8 gru 2016

Biuletyn Nr 21, grudzień 2016.


Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Drogie Dzieci Powstania:

Z wielką przyjemnością chcielibyśmy zaprosić Państwa na Koncert Jubileuszowy z okazji  25 lecia działalności artystycznej Formacji Tańca Nowoczesnego LUZ. 
W tym wyjątkowym dniu będzie nam miło wśród zaproszonych Gości widzieć naszych Przyjaciół z Powstania Warszawskiego.
 Koncert odbędzie się:
 17 grudnia 2016 o godz. 17:00, CKiS - Scena Teatralna Miasta Siedlce im. Andrzeja Meżeryckiego, ul.Bp. I. Świrskiego w Siedlcach.
 Bezpośrednio po koncercie zapraszamy na After Party w restauracji Cicha Stanica. Jest możliwość zarezerwowania hotelu.
Bardzo prosimy o potwierdzenie swojej obecności do 14 grudnia.
Serdecznie zapraszamy i pozdrawiamy
Joanna i Mariusz Woszczyńscy oraz Tancerze FTN LUZ 
joa.woszczynska@gmail.com, 


Co dzieje się w Stowarzyszeniu. Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, wspomnienie profesor Agnieszki Muszyńskiej i pierwszy odcinek pracy Jerzego Mireckiego. Dalej rozmawiamy z Muzeum Powstania Warszawskiego o propozycji zorganizowania sesji naukowej na temat powojennych losów dzieci powstania. 


Widziane z krzesła Honorowego Prezesa 


profesora Andrzeja Targowskiego


     Kanadyjscy lotnicy na pomoc powstańczej 

Warszawie 1944 r., czyli jak zaczęła się Zimna Wojna.

Wystawa w Hamilton k/Toronto. Po wystawie w Warszawie w 2014 r. odbyła się wystawa w Hamilton k/Toronto na temat pomocy kanadyjskich pilotów powstańczej Warszawie. Wystawa „Kanadyjscy lotnicy na pomoc powstańczej Warszawie” przedstawia historię ostatniego lotu Halifaxa JP 276 A oraz żmudną pracę nad identyfikacją szczątków samolotu oraz jej załogi kilkadziesiąt lat później. Upamiętnia również historię ostatniego lotu samolotu Liberator, pilotowanego przez kapitana George’a MacRae, który został zestrzelony nad Warszawą 13 sierpnia 1944 r. (na terenie obecnego parku Skaryszewskiego) podczas misji pomocy dla powstańczej Warszawy. Dokładnie 72 lat temu, samolot Halifax JP 276 A, lecący ze zrzutami dla Polaków (uczestników Powstania Warszawskiego), został zestrzelony w Dąbrowie Tarnowskiej, na południu Polski. Załoga kanadyjska z kapitanem Arnoldem Blynnem zginęła w tej katastrofie. Piloci kanadyjscy zostali pochowani na cmentarzu Rakowickim w Krakowie, a szczątki samolotu i przedmioty osobiste znalezione na miejscu katastrofy, znajdują się obecnie w Muzeum Powstania Warszawskiego. 


Plakat wystawy w Hamilton w 2016 r. 

Oddziały powstańcze przystąpiły 1 sierpnia 1944 r. do walki mając wyraźne niedobory broni i amunicji. Sytuacja stała się krytyczna po pierwszych nieudanych atakach na główne obiekty niemieckie, w czasie których liczono na uzupełnienie braków zdobytą bronią.
2 sierpnia 1944 r. Komendant Główny AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski wysłał alarmujące depesze do komendanta Polskiej Bazy Lotniczej w Brindisi. Ze względu na katastrofalny brak amunicji do kb, km, pm oraz broni przeciwpancernej prosił o zrzuty do małego Getta, filtrów, Niepodległości, rejonu Madalińskiego, Kercelaka, cmentarza Żydowskiego. Po otrzymaniu depesz niezwłocznie podjęto przygotowania do lotów z pomocą walczącej Warszawie. Długość trasy do Warszawy nad Adriatykiem, Jugosławią i Węgrami liczyła ok. 1.400 km. Na trasie przelotu znajdowały się liczne stanowiska artylerii przeciwlotniczej, na bombowce (transportujące pomoc) polowały niemieckie nocne myśliwce.

Uczestniczący w otwarciu wystawy Dzieci PW 44’ od lewej Andrzej Łysakowski, Jerzy Mirecki i Jerzy Bulik. Ich losy w PW są przedstawione w książce Dzieci ’44.

Pomoc Warszawie w 1944 r. nieśli lotnicy z Australii, Nowej Zelandii, Południowej Afryki, W. Brytanii, USA i Polski, którzy szli wówczas z pomocą z dalekiej Italii i ginęli nad Warszawą albo w jej okolicach.    Poza stratami bezpośrednio nad Warszawą większość samolotów została zniszczona w drodze powrotnej nad Polską w rejonie Tarnowa lub przy granicy węgiersko-jugosłowiańskiej. Przyczyną były skoordynowane akcje nocnych myśliwców niemieckich, które miały opracowaną specjalną technikę atakowania wracających, najczęściej uszkodzonych przez ogień artyleryjski samolotów alianckich, pilotowanych przez zmęczone wielogodzinnym trudnym lotem załogi.      Szczątki pilotów alianckich, którzy polegli na ziemiach polskich zostały złożone we wspólnej kwaterze na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. W żołnierskich mogiłach leżą koło siebie lotnicy australijscy, brytyjscy, kanadyjscy, południowo-afrykańscy, nowozelandzcy i polscy.


Piloci z Południowej Afryki szykują się do lotu nad Warszawę 

Zrzuty wstrzymano wobec wielkich strat i konieczności skoncentrowania się na walkach z Niemcami po inwazji Europy 6 czerwca 1944. Piloci lecący parę godzin (z ciężkim ładunkiem i benzyną na powrót) z Italii nad terenami nieprzyjaciela powinni odpocząć za Wisłą na lotniskach w rękach sowieckich. Niestety J. Stalin odmówił im lądowania i uzupełnienia paliwa. Pomimo, że Sowieci dostawali pomoc w postaci żywności, uzbrojenia, transportu (ciężarówki) itp. od USA w ramach Land Lease, idącą do portu w Murmańsku. Ale Stalin już przygotowywał Armię Czerwoną do walk w Azji z Japonią na rzecz Stanów Zjednoczonych i prezydent FDR nie chciał zadzierać ze Stalinem o czym ten ostatni dobrze zdawał sobie sprawę. Tym samym Zimna Wojna zaczęła się w sierpniu 1944 r. w Polsce a nie jak W. Churchill ogłosił jej początek w dniu 5 marca 1945 r. w słynnym przemówieniu nt. Żelaznej Kurtyny na Westminster College w Fulton (7,000 mieszkańców) w stanie Missouri wobec 40,000 słuchaczy.


Pomnik dla zestrzelonych na Żeraniu.

Jeśli chodzi o zrzuty w okolicy ul. Madalińskiego, to myśmy, tzn. kol. Prezes Andrzej Olas i niżej podpisany byliśmy wówczas w tej okolicy, i pamiętamy, jak spadły raz na wielki plac szkolny, który był w rękach Waffen SS. PW 44’ niestety nie tylko pochłonęło 200,000 ofiar Polaków, ale i kilkaset ofiar wśród lotników m.in. z drugiej polowy Globu, którzy dla ratowania honoru Aliantów także niepotrzebnie zginęli. Sława i dzięki im.  

Andrzej Targowski


WSPOMNIENIA Z OKRESU  DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ (1)

Profesor Agnieszka Muszyńska 

Wprowadzenie. Moja rodzina mieszkała w Warszawie. Rodzice byli lekarzami i mieszkaliśmy w dużym, 5-cio pokojowym mieszkaniu na pierwszym piętrze 5-cio-piętrowego domu przy ulicy 6-go sierpnia 7 (po wojnie tę ulicę przemianowano na Nowowiejską). Dom nasz znajdował się na rogu placu Zbawiciela, na którym od 1922 roku stał monumentalny Kościół Zbawiciela.  Gdy 1-go września 1939 roku wybuchła Druga Wojna Światowa miałam niecałe cztery lata. Polski rząd przewidywał, że wojna jest nieunikniona i już   w sierpniu powołał mężczyzn do wojska. Mój ojciec, lekarz, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, został wcielony do Armii jako porucznik i wkrótce pożegnał się z nami. Wtedy zupełnie nie sądziliśmy, że już Go więcej nigdy nie zobaczymy...  Wszyscy Polacy mieli nadzieję, że wojna będzie krótka i zwycięska. „Silni, zwarci i gotowi” – tak przynajmniej głosiła wtedy polska propaganda. Nikt nie przewidywał, że ta wojna, rozpoczęta przez Niemców atakiem na Polskę, nawet bez formalnego wypowiedzenia wojny, rozprzestrzeni się wkrótce na niemal cały świat, że będzie trwała prawie 6 lat i pochłonie około 70 milionów ofiar, włączając w to 6.23 milionów Polaków (17.2% przedwojennej populacji Polski...), jak również spowoduje ogromne zniszczenia w ponad 30-stu krajach świata... Niemieckim pretekstem do wtargnięcia do Polski była prowokacja – pozorowany atak polskich komandosów na radiostację w Gliwicach, jak również spór dotyczący praw do Wolnego Miasta Gdańska oraz swobodnego przejścia między Niemcami  a niemieckimi Prusami Wschodnimi przez polskie terytorium.  Polska była pierwszym krajem stawiającym opór Niemcom (nieco wcześniej Niemcy już „pokojowo zaaneksowały” Austrię i Czechosłowację). Niestety po blisko czterech tygodniach krwawych walk, 28-go września Warszawa, a w tydzień później cała Polska, skapitulowała. Wkrótce Polacy zorientowali się, że celem Niemców jest eksterminacja całej ludności Polski. Hitler głosił, że Słowianie, a przede wszystkim Żydzi, których w Polsce żyło dość dużo, są nic nie wartymi „pod-ludźmi” w stosunku do rasy germańskiej. Eksterminacja ich pozwoli Niemcom rozkwitnąć na nowych odebranych im ziemiach. Działania wojenne chwilowo zostały skończone. Niemiecka armia zatrzymała się na rzece Bug. Wtedy nie wiedziedzieliśmy nic o pakcie Hitlera ze Stalinem o „rozbiorze Polski” i uzgodnionej przez Hitlera i Stalina granicy, między Niemcami a ZSRR. Ten ostatni kraj wcielił w istocie do swego kraju 1/3-cią Polski, polskie ziemie wschodnie.  

Okupacja Niemiecka.  Moją rodzinę – Mamę, mego 8-mioletniego brata, Jaśka, i mnie wojna zaskoczyła na wakacjach w Rybienku, oddalonym od Warszawy o 50 km na wschód. Początkowo schroniliśmy się w pobliskim lasku i z przerażeniem oglądaliśmy walki powietrzne samolotów-myśliwców, a nieco później, po niemieckim nalocie bombowym – wielki pożar i zniszczenia w niedalekim miasteczku Wyszków. Wszystko zaczynało wyglądać dużo poważniej, niż przewidywano. Przedwojenny slogan „Polska zbrojna, silna, zwarta i gotowa” zaczynał szybko blednąć.  Mama rozpoczęła poszukiwanie wozu z koniem i woźnicą, aby nas dowiózł do Warszawy. Wkrótce wyruszyliśmy. W cza-           sie tej podróży wielokrotnie zeskakiwaliśmy z wozu i kryliśmy się w pobliskich krzakach, bo myśliwce niemieckie ciągle atakowały pojazdy na szosach. Nasza podróż do Warszawy trwała cały dzień, ale szczęśliwie Niemcy nie zamknęli jeszcze pełnego koła oblężenia Warszawy i zdołaliśmy dotrzeć do domu.  W naszym mieszkaniu było sporo zniszczeń, w tym, kilka dziur w ścianach i wielki bałagan, bo wszystkie szyby okien zostały wybite, wskutek wybuchów spadających wokół bomb i artyleryjskich pocisków. Warszawa broniła się dalej bardzo mężnie przez następne tygodnie, do 28 września. W kampanii wrześniowej w Warszawie około 15% budynków zostało zniszczonych. Kościół Zbawiciela, który był blisko naszego mieszkania, stracił jedną wieżę. Wkrótce rozpoczęła się bezlitosna, 5-cioletnia okupacja naszego kraju. Ziemie zachodnie Polski wcielono do Niemiec, a wschodnie – do ZSRR. W okrojonej środkowej części kraju Niemcy utworzyli „Generalne Gubernatorstwo” ze stolicą w Krakowie, którego gubernatorem został Hans Frank. Polska armia dostała się do niewoli. Polscy oficerowie i podoficerowie zostali wysłani do niemieckich obozów – oflagów i stalagów. Tylko nielicznym udało się uciec i uniknąć niewoli. Warunki w tych obozach były nieludzkie i większość zmarła tam z głodu, wskutek epidemii lub złego traktowania.  

Wkrótce też niemieckie Gestapo (Tajna Policja), SS (Schutzstaffel) i niemiecka cywilna administracja rozpanoszyły się w Warszawie i zaczęły ostro rządzić, to znaczy zniewalać polską ludność i wprowadzać w życie swoje wojenne, okupacyjne reguły. Niemiecka administracja wydała natychmiast rozkaz cywilom oddawania nie tylko wszelkiej broni, ale również odbiorników radiowych, pojazdów – aut, motocykli, rowerów męskich, nart o określonej długości,... Pamiętam, jak moja Mama odpiłowała 5 centymerów hikorowych nart naszego Ojca, aby nie oddawać ich Niemcom. Musiała jednak oddać nasze radio, aczkolwiek wyjęła z niego przedtem parę lamp. Rower Ojca niestety też trzeba było oddać, ale pompkę, dzwonek, reflektor i parę innych akcesorii zachowaliśmy. Trzeba dodać, że za posiadanie tych wymienionych przedmiotów groziła kara śmierci.   Natychmiast też przyjechały do Warszawy niemieckie specjalne ekipy, które zlikwidowały wszystkie warszawskie narodowe historyczne pomniki. Postacie wywożono, a piedestały burzono podkładając dynamit. Większość tych historycznych postaci była odlana z brązu, a hitlerowcy potrzebowali tego stopu do wyrobu broni... 

Niemcy zaczęli również rekwirować domy. Cała ulica Szucha w Warszawie została wysiedlona i na tej ulicy Niemcy urządzili swoją główną kwaterę Gestapo, włącznie z więzieniem, w którym przez następnych 5 lat katowali Polskich patriotów. Nasze mieszkanie było dość duże, bo w nim mieścił się gabinet Ojca i poczekalnia dla pacjentów (ojciec był internistą, profesorem na Uniwesytecie Warszawskim). Te dwa pokoje Mama wynajęła, aby nie stracić całego mieszkania. W jednym z pokoi chwilowo zamieszkał nasz krewny, Jerzy, w drugim – Przemyk, którego rodzina mieszkała nie daleko. Obaj byli ściśle związani z Polskim podziemnym ruchem oporu. Wkrótce zaczęło napływać do Warszawy coraz więcej Niemców i Administracja niemiecka rozpoczęła szukać kwater dla swoich oficerów. Ponieważ po paru miesiącach Jerzy wyprowadził się, Mama zdecydowała się wynająć jeden pokój Niemcowi (co w dużym stopniu chroniło nasze mieszkanie od zarekwirowania przez Niemców). Wkrótce wprowadził się do nas oficer niemiecki o nazwisku Martin. Objął on w posiadanie gabinet Ojca. Mama rozmawiała z nim wielokrotnie (znała niemiecki język), ale nigdy nic ważnego, dotyczącego wojny od niego nie usłyszała. Natomiast jego radio było skarbem dla nas. Martin wracał zwykle dopiero wieczorem, więc w ciągu dnia Mama i nasi przyjaciele mogli posłuchać radia BBC. Zawsze, na wszelki wypadek, mój brat, Jasiek stał na balkonie i wypatrywał, czy Martin nie wraca. Martin był kulturalny, pewno domyślał się, że słuchaliśmy jego radia, bo lampy radiowe dość wolno stygły, ale nigdy nas nie przyłapał. Raz nawet ofiarował mi polską książkę – „Przygody Robinsona Crusoe” – którą niechybnie odebrano jakimś dzieciom zaaresztowanej rodziny...  

Dwa dni przed rozpoczęciem Powstania Warszawskiego Martin znikł razem z radiem i swoją walizką. Nigdy nic o nim już nie słyszeliśmy. Hitlerowcy musieli być dobrze powiadomieni o planach Powstania... Natychmiast po zakończeniu działań wojennych, Niemcy zaaneksowali zachodnie ziemie Polski i wcielili je do swojego kraju – „Trzeciej Rzeszy”. Województwo pomorskie, śląskie, poznańskie, łódzkie, północna i zachodnia część Mazowsza, oraz zachodnie części województw krakowskiego i kieleckiego stały się „wschodnimi Niemcami”. Blisko milion Polaków wysiedlono stamtąd do Generalnego Gubernatorstwa. Pozostałych Polaków na zaanektowanych ziemiach traktowano jako „podludzi”. Odbierano im mieszkania, drastycznie ograniczano możliwości wykonywania oraz zdobywania zawodu. Proces germanizacji był tam bardzo intensywny; mieszkańcom nie wolno już było mówić po polsku. Szkoły były niemieckie. Celem systemu okupacyjnego było sterroryzowanie, wyniszczenie psychiczne oraz fizyczne ludności polskiej.  

Życie w okupowanej Warszawie było istotnie trudne. Brakowało żywności, leków, opału i praktycznie – wszystkiego. Szybko jednak powstała sieć „nielegalnego” podziemnego handlu. Chłopi, a najczęściej kobiety ze wsi, przywoziły do Warszawy i sprzedawały swoje produkty. Niemcy często urządzali łapanki na ulicach i w pociągach, więc część towarów niestety nie trafiała do Polaków, a handlarze byli aresztowani. W istocie – wiele ludzi głodowało – w kraju, który przed hitlerowską inwazją tonął  w mleku i maśle, i który sprzedawał innym krajom swój nadmiar zboża, kartofli, cukru, mięsa, słoniny, bekonów, masła, jaj i innych produktów...  Na początku okupacji niemieckiej Niemcy nie wtrącali się do szkolnictwa i mój brat, Jasiek kontynuował szóstą klasę podstawową, a ja chodziłam do przedszkola. Dwa lata  później, Niemcy zarządzili zamknięcie polskich szkół. Wtedy powstały tajne szkoły, „tajne komplety”, odbywające się w prywatnych mieszkaniach, włączywszy w to nasze mieszkanie. Było to oczywiście „nielegalne” i dość ryzykowne. Dzieci i nauczyciele musieli być bardzo ostrożni. W przypadku usłyszenia dzwonka drzwi wejściowych, albo gdy niespodziewanie nasz lokator Martin przychodził, dzieci były nauczone szybko chować książki i zeszyty w z góry uzgodnionych miejscach i zaczynały się bawić, imitując obchodzenie imienin czy urodzin. Ogromna liczba takich konspiracyjnych kompletów, włączywszy kompletów o poziomie uniwersyteckim, istniało w czasie okupacji. W Warszawie i w całej Generalnej Gubernii hitlerowcy coraz bardziej ograniczali wolność Polaków. Z Gubernii wywieziono przymusowo na roboty do Rzeszy ponad l 200 000 ludzi. 

Polacy desperacko walczyli o przeżycie. Wiele budynków, całe ulice, parki, restauracje, sklepy były już dostępne tylko dla Niemców, „Nur für Deutche”, i były strzeżone przez hitlerowskich żołnierzy. W tramwajach i w pociągach były również wyznaczone lepsze miejsca „tylko dla Niemców”. Jeszcze przed wojną politycy niemieccy obliczyli, że zadanie wyznaczone „niewolnikom polskim” w Generalnej Gubernii jak i w Rzeszy spełnić może ludność dwunastomilionowa, gdy tymczasem Polaków, poza mniejszościami narodowymi, było w Rzeczpospolitej w 1939 roku 25 milionów mieszkańców. Hitlerowcy mieli więc przed sobą jasny cel: zgładzić 13 milionów Polaków. Po kapitulacji Polski w 1939 roku hitlerowcy zaczęli więc systematycznie redukować naród polski drogą nieustającej i straszliwej eksterminacji. Okrucieństwa popełnione w tym celu w latach 1939-45 w Polsce stanowią najczarniejszą kartę dziejów całej ludzkości. Imienna lista Polaków zabitych w Generalnej Gubernii wynosi już ponad 200 000 osób. Ilu poza tym tajnie zgładzono, tego już się dziś nikt nie doliczy. Prawie codziennie Niemcy organizowali „łapanki” w różnych miejscach Warszawy. Obstawiali ulicę uzbrojonymi żołnierzami i wszystkich złapanych w kotle ludzi ładowali do ciężarówek, które lądowały w więzieniu śledczym Gestapo na ulicy Szucha lub w więzieniu na Pawiaku. Byli tam przesłuchiwani, torturowani i czasem zabijani na miejscu. Większość tych złapanych ludzi hitlerowcy wysyłali do obozów śmierci, jak Oświęcim. Część ich służyła jako zakładnicy. Gdy jakiś Niemiec został zabity przez Polskie Siły Oporu, hitlerowcy zabijali w odwecie zakładników. W rewanżu za śmierć jednego Niemca ginęło 20-400-tu Polaków. Odbywało się to publicznie. Przyjeżdżała ciężarówka z zakładnikami i kilka ciężarówek pełnych uzbrojonych Niemców. Obstawiali wybrane miejsce kaźni i ustawiano zakładników przed ścianą wybranego domu, w miejscu, w którym było zwykle sporo polskich przechodniów. Zabijanym w publicznych egzekucjach hitlerowcy związywali z tyłu ręce i zakrywali opaskami oczy; jednak początkowo nie kneblowali ust. Pozwalało to ofiarom na chwilę przed śmiercią wznosić patriotyczne okrzyki typu: „Niech żyje Polska!”; dlatego też oprawcy zaczęli potem owijać zakładnikom głowy, a do ust wciskać szmaty nasączone jakimś narkotykiem. Jeszcze później, zaklejano plastrem lub zalepiano skazańcom usta gipsem. Tych, którzy przeżyli pierwsze strzały szwadronu hitlerowców, hitlerowcy dobijali rewolwerami lub uderzeniami kolb. Po egzekucjach oprawcy ładowali zwłoki do ciężarówek i wywozili. W Warszawie istnieje teraz kilkadziesiąt Miejsc Pamięci oznaczonych tablicami, że „...w tym miejscu, tego a tego dnia hitlerowcy zamordowali tyle a tyle Polaków...”. Często wymieniane są nazwiska poległych. Zawsze w tych Miejscach Pamięci narodowej leżą świeże kwiaty.  

Wszystkie narody, które znalazły się podczas II wojny światowej pod okupacją hitlerowską, poznały terror. Żaden jednak naród nie wycierpiał tyle, co Polacy, którzy ginęli nie tylko za czynny lub bierny opór, ale też za zwykłe nieprzestrzeganie godziny policyjnej czy też za handel na „czarnym rynku”, a często wreszcie za sam fakt bycia Polakiem. Niemcy mordowali Polaków z różnych powodów: w ramach represji, akcji odwetowych, czy po prostu z rasowej nienawiści. W żadnym kraju okupowanej Europy hitlerowska machina terroru nie była tak rozwinięta jak w Generalnej Guberni. W okresie od października 1939 roku do sierpnia roku 1944 na terenach Polski stacjonowało od 50 do 80 tysięcy esesmanów i policjantów, wspieranych siłami Wehrmachtu. Niemcy nie liczyli się wogóle z Polakami, traktując ich jak pod-ludzi. Któregoś letniego dnia w 1941 roku pojechałam razem z Mamą rowerem Jaśka do Jej szpitalnej pracy w Instytucie Oftalmicznym na ul. Smolnej (Mama była lekarzem-okulistą). Ja jechałam na ramie roweru; ramę owijało się kocem i przytrzymującymi sznurkami. Siedząc nieco bokiem na ramie trzymałam się kierownicy z przodu. Na ruchliwym skrzyżowaniu alei Ujazdowskich i Piusa XI (poźniejsza ul. Piękna), wielka nadjeżdżająca z przeciwka ciężarówka pełna Niemców, skręcająca w lewo, nie sygnalizując i nie przestrzegając żadnych praw ruchu, wjechała prosto w nasz rower. Przednie koło roweru i kierownica zostały zmiażdżone, a moje obie dłonie całkiem zgniecione, palce połamane, duże otwarte krwawiące rany... Ciężarówka Niemców nawet się nie zatrzymała... 

Na szczęście byli wokół pomocni Polacy, którzy zawieźli nas natychmiast do polskiego szpitala. Tam przeszłam operację. Potem przez kilka miesięcy moje obie dłonie były zagipsowane. Tylko kciuki szczęśliwie pozostały nienaruszone, więc nawet nauczyłam się wtedy pisać i rysować przytrzymując ołówek kciukiem i zewnętrzym gipsem dłoni... Z biegiem czasu terror hitlerowski coraz bardziej się wzmagał. Hitlerowcy odmówili wstępu organizacjom międzynarodowym do Gubernatorstwa Generalnego. Nie pozwolono też Ojcu Świętemu na rozwinięcie akcji ratowniczej, bodaj nawet dla dzieci. Mimo okrutnego terroru hitlerowskiego, wizja Wolnej Polski nigdy nie została zgnieciona. Niemal codziennie słyszało się na ulicach, na podwórkach domów lub w tramwajach, patriotyczne, coraz to nowe „zakazane piosenki” polskie, śpiewane często nawet przez dzieci. Polscy słuchacze ofiarowywali zawsze śpiewakom drobne pieniądze. Gdy pojawiał się na horyzoncie jakiś hitlerowiec, szybko wszyscy znikali. Ruch oporu koncentrował się wokół Podziemnej Armii Krajowej (AK), powiązanej   z Rządem Polskim na emigracji w Londynie. Celem głównym było oswobodzenie Polski z najeźdźców. AK prowadziła wiele akcji bojowych. Zbierała też informacje dotyczące Niemców i ich planów. Między innymi, AK uzyskało informacje, przekazane wywiadowi brytyjskiemu, o nowych niemieckich pociskach rakietowych V-1 i V-2, „cudownej broni” hitlerowców.  Działalność i zasługi wywiadu polskiego są słabo znane na świecie. Przez wiele lat historycy brytyjscy starali się przemilczać rolę jaką spełnili Polacy w służbie wywiadowczej u boku Aliantów. Jednak na szczęście w ostatnich czasach ta sprawa zaczyna się zmieniać. Dzięki porozumieniu Premiera RP, J. Buzka i Premiera Wielkiej Brytanii, T. Blaira, powstała Polsko Brytyjska Komisja Historyczna. Komisja zaczęła działać od czerwca 2000 roku. Zajęto się wreszcie identyfikacją i doborem dokumentów świadczących o wkładzie polskiego wywiadu na zachodzie.  

Od początku wojny ogromnie bałam się spadających bomb i świszczących wielkich pocisków. Nasza Mama bardzo nie lubiła schronów w piwnicach, zawsze w czasie alarmów lotniczych i bombardowań pozostawaliśmy w naszym mieszkaniu, siedząc w frontowym pokoju przy najgrubszej, środkowej ścianie.  Nasza Mama miała sjamską kotkę, Mulę, która mieszkała z Mamą przez ostatnich kilkanaście lat i często miewała małe kocięta. Jej legowisko znajdowało się w kuchni, przy oknie wychodzącym na podwórze. Któregoś dnia wieczorem Mula przeniosła swoje jeszcze ślepe kocięta do pokoju Mamy, który był „od frontu”, czyli miał okna wychodzące na ulicę. Mama nie oponowała i urządziła im tam nowe „gniazdko”. Tej nocy było bombardowanie i niewielka bomba zniszczyła część naszego domu od strony podwórza. Wszystkie szyby zostały znów wybite i legowisko Muli zostało obsypane gruzem i odłamkami szkła. Mula telepatycznie wyczuła niebezpieczeństwo! Od tego dnia zawsze potem obserwowaliśmy zachowanie się Muli. Ona lepiej wiedziała niż my! Mula przeżyła z nami aż do końca Powstania Warszawskiego w październiku 1944 roku. Na początku 1944 roku Sowieci, którzy zbliżali się już do wschodniej strony Wisły, kilkakrotnie bombardowali Warszawę. Zapewne zamierzali zbombardować, między innymi, Gestapo na Szucha, ale w owych czasach celność bomb była bardzo słaba. 15-go maja 1944 r., w czasie sowieckiego bombardowania, bomba wymierzona zapewne na Szucha trafiła w dom obok naszego. Kilkaset osób zginęło tam pod gruzami. Niesamowity hałas eksplozji zupełnie ogłuszył nas, a drgania ziemi i fala powietrzna spowodowała wybicie wszystkich okien w naszym mieszkaniu oraz dużo innych szkód.  Wiele, wiele lat później, mieszkając w Newadzie, w USA, któregoś dnia obudził mnie o 5-tej rano głośny hałas i gromne wstrząsy całego mego domu. Zanim zorientowałam się, że było to trzęsienie ziemi, natychmiast moja podświadomość podpowiedziała mi: „Niemcy! Bombardowanie!! Znowu wojna!!!” W Drugiej Wojnie Światowej ponad 123,000 żołnierzy AK zginęło, ponad 2,6 milionów Polaków zmarło w czasie hitlerowskiej okupacji i ponad 3 miliony Żydów zabili hitlerowcy. Dodatkowo, ponad 120,000 więzionych Polaków zginęło w obozach koncentracyjnych w Polsce i Niemczech – w Dachau, Ravensbruk, Mauthausen, Sachsenhausen i innych. W sumie – Polska straciła swoich 16.07% mieszkańców, co jest najwyższym procentem strat wśród państw uczestniczących w wojnie. 

Ciąg dalszy nastąpi.

Profesor Agnieszka Muszyńska 

CICHOCIEMNI, DYWERSANCI I KURIERZY

NAJDZIELNIEJSI Z DZIELNYCH (1)

Jerzy Mirecki

Byli młodzi, wysportowani, wyszkoleni we wszystkich aspektach działań dywersyjnych. Przyświecał Im szlachetnyn cel - „Wyzwolić Polskę z pod okupacji niemieckiej”. W Angli nie przypuszczali, że będą walczyć z drugim śmiertelnym wrogiem Polski – sowieckimi oddziałami NKWD, których zadaniem była likwidacja polskich oddziałów partyzanckich na terenach wschodniej Polski.

Nazwa CICHOCIEMNI, jak napisał sam cichociemny -Stanisław Jankowski „Agaton” powstała wsród żołnierzy polskich w Szkocji około roku ‘41, na tajnych kursach dywersji, dla  kandydatów do służby w kraju. A w kraju - nazywano Ich: „Skoczkami”, lub „Ptaszkami”.

Nazwa „Cichociemni”- określała, choć niezbyt regulaminowo, ale lapidarnie i trafnie – cel tej służby - konspiracyjną walkę z Niemcami i specyficzny sposób włączania się do niej. Tajny przerzut samolotem i nocny skok na spadochronie. Cichaczem i po ciemku. Ta nazwa przeszła do historii. Obejmuje ona 316 skoczków  zrzuconych do Polski w latach ‘41 – ‘44. Początkowo z Wielkiej Brytanii, później (’43-’44) -z bazy w Brindisi w południowych Włoszech. Oprócz 316 skoczków  dywersantów, zrzucono 28 kurierów „politycznych”,  w tym jedną kobietę – Elżbietę Zawacką - ps. „Zo”.

Nie stanowili nigdy zwartego oddziału wojskowego, nie posiadali regularnej hierarchii, dowódców, barw, broni ani sztandaru. Zgłaszając się do służby w kraju, nie znaliśmy liczby kandydatów, ani tym bardziej, ilu z nas danym będzie skoczyć. Znaliśmy się tylko nieliczni z kursów szkoleniowych, wspólnego pobytu na stacjach wyczekiwania. O tych, którzy skakali wcześniej, wiedzialiśmy bardzo niewiele. Po przybyciu do kraju spotykaliśmy się z nielicznymi cichociemnymi kolegami w przypadku wspólnych przydziałów służbowych.  Mimo to stniało silne poczucie wspólnoty, tych samych trudnych decyzji, przygotowań i wyczekiwania, emocji i radości skoku, niełatwej służby w okupowanej Polsce..Spośród 316  cichociemnych zrzuconych do kraju – 96 zginęło w czasie wojny, 9-ciu nie dolecialo do Polski –zginęli  podczas lotu, w katastrofach wiozącego Ich samolotu, podczas skoku, czasem zaraz po skoku.  Są w historii  cichociemnych karty znane i sławne. Jednych okryła partyzancka legenda, inni -brali udział w Powstaniu Warszawskim - na Woli, Starówce, Czerniakowie. Z 81 cichociemnych bioracych udział w Powstaniu zginęło 18-tu.

„Ciotki”. Wspaniałe, bohaterskie Polki - kobiety, które nie bacząc na łapanki i aresztowania, opiekowały się skoczkami  w pierwszym okresie  po skoku. Brały Ich pod swój dach i uczyły zachowań, jak przeżyć  w okupowanym kraju.  O Nich  wspomina   Jędrzej Tucholski  w swojej książce: „CICHOCIEMNI”.

„Panie te miały za zadanie otoczenie cichociemnych opieką w najtrudniejszym dla Nich okresie, gdy nagle, w ciągu jednej nocy przeskakiwali w całkiem odmienne warunki, szokujące  człowieka, który przybył z cywilizowanego zachodu. Co prawda, przygotowywano  Ich na kursach w Anglii, ale teoria jest teorią, a życie – życiem. Ten pierwszy kilkutygodniowy okres  spędzony pod troskliwą opieką „Ciotek” - nazywano „aklimatyzacją”. „Ciotki”:”, „Danka” (Maria Szczurowska), „Antosia” (Michalina Wieszeniewska), „Jagna” (Ludwika Ciechomska), „Irka” (Julia Klimasowa), „Magdalena” (Maria Widawska-Jeliaszewiczowa), „Stefa” (Stefania Dowgiałło), „Nata” (Irena Kończycowa), „Franka” (Zofia Podoska”).. i  wiele innych, miały pełne ręce roboty, nie tylko wtedy, kiedy do stolicy przybywali oczekiwani  „goście”. W okresie między zrzutami  organizowały nowe lokale, sprawdzały stare. Przygotowywały ekwipunek dla przyszłych podopiecznych, były w stalym kontakcie z szefem „Importu”, oraz „Natą” – kierowniczką komórki „Ptaszków U” Oddziału I-go, której to stopniowo przekazywały zaklimatyzowanych „Ptaszkow”.
Ludzie  decydując się podać swoje adresy  jako punkty kontaktowe dla skoczków, byli stale narażeni na wielkie niebezpieczeństwo. Adres był przekazywany drogą radiową do Londynu, potem mógł być „zasypany” przy aresztowaniu któregoś z „Ptaszków”. Wielogodzinny lot z Anglii (’41-’43), czy Włoch (’43-’44), wysiłek i napięcie psychiczne towarzyszące llądowaniu, a potem przedostawaniu się do Warszawy i wreszcie relaks po szczęśliwym dotarciu na punkt kontaktowy – wszystko to powodowało, że skoczkowie z reguły spali jak „zabici” przez pierwszą dobę. Trzeba było wyjaśniać niewtajemniczonym domownikom, oświadczając, naprzykład, że gość jest chory . Kiedy odespali  i oswoili się nieco, zwykle po kilku dniach, zaczynali wychodzić do miasta, ale zawsze w towarzystwie „Ciotki”.

Po zakwaterowaniu, trzeba było jak najszybciej zaopatrzyć „Ptaszka” w  „mocne” dokumenty. „Ciotka” prowadziła „Ptaszka” do fotografa (z konspiracji). Przez kilka dni zanim skoczek samodzielnie wyszedł do miasta, informowała Go o stylu bycia i o warunkach życia w okupowanej stolicy, o sytuacjach w jakich może się znaleźć, słowem, o tym wszystkim, czego przyswojenie mogło przyśpieszyć nabrania swobody i pewności siebie, Po kilku wspólnych spacerach, podczas których skoczek oswajał się z widokiem niemieckich patroli, powoli  uzyskiwał samodzielność w poruszaniu się po ulicy i w tramwaju.

Przez cały pobyt pod opieką „Ciotek” - „Ptaszkowie” byli  ściśle kontrolowani. Nie wolno Im było samowolnie opuszczać mieszkania, a już w żadnym wypadku odnawiać starych kontaktów koleżeńskich czy rodzinnych. Zdarzały się, chociaż rzadko przypadki  lekceważenia zaleceń „Ciotek”. W takich sytuacjach wzywano na  „pomoc” – „Antosię”, która miała dar wymuszania posłuszeństwa, nawet u najbardziaj opornych.

„Ptaszek” aklimatyzował się od dwóch do sześciu tygodni. Po opuszczeniu pierwszego lokalu i przeniesieniu się na „zimny lokal” komórki „Ptaszków U”, chociaż było to zabronione, czasem odwiedzał stare miejsce. Nic dziwnego, bo przywiazywał się do swoich pierwszych opiekunów, którzy starali się stworzyć warunki zastępując  Mu dom, lub rodzinę, z którą nie mógł się kontaktować.

W  Paryżu, gdzie przebywał premier i całe dowódctwo Wojska Polskiego (po ewakuacji z Rumunii), już w dniu 28/11/’39, - premier - gen. Władysław Sikorski, wydał rozkaz dowódcy lotnictwa - gen. Zającowi, aby zorganizować do dyspozycji gen. Sosnkowskiego , stałą tajną łączność lotniczą z Polską. Niestety, w owym czasie  było to „pobożne życzenie”, ponieważ armia polska nie dysponowała samolotami dalekiego zasięgu, a Francuzi odmówili używania swoich samolotów...

Myśl o łączności z Paryżem nurtowała również kierownictwo podziemnej organizacji wojskowej w Polsce (pod okupacją niemiecką). Gen Tokarzewski  i płk.  Stefan Rowecki zwrócili się 14 /12/39 do gen. Sikorskiego w sprawie stałego informowania organizacji krajowej o międzynarodowym położeniu politycznym i wojskowym, a także z prośbą o przesyłanie  do kraju - walut przez kurierów dyplomatycznych, albo samolotem.

Trzy tygodnie po niewykonalnym rozkazie Sikorskiego  z 28/11/39, w Paryżu pojawia się kpt. Jan Górski, a tydzień później –  kpt. inż. Maciej Kalenkiewicz (mający już za sobą dwa miesiące walk w oddziale mjr. Dobrzańskiego - „Hubala”). Spotykają w Paryżu -  kpt. Jana Jaźwińskiego. W dyskusji dochodzą do wniosku, że należy jak najszybciej przystąpić do pomocy krajowi, a pomoc powinna być realizowana drogą lotniczą. Cechował Ich niezwykly upór i wiara w słuszność idei, czym „zarazili” duże grono młodych oficerów. Kpt. Jaźwiński – fanatyk spadochroniarstwa, stał się ich „technicznym opiekunem” w Sztabie Naczelnego Wodza. Pozyskali też entuzjastkę swojego pomysłu w osobie Zofii Leśniewskiej – córki  gen. Sikorskiego, która  bardzo  pomogła w realizacji Ich pomysłu.

Kpt. Górski  złożył w dniu 30/12/39 w Sztabie Generalnym raport w tej sprawie. Nie uzyskał odpowiedzi. Ponownie składa raport w dniu 21/01/40. Oba raporty pozostają bez odpowiedzi. Niezrażony, po raz trzeci składa swój raport 14/02/40, tym razem podpisując  go razem z kpt. Inż. Maciejem Kalenkiewiczem i załączając  listą 16 oficerów, pragnących wziąć udział w skokach spadochronowych do Polski.

A w Polsce, w marcu 1940, gen. Rowecki - dowódca Związku Walki Zbrojnej (prekursora AK), powołał nowy wydział pod nazwą „Szefostwo Lotnictwa”.Na  jego czele stanął ppłk. Bernard Adamecki  ps. „Gozdawa”, „Bocian”, „Parasol”, „Grabiec”, „Dyrektor”. Nowy Wydział przystąpił do opracowywania zagadnień związanych z  przyjmowaniem lądujących samolotów łącznikowych. Ta samorzutna inicjatywa krajowa, zbiegła się w czasie z inicjatywą podjętą w Paryżu przez Górskiego i Kalenkiewicza.

Francja kapituluje, wojska angielskie i polskie znajdujące się we Francji  ewakują się do Anglii. W dniu 4/06/40 -  gen. Sosnkowski  prosi  gen. Sikorskiego o załatwienie u aliantów  „przydziału” dwóch bombowców dalekiego zasięgu do swojej dyspozycji. Niestety, w tamtym momencie Naczelny Wódz był zajęty  ratowaniem resztek Wojska Polskiego i przetransportowaniem ich do Anglii.

Po przybyciu do Wielkiej Brytanii, kapitanowie Górski i Kalenkiewicz powrócili  do swojego pomysłu lotów do Polski. Ukończyli  opracowanie dokumentu nowelizującego ich wcześniejszy elaborat: „Użycie lotnictwa dla dla  łączności i transportów wojskowych drogą powietrzną”. Do realizacji pomysłu pojawili się nowi „sprzymierzeńcy”. Gorącym zwolennikiem został szef Oddziału III (operacyjnego) – płk. dypl. Andrzej Marecki.  W końcu sierpnia 1940 r. - Szef Sztabu Naczelnego Wodza - gen. Klimecki zaprosił  kpt. Kalenkiewicza na rozmowę i polecił Mu przygotowanie założeń dla nowej komórki sztabowej mającej się zająć zagadnieniem wojsk spadochronowych. Pani Wanda Leśniewska – córka   gen. Sikorskiego - zaaranżowała spotkanie kpt. Kalenkiewicza z Ojcem. W trakcie tej i kilku następnych rozmów, zapadła decyzja o sformowaniu pierwszej jednostki spadochronowej  i  o  pilnym podjęciu lotów do kraju.

Pod koniec  października 1940, dzięki staraniom kpt. Kalenkiewicza został zorganizowany pierwszy polski kurs spadochronowy w brytyjskim ośrodku w Ringway. Ten 14-to dniowy kurs ukończyło 12 oficerów. Od tego momentu, Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza -przystąpił do werbunku przyszłych skoczków.  Do służby w okupowanym kraju zgłosiło się 2413 żołnierzy przebywających w Anglii.  Byli to wyłącznie ochotnicy, świadomi  co może ich czekać w Polsce, a sciślej na polskich terenach okupowanych przez Niemców. W świetlicy ośrodka szkoleniowego w Audley End, w Szkocji  na mapie Polski, ktoś napisał: „Wywalcz Jej wolność lub zgiń”.

Za zgodą Naczelnego Wodza, w początkach 1941, do pomysłu Górski–Kalenkiewicz – dołaczył nowy sojusznik– płk. dypl. Stanisław Sosabowski, który przeformował swoją  „4-tą  Brygadę Strzelców” w „Brygadę Spadochronową”. W tym momencie istnienie polskich wojsk spadochronowych stało się faktem. Kpt. Kalenkiewicz, zanim skoczył do Kraju (27/12/41), opracował dla gen. Sikorskiego specjalny rozkaz ustanawiający Znak Spadochronowy -pikujący orzeł,  trzymający w dziobie wieniec  laurowy. Znak zaprojektował znany polski artysta grafik – Marian Walentynowicz (autor „Przygód Koziołka Matołka”), a w dniu 20/06/41, znak ten został oficjalnie ustanowiony rozkazem Naczelnego Wodza, jako znak spadochroniarzy. Znak dla Cichociemnych, miał w środku wieńca laurowego –symbol Polski Walczacej -  „kotwicę” (litery: PW). Na  wewnętrznej stronie znaku w obu wersjach było wygrawerowane: „Tobie Ojczyzno” i numer ewidencyjny.   Znaki Spadochronowe otrzymali wszyscy spadochroniarze przeszkoleni  w  polskich ośrodkach spadochronowych w Anglii, a później we Włoszech, a więc żołnierze Brygady Spadochronowej, kurierzy polityczni przeznaczeni do służby krajowej, cichociemni, również polscy skoczkowie mający w ramach SOE skakać do różnych krajów okupowanej Europy (18-tu) oraz spadochroniarze innych narodowości, którzy przeszli polskie szkolenie. Łącznie przyznano 6536 znaków, w tym 238 Francuzom, 172 Norwegom, 46 Brytyjczykom, po 4 Belgom i Holendrom oraz po 2 Czechom i Amerykanom. 

Szkolenia skoczków prowadzone były w Szkocji, w/g standardów angielskiego SOE (Special Operation Executive), którego działalność polegała na prowadzeniu operacji dywersyjnych na tyłach nieprzyjaciela, odbiegających od zwykłych konwencjonalnych metod walki, stąd nazwa „Operacje Specjalne”. A należały do nich: dywersja, sabotaż, łączność radiowa , wywiad, propaganda „wywrotowa”, dostawa sprzętu wojskowego i medycznego.

W czasie rekrutacji prowadzonej w Armii Polskiej - od lata ’40 do jesieni ’43, zgłosiło się 2413 ochotników.–Po intensywnych wszechstonnych szkoleniach, kursy ukończyło 606 podoficerów, oficerów, w tym jeden generał (Okulicki). Rozrzut wiekowy od 20 do 54. Do skoku do Polski, zakwalifikowano 579 plus 28 kurierów.. W okresie od pierwszego zrzutu skoczków  15 lutego ’41 do 26 grudnia ‘44, odbyły się 82 loty samolotów bombowych, najpierw z Anglii, a potem (1944) z Brindisi we Włoszech. W sumie zrzucono 316 żołnierzy do walki dywersyjnej, oraz 28 kurierów „politycznych” (emisariuszy Min. Spraw Wewnętrznych), z których 81 wzięło udział w Powstaniu Warszawskim (zginęło 18-tu). W okupowanej Polsce - Cichociemni, byli członkami oddziałów partyzanckich, często ich dowódcami, byli członkami Komendy Głównej A.K., żołnierzami i dowódcami „Wachlarza”, „Związku Odwetu”, „Kedywu”. Zajmowali się szkoleniem, wywiadem, uczestniczyli w sabotażu i różnych działaniach dywersyjnych.

W nocy z 15/16 lutego 1941, pierwsza ekipa skoczków „cichociemnych” lądowała w Kraju. W czasie wojny zginęło 103 Cichociemnych.  Po wojnie - 9-ciu zostało zakatowanych na śmierć w więzieniach komunistycznych  PRL-u...!!!

Ciąg dalszy nastąpi

 Jerzy Mirecki

Od Redakcji:

Jest to dwudziesty pierwszy, grudniowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy. 

Autorów prosimy o nadsyłanie materiału w formacie .docx. Zdjęcia, ilustracje w formacie .jpg, jpeg, najlepiej osobno, a nie w tekście. Prosimy o nieużywanie formatu .pdf, obróbka tekstu, a szczególnie ilustracji i fotografii jest żmudna, a niekiedy niemożliwa. 


Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.

Ważne:

 Zarząd Stowarzyszenia rozważa zorganizowanie na przełomie lat 2017/2018 sesji naukowej "Powojenne losy dzieci Powstania". 
1. Prosimy o opinie co do celowości zorganizowania takiej sesji.
2. Przedsięwzięcie takie nie uda się bez współuczestnictwa naszych członków. Apelujemy o zgłaszanie się wolontariuszy.

Powodzenie sesji zależy od nas samych. Potrzeba nam wspomnień dzieci Powstania. Pomoc wolontariuszy w pozyskiwaniu wspomnień to jedno, ale konieczne jest nasze osobiste zaangażowanie: Drodzy państwo - prosimy o spisanie swoich wspomnień, prosimy o kontakt ze Stowarzyszeniem, prosimy o rozpowszechnienie tego apelu.

Lada miesiąc nasz Biuletyn osiągnie dojrzałość  - w styczniu wyjdzie numer 22. Prosimy członków o popularyzowanie Biuletynu wśród przyjaciół - to łatwe - wystarczy przesłać link na przykład taki jak ten .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz