10 cze 2019

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 51, czerwiec 2019



O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944

KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950

MISJA STOWARZYSZENIA

Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.

Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia

Zarząd:

Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler

Komisja Rewizyjna:

Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz

CZŁONKOWIE HONOROWI:

Profesor Andrzej Targowski - honorowy prezes Stowarzyszenia
P. Joanna Woszczyńska - członek honorowy
P. Jerzy Mirecki - członek honorowy

* * *

Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:

Jak co roku będziemy obecni na obchodach siedemdziesiątej piątej rocznicy powstania. Pierwszego sierpnia 2019 spotykamy się rano (orientacyjnie o godzinie 10, dokładną godzinę podamy w następnym numerze) w parku Dreszera na Mokotowie mapa tutaj w bramie parku na przeciw restauracji Zielnik. Po uroczystości planujemy walne zgromadzenie Stowarzyszenia. 

Współpracujemy z teatrem tańca LUZ.



LUZ jest jednym z najbardziej utytułowanych i renomowanych zespołów tanecznych w Polsce i na świecie. Tancerze LUZ, to wielokrotni mistrzowie świata i Europy  oraz zdobywcy kilkuset tytułów mistrzów i wicemistrzów Polski. Jako ambasadorzy polskiej kultury od lat reprezentują nasz kraj i Siedlce nie tylko na prestiżowych festiwalach i zawodach tanecznych, ale również podczas ważnych uroczystości związanych z kulturą i Polską.  Podbili serca publiczności na 3 kontynentach, występując w takich krajach jak: Rosja, Kanada, USA (Nowy Jork, Broadway), Słowenia, Niemcy (m.in. w Monachium na Festiwalu Kultury Polsko-Niemieckiej), Austria, Słowacja, Włochy, Ukraina (Równe, Dni Kultury Polskiej), Czechy, Norwegia, Francja (Paryż, Instytut Polski), Węgry, Gibraltar, czterokrotnie w Japonii (m.in. Dni Kultury w Hamammatsu).


tel: 0048 602598493
www.luz.siedlce.pl


Współpracujemy z Muzeum Dulag 121.

Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, oraz wspomnienia pp. Janusza Feinera i Andrzeja Komorowskiego.

Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.

Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.



Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 47



   Siedemdziesiąt pięć lat - dwie rocznice - D-Day i 

Powstania Warszawskiego ’44 i ich powiązanie


W 2019 roku obchodzimy dwie 75-te rocznice D-Day i Powstania Warszawskiego - dwa wielkie, krwawe wydarzenia ściśle ze sobą powiązane. Rzadko albo wcale nie są one wspólnie analizowane w polskiej historiozofii a nawet historiografii.  A przecież miały miejsce w tym samym roku i były czasowo oddalone od siebie zaledwie o 7 tygodni. Czyli niejako były ze sobą powiązane, aczkolwiek nieoficjalnie, ponieważ Siły Sprzymierzone odmówiły tego powiązania, zostawiając nas samych sobie. I to celowo, bowiem informując nas o tym. Czyli ostrzegając przed podjęciem samobójczej decyzji.
Dla porządku oddajmy hołd bohaterom inwazji Europu w „najdłuższym dniu” 6 czerwca 1944 roku, kiedy Siły Sprzymierzone, tzw. Alianci w sile 156,000 żołnierzy, którzy wylądowali (na 4000 statkach) na plażach Normandii we Francji (w tej liczbie była II Brygada Pancerna pod dowództwem gen. St. Maczka) pod bardzo ciężkim obstrzałem niemieckim. Spośród nich aż 4414 poniosło natychmiast śmierć tego samego dnia, jak jeszcze nie w morzu to na piaskach plażowych. Po ciężkich walkach w Normandii i śmierci ok. 50,000 żołnierzy (w tym 650 Polaków) oraz 150,000 rannych i dalszych wielotysięcznych stratach w Belgii, Holandii i Niemczech w ciągu 11 miesięcy, siły te pokonały nazistowskie wojska i spotkały się nad Łabą z żołnierzami sowiecko-polskimi, które zdobyły Berlin. Tym samym kończąc zwycięsko II WŚ w Europie.
Planowanie D-Day i Powstania Warszawskiego miało miejsce na spotkaniu w Waszyngtonie. Wzięli w nim udział członkowie Zjednoczonych Szefów Sztabów Sił Sprzymierzonych (CCC-Combined Chiefs of Staff) z polskimi delegatami; gen. Stanisławem Tatarem i płk. Leonem Mitkiewiczem w dniu 12 czerwca 1944 r., czyli 6 dni po D-Day.  Gen. Tatar prosił o pomoc dla przyszłych powstańców z AK w uzbrojeniu, aby mogli związać siły niemieckie na Wschodzie. Najwyższe dowództwo Alimentów odmówiło tej pomocy, ponieważ Warszawa była za daleko a owe „związanie” Niemców trzeba było realizować wspieraniem podziemia, ich zdaniem, we Francji, Belgii i Holandii, gdzie już znajdują się lub będą znajdowali się Alianci. Ponadto szefowie uważali (choć głośno o tym nie mówili), że sojusznicza Armia Czerwona sama da sobie radę z Niemcami w Polsce. O czym polscy sztabowcy powinni domyślać się. Nie można Aliantom było odebrać logiki w ich ocenie sytuacji.
Strategia gen. Kazimierza Sosnkowskiego, naczelnego wodza WP w Londynie była konkretna, nie można rozpocząć powstania bez politycznego uzgodnienia z Aliantami i nie można walczyć z Rosjanami w Polsce. Niestety, płk. Leopold Okulicki „Niedźwiadek” nie zrealizował strategii swego dowódcy, którą mu przekazał. Po wylądowaniu na spadochronie w Polsce, automatycznie został generałem, który parł do powstania za wszelką cenę.  Wynikiem tego była największa klęska Polski jaką kiedykolwiek nasz kraj miał. Dziś wiemy, że raczej realizował strategię sowiecką, która dążyła do zadania Polsce jak największych strat w wojnie, aby potem łatwiej było ją zniewolić.
Co by było gdybyśmy posłuchali się Aliantów?  Nie zginęło by 200,000 ludzi, stolica nie była by zniszczona, a ocalała inteligencja doprowadziłaby do finlandyzacji Polski. A w każdym razie do 3 lat wolnej względnie Polski jaką była w tym czasie Czechosłowacja. Chyba warto słuchać się mądrych.
                                                                                                                                                                                                                                                      Andrzej Targowski

Profesor Janusz Stanisław Przemieniecki
 30 stycznia 1927- 29 listopada 2017

 W dniu 5 sierpnia 2019 roku na cmentarzu Powązki odbędzie się uroczystość pogrzebowa profesora Janusza Przemienieckiego:
godzina 11 Msza w Kościele Świętego Józefa 
godzina 12 pogrzeb prochów na cmentarzu Powązki.

Urodził się 30 stycznia 1927 roku, jak wszędzie przyznaje, w Lipnie. W wieku 17

lat jako absolwent słynnej szkoły Konarskiego brał udział w Powstaniu 
Warszawskim. Po upadku tegoż zrywu niepodległościowego na 7 miesięcy 
został osadzony w stalagach (obozów jenieckich dla szeregowych i 
podoficerów) na terenie Niemiec i Austrii. Po wyzwoleniu obozów nie 
zaprzestał służby wojskowej, kontynuując ją w Armii Brytyjskiej.
Rok po wojnie podjął studia w Wielkiej Brytanii, kończąc je pierwszym stopniem inżyniera 
w dziedzinie lotnictwa. Na tej samej uczelni uzyskał drugi stopień inżyniera. Dorobek Pana 
Przemienieckiego to również Dyplom Wyższej Szkoły Akademii Rządu Amerykańskiego i Dyplom 
Wyższej Szkoły Wojennej. Został także zarejestrowany jako profesjonalny inżynier w Wielkiej 
Brytanii i amerykańskim stanie Ohio. W 1988 roku na Uniwersytecie Londyńskim uzyskał stopień 
naukowy odpowiadający polskiemu doktorowi habilitowanemu.
Po ukończeniu studiów, jako mąż Stefanii Rudnickiej, został zatrudniony w Bristol Aeroplane 
Company, gdzie bardzo szybko awansował. Był odpowiedzialny m. in. za konstrukcje wielu nowych 
samolotów, w tym myśliwca Bristol 188, przekraczającego trzykrotnie prędkość dźwięku. 
Osiągnięcia lipnowianina dostrzeżono za oceanem i zaproszono go do Air Force Institute of 
Technology. W październiku 1961 zostaje profesorem Instytutu Technologicznego Amerykańskich
Sił Powietrznych, gdzie pracuje 34 lata, aż do emerytury. Na tej uczelni był dziekanem, a 
później rektorem, który zrewolucjonizował tamtejszy sposób kształcenia – wprowadził studia 
doktoranckie, unowocześnił i przystosował system nauczania aeronautyki i astronautyki, 
optoelektroniki. Obecnie pełni funkcję „visiting profesor” na University of South Florida oraz 
głównego redaktora znanej serii podręczników i monografii z zakresu aeronautyki, astronautyki
i obrony narodowej w American Institute of Aeronautics and Astronautics.
Lista naukowych publikacji lipnowianina to ponad 60 tytułów w czasopismach naukowych, którą 
podzielić można na 2 grupy tematyczne – mechanika konstrukcji i metody matematyczne w 
obronności. Jest uznawany za specjalistę na światowym poziomie. Odgrywał kluczową rolę w 
kształtowaniu i analizie integralnych elementów kadłuba i skrzydeł samolotu Concorde – 
do dzisiaj największego osiągnięcia lotnictwa cywilnego. Lista działań, przedsięwzięć, odkryć 
oraz publikacji Janusza Stanisława Przemienieckiego jest bardzo długa, za co otrzymał wiele nagród i 
odznaczeń:
- Dwie Rangi Prezydenckie – srebrna i złota – z rąk prezydenta USA Ronalda Reagana,

- Najwyższe odznaczenie dla osoby cywilnej nadane przez Amerykańskie siły Powietrzne,

- członek ekskluzywnego klubu miast i cechów Instytutu Londynu,

- Medal Amerykańskiego Instytutu Aeronautyki i Astronautyki,

Odznaczenia Polskie:

- doktor Honoris Causa Politechniki Warszawskiej,

- doktor Honoris Causa Wojskowej Akademii Technicznej,

- Krzyż Powstania Warszawskiego,

- Krzyż Armii Krajowej,

- Medal Wojska Polskiego,

- Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.

W 2002 roku swoim nazwiskiem sygnował List otwarty inteligencji polskiej w USA do IPN w sprawie 
raportu prokuratorskiego IPN na temat mordu w Jedwabnem.
Tytuł Honorowego Obywatela Miasta Lipna profesorowi Przemienieckiemu nadała Rada Miejska w Lipnie 
uchwałą nr XXXI/236/2013 przyjętą przez aklamację w dniu 19 marca 2013 roku.

DANE O POWSTANIU






  
     Janusz Feiner

Miałem 11 miesięcy gdy zostałem bezimiennym więźniem 

obozu w Pruszkowie



W dziejach mojej rodziny jak w zwierciadle odbija się historia naszego narodu w minionym stuleciu. Tragiczne czasy dwóch wojen światowych, ucieczka przed  rzezią Polaków żyjących na Kresach Wschodnich, życie w warszawskim schronisku dla uchodźców pod okupację hitlerowską, Powstanie Warszawskie, wypędzenie z Warszawy, bezdomność, głód, emigracja z komunistycznej Polski - los nie oszczędził mojej rodzinie przeżycia wszystkich w/w wydarzeń. Ponadto w czasie pacyfikacji Powstania Warszawskiego przez Niemców zgotował dramat, którego finał wymyka się racjonalnej interpretacji.
Niemcy wypędzili naszą rodzinę z domu i ją rozłączyli. Ja, bezimienne niemowlę, zostałem osadzony w obozie w Pruszkowie. Ojciec  zaginął bez śladu, a Mama z dwoma synami po długiej poniewierce ewakuowała się do Krakowa.
Jak to się stało, że po trzech miesiącach zidentyfikowano mnie i znalazłem się w biologicznej, ale już niestety, niepełnej rodzinie?
O tym niezwykłym przypadku i losie moich najbliższych opowiem w tym tekście z nadzieją na upowszechnienie zasług osób, które udzielały nam pomocy i wsparcia w tych tragicznych chwilach.

TUŁACZKA KRESOWIAN

Moi rodzice pochodzili z miejscowości Zagrobela położonej koło Tarnopola a ich rodziny zamieszkiwały sąsiedzkie gospodarstwa. W 1914 roku obie rodziny emigrowały z ojcowizny do Brna na Morawy chroniąc się przed wojskami rosyjskimi.  W 1919 roku moi dziadkowie powrócili w rodzinne strony do kompletnie zrujnowanych gospodarstw w Zagrobeli. Dzięki własnej gospodarności odbudowali gospodarstwa, wychowali dzieci i pomogli zdobyć im wykształcenie. 
Rodzice moi zawarli związek małżeński w 1932 roku i prowadzili ustabilizowane, szczęśliwe, spokojne i dostatnie życie początkowo we Lwowie, a później w miejscowości Skałat. Ojciec zdobył stanowisko naczelnego inżyniera budowy dróg i mostów w województwie tarnopolskim, a Matka prowadziła dom i zajmowała się wychowaniem synów.

Maria Jerzy Edward Feinerowie      1935                                            






Niestety w 1939 roku gdy starszy syn Jerzy miał  9 lat, a młodszy Kazimierz 5 lat rodzinna sielanka się skończyła z powodu nasilającego się nacjonalizmu ukraińskiego i agresji armii sowieckiej. Władze sowieckie wydały rozporządzenie wzywające mężczyzn do zgłoszenia się na posterunkach wojskowych. 


  We Lwowie, 1938






Ojciec jako oficer rezerwy ukrył się w domu swoich  rodziców w Zagrobeli pod Tarnopolem aby uniknąć wcielenia do armii sowieckiej.




     Edward Feiner                                     

 Nieobecność Ojca w domu Mama usprawiedliwiała przed poszukującymi go żandarmami, obowiązkami służbowymi jakie miał poza domem przy nadzorowaniu robót drogowych w województwie tarnopolskim. Usprawiedliwienie to na szczęście okazało się na tyle wiarygodne, że żandarmi przestali nachodzić dom i rodzice zyskali w ten sposób cenny czas na przygotowanie ucieczki. Ojciec sprzedał samochód i za środki uzyskane ze sprzedaży mógł sfinansować transport rodziny w kierunku Przemyśla, a później do Warszawy, gdzie spodziewał się stworzyć rodzinie bezpieczniejsze warunki życia.
 Z pomocą życzliwych i oddanych mu ukraińskich pracowników zorganizował transport i którejś nocy wywiózł rodzinę ze Skałatu do Warszawy. Desperacka decyzja moich rodziców o porzuceniu ustabilizowanego, sielskiego i dostatniego życia okazała się przezorna gdy później poznali los dwóch braci mojego ojca i dwóch jego kuzynów. Wszyscy oni zostali zamordowani w Katyniu, a kilku innych członków rodziny zamęczono w zagładzie wołyńskiej.


WARSZAWA -  SCHRONISKO DLA UCHODŹCOW

W Warszawie rodzice z dwoma synami zamieszkali w jednym pokoju razem z czteroosobową rodziną p. Longiny Ronke pochodzącej ze Śremu k. Poznania w schronisku dla uchodźców przy ulicy Senatorskiej 32. Wspólnym wysiłkiem przedzielono pokój na dwie części  za pomocą starych sprzętów i w ten sposób te obie rodziny rozwiązały problem posiadania skromnych warunków prywatności. Aby utrzymać rodzinę Ojciec mój musiał zapomnieć  o swoim inżynierskim wykształceniu zdobytym w słynnej Politechnice Lwowskiej, roli zarządzającego drogami i mostami w województwie tarnopolskim i zarabiał pieniądze wykonując usługi  szewskie.

 W 1943 roku moje przyjście na świat powiększyło rodzinę. Skromna uroczystość chrztu świętego odbyła się w kościele św. Antoniego 10.04.1944 roku.

W rogu na pierwszym planie Jerzy Feiner
Na drugim planie od lewej ciocia Stanisława, Kazimierz, Maria, Janusz Feiner.
W trzecim planie od lewej Edward Feiner i rodzice chrzestni Janusza – Sława Feiner i Stanisław Bojakowski.

 Do małego pokoju nr 37 usytuowanego na trzecim piętrze kamienicy wprowadził się więc nowy najmłodszy lokator, co znacznie pogorszyło warunki egzystencji  jego mieszkańców. Życie w ciasnocie, w wielkim ubóstwie było trudne, niepewne i wymagało od wszystkich wielkiej cierpliwości, zrozumienia i tolerancji. Każdy dzień okupacji, ciągłe zagrożenie „łapankami” zastawianymi przez Niemców na warszawiaków budziło niepokój o teraźniejszość i przyszłość.  W połowie 1944 roku gdy armia sowiecka zatrzymała się na prawym brzegu Wisły, warszawiacy z wielką nadzieją na wyzwolenie obserwowali exodus wojsk okupanta. Prawdziwa radość nastała gdy wybuchło Powstanie Warszawskie. Jego początkowe sukcesy urealniły nadzieję na rychły koniec wojny. Kto tylko był sprawny fizycznie z zapałem brał udział w  budowaniu barykad aby wspomagać działania żołnierzy Powstania. Mieszkańcy naszej  kamienicy musieli schronić się w piwnicach w obawie przed bombardowaniem, a żołnierze zajęli mieszkania, gdyż z okien mieli dobre stanowiska strzeleckie i mogli penetrować wszystko co działo się na Placu Bankowym. Pomimo znacznego pogorszenia warunków życiowych  wszyscy cieszyli się, że koszmar wojny się kończy i będą mogli rozpocząć normalne życie.                                                                                                                                                        

WYPĘDZENIE I ROZŁĄCZENIE RODZINY

Dnia 7 sierpnia 1944 roku Niemcy wtargnęli do Schroniska, wypędzili mieszkańców z piwnic, w których od kilku dni chronili się przed bombardowaniem miasta. Z budynku wraz innymi wyszła moja mama Maria ze mną (11 miesięcznym niemowlęciem), dwaj moi bracia Jerzy (11 lat), Kazimierz (7 lat), mój Ojciec Edward i jego siostrzeniec  Stanisław. Ulica zamieniona w gruzowisko była nie do poznania. Wokół dym, ogień, zwłoki ludzkie, przerażone twarze wypędzanych.
Popychani karabinami przez Niemców dołączyliśmy do tłumu warszawiaków, prowadzonego w stronę ulicy Elektoralnej.
Wspólny marsz nie trwał długo bo już  przy ul. Żabiej, hitlerowcy rozdzielili rodziny. Żołdacy niemieccy, poszukując ukrywających się w tłumie żołnierzy Powstania, odłączyli kobiety i dzieci od mężczyzn. Mama przeczuwając niebezpieczeństwo grożące mojemu Ojcu, oddała mnie w jego ręce z nadzieją, że nikt nie odważy się skrzywdzić dziecka pozbawiając je opieki rodzicielskiej. Wierzyła, że dziecko w rękach ojca wzbudzi litość i w ten sposób ochroni mnie i Ojca.
Po tej selekcji Mama utraciła wszelki kontakt z Ojcem i ze mną, ponieważ grupa kobiet i dzieci prowadzona była oddzielnie od grupy mężczyzn pod eskortą uzbrojonych Niemców do obozu w Pruszkowie.
Gdy nastał zmierzch Mama moja wykorzystała nieuwagę żołnierzy niemieckich i uciekła z Jurkiem i Kazikiem z transportu. We Włochach znalazła tymczasowe schronienie u znajomych. Podobnie jak wielu innych wypędzonych warszawiaków w następnych dniach tułała się z synami od domu do domu w poszukiwaniu kolejnego schronienia i jakiejkolwiek informacji na temat losu męża i dziecka. W RGO czasami udało się jej dostać zupę tzw. „wodziankę”, a niekiedy  w kościołach i na plebaniach skromny posiłek. Na tablicach ogłoszeniowych parafii, na płotach i ogrodzeniach warszawiacy zamieszczali informacje o osobach zaginionych i tam Mama bezskutecznie poszukiwała informacji o mnie i moim Ojcu. Kontynuowanie poszukiwań w skrajnie trudnych i niebezpiecznych warunkach bezdomności zagrażało życiu i zdrowiu dzieci, wobec czego Mama po miesiącu tułaczki zdecydowała się na bardzo ryzykowną ewakuację do Krakowa. W Krakowie spodziewała się uzyskać pomoc od siostry szwagra mojej Mamy - Izydory Königsmann, która była zakonnicą w klasztorze Sióstr Miłosierdzia - Szarytek i pod zakonnym imieniem Emilia prowadziła działalność charytatywną.


POD BIAŁYMI SKRZYDŁAMI ANIOŁÓW MIŁOSIERDZIA - SIOSTRA EMILIA

Polacy mogli podróżować koleją tylko w otwartym wagonie umieszczonym przed lokomotywą. Niemcy pozwalali Polakom na przejazd w tym wagonie aby wymusić na partyzantach rezygnację z akcji dywersji ukierunkowanych na paraliż transportów kolejowych poprzez  zaminowywanie torów.
Podróż w wagonie przed lokomotywą narażała pasażerów na wielkie niebezpieczeństwo. Pomimo tego zagrożenia zdobycie miejsca w tym wagonie okazało się bardzo trudne. Przez dwa tygodnie moja Mama wegetowała z dwójką dzieci na dworcu kolejowym w oczekiwaniu na szansę dostania się do pociągu jadącego do Krakowa.


W końcu po dramatycznej podróży Mama i moi bracia dotarli do Krakowa. Znaleźli się w nieznanym mieście, bez dachu nad głową i bez środków do życia. Mama  niezwłocznie udała się na ulicę Mikołajską 30 gdzie Siostra Emilia z ramienia Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia - Szarytek, prowadziła Dom dla Ubogich i Chorych Stowarzyszenia Pań Miłosierdzia im. Św. Wincentego a’Paulo.
W tym domu udzielano pomocy i wsparcia ludziom poszkodowanym przez wojnę, osobom biednym, chorym i niepełnosprawnym, wydawano posiłki z kuchni zorganizowanej przez Stowarzyszenie.  Szczęśliwie Siostra Emilia, otoczyła białymi skrzydłami miłosierdzia i nieocenioną opieką również moją Mamę i braci.

Aby zapewnić im spokój i bezpieczeństwo Siostra Emilia zorganizowała miejsce do spania w magazynie za workami z mąką na wypadek rewizji, które Hitlerowcy w przeprowadzali  poszukiwaniu ukrywających się żołnierzy AK.   
        
Siostra Emilia
Izydora Königsmann

 „Szukanie igły w stogu siana”

Pomimo wielkich problemów egzystencjalnych Mama nadal konsekwentnie i z uporem poszukiwała mnie i Ojca zaginionych w Powstaniu. Trudność prowadzenia poszukiwań wynikała z rozproszenia się po całym kraju wszystkich osób, które mogły posiadać wiedzę o naszym losie, zatarcie wszelkich śladów adresowych oraz niełatwej komunikacji w wojennej rzeczywistości.
Nie potrafię wyjaśnić jak Mama zdobyła adresy tych osób, ale korespondencja była prowadzona bardzo intensywnie. Zachowały się 24 kartki pocztowe z 1944 roku nadesłane przez okres 3 miesięcy na krakowski adres mojej Mamy[1]. Pierwszą informację o mnie i o Ojcu moja Mama otrzymała dopiero w dwa miesiące po rozłączeniu rodziny. Kuzyn Stanisław przysłał z obozu w Worthlah pocztówkę i w niej opisał fakty, których był świadkiem : „Po rozstaniu się z Wami, kazano Wujciowi odejść z małym na bok – myślałem, że są uratowani. Tymczasem po chwili wrócił i mówił, że musiał Januszka oddać chłopcu który szedł w kierunku kościoła. Nie wiem, czy podał kartkę z nazwiskiem; nic o tem nie wspominał. Dłuższy czas tego dnia byliśmy razem; przyrzekając sobie trzymać się razem. Później jednak w drodze w okolicach Leszna zagubiliśmy się…”  .

Informacje zawarte w tej pocztówce dowiodły, że  Niemcy nie okazali litości ani wobec ojca, ani wobec dziecka, czego oczekiwała moja Mama oddając mnie w ręce Ojca przed rozdzieleniem rodzin. Zmuszenie ojca do oddania nieznanym osobom własnego dziecka było aktem okrucieństwa i trudno jest zrozumieć dlaczego Stanisław opisał to w tak oszczędny, zwięzły i bezemocjonalny sposób. Trudno zrozumieć dlaczego nie wyjaśnił Mamie powodów odebrania dziecka, bo wydaje się mało prawdopodobne aby Ojciec tego jemu nie powiedział. Z dzisiejszej perspektywy wiemy, że Niemcy realizowali plan germanizowania polskich dzieci i najprawdopodobniej ja miałem zostać przeznaczony do  wynarodowienia.  Z treści tej pocztówki Mama mogła wywnioskować jeszcze, że 7 sierpnia 1944 roku mój Ojciec żył. Mogła ponadto sądzić, że moje życie nie jest zagrożone, ponieważ Niemcy odebrali mnie od Ojca abym zachował życie w im tylko wiadomym celu. Złą wiadomością było to, że najprawdopodobniej utraciłem tożsamość gdyż nie posiadałem żadnych znaków identyfikacyjnych. 
W ówczesnych okolicznościach w ogólnie panującym chaosie okupacyjnym, masowej migracji ludności, codziennych zabójstw, deportacji i innych zagrożeń czyhających ze wszystkich stron,  szanse odnalezienia Ojca i mnie zmalały do zera.
Mama jednak nadal z wielką determinacją i pośpiechem kontynuowała poszukiwania, gdyż miała świadomość, że wraz z upływającym czasem wygląd dziecka się zmienia i rozpoznanie go będzie coraz trudniejsze. W środowisku Sióstr Miłosierdzia Mama otrzymywała wielkie wsparcie psychiczne i duchowe. Siostra Emilia zainicjowała odprawianie nabożeństw i modlitw w intencji  odnalezienia mnie i mojego Ojca. Postarała się o to aby nabożeństwa odprawiane były w jednym z najważniejszych krakowskich sanktuariów w kościele Marii Panny (Kościół Mariacki) przy Rynku Głównym, zaledwie 200 metrów od miejsca gdzie otrzymaliśmy schronienie. Modlitwy były ratunkiem dla zdruzgotanej psychiki  mojej Mamy a bliskość położenia tej świątyni  sprawiała, że mogła odbywać je codziennie.



ZDARZYŁ SIĘ CUD?


Czy parasol ochronny rozłożony nad naszą rodziną przez Siostry Miłosierdzia, ich anielskie białe skrzydła kornetów i modlitwy miały wpływ na bieg dalszych wydarzeń, trudno ocenić, niemniej pewnego październikowego popołudnia po zakończonym nabożeństwie Mama z braćmi wychodząc z Kościoła zauważyła służebną Jadwigę, która biegła ulicą Mikołajską, wymachiwała trzymaną w ręku karteczką i krzyczała:  „…znalazło się! Dziecko znalaaaazło się!!!”.


                                                                                                      W hałasie panującym na ulicy Mama usłyszała te słowa  ale nie wierzyła, że zdarzył się cud. Drżącymi dłońmi Mama wzięła pocztówkę i próbowała rozszyfrować tekst napisany nieczytelnie, chaotycznie i bardzo zagadkowo. Wśród nabazgranych ołówkiem słów:  „…dowiedzieliśmy się od p. dozorczyni Sieczko z Senatorskiej 32, że chłopcy którzy mieszkają koło Żyrardowa mają odcinek meldunkowy Pani męża na imię Edward Feiner. Chłopcy ci oddali dziecko w Pruszkowie. Proszę natychmiast przyjechać po dziecko – dokładny adres dziecka ma pani Kunzowa.” poznała tę najważniejszą i najlepszą wiadomość, że żyję i jestem w bezpiecznym miejscu. Wiadomość tę nadesłał pan Wacław Ruta - sąsiad mojej rodziny z ulicy Senatorskiej 32 w Warszawie z miejscowości Żyrardów z okolic Warszawy. Pan Ruta napisał jeszcze, że  chłopcy mieszkający koło Żyrardowa, którzy zostawili mnie w niemieckim obozie w Pruszkowie, mają karteczkę na której są napisane słowa Edward Feiner!!!


Informacja ta po chwili euforycznej radości uświadomiła mojej Mamie, że odnalezione niemowlę może być obcym dzieckiem ponieważ karteczka z nazwiskiem Edward Feiner - mój znak identyfikacyjny - znajduje się nie przy mnie w Pruszkowie, a w miejscowości Żyrardów,  które znajduje się w odległość 30 kilometrów od Pruszkowa. Drugą smutną refleksję wywołała data wysłania tej kartki pocztowej - 07.10.1944 roku. Data ta dowodziła bezspornie, że od dnia rozstania moich rodziców i utraty kontaktu mojej Mamy ze mną, co miało miejsce 61 dni wcześniej, nie posiadałem żadnych znaków rozpoznawczych. Nikt nie znał mojego nazwiska, wieku, narodowości, pochodzenia, statusu społecznego, stanu zdrowia i innych danych osobowych. Wobec tego faktu pewność, że dziecko opisane przez pana Rutę to jestem ja - dziecko Marii Feiner – spadło do minimum.
Z tymi mieszanymi, niepewnymi myślami moja Mama podjęła starania o zgodę władz niemieckich na wyjazd z Krakowa do Pruszkowa. 


     Po otrzymaniu zgody na wyjazd Mama pozostawiła Jurka i Kazika pod opieką zakonnic i udała się w podróż 14.10.1944 r. W Pruszkowie niestety, pod wskazanym adresem  nie znalazła osoby, do której została skierowana. Błąkała się po ulicach nie mając żadnego pomysłu jak szukać miejsca mojego pobytu. Nastał zmierzch, światła na ulicach i w mieszkaniach pogasły z powodu zarządzonej przez okupanta godziny policyjnej. Ciemność miała uniemożliwić lotnictwu aliantów rozpoznawanie miast i lokalizowanie obiektów z wysokości.  Poruszanie się po godzinie 20 było zabronione i Mama gorączkowo szukała schronienia przed patrolami niemieckimi sprawdzającymi przestrzeganie zarządzenia dotyczącego godziny policyjnej. W pewnym momencie zauważyła patrol na końcu ulicy i ukryła się w jednej z niezamkniętych bram budynku przy ulicy Kościuszki 33. Wbiegła na podwórze i na parterze  w jedynym oświetlonym oknie oficyny budynku zobaczyła kobietę karmiącą dziecko.
Oczy i serce matki rozpoznały natychmiast i bez najmniejszego wahania w dziecku, które trzymała kobieta stojąca przy oknie, swojego syna zaginionego przed trzema miesiącami. Można sobie wyobrazić emocje jakie musiały Ją ogarnąć jeśli bez żadnego uprzedzenia (jak to opowiadała), wpadła do mieszkania ze słowami: „…Januszku, nareszcie cię odnalazłam!!!” Kobieta zaskoczona nagłym wtargnięciem mojej Mamy do mieszkania odparła, że niejedna już kobieta twierdziła, że to jej dziecko, po czym okazywało się, że myliły się. Po tych doświadczeniach gospodyni uznała, że najlepszym sposobem na potwierdzenie identyfikacji będzie ubranko dziecka. Postanowiła że będzie prosić osoby zgłaszające się po dziecko aby opisały strój, który miało na sobie w chwili rozstania z nim. Gdy gospodyni  poprosiła o opisanie tego ubranka moja Mama nie miała z tym najmniejszych trudności ponieważ własnoręcznie je uszyła. Wtedy gospodyni podeszła do szafy i wyjęła strój opisany przez moją Mamę. Na tej podstawie identyfikacja dziecka nie budziła żadnych wątpliwości. Problem pojawił się wówczas gdy Mama chciała mnie wziąć na ręce, a ja zareagowałem na ten gest wybuchem gwałtownego płaczu. Mogło to wskazywać, że ja nie rozpoznałem Mamy. Gospodyni jednak z wyrozumiałością przyjęła moje zachowanie rozumiejąc, że przez okres 3 miesięcy dziecko otoczone dobrą opieką i miłością w jej domu mogło potraktować prawdziwą matkę jak obcą osobę. Gospodyni o nazwisku Kucharska zaproponowała  mojej Mamie kilkudniowy pobyt  w domu aby uchronić mnie przed kolejnym wstrząsem rozstania tym razem z nią - przybraną matką. Mama przyjęła propozycję z wdzięcznością, a również z nadzieją, że będzie miała możliwość przywrócenia uczuciowych relacji z dzieckiem a także zrekonstruowania wydarzeń i okoliczności, które doprowadziły do jego odnalezienia. 


PRÓBA ODTWORZENIA DRAMATYCZNYCH WYDARZEŃ Z 1944 ROKU

Pani Kucharska razem z moją Mamą odtworzyły niektóre okoliczności mojego odnalezienia. Udało im się ustalić, że Niemcy odebrali mnie od Ojca i oddali przypadkowo napotkanym nieletnim chłopcom z rozkazem przekazania do obozu w Pruszkowie. Ojciec mój w tym dramatycznym momencie wykazał wielką przytomność umysłu, przekazując chłopcom swoją kartę meldunkową. To zachowanie wskazuje, że był przekonany, iż niemowlę bez jego obecności utraci wszystko: dane określające jego narodowość, pochodzenie społeczne, wiek, informacje o rodzicach, imieniu, nazwisku, a także podstawową opiekę i niezbędne niemowlęciu warunki egzystencji. Prawdopodobnie zakładał, że jego własna karta meldunkowa, pozostawiona przy mnie, będzie pomocna w zidentyfikowaniu mojej tożsamości. Niestety chłopcy nie doczepili karty z nazwiskiem Ojca do mojego ubrania, nie oddali jej również w obozie w Pruszkowie. 

Z obozu w Pruszkowie zostałem wyniesiony potajemnie przez panią Kucharską, która w obozie z ramienia PCK zajmowała się dziećmi. Nie mogąc pogodzić się z dramatycznym losem samotnego niemowlęcia osadzonego w obozie postanowiła je umyć i nakarmić w swoim domu, a później odnieść z powrotem do obozu. Ojciec pielęgniarki Mikołaj Kucharski (z zawodu szewc), zamieszkały razem z nią i synem Kazimierzem w Pruszkowie przy ul. Kościuszki nr 33 uznał, że skoro dziecko znalazło się już poza murami obozu, nie może do niego wrócić. Postanowił zatrzymać niemowlę w domu do czasu odnalezienia się jego rodziny, natomiast w przypadku niepowodzenia poszukiwań planował przyjąć je do rodziny i uznać jako własne. Zgłaszały się różne osoby, które utraciły i poszukiwały dzieci, ale nikt nie rozpoznał w niemowlęciu swojego dziecka, zwłaszcza że wygląd niemowlęcia ulegał zmianie z upływem czasu. Mając to na uwadze państwo Kucharscy przechowali ubranko (w które przygarnięte niemowlę było odziane w obozie pruszkowskim), jako jedyny znak rozpoznawczy pozwalający zidentyfikować dziecko przez prawdziwych rodziców.

W rozpoznaniu mojej tożsamości pomógł niezwykły przypadek. Okazało się, że dwa miesiące po wypędzeniu ze Schroniska nasza sąsiadka pani Wanda Kuntze w oczekiwaniu na pociąg na stacji kolejowej w Skierniewicach nawiązała rozmowę z przygodną kobietą.  Kobieta ta – również wypędzona z Warszawy - pewnego dnia została przyjęta na nocleg w mieszkaniu życzliwej rodziny pana Mikołaja Kucharskiego przy ul. Kościuszki 33.  Opowiedziała pani Kuntzowej, że spędziła w tym domu tylko jedną noc ponieważ nie chciała nadużywać gościnności gospodarzy, którzy zajmowali się opieką nad dzieckiem uratowanym z obozu w Pruszkowie. Pani Wanda dopytywała się o wygląd dziecka z myślą, że może to byłbym ja syn pani Marii Feinerowej.
Pani Wanda Kuntze postanowiła osobiście sprawdzić usłyszaną informację i udała się pod wskazany adres. Zobaczyła dziecko, które jednak wydawało się większe od tego które znała i nie bardzo podobne do mnie. Mimo to za pośrednictwem innego sąsiada z Senatorskiej postanowiła zawiadomić moją Mamę ponieważ ubranko, które gospodyni pokazała wydawało się jej podobne do tego, które moja Mama własnoręcznie dla mnie uszyła.

 Czy zetknięcie się obu pań na dworcu w Skierniewicach było dziełem przypadku? Jak to się stało, że pani Kunze wiedziała, że zaginąłem, jak to się stało, że skontaktowała się później z moją Mamą? Trudno uwierzyć, że chłopcy z Żyrardowa, którzy odnosili mnie do obozu w Pruszkowie okazali przypadkiem odcinek meldunkowy mojego Ojca panu Wacławowi Rucie, który znał panią dozorczynię Sieczko, panią Kunze, moją Mamę i jej adres w Krakowie. Splot nieprawdopodobnych faktów i okoliczności związanych z moim odnalezieniem przekracza granice ludzkiej wyobraźni. Niestety, na te i inne pytania nikt dotąd nie znalazł odpowiedzi.

Rodzina Państwa Kucharskich otoczyła mnie miłością i wszechstronną opieką. Po trzech miesiącach byłem traktowany jak ich własne dziecko. Domownicy próbowali odkryć moje imię używając rozmaitych imion licząc na to, że moja reakcja wskaże imię właściwe. Po wielu próbach okazało się, że reagowałem tylko na jedno z wypowiadanych imion. Od tego czasu nazywano mnie  imieniem Janusz, które jak moja Mama poświadczyła nadano mi podczas Chrztu Świętego.
Po kilku dniach pobytu w domu państwa Kucharskich Mama przygotowała się do drogi powrotnej do Krakowa. Otrzymała dla mnie wyprawkę, wózek i została odprowadzona na dworzec kolejowy. Z wielkim trudem zostałem włożony w wózku przez okno wagonu, ponieważ tłum ludzi pragnących dojechać do Krakowa blokował drzwi wejściowe.
Nie znam bliższych okoliczności mojego zetknięcia się z braćmi po trzymiesięcznym okresie rozłąki, ale miłość i troska jaką mnie otaczali w pierwszych latach życia wskazuje, że spotkanie nasze musiało być niezwykle radosne i wzruszające.
Przez 8 lat nie posiadałem formalnych dokumentów identyfikujących moją tożsamość. Dopiero 21 grudnia 1951 roku Sąd odtworzył mój akt urodzenia na podstawie zeznań świadków.


NOWE ŻYCIE W KRAKOWIE

W maju 1945 roku Stowarzyszenie św. Wincentego a’Paulo otrzymało nową siedzibę przy ul. Warszawskiej 5. Dzięki wielkiej, nieocenionej dobroczynności i prawdziwemu miłosierdziu Siostry Emilii zamieszkaliśmy w niewielkim pokoju nr 10 na II piętrze tej kamienicy. Ten pokój przez 25 lat był dla nas czworga sypialnią, kuchnią, jadalnią, łazienką, salonem, garderobą i pomieszczeniem  gospodarczym.                                                                                                                                                         

Kazik, Siostra Emilia, Janusz, Maria

W tym pokoju moja Mama - wypędzona z Warszawy, bezdomna od kilku miesięcy, najuboższa spośród ubogich, bez męża zaginionego w Powstaniu Warszawskim, z trzema synami - po raz czwarty w swoim życiu rozpoczęła w wieku 40 lat nowy, najtrudniejszy okres życia. Z wielką determinacją i wysiłkiem podejmowała każdą pracę aby zdobyć środki na utrzymanie,  wychowanie i wykształcenie swoich trzech synów. Pierwszą w życiu pracę zarobkową otrzymała w kuchni prowadzonej przez Stowarzyszenie przy obieraniu ziemniaków i zmywaniu naczyń, później handlowała na placu żydowskim, a później otrzymała pracę referentki w biurze. Po pracy zajmowała się dziećmi i zwykłymi obowiązkami domowymi, własnoręcznie szyła dla nas ubrania i nie miała zbyt wiele czasu aby zamartwiać się swoją trudną sytuacją. Ciągle jednak żyła w niepewności z powodu braku informacji na temat losu naszego Ojca. Kuzyn Stanisław, który ostatni widział Ojca w kolejnych listach dopytując o losy wujka podtrzymywał nadzieję, że nasz Ojciec żyje. Podobne nadzieje wyrażały również inne osoby korespondujące z Mamą i spodziewały się, że ktoś w końcu otrzyma od niego znak życia. 
Bezskuteczne oczekiwanie na wieści o Ojcu sprawiało, że Mama była przygnębiona, smutna, ale wierzyła, że Ojciec żyje i nadal prowadziła poszukiwania drogą korespondencyjną również przez Polski Czerwony Krzyż i inne organizacje. Brak pomyślnych informacji oraz konieczność zalegalizowania statusu osoby samotnej były powodem, że Mama w końcu podjęła starania o sądowe stwierdzenie zgonu Ojca. Pod koniec 1948 roku Sąd Grodzki w Warszawie uznał naszego Ojca za zmarłego ustalając datę śmierci na dzień 7 sierpnia 1944 roku. Pomimo wydania tego postanowienia, mieliśmy wciąż nadzieję, że nasz Ojciec  żyje lecz nie ma możliwości skontaktowania się z nami, choć niekiedy braliśmy też pod uwagę trudną do przyjęcia możliwość, że nas porzucił.

WSPÓŁCZESNA „WIEŻA BABEL” – WARSZAWSKA 5


W budynku przy ulicy Warszawskiej 5 przeżyłem ponad 18 lat pod opiekuńczymi białymi skrzydłami kornetów Sióstr Miłosierdzia i jeszcze 7 lat w środowisku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, która w kolejnych latach stała się nowym gospodarzem tego obiektu.

Janusz pod opieką Sióstr i Pań  Miłosierdzia

Do połowy lat 70-tych kamienica przy ulicy Warszawskiej 5 była jednym z najdziwniejszych miejsc ze względu na ostre kontrasty dzielące styl życia i formy aktywności mieszkańców, a także  cele i zadania instytucji działających na jej terenie. W tej jednej kamienicy była kaplica zakonna, klasztor sióstr Szarytek, pokoje sypialne zakonnic, pensjonariuszek, rodzin, personelu Stowarzyszenia św. Wincentego a’Paulo, ambulatorium medyczne, kuchnia i stołówka, teatr Rapsodyczny, scena szkolna i dom studentów PWST.

Ważnym obiektem sakralnym w tym domu była klasztorna kaplica usytuowana na I piętrze, którą opiekowała się siostra Emilia. Niedzielne nabożeństwa dla sióstr, ich podopiecznych i mieszkańców domu odprawiał często ksiądz Karol Wojtyła, a ja miałem niezwykłe szczęście pełnić ministrancką posługę podczas tych nabożeństw.  Wielu mieszkańców tego domu bardzo dobrze znało historię i losy naszej rodziny wypędzonej w Powstaniu Warszawskim, fakt zaginięcia mojego Ojca i mojego cudownego odnalezienia. Zawsze byłem otoczony wielką troską, życzliwością jako skarb cudem odzyskany, a Mama wspierana była modlitwą Sióstr, kapłanów i pensjonariuszek. Podczas nabożeństw odprawiano wspólne modlitwy w intencji odnalezienia mojego Ojca i pomyślnej realizacji trudnej misji życiowej naszej Mamy. Życie nasze do końca dni siostry Emilii - do 1963 roku związane było z Jej osobą. O tym jak niezwykłe zasługi miała siostra Emilia dowodzi fakt, że uroczystość pogrzebową prowadził ksiądz biskup Karol Wojtyła,

       Siostra Emilia w Kaplicy budynku Warszawska 5.
                      
Siostry Szarytki w ramach działalności charytatywnej Stowarzyszenia wydawały w stołówce mieszczącej się na parterze budynku posiłki dla ubogich i niedrogie obiady z których korzystali krakowianie, a także studenci Politechniki Krakowskiej w drodze na uczelnię.



Ksiądz wikary Karol Wojtyła.




Na pierwszym i drugim piętrze tego budynku w latach 1947 - 1951 roku swoją scenę z widownią teatralną posiadał Teatr Rapsodyczny.

   Jako kilkuletnie dziecko wkradałem się niepostrzeżenie na balkon widowni i godzinami podglądałem próby i spektakle Teatru Rapsodycznego w wykonaniu wielkich artystów tej sceny m. in. Danuty Michałowskiej, Mieczysława Kotlarczyka, Mieczysława Święcickiego, Tadeusza Malaka, Jana Adamskiego, Tadeusza Szybowskiego i wielu innych aktorów, a na widowni zasiadali miłośnicy teatru sztuki żywego słowa, wśród nich ksiądz Karol Wojtyła.

Niezwykłe było to, że na wszystkich piętrach, zarówno koło kaplicy jak i sceny teatralnej mieściły się pokoje sypialne.  Pokoje te zajmowały zakonnice - Szarytki, pensjonariuszki - samotne starsze damyrodziny uchodźców Kresowych i ich nieletnie dzieci, personel kuchni i szwalni oraz zamiejscowi studenci szkoły teatralnej wśród nich: Jerzy Bińczycki, Jerzy Trela, Jan Nowicki, Jerzy Jogałła, Jan Peszek, Wojciech Pszoniak i wielu innych znanych dziś aktorów.
                          

                                                         

Budynek przy ul. Warszawskiej 5.        Tablica pamiątkowa o teatrze Rapsodycznym
W głębi Barbakan i Brama Floriańska                     

Niegdysiejszy budynek Stowarzyszenia św. Wincentego a’Paulo stopniowo przechodził we władanie Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego. Pokoje odchodzących na „tamten świat” pensjonariuszek zajmowali zamiejscowi studenci szkoły. W tym magicznym miejscu następowało zderzanie się wielu kultur, norm obyczajowych i zachowań. Na korytarzach w drodze do sanitariatów mijali się  przyszli aktorzy powtarzający kwestie przygotowywanych spektakli, zakonnice w białych kornetach, sędziwe damy, dzieci i osoby obsługujące Stowarzyszenie. Na  korytarzu drugiego piętra pomiędzy dekoracjami teatralnymi  dzieci bawiły się w chowanego. W stołówce Stowarzyszenia spotykali się ubodzy krakowianie, studenci, księża, aktorzy, pensjonariusze i przygodni przechodnie. W niedzielne poranki odbywały się nabożeństwa w klasztornej kaplicy, a wieczorami korytarze zapełniali widzowie spektakli teatralnych. Tak  w budynku przy ulicy Warszawskiej 5 tworzyła się swoista „Wieża Babel”.
Po przejęciu całego obiektu przez Państwową Wyższą Szkołę Teatralną zadbano o to aby zamieścić na ścianie budynku tablicę pamiątkową o Teatrze Rapsodycznym. O tym, że w tym budynku była kaplica klasztorna, w której przyszły Ojciec Święty Jan Paweł II odprawiał nabożeństwa nie ma najmniejszego śladu!!!


EPILOG

Powstanie Warszawskie przyniosło najtragiczniejszy rozdział w dziejach mojej rodziny. Te dramatyczne przeżycia zapisały się głęboko w pamięci moich dwóch starszych braci. Zapamiętali straszliwe sceny z pacyfikacji Powstania przez Niemców, wypędzania z mieszkań, palenia domów, mordowania ludzi, przymusowe rozłączenie z Ojcem i ze mną, najmłodszym członkiem rodziny. Przeżyli głód, bezdomność, wszawicę, biedę i ten bagaż strasznych wspomnień dźwigali przez całe życie.  Sceny z pacyfikacji Powstania Warszawskiego nie pozwalały mojemu bratu Jerzemu uwolnić się od koszmaru wojny i dręczyły go w dorosłym życiu[2]. Pozostawił po sobie cykl 10 obrazów, które są wizualizacją nastrojów tej tragedii wyrażonych przez dojrzałego artystę malarza[3].


 Jerzy, Maria, Janusz, Kazimierz


Od braci, od mojej Mamy, dowiadywałem się o   losach mojej rodziny i moim losie. Analizowałem korespondencję prowadzoną przez moją Mamę w sprawie poszukiwania Ojca i mnie, pamiętniki redagowane przez mojego brata Jerzego, moją Mamę i Davida Reibscheida (Andrzeja Steczko) sąsiada z Senatorskiej 32. Wszystkie te materiały posłużyły mi do odtworzenia dziejów naszej rodziny. Niestety pozostały białe plamy w historii mojego odnalezienia. Być może w odpowiedzi na ten tekst pojawią się świadkowie tamtych wydarzeń i istniejące luki uda się zapełnić.

Brak stabilizacji przeżyty przez moich braci w okresie wojny i komunistycznej okupacji sprawiły, że moi starsi bracia „zarażeni” w młodości wirusem tułaczki w dorosłym życiu nie mogli pogodzić się z kolejnym zniewoleniem naszego narodu i fikcją życia w okresie PRL. W 1965 roku Kazik uciekł z Polski, poprosił o azyl w Szwecji, gdzie zdobył zawód architekta i założył szczęśliwą rodzinę.


Brat Jerzy po ogłoszeniu stanu wojennego nie wrócił z kontraktu w Libii do Polski i z całą rodziną wyemigrował do Włoch, a później do USA. Nadal  borykał się z traumą, której źródło tkwiło w przeżyciach związanych z Powstaniem Warszawskim. Redagował wspomnienia z tego okresu, malował obrazy ilustrujące emocje tego czasu.






Wystawa obrazów Jerzego „Powstanie Warszawskie” – Pałac Sztuki, Kraków 2007
          



Każdy z tych exodusów w ówczesnej sytuacji politycznej skutkował dla nich utratą dotychczasowego dorobku z powodu zamknięcia możliwości powrotu do kraju i koniecznością rozpoczęcia życia od nowa w nowym miejscu, wśród nowych ludzi i bez pewności na  osiągnięcie powodzenia.





Jerzy przeszedł z rodziną przez obóz dla uchodźców we Włoszech. Tam miał szczęście ponownie spotkać Karola Wojtyłę już jako Papieża i dziękować Jemu za duchowe wsparcie jakiego udzielał naszej rodzinie podczas duszpasterskich wizyt w naszym mieszkaniu przy Warszawskiej 5.
                        
Jerzy Feiner, Kasia, Ojciec Święty Jan Paweł II          





Piotr Feiner (pierwszy rząd), służy do Mszy Świętej(rząd ostatni zajmuje  rodzina Jerzego)

Syn mojego brata Jerzego - Piotr służył Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II do Mszy Świętej, co można uznać za powtórkę wydarzeń w drugim pokoleniu. 

Jurek zamieszkał później z rodziną w Los Angeles, realizując się w twórczości malarskiej. Wiele czasu poświęcał na poszukiwanie ojca, gdyż nie mógł pogodzić się z brakiem jakichkolwiek informacji na temat jego losów. Niestety dopiero pod koniec życia poznał prawdę. Wiadomość była szokująca!

Okazało się, że kuzyn Stanisław, który jako ostatni miał kontakt z Ojcem ujawnił swojej żonie przed śmiercią, że był świadkiem zastrzelenia naszego Ojca przez Niemców 7 sierpnia 1944 roku w bramie kamienicy przy ulicy Elektoralnej w Warszawie. Z jej relacji wynika, że Ojciec był bardzo wzburzony faktem odebrania mu dziecka.  Przewidując najgorszy przebieg dalszych wydarzeń  przekazał  Stanisławowi swoją kartę meldunkową z nadzieją, że on dołączy ją do dziecka  aby miało znak identyfikacyjny, w przypadku gdyby zginął. Po śmierci Ojca Stanisławowi udało się przekazać tę kartkę chłopcom,  którzy z rozkazu Niemców zanieśli dziecko do obozu w Pruszkowie. Dlaczego Stanisław przez 60 lat ukrywał tę tajemnicę? Już nigdy się nie dowiem.

Szczęśliwie ja nie doświadczyłem ucieczki z Kresów,  tragedii Powstania Warszawskiego, nie musiałem trzykrotnie rozpoczynać życia od zera i za każdym razem uczyć się go w nowym miejscu i w nowej sytuacji. Nie byłem „skazany” na tułaczkę, nie wiem co to dobrobyt na Kresach, bezdomność w Warszawie i utrata Ojca tak jak moi bracia, bo tego nigdy nie zaznałem. Moje świadome życie rozpoczęło się w Krakowie gdzie byłem otoczony miłością i troską moich najbliższych, którzy traktowali mnie jak cudem odzyskany skarb i  żyłem pod parasolem ochronnym białych skrzydeł kornetów Sióstr Miłosierdzia. Założyłem rodzinę, a osoby które znają moją historię mówią o mnie „w czepku urodzony”, ponieważ widzą moje życie i życie mojej rodziny jako szczęśliwe, spokojne,  stabilne i uporządkowane.
Byłem ważnym choć nieświadomym uczestnikiem przynajmniej części opisanych wydarzeń i prawdopodobnie dlatego nie zaraziłem się bakcylem tułaczki. Moi bracia uciekając z rodzicami z Kresów rozpoczęli tułacze życie, które zakończyli na obczyźnie. W efekcie nasze dzieci żyją w trzech odległych od siebie państwach świata i w życiu codziennym posługują się trzema różnymi językami.




[1] Skany pocztówek z roku 1944.
http://dulag121.pl/2016/06/historie-opowiedziane-po-latach-rodzina-feinerow/
[2]http://www.wiadomosci24.pl/artykul/powstanie_warszawskie_w_oczach_jerzego_feinera_351027.html
[3] https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Feiner
                                      

Andrzej Komorowski

LIST


Kraków, 1.01.2019

Bardzo Ci dziękuję za list i Biuletyn Stowarzyszenia „Dzieci Powstania 1944” nr 45 z grudnia 2018 r. Odniosę się do tekstów Leszka Łukasika i Hanny Szymanowskiej znajdujących się w Biuletynie. Przeczytałem te teksty z wielkim zainteresowaniem. Jak wiesz moja własna powstaniowa historia w okresie od 31 lipca do 4 września 1944 przebiegała w domu pod adresem ul. Kredytowa 14. Adres domu Twojej rodziny ulica Królewska 29 był bardzo bliski mojemu adresowi. Domy przy Królewskiej i Kredytowej stały w niewielkiej odległości. Dzieliły je mury nazywane wówczas „faier murami”czyli murami ogniowymi. Po obu stronach murów były niewielkie podwórka lub ogródki. Leszek zapamiętał, że z okien swojego domu widział podwórko Kredytowej 8. Ja zapamiętałem mur ogniowy i ścianę kamienicy stojącej przy Królewskiej o numerze prawdopodobnie 33. Numeracja kamienic w Warszawie była uregulowana według zasady – numery zaczynały się od północy lub od brzegu Wisły. Zza tego muru nadleciał odłamek pocisku, który spadł na nasze podwórko między stojące tam osoby, byłem jedną z nich.

                W relacji Leszka występują znane mi miejsca: Plac Małachowskiego, Kredytowa (przekroczyliśmy ulicę) i niewymieniona z nazwy ulica, którą szedł w stronę Alei Jerozolimskich. Mogła to być ulica Mazowiecka. Jeśli Leszek dotarł aż do Alei Jerozolimskich, to musiał wcześniej przejść przez Plac Napoleona i wejść w ulicę Szpitalną. Barykada, którą wspomina znajdowała się na wysokości ulic Szpitalnej i Brackiej. To było skrajnie trudne miejsce do przekroczenia Alei. Wysoki budynek Banku Gospodarki Krajowej obsadzili Niemcy i na dachu mieli stanowiska dla cekaem-ów. To pozwalało im na trzymanie tego przejścia pod ogniem. Przy próbie przekraczania Alei na wysokości Szpitalnej i Brackiej zginęło bardzo wiele osób. Ja wraz z ojcem, mamą, babcią i ciocią, po wyjściu w dniu 4 września spod ruin domu, szliśmy Mazowiecką, Placem Napoleona i wśród ruin domów by dojść do Alej Jerozolimskich na wysokości ulicy Kruczej. Była tu barykada chroniąca przed ostrzałem z BGK i od strony Woli. Był też bardzo ważny przekop przez Aleje dość szeroki i głęboki na ok. 1,5 m. Tym przekopem przekroczyliśmy Aleje. O tej barykadzie i przekopie mówił prezydent USA Donald Trump w czasie swojego przemówienia w Warszawie 6 lipca 2017 r.

                Wracam do relacji Leszka po nieudanym przekroczeniu Alej. Musiał wycofać się, zapewne znów ulicą Szpitalną na ulicę Górskiego, a stamtąd w bardzo dobrze mi znane miejsce, do kamienicy na rogu Kredytowej i Placu Dąbrowskiego. Dom ten oglądałem z okien mojego domu. Leszek nie podaje dat, ale przypuszczam, że Królewską 29 musiał opuścić pod koniec sierpnia 1944 r. Kredytowa była regularnie bombardowana od 1-go września 1944. Nasz dom został trafiony w dniu 4 września. Domy po drugiej stronie ulicy (nieparzyste numery), w tym wyżej wymieniona narożna kamienica, stały jeszcze 5 i 6 sierpnia. Tak jak Leszek, byłem w podziemnym lokalu nazwanym przez Niego ”elegancką restauracją”. O lokalu tym wiem zarówno z piwnicznych opowiadań naszego sąsiada pana Hirscha jak i od mojej mamy. Do „eleganckiej restauracji” dostaliśmy się  po wyjściu spod gruzów naszego domu. Pamiętam wnętrze lokalu opisane przez Leszka – meble i słabo widoczne malowidła ścienne. Lokal nazywał się „Chatka” i był odwiedzany w czasie okupacji przez Niemców i Polaków prowadzących jakieś ciemne interesy. Przed wybuchem Powstania, lokal miał ochronę niemieckiej policji kryminalnej. Wśród Polaków miał bardzo złą opinię. W części lokalu mieściły się pokoje dla pań lekkich obyczajów, które obsługiwały klientów. Była to restauracja ze sceną kabaretową i burdelem. Przespałem tam jedną noc z 4/5 września na wygodnej kanapie. Opisany przez Leszka obraz spowiedzi udzielanej przez księdza rannemu powstańcowi w loży „Chatki” jest wstrząsający.

                Dalsza wędrówka Leszka w kierunku Prószkowa przebiegała inaczej niż moja. Mnie Niemcy otoczyli gdzieś na Powiślu i pędzili Agrikolą do Marszałkowskiej i dalej w kierunku Woli. Po nocy spędzonej w kościele św. Wojciecha odłączyliśmy się od kolumny idącej w kierunku Prószkowa i skręciliśmy na Ożarów.

                Znam podkrakowski Żelków i Zabierzów. Dziś są to zamożne miejscowości. Starsi mieszkańcy wspominają czasami warszawskie rodziny goszczące w ich domach i całkowicie milczą na temat opłat pobieranych przez nich za tę gościnę. Wspomniane przez Leszka garnki, którymi handlowała Twoja mama mogły pochodzić z fabryki w Olkuszu lub z fabryki Schindlera w Krakowie. To ciekawy wątek w przypadku drugiego adresu związany z zagładą Żydów.

                I jeszcze wątek poruszony we wspomnieniu Hanny Szymanowskiej – sprawa żółwia. W moim domu na ulicy Krypskiej, żółw pojawił się w lecie 1943 roku i pochodził z jakiegoś rozliczenia mojej mamy z odbiorcą mydła wytwarzanego przez moich rodziców. Żółwie trafiły do Warszawy z Grecji podbitej przez Niemców i sprzedawane były przez pewien czas ze straganów na ulicach. Towarzyszyła temu reklama zupy żółwiowej.  Żółwia otrzymałem od mamy, karmiłem go zieleniną. Dotrwał do zimy 1943/1944 i usnął na zawsze.  Płakałem po jego stracie. Było to pierwsze moje własne zwierzątko. Tyle na temat tekstów zamieszczonych w Biuletynie.

                W dniu 12 lutego 2019 r. w Krakowie w dawnych pomieszczeniach więziennych Gestapo przy ulicy Pomorskiej odbyło się spotkanie, w czasie którego przedstawiono sprawę wpływu dramatycznych przeżyć wojennych na kolejne pokolenia ofiar.  Wystąpił specjalista z zakresu psychoterapii, prof. dr hab. Krzysztof Rutkowski (UJ Coll. Medicum).  Poruszono sprawę traumatycznych przeżyć więźniarek i więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych, ich późniejszych losów, załamań i chorób psychicznych. Syndrom obozowy (KZ-syndrom) jest dziedziczony przez dzieci i wnuków więźniów. Z Warszawy w czasie Powstania deportowano do obozu w Ravensbrück ok. 12 tysięcy kobiet i dziewcząt. Pewna liczba kobiet była w ciąży i urodziła w obozie dzieci. Uważam, ze Stowarzyszenie „Dzieci Powstania 1944”  powinno poświęcić uwagę problemowi kobiet i dzieci Powstania dotkniętych syndromem obozowym. Na warszawskich uczelniach na pewno są specjaliści z zakresu psychologii i psychiatrii znający problematykę KZ-syndrom. Może uda się zorganizować konferencję na ten temat z udziałem Muzeum Powstania Warszawskiego, ekspertów oraz uczestników Powstania i ich rodzin. Przesyłam do ewentualnego wykorzystania dane kontaktowe prof. dr hab. Krzysztofa Rutkowskiego: Tel: 12 633 12 03; e-mail: krzysztof.rutkowski@uj.edu.pl

                Załączam też tekst „Moja droga”(opublikowany w numerze 50, przypisek redakcji), który powstał w związku z przygotowywaną do druku książką poświęconą polskiej weterynarii od 1918-2018 r. W Twojej rodzinie żył bardzo ważny członek tego zawodu. Mam nadzieję, że w tej książce zostaną wymienione osoby i ich dokonania ważne dla zawodu i Polski. Mój tekst możesz też odczytać jako dalszy ciąg przeżyć dziecka Powstania, które w dorosłym już życiu czegoś dokonało dla Polski.

Andrzej Komorowski




Aby obejrzeć prezentację p. Tadeusza Władysława Świątka "Dziecko Powstania" kliknij tutaj.


Ważny cytat:

– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.


CIEKAWOSTKA HISTORYCZNA


Dziewiętnastowieczny dokument znaleziony w papierach przodków jednego z członków




A oto tekst powyższego dokumentu

Deklaracya

W dopełnieniu Najwyższej Woli Jego Cesarsko-Królewskiej Mości z obowiązku przysięgi, którą na wierność i poddaństwo Najjaśniejszemu Cesarzowi i Królowi Imci i Jego Cesarzewiczowskiej Aleksandrowi Następcy Tronu wykonałem z obowiązku i sumienia mojego,  ja niżej podpisany oświadczam niniejszem, iż przez całe życie moje do żadnych tajnych  towarzystw tak w Królestwie Polskiem, Państwie Rossyjskiem, jako też za granicą nie należałem i odtąd do żadnych podobnych towarzystw, gdziekolwiek i pod jakimkolwiek nazwiskiem istnieć mogących, należeć, z niemi na piśmie, ani ustnie ani też w ogólności, jakimkolwiek bądź sposobem sam przez się, ani przez inne osoby mieć nie będę, w razie zaś gdyby się okazało, iż dotąd do jakiegokolwiek bądź towarzystwa należałem, a teraz to zataiłem, poddaję się najsurowszej karze jako zbrodzień stanu.

Warszawa dnia 31 stycznia/12 lutego  1846 r
                                                                                               Hipolit Gorzechowski


Miła wiadomość






Prezes honorowy naszego Stowarzyszenia, profesor Andrzej Targowski został wyróżniony tytułem „Wybitny Polak w nauce—2019 na Wschodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Prof. Targowski mieszka w USA od 40 lat, gdzie dobrze się wtopił w życie akademickie Ameryki, a nawet i świata publikując wiele prac naukowych i książek (50) oraz przewodnicząc szeregu naukowym stowarzyszeniom. Więcej szczegółow kliknij tutaj.





Inicjatywa ustawodawcza o pomocy dla dzieci powstania warszawskiego, czyli nic się nie dzieje

Załączamy materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny.



Korespondencja p. Zbigniewa Głuchowskiego o pomocy dla dzieci Powstania


W okresie świątecznym z uwagą przeczytałem treść biuletynu, który dostarczyliście mi Państwo przed kilkoma dniami i chciałbym podzielić się z Państwem moimi refleksjami. Otóż Instytut Pamięci Narodowej uruchomił Centrum Informacji o Ofiarach II Wojny Światowej. Celem nowego Centrum jest kompleksowe udzielanie informacji, na podstawie zgromadzonego zasobu archiwalnego, o ofiarach represji niemieckich i sowieckich w okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu (1939–1956)". Taką informację znalazłem w internecie. Nie wiem, jak obecnie wygląda ocena IPN przeżyć osób takich jak ja.


3 października powstanie warszawskie zakończyło się sromotną klęską. W odwecie Niemcy zrównali z ziemią stolicę, a mieszkańców poddali akcji wysiedleńczej.Matki i dzieci trafiały do obozu przejściowego w Pruszkowie.



Okupację i powstanie przeżyłem w centrum Warszawy /Nowogrodzka róg Bracka/. 1 września 1944 r. powinienem zasiąść w ławce szkolnej i jako siedmiolatek rozpocząć edukację. Niestety, moja edukacja polegała na siedzeniu w ciemnej przepełnionej ludźmi piwnicy i nauce rozróżniania odgłosów rozrywających się pocisków, bomb, granatników a zabawa polegała na zbieraniu między znajdującymi się na podwórku grobami gorących odłamków. Huk, dym, łzy, głód,brak wody, jęki rannych to była normalna dziecięca codzienność...



Potem kapitulacja, wypędzenie z domu, obóz, brak nadziei na przeżycie, zapędzenie do odkrytych wagonów i podróż z przekonaniem, że wiozą nas do Oświęcimia. Na szczęście pod Krakowem w Kozłowie otworzyli wagon a 
miejscowi Polacy wzięli nas do swoich domów. Rozpoczęła się tułaczka popowstaniowa i powojenna. Nigdy nie dano mi szansy powrotu do Warszawy.



Od lat poruszam w internecie sprawę represji warszawiaków z okresu powstania warszawskiego i po powstaniu oraz ich tułaczki po wypędzeniu z Warszawy.      Związek Kombatancki Dzieci Wojny w Łodzi przyjął mnie w poczet swoich członków i Komisja Historyczna Związku przyznała mi status "represjonowanego", ale Urząd ds. Kombatantów i Osob Represjonowanych ze względu na ocenę i stanowisko IPN uznał, że "...represje te nie były represjami..." 
/cytat dosłowny-dokument jest w moim posiadaniu, jest także w aktach sprawy znajdującej się w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych/!  Kto był represjonowany w czasie II wojny, a kto nie - ocenia u nas IPN.



W Izraelu takiej oceny dokonuje "Foundation for the Benefit of Holocaust Victims in Israel". Z raportu, można się dowiedzieć, że w Izraelu ma żyć obecnie 193000 osób "Holocaust survivors" (ocalonych z Holocaustu).


Warto przytoczyć definicję osoby "Holocaust survivor" z opracowania fundacji z 2004 roku:



Jest to osoba, która żyła w jednym z krajów, który został podbity lub znalazł się pod bezpośrednim wpływem reżimu nazistowskiego [Nazi regime] w jakimkolwiek czasie pomiędzy 1933 i 1945 rokiem, wliczając w to osoby, które uciekły podczas nazistowskiego podboju [Nazi conquest]." 



,,DzieciTeheranu" chronione przez generała Władysława Andersa mają status''holocaust survivors,,!




Spójrzmy na własne podwórko, jaki jest stosunek naszych "polskich" władz do tych, co przeżyli wojnę.  Do dziś pamiętam,że władze PRL-u nie chciały uznać tragizmu przeżyć tych warszawiaków. I do końca życia nie zapomnę, że obecne władze odpowiedziały mi, że "represje te nie były represjami" /cytat dosłowny/, gdyż urzędnicy IPN-u taką wydali opinię o prześladowaniach warszawiaków! Wysłałem odwołanie, a oto odpowiedź: "Nawiązując do Pańskiego pisma, które wpłynęło do Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych w dniu 10 czerwca 2014 roku drogą elektroniczną uprzejmie informujemy, że problematyka Pańskich uprawnień kombatanckich była kilkakrotnie przedmiotem postępowania administracyjnego, a także korespondencji ze strony Urzędu.Szef Urzędu decyzją z dnia 20 kwietnia 2005 roku, utrzymał w mocy decyzję z dnia 24 stycznia 2005 roku, o odmowie przyznania uprawnień kombatanckich na podstawie przepisów ustawy z dnia 24 stycznia 1991 r."


Może moje rozważania przydadzą się Państwu w pracach Stowarzszenia ?Z  Nowym Rokiem życzę wszystkiego najlepszego i nowego spojrzenia władz na sprawę represji warszawiaków!

Zbigniew Głuchowski


O wysyłce Biuletynu do członków Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.

Większość biuletynów dociera do odbiorców pocztę mejlową. Niestety nie wszyscy członkowie dysponują skrzynkami e-mail. Do  nich chcielibyśmy przesyłać wersje biuletynów drukowane na papierze. Niestety na przeszkodzie stoją koszty barwnego druku dość obszernych naszych miesięczników. Radzimy sobie „jak możemy”, daleko nam jednakże do zlecania druku profesjonalnym punktom powielania i to w takiej ilości, która zabezpieczyłaby wszystkich członków „bez mejla”.

Dlatego w pierwszym rzędzie zobowiązaliśmy się do przesyłania wersji papierowej egzemplarzy, tzw. „autorskich”, do osób, których wspomnienia zamieszczone zostały w biuletynie. Kopie biuletynów o nr 41-45 zostały wysłane do autorów wspomnień. Powoli będziemy drukować i wysyłać wcześniejsze i aktualnie przygotowywane biuletyny.

Nie zapomnimy o nielicznych Dzieciach, które wyraziły listownie szczególnie gorącą prośbę o kopie biuletynów. Stopniowo będziemy im posyłać wybrane egzemplarze Biuletynu.

Informacja o akcji „Paczka dla Bohatera” w 2018 roku.

W grudniu 2018 roku nasze Stowarzyszenie wzięło udział w akcji "Paczka dla Bohatera". Inicjatywa tej akcji wyszła ze Szczecina, a głównym koordynatorem jest p. chorąży Tomasz Sawicki, prezes Stowarzyszenia „Paczka dla Bohatera”. Od 2017 r. jesteśmy z nim w kontakcie i właśnie jemu przekazujemy naszą listę chętnych na paczkę. 

Pan Tomasz współdziała z rzeszą wolontariuszy na obszarze całej Polski. To wolontariusze dostarczają paczki wg listy adresowej. Dzięki Stowarzyszeniu Paczka dla Bohatera kilka osób z naszego grona otrzymała artykuły żywnościowe i higieniczne. Wielkie serce i zaangażowanie p. Tomasza sprawia, że akcja przebiega bez kłopotów. Za bardzo nieliczne potknięcia, wynikłe nie z jego winy, dostaje on nieraz „nie za swoje”…

Nasze Stowarzyszenie corocznie na początku akcji ustala listę osób chętnych na paczkę. Ponieważ apel internetowy nie odniósł skutku pozostał kontakt telefoniczny. Na wykonane kilkadziesiąt telefonów (max 30) zgody uzyskaliśmy od kilku osób. Większość członków odmawia, z zażenowaniem stwierdza, że „daje sobie jakoś radę” korzystając z niewielkiej emerytury. Słyszeliśmy przez telefon obliczenia, jak to jest możliwe, i jak pomaga ogródek i zwierzątka…

Z tym większą satysfakcją odnaleźliśmy  tych członków, którzy czekają na pomoc. Lista 5 chętnych z r. 2017 powiększyła się w 2018 o jedną osobę. Za skuteczność dostarczenia paczki ręczył w mailu do nas p. Tomasz. Stowarzyszenie Dzieci Powstania 1944 zwraca się do wszystkich o pomoc w ustaleniu adresów tych Dzieci, które chciałyby otrzymać paczkę w przyszłym roku.

Wojciech Łukasik


Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie

Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danuta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Halina Gniadek Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42, 43
Zbigniew Głuchowski nr 44
Hanna Światłowska-Hornziel nr 44
Hanna Szymanowska nr 45
Leszek Łukasik nr 45
Andrzej Gawryś nr 45
Janina Sienkiewicz Kozłowska nr 46
Barbara Anna Retke nr 46
Danuta Nelken nr 47 
Jerzy Nossarzewski nr 47
Jolanta Grottel nr 48
Andrzej Władysław Domańczak nr 48
Sławomir Kuczyński nr 49
Zdzisław Święcki nr 49
Elżbieta Chalimoniuk nr 50
Andrzej Komorowski nr 50
Janusz Feiner nr 51
Andrzej Komorowski nr 51

Pożyteczne Linki:



Linki do prac ś. p. Jana Sidorowicza: kliknij tutajtutaj i książka tutaj.

Rachunek Bankowy Stowarzyszenia na 30.04.2019 

Bank BGZ Paribas:  6215,61 PLN
70 dolarów kanadyjskich
100 dolarów kanadyjskich czek
200 dolarów amerykańskich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz