O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950
MISJA STOWARZYSZENIA
Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.
Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia
Zarząd
Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler
Komisja Rewizyjna
Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz
Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler
Komisja Rewizyjna
Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz
CZŁONKOWIE HONOROWI
Profesor Andrzej Targowski - honorowy prezes Stowarzyszenia
P. Joanna Woszczyńska - członek honorowy
P. Jerzy Mirecki - członek honorowy
* * *
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.
Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.
Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Współpracujemy z teatrem tańca LUZ.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, i drugą część wspomnień p. Mirosława Grabowskiego. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje p. Zbigniewa Głuchowskiego.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, i drugą część wspomnień p. Mirosława Grabowskiego. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje p. Zbigniewa Głuchowskiego.
Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.
Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.
Teatr Tańca LUZ
Dzieci Powstania.
Gościem specjalnym
spektaklu był
przedstawiciel naszego
Stowarzyszenia
p. Tadeusz Władysław
Świątek.
Oto więcej zdjęć ze spektaklu.
Widziane z krzesła Honorowego Prezesa
profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 40
Rosjanie po latach a PW 1944
Warszawa
Sierpień 1944.
Powstanie było wymierzone politycznie przeciw ZSRR to
wiadomo. Nie pomogli, bo nie było to w ich interesie. Nie chcieli by rząd PKWN
dzielił się Polską z Rządem Londyńskim.
Po „wyzwoleniu” a praktycznie po wkroczeniu Czerwonej Armii do
opustoszałej i niebronionej przez Niemców Warszawy prosowieckie władze panowały
w stolicy bez żadnej politycznej konkurencji. Ponieważ ona na własne życzenie
dokonała samobójstwa w sierpniu i wrześniu 1944 r.
Terror stalinowski zapanował w Polsce w
latach 1948-56. W setkach procesów politycznych poddano represjom ponad 60 tys. osób.
Rozmiary terroru były olbrzymie. Np. jedynie w latach 1950-1951 w ramach tzw.
akcji "K" na bezpośredni rozkaz Stanisława Radkiewicza, ministra
bezpieczeństwa publicznego, aresztowano jako "niepewnych politycznie"
ponad 4 tys. osób, w tym żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich. Pod
zarzutem szpiegostwa znaleźli się w więzieniach zarówno wybitni żołnierze ruchu
oporu, opozycyjni politycy, jak też byli działacze komunistyczni. Torturami
fizycznymi i psychicznymi zmuszano do przyznawania się do nawet najbardziej
absurdalnych zarzutów. W kapturowych procesach zamordowano setki wybitnych
Polaków, m.in. stracony został gen. Emil Fieldorf ps. Nil, płk Aleksander Rode,
płk Antoni Olechnowicz. Ogromne represje dotknęły także Kościół katolicki.
Komuniści internowali samego Prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego. Głośny stał
się pokazowy proces biskupa Czesława Kaczmarka, oskarżonego m.in. o
szpiegostwo, kolaborację z Niemcami i próbę obalenia ustroju PRL. Księdza Kaczmarka skazano na 12 lat więzienia.
Jak dziś w Rosji
mówi się o stalinizmie? Zwycięstwo
Stalina w II WŚ jest obecnie w Rosji gloryfikowane, co usprawiedliwia sowieckie
represje w ZSRR. Ale dlaczego je usprawiedliwia także w Polsce po wygranej
wojnie? W wyniku stalinizmu zginęło ok. 12 miliony ludzi w ZSRR. W powojennej
PRL zginęło wprawdzie „tylko” parę tysięcy ludzi, ale setki tysięcy ludzi było
prześladowanych i traktowanych jako obywateli drugiej kategorii. W 1987 r. z
okazji 70 rocznicy Rewolucji Bolszewickiej, M. Gorbaczow stwierdził, że „Stalin
popełnił olbrzymie i niewybaczalne zbrodnie.” Natomiast W. Putin powiedział w 2000
r., że „w naszej historii były tragiczne i świetne strony.” Obecnie nie mówi
się w Rosji o zbrodniach Stalina tylko o błędach. Putin zapytany na konferencji
prasowej przez zagranicznego korespondenta w 2013 r. co myśli o Stalinie?
Odpowiedział, „czy Cromwell był lepszy?”
Historia w
Rosji nie podlega krytycznej ocenie. Dziś nie można
pociągnąć do odpowiedzialności b. sowieckich funkcjonariuszy, ponieważ ich
zbrodnie uległy przedawnieniu. Dla władz historia nie musi być źródłem prawdy a
ma służyć ideologii państwa. W jej miejsce propaguje się „patriotyczną
edukację.” Te podejście nie tylko jest sprzeczne z zasadami wolnego i
demokratycznego społeczeństwa, ale nawet i z samą własną Konstytucją z 1993 r.
Stwierdza ona, że żadna ideologia nie może być uznana za ideologię państwa.
Historia powinna uczyć niezależnego i krytycznego myślenia a głosząc narzucony
i sztuczny „patriotyzm” eliminuje uczciwą analizę i naukowe podejście. Patriotyzm
jest pozytywny i wartościowy jeśli wypływa z autonomicznych postaw obywateli,
którzy kochają swą ojczyznę.
Czym jest Rosja
dzisiaj? Jest spuścizną Imperiów Rosyjskiego i
Sowieckiego z ich ekspansjonistycznymi celami, przyjaciółmi i wrogami. Ludzie
natomiast akceptują tezę, że „nie potrzebujemy rządu, który ma nam służyć, lecz
potrzebujemy rządu by był jak ojciec, który czasem musi być restrykcyjny.” Kult
mocnego rządu i wyjątkowości rosyjskiego człowieka usprawiedliwia politykę
ekspansjonizmu i wewnętrznych represji. Ale dotąd póki Rosja nie uzna stalinizm
za okres masowych morderstw i ich realizatorów za przestępczą mafię dotąd te
sprawy będą straszyć po nocach i dniach ich obywateli i liderów.
Nasz stosunek
do Rosji. Żyjmy
z Rosją, wielkim sąsiadem w zgodzie. Nie uczmy Rosjan jak mają żyć. Pamiętajmy,
że to oni przez długie lata rządzili nami a nie my nimi. I póki co to Stany
Zjednoczone wypożyczały rosyjskie rakiety do transportu amerykańskich
kosmonautów do stacji kosmicznej!
Andrzej Targowski
DANE O POWSTANIU
DANE O POWSTANIU
Wspomnienia p. Mirosława Grabowskiego, cz. 2/2
Zamiast wstępu
Motto:
„Życiem nic jest to co przeżyliśmy,
Lecz to co pamiętamy I jak pamiętamy,
Aby o tym opowiedzieć”
Gabriel Garcia Marquez
Praca na akord
narzucała duże tempo, przerywane tylko krótkimi chwilami na śniadanie i obiad.
Jak na mężczyzn
przystało, przydzielono mnie i mojemu rówieśnikowi, Sławkowi Wójcickiemu,
największe wyroby: wazony i salaterki z grubego szkła (Bleikristall), co miało
wpływ na wielkość i wagę form zanurzonych w wodzie, jak również ciężar
przenoszonych wyrobów do wypalania. Panie, na szczęście, pracowały przy
produkcji lżejszego asortymentu (szklanki, kieliszki, spodeczki) lub zdobywały
zawód szlifierza.
Nie mogłem się
doczekać pierwszej niedzieli, aby trochę odpocząć od monotonnej, ale niezbyt
lekkiej pracy. Moje oczekiwania rozwiał jednak nasz Lagerfuehrer, ponura postać
w mundurze SA, „zapraszając” mnie wraz ze Sławkiem do rozładowania wagonu
pełnego cegieł na pobliskiej stacyjce kolejowej o nazwie Josephinenhuette. Po
tak urozmaiconym dniu, w następne niedziele mogłem cieszyć się względną swobodą
i wypoczynkiem.
Czas wolny od
pracy przeznaczałem na poznawanie najbliższych okolic we własnym gronie, lub w
towarzystwie dwóch nowopoznanych rówieśników ( synów niemieckich majstrów z
huty), którzy odłożywszy mundury Hitlerjugend odkrywali przede mną uroki gór
zwanych wówczas Riesengebirge. Do ulubionych rozrywek nastolatków należały
zjazdy pustą zazwyczaj szosą na trasie Górna Szklarska Poręba - Piechowice
sankami lub czterokołowymi wózkami, przy których dyszel spełniał rolę
kierownicy, a noszone przez nas drewniaki nadawały się wspaniale do
zmniejszania zbyt dużych szybkości. Powroty do obozu następowały, w zależności
od kondycji lub zasobności kieszeni, pieszo albo kolejką elektryczną.
Od czasu do czasu
miałem okazję bywać w niedzielne popołudnie u niemieckiej rodziny, państwa
Holmannów net „kawie z ciastem”, co łączyło się również z słuchaniem wiadomości
radia BBC.
Gospodarz był
niemieckim komunistą, a jednocześnie szefem mojej ciotki, która pracowała w
szlifierni. Ja występowałem podczas tych spotkań w roli tłumacza i budzącego
współczucie dziecka, które „nazistowskie świnie” zmuszają do pracy, Moja jako
taka znajomość niemieckiego powodowała, że brałem udział w wizytach moich
współtowarzyszy niedoli U miejscowych lekarzy, ponadto do moich obowiązków
należało robienie zakupów, w oparciu przydziały kartkowe dla całego obozu.
Przyjazd tak dużej
grupy Polek, do tak odległego zakątka Trzeciej Rzeszy, wywołał zainteresowanie
rodaków, zatrudnionych w tej okolicy. Do tego grona należeli: piekarz z
Poznania, rzeźnik, kominiarz i rodzina pracowników rolnych, zatrudnionych w
miejscowym nadleśnictwie. Wkrótce miało się okazać, że znajomości te były
bardzo przydatne, a nawet pozwoliły przetrwać nam na tym terenie do końca
wojny.
Przykrym
incydentem, jaki wydarzył się na jesieni 1944 roku było aresztowanie mojej Mamy
i jej sióstr przez gestapo. Powodem kilkunastodniowych przesłuchań w więzieniu
w Jeleniej Górze były przypadkowe rozmowy mojej rodziny z jedną z urzędniczek
Arbeitsamtu w obozie w Burgweide, która okazała się Żydówką. Po jej
zdemaskowaniu, sprawdzono skrupulatnie wszelkie kontakty na podstawie
znalezionych notatek.
Święta Bożego
Narodzenia, dzięki paczkom otrzymanym od rodzin mieszkających w Generalnej
Guberni, obchodziliśmy w miarę możliwości uroczyście. Nic nie zapowiadało, że
względna stabilizacja, jaką cieszyliśmy się od czterech miesięcy, ulegnie za 30
dni zakłóceniu.
Postępy Armii
Czerwonej utrudniły zaopatrywanie huty w węgiel, a zasoby z zagłębia
wałbrzyskiego były prawdopodobnie przeznaczone do produkcji ważniejszych
strategicznie wyrobów.
Z końcem stycznia 45
r. zostaliśmy poinformowani, że huta będzie zamknięta, a polska część załogi,
po otrzymaniu suchego prowiantu, zostanie odstawiona do Jeleniej Góry, aby
włączyć się do jednego z wielu pieszych transportów, udających się do Saksonii.
Uczyniona nam propozycja, nie do odrzucenia, przy wyjątkowo niskich
temperaturach i dającym się zauważyć chaosie na drogach (ewakuacja ludności
niemieckiej, tzw. marsze śmierci z likwidowanych obozów koncentracyjnych )
wydała się niezbyt atrakcyjna.
Grupa, składająca
się z 8 osób, do której należeli członkowie mojej rodziny oraz dwie panie z
dwoma ośmioletnimi córeczkami, postanowiła doczekać końca wojny na znanym nam
terenie, bez względu na wiążące się z tym konsekwencje.
Ucieczka z
formowanych transportów w Jeleniej Górze i powrót po zapadnięciem zmroku, do
Szklarskiej Poręby, udała się dzięki wcześniejszym uzgodnieniom z polską
rodziną, mieszkającą w osiedlu Weissbachtal, położonym ponad naszym
dotychczasowym obozem.
Czekająca nas
kilkutygodniowa konspiracja polegała na ukrywaniu obecności przed niemieckimi
sąsiadami i nieoficjalnym zdobywaniu żywności, co przy braku kartek było
niezwykle trudne.
Moja rola
zaopatrzeniowca, sprowadzała się do zjeżdżania, pod osłoną ciemności, na
nartach do Górnej Szklarskiej Poręby, gdzie zaprzyjaźniony z nami piekarz
ładował mi do plecaka kilka bochenków czerstwego chleba. Ten „ rarytas" po
odgrzaniu na blasze kuchni spożywany był zazwyczaj z melasą o konsystencji
miodu i mdlącym smaku. Od czasu do czasu otrzymywaliśmy zawiesinę, w której
gotowany był tzw. Blutwurst, od innego rodaka pracującego u miejscowego
rzeźnika.
Prawdziwym
wydarzeniem okazało się podarowanie nam przez znajomego kominiarza jednego
jajka z okazji Świąt wielkanocnych. Podzielone na osiem części posłużyło do
złożenia sobie życzeń rychłego zakończenia wojny.
W tych ponurych
chwilach jedyną pociechą była dobiegająca zza gór kanonada, świadcząca o
toczących się zaciętych walkach w niezbyt odległych rejonach Dolnego Śląska.
Komunikaty niemieckie donosiły o ciężkich walkach na ulicach Lubania,
zniszczonego w 65%.
Nie wiedzieliśmy
wówczas, że byliśmy świadkami, na szczęście na odległość, poważnych zmagań o
Wał Sudecki, prowadzonych od połowy lutego przez Armię Czerwoną z oddziałami
feldmarszałka Schomera. Walki na linii Lauban- Naumburg (Nowogrodziec ) były
tak zacięte, że doprowadziły w dniach 1-2 marca do wyparcia oddziałów
radzieckich z Lubania.
Niemiecki porządek
w lokalnej administracji rozluźnił się na tyle, w miarę upływu czasu, że pod
koniec marca postanowiliśmy ujawnić naszą obecność i skorzystać z oferty pracy
tamtejszego nadleśnictwa. W porównaniu z hutą i okresem bezczynności w ukryciu,
praca okazała się stosunkowo lekka i przyjemna, gdyż odbywała się w szkółkach
leśnych i polegała na sadzeniu drzewek.
Wyzwolenie Sudetów
miało miejsce w dniach 9-11 maja 1945. Dni poprzedzające ten moment
charakteryzowały się zmasowanym przemarszem wojsk (głównie SS) przez naszą
miejscowość szosą w kierunku Czech. Okoliczne rowy i strumyki pełne były
porzuconych pojazdów dwu i czterokołowych. Na krótkim odcinku drogi: huta -
Szklarska Poręba znalazłem kilka rowerów, które potraktowałem jako zdobycz
wojenną. Nie nacieszyłem się nimi jednak długo, gdyż nazajutrz zostałem ich
pozbawiony przez wkraczające oddziały armii wyzwoleńczej.
W całej okolicy
zrobiło się biało od wywieszonych prześcieradeł i obrusów, a przestraszone
własną propagandą Niemki, szukały schronienia pod naszymi skrzydłami.
Nadeszła właściwa
chwila znalezienia sobie miejsca do stałego osiedlenia, skoro do Warszawy nie
było po co wracać.
Przy całkowitym
braku komunikacji, przemieszczenie się 8 osób wraz ze skromnym dobytkiem, nawet
do odległej zaledwie o kilkanaście kilometrów Jeleniej Góry, okazało się
problemem. Z kłopotów tych wybawiło nas kilku czerwonoarmistów, którzy podochoceni
butelką samogonu, stwierdzili, że zapewnią nam środek transportu. W tym celu
udałem się z nimi do Dolnej Szklarskiej Poręby, aby przejąć, zarekwirowanego
przy pomocy pepeszy, konia w jednym z niemieckich gospodarstw. Przy okazji, moi
dobroczyńcy, odkryli w stodole, pod grubą warstwą słomy, kabriolet, co
podniosło jeszcze ich entuzjazm z przeprowadzonej wyprawy. Nie czułem się zbyt
pewnie jadąc na oklep aż do następnej rekwizycji wozu - platformy.
Nazajutrz, pełni
entuzjazmu, udawaliśmy się w nieznane, opuszczając strony, gdzie udało nam się
szczęśliwie doczekać końca wojny. Nie przypuszczałem wówczas, że za rok zjawię
się tam w harcerskim mundurku, aby zaliczyć swój prawdziwy obóz oraz zdobyć
pierwszy stopień i kilka sprawności.
Krótka podróż do
Jeleniej Góry nie była pozbawiona niespodzianek, ponieważ minąwszy Piechowice
nasza furka została zatrzymana przez pojazd radziecki, w którym, ku naszemu
zdziwieniu, oprócz żołnierzy, znajdowali się właściciele zarekwirowanego konia
i wozu.
Pertraktacje
handlowe przeprowadzone na szosie z przedstawicielami strony zwycięskiej i
pokonanej, pozwoliły nam szczęśliwie dotrzeć do celu i dopiero tam rozstać się
z wypożyczonym środkiem transportu. Z ostatnich badań Izby Pamięci Narodowej
wynika, że nie był to odosobniony przypadek, kiedy władze radzieckie
faworyzowały miejscową ludność kosztem obywateli polskich.
TRUDNE POCZĄTKI
Przyjazd do
Jeleniej Góry upewnił mnie w poczuciu odzyskanej wolności i był radosnym
zderzeniem z polskością, której zewnętrzne symbole przez ostatnie pięć lat
zeszły do podziemia. Biało-czerwone flagi na ulicach, przedwojenne mundury i
polskie - czasami nieporadne - napisy na nowopowstających urzędach i
instytucjach, wszystko to wprawiało w stan euforii. Do tego nastroju ogólnej
szczęśliwości przyczyniły się również spotkania z bliskimi, z którymi
rozdzieliło nas Powstanie, a nawet kampania wrześniowa 1939.
Ojciec mój, po
wyzwoleniu obozu jenieckiego II D w Gross Bom w lutym 45, czekał kilka miesięcy
na spotkanie z nami.
Posiadam jeszcze
pisemko z pieczątką, W.P. Komenda Wojenna w Jeleniej Górze o następującej
treści: „Zgadzam się na osiedlenie rodziny kpt. Grabowskiego Zygmunta w
Jeleniej Górze i proszę Urząd Kwaterunkowy Miasta o udzielenie pomocy” - podpis
nieczytelny.
Jako jedni z
pionierów otrzymaliśmy siedmiopokojowe mieszkanie przy ulicy Wilhelmstr. 46 (Aleje
Wojska Polskiego) z fortepianem marki Steinway, co ułatwiło mi kontynuowanie
nauki gry na tym instrumencie.
Moja mama i
pozostali członkowie rodziny rozpoczęli budowę zrębów kupiectwa polskiego na
Ziemiach Odzyskanych.
Nie mogąc doczekać
się rozpoczęcia nauki w Gimnazjum Ogólnokształcącym im. Stefana. Żeromskiego,
udzielałem się w Straży Przemysłowej, wykonującej polecenia Pełnomocnika Rządu
RP na obwód nr 29. Jedną z akcji było rekwirowanie w okolicznych wsiach
odbiorników radiowych, które ciężarówkami przywoziliśmy do Jeleniej Góry.
Z tego okresu
(data 23 lipiec 45) posiadam wydane w języku polskim i rosyjskim zezwolenie nr
244, podpisane przez ob. Tabakę na „trzymanie i używanie roweru w granicach
powiatu Jelenia Góra, zezwolenie ważne do dnia 31.12.1945 r.”
SZKOLNE LATA
I wreszcie
nadszedł ten od dawna oczekiwany dzień, kiedy pełen radości, ale i tremy,
udałem się na ulicę Kochanowskiego. Mogę śmiało powiedzieć, że do szkoły miałem
„pod górkę”, tak jak większość z nas, poza Irką K., Wiesią D. i Hanią M.
Znalezienie się po raz pierwszy w życiu w prawdziwym, polskim gimnazjum i
poznanie tylu koleżanek i kolegów, pochodzących z różnych stron kraju, było
niezapomnianym przeżyciem.
Moja pierwsza
klasa, którą była IIIa, z groźną i mającą swoje śmiesznostki wychowawczynią,
panią Weryho jest dla mnie ciągle wzruszającym wspomnieniem.
Szacunek, jakim
darzyliśmy naszych nauczycieli i autorytet posiadany przez Dyrektora Szkoły, w
zestawieniu z niedawnymi, karygodnymi ekscesami uczniów toruńskiej szkoły
zawodowej wobec swego wykładowcy, pokazuje, jak bardzo różni się młodzież na
przestrzeni ostatnich sześćdziesięciu lat.
Panująca wówczas
dyscyplina i poszanowanie porządku, powodowało, że nawet niewinne z
dzisiejszego punktu widzenia, „urwanie się” kliku klas z lekcji w prima aprilis
doprowadziło do zawieszenia nas w prawach ucznia.
Wysoka kultura i
sposób prowadzenia lekcji języka polskiego przez dyrektora M. Tazbira sprawiły,
że bez oporu wkuwaliśmy na pamięć wyjątki z prozy nie tylko Bolesława Prusa,
lecz również patrona naszej szkoły Stefana Żeromskiego.
Do przedmiotów
niezbyt przeze mnie lubianych mogę zaliczyć lekcje rysunku i biologii.
Wytrwanie podczas tych pierwszych bez kompromitacji zawdzięczam pomocy i
talentowi Reny F.
Moje zmagania z
profesorem Suderem, zakończone oceną dostateczną z biologii, zostały opisane w
dowcipnej scence walki na ringu bokserskim, przez naszego kolegę Staszka
Kuszewskiego, który wystąpił w roli sprawozdawcy sportowego.
Mimo przebywania
na rubieży, nie byliśmy pozbawieni przeżyć kulturalnych, gdyż tzw. Strawy Duchowej, dostarczały nam organizowane przez Szkołę spotkania ze znanymi
pisarzami (Maria Dąbrowska, Gustaw Morcinek) i występy popularnych pianistów i
piosenkarzy (m.in. Marta Mirska).
Dużym wydarzeniem
była każda premiera miejscowego teatru, w wykonaniu aktorów, z których wielu
zalicza się obecnie do czołowych postaci teatru i filmu. Ta fascynacja sztuką
teatralną nie była tylko bierna, skoro oba hufce ZHP potrafiły wystawić na
deskach teatru „Pana Geldhaba” i „Serduszko” (bilety w cenie 80-160 zł).
Wspominając różne
rodzaje rozrywki, nie można pominąć roli, jaką odegrały działające w mieście
trzy kina, z których „Lot” należał do najbardziej lubianych. Do ówczesnych
hitów zaliczono takie filmy jak „Pustelnia Parmeńska” czy „Czerwone i czarne”,
a melodie z „Serenady w Dolinie Słońca” były przebojami, przy których tańczyło
się na imprezach w YMCE i na prywatkach.
Przegląd zajęć i
zainteresowań młodego człowieka byłby niepełny, gdybym nic wymienił sportu.
Położenie Jeleniej Góry w połowie drogi między Szklarską Porębą a Karpaczem,
stwarzało wiele okazji do białego szaleństwa. Wyraźnie preferowaliśmy wypady do
Karpacza, gdzie trasy narciarskie były bardziej dostępne, a w drodze powrotnej
deski odpinało się dopiero przed stacją kolejową.
Ówczesny sprzęt, wyłącznie
poniemiecki, pozostawiał wiele do życzenia, szczególnie w porównaniu z
dzisiejszą ofertą rynku. Powodem do dumy było posiadanie nart okutych
metalowymi krawędziami i wiązań sprężynowych typu kandahar, które stanowiły
niewątpliwy postęp w porównaniu z wiązaniami mocującymi buty przy pomocy
rzemienia i klamry. Latem natomiast wolny czas wypełniał mi pobyt na basenie i
rowerowe, a później motorowe wypady do Bukowca, Pilichowic, Świeradowa, a nawet
do Wałbrzycha.
HARCERSKA PRZYGODA
Patrząc wstecz - z
perspektywy 60(!) lat - uważam, że znaczącą rolę w kształtowaniu naszych postaw
życiowych, obok domu rodzinnego i szkoły, odegrało harcerstwo. Była to nie
tylko „wielka przygoda” polegająca na przyjemnym spędzaniu czasu lecz
jednocześnie szkoła patriotyzmu i uczciwości, ucząca punktualności i poczucia
obowiązku, koleżeństwa i solidarności.
Moja przygoda z
ZHP, rozpoczęta w 1943 roku przynależnością do Szarych Szeregów, po dwuletniej
przerwie, była kontynuowana w szeregach 22 Lotniczej Dolnośląskiej Drużyny
Harcerzy.
Przypuszczam, że
to był przypadek, iż założyłem szarą chustę i bluzę mundurową z biało-czerwoną
szachownicą na rękawie, zamiast trafić do konkurującej na terenie Szkoły
drużyny „wodniaków” czyli 2 DDH. Czwarty zastęp „Sępów” do którego należałem
składał się z najstarszych chłopców w drużynie (Izio Barszczewski, Andrzej
Czerwiński, R. Malinowski, Michał Nabrzyski, Marian Tobis, Roman Wachnowski)
pod przywództwem Andrzeja Kłodnickiego. Zarówno on jak i drużynowy Bogdan
Kłoskowski byli dla mnie postaciami godnymi naśladowania. Pierwszy obóz pod
namiotami w lipcu 46 r., w pobliżu Górnej Szklarskiej Poręby zacieśnił nasze
przyjaźnie. Zdobycie stopnia młodzika i złożenie przysięgi w dn. 24 lipcu, w
malowniczej scenerii, na ręce Komendanta Chorągwi, podkreślało znaczenie tego
obozu u progu mojej harcerskiej drogi.
Swego rodzaju
porażką było oblanie egzaminu na sprawność „trzech piór" (niestety
gadulstwo) i musiałem się zadowolić „leśnym człowiekiem”.
II stopień
uzyskałem podczas 13 dniowego kursu zastępowych (grudzień 46 - styczeń 47) w
Karpaczu w willi „Wykapka", gdzie panowały wyjątkowo spartańskie warunki.
Prawdziwie
harcerską przygodą było zdobywanie latem 1947 r. złotej lilijki, co miało
miejsce w trakcie całodobowej górskiej wędrówki od Szklarskiej Poręby do
Karpacza. Natomiast uzyskanie, rok później, stopnia Harcerza Orlego, podczas
obozu HSP w Łazach koło Koszalina, było o tyle oryginalne, że próby harcerskie
zostały połączone z forsowaniem wojskowego toru przeszkód w pełnym uzbrojeniu,
udostępnionym przez stacjonującą tam jednostkę WOP.
Lotniczy charakter
22 DDH nie ograniczał się tylko do prac modelarskich i zajęć teoretycznych,
lecz został podbudowany solidnym treningiem szybowcowym, podczas letniego obozu
Drużyny, pod Malborkiem, latem 1947 r. Do poznania tajników latania służyły
poniemieckie szybowce typu SG-38 i sucha zaprawa na tzw. chwiejnicy, imitującej
różne sytuacje w powietrzu. Nagrodą za holowanie szybowców pod górę i
naciąganie gumowych lin były krótkie starty, zakończone lotami za wyciągarką.
Poza tremą
wynikającą z samodzielnego znalezienia się w powietrzu, były też momenty
humorystyczne, kiedy mylono kierunek lądowania, w wyniku czego szybowiec
osiadał na koronie rozłożystego drzewa zamiast na trawie. Karą za takie
przewinienie było chodzenie przez jakiś czas z wiechciem słomy uwiązanym na
jednej nodze i siana na drugiej, nie mówiąc już o dosadnym określeniu przez
instruktora kwalifikacji przyszłego pilota.
Wracaliśmy bardzo
dumni do naszej kochanej Jeleniej Góry z tej pierwszej, i dla wielu z nas
ostatniej, podniebnej przygody, przypinając do bluzy harcerskiej wymarzoną
białą mewkę na niebieskim tle, oznakę kategorii A. Maszerując wówczas przez
miasto, śpiewaliśmy bardziej dziarsko niż zazwyczaj, w rytm werbli i fanfar,
hymn naszej Drużyny:
„Kiedy w mieście
słyszysz hałas
Nie pytaj co za
przyczyna
To na pewno
maszeruje
Dwudziesta druga
drużyna”
Ten radosny
nastrój został zakłócony przez tragiczny wypadek, jaki miał miejsce kilka dni
po powrocie z obozu szybowcowego.
Jeden z jego
uczestników, Kazik Bareja, młodszy brat Staszka, podczas wycieczki z rodzicami
na zamek Chojnasty, spadł ze skały, robiąc zdjęcie, tak nieszczęśliwie, że
zginął na miejscu. Było to już drugie tak smutne zdarzenie w naszej drużynie,
gdyż rok wcześniej, żegnaliśmy naszego kolegę Janusza Barana, zastrzelonego na
ulicy przez czerwonoarmistę za odmowę oddania roweru.
Kończąc opis mojej
przygody harcerskiej, która była dla mnie równie ważna jak przygotowania do
matury czy zajęcia w Szkole Muzycznej, chciałbym jeszcze wspomnieć o tak
popularnym obecnie sponsoringu, który już wtedy miał miejsce. Powojenna mizeria
finansowa zmuszała drużyny do zdobycia dla siebie względnie zamożnego opiekuna,
który mógłby zapewnić odpowiednie pomieszczenie na zbiórki harcerskie i ułatwić
dotarcie do miejscowości wytypowanych na letnie obozy.
W pierwszym
okresie swej działalności, 22 Lot. DDH była „przy” ZZK, czyli Związku Zawodowym
Kolejarzy, co wynikało z faktu, że rodzice wielu członków Drużyny było
pracownikami PKP. Dzięki temu dysponowaliśmy na tyłach dworca kolejowego
wspaniałą harcówką, składającą się z 2 obszernych sal i długiego pomieszczenia,
w którym znajdował się tor do gry w kręgle. Taka powierzchnia pozwalała na
jednoczesne organizowanie zbiórek wszystkich pięciu zastępów, bez względu na
pogodę.
Ambicją kolejnego
drużynowego, którym został Wojtek Czarnecki było znalezienie nowego sponsora w
związku z potrzebą ufundowania sztandaru Drużyny. Wybór padł na cech rzeźników,
do którego należeli rodzice naszego drużynowego. Fakt ten utkwił mi w pamięci,
ponieważ jako skarbnik Drużyny, objeżdżałem na rowerze poszczególne masarnie na
terenie powiatu, oferując honorowe gwoździe do drzewca sztandaru w zamian za
udzielone wsparcie finansowe.
Matura w 1949 roku
oznaczała koniec beztroskich lat, realizację planów związanych z dalszymi
studiami, a tym samym konieczność rozstania się z Jelenią Górą. Dla wielu z nas
okazją do pożegnania się z Harcerstwem był wspaniały obóz letni, zorganizowany
przez oba Hufce w Nowym Śliwnie nad Bałtykiem. Było to jednocześnie pożegnanie
z naiwną wiarą, że dobro zawsze zwycięża zło.
Józefów, marzec
2004
Dostaliśmy wiadomość o poważnym wypadku samochodowym dziecka powstania, p. Kazimierza Duchowskiego:
Chcę Pana poinformować, że Kazik uległ ciężkiemu wypadkowi samochodowemu i przebywa w Trauma Unit Vancover General Hospital.
Ma 7 żeber połamanych, 4 – po prawej stronie, 3 – po lewej. Żebra są połamane kilkakrotnie, po dwa- trzy razy. Ma trudności z oddychaniem.
CT scan wykazał : collapse of R / lung.
Ma kroplówki i założoną tubę do prawego płuca.
Jest przytomny i może rozmawiać.
Aby obejrzeć prezentację p. Tadeusza Władysława Świątka "Dziecko Powstania" kliknij tutaj.
Pani Mira Dzieduszycka, wiadomość z Kanady, od pana Jerzgo Mireckiego.
Pani Mira Dzieduszycka, wiadomość z Kanady, od pana Jerzgo Mireckiego.
Dzisiaj udało mi się spotkać z panią Mirą i popytać ją o czasach Powstania. Efektem tego spotkania było. że dowiedziałem się Jej daty urodzenia: 2 luty 1927 w Warszawie. Jej panieńskie nazwisko (w czasie Powstania) - Lewandowska Mirosława stąd pseudonim "Mirka"...Miała 17 lat. Na początku Powstania nie należała oficjalnie do Armii Krajowej, ale wykonywała polecenia oficerow AK. Jak trzeba było to nosiła meldunki, lub w szpitalu polowym pomagała przy obsłudze rannych. Krótko, przed kapitulacją, została zaprzysiężona i stała się oficjalnie żołnierzem A.K. Pod koniec Powstania razem z oddziałem AK - ewakuowała się kanałami ze Starówki, gdzie była od wybuchu Powstania - na Mokotów.
Później, po kapitulacji powstania, wywieziona do Niemiec do obozu Oberlangen, w którym przebywała do zakończenia wojny. Potem wyjazd do Anglii. Tam poznała p. Bieńkowskiego (też z AK) i pobrali sie, potem wyjechali do Kanady. Po śmierci męża wyszla ponownie za mąż za hr. Dzieduszyckiego, który już nie żyje, a Ona zamieszkała w polskim domu seniora - Wawel Villa. Ma jedyną córkę - Danutę ELSKIN z pierwszego malżeństwa.
Ważny cytat:
– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.
Inicjatywa ustawodawcza o pomocy dla dzieci
powstania warszawskiego, czyli nic się nie dzieje
Załączamy materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny.
Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie
Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danurta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Danurta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Halina Gniadek Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42, 43
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42, 43
Pożyteczne Linki:
Linki do prac ś. p. Jana Sidorowicza: kliknij tutaj, tutaj i książka tutaj.
Rachunek Bankowy Stowarzyszenia za okres 27.09.2018 - 27.10.2018
Bank BGZ Paribas: 5814,01 PLN
70 dolarów kanadyjskich
100 dolarów kanadyjskich czek
200 dolarów amerykańskich
Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuń