O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950
MISJA STOWARZYSZENIA
Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.
Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia
Zarząd:
Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler
Komisja Rewizyjna:
Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz
CZŁONKOWIE HONOROWI:
Profesor Andrzej Targowski - honorowy prezes Stowarzyszenia
P. Joanna Woszczyńska - członek honorowy
P. Jerzy Mirecki - członek honorowy
* * *
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.
Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.
Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Współpracujemy z teatrem tańca LUZ. Nowe wiadomości.
Dzień dobry,
Dzień dobry,
5 dni temu wróciliśmy z Litwy z Wilna, gdzie zagraliśmy 18 marca w domu Kultury Polskiej trzy spektakle Dzieci Powstania'44.
Dzieci Powstania'44 podbiły serca wileńskiej publiczności. Udzieliliśmy wielu wywiadów do radia i telewizji. W wywiadach poruszyliśmy ważną tematykę patriotyzmu, historii i wspomnień... w naszym przypadku wspomnień dzieci z Powstania, które chcemy, by przetrwały następne lata, pokolenia... poprzez sztukę i ten spektakl. Mówiliśmy również o książce Dzieci'44 oraz o spotkaniach z Państwem oraz o Stowarzyszeniu Dzieci Powstania Warszawskiego.1944. Wśród publiczności byli przedstawiciele Instytutu Polskiego w Wilnie oraz ambasady Rzeczpospolitej Polskiej.
To były niesamowite chwile, pełne wzruszeń i niezapomniane spotkania.
Dzień wcześniej uczestniczyliśmy w Międzynarodowym Festiwalu Tańca w Kiejdanach, gdzie zdobyliśmy pięć pierwszych miejsc oraz jedno drugie, na koniec przyznano nam Grand Prix festiwalu.
Wróciliśmy na skrzydłach, podniesieni na duchu i z nowymi siłami do dalszej działalności i tym również z Państwem chcielibyśmy się podzielić.
Wysyłam kilka zdjęć ze spektaklu autorstwa Eryka Iwaszko oraz Romana Niedżwiedzia, które ukazały się na portalu Wilnoteki, krótką o notkę o naszym pobycie na Litwie oraz link do jednego z wywiadów po spektaklu:
Serdeczne pozdrowienia
Joanna Woszczyńska
Joanna Woszczyńska
A oto pełna notatka o pobycie w Wilnie
18 marca Alternatywny Teatr Tańca LUZ na zaproszenie litewskiej Polonii oraz
organizacji Erdve Menui wystąpił z wielkim sukcesem ze spektaklem Dzieci Powstania’44 w Wilnie na
Litwie.
Spektakl zaprezentowano wileńskiej
publiczności tego dnia aż trzykrotnie!
To niezwykłe widowisko musicalowe w
reżyserii i choreografii Joanny
Woszczyńskiej, przenoszące widza w świat dzieci, którym wojna brutalnie
przerwała dzieciństwo zostało niezwykle ciepło przyjęte przez widzów zgromadzonych
w Domu Kultury Polskiej, wśród których znaleźli się przedstawiciele Instytutu Polskiego w Wilnie oraz
ambasady Rzeczpospolitej Polskiej na Litwie. Owacjom i oklaskom nie było końca.
Tancerze oraz Joanna Woszczyńska udzielili kilku wywiadów dla telewizji
Wileńskiej i radia.
Inspiracją dla autorki były prawdziwe
historie i wspomnienia z Powstania Warszawskiego, zawarte m. in. w książce
Jerzego Mireckiego Dzieci’44. To kontrowersyjne przedstawienie wojny, widzianej
oczami dziecka ukazane za pomocą tańca współczesnego i piosenek walczącej
Warszawy trafiło i poruszyło również widzów w Wilnie.
Premiera spektaklu odbyła się 14 listopada
2014 roku w Siedlcach. Przedstawienie wystawione już było ponad sto razy w
Siedlcach, Warszawie, Sokołowie Podlaskim, Białej Podlaskiej. 4 listopada 2015
tancerze wystąpili również w Muzeum Powstania Warszawskiego. Fragmenty grane
były również dla Polonii w Monachium.
Patronem Honorowym jest Muzeum Powstania
Warszawskiego oraz Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944.
Pięć pierwszych miejsc, jedno drugie oraz Grand Prix Festiwalu wywalczyli tancerze Formacji Tańca Nowoczesnego LUZ na Litwie!
Ponad 70
osobowa grupa tancerzy z Formacji Tańca Nowoczesnego LUZ reprezentowała nasz
kraj na prestiżowym Międzynarodowym
Festiwalu Tańca „Shock” odbywającym się 16-17 marca w
Kiejdanach na Litwie. 17 marca rozegrano konkurencje contemporary oraz free
dance. Tancerze LUZ pięciokrotnie stanęli na najwyższym podium:
·
1. miejsce w kat. „contemporary” –
formacja dzieci
·
1. miejsce w kat. „contemporary” –
formacja dorosłych
·
1. miejsce w kat. „contemporary” – solo Ewa
Stecewicz
·
1. miejsce w kat. „contemporary” – solo
Wiktoria Prokurat
·
1. miejsce w kat. „free dance” – formacja
dzieci
·
2. miejsce w kat. „free dance” – formacja
juniorów
Ukoronowaniem występów była przyznana
przez międzynarodowe grono jurorów (m.in. z Litwy, Łotwy, Kanady i Rosji) nagroda oraz Puchar Grand Prix dla najlepszego zespołu na festiwalu. To ogromne wyróżnienie dla tancerzy
LUZ oraz choreografa Joanny Woszczyńskiej.
Współpracujemy z Muzeum Dulag 121.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, oraz wspomnienia pp. Zdzisława Święckiego i Sławomira Kuczyńskiego.
Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.
Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.
Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 45
STALINIZM PO 63 LATACH
Stalinizm pochłonął w świecie więcej
cywilnych ofiar aniżeli hitleryzm (nazizm). Jak dowodzi Andrzej Werblan w
swojej książce Stalinizm w Polsce (Fakt, 1991) stalinizm w Polsce miał
lżejszy przebieg aniżeli w innych krajach. Aczkolwiek był kierowany przez
zainstalowanych w Polsce Sowietów, fanatyków i cyników. Trwał od jesieni 1947
r. do października 1956 r., czyli „zaledwie” 9 lat albo 20% trwania dyktatury
PRL (44 lata). Pisze o tym chyba najlepiej poinformowany Autor w Polsce,
bowiem, który od 1956 r. był nieprzerwanie w szczytowych politycznych władzach
rządzącej partii. I do tego Autor jest profesorem politologiem, wówczas w PRL,
będąc odpowiedzialnym za ideologiczną linię partii. Książkę wydał już w III RP,
raczej napisaną szczerze i nawet ze skruchą.
Nas dzieci PW 1944, czyli w większości dzieci rodziców będących członkami
AK powinna zainteresować liczba ofiar represji politycznych po „wyzwoleniu”
Polski, czyli w okresie stalinizmu w PRL. Cytowany Autor podaje liczbę 115 tys.
aresztowanych głównie w latach 1945-46 i 55 tys., czyli „co drugi” skazanych.
Wśród tych prześladowanych nie ma liczby członków AK (aktywnych w Akcji
„Burza”) aresztowanych i wywiezionych przez Armię Czerwoną. Co wynika z braku
danych. Natomiast wśród skazanych ok. 10 tys. straciło życie. Bardzo dużo. O 10
tysięcy za dużo. Represje w latach 1947-1956 wydają się, zdaniem Autora, mniejsze,
choć aresztowano ok. 40 tys. osób a skazano 27,5, czyli zasada „co drugi” nie
uległa zmianie. W tej ocenie nie mieści
się los członków AK, rannych i niezdolnych do pracy, którym odebrano prawo do
rent inwalidzkich-wojennych w 100% wymiarze. Np. moja matka Halina T. 14
krotnie ranna w PW z przyznanym przez komisję państwową 85% niezdolnością do
pracy-inwalidy wojennego, za późne ujawnienie członkostwa AK, otrzymała rentę w
śmiesznie niskiej wysokości 182 zł. Dopiero „za Gierka,” czyli po 23 latach
otrzymała podwyższoną na 2500 zł. Czyli podwyższono aż 13-krotnie. Ten przykład
ilustruje dramaty tysięcy ludzi, patriotów sprawdzonych w walce z Okupantem.
Oni przeżyli i „wygrali” wojnę, ale ich los jeszcze bardziej pogorszył się.
Nieraz do granicy beznadziejności.
Jesteśmy pokoleniem „uprzywilejowanym” ponieważ mamy doświadczenie z hitleryzmu i stalinizmu
a co ciekawe, także z kapitalizmu. Ten
ostatni system polityczny, oparty na liberalnej demokracji wygrał wieloletnią
konfrontację z owymi zbrodniczymi reżimami. Kapitalizm z tzw. „ludzką twarzą,”
wygrał Zimną Wojnę, dzięki heglowskiej dialektyce, ponieważ konkurował z
sowieckim socjalizmem i chciał wykazać, że jest bardziej humanitarnym systemem.
Kiedy wygrał tę konfrontację, momentalnie stracił ową „ludzką” twarz i stał się
turbo-kapitalizmem, który doprowadził do niewyobrażalnej różnicy w dochodach.
Np. CEO największych firm biznesowych zarabiają w USA na godzinę od 5 do 50
tys. dol., tyle ile ich przeciętny podwładny zarabia przez cały rok. Co gorsze
ów CEO chce zarabiać jeszcze więcej, potaniając produkcję i usługi przez
automatyzację i robotyzację, czyli wskutek eliminowania ludzkiej pracy.
Czy czeka nas nowa „Bolszewicka
Rewolucja”? Myślę, że tak. Jej
początkowe objawy w postaci tzw. „bąbelków” rozpoznaję obecnie w USA. Jest to
kraj, który jeszcze nie przeszedł rewolucji społecznej kierowanej
sprawiedliwością finansową. Natomiast w Europie tymi bąbelkami są sukcesy partii
populistycznych. Śmiejemy się z ich naiwności, ale nie zastanawiamy się,
dlaczego tak jest i co jest tego przyczyną. Robimy to z pozycji tzw. “ancien regime.” Niby mamy rację, ale nie będziemy w stanie jej
zrealizować, ponieważ nie jesteśmy mądrzy by na czas usunąć przyczynę takiego
stanu. Dlatego myślę, że czeka nas
kolejna rewolucja społeczna. Oby nie hitlerowsko-stalinowskiego typu. I oby nie
kierowana przez „zewnętrznych” doradców, fanatyków i cyników. Zwłaszcza powinniśmy strzec się cynicznych
polityków, którzy w imię miłości do władzy są gotowi na każde nieetyczne
rozwiązanie. Oczywiście prof. Andrzej Werblan, autor w/w książki nie śmie
obecnie powiedzieć, że przypuszczalnie Karol Marks, śmieje się w swym grobie,
że jego prawa kapitału są nadal i coraz mocniej aktualne, po 150 latach od
czasu, kiedy je sformułował. A inni co je krytykowali (w tym niżej podpisany),
że są fałszywe? Cóż, marksizm w wersji leninowsko-stalinowskiej okazał się
systemem morderczym. Czy obecna lewica ma swego zaktualizowanego „Marksa,” czy
choćby „Lenina?” Bo kongresmenki Alexandry Cortez, która cieszy się z
automatyzacji, ponieważ ludzie będą mogli zajmować się sztuką – nie można
traktować poważnie.
Co dalej? Na pocieszenie powiem, że żyjemy w bardzo
interesujących czasach, kiedy częste zwroty w polityce są o 180 stopni.
Aczkolwiek jak na jedno nasze pokolenie chyba jest ten świat zbyt
„interesujący?”
Andrzej Targowski
DANE O POWSTANIU
DANE O POWSTANIU
WSPOMNIENIE
Urodziłem się 20 grudnia 1932 r. w Warszawie przy ul. Przemysłowej 6.
Ojciec mój też był urodzony w Warszawie był właścicielem taksówki. Dzieciństwo
miałem bardzo szczęśliwe. Pamiętam, jak ojciec wracając rano z pracy przynosił
pomarańcze, kiść bananów i duże grono winogron. Czasami w ciągu dnia zabierał
mnie z sobą i przez kilka godzin jeździłem po Warszawie. Mieszkaliśmy w
odległości ok. 500 m od Portu Czerniakowskiego, skąd w niedzielę odpływały
łodzie tzw. pychówki, przewożące pasażerów na pobliską łachę z plażą z białym
wiślanym piaskiem, porośniętą wikliną. Często tam płynęliśmy. Wszystko
skończyło się z wybuchem wojny w 1939 r. Ojciec dostał się do niewoli
niemieckiej, samochód był przekazany na potrzeby wojska.
Podczas okupacji niemieckiej Mama była w bardzo trudnej sytuacji
materialnej. Mając niecałe 8 lat pomagałem w poprawieniu budżetu domowego.
Najpierw robiłem z Mamą papierosy, napełniając tytoniem za pomocą specjalnej
maszynki gilzy. Papierosy te były sprzedawane z zyskiem detalicznym handlarzom.
Później z Mamą jeździliśmy po mydełka toaletowe na Grochów, gdzie były one
produkowane w prywatnym mieszkaniu przy ul. Igańskiej. Mydełka te również
odsprzedawaliśmy z zyskiem detalistom. W tym czasie ul. Przemysłowa stała się
ulicą „handlową”. W bramach domów były przenośne stoliki z różnymi produktami.
Jedni handlowali papierosami i kosmetykami, inni białym pieczywem, a jeszcze
inni mięsem i wędlinami. Głównym zaopatrzeniem miasta w mięso i wędliny było
zagłębie wędliniarskie w Karczewie i okolicy, skąd szmuglowano je do stolicy.
Niemcy bardzo często kontrolowali pociągi i zabierali towar.
Wtedy to powstała słynna okupacyjna piosenka „Kto handluje ten żyje”.
Na Przemysłowej przed konfiskatą
produktów zabezpieczały wystawione na rogu czujki. W momencie pojawienia się na
horyzoncie policjanta i żandarmów gwizdami dawano znać i stragany natychmiast
znikały.
W październiku 1939 r. poszedłem do pierwszej klasy szkoły powszechnej
Nr. 29 przy ul. Zagórnej. W latach trzydziestych ubiegłego wieku szkołę tę
ukończył Janek Bytnar, słynny „Rudy”. Podczas Powstania Warszawskiego w budynku
tym, który istnieje do dzisiaj, był szpital. Po kilku miesiącach Niemcy zajęli
budynek szkolny a nas wyrzucili. W roku 1942 mając niecałe 10 lat w znaczący sposób
wspomagałem budżet domowy. Wraz z dwoma kolegami wieczorami chodziliśmy po
klatkach schodowych, skupując obierki z ziemniaków. Każdorazowo skup wynosił
ok. 200 kg. Zbudowaliśmy solidny wózek, którym obierki woziliśmy na odległość
ok. 2 km. W miejscu tym było kilkanaście dorożek, a parowane ziemniaki
stanowiły dodatek do paszy dla koni. Otrzymywaliśmy zapłatę kilkunastokrotnie
przekraczającą koszt zakupu. Zysk dzieliliśmy solidarnie.
W szkole powszechnej wychowawcą moim był wspaniały pedagog i wielki
patriota Wacław Filipowicz. Nauczył nas na pamięć chyba wszystkie wiersze Adama
Mickiewicza, a także obszerne fragmenty Pana Tadeusza i Konrada Wallenroda,
które pamiętam do dzisiaj. Uczyliśmy się nie tylko zakazanych przedmiotów tj.
historii i geografii, ale także w roku 1943 r. czytaliśmy wydany w prasie
podziemnej Dywizjon 303. Od czwartej klasy wychowawca przygotowywał nas do
wstąpienia w przyszłości do Szarych Szeregów. Tworzyliśmy młodszą grupę Zuchów,
tzw. Wilczki. Odbywaliśmy zbiórki, a także zajęcia praktyczne z terenoznawstwa
w podwarszawskich lasach.
Ulica Przemysłowa należała do tzw. dzielnicy niemieckiej. Mieszkańcy
byli systematycznie wyrzucani ze swoich mieszkań, które zasiedlali
volksdeutsche. My w połowie lipca 1944 r. otrzymaliśmy nakaz opuszczenia
mieszkania w ciągu miesiąca.
Wybuch Powstania zastał mnie w drodze z ul. Czackiego na Czerniakowską.
Jechaliśmy z Wujkiem bryczką. Na skrzyżowaniu Rozbrat, Łazienkowskiej i
Myśliwieckiej (obecnie na rondem tym przechodzi Trasa Łazienkowska), pośrodku jezdni
leżało kilku Niemców przy karabinie maszynowym. Musieliśmy przejechać w
odległości dwudziestu kilku metrów od ich stanowiska. To cud, że do nas nie
strzelali. Noc spędziliśmy w wypalonych w 1939 r. koszarach przy ul.
29-listopada. Rano 2 sierpnia dotarliśmy na Czerniakowską 147, gdzie mieszkał
Wujek i gdzie czekała na mnie Mama. Natychmiast wyruszyliśmy do domu na
Przemysłową. Idąc ulicą Czerniakowską musieliśmy przejść koło Stacji Pomp
Rzecznych, gdzie pod bramą była wieża strzelnicza. Dalej przechodziliśmy koło
szkoły powszechnej przy Czerniakowskiej 128, obsadzonej przez Niemców i
ufortyfikowanej betonowym bunkrem. Idąc ulicą przeżyłem szok widząc z bliska,
po raz pierwszy w życiu zabitych ludzi. U wylotu ulic: Łazienkowskiej,
Czerniakowskiej i Solec zbudowane były solidne barykady, za którymi był obszar
opanowany przez Powstańców. Mówimy do Powstańców, że zaraz będziemy wracali tą
samą drogą, tylko weźmiemy trochę ubrań, bo w domu nie mamy nic do jedzenia.
Byli zdziwieni, że udało nam się przejść cało i że nas nie puszczą, bo
natychmiast bylibyśmy zabici przez Niemców.
W pierwszym dniu Powstania było bardzo wielu rannych, którzy atakowali
wspomnianą wyżej szkołę powszechną, gimnazjum Batorego, szkołę handlową przy
ulicy Górnośląskiej i inne szkoły obsadzone przez Niemców. Nie zdążono
uruchomić wszystkich szpitali powstańczych i dlatego był apel do mieszkańców,
aby lżej rannych przyjmować do swoich mieszkań. W naszym mieszkaniu prze kilka
dni leżał powstaniec ze zgrupowania „KRYSKA”, pseudonim Marynarz, ranny w nogę
i kobieta z przestrzelonym płucem. (o tym naszym mini szpitaliku jest wzmianka
w publikacji Sławomira Fujcika – Żołnierze AK Kryska str 88).
Powstaniec Marynarz był młodym, bardzo wesołym chłopakiem. Wiele godzin
siedziałem przy jego łóżku słuchając ciekawych opowieści. Odwiedzałem go
również w szpitalu „Blaszanka” przy Przemysłowej 19. Do tragicznego wypadku
doszło, kiedy do Marynarza przyszedł kolega z plutonu chwaląc się niedawno
otrzymanym ze zrzutów alianckich pistoletem maszynowym Sten. Broń skierowana na
rannego nie była prawdopodobnie zabezpieczona, co spowodowało wystrzelenie
całej serii pocisków. Marynarz zginął na miejscu.
W czasie Powstania były również zdarzenia komiczne. Na rogu
Czerniakowskiej i Łazienkowskiej była rektyfikacja wódek. Za metalowym
ogrodzeniem znajdowało się w skrzynkach tysiące butelek alkoholu. Dla
zabezpieczenia przed rabunkiem niebezpiecznego „towaru” pilnował kilkuosobowy
oddział powstańców. Mój starszy kolega, żołnierz Kryski wchodził w skład tego
oddziału. Opowiadał mi, że przed ogrodzeniem stało kilku miejscowych pijaczków
wpatrując się jak zahipnotyzowani w skrzynki z wódką. Jeden z nich mówi do
mojego kolegi: „panie powstaniec daj pan ze dwie flaszki”.
W czasie powstania funkcjonowały struktury państwa polskiego. Działały
sądy, referaty zaopatrzenia. Oprócz Biuletynu Informacyjnego, wydawanych było
kilka małych dzienników, między innymi Głos Czerniakowa.
Przez cały okres Powstania tj. do 14 września mieliśmy co jeść. Na
Czerniakowskiej były magazyny Społem z dużymi zapasami makaronu, mąki, tłuszczów
i marmelady. Działał komitet obywatelski, który rozdzielał żywność z magazynów
i pochodzącą ze zrzutów. Działało wiele kuchni wydających gorące posiłki dla
żołnierzy i ludności cywilnej.
Przez cały sierpień na Czerniakowskiej panował względny spokój. Zmorą
byli tylko tzw. gołębiarze. Byli to ukryci na strychach i za kominami volksdeutsche,
którzy strzelali do pojedynczych osób. W pierwszych dniach sierpnia w kranach
była jeszcze woda, a kiedy jej zabrakło odkopano studnię artezyjską. Wówczas
gołębiarze stali się bardzo niebezpieczni. Kidy przy studni stała kolejka po
wodę, rakietami dawali znać stacjonującym w budynku liceum Batorego Niemcom,
którzy natychmiast to miejsce ostrzeliwali z granatników. Pomimo zagrożenia, po
takim ataku wybiegaliśmy na podwórze, aby zbierać odłamki. Najcenniejszym
trofeum był stabilizator pocisku
granatnika tzw. wiatraczek. Pamiętam jak podniosłem z ziemi jeszcze taki gorący
odłamek, że przykleił się do skóry i oparzył mi dłoń.
Nasze podwórko było bardzo duże. Większą jego część zajmowały działki
warzywne, - które z czasem stały się miejscem pochówku coraz liczniejszych
zabitych. Na Czerniakowie zaczęło się piekło od początku września, tj. po upadku
Starego Miasta.
Byłem zafascynowany widokiem żołnierzy Zośki i Parasola, którzy po
upadku Starówki przyszli kanałami na Czerniaków. Wszyscy byli jednakowo
umundurowani w panterki niemieckie i w porównaniu z powstańcami Kryska byli
znacznie lepiej uzbrojeni.. Każdy miał pistolet maszynowy i skrzyżowane na
piersi taśmy z nabojami. Pewnego dnia dwóch żołnierzy Zośki gotowało sobie w
naszej kuchni sago (odpowiednik ryżu). Nie odstępowałem ich na krok. Po
ugotowaniu dostałem cały kubek smakowitej potrawy. W tym momencie rozległ się
charakterystyczny zgrzyt wyrzutni rakietowej, tzw. krowy. Jeden z żołnierzy
mówi, że wybuch nastąpi gdzieś dalej. Postanowiłem jednak wyjść z mieszkania
na korytarz, aby schronić się za ścianą. Kiedy byłem na progu mieszkania
nastąpił wybuch pocisków, które eksplodowały w oficynie oddalonej ok. 200 m od
naszego domu. Dwupiętrowy budynek w jednej chwili zamienił się w kupę płonących
gruzów. W naszym mieszkaniu wypadły całe dotychczas szyby, a ja uderzony na
skutek podmuchu klamką w plecy, wylądowałem na przeciwległej ścian ie
korytarza, rozbijając w drobny mak kubek wraz z cenną zawartością.
Od tej pory rozpoczął się stały ostrzał artyleryjski pociskami różnego
kalibru. Całe życie skupiało się w piwnicach. W korytarzach piwnicznych
poprzebijane były otwory w ścianach sąsiadujących ze sobą budynków. Umożliwiało
to przemieszczanie się na duże odległości bez wychodzenia na powierzchnię.
Przybywało coraz więcej osób ocalałych ze zbombardowanych domów.
Kościół Matki Boskiej Częstochowskiej przy ul. Łazienkowskiej został
zbombardowany 11 września. Ludzie uratowani w podziemiach kościoła uciekli do
korytarzy piwnicznych budynków przy Przemysłowej. Korytarz w naszym domu
całkowicie wypełnił się uciekinierami. Teraz nasiliły się naloty na
Przemysłową. Naloty były kontynuowane tylko w dzień. Przeważnie dwa naloty.
Samoloty latały bardzo nisko nad dachami domów i kolejno bombardowały budynki.
Bomby były z opóźnionym zapłonem, tak że swoim ciężarem przebijały stropy i
wybuchały dopiero w piwnicy. Sąsiadujący z naszym budynek Przemysłowa 4 został
zbombardowany 13 września. Przejście z wybitym w murze otworem zostało
całkowicie zawalone gruzem. Z całkowitą rezygnacją czekaliśmy na nalot 14
września, który zburzy nasz dom. Nie wiedzieliśmy, że 13 września w nocy
oddziały powstańcze wycofały się. Żaden z powstańców o decyzji wycofania nie
powiadomił nawet najbliższej rodziny.
W rękach powstańców pozostał tylko jeden niewielki obszar ograniczony
ulicami: Czerniakowska – Zagórna – Solec – Ludna i nie mogło z wojskiem odejść
kilka tysięcy osób cywilnych.
Wcześnie rano 14 września wkroczył oddział SS, którego dowódcą by
Niemiec. Jego podwładni to azjaci. Nie wiedzieliśmy co nas czeka, widząc jak do
piwnic wrzucane są granaty. Niemiec rozkazał formować kolumnę i popędzona na do
Portu Czerniakowskiego. Nagle zza Wisły zaczęła strzelać artyleria. Ludzie
zaczęli chować się za stojące na brzegu barki. Po chwili kanonada ustala. Czekaliśmy
dość długo zanim spędzono mieszkańców kilku ulic. Wreszcie ruszyliśmy w
niekończącym się pochodzie. Pędzono nas ulicami: Czerniakowską do 29
listopada, dalej Agrykolą i przez Plac na Rozdrożu w Aleje Szucha. Tutaj nastąpiła
pierwsza selekcja. Wyłapywano mężczyzn, rzekomo do rozbierania barykad. Dalej
pędzono nas przez Plac Unii Lubelskiej do Racławickiej. Paliły się domy po nieparzystej stronie
Racławickiej i przyległych ulic. W niesamowitym żarze doszliśmy do końca Rakowickiej,
a dalej przez Pole Mokotowskie do Placu Narutowicza. Tu przed Domem Akademickim
nastąpił dłuższy postoj i następna selekcja. Wreszcie ruszyliśmy dalej ulicą
Grójecką do Opaczewskiej i Bema obok Dworca Zachodniego na Wolską do Kościoła
Św. Wojciecha. Dotarliśmy tu późno w nocy. Kościół był pełen ludzi i do rana
koczowaliśmy na dziedzińcu wokół kościoła..
Rano popędzono nas do zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Pruszkowie. W obozie byliśmy
2 lub 3 dni. Nie będę opisywał, jakie tam były warunki. Uczyniło to przede mną
wiele osób.
Na rampie kolejowej odbyła się ostatnia selekcja. Ja z Mamą trafiłem do
Generalnej Guberni. Załadowano nas do do towarowych wagonów. Po drodze pociąg
zatrzymywał się na wielu stacjach, gdzie na warszawiaków czekały podwody. Myśmy
wysiedli w Kłomnicach k/Częstochowy. Po drodze, jadąc w kierunku Borowa, w
mijanych wsiach zostawało po kilkanaście osób. My dojechaliśmy do wsi (nazwy
nie pamiętam) 3 km za Borowem Na miejscu zostaliśmy rozlokowani po jednej
osobie u gospodarza. Pożarlik, a Mama znalazła się na drugim końcu wsi u
jednego z najbogatszych właścicieli. Przyjęto nas bardzo serdecznie. Nasi
chlebodawcy choć sami biedni, dzielili się z nami tym co mieli.
Na jesieni chodziłem paść na wspólnym pastwisku krowy gospodarza. Ze
swoimi krowami przychodziły miejscowe dzieci. Zawsze było bardzo wesoło.
Wspólnie śpiewaliśmy piosenki, piekliśmy ziemniaki i skakaliśmy przez ognisko.
Nie miałem zimowego obuwia ani ciepłego okrycia i kiedy przyszły przymrozki,
dostałem od mojego gospodarza ciepłe zimowe drewniaki i kurtkę. Gospodarz, u
którego była Mama, miał kilkupokojowe mieszkanie i jedną izbę udostępnił na
prowadzenie zajęć lekcyjnych. Mama douczała w formie korepetycji kilkoro
miejscowych dzieci, a ze mną przerabiała program 6 klasy. We wsi było kilkanaście
osób z Warszawy. W niedzielę po Mszy Św. szliśmy na wspólny obiad we dworze.
W drugiej połowie wkroczyły wojska sowieckie.
Postanowiliśmy jak najszybciej wracać do Warszawy. Jedenastego lutego
1945 r. Mamy gospodarz zaopatrzył nas w żywność na drogę i odwiózł na dworzec
kolejowy w Rudnikach. Przy pożegnaniu powiedział, że jeżeli nie będzie naszego domu, to żebyśmy
z powrotem wrócili. Po kilkugodzinnym oczekiwaniu (kursowały tylko pociągi z
wojskiem) wsiedliśmy do przepełnionego pociągu. Na dworzec zachodni dotarliśmy
późno w nocy. Brnąc przez gruzy dotarliśmy do Wolskiej, gdzie w częściowo
zrujnowanym budynku zobaczyliśmy światełka. Weszliśmy do mieszkania, które było
pełne leżących na podłodze ludzi, wracających do Warszawy. Rano brnąc po
gruzach i idąc normalnymi ulicami dotarliśmy do naszego domu na Przemysłowej.
Budynek był wypalony, ale piwnice pozostały
niestety ograbione z cenniejszego dobytku. Idąc do naszego domu po
drodze mijaliśmy niezniszczone budynki. W niektórych były nawet szyby w oknach.
U zbiegu ulic – Piusa XI (dzisiejsza Piękna), Górnośląska i Myśliwiecka stał
cały i całkowicie pusty budynek.
Powiedziałem do Mamy, abyśmy tam wrócili i zajęli wolne mieszkanie, na
co Mama odpowiedziała, że nie możemy, bo mogą wrócić prawowici właściciele.
Przez pierwszych kilka dni mieszkaliśmy u wujostwa w Radości, a później przy
Igańskiej 2 na Grochowie u stryjecznego brata Ojca. Na Igańskiej ukończyłem 6
klasę w szkole powszechnej nr 54 i we wrześniu 1945 r. poszedłem do I klasy
Gimnazjum im. Powstańców Warszawy.
W roku szkolnym 1946/47 wrócono do przedwojennego systemu nauki z
podziałem na męskie i żeńskie szkoły ogólnokształcące. W tym czasie na
Grochowie powstała filia męskiego gimnazjum i liceum im. Władysława IV. Przez
rok nauka odbywała się w prywatnym mieszkaniu przy ul. Waszyngtona 126 a, ale
już w 1948 r. ze składek rodziców i dzięki ich pracy na budowie oraz przy
wsparciu finansowym Ministerstwa Oświaty został wybudowany 1 piętrowy budynek
szkolny przy ul. Grochowskiej 194 na posesji zakonu Braci Albertynów. Ze
względów oszczędnościowych budynek zewnątrz i klatka schodowa były
nieotynkowane, ale była duża sala gimnastyczna, w pełni wyposażony gabinet
dentystyczny, w którym raz w tygodniu przyjmował również lekarz szkolny. Szkoła
miała też radiowęzeł obsługiwany przez Samorząd Szkolny. Na dużej przerwie
wydawane były bezpłatnie drugie śniadania, składające się z kubka gorącego
mleka oraz bułki z masłem i serem.
W listopadzie 1945 r. wrócił Ojciec z niewoli niemieckiej i wówczas
zamieszkaliśmy na poddaszu w budynku przy ul. Sulejowskiej 2. Warunki były
spartańskie. Nie było wody, kanalizacji, a w zimie w mieszkaniu była
temperatura ujemna.
Nauka w szkole do roku 1948 przebiegała wg programu przedwojennego
gimnazjum. Korzystaliśmy z przedwojennych podręczników. Niektóre z nich były
dostępne w księgarni Gebethnera i Wolffa na ul. Targowej, a inne kupowało się w
antykwariatach przy ul. Świętokrzyskiej. Mieliśmy wspaniałych pedagogów i zapał
do nauki.
W roku szkolnym 1948/1949 sytuacja zmieniła się diametralnie.
Angielskiego uczyła znakomita pedagog, współautorka przedwojennego podręcznika
do nauki języka angielskiego. W celu pogłębienia znajomości języka, czytaliśmy
na lekcjach i dyskutowaliśmy na temat przeczytanych artykułów z czasopisma
„Life”, wydawanego w USA. Był to bodajże miesięcznik do kupienia w kioskach z
gazetami. Po jego wycofaniu ze sprzedaży, pomimo że było to czasopismo
apolityczne, opisujące życie np. farmerów amerykańskich, parki narodowe, żyjące
dziko zwierzęta itp.
Dowiedzieliśmy się, że można go nabyć w Ośrodku Kulturalnym przy
ambasadzie amerykańskiej. Pewnego razu dwóch kolegów zostało zabranych sprzed
ambasady na przesłuchanie do komisariatu na Wilczej. W rezultacie wyjaśnienia,
że poszli po czasopismo, które jest pomocą naukową, nauczycielka została
usunięta ze szkoły i pozbawiona praw nauczania za: ”demoralizowanie młodzieży”.
Pamiętam jeszcze bardziej tragiczne w skutkach wydarzenie w
październiku 1951 r. W miejskim gimnazjum im. gen. Jasińskiego, kilku uczniów
drukowało na drukarence – zabawce ulotki antyrządowe. Po wykryciu nastąpiły
aresztowania za rzekome usiłowanie wysadzenia pomnika braterstwa broni – tzw.
pomnika czterech smutnych. Gimnazjum zostało rozwiązane a uczniowie i nauczyciele skierowani do innych szkół.
W lutym 1951 r. do mojej maturalnej klasy trafiło dwóch kolegów: Ciołek
i Kuszpit. Byli dobrymi uczniami. Zdali egzamin
maturalny i obaj dostali się na studia. Ciołek na prawo w Uniwersytecie
Warszawskim, a Kuszpit na SGGW. Ja dostałem się na Wydział Mechaniczny
Technologiczny Politechniki Warszawskiej. W listopadzie 1951 r. przeżyłem szok,
kiedy będąc w kinie zobaczyłem kronikę filmową, w całości poświęconą procesowi
pokazowemu. Na ławie oskarżonych wśród innych, młodych chłopców byli moi
koledzy – Ciołek i Kuszpit. Prokurator oskarżył ich, że w okresie kilku
miesięcy 1951 r. mieli dokonać kilkunastu bandyckich napadów z bronią w ręku na
ludzi bogatych i działaczy komunistycznych. Wszyscy przyznali się do winy, co
świadczy, jak musieli być torturowani w śledztwie. Większość skazano na
wieloletnie więzienie, a dwaj oskarżeni, w tym Ciołek otrzymali wyroki śmierci.
Wyroków śmierci na szczęście nie wykonano. Zostały one zamienione na dożywotnie
więzienie. Zbigniew Ciołek wyszedł z więzienia w 1956 r., został zrehabilitowany
i kontynuował przerwane studia prawnicze. Przeżycia więzienne wpłynęły na
długość jego życia. Zmarł w wieku pięćdziesięciu kilku lat.
Ja ukończyłem studia w w 1059 r. i rozpocząłem bardzo ciekawą pracę
zawodową, która trwała nieprzerwanie do siedemdziesiątego piątego roku życia.
KONIEC
„Wymazujesz z
pamięci wspomnienia – wracają”
Zdzisław Święcki
Wspomnienie z powstania 1944 r. dziecka 10 i pół letniego ( ur. 22.02.1934)
W momencie wybuchu powstania byłem z mamą i siostrą w naszym mieszkaniu na Starym Mieście na ulicy Nowomiejska 2
m14. Pierwszą reakcją mojej mamy było przerażenie, gdyż była sama z dwojgiem
małych dzieci. Ja miałem 10 lat siostra Basia 7 lat. Ojciec zginął w 1939 r. w
obronie Warszawy. Schroniliśmy się tak jak i inni mieszkańcy domu w piwnicach.
Było duszno i strasznie, ludzie modlili się i płakali. Po jakimś czasie zaczęło
brakować wody do picia i następnie jedzenia.
Cierpieliśmy potworny głód. Jako
chłopak który znał zakątki sąsiednich domów pomagaliśmy z kolegą o imieniu
Jurek przechodzić powstańcom w labiryncie piwnic. Nie było to akceptowane przez
opiekunów. Traktowaliśmy tą pomoc jaką swoistą przygodę a nie świadomą walkę Nie pamiętam kiedy ale jeszcze przed upadkiem
starówki dzięki sąsiadowi z którym był zaprzyjaźniony tata /chyba miał na
nazwisko Szwaja/przedostaliśmy się na ulicę Książęcą naprzeciwko szpitala. Tam
mieszkała moja mama chrzestna Marcjanna Majewska ze swoim mężem.
Dzięki nim nie
umarliśmy z głodu. Tam też zastał nas
upadek powstania. Pamiętam potworną drogę do Pruszkowa – konwój w asyście
Niemców na dworzec i zmagania z niesieniem małej siostry Basi oraz brutalność
konwojujących Niemców, a następnie smród i głód w samym obozie .Trzeba
przyznać, że dzięki pomocy organizacji charytatywnej nie umarliśmy z głodu.
Przerażenie matek z myślą, że zabiorą im dzieci a ich wywiozą do obozu
udzielało się wszystkim. Obóz pękał od przeludnienia. Nastał taki moment, że pozwolono matkom z dziećmi go
opuścić. Jakaś energiczna i młoda /pewnie powstaniec/ pani złapała siostrę Basie
za rękę mnie i mamę pociągnęła do bramy i
udało nam się wydostać z tego piekła. Zaraz po tym zniknęła. Moją matkę
chrzestną Marcjannę z mężem wysłano do obozu. Dzięki dobrym ludziom i niesamowitej inwencji
mamy i po dużych kłopotach dotarliśmy do miasteczka Lubania k/Grójca gdzie
klerykiem był mój ojciec chrzestny Ks. Mieczysław Święcki. On też zaopiekował
się nami.
Ponieważ plebania była przeludniona uciekinierami z Warszawy ulokował
nas w sąsiedniej wsi Olszowa Wola. Tam
mama krawiectwem zarabiała na życie i mieszkanie. Z daleka widać było łuny
płonącej Warszawy. Widzieliśmy rozpacz naszej mamy i innych wygnańców na ten
widok. Tam też doczekaliśmy wyzwolenia. Pamiętam taki moment kiedy świtem do
domu wpadł rosyjski żołnierz z okrzykiem
„germańcow niet?” a następnie poprosił o
chleb. Gdy go dostał zostawił nam puszkę konserwy z napisami w języku
angielskim.
Pod koniec stycznia lub na początku lutego 1945 dzięki finansowe
pomocy księdza Mieczysława wróciliśmy do Warszawy. Mieszkanie na Starówce było
w gruzach. Zamieszkaliśmy na Pradze/Łochowska 22/ W mieszkaniu było 3 rodziny z
dziećmi. Na Pradze zacząłem uczęszczać do szkoły podstawowe /ul. Otwocka szkoła
podstawowa nr.192/ i nadrabiać zaległości. Tu też doczekaliśmy końca wojny.
Pamiętam
radość i płacz szczęścia kobiet /stanowiły gros mieszkańców/ oraz kanonadę
strzałów. Byliśmy wynędzniali i schorowani więc zaopiekował się nimi PCK i
dzięki niemu ja z dużą grupą dzieci zostaliśmy wysłani do leczenie i odżywienie
do państw skandynawskich. Ja trafiłem do Danii. Najpierw byłem w szpitalu w
Kopenhadze a następnie w rodzinie polskich emigrantów zarobkowych z czasów I
wojny światowej z pod Lwowa.
Wspaniali ludzie – doprowadzili mój wynędzniały
organizm do normalności. Spotkałem się z niesamowitą życzliwością całego miasteczka
Nakskow. Zostałem ubrany i wyleczony /min. stomatologicznie/ i nabrałem zaufania
do ludzi. Nie wyleczyłem się tylko ze strachu i traumy na Niemców w każdym
dorosłym widziałem gestapowca który zagraża mojemu życiu.
Pozostało to do
czasów dorosłego zawodowego życia – nie byłem w stanie zgodzić się na wyjazd w
delegacje do NRD lub NRF gdyż w
głowie wracały tragiczne sceny z czasów
okupacji.
Z okresu powojennego utkwiły mnie w pomięci
referendum i wybory – razem z innymi chłopcami rozdawaliśmy kartki do
głosowania na Mikołajczyka oraz w referendum 3xnie.Byla to reakcja na rozmowy i
poglądy naszych opiekunów którzy wiedzieli co robimy ale udawali, że nie
wiedzą. Ganiały nas za to pikiety PPR-rowców i nieraz oberwaliśmy od nich.
Po
ukończeniu szkoły podstawowej z inicjatywy i namowy dyrektorki szkoły oraz
wychowawcy zacząłem naukę w Gimnazjum i Liceum im.Kr.Wladysława IV na Pradze. Mama
chciała ze względu na trudną sytuacje finansową bym zaczął naukę w technikum –
które dawało zawód . Jednak nauczyciele przekonali Ją, że jako prymus mam większe
szanse w życiu na wyższe studia. Zawsze miałem smykałkę do techniki odkąd
pamiętam chciałem być inżynierem.
W tym
też czasie już od siódmej klasy udzielałem korepetycji, gdyż mama mając 80%
utratę zdrowia z krawiectwa nie była w stanie nas utrzymać. Szkołę średnią i
trzy pierwsze lata studiów upłynęło na nauce i udzielaniu „korków.” Bardzo
istotną pozycją w naszym budżecie
stanowiło stypendium które otrzymywałem. Gdyby nie ono nie skończyłbym
szkoły średniej i nie zaczął studiów.
W
r. 1957 w wypadku samochodowym ginie siostra Basia. Tej tragedii nie wytrzymała
mama – umiera w 1958 roku. Tyle ile ucierpiały matki które pozostały same z
małymi dziećmi na czas okupacji i powstania nikt do tej pory nie docenił. Było
to większe bohaterstwo niż walka z karabinem w ręku
Przerywam studia by zarobić na życie. Po dwóch latach wznawiam studia na
PW jednocześnie pracując na części
etatu. Po studiach mając spory staż pracy zacząłem prace w biurach projektów od
etatu asystenta projektanta by dojść do głównego konstruktora. W swoim zawodzie
piąłem się w górę. Byłem dyrektorem biura konstrukcyjnego, ośrodka badawczo
rozwojowego, prezesem dużej spółdzielni inwalidzkiej. Zakończyłem pracę
zawodową jako dyrektor generalny spółki z udziałem kapitału zagranicznego
Na emeryturze włączyłem się w działalność
Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Mechaników Polskich do którego należę od
1971 roku, oraz w prace zespołu Rzeczoznawcó.Za swą pracę zawodową otrzymałem
kilkanaście odznaczeń i medali z Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski na
czele. Za społeczną otrzymałem wszystkie SIMP-owskie odznaczenia.
Mam wspaniałą
rodzinę. Żona- inż. chemik, córka – mgr ekonomista i 14 letniego wnuka. Jestem
człowiekiem spełnionym który pomimo tragedii wojennej doszedł do szczytu swoich
możliwości i marzeń, jednak trauma powstania i okupacji pozostała w mojej
głowie i wraca w każdą rocznice wybuchu wojny i powstania - tego nie wyleczył
czas.
Zdzisław Święcki, Konstancin, Czerwiec 2018r.
KONIEC
Aby obejrzeć prezentację p. Tadeusza Władysława Świątka "Dziecko Powstania" kliknij tutaj.
Ważny cytat:
– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.
Inicjatywa ustawodawcza o pomocy dla dzieci powstania warszawskiego, czyli nic się nie dzieje
Załączamy materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny.
Korespondencja p. Zbigniewa Głuchowskiego o pomocy dla dzieci Powstania
W okresie świątecznym z uwagą przeczytałem treść biuletynu, który dostarczyliście mi Państwo przed kilkoma dniami i chciałbym podzielić się z Państwem moimi refleksjami. Otóż Instytut Pamięci Narodowej uruchomił Centrum Informacji o Ofiarach II Wojny Światowej. Celem nowego Centrum jest kompleksowe udzielanie informacji, na podstawie zgromadzonego zasobu archiwalnego, o ofiarach represji niemieckich i sowieckich w okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu (1939–1956)". Taką informację znalazłem w internecie. Nie wiem, jak obecnie wygląda ocena IPN przeżyć osób takich jak ja.
3 października powstanie warszawskie zakończyło się sromotną klęską. W odwecie Niemcy zrównali z ziemią stolicę, a mieszkańców poddali akcji wysiedleńczej.Matki i dzieci trafiały do obozu przejściowego w Pruszkowie.
Okupację i powstanie przeżyłem w centrum Warszawy /Nowogrodzka róg Bracka/. 1 września 1944 r. powinienem zasiąść w ławce szkolnej i jako siedmiolatek rozpocząć edukację. Niestety, moja edukacja polegała na siedzeniu w ciemnej przepełnionej ludźmi piwnicy i nauce rozróżniania odgłosów rozrywających się pocisków, bomb, granatników a zabawa polegała na zbieraniu między znajdującymi się na podwórku grobami gorących odłamków. Huk, dym, łzy, głód,brak wody, jęki rannych to była normalna dziecięca codzienność...
Potem kapitulacja, wypędzenie z domu, obóz, brak nadziei na przeżycie, zapędzenie do odkrytych wagonów i podróż z przekonaniem, że wiozą nas do Oświęcimia. Na szczęście pod Krakowem w Kozłowie otworzyli wagon a
miejscowi Polacy wzięli nas do swoich domów. Rozpoczęła się tułaczka popowstaniowa i powojenna. Nigdy nie dano mi szansy powrotu do Warszawy.
Od lat poruszam w internecie sprawę represji warszawiaków z okresu powstania warszawskiego i po powstaniu oraz ich tułaczki po wypędzeniu z Warszawy. Związek Kombatancki Dzieci Wojny w Łodzi przyjął mnie w poczet swoich członków i Komisja Historyczna Związku przyznała mi status "represjonowanego", ale Urząd ds. Kombatantów i Osob Represjonowanych ze względu na ocenę i stanowisko IPN uznał, że "...represje te nie były represjami..."
/cytat dosłowny-dokument jest w moim posiadaniu, jest także w aktach sprawy znajdującej się w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych/! Kto był represjonowany w czasie II wojny, a kto nie - ocenia u nas IPN.
W Izraelu takiej oceny dokonuje "Foundation for the Benefit of Holocaust Victims in Israel". Z raportu, można się dowiedzieć, że w Izraelu ma żyć obecnie 193000 osób "Holocaust survivors" (ocalonych z Holocaustu).
Warto przytoczyć definicję osoby "Holocaust survivor" z opracowania fundacji z 2004 roku:
Jest to osoba, która żyła w jednym z krajów, który został podbity lub znalazł się pod bezpośrednim wpływem reżimu nazistowskiego [Nazi regime] w jakimkolwiek czasie pomiędzy 1933 i 1945 rokiem, wliczając w to osoby, które uciekły podczas nazistowskiego podboju [Nazi conquest]."
,,DzieciTeheranu" chronione przez generała Władysława Andersa mają status''holocaust survivors,,!
Spójrzmy na własne podwórko, jaki jest stosunek naszych "polskich" władz do tych, co przeżyli wojnę. Do dziś pamiętam,że władze PRL-u nie chciały uznać tragizmu przeżyć tych warszawiaków. I do końca życia nie zapomnę, że obecne władze odpowiedziały mi, że "represje te nie były represjami" /cytat dosłowny/, gdyż urzędnicy IPN-u taką wydali opinię o prześladowaniach warszawiaków! Wysłałem odwołanie, a oto odpowiedź: "Nawiązując do Pańskiego pisma, które wpłynęło do Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych w dniu 10 czerwca 2014 roku drogą elektroniczną uprzejmie informujemy, że problematyka Pańskich uprawnień kombatanckich była kilkakrotnie przedmiotem postępowania administracyjnego, a także korespondencji ze strony Urzędu.Szef Urzędu decyzją z dnia 20 kwietnia 2005 roku, utrzymał w mocy decyzję z dnia 24 stycznia 2005 roku, o odmowie przyznania uprawnień kombatanckich na podstawie przepisów ustawy z dnia 24 stycznia 1991 r."
Może moje rozważania przydadzą się Państwu w pracach Stowarzszenia ?Z Nowym Rokiem życzę wszystkiego najlepszego i nowego spojrzenia władz na sprawę represji warszawiaków!
Zbigniew Głuchowski
O wysyłce Biuletynu do członków Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.
Większość biuletynów dociera do odbiorców pocztę mejlową. Niestety nie wszyscy członkowie dysponują skrzynkami e-mail. Do nich chcielibyśmy przesyłać wersje biuletynów drukowane na papierze. Niestety na przeszkodzie stoją koszty barwnego druku dość obszernych naszych miesięczników. Radzimy sobie „jak możemy”, daleko nam jednakże do zlecania druku profesjonalnym punktom powielania i to w takiej ilości, która zabezpieczyłaby wszystkich członków „bez mejla”.
Dlatego w pierwszym rzędzie zobowiązaliśmy się do przesyłania wersji papierowej egzemplarzy, tzw. „autorskich”, do osób, których wspomnienia zamieszczone zostały w biuletynie. Kopie biuletynów o nr 41-45 zostały wysłane do autorów wspomnień. Powoli będziemy drukować i wysyłać wcześniejsze i aktualnie przygotowywane biuletyny.
Nie zapomnimy o nielicznych Dzieciach, które wyraziły listownie szczególnie gorącą prośbę o kopie biuletynów. Stopniowo będziemy im posyłać wybrane egzemplarze Biuletynu.
Informacja o akcji „Paczka dla Bohatera” w 2018 roku.
W grudniu 2018 roku nasze Stowarzyszenie wzięło udział w akcji "Paczka dla Bohatera". Inicjatywa tej akcji wyszła ze Szczecina, a głównym koordynatorem jest p. chorąży Tomasz Sawicki, prezes Stowarzyszenia „Paczka dla Bohatera”. Od 2017 r. jesteśmy z nim w kontakcie i właśnie jemu przekazujemy naszą listę chętnych na paczkę.
Pan Tomasz współdziała z rzeszą wolontariuszy na obszarze całej Polski. To wolontariusze dostarczają paczki wg listy adresowej. Dzięki Stowarzyszeniu Paczka dla Bohatera kilka osób z naszego grona otrzymała artykuły żywnościowe i higieniczne. Wielkie serce i zaangażowanie p. Tomasza sprawia, że akcja przebiega bez kłopotów. Za bardzo nieliczne potknięcia, wynikłe nie z jego winy, dostaje on nieraz „nie za swoje”…
Pan Tomasz współdziała z rzeszą wolontariuszy na obszarze całej Polski. To wolontariusze dostarczają paczki wg listy adresowej. Dzięki Stowarzyszeniu Paczka dla Bohatera kilka osób z naszego grona otrzymała artykuły żywnościowe i higieniczne. Wielkie serce i zaangażowanie p. Tomasza sprawia, że akcja przebiega bez kłopotów. Za bardzo nieliczne potknięcia, wynikłe nie z jego winy, dostaje on nieraz „nie za swoje”…
Nasze Stowarzyszenie corocznie na początku akcji ustala listę osób chętnych na paczkę. Ponieważ apel internetowy nie odniósł skutku pozostał kontakt telefoniczny. Na wykonane kilkadziesiąt telefonów (max 30) zgody uzyskaliśmy od kilku osób. Większość członków odmawia, z zażenowaniem stwierdza, że „daje sobie jakoś radę” korzystając z niewielkiej emerytury. Słyszeliśmy przez telefon obliczenia, jak to jest możliwe, i jak pomaga ogródek i zwierzątka…
Z tym większą satysfakcją odnaleźliśmy tych członków, którzy czekają na pomoc. Lista 5 chętnych z r. 2017 powiększyła się w 2018 o jedną osobę. Za skuteczność dostarczenia paczki ręczył w mailu do nas p. Tomasz. Stowarzyszenie Dzieci Powstania 1944 zwraca się do wszystkich o pomoc w ustaleniu adresów tych Dzieci, które chciałyby otrzymać paczkę w przyszłym roku.
Wojciech Łukasik
Wojciech Łukasik
Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danuta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42, 43
Zbigniew Głuchowski nr 44
Hanna Światłowska-Hornziel nr 44
Hanna Szymanowska nr 45
Leszek Łukasik nr 45
Andrzej Gawryś nr 45
Janina Sienkiewicz Kozłowska nr 46
Barbara Anna Retke nr 46
Danuta Nelken nr 47
Jerzy Nossarzewski nr 47
Jolanta Grottel nr 48
Andrzej Władysław Domańczak nr 48
Sławomir Kuczyński nr 49
Zdzisław Święcki nr 49
Hanna Szymanowska nr 45
Leszek Łukasik nr 45
Andrzej Gawryś nr 45
Janina Sienkiewicz Kozłowska nr 46
Barbara Anna Retke nr 46
Danuta Nelken nr 47
Jerzy Nossarzewski nr 47
Jolanta Grottel nr 48
Andrzej Władysław Domańczak nr 48
Sławomir Kuczyński nr 49
Zdzisław Święcki nr 49
Pożyteczne Linki:
Rachunek Bankowy Stowarzyszenia na 31.01.2019
Bank BGZ Paribas: 6054.01 PLN
70 dolarów kanadyjskich
100 dolarów kanadyjskich czek
200 dolarów amerykańskich
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz