6 mar 2018

Biuletyn Nr 36, marzec 2018


W tym miesiącu mija kolejna rocznica lotniczej śmierci twórcy polskich samolotów myśliwskich Zygmunta Puławskiego

O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
     Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950


  MISJA STOWARZYSZENIA


Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.


Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.


A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.



     Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum        Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Zaproszenie
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 w porozumieniu z Muzeum Powstania Warszawskiego i Instytutem Pamięci Narodowej organizuje sesję naukową „Powojenne losy Dzieci Powstania Warszawskiego. Nie jest to w każdym przypadku łatwe - podczas gdy my pracujemy społecznie, instytucje zatrudniają urzędników. 
Niewiele czasu, może tylko kilka lat, pozostaje do zebrania relacji o dalszym życiu ludzi dotkniętych w dzieciństwie wojenną traumą. Zebrane wspomnienia będą naszym dobrem narodowym, a zarazem będą wykorzystane w badaniach w dziedzinach historii i nauk społecznych.
Dzięki działaniom pana Jerzego Mireckiego w roku 2012 wydana została książka „Dzieci 44” zawierająca wspomnienia warszawskich dzieci z okresu powstania. W tym roku ukazało się jej drugie wydanie.
Dziś czas na uzupełnienie tych wspomnień.
Zapraszamy dzieci powstania do spisania swoich wspomnień z okresu powojennego. 
Forma wspomnień może być całkowicie dowolna, tak samo jak okres czasu którego wspomnienia dotyczą. Może to być czas zaraz po zakończeniu Powstania a może to być relacja pokrywająca kilka dziesięcioleci. W miarę ich napływu wspomnienia będą udostępniane (za zgodą autora) w Biuletynie Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944, a po zakończeniu akcji zamierzamy spowodować wydanie ich w formie książkowej.
Prosimy o odpowiedź mejlową (nawet jeśli jest negatywna) – do przesłania jej wystarczy przecież kilka kliknięć.

Zamieszczony kwestionariusz dziecka powstania (kliknij tutaj) pomoże w oragnizowaniu wspomnienia.
Z Wyrazami Szacunku

Profesor Andrzej Targowski,
Honorowy Przewodniczący Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944,

Jerzy Mirecki,
Autor książki Dzieci 44,

Dr Andrzej Olas,
Dr Wojciech Łukasik,
Profesor Roman Bogacz,
Ewa Chrzanowska,
Maria Nielepkiewicz,
Wiesław Winkler
Za Zarząd Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Współpracujemy z Muzeum Dulag, z teatrem tańca LUZ. 
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, wspomnienia doktora Aleksandra Szczęsnego i p. Danuty Charkiewicz. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje pp. Muszyńskiej, Rudzińskiego, Wasilewskiej, Grabowskiego i następnych.
Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod  @DzieciPowstaniaWarszawskiego.

Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.


Teatr Tańca LUZ


13 marca o godz. 11:30 oraz o godz. 19:00 teatr LUZ ponownie wystawia w Siedlcach spektakl Dzieci Powstania’44. Spektakl jest z chęcią grany i oglądany, kochany zarówno przez dzieci,  młodzież jak i dorosłych ( niektórzy  przychodzą po kilka razy). W tym dniu, tym teatr LUZ wzbogaci spektakl o żywe wspomnienie dziecka powstania - jednego z bohaterów książki Jerzego Mireckiego Dzieci’44, członka naszego Stowarzyszenia pana Wiesława Winklera. 
Dzieci Powstania będą mogły spotkać się z wiceprezesem Zarządu Stowarzyszenia doktorem Wojciechem Łukasikiem. 

Wiadomości Muzeum Dulag

(Pruszków, ul. 3 maja 8A)

Marzec ’68 po pięćdziesięciu latach. Oceny, interpretacje, manipulacje

W 50. rocznicę marcowych wydarzeń 1968 roku serdecznie zapraszamy na kolejne spotkanie z cyklu „Przystanek Historia w Muzeum Dulag 121”, które odbędzie się 13 marca o godz. 17:30. Gościem spotkania będzie prof. Jerzy Eisler – dyrektor Oddziału IPN w Warszawie, który wygłosi wykład „Marzec ’68 po pięćdziesięciu latach. Oceny, interpretacje, manipulacje”. Prof. Eisler przedstawi historię marcowych wydarzeń – omówi przyczyny i przebieg ogólnopolskich protestów studenckich i kampanii antysemickiej, dokona oceny tych wydarzeń z perspektywy półwiecza, a także przedstawi skutki widoczne w ówczesnej sytuacji politycznej Polski oraz opowie o wpływie „Marca” na pokolenie ’68.

Gawędy o Mazowszu
18 marca o godz. 15. zapraszamy do Muzeum Dulag 121 na spotkanie z Lechosławem Herzem – aktorem, wybitnym krajoznawcą, projektantem niemal 2 tys. km szlaków turystycznych m.in. na Mazowszu i Suwalszczyźnie oraz autorem przewodników turystycznych. W ostatnich latach publikuje on także książki beletrystyczne, utrzymane w formie gawęd krajoznawczych, opowieści o historii, przyrodzie i spuściźnie kulturowej Mazowsza i Tatr. W 2017 roku ukazały się „Świsty i pomruki. Sceny tatrzańskie" oraz „Pod ożywczym drzew cieniem…” - poświęcona najbliższym okolicom Warszawy: Bielanom, wilegiaturom i letniskom w Świdrze, Aninie, Podkowie Leśnej czy Zalesiu Górnym, uzdrowiskach, np. w Konstancinie i o już zapomnianych, jak np. w Nowym Mieście nad Pilicą, rezydencjom szlacheckich w Radziejowicach, Oborach i Młochowie, a także o podwarszawskiej przyrodzie nad Wisłą.

Widziane z krzesła Honorowego Prezesa 
profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 34


À propos stanu polskiej nauki – między fikcją a rzeczywistością



D Z I E C I       P O W S T A N I A

Wspomnienie doktora Aleksandra Szczęsnego

Urodziłem się w lutym 1936 roku pod Warszawą,  ale w wieku dwóch lat zamieszkałem w Warszawie – nie z wyboru, ale ze szczęśliwego  losu. W domu rodzinnym była straszna bieda, z której wyciągnęła mnie Ciotka, zabierając do swojego domu i zapewniając opiekę i lepsze warunki bytowania.

Przyszła wojna i dużo mi zabrała. Byłem dzieckiem chorowitym, przewlekle niedożywionym, a Ciotka  włożyła wiele starań, bym przeżył. Dla Polaków leki były prawie niedostępne, a ja w którymś z kolejnych lat wojny, trafiłem do szpitala z powodu ciężkiego zapalenia płuc. Bez odpowiednich leków stan mój stale się pogarszał. Zanim straciłem przytomność, pamiętam tylko dożylne zastrzyki, po których robiło mi się gorąco ( preparaty wapnia pewnie, bo nic innego nie było dostępne). Kiedy straciłem przytomność, zasłonięto moje łóżeczko parawanem, bo już nic więcej nie było do zrobienia.

Jednak  młody organizm jakoś zwalczył chorobę i stopniowo wracałem do zdrowia, zmiatając z talerzy wszystko, co mi przyniesiono do zjedzenia,  a zwłaszcza domowe potrawy, które przynosiła mi Ciotka.  W miarę zdrowienia zawierałem znajomości z innymi chorymi dziećmi, które czasem wybawiałem z kłopotu,  wypijając ich nielubiane porcje tranu...  W niedługim czasie po moim wypisie ze szpitala, Niemcy wymordowali jego personel, a budynek – wraz z chorymi, którzy nie mogli się ruszać – spalili.

Z obrazów wojennej Warszawy pamiętam maszerujących ulicami dwójkami  i trójkami niemieckich żołnierzy, palące się domy, getto – widoczne z okna Ciotki mieszkania, strzały, alarmy,  smutne twarze dorosłych.

Początek powstania to dla mnie i dla mojej Ciotki nie kończąca się wędrówka po piwnicach, między barykadami i ciągły strach przed strzelaniną, przed bombami i przed schwytaniem przez Niemców.  Od pierwszego dnia powstania musieliśmy się wynieść z mieszkania na   Woli.  Przez ponad trzy tygodnie żyliśmy w strachu, głodzie i brudzie ,  niepewni swego losu.  W  jednym z takich dni gnieździliśmy wraz z innymi uciekinierami, aż tu nagle zaczęły spadać bomby – rozpoczął się nalot.  Jedna z tych bomb spadła na  chałupę, w której ukrywaliśmy się  i  urwała kawał przedniej  ściany   wyrywając z niej okno wraz z ramą. Jak to ciekawe i nieświadome niebezpieczeństw dziecko – wyglądałem właśnie przez okno, więc stałem  przy te j ścianie. Kiedy nieco ucichło i opadł gęsty kurz po rozwalonej ścianie, a ludzie opatrzyli  swoje rany, jak tam kto mógł, zaczęto rozglądać się za mną, nie bardzo mając nadzieję, że żyję. Tymczasem ja stałem oniemiały i przestraszony, ale cały, bez jednego draśnięcia...                                                                     

Któregoś sierpniowego dnia, gdzieś w okolicach Śródmieścia, Niemcy nas dopadli –schwytali całe mnóstwo ludzi, kryjących się – jak i my – w  kilku budynkach.  Zagoniono nas do kościoła- chyba ‘Wszystkich Świętych” – na noc, którą spędziliśmy w strasznym ścisku i duchocie, niepewni jutra. Następnego dnia rano Niemcy uformowali kolumnę, która ruszyła pieszo ulicami Warszawy, pod nadzorem żołnierzy z psami. Mijaliśmy palące się wokół domy, porozrzucane ludzkie zwłoki, walające się przedmioty  powyrzucane z okien. Upał był nieznośny, jak to w sierpniu bywa. Kto nie  miał już sił iść – był dobijany, a pozostałych popędzano, by szybciej szli.  

I tak – z wielkim trudem – dotarliśmy do Pruszkowa, który na ten moment był naszym punktem docelowym. Wszystkich, którym udało się dotrzeć, zapędzono do  wielkich hal zakładów remontowych („Parowozownia”). Teren był otoczony drutem kolczastym, a bramy pilnował wartownik. W halach fabrycznych nie było żadnych warunków do spania, czy innych czynnosci, po prostu do życia. Potrzeby fizjologiczne załatwiano w kanałach remontowych.

Niemcy przeprowadzili wstępną selekcje więzionych ludzi   według ich przydatności dla Rzeszy: młodszych i bardziej sprawnych wysyłali do prac przymusowych w swojej ojczyźnie,  gdzie mieli zastąpić siłę roboczą , która walczyła na wszystkich frontach Europy, a tych mniej sprawnych-do obozów koncentracyjnych. Ludzie nie bardzo się w tym wszystkim orientowali, przestraszeni, głodni, oderwani od normalnego życia, więc nie bronili się przed wysyłaniem, mając nadzieję na lepsze warunki życia. Tak więc wjeżdżały kolejne wagony towarowe i ładowano do nich ludzi, a pozostali czekali na swój przydział. Jedzenie chyba nie było w ogóle w planie. Okoliczna ludność czasem coś podrzucała, też pod groźbą zastrzelenia. Do dziś pamiętam smak zupy, którą Ciotce udało się zdobyć dla mnie  po raz pierwszy po tygodniu pobytu. Moja ciotka też chciała stąd wyjechać podstawionym wagonem, ale życzliwi kolejarze  odradzili jej to, bo znali przeznaczenie tych wysyłek.

Któregoś dnia powstało jakieś zamieszanie, może nawet możliwość wyjścia z obozu, w każdym razie Niemcy  zamierzali wypuścić część kobiet z dziećmi, prawdopodobnie pod naciskiem Czerwonego Krzyża, lub innej międzynarodowej organizacji. W tej sytuacji dzieci stały się cenną moneta przetargową. Samotne kobiety starały się  „zaopatrzyć” w dziecko nie przebierając w środkach. Nagle i ja zostałem mocno schwytany za rękę przez obcą osobę, która usiłowała przemknąć w ten sposób przez bramę obozu. Krzyczałem głośno i wyrywałem się ile sił, a moja przedsiębiorcza Ciotka odnalazła mnie i  tak udało nam wydostać z obozu, choć były momenty, gdy Niemcy chcieli wstrzymać ten exodus i wtedy pomogli nam znów kolejarze, ukrywając pod wagonem i pomagając potem wydostać się z Pruszkowa.

Dotarliśmy do Zalesia Górnego, gdzie przygarnęła nas znajoma Ciotki. Było biednie, ale w miarę bezpiecznie. W międzyczasie odnalazł się Wujek, który uciekł z terenu robót przymusowych i teraz dołączył do nas. Zbliżała się jesień i musieliśmy opuścić znajomą, która sama miała problemy. Znaleźliśmy nowe miejsce  do życia u gospodarza, który był rolnikiem i kowalem, miał żonę niewidomą i sześcioro dzieci , więc pomoc była mu niezbędna. Gospodarze traktowali nas jak rodzinę, wujostwo miało pełne ręce roboty, a ja hartowałem się w warunkach nieskażonej polskiej wsi – rano mycie w strumyku lub pod studnią, potem bieganie boso po polach i łąkach, pasanie gęsi i krów, popalanie skrętów z łycin kartoflanych... 

Pewnej nocy usłyszeliśmy łomot do drzwi-do domu wkroczyła grupa kilku mężczyzn z bronią w ręku i podając się za partyzantów ograbili gospodarzy z wszystkiego, a i nas pozbawili naszego niewielkiego dobytku.

Latem 1945 roku, już po skończonej wojnie, pojechaliśmy do Warszawy, zobaczyć, co też nam  ocalało. Niestety – dom, w którym mieszkaliśmy został doszczętnie spalony, nie było do czego wracać. Ogłaszano, że można się osiedlić na Ziemiach Odzyskanych. I tak znalazłem się w Olsztynie.

Tam ukończyłem po kolei szkołę podstawową i liceum, a następnie – już w Gdańsku – studia medyczne w 1963 roku i ożeniłem się. Przez wiele lat męczyły mnie koszmary senne związane z wojennymi przeżyciami, a ślady odciśnięte na psychice dziecka, tkwią w podświadomości do dziś. 
                                            
                  KONIEC                                        

WSPOMNIENIE DANUTY CHARKIEWICZ

11-letnia warszawianka, Danuta Charkiewicz w 1944 roku mieszkała wraz z rodzicami przy ulicy Marszałkowskiej 118, nieopodal kina Palladium. Tam też spędziła okres Powstania Warszawskiego, przeżywając ciężkie bombardowania tej części miasta. 5 września 1944 r. rodzina przeniosła się do Śródmieścia Południowego, do piwnic domu przy ulicy Mokotowskiej 57, gdzie koczowali jej krewni. Rodzina Charkiewiczów zdecydowała się wyjść z miasta w czasie zawieszenia broni na początku września 1944 r. i trafiła do obozu Dulag 121.

Warszawa, ulica Marszałkowska 118 m.1. Koniec sierpnia, początek września 1944.
Północna Marszałkowska była stale pod ostrzałem. Dostępu do niej pilnowały barykady na każdej z przecznic. Niemcy mieli armaty i tzw. „krowy” niszczące wszystko podmuchem z charakterystycznym świstem. W pierwszych dniach września wzmogło się bombardowanie naszej dzielnicy.

Z piwnicy, która była naszym schronem przy ulicy Marszałkowskiej 118, przechodziłam codziennie piwnicami na obszerne podwórko ze skwerem przy ulicy Złotej 8, dalej na drugą stronę ulicy osłoniętej barykadą z przewróconym tramwajem, do kina Palladium przy Złotej 7/9, do sztabu „Chrobry II”, a potem „Kiliński”. Dostarczałyśmy tam z moją sąsiadką Hanią Żmijewską białe i czerwone materiały i wstążki uzbierane od lokatorów. Na półpiętrze, pod kinem, było kilka maszyn do szycia, przy których pracowały kobiety. Powiedziano nam, że szykują kukły imitujące powstańców, do przeciągania na linie przez Marszałkowską. Miały odwracać w ten sposób uwagę Niemców od walk o PASTĘ przy ulicy Zielnej. Obie z Hanią miałyśmy wtedy po 11 lat. Do kina Palladium chodziłyśmy razem po wodę; zwykle były tam kolejki ludzi z kubłami. Około 1 września dotarł do nas kanałami znajomy mojego dziadka, pan Józef Czyżyk. Przyszedł ze Starego Miasta brudny i głodny, opowiadał nam o klęsce i doszczętnym zniszczeniu Starówki.

Tego dnia wybrałam się sama z kubłem po wodę, bo z Hanią straciłam już kontakt. Podwórko Złotej 8 było dziwnie spokojne, a na skwerku pojawiły się nowe groby. Na ulicy nie było nikogo, powstańcy odeszli gdzieś z kina Palladium. Mimo huku dział ten opustoszały zakątek wydawał się cichy i spokojny. Nagle, wychodząc z bramy na Złotą, z otwartego okna na I piętrze po przeciwnej stronie ulicy usłyszałam głośny, pełny dźwięk fortepianu. Ktoś bardzo energicznie grał „Warszawiankę”. Stanęłam jak zahipnotyzowana, tego nie wolno było za Niemców grać ani śpiewać! Znałam „Warszawiankę”, bo w domu śpiewaliśmy ją półgłosem, również moja szkoła „Zyberk-Plater” nauczyła nas jej po kryjomu. Głośne, otwarte wykonanie „Warszawianki” w czasie okupacji, na zupełnie pustej już ulicy, z niebem czerwono-czarnym od pożarów, ze świadomością upadającego powstania, zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Znałam wojenną pieśń „Z dymem pożarów…” graną i śpiewaną kiedyś u nas w domu, i jej słowa przyszły mi wtedy na myśl (muzyka Józef Nikorowicz, słowa Kornel Ujejski). Płacząc ze wzruszenia nad naszym losem wróciłam do swojej piwnicy bez wody.

Danuta Charkiewicz, 1945 lub 1946 r., Piaseczno. Ze zbiorów Danuty Charkiewicz-Topolskiej

Od około 2 września bombardowanie trwało niemal bez przerwy, dookoła wszystko płonęło. Byliśmy przyzwyczajeni do stałej ciemnoczerwonej łuny na niebie. W tym czasie niebieskiego nieba nie było widać w ogóle. Było oczywiste, że jakiś koniec się zbliża. Wiedzieliśmy, że lecące nisko i pikujące bombowce teraz celowały w nasz dom, bo on jeszcze stał niezniszczony. Od jakiegoś czasu nie było już słychać rosyjskich dział zza Wisły. Mieliśmy wielki żal do „Kacapów” (tak ich nazywano), że nie przyszli z pomocą. Jednak teraz każdy myślał, jak przeżyć samemu. Czuliśmy się osamotnieni; wyjście piwnicami wydawało się nierealne!
Ojciec mój właśnie skończył przebijać otwór w murze naszej piwnicy, by umożliwić ucieczkę w razie zawalenia się jedynego wąskiego wyjścia schodkami. Ściana miała 50 cm grubości, ojciec sam ją kuł od początku powstania. Ostatniego dnia pomógł mu pan Czyżyk. Radość była krótka – już przez mały otwór widać było, że pomieszczenie obok nie miało wyjścia!

5 września 1944. Tego dnia sztab Komendanta Okręgu przenosi się z gmachu PKO do kina Palladium. Wtedy o tym nie wiedzieliśmy. Niemiecka artyleria i lotnictwo atakują bez przerwy. O godzinie 10 rano, po zjedzeniu rozmoczonych płatków owsianych, moja babcia Jadwiga wzięła naczynia i poszła krętymi schodami od podwórka na górę do naszego mieszkania (w czasie powstania frontowe schody nie były używane, bo mieściły się blisko ulicy Marszałkowskiej, co było niebezpieczne), pan Czyżyk idąc za nią niósł naczynia. Otworzywszy drzwi weszła pierwsza do kuchni. W tym samym momencie bomba uderzyła w bok budynku, w ścianę kuchni. Ciężkie metalowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem tuż przed panem Józefem. Był ocalony, na sekundę przed wejściem do mieszkania. Zbiegł na dół do piwnicy wołając: „Chyba pani Luśniakowa zabita!”. Mój ojciec pobiegł z nim na górę, drzwi oczywiście nie mogli ruszyć. Wyszli obaj przez okno klatki schodowej na zewnętrzny gzyms i weszli do kuchni przez wyrwane okno. Gruz leżał równo z parapetem okna, a olbrzymie siedmiopokojowe mieszkanie z dwoma przedpokojami, dużą łazienką i ogromną kuchnią było jedną wielką halą. Pozostały tylko zewnętrze mury domu z wyrwą od bomby. Było to pierwsze piętro; sąsiedzi, państwo Pujdakowie, zbiegli jeszcze potem z czwartego piętra. Wołanie babci nie odniosło skutku, przez opadający kurz widoczność była przymglona.

Zmasowany atak bombowy ciągle trwał. „Trzeba uciekać!” – to była moja pierwsza myśl. Dziadek, Adalbert Wojciech Luśniak, załamany śmiercią żony, inwalida bez nogi chodzący o kulach, nie chciał wyjść. Tak samo moja mama, Irena Charkiewicz, nie mogła uwierzyć w nagłą śmierć swojej matki i chciała jej szukać. Ojciec mój, Leopold Charkiewicz, był w rozterce. Ja oświadczyłam, że wychodzę (znałam piwniczne przejścia) i ruszyłam do przodu. Nikt mnie nie wstrzymywał, czego nie spodziewałam się. Wszyscy poszli za mną, tylko pan Czyżyk gdzieś zniknął, poszedł swoją drogą.

Przeszliśmy przez ogólny schron, tylko siedem osób go nie opuściło i zginęli potem w płomieniach, bo wyjścia zablokowały się wkrótce. Ja prowadziłam piwnicą w kierunku Marszałkowskiej 120; wiedziałam, że na Złotą przejścia już nie było. Budynek płonął, żar rozgrzał ściany piwnicy do tego stopnia, że szliśmy bokiem by się nie poparzyć, co utrudniało szybką ucieczkę. Wyjście wyprowadziło nas na małe podwórko przy ulicy Zgoda, nie wiedziałam przez chwilę czy jestem już na zewnątrz, bo chmura dymu i czerwona łuna przesłaniały niebo. Musieliśmy przejść przez płonącą drewnianą bramę na ulicę Zgoda. Przed nami stał cały w ogniu budynek Gebethnera i Wolfa. Wielka, wielopiętrowa, dobrze mi znana księgarnia płonęła.
Leopold Charkiewicz, ojciec autorki wspomnień. Ze zbiorów Danuty Charkiewicz-Topolskiej
Dalej było już łatwiej, choć dziadek szedł bardzo wolno. Co chwila wchodziliśmy do jakiejś piwnicy i wychodziliśmy na podwórka. Do przejścia przez przekop w Alejach Jerozolimskich stała kolejka, powstańcy puszczali po 5 osób i każda grupa musiała czekać, aż całe przejście będzie wolne. Kazali nam pochylić się i iść szybko, w ciszy. Po południowej stronie Alei Jerozolimskich było w miarę spokojnie, słyszeliśmy tylko pojedyncze strzały z pistoletów.

U rodziny na Mokotowskiej 57 byliśmy dwa dni. Walki już słabły. Zdecydowaliśmy się wyjść z Warszawy – moi rodzice ze mną i ciotka z wujem. Pamiętam ciemnoczerwoną łunę nad nami i zapach spalenizny. Szliśmy w tłumie posuwającym się  przez plac przy Politechnice, Nowowiejską w kierunku dworca zachodniego. Szłam z ojcem Leopoldem Charkiewiczem, który niósł walizkę pełną suchego chleba, matką Ireną, ciotką Zofią i jej mężem Rochem Nowakowskim. Na trasie naszego przejścia do Dworca Zachodniego, osoby mieszkające w pobliżu rzucały nam śliwki i pomidory. Wygłodniali uchodźcy  łapali je szybko.

W Pruszkowie weszliśmy do olbrzymiej hali pełnej ludzi koczujących na betonowej podłodze; długo szukaliśmy wolnego miejsca. Następnego dnia przed barakiem pojawił się kocioł z przypaloną zupą kartoflaną. Stanęłam w kolejce i z kwaterką zdobytego pożywienia wróciłam do rodziny. Trzeciego dnia rano wypędzono nas wszystkich przed halę i ustawiono w długą kolejkę, która wolno posuwała się do miejsca segregacji. Niemcy skierowali na lewo mojego ojca, ciotkę i wuja. Później okazało się, że ciotka pojechała do Niemiec na roboty, a ojciec i wuj do obozu w Stolp-Reitz, lager 2, baracken 38 (dzisiejszy Słupsk).

Kobiety z dziećmi, w tym mnie z mamą, skierowano na prawo, prosto do podstawionego pociągu towarowego. Odkrytych wagonów towarowych, bez dachu, było 71 – policzyłam na zakręcie! Ciągnęły nas dwie parowe lokomotywy, a jedna pchała z tyłu. Stałam wysoko na walizce, aby coś widzieć. Zapamiętałam krzyk Niemca: „nach Auschwitz”, co wówczas nic dla mnie nie znaczyło, a brzmiało jak znane już słowa:  „hände hoch”, „raus”, „schnell”, „ausweis”, „kenkarte”, „halt”.
Pociąg jechał bardzo wolno, dzień, noc, dzień. Padał deszcz, ludzie załatwiali się w wagonach. W nocy stał dość długo na stacji Końskie. Na stopniach każdej lory stali żołnierze Wehrmachtu z karabinami. Ruch pociągu był spowolniony ze względu na możliwość spostrzeżenia torów kolejowych przez samoloty sowieckie. Na jednym z postojów z naszego wagonu wyskoczył chłopak, miał podobno 16 lat. Dawniej wzdłuż torów biegły druty telekomunikacyjne, w które on zaplątał się. Wyglądając zza górnej krawędzi lory widziałam jak niemiecki żołnierz bił go kolbą po plecach, a nogi chłopca wplątały się w druty. W końcu wyzwolił się i biegł przez pole w kierunku lasu. Niemcy strzelali do niego, a on przewracał się, upadał, podnosił się parę razy, aż wreszcie po kilku strzałach już nie wstał. Jego matka, jadąca w naszym wagonie, widziała to. Nie było końca jej rozpaczy!
Irena Charkiewicz z domu Luśniak. Ze zbiorów Danuty Charkiewicz-Topolskiej
Po drodze widzieliśmy poprzewracane na bok lokomotywy i wagony w wyniku wcześniejszych bombardowań. W końcu i nasz pociąg został zbombardowany przez samoloty radzieckie koło miejscowości, której ówczesna nazwa była Białopole, kilka kilometrów przed Skarżyskiem. Niemcy gdzieś zniknęli, przestali nas pilnować. Ludzie wydostali się z wagonów i rozpierzchli po wsiach. Usiadłam z matką w polu. Znalazłam jakąś marchew, kartofle (wodę miałyśmy w butelce) i na rozpalonym ognisku, w blaszance, ugotowałam „zupę”.

Doszłyśmy do stacji Białopole. Stał tam pociąg z wagonami pełnymi żołnierzy Wehrmachtu; na końcu była platforma do przewożenia pni drzew. Usiadłyśmy na niej nieśmiało na brzegu, ze zwisającymi nogami. Po chwili podszedł do nas Niemiec i kazał wejść do wagonu. Niemieccy żołnierze, którymi wypełniony był wagon, posunęli się robiąc nam miejsce siedzące. Byli bardzo smutni, wsparci na karabinach patrzyli na nas tępym wzrokiem. Panowała cisza; gdy zapadła noc pociąg powoli ruszył. Po drodze widzieliśmy następne przewrócone, zbombardowane lokomotywy. Te kilka kilometrów do Skarżyska pociąg sunął całą noc.

Weszłyśmy z mamą do budynku stacji Skarżysko, a tam też pełno żołnierzy Wehrmachtu śpiących na podłodze. Ułożyłyśmy się pomiędzy nimi czekając na pociąg do Krakowa. Jeden z żołnierzy siedzących obok wyjął z plecaka pół bochenka chleba, ukroił kromkę, położył na niej plaster pieczonego schabu i już ją unosił do ust, gdy spojrzał na mnie. Obserwowałam go, musiałam mieć bardzo wygłodniałą minę, bo dał mi tę pajdę chleba. Jej smak mam w ustach do dziś.
W końcu przyjechał jakiś pociąg do Krakowa. Pierwszą noc spędziłyśmy u w klasztorze u zakonnic. Pamiętam komfort zdjęcia po tylu dniach ubrań, umycia się i położenia w czystej białej pościeli.

W Swoszowicach pod Krakowem zamieszkałyśmy u babci, Stanisławy Charkiewicz – matki mojego ojca. Zarejestrowałyśmy się z mamą w RGO (Rada Główna Opiekuńcza) w Krakowie, skąd otrzymałyśmy trochę jedzenia i ubrania. Po zakończeniu działań wojennych ojciec przebył drogę ze Słupska (Stolp-Reitz) do Swoszowic piechotą lub furmankami. Ktoś dał mu rower, ale radzieccy żołnierze odebrali mu po drodze, a przy okazji zrabowali zegarek (słynne już „dawaj czasy!”) i latarkę na dynamo. Sprawdzili, czy nie było złotej obrączki na palcu, ale ta została uprzednio zaszyta w nogawce spodni, więc ocalała. Ojciec wrócił zmęczony, zarośnięty, zawszony.

W ciągu dwóch tygodni otrzymaliśmy zaświadczenie z Zarządu Gminy w Swoszowicach umożliwiające nam przejazd do Warszawy. Pociąg był zatłoczony, ludzie jechali na stopniach, na dachach; my siedziałyśmy na buforach, a ojciec jedną nogą stał na stopniu, drugą na buforze wagonu. Pociąg jechał bardzo wolno i często stawał, co umożliwiało zejście na ziemię i chwilowy odpoczynek. Jechaliśmy właściwie „tylko” do Warszawy, bo naszego domu już nie było, liczyliśmy na pomoc dalszej rodziny. Zamieszkaliśmy poza Warszawą, w Piasecznie.

 KONIEC


Ważny cytat:
– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.
                                                            
Odeszli od nas:

We wtorek 6/02/18, zmarla Jolanta Saganska, wówczas Jola Przelaskowska, dziecko powstania. Jej wspomnienia zamieszczone sa w książce DZIECI '44. Powstanie przeżyła na Ochocie, na kolonii Staszica, jej matka zginęła czwartego dnia Powstania. Uciekła z transportu do obozu pruszkowskiego.
Cześć jej pamięci. 
  

Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie

Halina Kałdowska                                                             Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz                             Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska                                                     Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski                                                             Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki                                        Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska                                       Biuletyn nr 21 - 27
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz                            Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński                                                            Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska                                                    Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk                                                         Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff                                                               Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak                                                Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński                                                             Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak                                               Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska                                      Biuletyn nr 34
Danurta Charkiewicz                                                       Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny                                                     Biuletyn nr 36



Pożyteczne Linki:

Rachunek Bankowy Stowarzyszenia za okres 31.01.2018 - 28.02.2018
31.01.2018               5563,69 PLN
28.02.2018              5583,69 PLN
40 dolarów kanadyjskich
200 dolarów amerykańskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz