16 gru 2015

Biuletyn Nr 8, grudzień 2015

15 grudzień 2015.

Życzenia Świąteczne (nieco żartobliwe).



U drzwi zabrzęczał dzwonek. Otworzyłem. W drzwiach stał Święty Mikołaj.
- Tu nie ma dzieci – wnuki też już podrosły i mieszkają same - powiedziałem.
- Ja do pana – powiedział Mikołaj – wejdźmy do środka bo ciasno.
Rzeczywiście na podeście było tłoczno, bo za Mikołajem stało sześć reniferów zaprzężonych do potężnych Mikołajowych sań. Na tyle sań leżały worki z prezentami. Uwagę moją przyciągnęła leżąca na przednim siedzeniu ogromna barania szuba.
 – Pewnie to nią okrywa się Mikołaj pośród swych gwiezdnych wojaży - pomyślałem.
Mikołaj kiwnął głową:
- Tak, bywa tam zimno. Na przykład koło Saturna – w średniej minus sto dziewięćdziesiąt trzy stopnie.
Ocknąłem się:
- Ależ proszę, proszę bardzo do środka. Choć tam też będzie ciasnawo. Wie pan, panie Święty Mikołaju, to było budowane za Gomułki, metraże wtedy były bardzo oszczędne.
- Wiem, wiem, panie Andrzeju – chyba mogę się tak do pana zwracać? – Mikołaj przerwał i po chwili ciągnął dalej:
- Wiem, pana budynek dostał wtedy tytuł Mister Warszawy. Nowoczesne rozwiązania, zsypy do śmieci, nie jedna a dwie windy w jednym budynku.
- Zsypy – pomyślałem – a może jak Mikołaj jest Święty, to mógłby coś poradzić na te karaluchy.
- Nie panie Andrzeju – Mikołaj pokiwał przecząco głową - na karaluchy sposobu nie mam. Nawet u nas ...
Mikołaj przerwał, pogodna dotąd twarz posmutniała.
- No tak – pomyślałem -w niebie każdy zsyp to kilometry a może i całe lata świetlne.
- Ale do rzeczy – powiedział Mikołaj – na ciasnotę sposób mam.
Spoglądając na sanie z reniferami złożył zaciśniętą pięść prawej dłoni w lewą powiedział:
- Zoom minus 10.
Na moich oczach zaprząg zmniejszył się dziesięciokrotnie. Stukając maluteńkimi kopytkami renifery wspięły się na próg i wciągnęły sanie do mieszkania.
Oniemiałem. Przecież to nie był tak często używany przeze mnie zoom kamery cyfrowej. To był zoom rzeczywistości. Z renifera pełnego rozmiaru do wielkości myszki. To było moje wydarzenie roku, a może i więcej niż roku. Musiałem spróbować, w takiej sytuacji nie można być tylko widzem.
Zacisnąłem prawą dłoń w lewej i w myślach powiedziałem:
- Zoom plus pięćdziesiąt.
- Nie, nie panie Andrzeju, tak nie można – trzeba być realistą, trzeba uważać na metraż. A w ogóle to jestem u pana w ramach public relations – powiedział Mikołaj.
- Ale pan czyta w moich myślach.
- Tak, to bardzo łatwe, nie ma o czym mówić. A wracając do zoomu, to może pan spróbować takiego malutkiego zoomika – plus dwa. No śmiało. I nie musi pan aż tak zaciskać dłoni. To niezdrowe, pan dużo pracuje z komputerem, trzeba dłonie oszczędzać.
- A minus cztery?
- No... Może być, ale nie na moich przyjaciołach z zaprzęgu.
Znów zacisnąłem prawą dłoń w lewej i powiedziałem:
- Zoom minus cztery.
Tylko że tym razem w zaciśniętej prawej dłoni trzymałem wezwanie do zapłaty pożyczonej kiedyś kwoty sto tysięcy złotych.
- W końcu będą to radosne i wolne od trosk Święta – pomyślałem.

CZEGO I WAM, DRODZY PRZYJACIELE SERDECZNIE ŻYCZYMY.
  

Wydarzenia, notatki, opinie.


Prezentacja książki "Okruchy tamtych dni"

26 listopada 2015 Stowarzyszenie nasze zostało zaproszone przez Fundację Polskiego Państwa Podziemnego na prezentację książki Stanisława Jarzyny ps. Pionek z zgrupowania „Krybar” pt: „Okruchy tamtych dni” (wydawnictwo Sic).
Prezentacja prowadzona była przez córkę pana Jarzyny Lidię Wiśniewską,  jej męża Zygmunta Wiśniewskiego oraz wnuczkę z mężem. Do zaprezentowania swoich opinii został zaproszony m.in. profesor Janusz  Paszyński, również żołnierz Krybara. Spotkanie miało formę wspomnienia członków  rodziny o Stanisławie Jarzynie, jego pracy,  walce, działalności kombatanckiej i życiu wśród trzech pokoleń jego najbliższej rodziny. Pionek dołączył do Powstania jako 32- letni mężczyzna, ojciec dwu córek.
Pionek był dowódcą drużyny III Zgrupowania i walczył na Powiślu w rejonie ulic Dobrej, Tamki,  Smulikowskiego, Kopernika.  Książka opisuje m.in. szczególnie krwawe ofiary poniesione przez  Powstańców  Krybara w walkach wokół średnicowej linii kolejowej, bezlitośnie ostrzeliwanej przez Niemców z mostu kolejowego.  Autor z pozycji wyszkolonego żołnierza opisuje sukcesy jak i analizuje porażki zgrupowania oraz  ich przyczyny.
Profesor Paszyński poproszony o zabranie głosu negatywnie ocenił dopuszczenie do druku przez redaktorów MPW fragmentu wspomnień, w którym Pionek opisuje swoją przypadkową obecność  podczas rozstrzeliwania jeńców niemieckich wychodzących z palącego się baraku na ul. Pierackiego. Przypomniał, że powstańcy z jego kręgu podjęli zobowiązanie o nierozgłaszaniu takich wydarzeń.   
W odpowiedzi na opinię prof. Paszyńskiego zabrał głos jedna osób z obecnych na sali, przedstawiająca się jako historyk. Powiedział on, że prawda historyczna musi być ujawniana, w przeciwnym razie skutki zatajenia mogą być bardziej szkodliwe. Córka autora wspomniała o szerszym kontekście tego wspomnienia.   
W książce można przeczytać, ze dla autora, który był świadkiem  bestialskiego rozstrzelania niewinnych 25 osób z łapanek na zboczu wiaduktu przy dworcu  gdańskim, widok podobnego odwetu nie był w sposób oczywisty tak odrażający.  Autor obserwował wówczas  obojętną reakcję niemieckiego pracownika kolei, który też przez przypadek widział tę egzekucję.

W trakcie spotkania zabrała głos pani Janina Kopera, która odczytała swoje wzruszające, dziecięce wspomnienia z Powstania  na Woli. Po niej swoje przeżycia opowiedziała pani Eulalia Rudak z Fundacji Moje Wojenne Dzieciństwo.  Jej fundacja zebrała na swojej stronie internetowej 18 tomików wspomnień dzieci. Zachęcała do publikowania podobnych wspomnień.
                                                                                                  Wojciech Łukasik
   

Widziane z krzesła Honorowego Prezesa Andrzeja Targowskiego.


Mądrość, prawda i odpowiedzialność (część druga)

   Nie wiadomo, czy Hitler poszedłby na zawarcie pokoju w 1943 r., ale z pewnością Roosevelt o tym też nie wiedział, i na wszelki wypadek nie chciał ryzykować. Nawiasem mówiąc, Roosevelt był pod wrażeniem Stalina, zwłaszcza, że jego bliski doradca był szpiegiem Stalina. Tak, że nie można było spodziewać się, że amerykański Prezydent powie w czasie wojny Stalinowi „walczcie z Niemcami, ale po jej wygraniu Polskę zostawcie nam.” W traktacie teherańskim tę sprawę pozostawiono wolnym wyborom, które Stalin potem kazał sfałszować, czego wynikiem było wypowiedzenie przez Zachód Zimnej Wojny ZSRR w 1945 r., czyli przyjaźń z czasów wojny została jednak zastąpiona wojną, a powodem do tego były procesy sowietyzacji, zachodzące w Polsce. Szczególną rolę w tej Zimnej Wojnie odegrał prezydent H. Truman, który zawsze wypominał Sowietom niezrealizowanie wolnych wyborów w Polsce.
   Dla nas Polaków byłoby milej, gdyby Zachód, zamiast Zimnej Wojny, uderzył na ZSRR zaraz w 1945 r. i to pod dowództwem naszego wspaniałego gen. Wł. Andersa, który tylko czekał na dopisanie „Ostatniego Rozdziału.” Niestety piszę ten rozdział dopiero po 70 latach. Choć na naszym ciele trwało historyczne doświadczenie praktyk komunizmu, który dzięki nam, a nie komu innemu, został całkowicie skompromitowany i wyrzucony na śmietnik historii.
   Warto przypomnieć, że Roosevelt nie liczył się także z Francuzami i nie uważał ich za języczek u wagi w wojnie w Europie. Zresztą te wzajemne animozje amerykańsko-francuskie dają znać o sobie nawet dzisiaj. Oczywiście po wygraniu wojny z Niemcami w 1945 r, Amerykanie chcieli natychmiast wracać do siebie do domu, a nie jeszcze walczyć o „Danzig.”
   W przypadku zawarcia pokoju niemiecko-sowieckiego, albo by powrócono do traktatu Ribbentrop-Mołotow, albo skończyłoby się na podziale Ukrainy i włączeniu Polski do Rzeszy, bowiem w tym czasie Hitler mógł jeszcze działać z pozycji siły. Dzięki pokojowi Niemcy prze-rzuciliby większość swych sił na Zachód, w wyniku czego inwazja Amerykanów w czerwcu 1944 stałaby pod wielkim znakiem zapytania. Jeśliby do niej nie doszło, to wojna w Europie trwałaby jeszcze dwa a może trzy lata dłużej. W praktyce trwałaby do lata 1945 r., kiedy USA weszły w posiadanie broni atomowej. Jednak w Teheranie, a nawet w Jałcie, Prezydent Stanów Zjednoczonych jeszcze o niej nie wiedział. Dopiero wiedza o bombie A dała lepszą pozycję przetargową prezydentowi Trumanowi w Poczdamie na przełomie lipca i sierpnia w 1945 r.
   Nam Polakom trudno jest zrozumieć pragmatyzm Anglosasów. Jesteśmy przyzwyczajeni do realizowaniu kilku celów naraz, kłóceniu się, który jest ważniejszy i oczywiście nie osiąganiu żadnego. Anglosasi wybierają jeden cel i dążą wszelkimi sposobami do jego osiągnięcia. Dla nich celem w Teheranie i Jałcie było pokonanie Niemców, powiedzmy otwarcie wciąż bardzo silnych. Niech o tym świadczy fakt, że pobicie Niemców na odcinku od Normandii do Łaby zajęło aż 11 miesięcy (czerwiec 1944 - maj 1945), który to odcinek można przejechać autem w jeden dzień. Niemcy przecież walczyli jeszcze na Wschodzie, gdzie mieli większość swych sił.
   Gdyby nie było „Teheranu i Jałty”, ruch oporu w Polsce pewnie bardziej by się uaktywnił, co naraziłoby nas na jeszcze większe represje i wymordowanie nie 6, a powiedzmy 10 milionów polskich obywateli.
                                                                              Andrzej Targowski   


A więc jest to ósmy, grudniowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy. 

W załączniku do dzisiejszego mejla znajduje się deklaracja członkowska Stowarzyszenia. Prosimy o wypełnienie jej (jeśli jeszcze takiej deklaracji nie otrzymaliśmy) i odesłanie do Zarządu albo mejlowo albo pocztą. W przypadku użycia drogi mejlowej nie wymagamy własnoręcznego podpisu, natomiast w przypadku wysyłania pocztą prosimy o jego dokonanie. Przypominamy że składka członkowska jest dobrowolna.


Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 

2 komentarze:

  1. Część I (podzieliłem mój komentarz na dwie części, bo w całości nie był akceptowany przez stronę)
    Faktem jest, że ani Roosevelt ani Churchill nie obiecywali Polakom (Polsce) tzw. otwartym tekstem niczego w rodzaju „my Was nie opuścimy, będziemy razem z Wami bronili Waszych interesów …”, chociaż istniały traktaty, które można byłoby w tym duchu interpretować. Faktem jest, że dla Aliantów i przewodzącym im krajom tj. Wielkiej Brytanii i USA głównym celem było wygranie wojny z Niemcami, a inne cele stały na drugim miejscu. Myślę jednak, że nie znaczy to, iż Amerykanie i Brytyjczycy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za to, jaki los przypadł Polsce po 1945 roku.
    Nie trzeba było być politycznym geniuszem, aby widzieć już w czasie wojny do czego zmierza Stalin. Mówiły o tym następujące wydarzenia 1943 roku: w kwietniu zerwane zostały stosunki dyplomatyczne między polskim rządem emigracyjnym i ZSRR; w maju utworzona została I Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki w Sielcach nad Oką; w czerwcu odbył się zjazd założycielski Związku Patriotów Polskich w Moskwie. Ciągle nie jest wiadome czy do tego ciągu wydarzeń należy wpisać również śmierć generała Władysława Sikorskiego w lipcu tegoż roku, ale niezależnie od tego, kto za nią stał, było to kolejne osłabienie pozycji Polski w rozgrywce z Sowietami. Wszystko to wskazywało na to, że w planach Stalina Polska miała w jakiejś formie stać częścią sowieckiego imperium.
    Taka była sytuacja, gdy przy końcu listopada „Wielka Trójka” spotkała się w Teheranie. Myślę, że duże uznanie należy się tu Stalinowi za to, że potrafił realizować jednocześnie dwa cele: pokonanie Niemiec (jak np. domaganie się utworzenia drugiego frontu) i włączenie poważnej połaci Europy w orbitę wpływów sowieckich. Jednocześnie prezentował siebie samego, jako lojalnego, uczciwego partnera.
    Roosevelt i Churchill nie dorównali Stalinowi w tej grze. Faktem jest, że Alianci zachodni potrzebowali zaangażowania Sowietów do walki z Niemcami. Z drugiej strony również faktem jest, że Sowieci potrzebowali Aliantów; sowiecka machina wojenna byłaby bezsilna bez dostaw sprzętu ze Stanów. Tak więc obydwie strony nawzajem siebie potrzebowały. Jednak Stalin po mistrzowsku blefował enigmatyczną ewentualnością zawarcia separatystycznego pokoju z Niemcami, gdy trzeba było bezwzględnie naciskał, a okazjonalnie przywdziewał owczą skórę. Jego konferencyjni partnerzy „kupili” to całe zagranie. Tu nasuwa mi się uwaga na marginesie tej sprawy. Sowieci mieli bardzo ułatwione zadanie, jeśli chodzi o manipulowanie Amerykanami w Teheranie, bo ci skorzystali z „przyjacielskiego” zaproszenia Sowietów i zamieszkali w czasie konferencji w zaoferowanych im pomieszczeniach na terenie „compound’u” przedstawicielstwa sowieckiego. Nie trzeba się specjalnie wysilać, aby wyobrazić sobie ile tam było ukrytych mikrofonów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Część II
    Roosevelt i Churchill nie przeciwstawili się Stalinowi w kwestii Polski, chociaż: mieli w stosunku do niej zobowiązania traktatowe i pomimo tego, że Polska była ich ważnym sojusznikiem – na terenie zachodniego teatru wojennego armia polska była trzecią, co do wielkości siłą, po amerykańskiej i brytyjskiej. Natomiast z zimnym wyrachowaniem utrzymywali rząd polski w nieświadomości odnośnie decyzji podjętych w sprawie Polski w Teheranie i w Jałcie (luty 1944) – bo, kto wie, czy nie miałoby to negatywnego wpływu na zaangażowanie armii polskiej w walce z Niemcami. Możemy np. tylko „gdybać” co by było gdyby żołnierze II Korpusu, którzy przeszli gehennę sowieckiego raju, dowiedzieli się pod Monte Cassino (po Jałcie, kwiecień, maj 1944) , że całą Polskę czeka los, jaki był ich udziałem. USA i Wielka Brytania nie mogły dopuścić do żadnych tego rodzaju kłopotów; trzeba więc było utrzymywać fakty dotyczące Polski w tajemnicy, aby „polski murzyn” (przepraszam tu murzynów, ale to obiegowe powiedzenie akurat pasuje do sytuacji) mógł zrobić swoje do końca (a potem odejść…).
    W konkluzji. Zgadzam się całkowicie z Prezesem, że w ocenie przeszłości powinna nami kierować mądrość, prawda i odpowiedzialność. Przyznaję, że na los Polski po 1945 r. złożyły się też nasze własne, polskie winy i błędy. Myślę jednak, że nie powinniśmy obciążać wyłącznie samych siebie odpowiedzialnością za to, iż po wojnie staliśmy się sowieckim satelitą. Uważam, że USA i Wielkiej Brytania mają tez w tym swój niechlubny udział i nie należy się im z naszej strony rozgrzeszenie za porzucenie sojusznika. Można dyskutować, czy nazywać to zdradą Polski, czy określać jakimś innym słowem, ale nie jest istotna semantyka, istotne są fakty, które są i myślę, że pozostaną na zawsze skazą na wizerunku naszych sojuszników z okresu II wojny światowej.
    Jerzy Bulik

    OdpowiedzUsuń