O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950
MISJA STOWARZYSZENIA
Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.
Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia
Zarząd
Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler
Komisja Rewizyjna
Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz
Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler
Komisja Rewizyjna
Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz
* * *
Pana Ojciec a dla nas Janek przeżył Powstanie w sąsiedztwie osławionej alei Szucha, przy ul. Bagateli. Ledwo uszedł z życiem.
Potem założył stronę przeciwników Powstania w witrynie Muzeum PW. Stronę te odwiedziło
Ponad 1 milion czytelników.
Następnie zasilał nas pięknymi zdjęciami i informacjami z całego świata. Był optymistą choć wiemy, że drążyła Go nieubłagana choroba.
Część Janka pamięci
Andrzej Targowski
Honorowy Prezes Stowarzyszenia dzieci Powstania 1944
Odeszli od nas:
W dniu 24.08.2018 zmarł Jan Sidorowicz.
Jan Sidorowicz urodził się w Warszawie, cudem ocalał w czasie Powstania Warszawskiego. Ukończył Politechnikę Śląską i
obronił pracę doktorską na Politechnice Warszawskiej w dziedzinie teorii konstrukcji mostów. Autor wielu
projektów obiektów inżynierskich w Polsce, Algerii Francuskiej i Kanadzie. Prodziekan na Politechnice w
Kielcach. Zapalony podróżnik i fotograf, m.in. był na Tahiti, w Rio de Janeiro, Hong Kongu, Singapurze czy
Tokyo, wielokrotnie w Alpach. Autor wielu publikacji na temat Powstania Warszawskiego, koordynator często
cytowanej w mediach witryny internetowej www.powstanie.pl ujawniającej prawdziwe przyczyny tej
katastrofy i osoby za to odpowiedzialne.
Mieszkał w Montrealu z żoną aktorką i synem, inżynierem programistą.
Oto tekst p. Leszka Sidorowicza, syna p. Jana:
Niestety z przykrością musze Państwa poinformować, że w dniu 24.08.2018 mój ojciec pod długiej i ciężkiej chorobie odszedł..... W ostatnim okresie sześciu miesięcy był wielokrotnie hospitalizowany. Ojciec cierpiał na trzy poważne dolegliwości, a walka z każdą z nich przynosiła spustoszenie w jego organizmie. Zgodnie z wolą ojca, jego ciało zostało poddane kremacji w Montrealu w dniu 26.08.2018. Jego prochy spoczną w Polsce, ale data pochówku nie jest znana i na pewno nie nastąpi zbyt szybko. Na szczęcie przy żonie mojego ojca Iwonie jest mój przyrodni brat Artur Sidorowicz, który w miarę możliwości pomaga jej załatwiać sprawy administracyjne i inne związane z odejściem naszego ojca.
Honorowy prezes naszego Stowarzyszenia p. A. Targowski pisze do p. Leszka Sidorowicza:
Drogi Panie Leszku:
Pana Ojciec a dla nas Janek przeżył Powstanie w sąsiedztwie osławionej alei Szucha, przy ul. Bagateli. Ledwo uszedł z życiem.
Potem założył stronę przeciwników Powstania w witrynie Muzeum PW. Stronę te odwiedziło
Ponad 1 milion czytelników.
Następnie zasilał nas pięknymi zdjęciami i informacjami z całego świata. Był optymistą choć wiemy, że drążyła Go nieubłagana choroba.
Część Janka pamięci
Andrzej Targowski
Honorowy Prezes Stowarzyszenia dzieci Powstania 1944
Członkowie Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944 łączą się w bólu po śmierci p. Jana Sidorowicza.
Cześć jego pamięci.
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.
Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.
Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Współpracujemy z Muzeum Dulag, z teatrem tańca LUZ.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, i pierwszą część wspomnień p. Mirosława Grabowskiego. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje p. Zbigniewa Głuchowskiego.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, i pierwszą część wspomnień p. Mirosława Grabowskiego. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje p. Zbigniewa Głuchowskiego.
Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.
Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.
Teatr Tańca LUZ
kolejny spektakl Dzieci Powstania.
Muzeum Dulag
Obchody Dnia Pamięci Więźniów Obozu Dulag 121 i Niosących Im Pomoc
Tędy Przeszła Warszawa. Marsz Pamięci. Warszawa - Pruszków
Organizatorzy: Muzeum Dulag 121, Powiat Pruszkowski, Fundacja Edukacji Historycznej, Instytut Pamięci Narodowej i Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.
Organizując
Marsz Pamięci pragniemy upamiętnić mieszkańców stolicy, którzy między sierpniem
a październikiem 1944 roku zginęli w masowych egzekucjach i bombardowaniach
oraz tych, którzy przeżyli gehennę wypędzenia z walczącego a potem grabionego,
burzonego i palonego przez okupanta miasta. Większość z nich, szacuje się, że
nawet do 650 tysięcy osób, trafiła do obozu przejściowego Dulag 121 w
Pruszkowie. Wypędzani ze swoich domów, zabierali ze sobą przeważnie tylko to co
było pod ręką. Wygłodzeni i przerażeni, niepewni swego jutra byli gnani przez
płonące miasto. Po długim, wykańczającym marszu docierali do obozu w
Pruszkowie, gdzie w skrajnie trudnych warunkach czekali na selekcję, podczas
której decydowano o ich dalszych losach.
150 tysięcy z nich trafiło na przymusowe roboty na terenie III Rzeszy. 350
tysięcy osób, uznanych za niezdolnych do pracy, zostało skazanych na tułaczkę
po terenie Generalnego Gubernatorstwa, gdzie ich przetrwanie zależało od pomocy
ze strony mieszkańców miast i wsi udręczonych trwającą 5 lat okupacją. 60
tysięcy więźniów obozu przejściowego w Pruszkowie zostało zesłanych do obozów
koncentracyjnych. W tym trudnym czasie z ofiarną pomocą wypędzonym ruszyli
mieszkańcy Pruszkowa i okolicznych miejscowości. Tysiące osób udzielało wówczas
wsparcia więźniom, organizując pomoc medyczną, finansową i żywnościową na
terenie obozu i poza jego murami. Dzięki nim z obozu w Pruszkowie udało się
wyprowadzić – legalnie lub nielegalnie – około 100 tysięcy osób.
Organizując
coroczne Obchody Dnia Pamięci Więźniów Obozu Dulag 121 i Niosących Im Pomoc pragniemy
oddać hołd zarówno Powstańcom jak i
Cywilnej Ludności Warszawy, której przyszło żyć w walczącym mieście i
przeżyć dramat wygnania, a także tym, którzy często z narażeniem życia, nieśli im bezinteresownie i ofiarnie
pomoc.
W Obchodach wezmą udział m.in.
świadkowie historii – byli więźniowie obozu Dulag 121, przedstawiciele władz
centralnych i loklnych, przedstawiciele środowisk kombatanckich, mieszkańcy Warszawy
i Powiatu Pruszkowskiego i okolicznych Powiatów oraz liczni zaproszeni goście.
Program Obchodów :
I. Tędy Przeszła Warszawa. Marsz Pamięci. Warszawa - Pruszków
WARSZAWA: X Marsz
Niepokonanych
Trasa Marszu: Długa, Bielańska, Aleja
Solidarności, pl. Bankowy, Marszałkowska, Zielna i Aleje Jerozolimskie, dworzec
WKD Śródmieście
10.00 Msza św. w Katedrze Polowej Wojska
Polskiego (ul. Długa 13/15)
11.00 Rozpoczęcie X. Marszu Niepokonanych
Stacja 1: plac Krasińskich - Pomnik Powstania
Warszawskiego
Stacja 2: plac przed Narodowym Muzeum
Archeologicznym „Arsenał” (ul. Długa 52)
Stacja 3: plac przed budynkiem PAST-y (ul.
Zielna 39)
Podczas Marszu Pamięci w
wybranych punktach trasy Teatr Muzyczny „Od Czapy” zaprezentuje program
muzyczno-artystyczny.
13.20
Przejazd rekonstruktorów i publiczności kolejką WKD do Pruszkowa
(bezpłatne bilety będą rozdawane podczas marszu).
PRUSZKÓW: III Marsz Pamięci
Więźniów Obozu Dulag 121 i Niosących Im Pomoc
Trasa Marszu : Kraszewskiego, Prusa,
Poznańska, POW, 3 Maja
13.15 Msza św. w Kościele św. Kazimierza (ul.
Kraszewskiego 23)
14.00 Rozpoczęcie III. Marszu Pamięci Więźniów
Obozu Dulag 121 i Niosących Im Pomoc
Na skrzyżowaniu ulic Prusa
i Poznańskiej nastąpi połączenie marszu
pruszkowskiego i warszawskiego.
II.
Inscenizacja obozowej segregacji
15.00
– 15.30 – teren dawnego obozu Dulag 121 (ul. 3 Maja
8A)
III.
Oficjalne uroczystości
15.30
– 16.30 Pomnik „Tędy przeszła Warszawa” na terenie
dawnego obozu Dulag 121 (ul. 3 Maja 8A)
Po zakończeniu części
oficjalnej Obchodów zapraszamy na ciepły posiłek w siedzibie Muzeum Dulag 121
tel: (22) 758 86 63
- kom: 696-591-295
- dulag@dulag121.pl
Widziane z krzesła Honorowego Prezesa
profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 39
Meksyk - Niemcy 3 : 0 a PW 1944
Mundial 2018. Co mają wspólnego
Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 2018 z Powstaniem 1944? Mają dużo,
zwłaszcza gdy oglądałem mecze b. mistrzów świata Niemców. Znani są z dobrej gry,
choć szablonowej, w której jest porządek i zgranie oraz realizowanie strategii narzuconej
przez trenera. Natomiast Meksykanie grają żywiołowo, zwykle mniej składnie aniżeli
Niemcy aczkolwiek strzelili aż trzy gole b. mistrzom świata. A przecież
pamiętamy, że kiedyś Polska strzeliła też trzy gole Meksykanom na którymś Mundialu.
Co z tej krótkiej
analizy wynika, a to, że podczas meczu moje myśli poszły jeszcze dalej i z natury
będąc tolerancyjnym, mocno chciałem by wygrali Meksykanie i zacząłem
zastanawiać się, który z niemieckich graczy ma typową twarz nazisty. A co za
tym idzie, który z tych posłusznych i zorganizowanych graczy mógłby mnie w
sierpniu 1944 r. dobić bez zmrużenia oka? Co na to poradzę. Tak myślałem.
Ponieważ podświadomość stalą się świadomością.
A jak myślą Niemcy o swej przeszłości
dzisiaj? W
sieci społecznościowej Quora, gdzie
czyta mnie około 780,000 uczestników dowiedziałem się nareszcie prawdy. Otóż po
wojnie były w Niemczech grupy byłych nazistów, którzy demonstrowali swe
poglądy. Wprawdzie nie nosili mundurów Wermachtu, ale nosili za to mundury
strażaków, które były podobne do nazistowskich mundurów z trupią czaszką na
czapce. Niemcy starali się wówczas nie wspominać przeszłości. Wiedzieli, że jest
zła i sprytnie się nią nie chwalili. Ale po cichu twierdzili, że „Nazizm był
dobrą ideologią tylko źle zrealizowaną?” Ciekawe, że podobnie myśleli potem
komuniści o sowieckim czy PRL-owskim systemie. Pytanie zachodzi, czy tego typu
systemy mogą być „dobrze zrealizowane?” Kiedyś w Portugalii nad Morzem
Śródziemnym spytałem b. kpt. Luftwaffe, dlaczego Hitler przegrał? Odpowiedział,
że dla tego, że nie był Niemcem!
Po odzyskaniu niepodległości FRN (Federalna Republika Niemiecka) w 1949 jej
Kanclerz, Konrad Adenauer (antyfaszysta) jednak realizował politykę
„nieeksperymentowania.” Czyli opartą na niemieckich wartościach i tradycji (w
przeciwieństwie do polityki NRD). Górę nazistów skazano i wykonano wyroki,
kilku z nich popełniło samobójstwo (Hitler, Goebels, Himmler i Goering) resztę
przeszkolono i zatrudniono do odbudowy kraju. Potem starannie niszczono
wbudowane swastyki na publicznych gmachach. Na początku nowych Niemiec w
obozach koncentracyjnych trzymano aktualnych kryminalistów, zapominając do
czego one kiedyś służyły. Implikując, że w przeszłości też służyły temu samemu
celowi. A nie mordowaniu niewinnych ludzi. Dopiero urządzono odpowiednie centra
informacyjne w Dachau w 1955 w Bergen-Belsen w 1966 i Neuengamme w 1981 r.
Gdy naziści odeszli na emeryturę w
latach 1990 nowa generacja Niemców zaczęła prowadzić badania na poważnie.
Zaczęto wmurowywać cegiełki w trotuarach przez domami, skąd brano ofiary i
zabijano je. W sumie wmurowano około 56,000 takich płytek. Co jest kroplą w morzu. Zaczęto rozbudowywać
centra informacyjne w obozach koncentracyjnych. Nie uruchomiono wybudowanego super-marketu
na gruzach obozu w Ravensbrṻk. A w 2005
r. wybudowano w Berlinie (zaprojektowany przez Daniela Libeskinda Polaka-Żyda z
Łodzi, mieszkającego poza Polską, który potem zaprojektował odbudowę wieży w
Nowym Jorku) wielki pomnik-muzeum poświęcony pomordowanym Żydom. Czyli w 60 lat
po wojnie. Długo się namyślano w Berlinie.
Niemcy
próbowali być ofiarami i rozwijać poczucie alternatywy, ponieważ narzekali na potraktowanie 11 milionów
wysiedlonych z Europy Wschodniej po 1945 r. i nawet próbowali wybudować sobie
mauzoleum, ale polski rząd nie dopuścił do tego. Niestety po samobójczym
przyjęciu przez Kanclerz Angelę Merkel ponad 1 miliona uciekinierów z Bliskiego
Wschodu i Afryki w latach 2016-2018 odżyły wśród Niemców nastroje faszystowskie,
jeszcze nie nazistowskie, czego wyrazem jest wprowadzenie 98 posłów na 598 do
Bundestagu w 2018 r. przez nowopowstałą partię Alternatywa dla Niemiec. Partia te chce zerwać z poczuciem winy
Niemców za II Wojnę Światową. Jednakże,
póki co aktualne pokolenie Niemców zgodziło się przyjąć ciężką winę za II Wojnę
Światową i dla tego szczęśliwie nie ma poczucia i nie może być i nie ma
alternatywy dla tego stanowiska wśród większości naszych zachodnich sąsiadów.
Oby tak było po wieki.
Andrzej Targowski
Wspomnienia p. Mirosława Grabowskiego
Zamiast wstępu
Motto:
„Życiem nic jest
to co przeżyliśmy,
Lecz to co
pamiętamy I jak pamiętamy,
Aby o tym
opowiedzieć”
Gabriel Garcia
Marquez
„Jest taka Szkoła”
to tytuł książki, która ma powstać ze wspomnień jej wychowanków, należących do
Jeleniogórskiego Kręgu Przyjaciół. Przedstawiony przeze mnie opis wydarzeń
związanych ze szkołą stanowi niewielką część moich przeżyć. Dość nietypowe
okoliczności przyjazdu do Jeleniej Góry składają się na większość poniżej
relacji.
MIASTO MŁODOŚCI - JELENIA GÓRA (1945-1949)
Rozpoczęliśmy etap
życiu, przyjeżdżając tu z różnych stron i z różnych powodów. Większość moich
rówieśników towarzyszyła swoim rodzicom delegowanym do objęcia stanowisk w
administracji, komunikacji, przemyśle, albo przyjeżdżając dobrowolnie, ulegając
czarowi „Dzikiego Zachodu” i pragnieniu przeżycia przygody.
Wśród przybyszów z
centralnej Polski i dawnych ziem wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej była też
niezbyt liczna grupa warszawiaków, którym nie dane było doczekać końca wojny na
terenach Generalnej Guberni, gdyż zmuszono ich do wspierania upadającego
przemysłu i rolnictwa Trzeciej Rzeszy. Należałem do tych ostatnich, ponieważ
wybuch Powstania zastał mnie, młodzieńca w Warszawie.
Jak do tego doszło
opowiem.
WOJNA I OKUPACJA
Pierwszych siedem
lat mego dzieciństwa spędziłem w Toruniu. W drugiej połowie 1938 r. ojciec mój,
Zygmunt Grabowski, kapitan Wojska Polskiego, kapelmistrz orkiestry 63 pułku
piechoty, został przeniesiony do Warszawy na stanowisko kapelmistrza orkiestry
reprezentacyjnej Baonu Stołecznego (dowódcą Baonu był płk Józef Spychalski,
brat Mariana, marszałka Polski. Od listopada 1942 komendant Okręgu AK Kraków,
Aresztowany 24 marca 1944 roku przy ul. Sebastiana 23 w Krakowie. Zgładzony w
sierpniu 1944 w Sachsenhausen.
Dwukrotna zmiana
szkoły w ciągu pierwszych dwóch lat nie zapowiadała jeszcze braku ciągłości mej
edukacji w najbliższym czasie. Przez blisko rok dane mi było uczyć się i żyć w
normalnych warunkach w Warszawie.
Wrzesień 1939 roku
zapoczątkował szereg zmian, które miały istotny wpływ na dalsze losy mojej
rodziny.
Po upadku obrony
Warszawy, ojciec mój, znalazł się w niewoli niemieckiej, gdzie przebywał do
lutego 1945 (ostatni Oflag to Gross Bom - obecnie Borne Sulinowo). Zanim to
nastąpiło, w pierwszych dniach września - po silnych bombardowaniach Warszawy-
wyruszyłem wraz z moją matką w wędrówkę, wiodącą trasą przez Lublin, Lwów i
Brody.
Dotarliśmy z
licznymi przygodami, jako że podróż odbywała się samochodem osobowym, do Radziwiłłowa,
małego miasteczka, które okazało się naszym schronieniem przez najbliższe
kilkanaście dni. Miejscowa ludność, jak w większości osiedli na tamtych
terenach, składała się z obywateli pochodzenia polskiego, ukraińskiego i żydowskiego.
Wspominam tę urozmaiconą strukturę demograficzną celowo ponieważ nie pozostała
ona bez wpływu na reakcję mieszkańców na wydarzenia z 17 września.
Z perspektywy tych
ponad 60 lat, domyślam się, że nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy, szczególnie
jako rodziny wojskowych, z niebezpieczeństwa dalszej przymusowej podróży, jaką
mogliby nam zgotować nowi zdobywcy tej części Polski, Biorąc pod uwagę ich
wieloletnie doświadczenie i upodobanie do organizowania transportów w
określonym kierunku, należy uznać za szczęśliwy zbieg okoliczności, że pociąg
nasz skierowali do strefy swoich ówczesnych sojuszników. I tak dotarliśmy do
Bydgoszczy.
Podczas tej
podróży miałem okazję, po raz pierwszy lecz niestety nie ostatni, przekonać się
o różnicy między jazdą pociągiem osobowym, a towarowym. Sam powrót do Warszawy,
nie sprawiał większych trudności. Warunki życia w okupowanej stolicy okazały
się niezwykle ciężkie. Brak możliwości zamieszkania pod przedwojennym adresem
(róg ulic 29 Listopada i Czerniakowskiej), trudności by zapewnić środki
utrzymania i nadciągająca mroźna zima, wpłynęły na decyzję wysłania mnie do
rodzinnego zaścianka, gdzie przebywały dwie siostry i brat mojej mamy.
Znalazłem się więc
w Sompolnie, w powiecie Koło, zwanym Deutscheneck- Kreis Warthbruecken, na
obszarze Warthegau.
Bywałem tam
wielokrotnie, począwszy od chrztu w miejscowym kościele, lecz tym razem okazało
się, że przebywam poza granicami Generalnej Guberni. Dwuletni pobyt w tym
miasteczku wypełniała nauka w szkole niemieckiej, poznanie sztuki pisania
gotykiem, lekcje „ nauczycieli” z kręgów rodzinnych oraz zabawa z kolegami z
rodzin polskich i żydowskich. Wspominam o tym dlatego, że nic nie zapowiadało w
tamtym okresie „ ostatecznego rozwiązania” przez Trzecią Rzeszę kwestii
żydowskiej.
Względna poprawa
sytuacji materialnej mojej Mamy, uzyskanie mieszkania w Warszawie przy ulicy
Alberta (obecnie Niecała), a także jej niepokój dotyczący przypadkowego
zdobywania wiedzy przez jedynego syna, spowodowały, że jesienią 1941 roku
zostałem „wezwany” do powrotu do Warszawy.
Brak możliwości
otrzymania oficjalnej zgody władz na podróż do Generalnej Guberni sprawił, że
postanowiliśmy z moją ciotką Marią opuścić teren Warthegau na „wariackich
papierach”, czyli bez przepustki, co groziło więzieniem lub obozem. Próba
dostania się do Warszawy ze stacji Koło ekspresem z Berlina zakończyła się
niepowodzeniem, wsiedliśmy w Kole, a zostaliśmy wysadzeni już w Kutnie, na
szczęście bez dalszych konsekwencji. Lokalnym pociągiem dojechaliśmy do
Żychlina, a dalej wynajętą furką w pobliże zielonej granicy. Po kilkunastu godzinach
oczekiwania w izbie jednego z czworaków, udało nam się przebiec ( dodam, że
ciocia w eleganckim kapeluszu z torbą wypełnioną różnymi wiktuałami) kilkaset
metrów polami, wykorzystując zmianę grenzschutzów.
Kolejny „ powóz“
dowiózł nas do stacji kolejowej w Jackowicach, skąd pociągiem pełnym handlarzy
żywnością dotarliśmy szczęśliwie do Warszawy.
Rozpoczął się dla
mnie ciekawszy okres niż monotonny pobyt na spokojnej prowincji. Egzaminy
sprawdzające przyswojoną wiedzę, jako warunek przyjęcia do normalnej szkoły,
nowe przyjaźnie, wstąpienie do Szarych Szeregów - wszystko to okazało się
niezwykle ekscytujące. Codzienne wydarzenia: aresztowania, łapanki, egzekucje
uliczne uświadomiły mi niezwykle szybko okupacyjne realia Stolicy. Stosowane
przez Niemców represje wzmagały we mnie i w moich rówieśnikach poczucie
patriotyzmu i gotowość do poświęceń. Z ogromnym przejęciem angażowaliśmy się w
kolportowanie gazetek, obserwowanie godzin pracy niemieckich urzędników
wskazanych przez naszych przełożonych, jak również w konspiracyjne zbiórki na
obrzeżach Warszawy.
Tajne komplety
odbywały się w prywatnych mieszkaniach w rejonie Elektoralnej, Wierzbowej,
Senatorskiej i Alberta. W dniu 14 grudnia 1943 roku, podczas lekcji w lokalu
przy Placu Teatralnym słyszeliśmy salwy plutonu egzekucyjnego w ruinach
kamienicy przy Wierzbowej 12, gdzie rozstrzelano 130 osób. W dniu 26 marca 1943
roku dochodziły do nas odgłosy strzelaniny spod Arsenału podczas akcji odbicia
„ Rudego" na trasie Aleja Szucha- Pawiak.
GODZINA „W”
Niezwykły radość
sprawiał nam w lipcu 1944 roku widok ciągnących ze wschodu przez most
Kierbedzia (obecnie Śląsko-Dąbrowski) resztek oddziałów niemieckich,
pozbawionych chęci dalszej walki.
Na naszych oczach
rozwiał sie mit nieustraszonej, zwycięskiej armii, która według słów pieśni
„Wacht am Rhein” z 1840 roku, miała zapewnić spokój i bezpieczeństwo swojej
ojczyźnie;
„Lieb
Vaterland, magst ruhig sein
Fest
steht und treu die Wacht am Rhein”
Miła Ojczyzno,
spokojną być masz
Silna i wierna nad
Renem jest straż
Wspomniany widok i
coraz głośniejsza kanonada radzieckich dział zza Wisły, utwierdzały nas w
naiwnym przekonaniu, że zbliżający się zryw powstańczy musi się udać.
Zawdzięczam przypadkowi, że dwa dni przed wybuchem Powstania, powróciłem do
Warszawy z pobliskiego Michalina na linii otwockiej, gdzie u znajomych
dochodziłem do zdrowia po przebytej infekcji. Nieco dłuższy pobyt pod Warszawą
oznaczałby szybsze o 9 miesięcy „ wyzwolenie” i brak możliwości bezpośredniego
śledzenia upadku Trzeciej Rzeszy.
Moja pasja
filatelistyczna i chęć powiększania księgozbioru były przyczyną częstych wizyt
na ulicy Mazowieckiej, pełnej antykwariatów i sklepów ze znaczkami. Kierowany
pragnieniem uzupełnienia przedwojennej serii historycznej z nadrukiem
Generalgouvernement o brakujące egzemplarze, udałem się tamże 1 sierpnia w
południe.
Godzina „W”
zastała mnie w pamiętny wtorek na Placu Bankowym, kiedy wracałem do domu od
kolegi, mieszkającego za Arsenałem na spokojnej uliczce Przejazd, biegnącej
wzdłuż murów getta. Chaotyczna strzelanina zmusiła mnie do mocniejszego
naciśnięcia pedałów mojego roweru by po szaleńczej jeździe ulicą Senatorską i
przez pasaż Luksemburga dotrzeć do ulicy Alberta.
Nasze mieszkanie
położone na drugim piętrze kamienicy pod nr 8 było znakomitym celem dla
snajperów z pobliskiego Pałacu Bruhla, z czego kilkakrotnie nie omieszkali
korzystać, powodując na szczęście straty wyłącznie materialne. Było to
wystarczającym ostrzeżeniem, aby znaleźć bezpieczniejsze miejsce i rozpocząć
koczowanie w piwnicach naszego domu. Podwórka, oddzielone od ulic frontonami
domów, oraz połączone piwnice szeregu kamienic zaczęły pełnić rolę nowych,
podziemnych arterii komunikacyjnych, służących głównie przemieszczającym się
oddziałom powstańczym. Widok biało-czerwonych opasek, polskich orzełków i
przedwojennych mundurów wywoływał w nas, po kilku latach okupacji, niezwykłą
euforię. Pierwsze sześć dni, poza strzelaniną i docierającymi sygnałami o rzezi
wśród ludności cywilnej na Woli, były względnie spokojne. Nie było mowy o
głodzie, tak dotkliwie odczuwanym przez mieszkańców Warszawy w okresie
późniejszym Powstania, a zgromadzone zapasy żywności pozwalały na dostarczanie
posiłków rannym i chorym, przebywającym w pobliskim Szpitalu Maltańskim.
Krótki czas
„wolności" zakończył sie we wtorek, 8 sierpnia, kiedy rankiem żołnierze SS
zaczęli przeprowadzać selekcję mieszkańców naszych domów. Początkowo znalazłem
się wśród mężczyzn i tylko dzięki interwencji pewnej Niemki, udało mi się
wrócić do grupy kobiet z dziećmi. Jak się później dowiedzieliśmy, Niemcy dokonali
w tym dniu kilku egzekucji na wybranych zakładnikach z naszego domu i księżach
z pobliskiego Kościoła Św. Antoniego, w ruinach Teatru Wielkiego.
Nasza wędrówka
przez płonącą Warszawę rozpoczęła się od marszu przez ulicę Wierzbową, Plac
Piłsudskiego ( wówczas Adolf Hitler Platz) do ruin kamienicy na tyłach hotelu
Europejskiego. Wywołało to wśród dorosłych poważne obawy i jak najgorsze
oczekiwania. Skończyło się szczęśliwie na pewnym zastraszeniu i uformowaniu
kolumny, którą pognano obok Grobu Nieznanego Żołnierza przez Ogród Saski w
kierunku Placu Żelaznej Bramy.
Na ulicy biegnącej
wzdłuż Ogrodu, a będącej pod ostrzałem Powstańców, utworzono z nas żywą
barykadę, za którą przemieszczały się oddziały niemieckie. Na Placu Żelaznej
Bramy omijaliśmy pierwsze zwłoki cywilów leżące na ulicy. Przechodząc obok
płonącej hali targowej, poczułem, że zapaliły mi się włosy.
Następnym miejscem
krótkiego postoju był kościół przy Chłodnej, gdzie Niemcy umieszczali kobiety
na maskach samochodów ciężarowych, by w ten sposób osłonić kierowców przed
atakiem Powstańców. Dalszy marsz ulicą Wolską przerywany był konfiskatą
zegarków i biżuterii, dokonywaną głównie przez oddziały rosyjskojęzyczne. Do
Dworca Zachodniego dotarliśmy już późnym popołudniem, aby po krótkiej podróży znaleźć
się w olbrzymich halach parowozowni w Pruszkowie. To miejsce i panująca tam
atmosfera stało się później tematem wielu filmów i powieści. Wspomnę tylko, że
nazajutrz, widząc, że nie ma szans na ucieczkę z tego przejściowego obozu,
zdecydowaliśmy się na podróż w nieznane jednym z podstawionych pociągów
towarowych.
POSZKODOWANI PRZEZ TRZECIĄ RZESZĘ
Wydawało się, że
zajęcie miejsca w kącie wagonu, w pobliżu okienka pod sufitem, będzie dogodnym
rozwiązaniem podczas kilkudniowej podróży. Okazało się już na pierwszym postoju
w Skierniewicach, że niemożliwe jest dotarcie z głębi wagonu do drzwi otwartych
specjalnie po to, aby miejscowa ludność mogła podawać butelki wody. Siedzące
bliżej wejścia panie skutecznie utrudniły mi próbę wmieszania się w grupę osób
niosących pomoc przejeżdżającym transportom.
W ten sposób nie
udało mi się pozostać w Generalnej Guberni i nic dane mi było znaleźć się w
pobliskim Jeżowie, gdzie wujek prowadził aptekę i udzielił schronienia wielu
warszawiakom w tych trudnych chwilach.
Wyruszyliśmy w
kilkudniową podróż, która trwała tak długo nie ze względu na pokonywane
odległości, lecz z konieczności zapewnienia pierwszeństwa przejazdu regularnym
transportom wojskowym, w myśl obowiązującego wówczas hasła: „Raeder muessen
rollen fuer den Sieg”.
Pierwsza okazja
przerwania „komfortowych” warunków podróży nadarzyła się w małej miejscowości
Kamenz koło Bautzen. Z bocznicy kolejowej trafiliśmy do pobliskiej, nieczynnej
cegielni.
Spanie na belkach
pokrytych pyłem ceglanym, ale jednak z warstwą słomy, było pewnym postępem w
porównaniu z zatłoczonym wagonem towarowym.
Nie pamiętam już
dokładnie, czy w czasie podróży, czy podczas postoju, dopadła mnie dość wysoka
gorączka, której zawdzięczam krótki pobyt w miejscowym szpitaliku. Wspominałem
to wydarzenie jako coś niezwykłego: czysta pościel, normalne łóżko i możliwość
korzystania z łazienki. Nie trwało to jednak zbyt długo.
Wkrótce ruszyliśmy
w dalszą drogę do Wrocławia. Po dotarciu na miejsce uformowani w czwórki,
maszerowaliśmy późną porą, ciemnymi, ponurymi ulicami, które przypominały
wąwozy, w kierunku przejściowego obozu Burgweide (Sołtysowice).
Ten epizod,
trwający około tygodnia, wspominam najgorzej z całej sierpniowej wędrówki. Był
to rodzaj obozu koncentracyjnego, na szczęście bez obiektów zaplanowanych do
eksterminacji. Olbrzymi teren z szeregami drewnianych baraków otoczony był
wysokim murem, zakończonym drutem kolczastym. Przy wejściu uzbrojeni wachmani
niemieccy i ukraińscy. Baraki, wyposażone w zbiorowe prycze, pozbawione były
podłóg, co sprzyjało powstawaniu kałuż po większych ulewach. Przeżyciem
zasługującym odnotowania była wizyta w łaźni, połączona z parówką i
dezynfekcją.
Pierwszy etap
polegał na pozbyciu się przez stłoczoną ciżbę ludzką, w pomieszczeniu o
betonowej podłodze, wszelkiego odzienia, które trafiało do dezynfekcji.
Następnie tych zziębniętych golasów poddawano w kolejnej sali procesowi
odwszawiania, po czym następowała, w wielkim tłoku i zamieszaniu kąpiel, jednak
bez możliwości regulacji ciśnienia i temperatury wody lejącej się z natrysków.
Po tych oblucjach delikwenci wypędzani byli do wyjątkowo zimnego pomieszczenia,
aby po dłuższym oczekiwaniu otrzymać swoje ciepłe jeszcze ubrania z parówki.
Przejście opisanego procesu było warunkiem przeniesienia do drugiej części obozu,
gdzie odbywały się kolejne selekcje przed wysyłką do Niemiec. Związane to było
z nieustającymi apelami, odliczaniem, segregowaniem, spisywaniem personaliów
etc.
Nie było to łatwe
do zniesienia przy głodowych porcjach żywności, składających się z paru kromek
ciemnego chleba, czasami z marmoladą lub z margaryną, a rolę ciepłego posiłku
pełniła nieustannie zupa z kiszonej brukwi, przywożona w hermetycznych
pojemnikach. Pazerność pilnujących nas Ukraińców i resztki rodowej biżuterii
Mamy i obu cioć, zapewniły nam wówczas luksus zjedzenia świeżego ogórka i
pomidora. Przebywając w takich warunkach, czekaliśmy na szansę wyrwania się z
tego „raju”, nie wiedząc co nas czeka w najbliższej przyszłości.
Oczekiwana okazja
nadarzyła się po 20 sierpnia, kiedy znów zwartą kolumną pomaszerowaliśmy w
ciemnościach przez puste ulice Wrocławia do Dworca Głównego. Nie przypuszczałem
wówczas, że za niecały rok dane mi będzie ponownie zobaczyć to miasto, jako
wielkie rumowisko z charakterystycznym słodkawym zapachem spalenizny i
rozkładających się zwłok. Taki los zgotowali sobie, dzięki swemu fanatyzmowi i
obłędnej propagandzie, sami Niemcy, zmuszając swych rodaków do opuszczania od
połowy stycznia 1945 Festung Breslau i niszcząc 10 000 domów z ogólnej liczby
30 000 budynków miasta.
Po kilkugodzinnym
pobycie na terenie dworca, znaleźliśmy się, po raz pierwszy, w wagonach
osobowych pociągu elektrycznego, który po stosunkowo krótkiej podróży dowiózł
nas do nie znanej wówczas stacji o nazwie Hirschberg Hbf. Ta mniejsza już, bo
kilkudziesięcioosobowa grupa kobiet i dzieci, została przeprowadzona ulicami
uśpionego miasta do siedziby Czerwonego Krzyża, mieszczącej się przy ulicy
zwanej obecnie imieniem J. Piłsudskiego vis a vis Armii Krajowej. Na betonie
podwórka tej charytatywnej instytucji, pogrążyliśmy się po trudach podróży w
głębokim śnie, z którego zostaliśmy wyrwani wczesnym rankiem przy pomocy kubłów
zimnej wody, rozlewanej ochoczo przez starszych panów, w szarych mundurach z
emblematami DRK. Oryginalność takiego powitania na jeleniogórskiej ziemi była
wstępem do poddania się kolejnej kąpieli, połączonej z parówką resztek naszego
dobytku.
Odświeżeni i
ciekawi dalszych losów, zostaliśmy doprowadzeni na dziedziniec Arbeitsamtu,
mieszczącego się po parzystej stronie Wilhelmstrasse (Al. Wojska Polskiego),
kilkadziesiąt metrów za rogiem Klonowica. Po drodze oczom naszym ukazało się
urocze miasteczko, schludne i zadbane, istna oaza pokoju, w porównaniu ze
zgliszczami Warszawy.
Szczególne
wrażenie zrobiły na nas pełne zieleni ogródki, przed większością domów. Przez
następne dni oczekiwaliśmy na przydział pracy pod siedzibą Arbeitsamtu. Noce
spędzaliśmy na pryczach baraku przylegającego niemal do basenu pływackiego,
który podglądany przez ogrodzenie, jawił mi się w promieniach sierpniowego słońca
jak niezwykłe, nierealne zjawisko.
Nie przypuszczałem
wówczas, że za kilka dni będę mógł zaznać uroków kąpieli w tym podziwianym
obiekcie, nie przyznając się do swego pochodzenia. Okazję tę zawdzięczam
uprzejmości kierowcy Arbeitsamtu, który wbrew zakazom odważył się wprowadzić
mnie na teren basenu, licząc, że początki mojej niemczyzny nie pozwolą na
całkowite zdemaskowanie. Muszę przyznać, że nie był to jedyny przejaw sympatii,
z jakim spotkałem się wówczas ze strony tubylców (wiedzionych ludzkim odruchem
bądź przeczuciem zbliżającego sie końca), pewnego dnia zostałem zaproszony na
pyszny gulasz przez panią piekarzową, której Baeckerei znajdowało się vis a vis
Arbeitsamtu.
Kilkudniowy pobyt
w mieście dobiegał końca a wyjazd do Ober Schreiberhau poprzedzony był jeszcze
badaniem lekarskim. Znajomość polskiego u badającego nas lekarza, ograniczała
sie do dwóch słów „dychać” i „nie dychać”.
Przyjazd
kilkunastoosobowej grupy do huty szkła zwanej Josephinehutte wydał nam się
atrakcyjniejszy niż skierowanie części „ warszawiaków" do fabryki amunicji
mieszczącej się w pobliskim Petersdorfie. Ta pozorna atrakcyjność wynikała z
naszych kalkulacji, że huta szkła, mimo wieloletniej tradycji, mogła się
wydawać dla lotnictwa alianckiego mniej pożądanym celem niż fabryka amunicji, a
ponadto była usytuowana u podnóża gór, stanowiąc punkt wypadowy do szeregu
schronisk zwanych „baudami“ o tajemniczych nazwach: Zackenfall, Neue
Schlesische, Reiftraeger, Schneegruben, Prinz Heinrich itp., aż do górującej
Śnieżki, zwanej Schneekoppe. Zrobiło to na mnie wrażenie, gdyż było to pierwsze
zetknięcie z górami, jako że przed wojną na tzw. wywczasy udawałem się z
rodzicami nad Bałtyk. Po tej dygresji krajoznawczo-geograficznej wracam do
ówczesnej twardej rzeczywistości.
Nasz tzw. Frauenlager
składał się z kilkunastu pań w średnim i bardziej zaawansowanym wieku oraz z
grupy młodzieżowej reprezentowanej przez dwie czteroletnie dziewczynki i dwie w
wieku ośmiu lat oraz dwóch trzynastolatków, stanowiących jedyny męski (!)
akcent w tej przypadkowo zebranej grupie, mającej stanowić siłę roboczą.
Umieszczono nas w
dwupokojowym mieszkaniu, w niewielkim domu, położonym na przeciwko huty i
oddalonym zaledwie 200m od naszego miejsca pracy.
Moja pierwsza w
życiu praca fizyczna miała polegać na przygotowaniu drewnianej formy, w której
majster umieszczał płynną kulę szkła znajdującą się na końcu długiej fajki i
dmuchając w nią, obracał w tej formie tak długo, aż nabrała pożądanego kształtu
i była gotowa od oddzielenia od metalowej rurki.
Kolejność moim
czynnościom nadawały następujące fazy procesu produkcji:
1. zanurzenie pustej formy w zbiorniku z
wodą celem ochłodzenia
2. umieszczenie świeżo wydmuchanego wyrobu
na długich widłach
3. dostarczenie go i właściwie położenie w
wózku znajdującym się w rozpalonej komorze
4. powrót do dużego pieca i przygotowanie
formy dla majstra, który przy pomocy wspomnianej wyżej fajki, drewnianej łyżki
i zręcznych ruchów, przygotowywał już następny egzemplarz do umieszczania w
trzymanej przeze mnie formie.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Ważny cytat:
– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.
Inicjatywa ustawodawcza o pomocy dla dzieci
powstania warszawskiego, czyli nic się nie dzieje
Załączamy materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny.
Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie
Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danurta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Danurta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Halina Gniadek Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42
Pożyteczne Linki:
31.05.2018 5783.69 PLN
27.06.2018 5817.99 PLN
40 dolarów kanadyjskich
200 dolarów amerykańskich.
200 dolarów amerykańskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz