O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
KONTAKT: 04-083 Warszawa, ul. Igańska 26 m. 38 sdpw44@gmail.com
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950
MISJA STOWARZYSZENIA
Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.
Skład Zarządu i Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia
Zarząd:
Przewodniczący Andrzej Olas
Wice Przewodniczący Wojciech Łukasik
Skarbnik Ewa Chrzanowska
Sekretarz Maria Nielepkiewicz
Członek Zarządu Tadeusz Świątek
Członek Zarządu Wiesław Winkler
Komisja Rewizyjna:
Jacek Kijkowski
Anna Zawadzka
Władysław Mastalerz
CZŁONKOWIE HONOROWI:
Profesor Andrzej Targowski - honorowy prezes Stowarzyszenia
P. Joanna Woszczyńska - członek honorowy
P. Jerzy Mirecki - członek honorowy
* * *
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.
Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.
Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Współpracujemy z teatrem tańca LUZ.
Współpracujemy z Muzeum Dulag 121.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, oraz wspomnienia p. Hanny Szymanowskiej, p. Leszka Łukasika, p. Andrzeja Gawrysia.
Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.
Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.
Widziane z krzesła Honorowego Prezesa profesora Andrzeja Targowskiego, Nr 42
100 lat po Wygraniu I Wojny Światowej
Zakończenie I Wojny Światowej, przegrana kajzerowskich Niemiec oraz
rozpad Austro-Węgier, carskiej Rosji i Imperium Osmańskiego umożliwiły
odrodzenie się wielu państw w tym Polski. Ale dziś po 100 latach warto zauważyć odmienne
doświadczenia historyczne i sposób postrzegania kwestii wspólnoty narodowej w
Europie Środkowowschodniej oraz podejście do UE.
Sześćdziesięciu przywódców państw (bez polskich liderów, którzy świętowali polskie święto w Polsce) spotkało
się w niedzielę 11 listopada 2018 r. w Paryżu, aby – oficjalnie
ogólnoeuropejsko – upamiętnić zakończenie I Wojny Światowej. Spotkanie to
sprawia wrażanie niepełnego – przegrane Niemcy koncentrują się na Zachodzie, a
szczególnie na pojednaniu z Francją. ”Z pola widzenia traci się Europę
Środkową, Wschodnią i Południowowschodnią, chociaż sto lat temu to właśnie
rozgrywające się tam wydarzenia znajdowały się w centrum uwagi.
Wydarzenia te do dziś mają wpływ na polityczne konflikty w Unii Europejskiej.
Dotyczą one sporów o zakres narodowej suwerenności i roli ponadnarodowych
organizacji w Europie, potrzebnych do uzyskania maksimum pokoju, stabilizacji i
samostanowienia” –
zauważa pewien berliński publicysta.
„Koncepcja suwerennych państw narodowych nie mogła przetrwać w latach 1918-1939; marzenie o własnym państwie
pozostało wciąż żywe” – stwierdza Christoph von Marschall. Dziennikarz przypomina, że po II Wojnie Światowej rozwój krajów
wschodnio- i zachodnioeuropejskich przebiegał w odmiennych kierunkach, co ma
znaczący wpływ na dzisiejszą sytuację i postrzeganie kwestii tożsamości
narodowej.
Wspomniany publicysta przypomina, że narody Europy Środkowowschodniej odczuwały włączenie do bloku wschodniego
jako narzuconą „ponadnarodowość”. To doświadczenie, zdaniem Marschalla,
tłumaczy pojawiające się niezadowolenie z UE, nawet jeśli nie jest ona
„wspólnotą z przymusu”. W Europie Zachodniej integracja była decyzją
dobrowolną. Tylko w Niemczech zrodziła się bardzo szczególna narracja dotycząca
celów UE: integracja europejska miałaby przezwyciężyć (koncepcję) państwa
narodowego, co jednocześnie oznaczałoby wybawienie od niemieckiej historii.
„Ale dlaczego Francuzi, Anglicy, Hiszpanie, Polacy, czy ponownie podzieleni Czesi i Słowacy mieliby uważać swoje
państwa narodowe jako coś złego lub przestarzałego?” – zastanawia się Christoph
von Marschall. Zatem setna rocznica zakończenia I Wojny Światowej i powstania
licznych państw narodowych mogłaby stać się dla Niemców okazją do przemyśleń na
temat relacji miedzy państwami narodowymi a organizacją ponadnarodową, jaką
jest Unia Europejska. „Czy nie ma alternatywy dla dalszej integracji? Czy
sąsiedzi Niemiec życzą sobie takiej zupełnej
integracji?
Konflikty dotyczące Brexitu, Euro, migracji oraz prymatu prawodawstwa europejskiego nad narodowym zmuszają do ponownego
zrównoważenia podziału władzy między państwami narodowymi a UE. Umiarkowane
ograniczenie kompetencji w obszarach, w których UE ewidentnie nie funkcjonuje,
nie może być tematem tabu. Aczkolwiek przynależność Polski do UE jest polską
racją stanu, która nie może podlegać żadnej dyskusji.
DANE O POWSTANIU
Wspomnienie
Hanny Szymanowskiej
Nazywam się Hanna Szymanowska – Karolczuk. Mieszkam w Malborku i jestem
emerytowaną nauczycielką. Urodziłam się 4-02-1941 w okupowanej Warszawie, w szpitalu
przy ulicy Karowej.
Do dnia wybuchu Powstania mieszkałam z moją rodziną – ojcem Stefanem
(urzędnikiem skarbowym) i matką Jadwigą zd. Browarek (businesswoman mówiąc
nowomodnie) w kamienicy przy ulicy Królewskiej 29.
Przyszłam na świat jako 7-miesięczny wcześniak. Żyję tylko dzięki
determinacji moich rodziców i nieprawdopodobnemu poświęceniu żydowskiej lekarki
- pediatry, która przez pierwsze trzy miesiące życia nieustannie się mną
opiekowała. Pamięć tej kobiety otaczam najgłębszym szacunkiem na jaki mnie stać
- choć wiedzy o Niej mam ledwie okruchy. Nazywała się Klara i Jej znajomość z
moją rodziną datowała się jeszcze sprzed wojny. Praktykę lekarską musiała
zaczynać długo przed epoką Hitlera (być może w Niemczech), gdyż jedyna pozostawiona
przez Nią (i przechowana w mojej rodzinie) opowieść dotyczyła uratowania dwójki
dzieci (bliźniaków-wcześniaków), jakie „przytrafiły się” zamożnemu,
niemieckiemu małżeństwu w dość zaawansowanym wieku. Według przekazu mojej matki
- Klara zginęła pod Otwockiem, ale ani czasu ani okoliczności Jej śmierci nie
znam.
Utrzymanie naszej rodzinie w czasie okupacji zapewniała praca ojca (który
zachował zatrudnienie w administracji skarbowej , pracującej pod zarządem
okupacyjnym) i działalność handlowa matki, prowadzącej wspólnie z siostrą
Krystyną (po mężu Łukasik) sklep delikatesowy.
Z racji wieku - własnych wspomnień z okresu wojennego mam bardzo mało, a i tych nie jestem do końca pewna. Być
może stanowią one jedynie sztuczne obrazy – wtórnie stworzone i utrwalone
poprzez opowieści starszych członków rodziny z lat późniejszych (chociaż
stwierdzić muszę, że temat wojny, okupacji
i Powstania był wśród nas bardzo rzadko podejmowany).
Pierwsze z moich wspomnień, dość wyraźne, związane jest z żółwiem.
Gorący, nagrzany słońcem piasek po którym drepcze to zwierzę. Ma żółto-brązową
skorupę i dość żwawo przebiera łapkami, a ja próbuję je złapać. Sceneria
pozwala na umiejscowienie tego obrazu w Michalinie, podwarszawskiej miejscowości w
której wujostwo Łukasikowie mieli letni dom. Ale skąd kolorowy żółw na wsi pod
Warszawą[1] ?
Kolejne to już ewidentnie czas Powstania. Ciasne, mroczne, zatłoczone
pomieszczenie. W powietrzu wisi kurz, jest duszno, słychać ludzkie krzyki.
Przeciska się w moim kierunku dorosły mężczyzna z dużą, szklaną butelką w ręku i pyta czy ktoś nie chce wody.
Krótki (może tylko wyrywkowo i nie do końca poprawnie zapamiętany)
wierszyk o ewidentnie powstańczym rodowodzie :
„Pruje karabin maszynowy,
ja się boję, bo to krowy” - który jeszcze długo po wojnie, jako starsze
dziecko, bez głębszego zrozumienia powtarzałam w czasie podwórkowych zabaw.
Potem duża, z perspektywy dziecka ogromna wręcz sala do której trzeba
było iść w dół po stromych stopniach. Na
posadzce koce, sienniki i inne prowizoryczne posłania na których koczuje mnóstwo
ludzi. Wokół jakieś toboły i walizki. W wejściu, u wylotu schodów staje kilku
niemieckich żołnierzy. Jeden zdejmuje hełm i siada obok nas. Straszny strach i
cisza, ale Niemiec tylko bierze na kolana mojego ciotecznego brata Leszka
(starszego o trzy lata) i coś do niego
zagaduje. Leszek (dziecko o urodzie „prawdziwego Aryjczyka”) siedzi sztywno i
nic nie mówi. Po jakimś czasie Niemcy wychodzą.
Kolejne obce, ponure, nieznane mi miejsce – brudne drewniane schody. Tulę
do siebie szmacianą laleczkę i bardzo się smucę, że nie mogę jej nakarmić, bo
gdzieś zginęły mi garnuszki i talerzyki.
Fragment, być może dotyczący czasu wypędzania cywilów z Warszawy – masa
ludzi idących szutrową drogą przez pola. Po obu stronach drogi krzaki dorodnych
pomidorów. Kto tylko może, ten je zrywa i upycha po kieszeniach lub chowa w
bagażu. Ale są i tacy, którzy na poboczach rozpalają małe, prowizoryczne
ogniska i gotują je w jakiś naczyniach.
Znowu wielu ludzi i straszny ścisk. Wszyscy tłoczą się na torach
kolejowych. W tym zamęcie ginie mi
czapka (dziwne - ale zapamiętana ze szczegółami : ciepła, z „uszami”,
granatowo-czerwona). Upchnięci w odkrytym wagonie długo gdzieś jedziemy. Jest
zimno, ale dostaję do picia niesamowicie słodkie mleko, którego puszkę matka zdołała
podgrzać w tym wagonie na płomieniu świecy.
Drewniana izba z jednym dużym łóżkiem – to pewnie Zelków, wieś pod
Krakowem, do której trafiliśmy po wywiezieniu z obozu przejściowego w Pruszkowie (z którego kompletnie
nic nie pamiętam – za wyjątkiem dużo późniejszej, zdawkowej opowieści matki o
symulowaniu zaawansowanej ciąży, co podobnież zmniejszało niebezpieczeństwo
gwałtu). Ciągłe dojmujące zimno i
nieustanne uczucie głodu. Nikt nie jest mi w stanie wyjaśnić dlaczego marznę i
dlaczego nie mogę się najeść.
I mam też jeszcze jedno wyraźne „warszawskie” wspomnienie, którego mogę
być już absolutnie pewna. W pierwszych latach powojennych zapadłam na poważną
chorobę oczu. Nie wiedzieć czemu - leczenie udało się rozpocząć w stołecznej
przychodni okulistycznej przy ulicy Oczki, prowadzonej przez zakonnice. Wielogodzinna
jazda pociągiem z niekończącymi się postojami, potem chwiejący się (dosłownie)
most na Wiśle. I droga na piechotę przez niekończące się morze (banalne
stwierdzenie) gruzów, gruzów i jeszcze raz gruzów. A potem nocleg w zrujnowanym
domu, w wannie zamienionej na łóżko.
Tak niewiele zachowała pamięć dziecka…
Ale mam też nieodparte wrażenie, że przez całe późniejsze życie towarzyszyły
mi uczucia i emocje głęboko tkwiące korzeniami w tamtym okresie. I nie była to
tylko silna obawa przed ciemnością, absolutna niechęć do tłumu i tłoku, złe
samopoczucie w „nieoswojonych” kontekstach.
To przede wszystkim dojmujące poczucie wyrwania ze swojego, jedynego
właściwego, przypisanego mi kiedyś miejsca. To straszne uczucie odczuwałam nie
tylko ja, ono wpłynęło też destrukcyjnie na całą moją rodzinę, która nigdy nie
„odnalazła się” w małomiasteczkowych realiach „Ziem Odzyskanych”. To chyba najwyższa cena, jaką wszyscy zapłaciliśmy
za cud przeżycia warszawskiego piekła.
[1] Trudno powiedzieć kiedy dokładnie
trafiły na warszawskie stragany wiezione z Grecji żółwie, patrz http://hellenopolonica.blogspot.com/2014/08/zowie-greckie-w-warszawie-1941.html
(dostęp 11.12.2018). (Przypisek redakcji).
Wspomnienie Leszka Łukasika
Nazywam się Leszek Łukasik.
Urodziłem się w Warszawie 18.09.1938 roku. Oto moje wspomnienia
Dziecka Powstania.
Był rok 1944. Już od 6
lat mieszkałem na ulicy Królewskiej 29, w klatce na wprost od wejścia w II
oficynie, ale tylko pierwszy rok mojego
życia ubiegł mi w wolnej,
przedwrześniowej Polsce. Rodzice
prowadzili sklep kolonialny na froncie kamienicy, w której mieszkaliśmy.
Pierwsze dni wojny przyniosły częściowe zniszczenie sklepu, na skutek uderzenia
bomby lotniczej. Z niemałym trudem musieli ograniczyć działalność w
zmniejszonej powierzchni; większość cennych towarów, szczególnie ekskluzywnych
trunków zostało sprzedanych, gdyż nie było na nie miejsca. Za uzyskane
pieniądze rodzice zakupili w 1940 roku domek letniskowy w Michalinie pod
Warszawą, który niespodziewanie zaważył po zakończeniu wojny na dalszych losach
rodziny.
Pomimo, że po kamienicy
Królewskiej 29, jak również po wielu sąsiednich położonych przy Królewskiej już
nie ma śladu, to mógłbym ustalić lokalizację naszego mieszkania, gdyż okna
naszej kuchni i sypialni wychodziły na podwórze posesji Kredytowa 8. Z tych
okien widziałem charakterystyczny posąg „pani z gołąbkiem” na podwórzu
kamienicy przy Kredytowej. Nie wiem, czy „pani z gołąbkiem” jeszcze tam stoi!!
Po upadku Starówki walki
przeniosły się w rejon ul. Królewskiej. Niemcy zajęli pozycje strzeleckie armat
i moździerzy w Ogrodzie Saskim i wycelowali ogień na wprost w kierunku
Królewskiej. Do tej pory tylko opowieści mieszkańców przybyłych z innych rejonów Warszawy świadczyły o ciężkich walkach z Niemcami. Teraz front przebiegał na
linii naszej kamienicy – powstańcy zajęli pozycje na ulicy Kredytowej. Zadaniem
ognia niemieckiego był zniszczenie wyższych pięter domów na Królewskiej, żeby
uzyskać wyczyszczone pole ostrzału domów na Kredytowej.
Ojciec mój z wujem
zgłosili się do lokalnej obrony przeciwlotniczej. W tej samej kamienicy
zamieszkiwali bowiem wujostwo Szymanowscy – siostra matki Jadwiga z mężem Stefanem i czteroletnią córką Hanią. Z tego
co pamiętam, jednym z zadań OPL było zrzucanie pocisków zapalających z dachów i
gaszenie pożarów. Przy tych akcjach ojciec mój został ranny odłamkiem z granatnika
w szczękę, pierś i ramię. Rany były na tyle ciężkie, że musiał być
hospitalizowany przez kilka dni w szpitalu mieszczącym się w hotelu „Terminus”
na ulicy Chmielnej. Po tym pobycie pozostała niewielka karteczka – wypis z
„Terminusa”, który po wojnie został skradziony wraz z innymi dokumentami w
kasetce pancernej podczas niegroźnego włamania. Zawierał on informację o
rodzaju ran, okresie hospitalizacji i o pełnionej przez chorego funkcji – komendant
OPL, Królewska 29. Wuj też otrzymał uderzenie odłamkiem, który ostatecznie
utkwił mu w pośladku. O tkwiącym w nim pocisku wuj dowiedział się po 20 latach.
Wkrótce po powrocie ojca
ze szpitala, z ręką na temblaku i
obandażowaną głową, przenieśliśmy się całą rodziną do piwnic naszej
kamienicy. Spędzaliśmy tam całe dnie, bez wychodzenia na górne piętra. Spowodowane to zostało niezwykle intensywnym
ostrzałem od strony Ogrodu Saskiego. Z podwórza widoczne były poważne
zniszczenia górnych partii budynku.
Pewnego dnia, siedząc w piwnicy, usłyszałem wielki huk, po którym
piwnicę opanowała ciemność. Po kilku chwilach strasznego przerażenia, ciemność
zaczęła się przerzedzać. Ktoś pierwszy stwierdził przyczynę i głośno ją
wykrzyczał. To kurz i sadza z przewodów kominowych trafionych pociskiem
przedostała się w ogromnych ilościach
przez kratki rewizyjne w piwnicy. Nie wiem czy to była bomba zrzucona z
samolotu czy też pocisk artyleryjski, w każdym razie nasze mieszkanie i
sąsiednie zostały zniszczone. Po wybuchach dzieci wyskakiwały na podwórze i
zbierały odłamki. Nie wolno im było jednak w żadnym wypadku penetrować wyższych
kondygnacji. Sytuacja stała się skrajnie niebezpieczna. Bombardowania nasilały
się. Musieliśmy opuścić dom na Królewskiej. Rodzice zabrali najcenniejsze
rzeczy, resztę wartościowych powtykali w „bezpieczne” schowki. Przeszliśmy
Królewską przez plac Małachowskiego, przekroczyli ulicę Kredytową, kierując się
w stronę Śródmieścia.
Śródmieście jeszcze
walczyło, było wolne od Niemców. Kierując się opowieściami o bezpiecznym
Śródmieściu na południe od Alej Jerozolimskich przeszliśmy Szpitalną do Alej.
Część Alej Jerozolimskich, u wylotu
Szpitalnej (Brackiej) była zamknięta barykadą (barykadami?) chroniącymi przed
ogniem niemieckim ze strony Woli i Powiśla. Przejście przez Aleje było
intensywnie ostrzeliwane. Powstańcy decydowali na bieżąco, kiedy można było
przekroczyć ulicę. Pech chciał, że
akurat, kiedyśmy chcieliśmy ją przejść to ogień niemiecki na to nie pozwolił.
Potem ktoś opowiadał, że Ci, którzy przeszli byli przez Niemców rozstrzelani.
Pamiętam, że nasze
kolejne miejsca pobytu po opuszczeniu piwnicy własnego domu były pod adresami –
Górskiego 5 i Kredytowa – róg Placu Dąbrowskiego. (obecnie piwnica pod księgarnią). Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, jak i na
jak długo trafiliśmy na Górskiego 5. Przypuszczam, że ojciec zabrał mnie na
rekonesans w celu ustalenie nowej kryjówki po tym, od kiedy przebywanie na
Królewskiej zagrażało życiu. Na Górskiego zostałem zraniony w oko odłamkiem z
rozsypującej się witryny. Ojciec mój ciągnął mnie za rękę po sąsiadujących
piwnicach i szukał punktu opatrunkowego. Sam niewiele widziałem, gdyż oko
miałem zalane krwią. W końcu znaleźliśmy taki punkt, gdzie mi je opatrzono. W kilka dni później
przenieśliśmy się do naszej ostatecznej kryjówki na Placu Dąbrowskiego.
Doskonale za to pamiętam atmosferę podziemi na rogu Placu Dąbrowskiego. Do niedawna, w
czasie okupacji mieściła się w nich dość elegancka restauracja (obecnie
pomieszczenie pod księgarnią szkolną). Wzdłuż
ścian i po środku ustawione były w czterech rzędach loże, okrążające
każdy stolik z trzech stron. Wokół stolika było co najmniej 9 -12 miejsc. W
miarę przybywania uciekinierów warunki stawały się trudne. W ciemności i zaduchu tłum uciekinierów
wegetował, czekając na wyzwolenie ze strony aliantów. Przed oczami mam obraz
księdza spowiadającego w loży rannego powstańca.
W tej piwnicy przeżyliśmy
być może kilkanaście dni. W niej zastał nas koniec walk w tym rejonie. Do
naszej piwnicy zawitał Niemiec i kazał nam się wynosić. Ustawionych w szeregi
mieszkańców Niemcy wyprowadzili ulicą Marszałkowską w stronę dworca Głównego.
Na rogu Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej, w miejscu gdzie teraz stoi
drogowskaz z odległościami do różnych
miast Europy, leżał zabity młody gazeciarz, przykryty towarem, którym
handlował.
Odcinek wzdłuż Alei
Jerozolimskich od dworca Głównego do Dworca Zachodniego przyszło nam pokonać
pieszo. Korzystając z warzyw rosnących w ogródkach działkowych położonych przy
torach, mama próbowała uwarzyć zupę na ogniu z ogrodowego chrustu. Niespodziewanie
na pomocnika do ogniska zgłosił się niemiecki żandarm, z charakterystyczną
blachą na szyi. Pomagał nam przy zbieraniu suchych gałęzi na ognisko.
Na Dworcu Zachodnim
załadowano na do otwartych węglarek i dowieziono do Zakładów Naprawczych Taboru
Kolejowego w Pruszkowie – wtedy pełniących funkcję obozu przejściowego DULAG. Z
pobytu w DULAGU nie pamiętam wiele, poza wielkim tłumami ludzi. Spaliśmy przez
kilka dni na betonie, na jakichś szmatach. Na pewno nie spaliśmy w kanałach
rewizyjnych. Moje pytanie „Mamo, a co to za robaczki?” i jej odpowiedź „To wszy
Leszku” wryło mi się do pamięci.
Wysiedleńcy byli
segregowani przez Niemców wg
przydatności dla dalszej pracy dla „niezwyciężonej Rzeszy”. Ojciec został uznany za przydatnego. Ja z
mamą zostaliśmy przeznaczeni do wywiezienia w głąb Polski. Ojca od wywózki do
Niemiec uratowała połówka złotej
papierośnicy. Dozorujący Niemiec przyjął „prezent” bez wahania. W rewanżu –
skinienie ręki we właściwą stronę. Ta złota połówka była pamiątką po ojcu ojca –
weterynarzu.
Identyczny los był
udziałem siostry mamy, jej męża i ich córeczki. Wszyscy zostaliśmy wywiezieni
do podkrakowskiej wsi Żelków koło Zabierzowa. Wieś była biedna i tym bardziej
biedne było nasze życie. Byliśmy dokwaterowani przymusowo, zajęliśmy pokoik w
niewielkiej chałupie – nie byliśmy więc pożądanymi lokatorami. Nasi gospodarze Krakusi
zażyczyli sobie odpowiednią część maminych oszczędności. Po wojnie już nikt już
o takich sprawach nie wspominał. Na nasze utrzymanie mama zarabiała we wsi handlem
garnkami wśród okolicznych gospodyń. Ojciec przez dwa miesiące w ogóle nie
opuszczał chałupy. Groziło to schwytaniem przez Niemców i wywózką. Tam w
styczniu 1945 roku obserwowaliśmy paniczną ucieczkę Niemców przed obchodzącymi
Kraków wojskami Koniewa. Wycofywanie Niemców po wzgórzach sprawiało wrażenie
całkowitego zaskoczenia.
Z drogi powrotnej koleją
do Warszawy pamiętam, że wyruszyliśmy ze stacji kolejowej w Zabierzowie, ale
pociąg został zatrzymany w miejscowości Tunel. Prawdziwy tunel był zniszczony, tory zerwane i 10 kolejnych kilometrów
byliśmy zmuszeni przejść piechotą.
Dalsza podróż przebiegała bez przeszkód.
Dzieci zostały zabrane do przez radzieckich żołnierzy do ciepłego wagonu. Od nich
usłyszałem pierwsze słowo rosyjskie – „krot” oznaczające kreta. „Krot, krot”
wołał żołnierz pokazując mi przy tym kopki, które na poboczu kolejowym usypywał
kret.
Po przybyciu do Warszawy
pierwsze kroki skierowaliśmy na ul Królewską. Część pomieszczeń, kuchnia,
służbówka, łazienka istniała z tym, że w miejscu czwartej ściany tych
pomieszczeń była przepaść spowodowana wybuchem bomby. O pozostawione przedmioty wartościowe ktoś
się już zatroszczył.
Rodzice rozważali
możliwość pozostania w mieszkaniu, jednakże po jednej nocy spędzonej w ruinach
mieszkania ostatecznie zdecydowali, że miejsce to nie nadaje się do
zamieszkania. Matka uczepiła się więc jedynej możliwej w tych warunkach deski
ratunku wykorzystując domniemaną dobrą sytuację jej siostry na gospodarstwie
koło Działdowa. Wszyscy tęsknili za tym, żeby odetchnąć w miarę normalnych
warunkach. Wyruszyliśmy w drogę do Działdowa do rodziny. Cały czas
podróżowaliśmy z wujostwem Szymanowskimi, z którymi rodzina na wsi była
identycznie spokrewniona. Najpierw
pieszo przeszliśmy mostem pontonowym na prawą stronę Wisły, do początkowej
stacji kolejowej. Na wsi pod Działdowem zostaliśmy na kilka tygodni. Ojciec
dostał nawet zatrudnienie jako pisarz przy sołtysie, którym był wuj –
gospodarz. Odkarmieni w dobrych
warunkach skorzystaliśmy z rady rodziny, aby jechać na tereny Prus Wschodnich,
na ziemie odzyskane. Nasza rodzina trafiła do Elbląga, wujostwo zamieszkali w
Malborku.
Na wiosnę 1946 roku, po
przyjeździe do Elbląga, ojciec zgłosił się do pracy i otrzymał posadę
Naczelnika Urzędu Likwidacyjnego. Mama znalazła pracę w Społem. W dwa lata później
urodził się w Elblągu mój brat Wojtek. Mieszkaliśmy w bardzo dobrych warunkach
lokalowych w willi przy Ślepej 2 (dawna Ferdinand von Schill Strasse), na I
piętrze. Mieszkanie należało do końca wojny do profesora Gimnazjum Elbląskiego
Hellmich`a.
Ja we wrześniu 1946 roku
rozpocząłem naukę w Szkole Podstawowej nr 3. W tym okresie
socjalistyczna władza wprowadziła na dobre system oceny pracowników pod kątem
pochodzenia społecznego i poglądów ideowych. Ojciec zdawał sobie sprawę, że
jako przedwojenny „prywaciarz” bądź „kapitalista” nie miał dużych szans na
zachowanie odpowiedniego stanowiska, tym bardziej, że okres działalności Urzędu
Likwidacyjnego się kończył.
Ojciec tęsknił za
Warszawą. Do tego dołączyła się troska o pozostawiony na pastwę losu domek
letniskowy w Michalinie. Do tej pory stał jeszcze pusty, ale zakwaterowanie w
nim lokatorów przez gminę było tylko kwestią czasu. Zajęcie domku przez obcych
lokatorów kończyło się często utratą własności. Ojciec podjął decyzję o
powrocie i zamieszkaniu w tym domku. Matce ta cała operacja wydawała się
koszmarem, nawet biorąc pod uwagę tylko różnicę standardu mieszkania.
Przez okres około roku,
co niedzielę, ojciec jeździł z Elbląga do Michalina, żeby zapoznawać się z
postępem robót remontowych – od wymiany podłóg po wewnętrzne wykładziny
ocieplające. W 1950 r. powróciliśmy pod
Warszawę. Mimo pewnej stabilizacji warunków życia po latach decyzja ta odbiła
się na całym życiu rodziny, a szczególnie na zdrowiu rodziców....
·
Leszek
Łukasik
(Redakcja dziękuje doktorowi Wojciechowi Łukasikowi za dostarczenie redakcji dwóch powyższych wspomnień).
KONIEC
(format kwestionariusza opracowany przez profesor Elżbietę Skotnicką – Illasiewicz)
Kwestionariusz Dziecka Powstania
Andrzej Gawryś
1.1. Wiek 6,2 lata
2. Sytuacja w momencie wybuchu powstania:
a. Osoby,
z którymi był w momencie wybuchu powstania:
matka Zofia Gawryś
(34 lata)
wuj Jan Brzeski (32 lata)
ciotka Halina Brzeska (23 lata)
siostra wujeczna
Barbara Brzeska (1,6 lat)
b. Miejsce,
- mieszkanie
c. Reakcja otoczenia: -niepokój,
obawa o życie, nasłuchiwanie strzałów
d. Miejsce schronienia w
chwili wybuchu powstania – własne
mieszkanie, ul. Mickiewicza 34/36 m. 56.
Dopiero po kilku dniach zaczęły się naloty, to schodziło się wówczas do
piwnicy.
3. 1.Czas
powstania:
a. Miejsca przebywania w czasie powstania:
ul. Mickiewicza 34/36 piwnica, ostatnie 2 tygodnie ul. Forteczna 2
b. Organizacja czasu dla dzieci
w schronie, piwnicy:
Pomoc: opieka nad
chorymi, młodszymi, przy obsłudze kuchni, obsłudze powstańców -
Śpiewy - w czasie mszy polowej śpiew „Boże, coś
Polskę…”
3.2. Zapamiętane wydarzenia z czasu powstania:
a.
dramatyczne
- trafienie bomby w
nasz blok, śmierć jednej osoby nieznanej mi
- przebiegnięcie pod
obstrzałem, przy zmianie adresu pobytu; przeskakiwanie przez ludzkie zwłoki
b. inne - moja wyprawa (bez wiedzy matki) na pobliskie
działki po jarzyny (też był obstrzał)
4. Wyjście z powstania:
a. Data ostatecznej ewakuacji: - 30.09.1944
po kapitulacji Żoliborza
b. z kim wychodził z powstania
(porównaj z listą z pytania 2a) – w
komplecie, jak w punkcie 2a
d. kto z listy z pytania 2a.
- nie przeżył powstania -
- kto był ranny -
e. podać kolejne etapy wychodzenia z
powstania:
- pędzenie w kolumnie pieszo do Dworca Zachodniego, dalej pociągiem do
obozu DULAG 121
- 2.10.1944 wyjazd pociągiem z obozu
- na stacji Skierniewice ucieczka z wagonu, pomoc ze strony RGO, pobyt
na wsi Wilcze Piętki k/Dańkowa.
Spotkanie z ojcem
-
6.11.2018 wyjazd do krewnych w
Starachowicach
5. PO WOJNIE:
a. miejsce, w
którym dowiedział (a) się o zakończeniu wojny
- w Starachowicach przejście frontu
- wyjazd do Łodzi
– tam wieść o końcu wojny
b. reakcja otoczenia: - radość
i płacz matki, ulga
c.
Osoby, z którymi był w momencie zakończenia wojny:
- Ojciec Roman Gawryś (38
lat)
- Matka Zofia
Gawryś (35 lat)
d. powojenna
stabilizacja:
- miejsce zamieszkania - Łódź,
Narutowicza (1/2 roku), Warszawa Praga ul. Ząbkowska ( u ciotki 1,5 roku), Warszawa Żoliborz, Mickiewicza 34/36 m. 61,
od 1947 roku
-miejsce
pierwszej szkoły - SZKOŁA PODSTAWOWA NR 35, ul. Czarnieckiego
-
warunki życia - dobre
Komentarz: Deklaruję
współpracę. (-) Andrzej Gawryś
Aby obejrzeć prezentację p. Tadeusza Władysława Świątka "Dziecko Powstania" kliknij tutaj.
Ważny cytat:
– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.
Inicjatywa ustawodawcza o pomocy dla dzieci powstania warszawskiego, czyli nic się nie dzieje
Załączamy materiały z lat 2016 i 2017 dotyczące pomocy dla dzieci wojny.
Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie
Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danuta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danuta Szarska Biuletyn nr 40
Halina Gniadek Biuletyn nr 41
Mirosław Grabowski Biuletyn nr 42, 43
Zbigniew Głuchowski nr 44
Hanna Światłowska-Hornziel nr 44
Hanna Szymanowska nr 45
Leszek Łukasik nr 45
Andrzej Gawryś nr 45
Hanna Szymanowska nr 45
Leszek Łukasik nr 45
Andrzej Gawryś nr 45
Pożyteczne Linki:
Rachunek Bankowy Stowarzyszenia na 30.11.2018
Bank BGZ Paribas: 5884,01 PLN
70 dolarów kanadyjskich
100 dolarów kanadyjskich czek
200 dolarów amerykańskich
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz