomiędzy dwoma szeregami drutów.  Tak  rozpoczął się nasz pięciomiesięczny pobyt w obozie. W czasie pierwszych pięciu dni przeszliśmy  cały cykl formalnego wcielenia  w obozowe ramy, ścisłą rewizję z odebraniem wszelkich rzeczy osobistych, w tym kosztowności, dwukrotną kąpiel i  odwszenie, które  my chłopcy odbyliśmy w tłumie nagich kobiet. Potem „wyfasowanie” ubrań więziennych i przejście procesu rejestracji i nadania numerów obozowych. Od tego momentu stałem się „haeftlingiem” nr 192699. 17 sierpnia dostaliśmy się wraz z naszymi matkami  do części obozu F.K.L., czyli kobiecego, zajmując osobny, murowany budynek z wieloosobowymi pryczami nieprawdopodobnie zapluskwionymi . Po upływie bezsennej nocy po porannym apelu zostaliśmy uformowani w kolumnę i całkiem niespodziewanie ku rozpaczy naszych matek wyprowadzeni na lager męski . Był to sektor „A” w którym zajęliśmy barak nr 6.  Blokowym był Mieczysław Katarzyński o przezwisku  „krwawy Mietek”, co mówiło samo za siebie, jego pomocnikiem pełniącym funkcję „schreibera” był osobnik o nazwisku Burhardt. Stanowili zgrany duet i najlepiej było schodzić im z drogi.  

Mój Ojciec wraz z grupą mężczyzn z naszego transportu z Pruszkowa  po kilku dniach , dokładnie  23 sierpnia został wywieziony do K.L. Dautmergen-Schoemberg,** położonego w Badenii – Wirtenbergii, który był obozem o szczególnie ciężkich warunkach, z którego już nie wrócił.  W bloku nr 6 przebywaliśmy krótko, bo przeniesiono nas do bloku nr 8, a pod koniec września do bloku nr 13. Każdego ranka wyganiano nas na plac apelowy, gdzie po apelu, bez względu na pogodę pozostawaliśmy na otwartym terenie do późnych godzin popołudniowych i dopiero po apelu wieczornym mogliśmy wrócić do baraku. Barak nr 13 był ostatnim mieszkalnym w szeregu, za nim był rewir czyli blok szpitalny z nazwy, bo była to „umieralnia” i każdy bał się, że może  tam trafić. Rankiem gdy wyganiano nas na plac, pod rewirem codziennie leżało kilka lub kilkanaście zwłok, które zabierano dopiero w południe. Wyżywienie było skąpe, dzienna porcję stanowiła ćwiartka z kilowego czarnego, gliniastego chleba, mała kosteczka margaryny i wydzielane wieczorem skąpe porcje zupy z brukwi lub jarmużu. W związku z tak słabym wyżywieniem  psuło się uzębienie, każde skaleczenie kończyło się na ogół ropnym zapaleniem. Doświadczyłem tego gdy skaleczyłem się w rękę i  pod paznokciem zebrała się ropa, a dłoń puchła. Z bólu nie mogłem spać i choć mocno przestraszony, wybrałem się do sąsiedniego bloku rewirowego. Tam niemiecki felczer po prostu szczypcami zerwał mi paznokieć , oczywiście bez żadnego znieczulenia. Nie muszę dodawać jaki to jest ból, ale być może uratował mnie od zakażenia. 

Jako dzieci nie byliśmy inaczej traktowani, byliśmy po prostu więźniami buntownikami i bandytami z Warszawy. Stosowano więc terror w różnych formach bezpośredniego katowania ale też psychicznego dręczenia, którego przykładem może być kapo, który w początkach  uwięzienia wykorzystywał naszą niewiedzę  co do reguł panujących w Auschwitz. Robił nam zbiórki z obietnicą, że zaprowadzi nas do matek, tylko musimy mu śpiewać piosenki. Naiwnie wierzyliśmy w te słowa, a on prowadził  nas do bramy obozowej,  aby tam oświadczyć, że musimy głośniej śpiewać lub podawał inny powód ku uciesze wartowników . Powtarzało się to codziennie. Byliśmy bici przez naszych nadzorców za najmniejsze w ich mniemaniu przewinienie. Sam zostałem przynajmniej dwa razy uderzony, raz dotkliwie drewnianą pałką.       

Przez okres pierwszych kilku tygodni byłem w skrajnej rozpaczy, pierwszy raz rozdzielony z Rodzicami w  całkiem obcym środowisku,dodatkowo uwięziony w obozie śmierci z czego doskonale zdawałem sobie sprawę choćby dlatego, że co najmniej  cztery osoby z rodziny w latach 1940-1944 znalazły się w tym obozie  i żadna z niego żywa nie wyszła. Jednakże z czasem rozpacz zmieniła się w rodzaj stanu pogodzenia się z losem. W naszej społeczności w naturalny sposób tworzyły się grupki chłopców, przeważnie przebywających na wspólnych pryczach, które stawały się zżyte ze sobą, to bardzo pomagało  przetrwać najgorsze momenty, których nam nie brakowało. W całej grupie zajmującej barak pomimo różnic wiekowych, różnic wynikających z wychowania w różnych warunkach społecznych co było niekiedy przyczyną różnych konfliktów, a nawet bójek, to na zewnątrz tworzyliśmy grupę solidarną.

Jak już napisałem często przenoszono nas do kolejnych baraków. Gdy przebywaliśmy w  baraku nr 13   po pewnym czasie zarządzono nam ścisłą kwarantannę z powodu zaistniałych przypadków chorób zakaźnych. W tym okresie miał miejsce bunt więźniów  zatrudnionych w  „ sonderkommando” obsługujących rejon krematoriów. Na przełomie października i listopada przeniesiono nas na t,zw.  „lager cygański” położony w sektorze „E”, w pobliżu krematoriów. Był to czas gdy przybywały transporty żydów węgierskich, mogliśmy obserwować wzmożone działanie krematoriów i dołów zlokalizowanych w pobliżu nich, w których masowo palono zwłoki. W tym sektorze oprócz naszej grupy wówczas nie było więźniów, a baraki pełniły funkcje magazynów. Pamiętam , że nastały bardzo chłodne dni, czasami padał śnieg, a my mieliśmy letnie ubrania. Jednego dnia starsi chłopcy włamali się do sąsiedniego baraku. Wszyscy wbiegliśmy do środka, w ogromnym pośpiechu każdy starał się chwycić cokolwiek z ciepłych rzeczy i opuścić magazyn. Udało się. 

Wkrótce po tym incydencie,  być może było to na skutek wtargnięcia do magazynu, przeniesiono nas do sektora „D”do bloku 20-ego. Niedługo potem okazało się, że na teren lagru cygańskiego, który niedawno opuściliśmy przychodzą do pracy nasze matki. Byliśmy szczęśliwi!. Można było pojedynczo podbiec do drutów  i krótką chwilę porozmawiać póki  kapo z jednej lub drugiej strony nie przegonił stamtąd. Okazało się, że kobiety pracowały w t.zw. „weberei” . Mama była okropnie wychudzona, posiwiała,  ale psychicznie trzymała się dobrze i pocieszała mnie, że front stale zbliża się i że uda się nam przeżyć ten koszmar. Nadeszły  Święta Bożego Narodzenia. Więźniowie z komand, którzy chodzili do pracy w Zakładach Lotniczych przynieśli nam paski z „plexi-glasu” używanego jako osłony kabin samolotów myśliwskich. W dzień Wigilii  zapaliwszy paski plexi  śpiewaliśmy kolędy. 12   stycznia 1945r. wyczytano moje nazwisko jako wytypowanego do transportu. Od kilku dni z oddali słychać było odgłosy artylerii. Zbliżał się front. Wieczorem po przebraniu w cywilną odzież sformowano nas w kolumnę, w sumie  kilkudziesięciu szczęśliwców , bo o niczym każdy z nas bardziej nie marzył, jak o wydostaniu się z piekła Auschwitz – dokądkolwiek byle jak najdalej ! Ruszyliśmy w kierunku dworca kolejowego w Oświęcimiu. Po drodze czekała nas największa niespodzianka. Do naszej kolumny dołączyła kolumna kobiet – naszych  matek. Okazało się, że byliśmy jedyną grupą więźniów ewakuowaną z Auschwitz pociągiem, a ponadto kobiet  z jednym dzieckiem z transportów warszawskich. W następnych dniach ewakuowano więźniów  pieszo przez dziesiątki kilometrów w t.zw. „marszach śmierci”. Załadowano nas do wagonów i znów wyruszyliśmy w nieznane.

BERLIN-BLANKENBURG ( komando K.L.. Sachsenhausen-Oranienburg) -  Oficjalna nazwa obozu brzmiała: „Wohnlager  Auswaertiger  Arbeiter”, usytuowany był w kompleksie murowanych budynków jednopiętrowych o charakterze koszarowym przy Bahnhofstrasse 1. Teren był ogrodzony, ale bez naelektryzowanych drutów. Na teren obozu wchodziło się przez strzeżoną bramę usytuowaną w budynku administracyjnym. Jeszcze w trakcie podróży, w pociągu konwojujący nas żołnierze zbierali deklaracje w których każda z dorosłych kobiet musiała podpisać oświadczenie, że nie będzie nikogo informować gdzie przebywaliśmy i skąd jedziemy. Od samego początku rzucała się w oczy różnica w warunkach. Wyżywienie , ale tylko początkowo, było znośne, wiadomo było od początku, że przywieziono nas do pracy. Mieliśmy cywilne ubrania, obowiązkiem było noszenie przypiętych rombów w kolorze żółtym z fioletową obwódką i literą „P”. 

Nadzorcą był osobnik o nazwisku Kassen, który miał dwóch pomocników Szade i Simona. Wszyscy trzej mężczyźni byli w średnim wieku  i najwyraźniej „ dekowali się”przed pójściem na front, który wkrótce miał gwałtownie  zbliżyć się do Berlina. Niedługo po przybyciu do obozu zrobiono odprawę w trakcie której okazało się, że będziemy skierowani do odgruzowywania Berlina. Moja Mama była przerażona, wychudzona i słaba po przeżyciach w Auschwitz szepnęła do mnie, że nie da rady w ciężkiej pracy fizycznej. Szczęśliwie na koniec Kassen zapytał która z kobiet zna język niemiecki i biegle pisze na maszynie. Moja Mama zgłosiła się i odtąd codziennie towarzyszyłem jej w pracy biurowej, która polegała głównie na przepisywaniu list  personalnych, raportów żywieniowych i t.p. Zdarzało się, że sporadycznie pełniłem rolę gońca na terenie obozu.               

O losie mego Ojca nie mieliśmy żadnych wiadomości.  W Berlinie  w tym czasie niemal nie było dnia i nocy bez  nalotów alianckich. Naloty i bombardowania nocne były na ogół krótsze i mniej dotkliwe niż dzienne, dokonywane zazwyczaj przez lotnictwo amerykańskie. Pewnego dnia , a był to 3 lutego1945 r.*  Kassen, który mieszkał  za przegrodą  w pokoju biurowym chcąc mieć biuro dla siebie wydał nam z Mamą przepustki zaproponował byśmy na cały dzień udali się do miasta. Byliśmy zadowoleni bo oznaczało to, że będziemy mieli szanse dostać t. zw.  „sztamę” czyli zupę sprzedawaną bez kartek. Rano pojechaliśmy do centrum Berlina i wysiedliśmy na Potsdamer Platz. Dzień był mroźny i słoneczny. Tam zaskoczył nas alarm lotniczy. Cudzoziemskim robotnikom przymusowym wstęp do schronów przeciwlotniczych był wzbroniony, udaliśmy się więc w pośpiechu do najbliższej stacji metra, w której były nieprzebrane tłumy berlińczyków, którzy utraciwszy swoje domy mieszkali, a właściwie   koczowali na peronach metra. Bombardowanie trwało około 3 godzin i musiało być gwałtowne, chociaż w tunelach głęboko pod ziemią odczuwalne były głównie potężne podmuchy powietrza. 

Wyszliśmy na powierzchnię, ujrzeliśmy jak straszliwe były skutki bombardowania, Zabudowa placu leżała w gruzach, część domów płonęła ludzie miotali się na ulicy jak obłąkani, w powietrzu unosiły się tumany pyłu i dymu. Zaczął zapadać zmrok, nie działała żadna komunikacja, nie mieliśmy  pojęcia w jakim kierunku mamy się udać. Po wielu próbach zapytania kogokolwiek o kierunek w jakim musieliśmy  iść  trafiliśmy na człowieka, który  mieszkał w okolicy Blankenburga, przeszliśmy piechotą w ciemności, rozświetlanej jedynie przez napotykane pożary, około 18 kilometrów. Opisałem to zdarzenie bo naloty były pod koniec wojny coraz dłuższe, a bombardowania coraz gwałtowniejsze nie mówiąc o tym, że i niebezpieczeństwo realne istniało, bowiem obóz położony był przy trasie kolejowej.

 W ostatnich tygodniach kiedy wiadomo już było,że front ruszył znad Odry. Niemcy gorączkowo budowali  rękami „Volkssturmu” zapory czołgowe w pobliżu obozu. Samoloty alianckie zrzucały masowo ulotki mające na celu obniżenie morale berlińczyków. Już wcześniej można było dostrzec objawy kryzysu organizacyjnego i gospodarczego w obozie. Dotyczyło to w szczególności wyżywienia, nasze racje żywnościowe ograniczano, aż wreszcie tydzień przed wyzwoleniem obozu kuchnię zamknięto. Następnie zniknęli nasi nadzorcy. Działała jeszcze wartownia, ale nikt nie próbował sprawdzić na ile skutecznie bo opuszczenie obozu w tej sytuacji, gdy na zewnątrz szykowano obronę było bez szans powodzenia. Należało czekać co przyniosą najbliższe dni.  23 kwietnia nastał deszczowy poranek kiedy nadeszło wyzwolenie  i na teren obozu weszły oddziały Armii Czerwonej prawie bez oporu jednostek niemieckich. Po godzinie lub dwóch od ich wkroczeniu rozpętało się piekło. Nie wiem czy był to atak lotniczy, czy ogień artyleryjski. Nasz budynek musiał zostać trafiony. Uciekaliśmy w ogromnym popłochu wyskakując przez okna położonej na parterze umywalni, skąd najbliżej było do naszego schronu. Tam pozostaliśmy do nastania nocy.  Za namową  radzieckich żołnierzy, którzy obawiali się kontrataku Niemców opuściliśmy nasze prymitywne schronienie około 3-ej w nocy.

POWRÓT – Było nas kilkanaście osób, w kompletnych ciemnościach, w sytuacji gdy atakujące wojska  korzystając z nocy przesuwały swoje czołgi, pojazdy pancerne i oddziały do przodu, nasza grupka parła w przeciwnym kierunku, byle dalej od linii frontu. W tym zamieszaniu pogubiliśmy się bardzo szybko i gdy nastał świt szliśmy już tylko we czwórkę, jedna z naszych towarzyszek niedoli  z synem, moim rówieśnikiem i my. Około południa przeżyliśmy atak 2 niemieckich „sztukasów”, które nadleciawszy  znienacka ostrzelały z broni pokładowej drogę którą szliśmy. Udało nam się schronić w ostatnim momencie do pobliskiego domu. Nasze matki  były w stanie takiego wyczerpania, że nie było mowy aby dalej mogły iść dlatego, idąc za radą rosyjskiego oficera zatrzymaliśmy się na tydzień w miejscowości Zepernick położonej koło miasteczka Bernau. Bez trudu znaleźliśmy niewielki domek z wielu niezamieszkałych, których mieszkańcy  pewnie uważali Berlin  za bezpieczniejsze schronienie przed budzącymi strach Rosjanami. Tam nasze matki odzyskały siły na tyle, by kontynuować wędrówkę. Los okazał się łaskawy, bo zabrał nas rosyjski samochód sztabowy, który udawał się do miasta Neudam ( obecnie Dębno ) położonego już po wschodniej stronie Odry. Stamtąd pociągiem  przez Poznań dojechaliśmy do Warszawy, a ściślej , wysiedliśmy we Włochach, bowiem dalej pociągi nie dojeżdżały. Stamtąd rozpoczęliśmy starania o kontakty z krewnym,które wkrótce okazały się skuteczne.  

Na zakończenie muszę dodać, że po długich poszukiwaniach mego Ojca m.in. przez Czerwony Krzyż dopiero w roku 1946 otrzymaliśmy informację, że zmarł w obozie Dautmergen 2.XII.1944r.**

Ewa Mejer, niania, która związała się z naszą rodziną od 11 lat i dotarła z nami do Auschwitz została wywieziona do K.L. Bergen-Belsen, obóz przeżyła. Po pobycie na leczeniu w Szwecji powróciła po roku do Polski i resztę życia spędziła w naszej rodzinie.

* Według źródeł do których dotarłem nalot na Berlin dnia 3 lutego 1945r. był jednym z najcięższych. Wzięło udział w bombardowaniu  958 samolotów „US AIR FORCE”, ofiary wśród ludności według różnych szacunków wyniosły od 3000 nawet do 20 000 osób , całkowicie zniszczonych zostało 2296 budynków, a najbardziej ucierpiało centrum  wokół Potsdamer Platz i Leipziger Strasse.
  
** Obóz Dautmergen-Schoemberg o katastrofalnych warunkach był podobozem KL Natzweiler-Struthof. Więźniowie w ramach programu zbrojeniowego o kryptonimie „Wueste” (Pustynia), pracowali w kopalni przy wydobyciu łupków. Obóz podlegał pod berlińskie Ministerstwo Uzbrojenia i Amunicji.  Z informacji jakie udało mi się uzyskać wynika, że  śmiertelność w tym obozie była bardzo wysoka. Z transportów warszawskich, które z Dulagu 121 przybyły do Auschwitz-Birkenau w dniach 12 i 13 sierpnia 1944r., a następnie większość mężczyzn z tych transportów wywieziono do Dautmergen – Schoemberg, zmarło w tym obozie ok. 170 osób, najmłodsza z ofiar miała 15 lat. ( na podstawi listy zmarłych więźniów narodowości polskiej umieszczonej na cmentarzu KZ Friedhof w miejscowości Schoemberg oraz list z transportów warszawskich do Auschwitz zamieszczonych w II tomie Księgi Pamięci, wydanej przez Muzeum Auschwitz).    
                                                    
Jacek  Kruczkiewicz,  Wrocław  marzec  2019r.                                      


* * *

Pomoc dla dzieci powstania warszawskiego czyli nic się nie dzieje


Zgłaszają się do nas członkowie Stowarzyszenia pytając kiedy wreszcie państwo zajmie się pomocą i odszkodowaniami dla mających obecnie osiemdziesiąt lub więcej lat, naznaczonych traumą roku 1944 dzieci powstania. Najbardziej prawdopodobna odpowiedź brzmi: 

NIGDY

Na zbliżającym się walnym zebraniu Stowarzyszenia Zarząd Stowarzyszenia zamierza przedłożyć projekt listu do Zrzeszenia Prawników Polskich Oddział Warszawa, w którym prosimy o pomoc prawną Zrzeszenia.  

Poniżej dokumentujemy szereg dotychczasowych wysiłków w sprawie pomocy. 

Materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny:



Korespondencja p. Zbigniewa Głuchowskiego o pomocy dla dzieci Powstania


W okresie świątecznym z uwagą przeczytałem treść biuletynu, który dostarczyliście mi Państwo przed kilkoma dniami i chciałbym podzielić się z Państwem moimi refleksjami. Otóż Instytut Pamięci Narodowej uruchomił Centrum Informacji o Ofiarach II Wojny Światowej. Celem nowego Centrum jest kompleksowe udzielanie informacji, na podstawie zgromadzonego zasobu archiwalnego, o ofiarach represji niemieckich i sowieckich w okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu (1939–1956)". Taką informację znalazłem w internecie. Nie wiem, jak obecnie wygląda ocena IPN przeżyć osób takich jak ja.


3 października powstanie warszawskie zakończyło się sromotną klęską. W odwecie Niemcy zrównali z ziemią stolicę, a mieszkańców poddali akcji wysiedleńczej.Matki i dzieci trafiały do obozu przejściowego w Pruszkowie.



Okupację i powstanie przeżyłem w centrum Warszawy /Nowogrodzka róg Bracka/. 1 września 1944 r. powinienem zasiąść w ławce szkolnej i jako siedmiolatek rozpocząć edukację. Niestety, moja edukacja polegała na siedzeniu w ciemnej przepełnionej ludźmi piwnicy i nauce rozróżniania odgłosów rozrywających się pocisków, bomb, granatników a zabawa polegała na zbieraniu między znajdującymi się na podwórku grobami gorących odłamków. Huk, dym, łzy, głód,brak wody, jęki rannych to była normalna dziecięca codzienność...



Potem kapitulacja, wypędzenie z domu, obóz, brak nadziei na przeżycie, zapędzenie do odkrytych wagonów i podróż z przekonaniem, że wiozą nas do Oświęcimia. Na szczęście pod Krakowem w Kozłowie otworzyli wagon a 
miejscowi Polacy wzięli nas do swoich domów. Rozpoczęła się tułaczka popowstaniowa i powojenna. Nigdy nie dano mi szansy powrotu do Warszawy.



Od lat poruszam w internecie sprawę represji warszawiaków z okresu powstania warszawskiego i po powstaniu oraz ich tułaczki po wypędzeniu z Warszawy.      Związek Kombatancki Dzieci Wojny w Łodzi przyjął mnie w poczet swoich członków i Komisja Historyczna Związku przyznała mi status "represjonowanego", ale Urząd ds. Kombatantów i Osob Represjonowanych ze względu na ocenę i stanowisko IPN uznał, że "...represje te nie były represjami..." 
/cytat dosłowny-dokument jest w moim posiadaniu, jest także w aktach sprawy znajdującej się w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych/!  Kto był represjonowany w czasie II wojny, a kto nie - ocenia u nas IPN.



W Izraelu takiej oceny dokonuje "Foundation for the Benefit of Holocaust Victims in Israel". Z raportu, można się dowiedzieć, że w Izraelu ma żyć obecnie 193000 osób "Holocaust survivors" (ocalonych z Holocaustu).


Warto przytoczyć definicję osoby "Holocaust survivor" z opracowania fundacji z 2004 roku:



Jest to osoba, która żyła w jednym z krajów, który został podbity lub znalazł się pod bezpośrednim wpływem reżimu nazistowskiego [Nazi regime] w jakimkolwiek czasie pomiędzy 1933 i 1945 rokiem, wliczając w to osoby, które uciekły podczas nazistowskiego podboju [Nazi conquest]." 



,,DzieciTeheranu" chronione przez generała Władysława Andersa mają status''holocaust survivors,,!




Spójrzmy na własne podwórko, jaki jest stosunek naszych "polskich" władz do tych, co przeżyli wojnę.  Do dziś pamiętam,że władze PRL-u nie chciały uznać tragizmu przeżyć tych warszawiaków. I do końca życia nie zapomnę, że obecne władze odpowiedziały mi, że "represje te nie były represjami" /cytat dosłowny/, gdyż urzędnicy IPN-u taką wydali opinię o prześladowaniach warszawiaków! Wysłałem odwołanie, a oto odpowiedź: "Nawiązując do Pańskiego pisma, które wpłynęło do Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych w dniu 10 czerwca 2014 roku drogą elektroniczną uprzejmie informujemy, że problematyka Pańskich uprawnień kombatanckich była kilkakrotnie przedmiotem postępowania administracyjnego, a także korespondencji ze strony Urzędu.Szef Urzędu decyzją z dnia 20 kwietnia 2005 roku, utrzymał w mocy decyzję z dnia 24 stycznia 2005 roku, o odmowie przyznania uprawnień kombatanckich na podstawie przepisów ustawy z dnia 24 stycznia 1991 r."


Może moje rozważania przydadzą się Państwu w pracach Stowarzszenia ?Z  Nowym Rokiem życzę wszystkiego najlepszego i nowego spojrzenia władz na sprawę represji warszawiaków!

Zbigniew Głuchowski


* * *
O wysyłce Biuletynu do członków Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.

Większość biuletynów dociera do odbiorców pocztę mejlową. Niestety nie wszyscy członkowie dysponują skrzynkami e-mail. Do  nich chcielibyśmy przesyłać wersje biuletynów drukowane na papierze. Niestety na przeszkodzie stoją koszty barwnego druku dość obszernych naszych miesięczników. Radzimy sobie „jak możemy”, daleko nam jednakże do zlecania druku profesjonalnym punktom powielania i to w takiej ilości, która zabezpieczyłaby wszystkich członków „bez mejla”.

Dlatego w pierwszym rzędzie zobowiązaliśmy się do przesyłania wersji papierowej egzemplarzy, tzw. „autorskich”, do osób, których wspomnienia zamieszczone zostały w biuletynie. Kopie biuletynów o nr 41-45 zostały wysłane do autorów wspomnień. Powoli będziemy drukować i wysyłać wcześniejsze i aktualnie przygotowywane biuletyny.

Nie zapomnimy o nielicznych Dzieciach, które wyraziły listownie szczególnie gorącą prośbę o kopie biuletynów. Stopniowo będziemy im posyłać wybrane egzemplarze Biuletynu.

Informacja o akcji „Paczka dla Bohatera” w 2018 roku.

W grudniu 2018 roku nasze Stowarzyszenie wzięło udział w akcji "Paczka dla Bohatera". Inicjatywa tej akcji wyszła ze Szczecina, a głównym koordynatorem jest p. chorąży Tomasz Sawicki, prezes Stowarzyszenia „Paczka dla Bohatera”. Od 2017 r. jesteśmy z nim w kontakcie i właśnie jemu przekazujemy naszą listę chętnych na paczkę. 

Pan Tomasz współdziała z rzeszą wolontariuszy na obszarze całej Polski. To wolontariusze dostarczają paczki wg listy adresowej. Dzięki Stowarzyszeniu Paczka dla Bohatera kilka osób z naszego grona otrzymała artykuły żywnościowe i higieniczne. Wielkie serce i zaangażowanie p. Tomasza sprawia, że akcja przebiega bez kłopotów. Za bardzo nieliczne potknięcia, wynikłe nie z jego winy, dostaje on nieraz „nie za swoje”…

Nasze Stowarzyszenie corocznie na początku akcji ustala listę osób chętnych na paczkę. Ponieważ apel internetowy nie odniósł skutku pozostał kontakt telefoniczny. Na wykonane kilkadziesiąt telefonów (max 30) zgody uzyskaliśmy od kilku osób. Większość członków odmawia, z zażenowaniem stwierdza, że „daje sobie jakoś radę” korzystając z niewielkiej emerytury. Słyszeliśmy przez telefon obliczenia, jak to jest możliwe, i jak pomaga ogródek i zwierzątka…

Z tym większą satysfakcją odnaleźliśmy  tych członków, którzy czekają na pomoc. Lista 5 chętnych z r. 2017 powiększyła się w 2018 o jedną osobę. Za skuteczność dostarczenia paczki ręczył w mailu do nas p. Tomasz. Stowarzyszenie Dzieci Powstania 1944 zwraca się do wszystkich o pomoc w ustaleniu adresów tych Dzieci, które chciałyby otrzymać paczkę w przyszłym roku.

Wojciech Łukasik


Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie

Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danuta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Halina Gniadek Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42, 43
Zbigniew Głuchowski nr 44
Hanna Światłowska-Hornziel nr 44
Hanna Szymanowska nr 45
Leszek Łukasik nr 45
Andrzej Gawryś nr 45
Janina Sienkiewicz Kozłowska nr 46
Barbara Anna Retke nr 46
Danuta Nelken nr 47 
Jerzy Nossarzewski nr 47
Jolanta Grottel nr 48
Andrzej Władysław Domańczak nr 48
Sławomir Kuczyński nr 49
Zdzisław Święcki nr 49
Elżbieta Chalimoniuk nr 50
Andrzej Komorowski nr 50
Janusz Feiner nr 51
Andrzej Komorowski nr 51
Janusz Feiner nr 52
Jacek Kruczkiewicz nr 52

Pożyteczne Linki:



Linki do prac ś. p. Jana Sidorowicza: kliknij tutajtutaj i książka tutaj.

Rachunek Bankowy Stowarzyszenia na 17.07.2019 

Bank BGZ Paribas:  6355,61 PLN
70 dolarów kanadyjskich
100 dolarów kanadyjskich czek
200 dolarów amerykańskich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz