12 gru 2018

Biuletyn Stowarzyszenia Dzieci Powstania 1944. Nr 45, grudzień 2018






O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944

KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950

MISJA STOWARZYSZENIA

Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.

Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia

Zarząd:

Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler

Komisja Rewizyjna:

Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz

CZŁONKOWIE HONOROWI:

Profesor Andrzej Targowski - honorowy prezes Stowarzyszenia
P. Joanna Woszczyńska - członek honorowy
P. Jerzy Mirecki - członek honorowy

* * *

Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.

Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.

Co dzieje się w Stowarzyszeniu:

Współpracujemy z teatrem tańca LUZ.

Współpracujemy z Muzeum Dulag 121.

Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, oraz wspomnienia p. Hanny Szymanowskiej, p. Leszka Łukasika, p. Andrzeja Gawrysia.

Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.

Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.



Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 42


                      
                                   100 lat po Wygraniu I Wojny Światowej

Zakończenie I Wojny Światowej, przegrana kajzerowskich Niemiec oraz rozpad Austro-Węgier, carskiej Rosji i Imperium Osmańskiego umożliwiły odrodzenie się wielu państw w tym Polski.  Ale dziś po 100 latach warto zauważyć odmienne doświadczenia historyczne i sposób postrzegania kwestii wspólnoty narodowej w Europie Środkowowschodniej oraz podejście do UE.

Sześćdziesięciu przywódców państw (bez polskich liderów, którzy świętowali polskie święto w Polsce) spotkało się w niedzielę 11 listopada 2018 r. w Paryżu, aby – oficjalnie ogólnoeuropejsko – upamiętnić zakończenie I Wojny Światowej. Spotkanie to sprawia wrażanie niepełnego – przegrane Niemcy koncentrują się na Zachodzie, a szczególnie na pojednaniu z Francją. ”Z pola widzenia traci się Europę Środkową, Wschodnią i Południowowschodnią, chociaż sto lat temu to właśnie rozgrywające się tam wydarzenia znajdowały się w centrum uwagi.  Wydarzenia te do dziś mają wpływ na polityczne konflikty w Unii Europejskiej. Dotyczą one sporów o zakres narodowej suwerenności i roli ponadnarodowych organizacji w Europie, potrzebnych do uzyskania maksimum pokoju, stabilizacji i samostanowienia” –
zauważa pewien berliński publicysta.

Koncepcja suwerennych państw narodowych nie mogła przetrwać w latach 1918-1939; marzenie o własnym państwie pozostało wciąż żywe” – stwierdza Christoph von Marschall. Dziennikarz przypomina, że po II Wojnie Światowej rozwój krajów wschodnio- i zachodnioeuropejskich przebiegał w odmiennych kierunkach, co ma znaczący wpływ na dzisiejszą sytuację i postrzeganie kwestii tożsamości narodowej.

Wspomniany publicysta  przypomina, że narody Europy Środkowowschodniej odczuwały włączenie do bloku wschodniego jako narzuconą „ponadnarodowość”. To doświadczenie, zdaniem Marschalla, tłumaczy pojawiające się niezadowolenie z UE, nawet jeśli nie jest ona „wspólnotą z przymusu”. W Europie Zachodniej integracja była decyzją dobrowolną. Tylko w Niemczech zrodziła się bardzo szczególna narracja dotycząca celów UE: integracja europejska miałaby przezwyciężyć (koncepcję) państwa narodowego, co jednocześnie oznaczałoby wybawienie od niemieckiej historii.

„Ale dlaczego Francuzi, Anglicy, Hiszpanie, Polacy, czy ponownie podzieleni Czesi i Słowacy  mieliby uważać swoje państwa narodowe jako coś złego lub przestarzałego?” – zastanawia się Christoph von Marschall. Zatem setna rocznica zakończenia I Wojny Światowej i powstania licznych państw narodowych mogłaby stać się dla Niemców okazją do przemyśleń na temat relacji miedzy państwami narodowymi a organizacją ponadnarodową, jaką jest Unia Europejska.  „Czy nie ma alternatywy dla dalszej integracji? Czy sąsiedzi Niemiec życzą sobie takiej zupełnej integracji?

Konflikty dotyczące Brexitu, Euro, migracji oraz prymatu prawodawstwa europejskiego nad narodowym zmuszają do ponownego zrównoważenia podziału władzy między państwami narodowymi a UE. Umiarkowane ograniczenie kompetencji w obszarach, w których UE ewidentnie nie funkcjonuje, nie może być tematem tabu. Aczkolwiek przynależność Polski do UE jest polską racją stanu, która nie może podlegać żadnej dyskusji. 


Andrzej Targowski


DANE O POWSTANIU






Wspomnienie Hanny Szymanowskiej

Nazywam się Hanna Szymanowska – Karolczuk. Mieszkam w Malborku i jestem emerytowaną nauczycielką. Urodziłam się 4-02-1941 w okupowanej Warszawie, w szpitalu przy ulicy Karowej.

Do dnia wybuchu Powstania mieszkałam z moją rodziną – ojcem Stefanem (urzędnikiem skarbowym) i matką Jadwigą zd. Browarek (businesswoman mówiąc nowomodnie) w kamienicy przy ulicy Królewskiej 29.

Przyszłam na świat jako 7-miesięczny wcześniak. Żyję tylko dzięki determinacji moich rodziców i nieprawdopodobnemu poświęceniu żydowskiej lekarki - pediatry, która przez pierwsze trzy miesiące życia nieustannie się mną opiekowała. Pamięć tej kobiety otaczam najgłębszym szacunkiem na jaki mnie stać - choć wiedzy o Niej mam ledwie okruchy. Nazywała się Klara i Jej znajomość z moją rodziną datowała się jeszcze sprzed wojny. Praktykę lekarską musiała zaczynać długo przed epoką Hitlera (być może w Niemczech), gdyż jedyna pozostawiona przez Nią (i przechowana w mojej rodzinie) opowieść dotyczyła uratowania dwójki dzieci (bliźniaków-wcześniaków), jakie „przytrafiły się” zamożnemu, niemieckiemu małżeństwu w dość zaawansowanym wieku. Według przekazu mojej matki - Klara zginęła pod Otwockiem, ale ani czasu ani okoliczności Jej śmierci nie znam.

Utrzymanie naszej rodzinie w czasie okupacji zapewniała praca ojca (który zachował zatrudnienie w administracji skarbowej , pracującej pod zarządem okupacyjnym) i działalność handlowa matki, prowadzącej wspólnie z siostrą Krystyną (po mężu Łukasik) sklep delikatesowy.

Z racji wieku - własnych wspomnień z okresu wojennego mam bardzo mało,     a i tych nie jestem do końca pewna. Być może stanowią one jedynie sztuczne obrazy – wtórnie stworzone i utrwalone poprzez opowieści starszych członków rodziny z lat późniejszych (chociaż stwierdzić muszę, że temat wojny, okupacji  i Powstania był wśród nas bardzo rzadko podejmowany).

Pierwsze z moich wspomnień, dość wyraźne, związane jest z żółwiem. Gorący, nagrzany słońcem piasek po którym drepcze to zwierzę. Ma żółto-brązową skorupę i dość żwawo przebiera łapkami, a ja próbuję je złapać. Sceneria pozwala na umiejscowienie tego obrazu   w Michalinie, podwarszawskiej miejscowości w której wujostwo Łukasikowie mieli letni dom. Ale skąd kolorowy żółw na wsi pod Warszawą[1] ?

Kolejne to już ewidentnie czas Powstania. Ciasne, mroczne, zatłoczone pomieszczenie. W powietrzu wisi kurz, jest duszno, słychać ludzkie krzyki. Przeciska się w moim kierunku dorosły mężczyzna z dużą, szklaną butelką       w ręku i pyta czy ktoś nie chce wody.

Krótki (może tylko wyrywkowo i nie do końca poprawnie zapamiętany) wierszyk o ewidentnie powstańczym rodowodzie :
„Pruje karabin maszynowy,
 ja się boję, bo to krowy”  - który jeszcze długo po wojnie, jako starsze dziecko, bez głębszego zrozumienia powtarzałam w czasie podwórkowych zabaw.

Potem duża, z perspektywy dziecka ogromna wręcz sala do której trzeba było iść w dół po  stromych stopniach. Na posadzce koce, sienniki i inne prowizoryczne posłania na których koczuje mnóstwo ludzi. Wokół jakieś toboły i walizki. W wejściu, u wylotu schodów staje kilku niemieckich żołnierzy. Jeden zdejmuje hełm i siada obok nas. Straszny strach i cisza, ale Niemiec tylko bierze na kolana mojego ciotecznego brata Leszka (starszego o trzy lata)  i coś do niego zagaduje. Leszek (dziecko o urodzie „prawdziwego Aryjczyka”) siedzi sztywno i nic nie mówi. Po jakimś czasie Niemcy wychodzą.

Kolejne obce, ponure, nieznane mi miejsce – brudne drewniane schody. Tulę do siebie szmacianą laleczkę i bardzo się smucę, że nie mogę jej nakarmić, bo gdzieś zginęły mi garnuszki i talerzyki.  

Fragment, być może dotyczący czasu wypędzania cywilów z Warszawy – masa ludzi idących szutrową drogą przez pola. Po obu stronach drogi krzaki dorodnych pomidorów. Kto tylko może, ten je zrywa i upycha po kieszeniach lub chowa w bagażu. Ale są i tacy, którzy na poboczach rozpalają małe, prowizoryczne ogniska i gotują je w jakiś naczyniach.

Znowu wielu ludzi i straszny ścisk. Wszyscy tłoczą się na torach kolejowych.  W tym zamęcie ginie mi czapka (dziwne - ale zapamiętana ze szczegółami : ciepła, z „uszami”, granatowo-czerwona). Upchnięci w odkrytym wagonie długo gdzieś jedziemy. Jest zimno, ale dostaję do picia niesamowicie słodkie mleko, którego puszkę matka zdołała podgrzać w tym wagonie na płomieniu świecy.

Drewniana izba z jednym dużym łóżkiem – to pewnie Zelków, wieś pod Krakowem, do której trafiliśmy po wywiezieniu z obozu przejściowego            w Pruszkowie (z którego kompletnie nic nie pamiętam – za wyjątkiem dużo późniejszej, zdawkowej opowieści matki o symulowaniu zaawansowanej ciąży, co podobnież zmniejszało niebezpieczeństwo gwałtu). Ciągłe dojmujące zimno  i nieustanne uczucie głodu. Nikt nie jest mi  w stanie wyjaśnić dlaczego marznę   i dlaczego nie mogę się najeść.

I mam też jeszcze jedno wyraźne „warszawskie” wspomnienie, którego mogę być już absolutnie pewna. W pierwszych latach powojennych zapadłam na poważną chorobę oczu. Nie wiedzieć czemu - leczenie udało się rozpocząć       w stołecznej przychodni okulistycznej przy ulicy Oczki, prowadzonej przez zakonnice. Wielogodzinna jazda pociągiem z niekończącymi się postojami, potem chwiejący się (dosłownie) most na Wiśle. I droga na piechotę przez niekończące się morze (banalne stwierdzenie) gruzów, gruzów i jeszcze raz gruzów. A potem nocleg w zrujnowanym domu, w wannie zamienionej na łóżko.

Tak niewiele zachowała pamięć dziecka…    

Ale mam też nieodparte wrażenie, że przez całe późniejsze życie towarzyszyły mi uczucia i emocje głęboko tkwiące korzeniami w tamtym okresie. I nie była to tylko silna obawa przed ciemnością, absolutna niechęć do tłumu i tłoku, złe samopoczucie w „nieoswojonych” kontekstach.
To przede wszystkim dojmujące poczucie wyrwania ze swojego, jedynego właściwego, przypisanego mi kiedyś miejsca. To straszne uczucie odczuwałam nie tylko ja, ono wpłynęło też destrukcyjnie na całą moją rodzinę, która nigdy nie „odnalazła się” w małomiasteczkowych realiach „Ziem Odzyskanych”.     To chyba najwyższa cena, jaką wszyscy zapłaciliśmy za cud przeżycia warszawskiego piekła.  




[1] Trudno powiedzieć kiedy dokładnie trafiły na warszawskie stragany wiezione z Grecji żółwie, patrz http://hellenopolonica.blogspot.com/2014/08/zowie-greckie-w-warszawie-1941.html (dostęp 11.12.2018). (Przypisek redakcji).

Wspomnienie Leszka Łukasika

Nazywam się Leszek Łukasik. Urodziłem się w Warszawie 18.09.1938 roku. Oto moje wspomnienia Dziecka Powstania.

Był rok 1944. Już od 6 lat mieszkałem na ulicy Królewskiej 29, w klatce na wprost od wejścia w II oficynie, ale  tylko pierwszy rok mojego życia ubiegł  mi w wolnej, przedwrześniowej Polsce. Rodzice prowadzili sklep kolonialny na froncie kamienicy, w której mieszkaliśmy. Pierwsze dni wojny przyniosły częściowe zniszczenie sklepu, na skutek uderzenia bomby lotniczej. Z niemałym trudem musieli ograniczyć działalność w zmniejszonej powierzchni; większość cennych towarów, szczególnie ekskluzywnych trunków zostało sprzedanych, gdyż nie było na nie miejsca. Za uzyskane pieniądze rodzice zakupili w 1940 roku domek letniskowy w Michalinie pod Warszawą, który niespodziewanie zaważył po zakończeniu wojny na dalszych losach rodziny.

Pomimo, że po kamienicy Królewskiej 29, jak również po wielu sąsiednich położonych przy Królewskiej już nie ma śladu, to mógłbym ustalić lokalizację naszego mieszkania, gdyż okna naszej kuchni i sypialni wychodziły na podwórze posesji Kredytowa 8. Z tych okien widziałem charakterystyczny posąg „pani z gołąbkiem” na podwórzu kamienicy przy Kredytowej. Nie wiem, czy „pani z gołąbkiem” jeszcze tam stoi!!

Po upadku Starówki walki przeniosły się w rejon ul. Królewskiej. Niemcy zajęli pozycje strzeleckie armat i moździerzy w Ogrodzie Saskim i wycelowali ogień na wprost w kierunku Królewskiej. Do tej pory tylko opowieści mieszkańców przybyłych z innych  rejonów Warszawy świadczyły o ciężkich walkach z Niemcami. Teraz front przebiegał na linii naszej kamienicy –  powstańcy  zajęli pozycje na ulicy Kredytowej. Zadaniem ognia niemieckiego był zniszczenie wyższych pięter domów na Królewskiej, żeby uzyskać wyczyszczone pole ostrzału domów na Kredytowej.

Ojciec mój z wujem zgłosili się do lokalnej obrony przeciwlotniczej. W tej samej kamienicy zamieszkiwali bowiem wujostwo Szymanowscy – siostra matki Jadwiga z mężem  Stefanem i czteroletnią córką Hanią. Z tego co pamiętam, jednym z zadań OPL było zrzucanie pocisków zapalających z dachów i gaszenie pożarów. Przy tych akcjach ojciec mój został ranny odłamkiem z granatnika w szczękę, pierś i ramię. Rany były na tyle ciężkie, że musiał być hospitalizowany przez kilka dni w szpitalu mieszczącym się w hotelu „Terminus” na ulicy Chmielnej. Po tym pobycie pozostała niewielka karteczka – wypis z „Terminusa”, który po wojnie został skradziony wraz z innymi dokumentami w kasetce pancernej podczas niegroźnego włamania. Zawierał on informację o rodzaju ran, okresie hospitalizacji i o pełnionej przez chorego funkcji – komendant OPL, Królewska 29. Wuj też otrzymał uderzenie odłamkiem, który ostatecznie utkwił mu w pośladku. O tkwiącym w nim pocisku wuj dowiedział się po 20 latach.

Wkrótce po powrocie ojca ze szpitala, z ręką na temblaku i  obandażowaną głową, przenieśliśmy się całą rodziną do piwnic naszej kamienicy. Spędzaliśmy tam całe dnie, bez wychodzenia na górne piętra.  Spowodowane to zostało niezwykle intensywnym ostrzałem od strony Ogrodu Saskiego. Z podwórza widoczne były poważne zniszczenia górnych partii budynku.  Pewnego dnia, siedząc w piwnicy, usłyszałem wielki huk, po którym piwnicę opanowała ciemność. Po kilku chwilach strasznego przerażenia, ciemność zaczęła się przerzedzać. Ktoś pierwszy stwierdził przyczynę i głośno ją wykrzyczał. To kurz i sadza z przewodów kominowych trafionych pociskiem przedostała się w ogromnych ilościach  przez kratki rewizyjne w piwnicy. Nie wiem czy to była bomba zrzucona z samolotu czy też pocisk artyleryjski, w każdym razie nasze mieszkanie i sąsiednie zostały zniszczone. Po wybuchach dzieci wyskakiwały na podwórze i zbierały odłamki. Nie wolno im było jednak w żadnym wypadku penetrować wyższych kondygnacji. Sytuacja stała się skrajnie niebezpieczna. Bombardowania nasilały się. Musieliśmy opuścić dom na Królewskiej. Rodzice zabrali najcenniejsze rzeczy, resztę wartościowych powtykali w „bezpieczne” schowki. Przeszliśmy Królewską przez plac Małachowskiego, przekroczyli ulicę Kredytową, kierując się w stronę Śródmieścia.

Śródmieście jeszcze walczyło, było wolne od Niemców. Kierując się opowieściami o bezpiecznym Śródmieściu na południe od Alej Jerozolimskich przeszliśmy Szpitalną do Alej. Część  Alej Jerozolimskich, u wylotu Szpitalnej (Brackiej) była zamknięta barykadą (barykadami?) chroniącymi przed ogniem niemieckim ze strony Woli i Powiśla. Przejście przez Aleje było intensywnie ostrzeliwane. Powstańcy decydowali na bieżąco, kiedy można było przekroczyć ulicę.  Pech chciał, że akurat, kiedyśmy chcieliśmy ją przejść to ogień niemiecki na to nie pozwolił. Potem ktoś opowiadał, że Ci, którzy przeszli byli przez Niemców rozstrzelani.

Pamiętam, że nasze kolejne miejsca pobytu po opuszczeniu piwnicy własnego domu były pod adresami – Górskiego 5 i Kredytowa – róg Placu Dąbrowskiego. (obecnie piwnica pod księgarnią). Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, jak i na jak długo trafiliśmy na Górskiego 5. Przypuszczam, że ojciec zabrał mnie na rekonesans w celu ustalenie nowej kryjówki po tym, od kiedy przebywanie na Królewskiej zagrażało życiu. Na Górskiego zostałem zraniony w oko odłamkiem z rozsypującej się witryny. Ojciec mój ciągnął mnie za rękę po sąsiadujących piwnicach i szukał punktu opatrunkowego. Sam niewiele widziałem, gdyż oko miałem zalane krwią. W końcu znaleźliśmy taki punkt, gdzie mi je opatrzono. W kilka dni później przenieśliśmy się do naszej ostatecznej kryjówki na Placu Dąbrowskiego.

Doskonale za to pamiętam atmosferę podziemi na rogu Placu Dąbrowskiego. Do niedawna, w czasie okupacji mieściła się w nich dość elegancka restauracja (obecnie pomieszczenie pod księgarnią szkolną). Wzdłuż  ścian i po środku ustawione były w czterech rzędach loże, okrążające każdy stolik z trzech stron. Wokół stolika było co najmniej 9 -12 miejsc. W miarę przybywania uciekinierów warunki stawały się trudne.  W ciemności i zaduchu tłum uciekinierów wegetował, czekając na wyzwolenie ze strony aliantów. Przed oczami mam obraz księdza spowiadającego w loży rannego powstańca.

W tej piwnicy przeżyliśmy być może kilkanaście dni. W niej zastał nas koniec walk w tym rejonie. Do naszej piwnicy zawitał Niemiec i kazał nam się wynosić. Ustawionych w szeregi mieszkańców Niemcy wyprowadzili ulicą Marszałkowską w stronę dworca Głównego. Na rogu Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej, w miejscu gdzie teraz stoi drogowskaz z odległościami do różnych miast Europy, leżał zabity młody gazeciarz, przykryty towarem, którym handlował.

Odcinek wzdłuż Alei Jerozolimskich od dworca Głównego do Dworca Zachodniego przyszło nam pokonać pieszo. Korzystając z warzyw rosnących w ogródkach działkowych położonych przy torach, mama próbowała uwarzyć zupę na ogniu z ogrodowego chrustu. Niespodziewanie na pomocnika do ogniska zgłosił się niemiecki żandarm, z charakterystyczną blachą na szyi. Pomagał nam przy zbieraniu suchych gałęzi na ognisko.

Na Dworcu Zachodnim załadowano na do otwartych węglarek i dowieziono do Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Pruszkowie – wtedy pełniących funkcję obozu przejściowego DULAG. Z pobytu w DULAGU nie pamiętam wiele, poza wielkim tłumami ludzi. Spaliśmy przez kilka dni na betonie, na jakichś szmatach. Na pewno nie spaliśmy w kanałach rewizyjnych. Moje pytanie „Mamo, a co to za robaczki?” i jej odpowiedź „To wszy Leszku” wryło mi się do pamięci.

Wysiedleńcy byli segregowani przez  Niemców wg przydatności dla dalszej pracy dla „niezwyciężonej Rzeszy”.  Ojciec został uznany za przydatnego. Ja z mamą zostaliśmy przeznaczeni do wywiezienia w głąb Polski. Ojca od wywózki do Niemiec uratowała  połówka złotej papierośnicy. Dozorujący Niemiec przyjął „prezent” bez wahania. W rewanżu – skinienie ręki we właściwą stronę. Ta złota połówka była pamiątką po ojcu ojca – weterynarzu.

Identyczny los był udziałem siostry mamy, jej męża i ich córeczki. Wszyscy zostaliśmy wywiezieni do podkrakowskiej wsi Żelków koło Zabierzowa. Wieś była biedna i tym bardziej biedne było nasze życie. Byliśmy dokwaterowani przymusowo, zajęliśmy pokoik w niewielkiej chałupie – nie byliśmy więc pożądanymi lokatorami. Nasi gospodarze Krakusi zażyczyli sobie odpowiednią część maminych oszczędności. Po wojnie już nikt już o takich sprawach nie wspominał. Na nasze utrzymanie mama zarabiała we wsi handlem garnkami wśród okolicznych gospodyń. Ojciec przez dwa miesiące w ogóle nie opuszczał chałupy. Groziło to schwytaniem przez Niemców i wywózką. Tam w styczniu 1945 roku obserwowaliśmy paniczną ucieczkę Niemców przed obchodzącymi Kraków wojskami Koniewa. Wycofywanie Niemców po wzgórzach sprawiało wrażenie całkowitego zaskoczenia.

Z drogi powrotnej koleją do Warszawy pamiętam, że wyruszyliśmy ze stacji kolejowej w Zabierzowie, ale pociąg został zatrzymany w miejscowości Tunel. Prawdziwy tunel był zniszczony, tory zerwane i 10 kolejnych kilometrów byliśmy zmuszeni przejść piechotą.

Dalsza podróż przebiegała bez przeszkód. Dzieci zostały zabrane do przez radzieckich żołnierzy do ciepłego wagonu. Od nich usłyszałem pierwsze słowo rosyjskie – „krot” oznaczające kreta. „Krot, krot” wołał żołnierz pokazując mi przy tym kopki, które na poboczu kolejowym usypywał kret.

Po przybyciu do Warszawy pierwsze kroki skierowaliśmy na ul Królewską. Część pomieszczeń, kuchnia, służbówka, łazienka istniała z tym, że w miejscu czwartej ściany tych pomieszczeń była przepaść spowodowana wybuchem bomby.  O pozostawione przedmioty wartościowe ktoś się już zatroszczył.

Rodzice rozważali możliwość pozostania w mieszkaniu, jednakże po jednej nocy spędzonej w ruinach mieszkania ostatecznie zdecydowali, że miejsce to nie nadaje się do zamieszkania. Matka uczepiła się więc jedynej możliwej w tych warunkach deski ratunku wykorzystując domniemaną dobrą sytuację jej siostry na gospodarstwie koło Działdowa. Wszyscy tęsknili za tym, żeby odetchnąć w miarę normalnych warunkach. Wyruszyliśmy w drogę do Działdowa do rodziny. Cały czas podróżowaliśmy z wujostwem Szymanowskimi, z którymi rodzina na wsi była identycznie spokrewniona.  Najpierw pieszo przeszliśmy mostem pontonowym na prawą stronę Wisły, do początkowej stacji kolejowej. Na wsi pod Działdowem zostaliśmy na kilka tygodni. Ojciec dostał nawet zatrudnienie jako pisarz przy sołtysie, którym był wuj – gospodarz.  Odkarmieni w dobrych warunkach skorzystaliśmy z rady rodziny, aby jechać na tereny Prus Wschodnich, na ziemie odzyskane. Nasza rodzina trafiła do Elbląga, wujostwo zamieszkali w Malborku.

Na wiosnę 1946 roku, po przyjeździe do Elbląga, ojciec zgłosił się do pracy i otrzymał posadę Naczelnika Urzędu Likwidacyjnego. Mama znalazła pracę w Społem. W dwa lata później urodził się w Elblągu mój brat Wojtek. Mieszkaliśmy w bardzo dobrych warunkach lokalowych w willi przy Ślepej 2 (dawna Ferdinand von Schill Strasse), na I piętrze. Mieszkanie należało do końca wojny do profesora Gimnazjum Elbląskiego Hellmich`a.

Ja we wrześniu 1946 roku rozpocząłem naukę w Szkole Podstawowej nr 3. W tym okresie socjalistyczna władza wprowadziła na dobre system oceny pracowników pod kątem pochodzenia społecznego i poglądów ideowych. Ojciec zdawał sobie sprawę, że jako przedwojenny „prywaciarz” bądź „kapitalista” nie miał dużych szans na zachowanie odpowiedniego stanowiska, tym bardziej, że okres działalności Urzędu Likwidacyjnego się kończył.

Ojciec tęsknił za Warszawą. Do tego dołączyła się troska o pozostawiony na pastwę losu domek letniskowy w Michalinie. Do tej pory stał jeszcze pusty, ale zakwaterowanie w nim lokatorów przez gminę było tylko kwestią czasu. Zajęcie domku przez obcych lokatorów kończyło się często utratą własności. Ojciec podjął decyzję o powrocie i zamieszkaniu w tym domku. Matce ta cała operacja wydawała się koszmarem, nawet biorąc pod uwagę tylko różnicę standardu mieszkania.

Przez okres około roku, co niedzielę, ojciec jeździł z Elbląga do Michalina, żeby zapoznawać się z postępem robót remontowych – od wymiany podłóg po wewnętrzne wykładziny ocieplające.  W 1950 r. powróciliśmy pod Warszawę. Mimo pewnej stabilizacji warunków życia po latach decyzja ta odbiła się na całym życiu rodziny, a szczególnie na zdrowiu rodziców....
                                                        

·                                                         Leszek Łukasik
(Redakcja dziękuje doktorowi Wojciechowi Łukasikowi za dostarczenie redakcji dwóch powyższych wspomnień).

Kwestionariusz Dziecka Powstania 

Andrzej Gawryś               

1.1. Wiek   6,2 lata

2. Sytuacja w momencie wybuchu powstania:
a. Osoby, z którymi był w momencie wybuchu powstania:
matka  Zofia Gawryś      (34 lata)
wuj        Jan Brzeski          (32 lata)
ciotka   Halina Brzeska  (23 lata)
siostra wujeczna Barbara Brzeska  (1,6 lat)
b. Miejsce,  - mieszkanie
c. Reakcja otoczenia: -niepokój, obawa o życie, nasłuchiwanie strzałów
d. Miejsce schronienia w chwili wybuchu powstania – własne mieszkanieul. Mickiewicza 34/36 m. 56.  Dopiero po kilku dniach zaczęły się naloty, to schodziło się wówczas do piwnicy.

3. 1.Czas powstania:
a. Miejsca przebywania w czasie powstania:
ul. Mickiewicza 34/36 piwnica, ostatnie 2 tygodnie ul. Forteczna 2
b. Organizacja czasu dla dzieci w schronie, piwnicy:
Pomoc: opieka nad chorymi, młodszymi, przy obsłudze kuchni, obsłudze powstańców     -
Śpiewy   -  w czasie mszy polowej śpiew „Boże, coś Polskę…”

3.2. Zapamiętane wydarzenia z czasu powstania:
a. dramatyczne
- trafienie bomby w nasz blok, śmierć jednej osoby nieznanej mi
- przebiegnięcie pod obstrzałem, przy zmianie adresu pobytu; przeskakiwanie przez  ludzkie zwłoki
b. inne -  moja wyprawa (bez wiedzy matki) na pobliskie działki po jarzyny (też był obstrzał)                      

4. Wyjście z powstania:
 a. Data ostatecznej ewakuacji:  - 30.09.1944 po kapitulacji Żoliborza
b.  z kim wychodził z powstania (porównaj z listą z pytania 2a)w komplecie, jak w punkcie 2a
d. kto z listy z pytania 2a.
- nie przeżył powstania  -
- kto był ranny -
e. podać kolejne etapy wychodzenia z powstania:
- pędzenie w kolumnie pieszo do Dworca Zachodniego, dalej pociągiem do obozu DULAG 121
- 2.10.1944 wyjazd pociągiem z obozu
- na stacji Skierniewice ucieczka z wagonu, pomoc ze strony RGO, pobyt na wsi  Wilcze Piętki k/Dańkowa. Spotkanie z ojcem
- 6.11.2018 wyjazd do krewnych w Starachowicach

 5. PO WOJNIE:
a. miejsce, w którym dowiedział (a) się o zakończeniu wojny
- w Starachowicach przejście frontu
- wyjazd do Łodzi – tam wieść o końcu wojny
b.  reakcja otoczenia:  - radość i płacz matki, ulga
c. Osoby, z którymi był w momencie zakończenia wojny:
- Ojciec Roman Gawryś (38 lat)
- Matka Zofia Gawryś (35 lat)
d.  powojenna stabilizacja:
- miejsce zamieszkania  - Łódź, Narutowicza (1/2 roku),  Warszawa Praga ul. Ząbkowska ( u ciotki 1,5 roku),  Warszawa Żoliborz, Mickiewicza 34/36 m. 61, od 1947 roku 
-miejsce pierwszej szkoły  - SZKOŁA PODSTAWOWA NR 35, ul. Czarnieckiego
- warunki życia     - dobre
Komentarz:  Deklaruję współpracę.   (-) Andrzej Gawryś

KONIEC 
(format kwestionariusza opracowany przez profesor Elżbietę Skotnicką – Illasiewicz)        

Aby obejrzeć prezentację p. Tadeusza Władysława Świątka "Dziecko Powstania" kliknij tutaj.


Ważny cytat:

– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.

Inicjatywa ustawodawcza o pomocy dla dzieci powstania warszawskiego, czyli nic się nie dzieje

Załączamy materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny.


Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie

Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danuta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Halina Gniadek Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42, 43
Zbigniew Głuchowski nr 44
Hanna Światłowska-Hornziel nr 44
Hanna Szymanowska nr 45
Leszek Łukasik nr 45
Andrzej Gawryś nr 45

Pożyteczne Linki:



Linki do prac ś. p. Jana Sidorowicza: kliknij tutajtutaj i książka tutaj.

Rachunek Bankowy Stowarzyszenia na 30.11.2018

Bank BGZ Paribas: 5884,01 PLN
70 dolarów kanadyjskich
100 dolarów kanadyjskich czek
200 dolarów amerykańskich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz