10 sie 2017

Biuletyn Nr 29, sierpień 2017

Rocznica Powstania, 1 sierpień 2017, poczet sztandarowy Stowarzyszenia

1 sierpnia obchodziliśmy rocznicę Powstania Warszawskiego. Żeby obejrzeć zdjęcia z uroczystości w mokotowskim Parku Dreszera - kliknij tutaj.

Załączamy linki do trzech wywiadów (video, niestety sa i reklamy, a także niektóre z nich nie wyświetlają się poza Polską) związanych z dziećmi powstania:
tutaj (wywiad z p. Mireckim), tutaj (TV Polonia, wywiad z działaczami Stowarzyszenia przed rocznicą Powstania) i tutaj (wywiad z profesorem Targowskim).

O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
     Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950            
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Zapamiętaj: 2 październik 2017 - Dzień Pamięci o Cywilnej Ludności Powstańczej Warszawy - szukaj w prasie informacji o planowanych uroczystościach. 

45-lecie Stowarzyszenia Dzieci Wojny, 5-7 wrzesień 2017. Żeby zobaczyć program kliknij tutaj. Będziemy tam, weźmiemy udział w dyskusji. Zainteresowanych prosimy o mejla.

Marsz Pamięci. Muzeum Dulag 121 - obóz w Pruszkowie. Marsz Pamięci odbędzie się  23 września 2017. Więcej informacji wkrótce. Chcemy wystawić poczet sztandarowy. Zainteresowanych prosimy o mejla. Link do Muzeum kliknij tutaj

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:

Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, powojenne wspomnienie Agnieszki Wróblewskiej (zakończenie) i wspomnienie Mirosława Zenona Kuklińskiego (c.d.). W nastepnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje pp. Sobieszuka, Kijkowskiego, Bischoffa, Komorowskiego i Lewaka. A w dzisiejszym numerze jeszcze coś z lat czterdziestych - do słuchu - pamiętacie boogie-woogie? 

Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego. 

A oto informacja Stowarzyszenia Larix:

Szanowni Państwo.

Informuję, że realizujemy właśnie nagranie książki "Dzieci'44". Książka zostanie przeczytana przez Roberta Mazurkiewicza oraz Elżbietę Janisławską.

Osoby z dysfunkcją wzroku będą mogły zapoznać się z książką od kwietnia 2018 r. Wówczas bowiem skończy się projekt, w ramach którego książka ta jest nagrywana. Na koniec marca 2018 r. do bibliotek publicznych w całej Polsce trafi 160 książek, wśród których będzie wyżej wspomniana pozycja.

Książki mogą słuchać osoby, które posiadają orzeczenie  o stopniu niepełnosprawności oraz urządzenie Czytak. Książka jest bowiem szyfrowana, by nie znalazła się w obiegu publicznie dostępnym. Osoby, które nie mają urządzeń, mogą skorzystać z usług bibliotek publicznych. Ponad 300 bibliotek w całej Polsce współpracuje z naszym Stowarzyszeniem. W tym wiele posiada urządzenie Czytak.

Z poważaniem


Agnieszka Kwolek
Stowarzyszenie "Larix"
www.stowarzyszenielarix.pl
KRS 0000163353
tel. 22 559 09 41, 661 274 202


Wielkie gratulacje dla honorowego członka naszego Stowarzyszenia p. Jerzego Mireckiego - bo to o jego książkę chodzi.


Widziane z krzesła Honorowego Prezesa 

profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 29


Powstanie 44’ ciągle żywe Po 73 latach

W świetle współczesnych (2017) ciągle mistycznych opinii o Powstaniu Warszawskim 1944 warto jeszcze raz albo ciągle przypominać fakty. Są one niezwykle dramatyczne i wstydliwe dla nas ludzi w zasadzie wykształconych i z Zachodniej cywilizacji.

W planie BURZ-a nigdy nie było Powstania w planie.  Dziś już wszystko prawie wiemy. Wywołał je gen. Okulicki - Niedźwiadek, który został zrzucony z Londynu chyba w czerwcu 1944 r. (jako jeszcze pułkownik, po zrzucie awansował). Od razu parł do Powstania. Wbrew rozkazowi ustnemu gen. K. Sosnkowskiego, Wodza Naczelnego. Zasłużył na wyrok śmierci a nie na pomniki.

Generała Sosnkowskiego, Wodza Naczelnego telegram o zakazie wywoływania Powstania nie został wysłany do Warszawy przez szefa sekcji komunikacyjnej gen. Tatara, który potem przywiózł polskie złoto z Londynu do PRL. Wprawdzie dla pucu został on skazany na śmierć w PRL, ale wyrok nie wykonano a potem miał się b. dobrze. Na jesieni 1939 r. we Lwowie - płk. Okulicki został aresztowany przez NKWD w ale...wyszedł na wolność żywy i bez żadnych strat na zdrowiu co w owych czasach było niesłychane. Oczywiście dzięki zwerbowaniu go przez NKWD. Dodatkowej goryczy dodaje fakt, że premier St. Mikołajczyk leciał z Londynu (po długich wstawiennictwach W. Churchilla) na spotkanie (na początku sierpnia) ze Stalinem w sprawie granicy wschodniej po wojnie. Polski Premier chciał mieć Powstanie jako argument siły do rozmowy ze Stalinem. Zapewne jeszcze w Londynie (wbrew decyzji gen. Sosnkowskiego) zobowiązał płk. Okulickiego do wywołania Powstania. Taką depeszę zresztą dwuznaczną wysłał do Warszawy 26 lipca 1944 r.

Stalin parł do Powstania poprzez Okulickiego i Tatara, którzy byli kontrolowani przez NKWD. Stalin od porażki w 1920 r. traktował Polaków za wrogów a w 1944 r. zastosował strategię podobną do chińskiej obecnie stosowanej w 2017 r. Chiny umyły ręce i czekają jak Ameryka „dogada się z Koreą Płn.” W sprawie „wymiany” głowic atomowych na swych terytoriach. Chiny chcą wygrać wojnę na Półwyspie Koreańskim bez bitwy. Rok wcześniej Stalin rozkazał zamordować polskiego premiera gen. Sikorskiego w Gibraltarze, ponieważ za dużo mówił o zbrodni Katyńskiej a z drugiej strony szukał porozumienia z Moskwą. Bo był realistą i wiedział, że Sowieci wyzwolą Polskę. Podczas gdy Sowiecie już mieli gotowy rząd PKWN i nie mieli zamiaru dzielić się rządzeniem Polską z Rządem Londyńskim. Stalin nie życzył sobie by Rząd Londyński witał Armię Czerwoną w Warszawie.

D-Day a Powstanie w 1944 r. Nawiasem mówiąc ów gen. Tatar i płk Bokszczanin (najlepszy ówczesny polski sztabowiec, planista BURZY) wylecieli z okupowanej Polski do Londynu a potem do Waszyngtonu na spotkanie z dowództwem amerykańskim - połączone Sztaby (zrobili nawet wrażenie na nich swymi polowymi mundurami). Powiedziano im nie róbcie Powstania, bo Warszawa jest za daleko a my planujemy inwazję Europy i potrzeba nam pomocy partyzanckiej w Benelux-sie i płn. Francji. Wszakże D-Day był 6 czerwca 1944 r.

Duch był u młodych a mądrości nie było u starszych. Do walki młodzież rwała się. Ponieważ Polska jako praktycznie jedyne państwo w Europie miała 600,000 ludzi zorganizowanych w podziemnych regionach, sekcjach, oddziałach itp. Ciągłe zbiorki, ćwiczenia, motywowanie, sabotowanie itp. Niemcy karali nas za to terrorem. Zorganizował to gen. Grot-Rowecki, który chciał zmazać plamę za 1939 r. Ponieważ wśród Polaków był nastrój klęski i winiono wojsko. Nawet gen. Sikorski czołówkę oficerów z Września 1939 r. skoszarował na Wyspie Wężów w Anglii i wypacał im 50% żołdu i nie pozwolił walczyć na froncie. Takie było mocne poczucie klęski wśród ludności i aktualnych liderów Polski.

Gen Bór-Komorowski nie dawał sobie rady, był przerażony odpowiedzialnością jaka spotkała świetnego sportowca Olimpiady 1936 r. w Berlinie w zawodach konnych.  Po Powstaniu mówił, gdybym dostał rozkaz zabraniający Powstania to bym go wykonał. Jak wyżej napisałem taki rozkaz nie dotarł do niego.

Mądrość w polskiej polityce---minimalizować straty. W PW maksymalizowano je. Np. wysyłanie dzieci do walki jest przestępstwem wojennym w myśl genewskiemu traktatowi. Np. na pl. Narutowicza o 1 sierpnia o 17 oddział ma zaatakować dom w rękach niemieckich w biały dzien.  Młody żołnierz mówi do Majora, ale to samobójstwo a na to ów Major mówi wykonać rozkaz. Wszyscy zginęli. Z mojego domu wyszło 33 powstańców w ataku na szkołę SS (Kazimierzowska róg Narbutta i Madalińskiego) i wszyscy zginęli w ciągu kilku minut. Podobnie z Powstaniem 1830 i 63, tym razem Generalicja była przeciwna, ale młodzież parła do Powstań i przegrała. W Japonii w 1939 r. podobnie młodzież wojskowa parła do wojny a niemądra starszyzna ją wywołała i przegrała.
Mądrość w czasach okupacji to wiedzieć co robić by nie przegrać, przetrwać i minimalizować straty. Czyli mini-mini. Natomiast zastosowano maxi-maxi, Czyli z kilku opcji wybrano najbardziej ryzykowną a w niej wariant również maksymalny. Pójście va banque. Wszakże Powstanie planowano na 3 dni a potem Potęgi miały nam pomoc. Zapomniano, że nas Amerykanie ostrzegli. Sytuacja powtarza się w 2017 r. Dzisiaj nas ostrzegają też. Przypominam powiedzenie, jeśli dwoje ludzi mówi ci, że jesteś pijany, nie argumentuj tylko idź do domu i połóż się do łóżka.

W TV Polonia zabrałem głos (3 minuty) z okazji 73 rocznicy Powstania.  Powiedziałem, że owe Powstanie wywołano dla dobrej przyszłości...dzieci, czyli m.in. mnie........ale nic dobrego z tego nie wyszło dla nas- dzieci? Szybko jednak zakończono wywiad ze mną? Dziś panuje polityka historyczna. Często rozsnuta i nieautentyczna. W Sejmie od 6 miesięcy leży ustawa o pomocy żyjącym Powstańcom, którzy wegetują. Czyżby czekano się aż sprawa sama się rozwiąże? 
                                                                                                                                          Andrzej Targowski
                                                                                                                                                                                                                                                                                

Zaproszenie
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 w porozumieniu z Muzeum Powstania Warszawskiego i Instytutem Pamięci Narodowej organizuje sesję naukową „Powojenne losy Dzieci Powstania Warszawskiego.
Niewiele czasu, może tylko kilka lat, pozostaje do zebrania relacji o dalszym życiu ludzi dotkniętych w dzieciństwie wojenną traumą. Zebrane wspomnienia będą naszym dobrem narodowym, a zarazem będą wykorzystane w badaniach w dziedzinach historii i nauk społecznych.
Dzięki działaniom pana Jerzego Mireckiego w roku 2012 wydana została książka „Dzieci 44” zawierająca wspomnienia warszawskich dzieci z okresu powstania.
Dziś czas na uzupełnienie tych wspomnień.
Zapraszamy dzieci powstania do spisania swoich wspomnień z okresu powojennego. 
Forma wspomnień może być całkowicie dowolna, tak samo jak okres czasu którego wspomnienia dotyczą. Może to być czas zaraz po zakończeniu Powstania a może to być relacja pokrywająca kilka dziesięcioleci. W miarę ich napływu wspomnienia będą udostępniane (za zgodą autora) w Biuletynie Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944, a po zakończeniu akcji zamierzamy spowodować wydanie ich w formie książkowej.
Prosimy o odpowiedź mejlową (nawet jeśli jest negatywna) – do przesłania jej wystarczy przecież kilka kliknięć.
Z Wyrazami Szacunku

Profesor Andrzej Targowski,
Honorowy Przewodniczący Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944,

Jerzy Mirecki,
Autor książki Dzieci 44,

Dr Andrzej Olas,
Dr Wojciech Łukasik,
Profesor Roman Bogacz,
Ewa Chrzanowska,
Maria Nielepkiewicz,
Za Zarząd Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944.


Moje wojenne wspomnienia (c.d.)


Mirosław Kukliński



Wylot ul. Pawiej, już w trakcie Powstania w Getcie (1943 rok), odcinek pomiędzy ul. Smoczą a ul. Okopową. Widok od ul. Okopowej. Po lewej stronie mur Getta, po prawej nadal widoczna część starego muru Getta po zmniejszeniu jego obszaru w 1942 roku. W głębi, po prawej stronie, widoczna nasza kamienica pod adresem Pawia 61.Zastanawia spokój, dwóch rozmawiających wartowników i kobiety przechodzące przez ulicę Okopową. Getto intensywnie płonie i dymi, to czas powstania w Getcie Warszawskim.

Właśnie tu w sierpniu 1944 r (miałem wtedy 3 lata) zastało nas Powstanie Warszawskie. Fakty znam ze wspomnień Rodziców, chociaż obydwoje nie byli zbyt skłonni do rozpamiętywania przeszłości. Niemieccy żołnierze wypędzili nas w dniu 7 względnie 9 sierpnia 1941 z piwnicy domu na ul. Pawiej nr.61, w którym mieszkaliśmy i gdzie chowaliśmy się wraz z innymi mieszkańcami w trakcie ostatnich ciężkich walk w rejonie cmentarza Żydowskiego, boiska klubu RKS SKRA tzw. „Nędzy” i ulic Okopowej i Gęsiej.

Powstanie w naszej dzielnicy Wola padło już po niecałym tygodniu ciężkich walk. Niemcy skupili się na wypędzaniu mieszkańców. Pędzono nas pieszo w kolumnach i pod strażą uzbrojonego wojska niemieckiego do obozu w Pruszkowie - Durchganglager 121 Pruszków, ulicą Wolską przez punkt selekcyjny przy i w kościele św. Wojciecha (ul. Wolska róg ul. Syreny). Niewiele mogliśmy zabrać ze sobą, bo Niemcy dali nam wszystkim 10 minut na opuszczenie domu. Mama zdążyła zabrać torbę sucharów, które będą jedynym pożywieniem dla mnie w dalszej okropnej drodze jaka nas czekała.


Pędzeni ul. Wolską, w kierunku zachodnim. Na zdjęciu widoczny narożnik ul. Syreny i ul. Wolskiej tuż przed Kościołem św. Wojciecha.

Udało nam się przebrnąć szczęśliwie przez wstępne selekcje posterunków niemieckich przy kościele św. Wojciecha, który miał status (Durchganglager) tymczasowego obozu koncentracyjnego tzw. „Spilkerlager”, „szefował” tu niemiecki oficer o nazwisku Spilker. Ojciec niósł mnie „na barana” a ja chyba skutecznie zasłaniałem jego twarz obejmując go za głowę. Może to nam pomogło i Niemcy nie zauważyli, że jest młodym mężczyzną. Mężczyzn młodych wyciągali z tłumu, część z nich rozstrzeliwali natychmiast po drugiej stronie ul. Wolskiej (dzisiaj stoi tu Krzyż upamiętniający te fakty) na wprost bramy kościoła św. Wojciecha, albo w ul. Sokołowskiej i za plebanią kościoła oraz wcześniej po drodze wypędzania w bramach i podwórkach fabryki Franaszka (Wolska 45) i tzw. „Domu Hrabiego” przy ul. Wolskiej, pomiędzy ulicami Działdowską i Płocką.

W oczekiwaniu na załadunek w Durchganglager 121, Pruszków.

                         Koniec odcinka drugiego, cdn.



 Moje życie po wojnie (c.d.)

Agnieszka Wróblewska. 

W „Sztandarze” spędziłam 12 lat zawodowego życia. Pisałam dużo, na różnym poziomie, niektóre moje teksty znalazły się w książkowych wydaniach zbiorowych, od SDP dostałam w tym czasie nagrodę im. Juliana Bruna.
W „SM” też mi się trafił niezły chochlik, ale już zupełnie bez własnego udziału. Otóż w dużym niedzielnym wydaniu poszedł na rozkładówce mój reportaż o kimś tam, pod tytułem „W skórze szatana”. A na sąsiedniej stronie wielki tekst o Chruszczowie, pod tytułem „Chruszczow”. I kiedy rozłożyło się gazetę wychodziło jak na zamówienie – Chruszczow w skórze szatana. O ile pamiętam nikt za to nie wyleciał, widać czasy były już łagodniejsze.

Chociaż potem, w 1968-ym roku „Sztandar” dał plamę jako gazeta młodzieżowa. W czasie marcowych demonstracji studentów na Uniwersytecie i na Politechnice, nie tylko że nie stał po stronie młodzieży, ale wyróżniał się kłamliwymi i mocno partyjnymi komentarzami na temat wszystkich tych wydarzeń. Któregoś dnia nawet pochód młodzieży z Politechniki ruszył na ulicę Wspólną, w stronę redakcji z protestem, ale nie dotarł bo go ZOMO przepędziło.

W 1969-ym roku nawiedziło nas w domu na Żoliborzu ośmiu panów z nakazem rewizji. Grzebali w papierach, w książkach, dużo z nich zabrali, Andrzeja wywieźli na przesłuchanie. Do końca nie dowiedzieliśmy się czego konkretnie szukali, z pytań wynikało, że powiązała im się w całość nasza znajomość z dysydentem czeskim Jirzim Ledererem, numer telefonu do Giedroycia w Paryżu jaki znaleźli w Andrzeja kalendarzyku i t.zw. „sprawa taterników” - studentów którzy przemycali z Zachodu bibułę i między którymi był praktykant Andrzeja z „Polityki” Maciej Kozłowski.
         
Pracowałam w „SM” jeszcze dwa lata, jakiś czas kierowałam działem publicystyki, a potem odeszłam do „Kobiety i Życia” na kierownika dużego działu który był tam bardziej „życiem” niż „kobietą”. Lubiłam tę redakcję i ten zespół, mieliśmy straszne „wzięcie” na rynku. Nakłady gazet, jak wiadomo, limitowano przydziałem papieru, a tego zawsze dawano nam za mało. Tygodnik sprzedawał się, rzecz jasna, spod lady, a nowych zapisów na prenumeratę od dawna nie przyjmowano. Dostawaliśmy błagalne listy o protekcję w tych zapisach a także z pytaniami czy np. babcia może zapisać prenumeratę w spadku swojej wnuczce.
          
Towarzysko obracałam się także w kręgu redakcji „Polityki”, gdzie pracował AKW i gdzie zespół był bardzo zgrany i dobrze zorganizowany. Lata gierkowskie przyniosły więcej swobody i możliwości, jeździliśmy więc trochę po świecie.

                                                                   ***
 Porozumienia gdańskie i po nich szesnaście miesięcy t.zw. karnawału „Solidarności” to drugi, po Październiku 56, znaczący zwrot polityczny w karierze naszego rocznika dziennikarskiego. Teraz już wiadomo było, że tak zwany system socjalistyczny nie podniesie się do zapowiadanej potęgi, ale wielki znak zapytania – jak wybrnąć z zaścianka w który nas historia wpędziła – nurtował każdego. Środowisko dziennikarskie rozpadło się na dwie orientacje – część kolegów broniła starych pozycji, inni gotowi byli je obalać. Na wielkim, bardzo rewolucyjnym zjeździe dziennikarskim w domu na Foksal wybrano mnie do Rady Głównej SDP. Odnowionemu Stowarzyszeniu przewodził Stefan Bratkowski.

Czas gorący, wiele się działo, jeszcze więcej planowało, aż przyszedł 13-ty grudzień i cisza w eterze. Redakcje zamknięto, telefony milczały, spotykaliśmy się po domach bez zapowiedzenia. Jak w XIX-ym wieku wpadało się do znajomych na plotki i herbatkę.
          
W redakcjach trwała selekcja dziennikarzy. Nie zaskoczyło mnie, kiedy weryfikacji nie zaliczyłam pozytywnie i z „Kobiety i Życia” zostałam zwolniona. Pierwszy grzech – praca w Radzie Głównej wywrotowego SDP, drugi – następnego dnia po ogłoszeniu stanu wojennego oddałam legitymację partyjną. Koleżanki postanowiły o mnie walczyć, poszły z interwencją do jakiegoś generała od prasy, chyba Szaciłło się nazywał. - Niech Agnieszka weźmie z powrotem legitymację partyjną – powiedział generał i wystąpi z tego SDP, to ją przywrócimy. Warunków nie przyjęłam, ale zostałam zaproszona na odwoławczą komisję weryfikacyjną w większym składzie, gdzie po długiej rozmowie karę mi zaostrzono. Teraz nie miałam prawa nie tylko pracować w „Kobiecie i Życiu”, ale w ogóle w żadnej gazecie należącej do koncernu RSW „Prasa”.

U nas w domu drzwi się nie zamykały od korespondentów zagranicznych bo Andrzej dobrze znał angielski a nie bał się z nimi rozmawiać.  I tak John Darnton z New York Timesa, który zresztą dostał potem nagrodę Pulitzera za korespondencje z Warszawy, pyta któregoś dnia – czy nie wyjechalibyśmy za granicę. - Ty nie masz pracy, Agnieszka nie ma pracy, Tomek się ukrywa (był w uniwersyteckich władzach zdelegalizowanego NZSu na Uniwersytecie Warszawskim), co was tu trzyma? Ubawiło nas to pytanie – czołgi na ulicach, granice zamknięte, paszportów nie wydają, o jakim wyjeździe może być mowa? A jednak po dwóch tygodniach John przyszedł z pismem przyznającym Andrzejowi stypendium o nazwie Nieman Fellow. Jest to roczny kurs dla dziennikarzy, głównie amerykańskich, ale też zagranicznych na Uniwersytecie Harvarda w Stanach. Darnton użył swoich wpływów, a sprzyjała mu niezwykła w tym czasie moda na Polskę i oto mogliśmy wyjechać na rok całą rodziną – z Tomkiem i Joasią, studentami Uniwersytetu.

Zaproszenie to był jednak ledwie pierwszy krok do szczęścia. Potrzebne były jeszcze, bagatela, paszporty. Biura paszportowe w ogóle nie pracowały, ktoś poradził Andrzejowi żeby napisał list do ministra Kiszczaka, bo oni próbują teraz zjednywać sobie środowiska inteligenckie i za wszelką cenę chcą pokazywać światu swoje ludzkie oblicze. Kiszczak zaprosił Andrzeja na spotkanie w czasie którego usiłował tłumaczyć że decyzja o stanie wojennym była jedynie mądra, po czym powiedział że paszporty dostaniemy, ale chciałby wiedzieć czy wrócimy. - My z żoną wrócimy z pewnością – powiedział Andrzej, za dzieci jednak nie możemy ręczyć bo są już dorosłe.

Ten rok w Ameryce był wielką i ważną przygodą w życiu naszej rodziny. Pobyt na Harwardzie dla nas niezwykle ciekawy, dzieci pracowały w tym czasie dorywczo.  Joasia mieszkała z nami, Tomek wyjechał do Houston w Teksasie, gdzie mieliśmy znajomego, który pomógł mu znaleźć pracę. Po tym roku myśmy wrócili do Warszawy, jak planowaliśmy, a dzieci kontynuowały studia. Joasia zdała wspaniale egzaminy na Uniwersytet Harvarda i dostała tam pełne stypendium, Tomek poszedł na stanowy uniwersytet w Houston, gdzie cudzoziemcom stypendium nie dają, ale pracował studiując i ukończył tam nauki polityczne w terminie.

My wróciliśmy do warszawskiej smuty lat 80-ych. Pracowałam teraz w „Przeglądzie Technicznym” - tygodnik nie należał do koncernu RSW „Prasy” tylko do Naczelnej Organizacji Technicznej, więc mój zakaz tu nie sięgał. Pisałam sporo, głównie o gospodarce. Z każdym rokiem można było więcej i śmielej mówić o potrzebie reform, o absurdach systemu centralnego planowania. W 1989-ym roku Andrzej dostał kolejne, półroczne stypendium amerykańskie, tym razem było to Woodrow Wilson w Waszyngtonie. Tam już był nasz Tomek, który po studiach przyjechał do Waszyngtonu a Jacek Kalabiński zatrudnił go w radio Wolna Europa. Ze Stanów pisywałam korespondencje do „Przeglądu Technicznego”.

W Waszyngtonie zastał nas Okrągły Stół i pierwsze wolne wybory. Razem z Anią Szaniawską, żoną Klemensa Szaniawskiego, który też był wtedy w Woodrow Wilson na stypendium, reprezentowałyśmy w komisji wyborczej stronę obywatelską - po drugiej stronie byli tylko pracownicy ówczesnej polskiej ambasady. Kiedy w nocy policzyliśmy wyniki, ta druga strona stołu zbladła i dzwoniła do Warszawy z pytaniem co robić.
         
                                                                      ***
Na początku 1990 roku przeniosłam się z „Przeglądu Technicznego” do „Życia Warszawy” . Wpadłam w dziennikowy młyn i to w burzliwym okresie krzepnięcia nowego ustroju, a właściwie powrotu do normalności po kilkudziesięciu latach politycznej i ekonomicznej pomyłki.

Dużo wtedy pisałam - po 35-ciu latach w zawodzie, kiedy wielu dziennikarzy przechodzi już w stan spoczynku, ja weszłam w najbardziej wydajny okres zawodowy. Bardzo chciałam tłumaczyć ludziom na czym te zmiany zachodzące w Polsce polegają, jak się do nich dostosować. Co tydzień pisałam felieton na tematy społeczne i gospodarcze, robiłam wywiady z politykami, z naukowcami, pytałam ich o to, o co czytelnicy najczęściej pytali. W 1993 roku Fundacja Edukacji Ekonomicznej, kierowana przez prof. Leszka Balcerowicza, przyznała mi nagrodę Pryzmat „w uznaniu zasług za popularyzowanie wiedzy o gospodarce rynkowej, a w szczególności za umiejętność tłumaczenia reform w Polsce po 1990 tym roku”.

„Życie Warszawy” kiepsko przędło w nowych warunkach, kierownictwo sobie nie radziło na rynku, tytuł sprzedano włoskiemu wydawcy, to też nie na długo pomogło. Miałam już od paru lat uprawnienia emerytalne, ale nigdy nie myślałam żeby rzucić pracę. Kierownictwo redakcji, szukając oszczędności zaproponowało mi zamiast etatu obciążonego ZUSem, umowę o dzieło. Jakiś czas pracowałam na takich zasadach, a w 1997-ym roku otrzymałam propozycję ryczałtu w „Gazecie Wyborczej”. Znalazłam się tam w dziale reportażu, którym kierowała Małgorzata Szejnert, też absolwentka naszego Wydziału, była rok niżej.

Pracowali tam głównie młodzi ludzie, wyrosły z tego grona takie potęgi polskiego reportażu jak Hugo-Bader,  Szczygieł, Ostałowska, Tochman i wielu innych. Do pięt im nie dorastam zdolnościami, ale w ich otoczeniu przeżyłam swoją największą przygodę zawodową. Właśnie tam, w okresie pięcioletniej współpracy, napisałam najlepsze swoje teksty. Jeden z nich znalazł się w antologii polskiego reportażu całego XX-go wieku (wydana w 2014 roku) w gronie stu innych wybrańców. Poczytuję to sobie za wielki zaszczyt.

Po roku dwutysięcznym wycofałam się z obowiązków zawodowych, choroba Andrzeja zawładnęła naszym domem.
                                                                   ***
Przeczytałam gdzieś niedawno, że przeciętny Polak w czasie swojego wieku produkcyjnego  nie pracuje nigdzie aż 13,5 roku. Na tym tle nieźle wypadam. Przepracowałam ponad pół wieku, w grudniu kończę 80 lat i ciągle jeszcze nie daje za wygraną. Od kilkunastu lat wydajemy tu w małym gronie gazetę lokalną „Nasza Choszczówka” - dociera do paru tysięcy domów, jest lubiana, patronuje wielu akcjom organizacyjnym i charytatywnym. Dorywczo podejmuje czasem także inne obowiązki, związane z zawodem, ale wszystko w ramach pracy społecznej.

Wkroczyłam w ostatni etap życia i jak zwykle, kiedy się schodzi z górki, czas biegnie bardzo szybko. Nie jest to łatwy okres - ciało i głowa meldują swoje zmęczenie, z kolejnych przyjemności życiowych trzeba rezygnować. Osobiście nie mam prawa narzekać - mieszkam w pięknym, leśnym otoczeniu, obok mieszka syn i wnuki, zbieram ich razem na niedzielne obiady. Córka z rodziną mieszka wprawdzie w Stanach, ale kontakt, dzięki elektronice jest ciągły, przynajmniej raz w roku się odwiedzamy. Zdrowie trzymam w ryzach, chociaż mam za sobą operacje, przygodę z zawałem serca, zakładanie bypassów, udar mózgu. Materialnych kłopotów nie odczuwam, są przyjaciele - wielu z nich mieszka w naszej Choszczówce gdzie panuje swoisty mikroklimat społeczny.

Jednak świadomość, że może być już tylko gorzej, że w każdej chwili zdrowie ma prawo odmówić posłuszeństwa, że przede mną bezradność, cierpienie, ciężary dla bliskich - to wszystko sprawia, że strach jest nieodłącznym towarzyszem tego ostatniego życiowego etapu.

Agnieszka Barlińska-Wróblewska
Urodzona 16 grudnia 1933 roku w Warszawie. Po studiach pracowała kolejno w redakcjach - „Walki Młodych”, „Sztandaru Młodych”, „Kobiety i Życia”, „Przeglądu Technicznego”, „Życia Warszawy”, „Gazety Wyborczej”. Laureatka nagrody SDP im. Juliana Bruna w 1964-ym roku.
Dzieci – Joanna i Tomasz – też dziennikarz, dorosłe wnuki – Daniel, Julia, Filip, Agata.

KONIEC


Obiecana muzyka

Muzyka lat młodości dzieci Powstania - lat czterdziestych - boogie-woogie  kliknij tutaj.


Od Redakcji:

Jest to dwudziesty dziewiąty, sierpniowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy. 

Autorów prosimy o nadsyłanie materiału w formacie .docx. Zdjęcia, ilustracje w formacie .jpg, jpeg, najlepiej osobno, a nie w tekście. Prosimy o nieużywanie formatu .pdf, obróbka tekstu, a szczególnie ilustracji i fotografii jest żmudna, a niekiedy niemożliwa. 



Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.

Ważne:

 Potrzeba nam wspomnień dzieci Powstania. Pomoc wolontariuszy w pozyskiwaniu wspomnień to jedno, ale konieczne jest nasze osobiste zaangażowanie: Drodzy państwo - jeszcze raz prosimy o spisanie swoich wspomnień, prosimy o kontakt ze Stowarzyszeniem, prosimy o rozpowszechnienie tego apelu.

Nasz Biuletyn osiągnął dojrzałość  - wychodzi numer 29. Prosimy członków o popularyzowanie Biuletynu wśród przyjaciół - to łatwe - wystarczy przesłać link na przykład taki jak ten .

1 komentarz:

  1. Ksiązka "DZIECI '44, wydana w 2014 a nie jak napisano - 2012....? Warto było wspomnieć, że pierwsze wydanie miało 49 wspomnień a obecne (2017), jest poszerzone o 7 wspomnień...
    Pozdrawiam...
    Jurek Mirecki

    OdpowiedzUsuń