6 wrz 2018

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 42, wrzesień 2018




O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
     Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950


  MISJA STOWARZYSZENIA


Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.


Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.


A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.



Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia

Zarząd
Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler

Komisja Rewizyjna
Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz


* * *


Odeszli od nas:

W dniu 24.08.2018 zmarł Jan Sidorowicz.

Jan Sidorowicz urodził się w Warszawie, cudem ocalał w czasie Powstania Warszawskiego. Ukończył Politechnikę Śląską i obronił pracę doktorską na Politechnice Warszawskiej w dziedzinie teorii konstrukcji mostów. Autor wielu projektów obiektów inżynierskich w Polsce, Algerii Francuskiej i Kanadzie. Prodziekan na Politechnice w Kielcach. Zapalony podróżnik i fotograf, m.in. był na Tahiti, w Rio de Janeiro, Hong Kongu, Singapurze czy Tokyo, wielokrotnie w Alpach. Autor wielu publikacji na temat Powstania Warszawskiego, koordynator często cytowanej w mediach witryny internetowej www.powstanie.pl ujawniającej prawdziwe przyczyny tej katastrofy i osoby za to odpowiedzialne. Mieszkał w Montrealu z żoną aktorką i synem, inżynierem programistą.

Oto tekst p. Leszka Sidorowicza, syna p. Jana:
Niestety z przykrością musze Państwa poinformować, że w dniu 24.08.2018 mój ojciec pod długiej i ciężkiej chorobie odszedł..... W ostatnim okresie sześciu miesięcy był wielokrotnie hospitalizowany. Ojciec cierpiał na trzy poważne dolegliwości, a walka z każdą z nich przynosiła spustoszenie w jego organizmie. Zgodnie z wolą ojca, jego ciało zostało poddane kremacji w Montrealu w dniu 26.08.2018. Jego prochy spoczną w Polsce, ale data pochówku nie jest znana i na pewno nie nastąpi zbyt szybko. Na szczęcie przy żonie mojego ojca Iwonie jest mój przyrodni brat Artur Sidorowicz, który w miarę możliwości pomaga jej załatwiać sprawy administracyjne i inne związane z odejściem naszego ojca.

Honorowy prezes naszego Stowarzyszenia p. A. Targowski pisze do p. Leszka Sidorowicza:

Drogi Panie Leszku:

Pana Ojciec a dla nas Janek przeżył Powstanie w sąsiedztwie osławionej alei Szucha, przy ul. Bagateli. Ledwo uszedł z życiem.
Potem założył stronę przeciwników Powstania w witrynie Muzeum PW. Stronę te odwiedziło
Ponad 1 milion czytelników.
Następnie zasilał nas pięknymi zdjęciami i informacjami z całego świata. Był optymistą choć wiemy, że drążyła Go nieubłagana choroba.
Część Janka pamięci

Andrzej Targowski
Honorowy Prezes Stowarzyszenia dzieci Powstania 1944

Członkowie Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944 łączą się w bólu po śmierci p. Jana Sidorowicza. 

 Cześć jego pamięci.   

Linki do prac ś. p. Jana Sidorowicza: kliknij tutaj,  tutaj i książka tutaj.


Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum        Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

      Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Współpracujemy z Muzeum Dulag, z teatrem tańca LUZ. 
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, i pierwszą część wspomnień p. Mirosława Grabowskiego. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje p. Zbigniewa Głuchowskiego.

Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod  @DzieciPowstaniaWarszawskiego.

Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.


Teatr Tańca LUZ

27 września można będzie obejrzeć w Siedlcach 

kolejny spektakl Dzieci Powstania.



 tel. 602 598 493, e-mail: joa.woszczynska@gmail.com

                             Muzeum Dulag

Obchody Dnia Pamięci Więźniów Obozu Dulag 121 i Niosących Im Pomoc
Tędy Przeszła Warszawa. Marsz Pamięci. Warszawa - Pruszków
Organizatorzy: Muzeum Dulag 121, Powiat Pruszkowski, Fundacja Edukacji Historycznej, Instytut Pamięci Narodowej i Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.



 Organizując Marsz Pamięci pragniemy upamiętnić mieszkańców stolicy, którzy między sierpniem a październikiem 1944 roku zginęli w masowych egzekucjach i bombardowaniach oraz tych, którzy przeżyli gehennę wypędzenia z walczącego a potem grabionego, burzonego i palonego przez okupanta miasta. Większość z nich, szacuje się, że nawet do 650 tysięcy osób, trafiła do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie. Wypędzani ze swoich domów, zabierali ze sobą przeważnie tylko to co było pod ręką. Wygłodzeni i przerażeni, niepewni swego jutra byli gnani przez płonące miasto. Po długim, wykańczającym marszu docierali do obozu w Pruszkowie, gdzie w skrajnie trudnych warunkach czekali na selekcję, podczas której  decydowano o ich dalszych losach. 150 tysięcy z nich trafiło na przymusowe roboty na terenie III Rzeszy. 350 tysięcy osób, uznanych za niezdolnych do pracy, zostało skazanych na tułaczkę po terenie Generalnego Gubernatorstwa, gdzie ich przetrwanie zależało od pomocy ze strony mieszkańców miast i wsi udręczonych trwającą 5 lat okupacją. 60 tysięcy więźniów obozu przejściowego w Pruszkowie zostało zesłanych do obozów koncentracyjnych. W tym trudnym czasie z ofiarną pomocą wypędzonym ruszyli mieszkańcy Pruszkowa i okolicznych miejscowości. Tysiące osób udzielało wówczas wsparcia więźniom, organizując pomoc medyczną, finansową i żywnościową na terenie obozu i poza jego murami. Dzięki nim z obozu w Pruszkowie udało się wyprowadzić – legalnie lub nielegalnie – około 100 tysięcy osób.
Organizując coroczne Obchody Dnia Pamięci Więźniów Obozu Dulag 121 i Niosących Im Pomoc pragniemy oddać hołd zarówno Powstańcom jak i  Cywilnej Ludności Warszawy, której przyszło żyć w walczącym mieście i przeżyć dramat wygnania, a także tym, którzy często z narażeniem  życia, nieśli im bezinteresownie i ofiarnie pomoc.

W Obchodach wezmą udział m.in. świadkowie historii – byli więźniowie obozu Dulag 121, przedstawiciele władz centralnych i loklnych, przedstawiciele środowisk kombatanckich, mieszkańcy Warszawy i Powiatu Pruszkowskiego i okolicznych Powiatów  oraz liczni zaproszeni goście.

Program Obchodów :
I.  Tędy Przeszła Warszawa. Marsz Pamięci. Warszawa - Pruszków

WARSZAWA:  X Marsz Niepokonanych 
Trasa Marszu: Długa, Bielańska, Aleja Solidarności, pl. Bankowy, Marszałkowska, Zielna i Aleje Jerozolimskie, dworzec WKD Śródmieście

10.00 Msza św. w Katedrze Polowej Wojska Polskiego (ul. Długa 13/15)
11.00 Rozpoczęcie X. Marszu Niepokonanych
Stacja 1: plac Krasińskich - Pomnik Powstania Warszawskiego
Stacja 2: plac przed Narodowym Muzeum Archeologicznym „Arsenał” (ul. Długa 52)
Stacja 3: plac przed budynkiem PAST-y (ul. Zielna 39)

Podczas Marszu Pamięci w wybranych punktach trasy Teatr Muzyczny „Od Czapy” zaprezentuje program muzyczno-artystyczny.

13.20  Przejazd rekonstruktorów i publiczności kolejką WKD do Pruszkowa (bezpłatne bilety będą rozdawane podczas marszu).

PRUSZKÓW:  III Marsz Pamięci Więźniów Obozu Dulag 121 i Niosących Im Pomoc
Trasa Marszu : Kraszewskiego, Prusa, Poznańska, POW, 3 Maja

13.15 Msza św. w Kościele św. Kazimierza (ul. Kraszewskiego 23)
14.00 Rozpoczęcie III. Marszu Pamięci Więźniów Obozu Dulag 121 i Niosących Im Pomoc

Na skrzyżowaniu ulic Prusa i Poznańskiej nastąpi połączenie  marszu pruszkowskiego i warszawskiego.

II.                  Inscenizacja obozowej segregacji
15.00 – 15.30 – teren dawnego obozu Dulag 121 (ul. 3 Maja 8A)

III.                Oficjalne uroczystości
15.30 – 16.30 Pomnik „Tędy przeszła Warszawa” na terenie dawnego obozu Dulag 121 (ul. 3 Maja 8A)
Po zakończeniu części oficjalnej Obchodów zapraszamy na ciepły posiłek w siedzibie Muzeum Dulag 121

tel: (22) 758 86 63
Widziane z krzesła Honorowego Prezesa 
profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 39


                         Meksyk - Niemcy 3 : 0 a PW 1944

Mundial 2018. Co mają wspólnego Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 2018 z Powstaniem 1944? Mają dużo, zwłaszcza gdy oglądałem mecze b. mistrzów świata Niemców. Znani są z dobrej gry, choć szablonowej, w której jest porządek i zgranie oraz realizowanie strategii narzuconej przez trenera. Natomiast Meksykanie grają żywiołowo, zwykle mniej składnie aniżeli Niemcy aczkolwiek strzelili aż trzy gole b. mistrzom świata. A przecież pamiętamy, że kiedyś Polska strzeliła też trzy gole Meksykanom na którymś Mundialu.
Co z tej krótkiej analizy wynika, a to, że podczas meczu moje myśli poszły jeszcze dalej i z natury będąc tolerancyjnym, mocno chciałem by wygrali Meksykanie i zacząłem zastanawiać się, który z niemieckich graczy ma typową twarz nazisty. A co za tym idzie, który z tych posłusznych i zorganizowanych graczy mógłby mnie w sierpniu 1944 r. dobić bez zmrużenia oka? Co na to poradzę. Tak myślałem. Ponieważ podświadomość stalą się świadomością.

A jak myślą Niemcy o swej przeszłości dzisiaj?  W sieci społecznościowej Quora, gdzie czyta mnie około 780,000 uczestników dowiedziałem się nareszcie prawdy. Otóż po wojnie były w Niemczech grupy byłych nazistów, którzy demonstrowali swe poglądy. Wprawdzie nie nosili mundurów Wermachtu, ale nosili za to mundury strażaków, które były podobne do nazistowskich mundurów z trupią czaszką na czapce. Niemcy starali się wówczas nie wspominać przeszłości. Wiedzieli, że jest zła i sprytnie się nią nie chwalili. Ale po cichu twierdzili, że „Nazizm był dobrą ideologią tylko źle zrealizowaną?” Ciekawe, że podobnie myśleli potem komuniści o sowieckim czy PRL-owskim systemie. Pytanie zachodzi, czy tego typu systemy mogą być „dobrze zrealizowane?” Kiedyś w Portugalii nad Morzem Śródziemnym spytałem b. kpt. Luftwaffe, dlaczego Hitler przegrał? Odpowiedział, że dla tego, że nie był Niemcem!

Po odzyskaniu niepodległości FRN (Federalna Republika Niemiecka) w 1949 jej Kanclerz, Konrad Adenauer (antyfaszysta) jednak realizował politykę „nieeksperymentowania.” Czyli opartą na niemieckich wartościach i tradycji (w przeciwieństwie do polityki NRD). Górę nazistów skazano i wykonano wyroki, kilku z nich popełniło samobójstwo (Hitler, Goebels, Himmler i Goering) resztę przeszkolono i zatrudniono do odbudowy kraju. Potem starannie niszczono wbudowane swastyki na publicznych gmachach. Na początku nowych Niemiec w obozach koncentracyjnych trzymano aktualnych kryminalistów, zapominając do czego one kiedyś służyły. Implikując, że w przeszłości też służyły temu samemu celowi. A nie mordowaniu niewinnych ludzi. Dopiero urządzono odpowiednie centra informacyjne w Dachau w 1955 w Bergen-Belsen w 1966 i Neuengamme w 1981 r. 

Gdy naziści odeszli na emeryturę w latach 1990 nowa generacja Niemców zaczęła prowadzić badania na poważnie. Zaczęto wmurowywać cegiełki w trotuarach przez domami, skąd brano ofiary i zabijano je. W sumie wmurowano około 56,000 takich płytek.  Co jest kroplą w morzu. Zaczęto rozbudowywać centra informacyjne w obozach koncentracyjnych. Nie uruchomiono wybudowanego super-marketu na gruzach obozu w Ravensbrṻk.  A w 2005 r. wybudowano w Berlinie (zaprojektowany przez Daniela Libeskinda Polaka-Żyda z Łodzi, mieszkającego poza Polską, który potem zaprojektował odbudowę wieży w Nowym Jorku) wielki pomnik-muzeum poświęcony pomordowanym Żydom. Czyli w 60 lat po wojnie. Długo się namyślano w Berlinie. 

Niemcy próbowali być ofiarami i rozwijać poczucie alternatywy, ponieważ narzekali na potraktowanie 11 milionów wysiedlonych z Europy Wschodniej po 1945 r. i nawet próbowali wybudować sobie mauzoleum, ale polski rząd nie dopuścił do tego. Niestety po samobójczym przyjęciu przez Kanclerz Angelę Merkel ponad 1 miliona uciekinierów z Bliskiego Wschodu i Afryki w latach 2016-2018 odżyły wśród Niemców nastroje faszystowskie, jeszcze nie nazistowskie, czego wyrazem jest wprowadzenie 98 posłów na 598 do Bundestagu w 2018 r. przez nowopowstałą partię Alternatywa dla Niemiec. Partia te chce zerwać z poczuciem winy Niemców za II Wojnę Światową.  Jednakże, póki co aktualne pokolenie Niemców zgodziło się przyjąć ciężką winę za II Wojnę Światową i dla tego szczęśliwie nie ma poczucia i nie może być i nie ma alternatywy dla tego stanowiska wśród większości naszych zachodnich sąsiadów. Oby tak było po wieki. 
                                                                Andrzej Targowski


Wspomnienia p. Mirosława Grabowskiego

Zamiast wstępu

Motto:
„Życiem nic jest to co przeżyliśmy,
Lecz to co pamiętamy I jak pamiętamy,
Aby o tym opowiedzieć”
Gabriel Garcia Marquez

„Jest taka Szkoła” to tytuł książki, która ma powstać ze wspomnień jej wychowanków, należących do Jeleniogórskiego Kręgu Przyjaciół. Przedstawiony przeze mnie opis wydarzeń związanych ze szkołą stanowi niewielką część moich przeżyć. Dość nietypowe okoliczności przyjazdu do Jeleniej Góry składają się na większość poniżej relacji.




MIASTO MŁODOŚCI - JELENIA GÓRA (1945-1949)

Rozpoczęliśmy etap życiu, przyjeżdżając tu z różnych stron i z różnych powodów. Większość moich rówieśników towarzyszyła swoim rodzicom delegowanym do objęcia stanowisk w administracji, komunikacji, przemyśle, albo przyjeżdżając dobrowolnie, ulegając czarowi „Dzikiego Zachodu” i pragnieniu przeżycia przygody.
Wśród przybyszów z centralnej Polski i dawnych ziem wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej była też niezbyt liczna grupa warszawiaków, którym nie dane było doczekać końca wojny na terenach Generalnej Guberni, gdyż zmuszono ich do wspierania upadającego przemysłu i rolnictwa Trzeciej Rzeszy. Należałem do tych ostatnich, ponieważ wybuch Powstania zastał mnie, młodzieńca w Warszawie.
Jak do tego doszło opowiem.

WOJNA I OKUPACJA

Pierwszych siedem lat mego dzieciństwa spędziłem w Toruniu. W drugiej połowie 1938 r. ojciec mój, Zygmunt Grabowski, kapitan Wojska Polskiego, kapelmistrz orkiestry 63 pułku piechoty, został przeniesiony do Warszawy na stanowisko kapelmistrza orkiestry reprezentacyjnej Baonu Stołecznego (dowódcą Baonu był płk Józef Spychalski, brat Mariana, marszałka Polski. Od listopada 1942 komendant Okręgu AK Kraków, Aresztowany 24 marca 1944 roku przy ul. Sebastiana 23 w Krakowie. Zgładzony w sierpniu 1944 w Sachsenhausen.
Dwukrotna zmiana szkoły w ciągu pierwszych dwóch lat nie zapowiadała jeszcze braku ciągłości mej edukacji w najbliższym czasie. Przez blisko rok dane mi było uczyć się i żyć w normalnych warunkach w Warszawie.
Wrzesień 1939 roku zapoczątkował szereg zmian, które miały istotny wpływ na dalsze losy mojej rodziny.

Po upadku obrony Warszawy, ojciec mój, znalazł się w niewoli niemieckiej, gdzie przebywał do lutego 1945 (ostatni Oflag to Gross Bom - obecnie Borne Sulinowo). Zanim to nastąpiło, w pierwszych dniach września - po silnych bombardowaniach Warszawy- wyruszyłem wraz z moją matką w wędrówkę, wiodącą trasą przez Lublin, Lwów i Brody.
Dotarliśmy z licznymi przygodami, jako że podróż odbywała się samochodem osobowym, do Radziwiłłowa, małego miasteczka, które okazało się naszym schronieniem przez najbliższe kilkanaście dni. Miejscowa ludność, jak w większości osiedli na tamtych terenach, składała się z obywateli pochodzenia polskiego, ukraińskiego i żydowskiego. Wspominam tę urozmaiconą strukturę demograficzną celowo ponieważ nie pozostała ona bez wpływu na reakcję mieszkańców na wydarzenia z 17 września.

Z perspektywy tych ponad 60 lat, domyślam się, że nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy, szczególnie jako rodziny wojskowych, z niebezpieczeństwa dalszej przymusowej podróży, jaką mogliby nam zgotować nowi zdobywcy tej części Polski, Biorąc pod uwagę ich wieloletnie doświadczenie i upodobanie do organizowania transportów w określonym kierunku, należy uznać za szczęśliwy zbieg okoliczności, że pociąg nasz skierowali do strefy swoich ówczesnych sojuszników. I tak dotarliśmy do Bydgoszczy.
Podczas tej podróży miałem okazję, po raz pierwszy lecz niestety nie ostatni, przekonać się o różnicy między jazdą pociągiem osobowym, a towarowym. Sam powrót do Warszawy, nie sprawiał większych trudności. Warunki życia w okupowanej stolicy okazały się niezwykle ciężkie. Brak możliwości zamieszkania pod przedwojennym adresem (róg ulic 29 Listopada i Czerniakowskiej), trudności by zapewnić środki utrzymania i nadciągająca mroźna zima, wpłynęły na decyzję wysłania mnie do rodzinnego zaścianka, gdzie przebywały dwie siostry i brat mojej mamy.

Znalazłem się więc w Sompolnie, w powiecie Koło, zwanym Deutscheneck- Kreis Warthbruecken, na obszarze Warthegau.
Bywałem tam wielokrotnie, począwszy od chrztu w miejscowym kościele, lecz tym razem okazało się, że przebywam poza granicami Generalnej Guberni. Dwuletni pobyt w tym miasteczku wypełniała nauka w szkole niemieckiej, poznanie sztuki pisania gotykiem, lekcje „ nauczycieli” z kręgów rodzinnych oraz zabawa z kolegami z rodzin polskich i żydowskich. Wspominam o tym dlatego, że nic nie zapowiadało w tamtym okresie „ ostatecznego rozwiązania” przez Trzecią Rzeszę kwestii żydowskiej.

Względna poprawa sytuacji materialnej mojej Mamy, uzyskanie mieszkania w Warszawie przy ulicy Alberta (obecnie Niecała), a także jej niepokój dotyczący przypadkowego zdobywania wiedzy przez jedynego syna, spowodowały, że jesienią 1941 roku zostałem „wezwany” do powrotu do Warszawy.
Brak możliwości otrzymania oficjalnej zgody władz na podróż do Generalnej Guberni sprawił, że postanowiliśmy z moją ciotką Marią opuścić teren Warthegau na „wariackich papierach”, czyli bez przepustki, co groziło więzieniem lub obozem. Próba dostania się do Warszawy ze stacji Koło ekspresem z Berlina zakończyła się niepowodzeniem, wsiedliśmy w Kole, a zostaliśmy wysadzeni już w Kutnie, na szczęście bez dalszych konsekwencji. Lokalnym pociągiem dojechaliśmy do Żychlina, a dalej wynajętą furką w pobliże zielonej granicy. Po kilkunastu godzinach oczekiwania w izbie jednego z czworaków, udało nam się przebiec ( dodam, że ciocia w eleganckim kapeluszu z torbą wypełnioną różnymi wiktuałami) kilkaset metrów polami, wykorzystując zmianę grenzschutzów.

Kolejny „ powóz“ dowiózł nas do stacji kolejowej w Jackowicach, skąd pociągiem pełnym handlarzy żywnością dotarliśmy szczęśliwie do Warszawy.
Rozpoczął się dla mnie ciekawszy okres niż monotonny pobyt na spokojnej prowincji. Egzaminy sprawdzające przyswojoną wiedzę, jako warunek przyjęcia do normalnej szkoły, nowe przyjaźnie, wstąpienie do Szarych Szeregów - wszystko to okazało się niezwykle ekscytujące. Codzienne wydarzenia: aresztowania, łapanki, egzekucje uliczne uświadomiły mi niezwykle szybko okupacyjne realia Stolicy. Stosowane przez Niemców represje wzmagały we mnie i w moich rówieśnikach poczucie patriotyzmu i gotowość do poświęceń. Z ogromnym przejęciem angażowaliśmy się w kolportowanie gazetek, obserwowanie godzin pracy niemieckich urzędników wskazanych przez naszych przełożonych, jak również w konspiracyjne zbiórki na obrzeżach Warszawy.

Tajne komplety odbywały się w prywatnych mieszkaniach w rejonie Elektoralnej, Wierzbowej, Senatorskiej i Alberta. W dniu 14 grudnia 1943 roku, podczas lekcji w lokalu przy Placu Teatralnym słyszeliśmy salwy plutonu egzekucyjnego w ruinach kamienicy przy Wierzbowej 12, gdzie rozstrzelano 130 osób. W dniu 26 marca 1943 roku dochodziły do nas odgłosy strzelaniny spod Arsenału podczas akcji odbicia „ Rudego" na trasie Aleja Szucha- Pawiak.

GODZINA „W”
Niezwykły radość sprawiał nam w lipcu 1944 roku widok ciągnących ze wschodu przez most Kierbedzia (obecnie Śląsko-Dąbrowski) resztek oddziałów niemieckich, pozbawionych chęci dalszej walki.
Na naszych oczach rozwiał sie mit nieustraszonej, zwycięskiej armii, która według słów pieśni „Wacht am Rhein” z 1840 roku, miała zapewnić spokój i bezpieczeństwo swojej ojczyźnie;
„Lieb Vaterland, magst ruhig sein
Fest steht und treu die Wacht am Rhein”
Miła Ojczyzno, spokojną być masz
Silna i wierna nad Renem jest straż

Wspomniany widok i coraz głośniejsza kanonada radzieckich dział zza Wisły, utwierdzały nas w naiwnym przekonaniu, że zbliżający się zryw powstańczy musi się udać. Zawdzięczam przypadkowi, że dwa dni przed wybuchem Powstania, powróciłem do Warszawy z pobliskiego Michalina na linii otwockiej, gdzie u znajomych dochodziłem do zdrowia po przebytej infekcji. Nieco dłuższy pobyt pod Warszawą oznaczałby szybsze o 9 miesięcy „ wyzwolenie” i brak możliwości bezpośredniego śledzenia upadku Trzeciej Rzeszy.
Moja pasja filatelistyczna i chęć powiększania księgozbioru były przyczyną częstych wizyt na ulicy Mazowieckiej, pełnej antykwariatów i sklepów ze znaczkami. Kierowany pragnieniem uzupełnienia przedwojennej serii historycznej z nadrukiem Generalgouvernement o brakujące egzemplarze, udałem się tamże 1 sierpnia w południe.

Godzina „W” zastała mnie w pamiętny wtorek na Placu Bankowym, kiedy wracałem do domu od kolegi, mieszkającego za Arsenałem na spokojnej uliczce Przejazd, biegnącej wzdłuż murów getta. Chaotyczna strzelanina zmusiła mnie do mocniejszego naciśnięcia pedałów mojego roweru by po szaleńczej jeździe ulicą Senatorską i przez pasaż Luksemburga dotrzeć do ulicy Alberta.
Nasze mieszkanie położone na drugim piętrze kamienicy pod nr 8 było znakomitym celem dla snajperów z pobliskiego Pałacu Bruhla, z czego kilkakrotnie nie omieszkali korzystać, powodując na szczęście straty wyłącznie materialne. Było to wystarczającym ostrzeżeniem, aby znaleźć bezpieczniejsze miejsce i rozpocząć koczowanie w piwnicach naszego domu. Podwórka, oddzielone od ulic frontonami domów, oraz połączone piwnice szeregu kamienic zaczęły pełnić rolę nowych, podziemnych arterii komunikacyjnych, służących głównie przemieszczającym się oddziałom powstańczym. Widok biało-czerwonych opasek, polskich orzełków i przedwojennych mundurów wywoływał w nas, po kilku latach okupacji, niezwykłą euforię. Pierwsze sześć dni, poza strzelaniną i docierającymi sygnałami o rzezi wśród ludności cywilnej na Woli, były względnie spokojne. Nie było mowy o głodzie, tak dotkliwie odczuwanym przez mieszkańców Warszawy w okresie późniejszym Powstania, a zgromadzone zapasy żywności pozwalały na dostarczanie posiłków rannym i chorym, przebywającym w pobliskim Szpitalu Maltańskim.
Krótki czas „wolności" zakończył sie we wtorek, 8 sierpnia, kiedy rankiem żołnierze SS zaczęli przeprowadzać selekcję mieszkańców naszych domów. Początkowo znalazłem się wśród mężczyzn i tylko dzięki interwencji pewnej Niemki, udało mi się wrócić do grupy kobiet z dziećmi. Jak się później dowiedzieliśmy, Niemcy dokonali w tym dniu kilku egzekucji na wybranych zakładnikach z naszego domu i księżach z pobliskiego Kościoła Św. Antoniego, w ruinach Teatru Wielkiego.

Nasza wędrówka przez płonącą Warszawę rozpoczęła się od marszu przez ulicę Wierzbową, Plac Piłsudskiego ( wówczas Adolf Hitler Platz) do ruin kamienicy na tyłach hotelu Europejskiego. Wywołało to wśród dorosłych poważne obawy i jak najgorsze oczekiwania. Skończyło się szczęśliwie na pewnym zastraszeniu i uformowaniu kolumny, którą pognano obok Grobu Nieznanego Żołnierza przez Ogród Saski w kierunku Placu Żelaznej Bramy.
Na ulicy biegnącej wzdłuż Ogrodu, a będącej pod ostrzałem Powstańców, utworzono z nas żywą barykadę, za którą przemieszczały się oddziały niemieckie. Na Placu Żelaznej Bramy omijaliśmy pierwsze zwłoki cywilów leżące na ulicy. Przechodząc obok płonącej hali targowej, poczułem, że zapaliły mi się włosy.
Następnym miejscem krótkiego postoju był kościół przy Chłodnej, gdzie Niemcy umieszczali kobiety na maskach samochodów ciężarowych, by w ten sposób osłonić kierowców przed atakiem Powstańców. Dalszy marsz ulicą Wolską przerywany był konfiskatą zegarków i biżuterii, dokonywaną głównie przez oddziały rosyjskojęzyczne. Do Dworca Zachodniego dotarliśmy już późnym popołudniem, aby po krótkiej podróży znaleźć się w olbrzymich halach parowozowni w Pruszkowie. To miejsce i panująca tam atmosfera stało się później tematem wielu filmów i powieści. Wspomnę tylko, że nazajutrz, widząc, że nie ma szans na ucieczkę z tego przejściowego obozu, zdecydowaliśmy się na podróż w nieznane jednym z podstawionych pociągów towarowych.

POSZKODOWANI PRZEZ TRZECIĄ RZESZĘ
Wydawało się, że zajęcie miejsca w kącie wagonu, w pobliżu okienka pod sufitem, będzie dogodnym rozwiązaniem podczas kilkudniowej podróży. Okazało się już na pierwszym postoju w Skierniewicach, że niemożliwe jest dotarcie z głębi wagonu do drzwi otwartych specjalnie po to, aby miejscowa ludność mogła podawać butelki wody. Siedzące bliżej wejścia panie skutecznie utrudniły mi próbę wmieszania się w grupę osób niosących pomoc przejeżdżającym transportom.

W ten sposób nie udało mi się pozostać w Generalnej Guberni i nic dane mi było znaleźć się w pobliskim Jeżowie, gdzie wujek prowadził aptekę i udzielił schronienia wielu warszawiakom w tych trudnych chwilach.
Wyruszyliśmy w kilkudniową podróż, która trwała tak długo nie ze względu na pokonywane odległości, lecz z konieczności zapewnienia pierwszeństwa przejazdu regularnym transportom wojskowym, w myśl obowiązującego wówczas hasła: „Raeder muessen rollen fuer den Sieg”.
Pierwsza okazja przerwania „komfortowych” warunków podróży nadarzyła się w małej miejscowości Kamenz koło Bautzen. Z bocznicy kolejowej trafiliśmy do pobliskiej, nieczynnej cegielni.

Spanie na belkach pokrytych pyłem ceglanym, ale jednak z warstwą słomy, było pewnym postępem w porównaniu z zatłoczonym wagonem towarowym.
Nie pamiętam już dokładnie, czy w czasie podróży, czy podczas postoju, dopadła mnie dość wysoka gorączka, której zawdzięczam krótki pobyt w miejscowym szpitaliku. Wspominałem to wydarzenie jako coś niezwykłego: czysta pościel, normalne łóżko i możliwość korzystania z łazienki. Nie trwało to jednak zbyt długo.
Wkrótce ruszyliśmy w dalszą drogę do Wrocławia. Po dotarciu na miejsce uformowani w czwórki, maszerowaliśmy późną porą, ciemnymi, ponurymi ulicami, które przypominały wąwozy, w kierunku przejściowego obozu Burgweide (Sołtysowice).

Ten epizod, trwający około tygodnia, wspominam najgorzej z całej sierpniowej wędrówki. Był to rodzaj obozu koncentracyjnego, na szczęście bez obiektów zaplanowanych do eksterminacji. Olbrzymi teren z szeregami drewnianych baraków otoczony był wysokim murem, zakończonym drutem kolczastym. Przy wejściu uzbrojeni wachmani niemieccy i ukraińscy. Baraki, wyposażone w zbiorowe prycze, pozbawione były podłóg, co sprzyjało powstawaniu kałuż po większych ulewach. Przeżyciem zasługującym odnotowania była wizyta w łaźni, połączona z parówką i dezynfekcją.
Pierwszy etap polegał na pozbyciu się przez stłoczoną ciżbę ludzką, w pomieszczeniu o betonowej podłodze, wszelkiego odzienia, które trafiało do dezynfekcji. Następnie tych zziębniętych golasów poddawano w kolejnej sali procesowi odwszawiania, po czym następowała, w wielkim tłoku i zamieszaniu kąpiel, jednak bez możliwości regulacji ciśnienia i temperatury wody lejącej się z natrysków. Po tych oblucjach delikwenci wypędzani byli do wyjątkowo zimnego pomieszczenia, aby po dłuższym oczekiwaniu otrzymać swoje ciepłe jeszcze ubrania z parówki. Przejście opisanego procesu było warunkiem przeniesienia do drugiej części obozu, gdzie odbywały się kolejne selekcje przed wysyłką do Niemiec. Związane to było z nieustającymi apelami, odliczaniem, segregowaniem, spisywaniem personaliów etc.
Nie było to łatwe do zniesienia przy głodowych porcjach żywności, składających się z paru kromek ciemnego chleba, czasami z marmoladą lub z margaryną, a rolę ciepłego posiłku pełniła nieustannie zupa z kiszonej brukwi, przywożona w hermetycznych pojemnikach. Pazerność pilnujących nas Ukraińców i resztki rodowej biżuterii Mamy i obu cioć, zapewniły nam wówczas luksus zjedzenia świeżego ogórka i pomidora. Przebywając w takich warunkach, czekaliśmy na szansę wyrwania się z tego „raju”, nie wiedząc co nas czeka w najbliższej przyszłości.

Oczekiwana okazja nadarzyła się po 20 sierpnia, kiedy znów zwartą kolumną pomaszerowaliśmy w ciemnościach przez puste ulice Wrocławia do Dworca Głównego. Nie przypuszczałem wówczas, że za niecały rok dane mi będzie ponownie zobaczyć to miasto, jako wielkie rumowisko z charakterystycznym słodkawym zapachem spalenizny i rozkładających się zwłok. Taki los zgotowali sobie, dzięki swemu fanatyzmowi i obłędnej propagandzie, sami Niemcy, zmuszając swych rodaków do opuszczania od połowy stycznia 1945 Festung Breslau i niszcząc 10 000 domów z ogólnej liczby 30 000 budynków miasta.

Po kilkugodzinnym pobycie na terenie dworca, znaleźliśmy się, po raz pierwszy, w wagonach osobowych pociągu elektrycznego, który po stosunkowo krótkiej podróży dowiózł nas do nie znanej wówczas stacji o nazwie Hirschberg Hbf. Ta mniejsza już, bo kilkudziesięcioosobowa grupa kobiet i dzieci, została przeprowadzona ulicami uśpionego miasta do siedziby Czerwonego Krzyża, mieszczącej się przy ulicy zwanej obecnie imieniem J. Piłsudskiego vis a vis Armii Krajowej. Na betonie podwórka tej charytatywnej instytucji, pogrążyliśmy się po trudach podróży w głębokim śnie, z którego zostaliśmy wyrwani wczesnym rankiem przy pomocy kubłów zimnej wody, rozlewanej ochoczo przez starszych panów, w szarych mundurach z emblematami DRK. Oryginalność takiego powitania na jeleniogórskiej ziemi była wstępem do poddania się kolejnej kąpieli, połączonej z parówką resztek naszego dobytku.
Odświeżeni i ciekawi dalszych losów, zostaliśmy doprowadzeni na dziedziniec Arbeitsamtu, mieszczącego się po parzystej stronie Wilhelmstrasse (Al. Wojska Polskiego), kilkadziesiąt metrów za rogiem Klonowica. Po drodze oczom naszym ukazało się urocze miasteczko, schludne i zadbane, istna oaza pokoju, w porównaniu ze zgliszczami Warszawy.

Szczególne wrażenie zrobiły na nas pełne zieleni ogródki, przed większością domów. Przez następne dni oczekiwaliśmy na przydział pracy pod siedzibą Arbeitsamtu. Noce spędzaliśmy na pryczach baraku przylegającego niemal do basenu pływackiego, który podglądany przez ogrodzenie, jawił mi się w promieniach sierpniowego słońca jak niezwykłe, nierealne zjawisko.

Nie przypuszczałem wówczas, że za kilka dni będę mógł zaznać uroków kąpieli w tym podziwianym obiekcie, nie przyznając się do swego pochodzenia. Okazję tę zawdzięczam uprzejmości kierowcy Arbeitsamtu, który wbrew zakazom odważył się wprowadzić mnie na teren basenu, licząc, że początki mojej niemczyzny nie pozwolą na całkowite zdemaskowanie. Muszę przyznać, że nie był to jedyny przejaw sympatii, z jakim spotkałem się wówczas ze strony tubylców (wiedzionych ludzkim odruchem bądź przeczuciem zbliżającego sie końca), pewnego dnia zostałem zaproszony na pyszny gulasz przez panią piekarzową, której Baeckerei znajdowało się vis a vis Arbeitsamtu.

Kilkudniowy pobyt w mieście dobiegał końca a wyjazd do Ober Schreiberhau poprzedzony był jeszcze badaniem lekarskim. Znajomość polskiego u badającego nas lekarza, ograniczała sie do dwóch słów „dychać” i „nie dychać”.
Przyjazd kilkunastoosobowej grupy do huty szkła zwanej Josephinehutte wydał nam się atrakcyjniejszy niż skierowanie części „ warszawiaków" do fabryki amunicji mieszczącej się w pobliskim Petersdorfie. Ta pozorna atrakcyjność wynikała z naszych kalkulacji, że huta szkła, mimo wieloletniej tradycji, mogła się wydawać dla lotnictwa alianckiego mniej pożądanym celem niż fabryka amunicji, a ponadto była usytuowana u podnóża gór, stanowiąc punkt wypadowy do szeregu schronisk zwanych „baudami“ o tajemniczych nazwach: Zackenfall, Neue Schlesische, Reiftraeger, Schneegruben, Prinz Heinrich itp., aż do górującej Śnieżki, zwanej Schneekoppe. Zrobiło to na mnie wrażenie, gdyż było to pierwsze zetknięcie z górami, jako że przed wojną na tzw. wywczasy udawałem się z rodzicami nad Bałtyk. Po tej dygresji krajoznawczo-geograficznej wracam do ówczesnej twardej rzeczywistości.
Nasz tzw. Frauenlager składał się z kilkunastu pań w średnim i bardziej zaawansowanym wieku oraz z grupy młodzieżowej reprezentowanej przez dwie czteroletnie dziewczynki i dwie w wieku ośmiu lat oraz dwóch trzynastolatków, stanowiących jedyny męski (!) akcent w tej przypadkowo zebranej grupie, mającej stanowić siłę roboczą.

Umieszczono nas w dwupokojowym mieszkaniu, w niewielkim domu, położonym na przeciwko huty i oddalonym zaledwie 200m od naszego miejsca pracy.
Moja pierwsza w życiu praca fizyczna miała polegać na przygotowaniu drewnianej formy, w której majster umieszczał płynną kulę szkła znajdującą się na końcu długiej fajki i dmuchając w nią, obracał w tej formie tak długo, aż nabrała pożądanego kształtu i była gotowa od oddzielenia od metalowej rurki.
Kolejność moim czynnościom nadawały następujące fazy procesu produkcji:
1.   zanurzenie pustej formy w zbiorniku z wodą celem ochłodzenia
2.   umieszczenie świeżo wydmuchanego wyrobu na długich widłach
3.  dostarczenie go i właściwie położenie w wózku znajdującym się w rozpalonej komorze 
4.  powrót do dużego pieca i przygotowanie formy dla majstra, który przy pomocy wspomnianej wyżej fajki, drewnianej łyżki i zręcznych ruchów, przygotowywał już następny egzemplarz do umieszczania w trzymanej przeze mnie formie.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ


Aby obejrzeć prezentację p. Tadeusza Władysława Świątka "Dziecko Powstania" kliknij tutaj.

Ważny cytat:

– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.





Inicjatywa ustawodawcza o pomocy  dla dzieci 

powstania warszawskiego, czyli nic się nie dzieje


Załączamy materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny. 

                                                            




Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie

Halina Kałdowska                                                             Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz                             Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska                                                     Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski                                                             Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki                                        Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska                                       Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz                            Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński                                                            Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska                                                    Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk                                                         Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff                                                               Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak                                                Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński                                                             Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak                                                Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska                                       Biuletyn nr 34
Danurta Charkiewicz                                                        Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny                                                       Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński                                                   Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link)                                   Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz                                                           Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk                                            Biuletyn nr 39
Danuta Szarska                                                               Biuletyn nr 40
Halina Gniadek                                                        Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski                                                Biuletyn nr 42


Pożyteczne Linki:

Rachunek Bankowy Stowarzyszenia za okres 27.06.2018 - 31.07.2018
31.05.2018             5783.69 PLN
27.06.2018             5817.99 PLN
40 dolarów kanadyjskich
200 dolarów amerykańskich.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz