6 maj 2019

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 50, maj 2019




O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944

KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950

MISJA STOWARZYSZENIA

Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.

Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia

Zarząd:

Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler

Komisja Rewizyjna:

Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz

CZŁONKOWIE HONOROWI:

Profesor Andrzej Targowski - honorowy prezes Stowarzyszenia
P. Joanna Woszczyńska - członek honorowy
P. Jerzy Mirecki - członek honorowy

* * *

Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:

Współpracujemy z teatrem tańca LUZ.



LUZ jest jednym z najbardziej utytułowanych i renomowanych zespołów tanecznych w Polsce i na świecie. Tancerze LUZ, to wielokrotni mistrzowie świata i Europy  oraz zdobywcy kilkuset tytułów mistrzów i wicemistrzów Polski. Jako ambasadorzy polskiej kultury od lat reprezentują nasz kraj i Siedlce nie tylko na prestiżowych festiwalach i zawodach tanecznych, ale również podczas ważnych uroczystości związanych z kulturą i Polską.  Podbili serca publiczności na 3 kontynentach, występując w takich krajach jak: Rosja, Kanada, USA (Nowy Jork, Broadway), Słowenia, Niemcy (m.in. w Monachium na Festiwalu Kultury Polsko-Niemieckiej), Austria, Słowacja, Włochy, Ukraina (Równe, Dni Kultury Polskiej), Czechy, Norwegia, Francja (Paryż, Instytut Polski), Węgry, Gibraltar, czterokrotnie w Japonii (m.in. Dni Kultury w Hamammatsu).


tel: 0048 602598493
www.luz.siedlce.pl


Współpracujemy z Muzeum Dulag 121.

Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, oraz wspomnienia pp. Zdzisława Święckiego i Sławomira Kuczyńskiego.

Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.

Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.



Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 46



         Dzieci Powstania 1944 r. do młodzieży szkolnej w III RP (1)

Strajk nauczycieli jaki miał miejsce w kwietniu 2019 r. zasmucił nas wszystkich. Ponieważ edukacja jest najważniejszym czynnikiem w rozwijaniu mądrego i harmonijnego społeczeństwa. Zwłaszcza, że edukacja w Polsce w ostatnich 350 latach była na niskim poziomie, z wyjątkiem II RP (1918-1939). Kiedy Polski nie było na mapie, zaborcy dbali o to by Polacy nie wiedzieli i umieli za dużo. W czasie Niemieckiej Okupacji (1939-1944) Niemcy systematycznie mordowali nauczycieli i profesorów, a w szkołach chcieli nas uczyć liczenia tylko do….100, bo tyle niewolnicy powinni wiedzieć. W PRL, w szkołach uczono sfałszowanej historii i tendencyjnej literatury. Jedynie nie fałszowano matematyki, chemii czy fizyki. Ale generalnie humanistyka była wiedzą negatywną. Jeżeli potrafiliśmy znać edukacyjną prawdę, to dzięki nauce w domu przez rodziców i dziadków, którzy byli wyszkoleni i wykształceni w II RP.

A może władzy zależy by naród był głupi i „wszystko kupi”? Okazuje się, że edukacja w III RP po 3 latach reformowania (2016-2019) musi być ponownie zreformowana? Co za nieprzyjemna niespodzianka. Ponadto dowiadujemy się, że nauczyciele, którzy rozwijają najważniejszy strategiczny zasób państwa jakim jest młodzież szkolna żyją na skraju ubóstwa. Zwłaszcza najmłodsi nauczyciele, którzy są na dorobku i mają największe potrzeby finansowe zarabiają poniżej 2000 zł. na miesiąc.  Nauczyciel niezadowolony nie może uczyć młodzież jak ma być zadowolona. Młodzież niezadowolona nie ma ochoty do nauki. Czego rezultatem będzie jej głupota.

Okrągły stół?  Rząd wzywa do zorganizowania tzw. okrągłego stołu i uzgodnienia z opozycją i zainteresowanymi stronami założeń strategii ponownego zreformowania edukacji. Wydaje się, że najpierw trzeba zamówić u uznanych krajowych i zagranicznych ekspertów raporty o stanie polskiego szkolnictwa, w tym porównanie polskiego szkolnictwa z najlepszymi w szkolnictwie krajami jak Singapur, Taiwan, Canada czy Irlandia, żeby wymienić tylko parę przykładów. Potem należy ogłosić te raporty i ewentualnie przystąpić do debaty przy „okrągłym stole” jak usprawnić polskie szkolnictwo?

Strategia polskiego szkolnictwa w XXI w. powinna wziąć pod uwagę m.in.; ogromną rolę informatyki w szkoleniu, ale nie sprowadzoną do wszechmocnego narzędzia, tylko nawet ograniczoną i etyczną, nieuzależniającą młodzież, która rozwija się w wirtualności a traci kwalifikacje funkcjonowania w rzeczywistości. Generalnie szkolenie nie powinno być w tzw. silosach izolowanej wiedzy, którą uczy się na pamięć uczeń, tylko umie posługiwać się krytycznym wnioskowaniem i np. traktowaniem historii w kontekście czynnego organizmu cywilizacji, zwłaszcza zrównoważonej i zachodniej, gdzie warunkiem naszego trwania jest regulacja urodzin a nie polityka zwiększania populacji przy kurczących się strategicznych zasobach. Trzeba szkolić młodzież w tolerancji i poszanowaniu praw ludzkich, praw obywatelskich, praw natury, w tym zwierzęcych oraz prawa międzynarodowego i wszelkiego uniwersalnego. Oczywiście są to myśli „na jedną stronę.” Może by je skończyć napiszę jeszcze jedną a może dwie strony więcej. Może zachęcą one do pogłębionej i merytorycznej debaty.
                                                                                                                                                                                                                                             
                                                                        Andrzej Targowski

DANE O POWSTANIU






 Elżbieta Chalimoniuk  (z domu Młodawska)



Wojenne dzieciństwo


Pamięcią sięgam do wybuchu wojny 1939r. Urodziłam się 05.10.1934. – miałam 5 lat. Mieszkałam z rodzicami Franciszek i Franciszka z d. Augustyniak w kamienicy przy Pl. Mirowskim, która była połączona bramą z ul. Krochmalną 16.

W tym domu mieszkał również mamy brat z rodziną.  Pierwsze wspomnienie to widok żołnierzy na klatce schodowej w maskach przeciwgazowych – strasznie się bałam wychodzić z domu. Naloty bombowe, zbieganie do piwnic stanowiących schronienie. W okresie okupacji przez nasze podwórko postawiony został mur odgradzający tzw. małe getto od części aryjskiej. Bliskość Hal Mirowskich umożliwiała dostarczanie Żydom żywności, jak również ucieczki z tego piekła. Powyższa okoliczność powodowała częste kontrole tego terenu, rewizje w mieszkaniach, wywożenie tzw. budami do obowiązkowej mykwy.

Podwórko było typowe w tym okresie – pompa wodna, kapliczka do wieczornych modłów i masa dzieci – bawiących się w wojnę. W tym okresie chodziłam do przedszkola przy ulicy Żelaznej. Pierwszą klasę rozpoczęłam w szkole na Chłodnej prowadzonej przez siostry zakonne.

W tym okresie postawiono most drewniany łączący 2-strony Żelaznej przy Chłodnej. Chodząc do szkoły często spotykało się dzieci w okolicy kościoła K. Boromeusza które chętnie dostawały tzw. drugie śniadanie i nawet zabawki. Szkoła potem została przeniesiona ulicę Ogrodową na tyłach sądów, które były patrolowane przez okupanta. Po połączeniu tzw. małego getta – na Nalewki odwiedziny panów porządku nasiliły się, w murze została wybita dziura i często ukrywający się w getcie mieszkańcy uciekali, a Niemcy polowali na nich jak na kaczki.

Jako dziecko widziałam bicie, znęcanie się a niekiedy strzały do uciekinierów. Często na podwórko przyjeżdżał tzw. Teatr. Śpiewy i skecze jak i pokazy cyrkowe ściągały ludzi, ale porządku pilnował często policjant, przy którym niektóre treści występów były zakazane.

Pożary w getcie widać było z naszej kamienicy Płacz kobiet które traciły swoich bliskich w czasie łapanek  lub masowych rozstrzeliwań był częstym widokiem w naszym domu.

Klasę trzecią ukończyłam w 1944. Były wakacje, nie wiele rozumiałam, ale ogólny strach i terror osiągały apogeum. Wybuch Powstania zastał nas w domu. Radość była ogromna, kiedy ulicą przejechał samochód z biało-czerwoną flagą.

Mama piekła chleb dla powstańców, odwiedził nas syn mamy przyjaciółki, który z oddziałem przedostawał się na Starówkę (tam zginął). Wszyscy czekali na odzew z za Wisły. Strzelanina się nasiliła – pierwsi zabici, chowani byli na podwórku, kobiety dawały ceraty, prześcieradła itp.
W szpitalu Świetego Ducha na Elektoralnej była masa rannych czekających na pomoc. Przechodziłam z mamą na ulicę Orlą, powrót był niemozliwy – był straszny ostrzał, wróciłyśmy dopiero nocą
.
Dochodziły okropne wieści z Woli o makabrycznych mordach ludności cywilnej. 5 sierpnia w szpitalu jako pracownik zginął mamy brat, mieszkający z nami. 6.sierpnia w święto Pańskiego Przemienienia – ludzie modlą się o zwycięstwo i ocalenie a docierają wiadomości okropne o zwyrodnialcach. Mama ze strychu wypatrzyła hordy rozjuszonych tzw. „Mongołów” w okolicy kościoła na Chłodnej i szybko zgarnęła mnie i ojca i dziurą w murze poprzez piwnice ku Krochmalnej zdążyliśmy uciec przed tą rozwścieczoną bandą. Przedostaliśmy się na Pańską  myśląc że uda się nam wrócić do domu, niestety okropne bombardowanie uniemożliwiło powrót. Ten budynek gdzie znaleźliśmy schronienie został zburzony. Po ustaniu bombardowania ludziom udało się nas wyprowadzić z zasypanych piwnic.

Schronienie znaleźliśmy na Pańskiej ale bliżej Bagna. W tych ogromnych piwnicach znalazła miejsce wielka gromada ludności. Warunki – brak żywności, wody, spanie na oddanych przez mieszkańców kocach, resztkach odzieży i pościeli. Pamiętam jak mężczyźni przyciągnęli zabitego konia, z pobliskich magazynów zdobywali różne prowianty, gotowane w kotle na podwórku.

Brak higieny – objawił się wielkim zawszeniem. Widoki zabitych i rannych zaczęły przybierać ogromne rozmiary, ludzie zaczęli narzekać na tych co wywołali Powstanie, nie widząc nadchodzącej pomocy innych państw, oskarżać ich o te ogromne tragedie. Po nasileniu się bombardowań i ostrzale tej dzielnicy uciekliśmy na ul. Górskiego, gdzie zastaliśmy trochę spokoju, ale i tu dotknęło nas zbombardowanie i tego domu. Przedostaliśmy się na drugą stronę Al. Jerozolimskich i Marszałkowskiej. Był tam tunel między barykadami i ciemną nocą rozświetloną gwiazdami i świszczącymi strzałami dotarliśmy na ul. ks. Skorupki. Tu mieszkańcy udostępnili nam lokal mieszkalny gdzie było pierwsze spanie od początku powstania na łóżku. Tu widziałam ślub w Piwnicy i niekończące się modły o ukończenie tej tragedii.

Następne naloty spowodowały że miejsce, gdzie zastaliśmy trochę spokoju zostało zbombardowane. Następną piwnicą gdzie mogliśmy zostać była na ulicy Poznańskiej 14 lub 16 i tu dotrwaliśmy do kapitulacji. 4 lub 5 października po wyjściu z Warszawy w nieznane, okazało się że zaprowadzono nas do Pruszkowa. Po segregacji wstępnej skierowano nas do hali ogromnej – stłoczono tysiące uchodźców z Warszawy. Warunki okropne, jako dziecko dostałam matę słomianą do spania. Starsi spali na betonie lub łachach jakie mieli wywiezione ze sobą. Wydawano posiłki bardzo skromne ale trzeba było mieć swoje miski lub kubki. Sanitarne warunki tragiczne, kanał ściekowy przez środek hali.

Po następnej segregacji wyprowadzono nas do odkrytych wagonów kolejowych pod strażą wojska i rozpoczęła się podróż w nieznane. Do odkrytych wagonów ludność okoliczna wrzucała, jabłka, pomidory itp., jako sanitarniat była wyrwana deska w podłodze – podróż ogromnie długa. Pociąg dojechał do stacji Koniecpol i tu z części wagonów wypuszczono rodziny z dziećmi i ludzi im nie przydatnych do pracy w fabrykach niemieckich. Zakwaterowano mnie z mamą w gospodarstwie rolnym, ojca osobno.

Tu już mieliśmy wyżywienie, zakwaterowanie, możliwe warunki sanitarne za pracę na terenie gospodarstwa. Po krótkim czasie pobytu ojciec jako pracownik kolei dogadał się kolejarzami i zorganizował ucieczkę z tego miejsca i przejazd w Kieleckie do Końskich gdzie miał rodzinę.
We wsi Wąsacz byliśmy do kwietnia 1945 r. Na tych terenach była duża partyzantka tak że przy kolei byli tzw. mongołowie a na drugiej części partyzanci. Na tymyn terenie odbywały się częste walki z Niemcami. Furmankami wywożono rannych i zabitych. W kwietniu pieszo przedostaliśmy się do mamy rodziny w ok. Nowego Miasta nad Pilicą. Po zakończeniu wojny zostałam na wsi.

Rodzice dotarli do Warszawy żeby stwierdzić że w tym gruzowisku również z naszego mieszkania pozostały tylko zgliszcza. Był brak wody, światła i sterta gruzu. Ogromna rozpacz – co robić dalej! Ojciec przez most pontonowy dotarł do warsztatów na kolei i tu się zatrzymał.
Mama szukała jakiegoś miejsca na zatrzymanie się. Na gruzach dawnego domu spotykali się ludzie którzy przeżyli ten kataklizm.

W pobliżu, na ul. Waliców były ocalałe kamienice. Powracający Warszawiacy zaczęli zajmować opuszczone lokale dzieląc się lokalem. W tak zwanym apartamencie zamieszkiwali ludzie w pojedyńczych pomieszczeniach. Zamieszkałam w pokoju tzw. Przejściowym bo był środkowy i rodzina 3 osobowa przechodziła do wyjścia przez zajmowany przez nas pokój. Dom nie miał dachu, jak padał deszcz to u nas na trzecim piętrze podstawiano puszki. Na czwartym piętrze zaczęli osiedlać się ludzie i rozpoczęli postawienie choć prowizorycznego dachu. Front kamienicy Waliców 14 był zburzony, po ogromnej górze gruzu przechodziło się na podwórko, ubikacja była na podwórku.

Okazała kamienica była zaminowana, ale mieszkańcy ją własną pracą doprowadzali do użytku, wprawiali okna, nam zreperowali dach i usunęli gruz. Wodę nosiło się z terenu dzisiejszej Mennicy. To w takich warunkach rozpoczynało się życie.

Chodziłam do czwartej klasy przy ul Miedzianej. Mieliśmy lampy naftowe lub karbidówki. W pojedynczych lokalach zaczęto stawiać kuchnie do gotowania lub „kozy” do ogrzewania. Ludzie osiedlający się bardzo sobie pomagali pozwalali ugotować na wbudowanych u siebie kuchenkach. Dzieci wspólnie odrabiały lekcje.

Mama rozpoczęła pracę w szpitalu na Płockiej (tu był zabity brat mamy w powstaniu). Ojciec w tym mieszkaniu 10 października 1945 zmarł. Ja z mamą mieszkałam do 1956 r. (zmarła).  Mimo tak ciężkich warunków mieszkańcy byli jak rodzina, bardzo sobie pomagali, wspólnie doprowadzali życie do lepszej jakości. Wielka była radość ze światła elektrycznego, wody, uprzątnięcia podwórka, naprawy dachu, remontowania mieszkań. Odradzało się nowe życie. Dzieci spędzały dużą część czasu na podwórku.

Mieszkając w tej kamienicy ukończyłam dziewięć klas w szkole przy ul Żelaznej z tak zwana małą maturą. Skończyłam  Technikum Finansowe na ul. Nowogrodzkiej. Rozpoczęłam pracę w Regionalnym Biurze Sprzedaży przy ul. Grzybowskiej, również studia w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. Śmierć mamy pokrzyżowała wiele planów.

Założyłam rodzinę z którą mieszkałam w tej kamienicy do 1964 r. Dziś mając 83 lata patrzę na okres powojenny z wielkim wzruszeniem, na ten wielki wysiłek powojennego pokolenia do odbudowy naturalnego życia, do wspólnego działania dla dobra ludzi. Życie w kamienicy Waliców 14 wspominam z wielką sympatią dla jej mieszkańców. Podpisałam deklarację o jej zachowaniu jako zabytku.

KONIEC

                                      

Andrzej Komorowski


Moja droga 


„Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia,
a mało jest takich, którzy ją znajdują" (BT Mt 7, 13-14)

Urodziłem się w Warszawie, w szpitalu na Solcu w dniu 19 czerwca 1939 roku jako syn Felicji z domu Jerko i Wiktora Komorowskich. Rodowód rodziców – ojciec Wielkopolanin, ziemianin, socjalista, matka Podlasianka, szlachcianka zagrodowa, niepodległościowiec. Na chrzcie św. w kościele Na Kamionku nadano mi imiona Andrzej Kazimierz. To pierwsze od św. Andrzeja Boboli, patrona Polski, drugie od mojego dziadka ze strony ojca. Mieszkanie rodziców, prezent otrzymany od Apolonii Marii i Kazimierza Komorowskich znajdowało się w Warszawie na Grochowie przy alei Waszyngtona 118. Czerwiec, lipiec i sierpień 1939 roku minęły w mojej rodzinie w Warszawie i w Polsce w narastającym napięciu i oczekiwaniu na wybuch wojny. Dom rodziców trafiony we wrześniu niemiecką bombą lotniczą został w połowie zburzony. Do dziś stoi szczęśliwie zachowana połowa tego domu.  

Po utracie mieszkania, rodzice wynajęli inne przy ulicy Krypskiej 23 na Grochowie. Wszystkie biedy i dramaty niemieckiej okupacji były naszym udziałem. Moi rodzice i babcia Felicja Jerko znajdywali w sobie dość siły by przetrzymać biedę, chłód, choroby i aresztowania.  Warszawska przedsiębiorczość sprawiła, że nielegalna wg praw niemieckich wytwórczość i handel ratowały Polaków. Moi rodzice mieli w tym także swój udział.  Trzyletni chłopiec jeździł tramwajami ze swoją mamą by dostarczać bułki wypieczone w tajnej piekarni do mieszkańców  Mokotowa. Później, gdy z nielegalnie dostarczanego przez rolników z okolic Tarczyna łoju produkowano mydło, miałem swój udział w ciężkiej pracy przy maszynce do mielenia łoju. Mój ojciec, żołnierz AK, pracownik fabryki „Dzwonkowa” wytwarzającej radiotelefony i łącznice radiowe, dostarczał do Częstochowy części zamienne do partyzanckich łącznic, a ja towarzyszyłem mu w tych wyjazdach, bo tak było bezpieczniej dla sprawy.

   Od 31 lipca 1944 roku zamieszkaliśmy w Śródmieściu na ulicy Kredytowej 14. Mieszkanie było własnością Apolonii Komorowskiej, ciotki mojego ojca. Następnego dnia wybuchło powstanie. Od tego momentu zamieszkaliśmy w piwnicy domu i tam żyliśmy w bardzo trudnych i niebezpiecznych warunkach aż do 4-go września. Wychodziłem z niej tylko wówczas gdy nie trwał ostrzał i naloty. Ulica Kredytowa była na linii ognia z PASTY znajdującej się w rękach Niemców. Ogród Saski opanowany przez Niemców leżał w odległości ok. 300 m od naszego domu. O śmierci kogoś z naszych sąsiadów dowiadywałem się często. Świętem było dla nas zdobycie przez batalion AK „Kiliński” budynku PASTY. Wiele osób wyszło wówczas z piwnic i zgromadziło się na pobliskim Placu Dąbrowskiego, panował entuzjazm. Ale do piwnicy należało wrócić. Miałem to szczęście, ze w naszej piwnicy siedział pan Hirsch, dziennikarz i literat. Nasza znajomość rozpoczęła się od pierwszego dnia Powstania. Pan Hirsch zajmował mnie rozmową, ale co to za rozmowa 5-cio letniego dziecka ze starszym, mądrym panem. Rozpoczęły się Jego opowiadania o Warszawie, jej zabytkach, historii, a gdy te tematy się wyczerpały, słuchałem opowiadań o warszawskich kawiarniach literackich, o poetach - Słonimskim Hemarze, Wierzyńskim, Erdmanie, Tuwimie, Leśmianie.  Gdy i te opowiadania się skończyły, pan Hirsch streszczał mi książki. Dobrze zapamiętałem „Krzyżaków” Sienkiewicza. 

Bomba trafiła w nasz dom 4-ego września. Zawalił się grzebiąc większość osób siedzących w piwnicy. Nad nami była drewniana klatka schodowa. Przeżyliśmy wychodząc spod plątaniny belek i desek. Chodziliśmy po domach Śródmieścia szukając schronienie. Bez skutku. 14 września otoczeni przez Niemców na Powiślu, zostaliśmy wygnani z Warszawy w kierunku Pruszkowa. Po drodze, zostawiając za sobą płonące miasto, rozstając się z ojcem aresztowanym przez Niemców, odłączając się od kolumny, dotarliśmy do domu dalekich krewnych w Ożarowie. Spaliśmy na podłodze przykryci ubraniami, w których wyszliśmy z Warszawy. Głód, zimno i brak nadziei. Ale moja mama będąca wówczas w ciąży i babcia - nie poddały się. Znalazły sposób by dotrzeć do Radomia, gdzie otrzymaliśmy wsparcie od rodziny ojca. 

Babcia, szlachcianka, pracowała jako służąca u radomskiego szewca, ja, produkowałem i sprzedawałem papierosy z ukradzionego tytoniu z nieczynnej fabryki. W kwietniu 1945 roku urodziła się moja siostra Barbara. Powrócił też mój ojciec, który przebywał jako więzień w obozie na terenie Warszawy. Wszyscy byliśmy jako tako zdrowi, ale psychicznie poobijani przez 6-letnią wojnę. Powrotu do Warszawy nie mieliśmy. Dwa domy przy Alei Waszyngtona i ulicy Kredytowej leżały w gruzach. Wyjechaliśmy, jak wielu warszawiaków, na Dolny Śląsk do miasteczka, które miało jeszcze niemiecką nazwę – Münstenberg, zamienioną później na Ziębice leżało w odległości 60 km od Wrocławia. Tu rozpoczęło się dla nas całkowicie nowe życie. Duży dom w pięknym ogrodzie pełnym drzew i krzewów owocowych z czasem także zwierząt. Tu uczyłem się przyrody. Jadłem pierwszy raz w życiu jabłka, gruszki, maliny. Poznawałem zwyczaje zwierząt, wraz z moimi kolegami paśliśmy kozy i karmiliśmy króliki. Tu poszedłem do szkoły podstawowej, do pierwszej komunii św., do kina i teatru, na mecze piłkarskie, uczyłem się gry na pianinie, dostałem pierwsza w życiu książkę – „Krzyżaków” wydaną przez Czytelnik. Tu uczyłem się prawa harcerskiego i zasad życia we wspólnocie. Egzaminu jednak nie zdałem gdyż ZHP Jacek Kuroń zamienił w tzw. czerwone harcerstwo. To było bardzo ważne, pierwsze doświadczenie polityczne, które na długo zapamiętałem. Tu było też dla mnie radio – Polskie Radio i Radio Wolna Europa. Ojciec potrafił kupionego okazyjnie Philipsa tak dostroić, ze obie stacje można było dobrze słyszeć. Z Radia Wolna Europa zapamiętałem Wierzyńskiego, Erdmana, a zwłaszcza Hemara, o których w piwnicy na Kredytowej opowiadał mi pan Hirsch. Radio, to moja miłość od pierwszego kontaktu. Po latach często byłem zapraszany do różnych stacji radiowych i zawsze było dużym przeżyciem prowadzenie rozmów na antenie.

Po pięciu latach pobytu w Ziębicach przenieśliśmy się do Wrocławia, jeszcze leżącego w gruzach. Dom i ogród na Oporowie był mniejszy, ale też piękny. Wraz z moimi kolegami z szóstej i siódmej klasy utworzyliśmy grupę ministrantów i futbolistów, którzy w przyspieszonym tempie pobierali prywatne lekcje historii u naszych nauczycielek. Te domowe lekcje różniły się zasadniczo od lekcji szkolnych. Świadomość życia w dwóch światach docierała już do nas wyraźnie. Kiedyś po zebraniu ministrantów postanowiliśmy założyć organizację. Ktoś wymyślił nazwę „Związek Wolnej Młodzieży Polskiej”. Zebrania prowadziliśmy zawsze po lekcjach, starając się o zachowanie dyskrecji. Postanowiliśmy przystąpić do czynnej akcji politycznej i przygotowaliśmy kilka plakatów z hasłami antysowieckimi. Umieściliśmy je w ruchliwych punktach naszej dzielnicy. Akcja nie zrobiła większego wrażenia, ale plakaty wisiały kilka godzin. Tylko nasi ojcowie odbyli z nami osobiste rozmowy, po których plakatów więcej już nie robiliśmy. Związek nadal działał, a czas zebrań przeznaczaliśmy głownie na lekturę przedwojennych książek i czasopism znajdujących się w domach rodzin pochodzących ze Lwowa, Stanisławowa, Nieświeża i Wilna. Ta osobliwa mieszanka Polaków mieszkających wówczas we Wrocławiu pozostała z wielką sympatią w mojej pamięci. Wrocław, to był też czas pierwszego kontaktu z ogrodem zoologicznym i operą. Zwłaszcza wrażenia wyniesione z opery wrocławskiej ciągle noszę w pamięci.

 Pobyt we Wrocławiu był dla moich rodziców coraz trudniejszy. Za ojcem ciągnęła się AK-owska przeszłość, mama ciągle chorowała. Przenieśliśmy się do Tarnowa, gdzie rozpocząłem naukę w Technikum Chemicznym. Szkoła powstała wraz z Zakładami Nawozów Sztucznych dzięki staraniom Ignacego Mościckiego, prezydenta II RP. Dla władz PRL nazwa dzielnicy, w której znajdowała się fabryka i szkoła – Mościce – była nie do przyjęcia. Zmieniono wiec adres na Tarnów-Świerczków. W technikum miałem świetnych nauczycieli przedmiotów podstawowych – chemii ogólnej, chemii analitycznej, fizyki. Były na wysokim, wręcz akademickim poziomie. Język polski i biologia poziomem nie dorównywały. Historia, to zmarnowany czas na kłamstwa, w które prawie nikt nie wierzył. 

Ciekawi byli tu uczniowie.  Większość z nich pochodziła z okolicznych wsi i miasteczek. Ich dziadkowie i rodzice byli rolnikami ukształtowanymi pod wpływem idei niepodległościowych Wincentego Witosa. Poznałem ich domy i gospodarstwa w czasie wycieczek  rowerowych po okolicach Tarnowa. Zawsze życzliwie mnie przyjmowano, a rozmowy z dziadkami i rodzicami moich kolegów zapamiętałem jako piękną historię polskiej wsi. Wierzchosławice, Bogumiłowice, Biadoliny, Sterkowiec, to ważne miejsca na historycznej mapie polskiego ruchu ludowego. W czasie nauki w technikum odbywaliśmy praktyki w Zakładach Azotowych. To było bardzo ciekawe doświadczenie, nowoczesne agregaty do syntezy chemicznej, bardzo doświadczeni ale i młodzi pracownicy, świetna kadra inżynierska, doskonałe laboratoria analityczne, Instytut Nawozów Sztucznych  zatrudniający pracowników naukowych, w tym profesorów. Cel tych wszystkich prac, których byłem świadkiem, to produkcja wielu rodzajów nawozów sztucznych. Odbiorcy tych nawozów, rolnicy mieli swoje pola blisko zakładów i potrafili ocenić jak bardzo wzrastają plony uprawianych tu zbóż i innych roślin. Swoich synów często wysyłali do nauki w Technikum Chemicznym, a później do pracy w tych zakładach.
            
Matura zakończyła moją naukę w Technikum Chemicznym. Gdy szykowałem się do egzaminów wstępnych na studia na AGH w Krakowie, ostry atak choroby spowodował zmianę planów. Skoro nie poszedłem na studia, rozpocząłem pracę w Zakładach Mechanicznych w Tarnowie. Moja wiedza chemiczna pozwoliła na zatrudnienie mnie na oddziale obróbki powierzchniowej. W zakładach produkowano broń lotniczą. Praca trwała tu dwa lata i dała mi duże doświadczenie w zakresie analityki chemicznej oraz w kontaktach z ciekawymi, pracującymi tu robotnikami. Postanowiłem pójść na studia wyższe. Czemu jednak weterynaria? Nikt w mojej rodzinie nie skończył takich studiów. Ale był ktoś, kto doradził ten wybór. Znajomy mojej mamy z okresu jej młodości – Jurek Chatisof – wnuk i syn „białych Rosjan” związanych z torem wyścigów konnych na Służewcu w Warszawie, zapytany co by radził w sprawie moich studiów, powiedział: „wyślij go na weterynarię, na Grochów”. 
            
Po trudnym egzaminie wstępnym, zgłosiłem się pierwszego października 1958 roku na ulicę Grochowską 272. Na drugim piętrze głównego budynku wydziału weterynaryjnego usiadłem na wskazanym mi miejscu obok starszego ode mnie kolegi. „Nazywam się Franciszek Kobryńczuk, jestem z Podlasia”, usłyszałem. Przywitaliśmy się. Ja przedstawiłem mu się i powiedziałem.” znam Podlasie”.  Tak rozpoczęły się moje studia i piękna przyjaźń z Franciszkiem, niedawno zwolnionym z ciężkiego więzienia poetą i późniejszym profesorem anatomii na Wydziale Weterynarii. 

Po 14-tu latach, wróciłem do Warszawy i Grochowa. Znałem tu wszystkie ulice i alejki. Zamieszkałem w domu akademickim przy ulicy Grenadierów, uczyłem się w czytelni na ulicy Krypskiej, codziennie chodziłem obok ocalałej połowy naszego domu przy alei Waszyngtona. W ciągu prawie 6-ciu lat studiów poznałem podstawy weterynarii, moich mistrzów profesorów: Zofię Ossuchowską, Kazimierza Krysiaka, Abdona Stryszaka, Juliusza Brilla, Józefa Kulczyckiego, Romana Hoppa, także przyszłych świetnych lekarzy weterynarii. Poznałem też cały repertuar warszawskich teatrów (Powszechnego, Narodowego, Współczesnego, Polskiego), kin, klubów jazzowych. Dzięki Jerzemu Waldorffowi i jego pomysłowej akcji „Opera Viva” zorganizowanej dla studentów, poznałem cały repertuar warszawskiej opery oraz wybrane spektakle operowe z Wrocławia i Bytomia. Odbyłem wszystkie obowiązkowe i kilka nieobowiązkowych praktyk wakacyjnych. Nie miałem wątpliwości, gdy wiosną 1964 roku kończyłem studia, że będzie to mój zawód na całe życie. Ale wiedziałem też, że ta praca nie wypełni mi całego czasu. Mogłem już wymienić zagadnienia, które będą mnie bardzo interesowały – historia, malarstwo, teatr, literatura, muzyka. W mniejszym stopniu sport.

Staż, czyli roczny wstęp do zawodu odbyłem w Rzeszowie. Stałą pracę rozpocząłem w Zakładzie Higieny Weterynaryjnej w Rzeszowie. To był czas uczenia się wszystkiego co dotyczyło chorób zakaźnych i inwazyjnych zwierząt (anatomii patologicznej, histopatologii, diagnostyki bakteriologicznej i parazytologicznej, serologii). Materiał biologiczny do tych badań pochodził z hodowli zwierząt w bardzo licznych państwowych gospodarstwach rolnych leżących w województwie rzeszowskim. Przy okazji poznawałem geografię i historię ziem: Bieszczad, ziemi przemyskiej, łańcuckiej, krośnieńskiej i ludzi tam mieszkających. Po pięciu latach, Rzeszów zamieniłem na Kraków. Nadal pracowałem w Zakładzie Higieny Weterynaryjnej, wykonywałem podobne badania, choć materiał do nich był uboższy niż ten z rzeszowszczyzny. To był czas rozrastania się wszystkich Zakładów Higieny Weterynaryjnej w Polsce. Obserwowałem jak przybywało pracowników i ubywało pracy. Wszystkie absurdy socjalistycznej gospodarki w Polsce prowadziły do kryzysu gospodarczego i politycznego. W latach 1976-1980 spadała produkcja wszystkich artykułów spożywczych, a przetwórnie podupadały. Spadał też kurs złotego, z czasem zaczęliśmy otrzymywać milionowe pensje. Było oczywiste, że niebawem dojdzie do wybuchu kryzysu. Nie stałem bezczynnie czekając na rozwój wydarzeń. Już od kilku lat korzystając ze znanych mi adresów osób o poglądach opozycyjnych, chodziłem na spotkania „latającego uniwersytetu”, na dyskusje polityczne, czytałem wydawane bezdebitowe książki i czasopisma. Czasami też pisałem teksty do tych wydawnictw. 

Tak rodziły się podstawy późniejszej Solidarności. Z czasem rozpoczęły się spotkania z robotnikami i rolnikami, wyjazdy do podkrakowskich miasteczek i wsi. Rozmawialiśmy o Polsce w jakiej chcielibyśmy żyć i o nieznanej historii Polski, o której młodzież chętnie słuchała. Wysłuchiwałem opinii rolników o pracy lekarzy weterynarii, często bardzo dobrej. Nawiązane wówczas znajomości przetrwały wiele lat i pomagały mi lepiej rozumieć problemy ludzi wsi. W tym czasie obok pracy w Zakładzie Higieny i półrocznej pracy w krakowskim ogrodzie zoologicznym, byłem zatrudniony w III klinice chirurgicznej Akademii Medycznej w Krakowie. Wykonywano tam wiele prac eksperymentalnych na zwierzętach, w których uczestniczyłem. Dbaliśmy aby zwierzętom nie zadawać cierpień. W czasie tej pracy od świetnych chirurgów medycznych wiele nauczyłam się z zakresu techniki operacyjnej. Podjąłem też prywatną praktykę lekarsko-weterynaryjną. Próby jej zalegalizowania nie udały się, odmówiono mi zgody. Pracowałem więc na własne ryzyko i odpowiedzialność (prawne i finansowe). Praktyka początkowo niewielka, z czasem rozrosła się do sporych rozmiarów. Z tego okresu pochodzą moje bardzo liczne znajomości z właścicielami pacjentów. Znajomości te miały dla mnie bardzo duże znaczenie, przetrwały do dziania, a wiele przerodziło się w przyjaźnie. Ustaliłem swój cennik za wizyty. Zwolnione z opłat były dzieci, emeryci, lekarze medycyny i artyści. Honoraria uzyskiwane od pozostałych osób były dla mnie wystarczające. To był czas kiedy uczyłem się od znanych mi ekonomistów, historyków i politologów o strukturze i funkcjach państwa i miasta, poznawałem podstawy ekonomii i wybrane zagadnienia prawne. 

Pozostawałem w opozycji do władzy i wielu zasad obowiązujących w PRL. Liczyłem się z tym, że mogę zostać zatrzymany i stanąć przed sądem. Aresztowanie było nieprzyjemne, nastąpiło w 1982 roku, w pracy. Do sądu jednak nie trafiłem. I tak łącząc pracę zawodową ze skomplikowaną i ryzykowną aktywnością opozycyjną dotrwałem do maja- czerwca 1989. W Małopolskim Komitecie Obywatelskim Solidarności odpowiadałem za agitację wyborczą w wojsku i milicji przed pierwszymi „wolnymi” wyborami do Sejmu i Senatu. Wybory wygraliśmy, a ja już wiedziałem co dalej powinienem robić. Wiosną 1990 roku wygrałem wybory do Rady miasta Krakowa. W tym czasie różne środowiska weterynaryjne podjęły prace nad reformą zawodu. Z woli uczestników, tych trwających pół roku prac, zostałem przewodniczącym tego zespołu. Przygotowaliśmy projekt ustawy o samorządzie lekarzy weterynarii, a nowo-wybrany Parlament ustawę przyjął. Odrodziła się w ten sposób, po pięćdziesięciu latach niebytu, Izba Lekarsko-Weterynaryjna. Wybrano mnie jej prezesem w 1991 roku. Rozpoczęliśmy wielką pracę legislacyjną i organizacyjną nad reformą zawodu – prywatyzację praktyk lekarskich, przejęciem budynków dawnych państwowych lecznic dla zwierząt, stworzenie systemu odpowiedzialności zawodowej i tworzenie inspekcji weterynaryjnej. W tym czasie praktyki prywatnej już nie prowadziłem.

W grudniu 1997 roku zaproponowano mi stanowisko dyrektora Departamentu Weterynarii i Głównego Lekarza Weterynarii. Propozycję przyjąłem uważając, że do tej funkcji jestem przygotowany. Nominację na stanowisko Głównego Lekarza Weterynarii od premiera Jerzego Buzka. Po kolejnych 33 latach wróciłem do mojego rodzinnego miasta. Postawiono mi szereg zadań, które musiałem wykonać: odzyskanie dla polskich mleczarni utraconych uprawnień eksportowych na rynki UE, zorganizowanie struktury Inspekcji Weterynaryjnej, przygotowanie polskiego prawa w zakresie hodowli zwierząt, zwalczania chorób zakaźnych i przetwórstwa spożywczego do wymogów obowiązujących w UE. Były też zadania niemożliwe do przewidzenia jak ochrona polskiego rynku przed importowaną żywnością skażoną dioksynami, zwalczanie ognisk klasycznego pomoru świń, ochrona polskiej hodowli bydła przed pryszczycą występującą w UE, stworzenie systemu powszechnych badań bydła w kierunku BSE. Wszystkie te zadania zostały wykonane. Czując się odpowiedzialnym za powierzone mi zadania, uważam że polskie służby weterynaryjne w latach 1997-2001 dobrze wypełniły swoje obowiązki. Pozytywnie zostały też ocenione działania służby weterynaryjnej przez władze Komisji Europejskiej. W tych latach współpracowałem z kilkoma tysiącami lekarzy weterynarii. Wszyscy pozostają w mojej wdzięcznej pamięci, a szczególnie chcę podziękować śp. Franciszkowi Kobryńczukowi, śp. Jerzemu Zahaczewskiemu, Janowi Sławomirskiemu, Henrykowi Bujakowi, Dariuszowi Górze, Tadeuszowi Wijaszce, Walentemu Kempskiemu, Tadeuszowi Kubińskiemu, Zbigniewowi Koneckiemu, Janowi Kołaczowi, Januszowi Machowi. Dziękuję też wybitnym prawnikom – mecenasowi Witoldowi Preissowi i śp. profesorowi Michałowi Kuleszy. Bardzo dziękuję za duchowe wsparcie o. Jerzemu Brusile, franciszkaninowi z Krakowa oraz Agnieszce Prawdzic, mojej rzeczniczce prasowej.

W listopadzie 2001 roku, po wygranych przez SLD wyborach parlamentarnych, nastąpiła zmiana rządu. Decyzję o odwołaniu mnie z funkcji Głównego Lekarza Weterynarii podpisał Premier Leszek Miller, dodając kilka uprzejmych słów podziękowania za moją pracę. Odwołaniem nie byłem zaskoczony.

Zaskoczyło mnie natomiast oskarżenie ze strony prokuratora okręgowego w Warszawie o przekroczenie uprawnień zawodowych par. 231KK zagrożony karą więzienia do 3 lat. Śledztwo trwało kilka tygodni. Na rozprawę przed Okręgowym sądem w Warszawie czekałem 4 lata. Rozprawa trwała 1 godz. 5 min i zakończyła się umorzeniem oskarżenia w związku z brakiem znamion czynu zabronionego w moich działaniach. Pomoc prawną zapewnili mi adwokaci środowisko zawodowe w tej sprawie nie zajęło stanowiska. Do pracy w weterynarii już nie powróciłem. W Krakowie, gdzie wcześniej byłem zatrudniony w Zakłady Higieny Weterynaryjnej, zostałem niemile przyjęty wykluczając moje zatrudnienie na dawnym stanowisku. Oczekiwania na rozprawę sądową spędziłem jako „wcześniejszy” emeryt (co wynikało z wieloletniej pracy z materiałem zakaźnym) opiekując się moją chorą mamą w Tarnowie i towarzysząc jej do ostatniego dnia jej życia.

Byłem żonaty z Zofią Siender, mam jednego syna Michała, wnuczkę Marysię i wnuka Jana, Kosmę. Jeremiego, syna mojej śp. siostry Barbary i Wacława Dujaque , traktuję, zgodnie z wolą jego matki, jako syna, a Franciszka, jego syna, jako wnuka.

Post scriptum

Korzystając z dobrego zdrowia i doświadczenia życiowego podjąłem się wykonania kilku zadań publicznych. W Tarnowie zorganizowałem obronę 200-letniego placu targowego „Burek” przed jego likwidacją zaplanowanych przez byłego prezydenta miasta Tarnowa Ryszarda Ścigałę. Plac został obroniony i zmodernizowany. Szczątki mieszkańców Tarnowa, odkryte w czasie przebudowy placu, zostały w sposób godny pochowane na cmentarzu w Krzyżu. Z mojej inicjatywy obroniona została też góra „Kokocz” widokowe wzniesienie położone na Pogórzu Ciężkowickim w gm. Ryglice. Góra, wg planów lokalnych władz, miała być przeznaczona na kamieniołom. Na krakowskim osiedlu Ugorek znajduje się Dom Zasłużonego Kombatanta i przylegający do niego ogród o pow. ok. 1,5 ha. Dom, wybudowany w latach 80. był przeznaczony dla kombatantów (więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych, Sybiraków, więźniów okresu stalinowskiego, żołnierzy AK), a ogród miał pełnić funkcję rekreacyjną dla ludzi po traumatycznych wojennych przeżyciach. Spółdzielnia mieszkaniowa Domy Pogodnej Jesieni, administrator tego domu i terenu, postanowiła zlikwidować ogród i na tym terenie wybudować małe osiedle mieszkaniowe. Walkę rozpoczęliśmy od założenia Stowarzyszenia ‘”Obrońcy Ogrodu im. Polskich Kombatantów”, którego byłem inicjatorem i zostałem wybrany Przedstawicielem. Walka o ogród trwała 7 lat i zakończyła się skuteczną obroną tego terenu zielonego, nazwanego Ogrodem Polskich Kombatantów.


Podjąłem też działania wydawnicze i literackie. Do pierwszych należało wydanie wierszy i esejów mojej śp. siostry Barbary, odnalezionych po Jej śmierci, które zostały wydane w trzech tomikach: „Kobierzec babuni” (wyd. Miniatura, Kraków 2007), „Bez Tytułu” (wyd. Dom Wydawnictw Naukowych, Kraków 2009), „Droga” (wyd. Dom Wydawnictw Naukowych, Kraków 2011). Napisałem i wydałem książkę „Miasta Przydrożne” (wyd. Dom Wydawnictw Naukowych, Kraków 2011) poświęconą miejscom w których mieszkałem razem z moją rodziną. Napisałem też rozdział do książki „Dzieci 44” (wyd. Bellona, Warszawa, 2017) poświęconej losom dzieci przebywających w Warszawie w czasie Powstania Warszawskiego. Efektem wydania tej książki było założenie Stowarzyszenia „Dzieci Powstania Warszawskiego 1944”, którego jestem członkiem. Na różnych portalach internetowych opublikowałem kilka tekstów publicystycznych, w tym ważny tekst pt. :”Sierpień 2010 w Warszawie”.

Ostatnią, być może, pracą której się podjąłem na rzecz środowiska weterynaryjnego była obrona dr Jacka Judka oskarżonego o działania na szkodę zawodu. Proces odbył się w 2018 roku przed Krajowym Sądem Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Udowodniona została nieprawdziwość stawianych oskarżonemu zarzutów. Doktor Jacek Judek został uniewinniony.

Andrzej Komorowski
Kraków 17 lutego 2019 r.    
  
                                               KONIEC


Aby obejrzeć prezentację p. Tadeusza Władysława Świątka "Dziecko Powstania" kliknij tutaj.


Ważny cytat:

– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.


CIEKAWOSTKA HISTORYCZNA


Dziewiętnastowieczny dokument znaleziony w papierach przodków jednego z członków




A oto tekst powyższego dokumentu

Deklaracya

W dopełnieniu Najwyższej Woli Jego Cesarsko-Królewskiej Mości z obowiązku przysięgi, którą na wierność i poddaństwo Najjaśniejszemu Cesarzowi i Królowi Imci i Jego Cesarzewiczowskiej Aleksandrowi Następcy Tronu wykonałem z obowiązku i sumienia mojego,  ja niżej podpisany oświadczam niniejszem, iż przez całe życie moje do żadnych tajnych  towarzystw tak w Królestwie Polskiem, Państwie Rossyjskiem, jako też za granicą nie należałem i odtąd do żadnych podobnych towarzystw, gdziekolwiek i pod jakimkolwiek nazwiskiem istnieć mogących, należeć, z niemi na piśmie, ani ustnie ani też w ogólności, jakimkolwiek bądź sposobem sam przez się, ani przez inne osoby mieć nie będę, w razie zaś gdyby się okazało, iż dotąd do jakiegokolwiek bądź towarzystwa należałem, a teraz to zataiłem, poddaję się najsurowszej karze jako zbrodzień stanu.

Warszawa dnia 31 stycznia/12 lutego  1846 r
                                                                                               Hipolit Gorzechowski


Miła wiadomość

Prezes honorowy naszego Stowarzyszenia, profesor Andrzej Targowski został wyróżniony tytułem „Wybitny Polak w nauce—2019 na Wschodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Prof. Targowski mieszka w USA od 40 lat, gdzie dobrze się wtopił w życie akademickie Ameryki, a nawet i świata publikując wiele prac naukowych i książek (50) oraz przewodnicząc szeregu naukowym stowarzyszeniom. Więcej szczegółow kliknij tutaj.

Inicjatywa ustawodawcza o pomocy dla dzieci powstania warszawskiego, czyli nic się nie dzieje

Załączamy materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny.



Korespondencja p. Zbigniewa Głuchowskiego o pomocy dla dzieci Powstania


W okresie świątecznym z uwagą przeczytałem treść biuletynu, który dostarczyliście mi Państwo przed kilkoma dniami i chciałbym podzielić się z Państwem moimi refleksjami. Otóż Instytut Pamięci Narodowej uruchomił Centrum Informacji o Ofiarach II Wojny Światowej. Celem nowego Centrum jest kompleksowe udzielanie informacji, na podstawie zgromadzonego zasobu archiwalnego, o ofiarach represji niemieckich i sowieckich w okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu (1939–1956)". Taką informację znalazłem w internecie. Nie wiem, jak obecnie wygląda ocena IPN przeżyć osób takich jak ja.


3 października powstanie warszawskie zakończyło się sromotną klęską. W odwecie Niemcy zrównali z ziemią stolicę, a mieszkańców poddali akcji wysiedleńczej.Matki i dzieci trafiały do obozu przejściowego w Pruszkowie.



Okupację i powstanie przeżyłem w centrum Warszawy /Nowogrodzka róg Bracka/. 1 września 1944 r. powinienem zasiąść w ławce szkolnej i jako siedmiolatek rozpocząć edukację. Niestety, moja edukacja polegała na siedzeniu w ciemnej przepełnionej ludźmi piwnicy i nauce rozróżniania odgłosów rozrywających się pocisków, bomb, granatników a zabawa polegała na zbieraniu między znajdującymi się na podwórku grobami gorących odłamków. Huk, dym, łzy, głód,brak wody, jęki rannych to była normalna dziecięca codzienność...



Potem kapitulacja, wypędzenie z domu, obóz, brak nadziei na przeżycie, zapędzenie do odkrytych wagonów i podróż z przekonaniem, że wiozą nas do Oświęcimia. Na szczęście pod Krakowem w Kozłowie otworzyli wagon a 
miejscowi Polacy wzięli nas do swoich domów. Rozpoczęła się tułaczka popowstaniowa i powojenna. Nigdy nie dano mi szansy powrotu do Warszawy.



Od lat poruszam w internecie sprawę represji warszawiaków z okresu powstania warszawskiego i po powstaniu oraz ich tułaczki po wypędzeniu z Warszawy.      Związek Kombatancki Dzieci Wojny w Łodzi przyjął mnie w poczet swoich członków i Komisja Historyczna Związku przyznała mi status "represjonowanego", ale Urząd ds. Kombatantów i Osob Represjonowanych ze względu na ocenę i stanowisko IPN uznał, że "...represje te nie były represjami..." 
/cytat dosłowny-dokument jest w moim posiadaniu, jest także w aktach sprawy znajdującej się w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych/!  Kto był represjonowany w czasie II wojny, a kto nie - ocenia u nas IPN.



W Izraelu takiej oceny dokonuje "Foundation for the Benefit of Holocaust Victims in Israel". Z raportu, można się dowiedzieć, że w Izraelu ma żyć obecnie 193000 osób "Holocaust survivors" (ocalonych z Holocaustu).


Warto przytoczyć definicję osoby "Holocaust survivor" z opracowania fundacji z 2004 roku:



Jest to osoba, która żyła w jednym z krajów, który został podbity lub znalazł się pod bezpośrednim wpływem reżimu nazistowskiego [Nazi regime] w jakimkolwiek czasie pomiędzy 1933 i 1945 rokiem, wliczając w to osoby, które uciekły podczas nazistowskiego podboju [Nazi conquest]." 



,,DzieciTeheranu" chronione przez generała Władysława Andersa mają status''holocaust survivors,,!




Spójrzmy na własne podwórko, jaki jest stosunek naszych "polskich" władz do tych, co przeżyli wojnę.  Do dziś pamiętam,że władze PRL-u nie chciały uznać tragizmu przeżyć tych warszawiaków. I do końca życia nie zapomnę, że obecne władze odpowiedziały mi, że "represje te nie były represjami" /cytat dosłowny/, gdyż urzędnicy IPN-u taką wydali opinię o prześladowaniach warszawiaków! Wysłałem odwołanie, a oto odpowiedź: "Nawiązując do Pańskiego pisma, które wpłynęło do Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych w dniu 10 czerwca 2014 roku drogą elektroniczną uprzejmie informujemy, że problematyka Pańskich uprawnień kombatanckich była kilkakrotnie przedmiotem postępowania administracyjnego, a także korespondencji ze strony Urzędu.Szef Urzędu decyzją z dnia 20 kwietnia 2005 roku, utrzymał w mocy decyzję z dnia 24 stycznia 2005 roku, o odmowie przyznania uprawnień kombatanckich na podstawie przepisów ustawy z dnia 24 stycznia 1991 r."


Może moje rozważania przydadzą się Państwu w pracach Stowarzszenia ?Z  Nowym Rokiem życzę wszystkiego najlepszego i nowego spojrzenia władz na sprawę represji warszawiaków!

Zbigniew Głuchowski


O wysyłce Biuletynu do członków Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.

Większość biuletynów dociera do odbiorców pocztę mejlową. Niestety nie wszyscy członkowie dysponują skrzynkami e-mail. Do  nich chcielibyśmy przesyłać wersje biuletynów drukowane na papierze. Niestety na przeszkodzie stoją koszty barwnego druku dość obszernych naszych miesięczników. Radzimy sobie „jak możemy”, daleko nam jednakże do zlecania druku profesjonalnym punktom powielania i to w takiej ilości, która zabezpieczyłaby wszystkich członków „bez mejla”.

Dlatego w pierwszym rzędzie zobowiązaliśmy się do przesyłania wersji papierowej egzemplarzy, tzw. „autorskich”, do osób, których wspomnienia zamieszczone zostały w biuletynie. Kopie biuletynów o nr 41-45 zostały wysłane do autorów wspomnień. Powoli będziemy drukować i wysyłać wcześniejsze i aktualnie przygotowywane biuletyny.

Nie zapomnimy o nielicznych Dzieciach, które wyraziły listownie szczególnie gorącą prośbę o kopie biuletynów. Stopniowo będziemy im posyłać wybrane egzemplarze Biuletynu.

Informacja o akcji „Paczka dla Bohatera” w 2018 roku.

W grudniu 2018 roku nasze Stowarzyszenie wzięło udział w akcji "Paczka dla Bohatera". Inicjatywa tej akcji wyszła ze Szczecina, a głównym koordynatorem jest p. chorąży Tomasz Sawicki, prezes Stowarzyszenia „Paczka dla Bohatera”. Od 2017 r. jesteśmy z nim w kontakcie i właśnie jemu przekazujemy naszą listę chętnych na paczkę. 

Pan Tomasz współdziała z rzeszą wolontariuszy na obszarze całej Polski. To wolontariusze dostarczają paczki wg listy adresowej. Dzięki Stowarzyszeniu Paczka dla Bohatera kilka osób z naszego grona otrzymała artykuły żywnościowe i higieniczne. Wielkie serce i zaangażowanie p. Tomasza sprawia, że akcja przebiega bez kłopotów. Za bardzo nieliczne potknięcia, wynikłe nie z jego winy, dostaje on nieraz „nie za swoje”…

Nasze Stowarzyszenie corocznie na początku akcji ustala listę osób chętnych na paczkę. Ponieważ apel internetowy nie odniósł skutku pozostał kontakt telefoniczny. Na wykonane kilkadziesiąt telefonów (max 30) zgody uzyskaliśmy od kilku osób. Większość członków odmawia, z zażenowaniem stwierdza, że „daje sobie jakoś radę” korzystając z niewielkiej emerytury. Słyszeliśmy przez telefon obliczenia, jak to jest możliwe, i jak pomaga ogródek i zwierzątka…

Z tym większą satysfakcją odnaleźliśmy  tych członków, którzy czekają na pomoc. Lista 5 chętnych z r. 2017 powiększyła się w 2018 o jedną osobę. Za skuteczność dostarczenia paczki ręczył w mailu do nas p. Tomasz. Stowarzyszenie Dzieci Powstania 1944 zwraca się do wszystkich o pomoc w ustaleniu adresów tych Dzieci, które chciałyby otrzymać paczkę w przyszłym roku.

Wojciech Łukasik


Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie

Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danuta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Halina Gniadek Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42, 43
Zbigniew Głuchowski nr 44
Hanna Światłowska-Hornziel nr 44
Hanna Szymanowska nr 45
Leszek Łukasik nr 45
Andrzej Gawryś nr 45
Janina Sienkiewicz Kozłowska nr 46
Barbara Anna Retke nr 46
Danuta Nelken nr 47 
Jerzy Nossarzewski nr 47
Jolanta Grottel nr 48
Andrzej Władysław Domańczak nr 48
Sławomir Kuczyński nr 49
Zdzisław Święcki nr 49
Elżbieta Chalimoniuk nr 50
Andrzej Komorowski nr 50


Pożyteczne Linki:



Linki do prac ś. p. Jana Sidorowicza: kliknij tutajtutaj i książka tutaj.

Rachunek Bankowy Stowarzyszenia na 30.04.2019 

Bank BGZ Paribas:  6215,61 PLN
70 dolarów kanadyjskich
100 dolarów kanadyjskich czek
200 dolarów amerykańskich

2 komentarze:

  1. Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.

    OdpowiedzUsuń
  2. 23 yr old Speech Pathologist Jilly Croote, hailing from Windsor enjoys watching movies like Downhill and Stone skipping. Took a trip to Historic Town of Goslar and drives a 3500. mozesz sprobowac tez z

    OdpowiedzUsuń