O tablicy mówi profesor Targowski:
Mój dom był Kazimierzowska 51a na samym rogu z ul. Madalińskiego. Ale jak do nas podjechał czołg z żołnierzami by nasz narożny dom zniszczyć bo z niego szly ataki na bunkier i znane Ci koszary Waffen SS, to mnie niania Gienia Stepień wzięła za rękę, a za nią Mama Halina i dziurami w murze przeszliśmy do tego domu na Madalinskiego.
Ale nie wiedzieliśmy, ze i tam też podjechal czołg a na nim żołnierze. Byliśmy w stłoczeniu w korytarzu na parterze równoległym do ulicy Madalinskiego. „Niemcy” wpadli i zaczęli do nas w tym korytarzu strzelać jak do „kaczek.” Mama stała w pierwszym szeregu (tzn ponieważ był to korytarz to było w nim chyba ze 4 osoby tylko w każdym szeregu ale ich było wiele w głąb). Mnie Gienia wzięłą pod siebie. Została zabita. Ale ci „Niemcy” to byli Rosjanie z RONA.
Ktoś z tłumu leżących krzyknął „tu są „Rosjanie.” „Niemcy” wówczas przestali strzelać i krzyknęłi
„Ruski ludi wyhaditi.” Wyszedł kto żyw. Mama była przeszyta 14 kulami ale ocknęła się z zemdlenia (powiedziała, że ukazałą się jej Matka Boska) I przestrzelonymi rękami wyciągnęła mnie spod trupa Gieni. Wyszło dwóch mężczyzn i jeszcze 3 kobiety. Jednego mężczyznę postawili w bramie do podwórza i zastrzelili. Widzę jeszcze biały dymek z tyłu głowy. A myśmy stali w korytarzu z Madalinskiego na podwórze.
Drugiego mężczyznę zabił z pistoletu, który stał pod scianą przy mnie. A wskazując pistoletem do mnie odebrał mi teczkę, której o dziwo nie zgubiłem, otworzył a w niej były dokumanty i skarby w postaci biżuterii, złotych „świnek” i dolarów. Uśmiechnął się. Mama nie mogła stać i siedziała, pochodzi z Podola i znała trochę lamany Rosyjsko-Ukrainski.
Drugiego mężczyznę zabił z pistoletu, który stał pod scianą przy mnie. A wskazując pistoletem do mnie odebrał mi teczkę, której o dziwo nie zgubiłem, otworzył a w niej były dokumanty i skarby w postaci biżuterii, złotych „świnek” i dolarów. Uśmiechnął się. Mama nie mogła stać i siedziała, pochodzi z Podola i znała trochę lamany Rosyjsko-Ukrainski.
Powiedziała „ja imieju rebionka,” a on na to „Wam z szyi kriow ljotsa.” Rzucił Mamie jakąś szmatę, ale Mama ją odrzuciła, bo brudna. Potem kazał 3 kobietom i mnie zanieść Mamę na punkt PCK, który był u Sióstr Niepokalanek na Kazimierzowskiej vis a vis znanych Ci koszar Waffen SS. Tam się nami Siostry zaopiekowały…. Chodziłem tam do przedszkola, a Mama była z Siostrami w konspiracji, nie mówiąc o tym, ze jej cioteczna babka czy prababka błogosławiona Maria Darowska była zalożycielką trego klasztoru…..
O Stowarzyszeniu Dzieci Powstania 1944
Nr konta SDPW1944 w Banku Gospodarki Żywnościowej (BGŻ): 10 2030 0045 1110 0000 0395 9950
MISJA STOWARZYSZENIA
Rodzice nasi walczyli i ginęli w PW 44’ za wolną i szczęśliwą Polskę.
Rolą naszą, Dzieci ’44 jest nie tylko pamiętać o horrorze warszawskiej Hiroszimy, ale przypominać, co z tego wynika dla współczesności. Doświadczyliśmy życia w niepokoju, życia na przetrwanie oraz życia w niezdrowiu. Aczkolwiek wielu z nas wyszło z tej gehenny zahartowanymi i osiągnęło wysokie cele swego życia, ale …to raczej mniejszość z nas? I dlatego mamy prawo pytać, mamy prawo szukać odpowiedzi, mamy prawo zastanawiać się czy ofiara nie była daremną, czy cena nie była za wysoką.
A także mamy prawo oceniać czy Rodziców ofiara nie poszła na marne z punktu widzenia tego, jak następne pokolenia realizują polską rację stanu, którą jest bezpieczeństwo w oparciu o dobre stosunki z sąsiadami i mocne sojusze a także oceniać jak realizowana jest strategia wolności i zachodniej demokracji, w tym i sprawiedliwości.
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.
Baza Ofiar Cywilnych. Muzeum Powstania Warszawskiego prowadzi bazę ofiar cywilnych, link tutaj. Pomóż uzupełnić listę.
Co dzieje się w Stowarzyszeniu:
Współpracujemy z Muzeum Dulag, z teatrem tańca LUZ.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, i wspomnienie p. Hanny Langner-Matuszczyk. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje pp. Danuty Szarskiej, Mirosława Grabowskiego i Zbigniewa Głuchowskiego.
Wzbogaca się baza naszych wspomnień. Dziś zamieszczamy comiesięczny felieton honorowego prezesa Stowarzyszenia, profesora Andrzeja Targowskiego, i wspomnienie p. Hanny Langner-Matuszczyk. W następnych numerach Biuletynu zamieścimy relacje pp. Danuty Szarskiej, Mirosława Grabowskiego i Zbigniewa Głuchowskiego.
Mamy stronę internetową na Facebooku. Szukaj pod @DzieciPowstaniaWarszawskiego.
Wspomnieliśmy o bazie wspomnień. Napłynęło do nas sporo wspomnień w formie maszynopisu lub rękopisu. Potrzebujemy pomocy w przeniesieniu tych wspomnień na format cyfrowy (word), tak aby zamieścić je w Biuletynie. Prosimy o zgłoszenie się na nasz adres mejlowy (powyżej) ochotników do tej pracy.
Jak wydrukować nasz Biuletyn?
Wykonaj prawy klik. Kiedy otworzy się menu kliknij na opcję Print. Otworzy sie menu jak na ilustracji poniżej, z tym, że nie ma tam tekstu "Save as PDF". Kliknij na guzik Change i wybierz opcję Save as PDF, poczem kliknij na guzik Save. Kiedy otworzy się menu zapisywania zapamiętaj nazwę (lub zmień) nazwę zapisywanego zbioru i katalog gdzie ten zbiór jest zapisany. Odnajdź ten zbiór, kliknij aby go otworzyć i użyj prawego kliku żeby go wydrukować.
Teatr Tańca LUZ
„Dzieci Powstania’44” w wykonaniu Alternatywnego Teatru Tańca LUZ
13 czerwca (środa) o godz. 18:00
w sali widowiskowej Podlasie MOK w Siedlcach, ul. Sienkiewicza 63.
Gościem Specjalnym przedstawienia będzie Jerzy Mirecki, autor książki „Dzieci ’44”.
Książka Pana Jerzego była inspiracją do napisanie scenariusza i choreografii spektaklu Dzieci Powstania '44, który gramy z dużym powodzeniem czwarty rok.
Licząc na przybycie Dzieci Powstania uprzejmie prosimy o potwierdzenie udziału w spektaklu „Dzieci Powstania‘44” do dnia 30 maja (redakcja Biuletynu przeprasza czytelników za opóźnienie w podaniu tej informacji - przepraszamy też teatr LUZ - może jeszcze nie wszystko stracone - dlaczego nie spróbować).
Muzeum Dulag
Karty historii:
9 czerwca, godz. 17. Jaka naprawdę była Polska międzywojenna.
- ul. 3 Maja 8a
- 05-800 Pruszków
- tel: (22) 758 86 63
- kom: 696-591-295
- dulag@dulag121.pl
Manifestacja Łodź, 7 maj 2018
Relacja wiceprzewodniczącego Stowarzyszenia dr Wojciecha Łukasika
Stowarzyszenie Dzieci Powstania 1944 zostało zaproszone w
dniu 7 maja przez Prezesa bratniego Stowarzyszenia Dzieci Wojny w Łodzi – pana
Włodzimierza Wołoszyńskiego - na manifestację upamiętniającą los dzieci
więzionych w obozie dla dzieci Konzentrazionslager Litzmannstadt. W obozie tym w latach 1942 -1945 przebywały dzieci w wieku 2- 16 lat. Obóz nosi zwyczajową
nazwę „obozu przy Przemysłowej”. Przybyli
przedstawiciele władz, w tym pani poseł A. Kaczorowska, Wojewoda Łódzki dr Z. Rau, duchowni trzech wyznań,
przedstawiciele Zd/sKiOR, władze szkolne i nauczyciele. Szkoły łódzkie
reprezentowały liczne poczty sztandarowe. Przy pomniku Pękniętego Serca wartę
pełnił oddział WP. Wokół zgromadzili się przybyli z całej Polski członkowie
oddziałów SDW w liczbie ponad 100 osób.
Przemawia Wojewoda Łódzki dr Z. Rau, pierwszy z lewej Prezes SDW – Włodzimierz Wołoszyński |
W przemówieniach padły ważkie słowa. Biskup katolicki zaapelował o
nieprzedawnianie się krzywd dzieci. Przedstawiciel Zd/sKiOR podkreślił, że okupant skierował
ostrze represji bezpośrednio w dzieci. We społeczeństwach winni krzywd wobec
dzieci nie są tolerowani nawet wśród skazanych przebywających w zakładach
karnych za inne przestępstwa.
Podano informację, że minister Zalewska popiera wniesiony do
Sejmu wniosek o ustanowienie Dnia Dzieci Wojny.
Emocjonalne było wystąpienie byłej więźniarki Obozu,
pochodzącej z Jaworzna. Podała ona, że 30 % dziewczynek było po przebyciu obozu
bezpłodne.
W Apelu Pokrzywdzonych i
Zmarłych Dzieci wspomniano nazwy wszystkich kilkudziesięciu miast Polski,
z których niemiecki okupant wygnał do Obozu Litzmannstadt.
Obecność naszego Stowarzyszenia była wyrazem solidarności z
SDW w podtrzymywaniu pamięci o zamordowanych
i pokrzywdzonych dzieciach oraz chęci współdziałania w walce o
zadośćuczynienie wszystkim dzieciom z czasów wojny doznanych krzywd.
Widziane z krzesła Honorowego Prezesa
Plamy na Słońcu a Sprawa Polski?
Skoro
plamy na Słońcu pojawiają się co 11 lat. To dlaczego
nie wypracować cyklu Polski? Wydaje się, że w Polsce mamy do czynienia z cyklem
nie tyle plam a tragedii co 12 lat. Zacznijmy od nas samych, czyli 1944 roku.
Po 12 latach był polski krwawy „Czerwiec” i „Październik” w 1956. Następne 12
lat przyniosło nam niechlubny „Marzec” 1968. By w kolejnych 12 latach miała
miejsce Polska Rewolucja Solidarności w 1980 r. Ja nawet spodziewałem się jakiś
rozruchów i tragedii, że będą miały miejsce w 1980 r. i opuściłem Ojczyznę
(powodów było więcej) w styczniu 1980 r.
Od
tragedii do dobrego losu. Czyli co było dalej? W 1989 we wrześniu powstała III RP i odtąd mamy
raczej do czynienia z dobrym losem Polski jakiego nie było od ok. 350 lat. Po 12
latach od 1980 r. mamy 1992 r. w którym Sejm uchwalił Małą Konstytucję. Po następnych 12 latach Polska została
przyjęta do Unii Europejskiej w 2004 r. Natomiast w 2016 r. odbył się szczyt NATO po raz
pierwszy organizowany w Polsce. I miało miejsce Światowe Dni Młodzieży, czyli z
papieżem Franciszkiem pod hasłem „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia
dostąpią.”
Jaki
los czeka Polskę w 2026 r.? Czyli za 8 lat.
Dobry czy zły.
Jeśli PiS utrzyma się u władzy i prezesem będzie nadal obecny Prezes to
prawdopodobnie będą miały miejsce rządy autorytarne, jakie już raz były w
Polsce po 1926 r. A IV Rzeczpospolita opuści Unię Europejską, wbrew woli
społeczeństwa, ale po to by Polakom miało się lepiej? Jednak nie wiadomo, czy
do tego czasu z uwagi na wiek i zdrowie nastąpi wcześniej transfer realnej
władzy. Obecny Premier, gdyby utrzymał się u władzy (b. wątpliwe) nie dopuści
do wyjścia z UE. Gdy w wyborach do Sejmu w 2019 r. wygra Opozycja to w IV RP
nastąpi likwidowanie dorobku prawnego obecnie rządzących. Może dojść do dużych
niepokojów w Ojczyźnie i pozytywny cykl 12 letni może zmienić swój wektor. W każdym razie w demokracji nie jest nic
dziwnego, gdy na zmianę opozycja dochodzi do władzy. Dlatego i gdy ona dojdzie
w swojej kolejce do władzy to ją powinna też stracić na rzecz aktualnej
opozycji.
Co
można robić? To jest złe pytanie. Ponieważ trzeba postawić raczej pytanie
co należy robić? Jeśli chodzi o nas Dzieci Powstania, to należy spisać
testament lub jego zweryfikować. Ja mieszkając w USA muszę odnowić polski
paszport (zgubiłem albo mi ukradziono w Singapurze) ponieważ zmarły, aby był
wpuszczony na pogrzeb w Ojczyźnie musi wylegitymować się polskim paszportem. (Natomiast
odznaczenia i ordery zmarłego są bez cła). Jak widać mam przed sobą nadzieję zmartwychwstania.
I tym miłym akcentem pozdrawiam drogich czytelników. Dodając, że jutro udaję
się do szpitala na zabieg kardiografii, który wg. informacji szpitalnej może
nawet zakończyć się śmiercią. Spytałem się doktora czy to prawda. Odpowiedział
mi, że chyba nie.
Andrzej
Targowski
Ocalić
od niepamięci. Odpowiedź na apel Stowarzyszenia Dzieci
Powstania 1944
Hanna Langner-Matuszczyk
Jestem emerytowaną
adiunkt Instytutu Matematyki Politechniki Wrocławskiej. Moim promotorem był
Profesor Władysław Ślebodziński (6.02.1884-3.01.1972), wybitny polski
matematyk, twórca pojęcia pochodnej Liego, który 13 listopada 1942 r. został aresztowany
przez funkcjonariuszy zakopiańskiej placówki Gestapo, we dworze państwa
Głowińskich w Rabie Wyżnej, za wielkie wykroczenie przeciwko zarządzeniom niemieckich
władz okupacyjnych, jakim na ziemiach polskich zagarniętych przez III Rzeszę
Niemiecką było uczenie polskich dzieci i polskiej młodzieży m.in. matematyki i
fizyki w tajnie zorganizowanych gimnazjach, liceach i uczelniach. Gdy w
Warszawie 1 sierpnia 1944 r. wybuchło powstanie przeciwko znienawidzonemu
niemieckiemu okupantowi, Profesor Władysław Ślebodziński był nadal Numerem
79053 w niemieckim obozie koncentracyjnym i zagłady w Auschwitz i miał wtedy już
ponad sześćdziesiąt lat.
Ja zaś w dniu wybuchu Powstania
Warszawskiego miałam zaledwie cztery lata, cztery miesiące i siedem dni i wraz
z rodzicami mieszkałam w Warszawie przy ul. Asfaltowej 14.
Moi rodzice pobrali się 28
maja 1939 r. w Kościele św. Marii Magdaleny w Cieszynie. Ojciec mój – Antoni
Władysław Langner, urodzony 20 grudnia 1917 r. był katolikiem, ochrzczonym w Kościele
Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Ostrzeszowie, natomiast Mama – Małgorzata
Anna Melcher, urodzona 11 lipca 1923 r. była luteranką, ochrzczoną w Kościele
Jezusowym w Cieszynie; przed ślubem dokonała konwersji na katolicyzm. Ojciec pracował
wówczas w Cieszynie, jako urzędnik biurowy w firmie ciesielskiej swojego ojca Władysława
Langnera, oddelegowanego z Warszawy na Śląsk Cieszyński z zadaniem rozbudowy Centralnego
Okręgu Przemysłowego w tamtym regionie Polski. Mama zaś była uczennicą Żeńskiego
Gimnazjum Kupieckiego w Cieszynie; a ponieważ w dniu ślubu nie miała
ukończonych lat szesnastu, na swoje zamążpójście musiała uzyskać specjalne urzędowe
zezwolenie. Do końca sierpnia 1939 r. rodzice moi mieszkali w Cieszynie przy
Alei Łyska 3 wraz z resztą rodziny mojej Babci Anny Melcherowej z domu Cieślar,
nieszczęśliwie owdowiałej w dniu 11 czerwca 1932 r.
31 sierpnia 1939 r. wyjechali
z Cieszyna, chcąc przed końcem wakacji dotrzeć do Warszawy, gdzie mieli
zamieszkać przy ul. Zaolziańskiej 33, w domu rodziców mojego Ojca – Wiktorii i
Władysława Langnerów. Wybuch wojny pokrzyżował im te plany, bowiem pociąg,
którym jechali został zatrzymany w Częstochowie i przez blisko cztery tygodnie,
aż do dnia kapitulacji stolicy Polski, rodzice koczowali na tamtejszym dworcu,
zanim znów zaczęły kursować pociągi do Warszawy.
Urodziłam się w domu
Dziadków Langnerów. Przyjście na świat dziewczynki wywołało na Ulrychowie
wielką konsternację, ponieważ niemal wszyscy spodziewali się narodzin chłopca, dla
którego już nawet wybrano dwa piękne imiona: Wojciech Jerzy. W dodatku
pojawiłam się na świecie w samo święto Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie,
które w roku 1940 było ponadto Lanym
Poniedziałkiem oraz Śmigusem-Dyngusem, czyli drugim dniem Świąt
Wielkanocnych.
Kilkadziesiąt minut po
moim urodzeniu Mama moja wprowadziła swoją Teściową w jeszcze większe
osłupienie, orzekając, iż będę nosić imię Hanna na pamiątkę tytułowej bohaterki
ostatniej powieści Jej ulubionego pisarza Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, który we
wrześniu 1939 r. w stopniu kaprala podchorążego poległ w granicznym miasteczku
Kuty.
Na takie dictum moja Babcia
Wiktoria dość szybko oświadczyła, iż w takim przypadku, mimo wcześniejszych
obietnic, ona jednak nie może zostać matką chrzestną swojego pierwszego
wnuczęcia (co w przypadku przyjścia na świat Wojciecha Jerzego już dawno było
ustalone), ponieważ imię Hanna jest imieniem pogańskim, bo jeszcze nie ma
świętej Hanny. Na szczęście, Ojciec mój również w dniu moich urodzin zachował
tak wówczas niezbędną przytomność umysłu i rzekł (cytuję): Mamo kochana, to prawda, że jeszcze nie ma świętej Hanny, ale kiedyś będzie!
I po tych słowach, chcąc nie chcąc, Babcia Wiktoria wycofała swój sprzeciw,
dodając jednakże warunek, że w takim przypadku drugie imię Jej pierwszej
wnuczki musi być najświętsze.
Dzięki wyżej opisanej
wymianie zdań spór rodzinny, spowodowany moim niespodziewanym pojawieniem się
na świecie, został zażegnany i w najbliższą niedzielę, 31 marca 1940 roku, w
Kościele św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny na Kole (przy ul.
Deotymy) ówczesny ks. Proboszcz Jan Sitnik już mnie ochrzcił dwojgiem imion:
Hanna Maria. Moim ojcem chrzestnym był stryjeczny brat mojego Ojca, również
Antoni Langner, późniejszy więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego KL
Flossenbürg Nr 19745.
Nawiasem mówiąc, po
sprowadzeniu do Warszawy w listopadzie 1978 r. prochów Tadeusza
Dołęgi-Mostowicza i ich pochowaniu w katakumbach na Starych Powązkach, również
i ja, gdy tylko jest to możliwe, zapalam tam światło pamięci.
Latem 1941 r. rodzice moi
przeprowadzili się na Mokotów. Zamieszkaliśmy przy ul. Asfaltowej 14 m. 12. Mama
– poza prowadzeniem gospodarstwa domowego – zaczęła uczęszczać na tajne
komplety, na których rok później zdała egzamin maturalny. Ojciec zaś, będąc już
właścicielem dwóch samochodów ciężarowych marki Chevrolet, założył firmę transportową
„A. Langner Transportunternehmen – Warschau,
Asfaltowa Str. 14”, która na oficjalnych papierach pracowała na rzecz
Feldbauleitung der Luftwaffe 29-II-B Luftgau Moskau in Posen.
To sprawiło, że gdy mojego
Ojca pod koniec 1941 r. poznał Zygmunt Jędrzejewski „Jędras”, żołnierz wydzielonej
organizacji dywersyjnej Związku Walki Zbrojnej o kryptonimie „Wachlarz” (utworzonej
latem 1941 r. po agresji III Rzeszy Niemieckiej na Związek Socjalistycznych
Republik Radzieckich), to w firmie Ojca dostrzegł możliwości swobodnego przerzutu
ludzi i broni na tereny położone za wschodnią, przedwojenną granicą Polski, które
były objęte działalnością „Wachlarza”. O odkryciu firmy Ojca „Jędras” powiadomił
swojego przełożonego Remigiusza Grocholskiego „Doktora”, który wyraził zgodę na
wciągnięcie Ojca do konspiracji. I wczesną wiosną 1942 r. Ojciec mój został
zaprzysiężony jako nowy członek „Wachlarza”. Od tego momentu „Pan L.” wspólnie
z „Jędrasem” odbył wiele wypraw na
wschód, przewożąc ludzi (na ogół z fałszywymi dokumentami) oraz broń, mapy,
materiały wybuchowe i amunicję przesyłaną terenowym komórkom III Odcinka
„Wachlarza” (Brześć-Homel) przez warszawską centralę ZWZ-AK.
Dalsze informacje o
działalności konspiracyjnej Ojca w „Wachlarzu”, a później w batalionie
kuriersko-przerzutowym CZT, przekształconym w ostatnich dniach lipca 1944 r. w
kadrowy batalion liniowy „Czata 49” oraz informacje o Jego szlaku bojowym w
Powstaniu Warszawskim znaleźć można w rozkazie gen. Stefana Roweckiego „Grota”
o odznaczeniach nadanych za akcję pińską, opublikowanym w Biuletynie Informacyjnym
Nr 7 (162) z dnia 18 lutego 1943 roku i ponadto w czterech książkach autorstwa
Cezarego Chlebowskiego: „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”, „Wachlarz”, „Odłamki
granatu” i „Zagłada IV Odcinka” oraz we wspomnieniach Alfreda Paczkowskiego
„Ankieta cichociemnego” (których pierwsze wydanie nosiło tytuł „Lekarz nie
przyjmuje”), Zygmunta Jędrzejewskiego „Od września do września”, Romualda
Śreniawy-Szypiowskiego „Barykady Powstania Warszawskiego 1944” i opracowaniu
Bartosza Nowożyckiego „Batalion Armii Krajowej „Czata 49” w Powstaniu
Warszawskim”. Dodaję, że na podstawie zawartych tam informacji Pan Tomasz
Zatwarnicki „Whatfor” opracował powstańczy biogram mojego Ojca, który wraz z
reprodukcjami zachowanych zdjęć i dokumentów został zamieszczony na stronie internetowej
Muzeum Powstania Warszawskiego pod adresem: https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/antoni-langner,26518.html#.
Ostatni raz widziałam
Ojca we wtorek, 1 sierpnia 1944 r. Żegnając się ze mną, powiedział, że wróci
najpóźniej w niedzielę. Pierwszy i jedyny raz Ojciec mój nie dotrzymał danej mi
obietnicy. Jeszcze przez wiele długich dni czekałam na Jego powrót. Gdy wraz z
Mamą, na rozkaz Niemców musiałyśmy opuścić mieszkanie na Mokotowie, to w
maleńkiej fibrowej walizeczce, którą była w stanie unieść czteroipółletnia
drobniuteńka dziewczynka, musiały się zmieścić moje wszystkie najpotrzebniejsze
rzeczy i moje wszystkie skarby. Ale wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że
do mieszkania na Mokotowie już nigdy nie wrócę i, co znacznie ważniejsze,
jeszcze nie wiedziałam, że 7 września 1944 r. zostałam półsierotą.
I dlatego, mimo iż od owego
dnia upłynęły już ponad 73. lata, na tzw. „wszelki wypadek”, staram się mieć zawsze
przy sobie moje przysłowiowe „trzy pokoje z kuchnią”, a mała deserowa łyżeczka,
ta niewielka pamiątka z warszawskiego mieszkania, wtedy niezwykle przydatna, wiele
lat później stała się nawet moim talizmanem. Gdy bowiem w trakcie egzaminu z
ekonomii politycznej podczas studiów na Wydziale Matematyczno-Fizycznym w Wyższej
Szkole Pedagogicznej w Opolu nagle sobie uświadomiłam, że nie mam jej przy
sobie, to od tego momentu w pewnej chwili nawet zaczęła mi grozić ocena
niedostateczna z tego przedmiotu, ponieważ mojemu egzaminatorowi nie byłam w
stanie wyjaśnić, oczywiście w zadowalający go sposób, jaka jest istotna różnica
między mieszadełkiem w aptece według teorii ekonomii politycznej kapitalizmu i takim
samym mieszadełkiem w aptece, ale już według teorii ekonomii politycznej
socjalizmu. Nawiasem mówiąc, choć między tymi aptecznymi mieszadełkami nadal nie
widzę żadnej istotnej różnicy, jednak od tamtego dnia ta mała łyżeczka już mi stale
towarzyszy przy załatwianiu wszystkich ważniejszych spraw.
A teraz krótki opis
dalszych dziejów kilku innych skarbów czteroipółletniej dziewczynki, wypędzonej
przez Niemców w 1944 r. z jej rodzinnego miasta.
Gdy ileś lat temu,
podczas kolejnej przeprowadzki, już chciałam wyrzucić moją dziecięcą, fibrową walizeczkę,
to przeciwko temu stanowczo zaprotestowała moja Córka (też Hanna). Obecnie właścicielem tej malutkiej walizeczki
jest już mój najmłodszy wnuk – Maksymilian, który przyszedł na świat w 2006 r.
Natomiast „Siedmiomilowe buty” [zbiór wierszy Zofii Bronikowskiej wydanych w
Krakowie w 1944 r. (niestety, już bez pięknej okładki)] są własnością Mai –
mojej pięcioletniej, pierwszej Prawnuczki po najstarszym Wnuku Jakubie.
Z wielką zaś przykrością –
już siedemdziesiąt lat temu - musiałam się pozbyć mojego ukochanego malutkiego
misia, z oklapniętym jednym uszkiem, który też wraz ze mną opuścił Warszawę, ponieważ
Mama się złościła, że wszędzie pełno wysypujących się z niego trocin. Na
szczęście, podobne misie od kilkunastu lat są eksponowane w Sali Małego
Powstańca w Muzeum Powstania Warszawskiego. Mój najmłodszy Wnuk obejrzał je tam
w piątek, 14 lipca 2017 r. A cztery dni później, 18 lipca, w Muzeum Powstania
Warszawskiego spotkało nas ogromne wyróżnienie. Bowiem dzięki wielkiej
życzliwości Pani Hanny Zaremby-Ankiersztejn mogliśmy w muzealnej kaplicy obejrzeć
oryginał mojego malutkiego świętego obrazka Matka
Boska AK sierpień 1944, który wraz ze mną przeszedł nie tylko przez obóz Durchgangslager
121 w Pruszkowie, ale który – podobnie jak małą, deserową łyżeczkę – też staram
się mieć zawsze przy sobie. Obraz Matka
Boska AK 1944, autorstwa Ireny Pokrzywnickiej, równie szczęśliwie dotrwał
do naszych czasów, a podczas koniecznej konserwacji jedynie został nieco
podkoloryzowany.
Z pobytu w obozie przejściowym
w Pruszkowie zapamiętałam głównie to, że często byłam głodna oraz że bardzo
musiałam strzec mojej malutkiej walizeczki i zawsze miałam być jak najbliżej
Mamy; najczęściej schowana między Mamy nogami. I właśnie to spowodowało, że któregoś
dnia podczas dokonywanej tam kolejnej selekcji więźniów została zauważona wyłącznie
moja Mama, wówczas młoda, zdrowa i sprawna; i dlatego razem z Mamą zostałam
wywieziona na roboty do lazaretu dla „własowców”. Tak przynajmniej mówiła o
nich moja Mama. Dziś wiem, że wówczas znaczna część warszawiaków nazywała własowcami
niemal wszystkich obywateli Związku Radzieckiego, którzy współpracowali z
Niemcami. Zatem mógł to być szpital polowy np. dla członków brygady RONA, która
wspólnie z Niemcami pacyfikowała Powstanie Warszawskie i która na tle innych
jednostek narodowych będących na żołdzie SS wyróżniała się szczególnym
okrucieństwem. Tego już nie jestem w stanie ustalić. Natomiast doskonale
pamiętam, że wraz z przesuwaniem się frontu na zachód również i ten lazaret kilkakrotnie
się przemieszczał; jednak żadnej nazwy nie zapamiętałam. Wtedy jeszcze nie
umiałam ani pisać, ani czytać, a po wojnie chciałam jak najszybciej zapomnieć o
wszystkich doznanych tam przykrościach.
Według opowieści Mamy, w
lazarecie dla „własowców” ocalałyśmy tylko dlatego, że jego naczelnym lekarzem był
Niemiec, któremu przypominałam jego małą córeczkę. Z ust Mamy wielokrotnie
słyszałam, że gdy ów Niemiec już naprawdę zrozumiał, iż „Hitler kaput” i nas
wypuścił, to na drogę powrotną do Polski dostałam od niego nawet tabliczkę
czekolady… Jednak tego faktu też nie zapamiętałam. Natomiast jeszcze teraz
potrafi mi się przyśnić wydarzenie, którego z mojej pamięci, mimo upływu już
ponad 73. lat, nic nie jest w stanie wymazać.
Któregoś dnia Mama
poleciła mi jak najszybciej pobiec właśnie po tego lekarza. A gdy wraz z nim
znalazłam się w sali, w której była Mama, zobaczyłam, że Mama leży na podłodze,
a na Mamie - jakiś ozdrowieniec. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy. I
nagle widzę, jak ten lekarz wyciąga, chyba z kieszeni (?), jakąś broń… i
strzela! O, Boże, przecież on zabije mi Mamę… I w tym momencie najprawdopodobniej
straciłam przytomność, bo niczego więcej już nie pamiętam. Za to, jeszcze przez
wiele lat po wojnie, Mama chodziła ze mną do różnych lekarzy, również i do
psychiatrów, abym nocami przestała cały dom „stawiać na nogach”, budząc
wszystkich domowników przeraźliwym krzykiem. Miało mi to minąć w okresie
dojrzewania, nie minęło. Potem miało mi minąć po porodzie, nie minęło. I po
klimakterium też mi nie minęło… Pewnie ta trauma już do końca będzie mi
towarzyszyć.
Czasami budzi mnie
również taki obrazek: czterech lub pięciu mężczyzn wiszących między dwiema ulicznymi
latarniami… Lecz chyba jest to obrazek jeszcze sprzed Powstania Warszawskiego,
może z czerwca lub lipca 1944 roku, a może jeszcze wcześniejszy. Natomiast zdarza
się, że z późniejszych, już na pewno powstańczych dni, czasami jeszcze teraz
„słyszę” ryczącą krowę – a tak Mama
określała jakieś niemieckie pociski i bywa, że czasami „widzę” spadające bomby
i płonące domy… Tego też nie potrafię zapomnieć… I nieustannie całym sercem
Bogu dziękuję, że już trzecie pokolenie moich Zstępnych nie wie, co to wojna i
co naprawdę może oznaczać słowo „głód”… I choć później też zdarzało się, że bywałam
głodna, to nigdy tak, jak w owe dni.
W 1945 roku, w naszej drodze
powrotnej do Warszawy, Mama najpierw w Cieszynie szukała Babci Anny. Trochę
więc czasu upłynęło zanim odnalazła Ją w Zebrzydowicach, we wsi odległej od
Cieszyna o 16 kilometrów. Albowiem Babcia Anna dopiero tam, po wyrzuceniu przez
Niemców wszystkich Polaków mieszkających nad Olzą przy Alei Łyska, znalazła dla
siebie nie tylko kąt, ale i pracę (a kilka lat później nawet swojego drugiego męża).
I to przesądziło o tym, że po raz pierwszy moja Mama mnie opuściła. Zostałam w
Zebrzydowicach pod opieką Babci Anny, a w dalszą podróż do Warszawy Mama już
sama wyruszyła.
Z opowiadań Mamy zapamiętałam,
że część drogi pokonała pieszo, potem jakąś furmanką i jakimś eszelonem, i
dopiero w ostatnich dniach maja 1945 r. dotarła do Warszawy. Na Mokotowie zastała
wszystko wypalone, same ruiny. Znikąd żadnej wiadomości o Ojcu. I już nie
potrafię sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszałam od Mamy, kiedy dokładnie
udało się Jej dotrzeć na Zaolziańską, gdy pieszo brnęła przez warszawskie morze
ruin. Zapewne w pierwszych dniach czerwca 1945 r.
Wtedy były to jeszcze
peryferie Warszawy i być może dlatego Niemcy nie spalili domu Dziadków
Langnerów. Dziadkowie też ocaleli. I mój Stryjek Stanisław, młodszy brat Ojca, który
również był żołnierzem „Czaty 49”, też przeżył. Okazało się, że przepłynął
Wisłę przed zajęciem Czerniakowa przez oddziały niemieckie, a z Pragi do
lewobrzeżnej Warszawy wrócił w styczniu 1945 r. wraz z żołnierzami 1. Armii
Wojska Polskiego.
I właśnie od Stryjka Staszka
Dziadkowie dowiedzieli się o śmierci swojego starszego syna. A ponieważ 8
września 1944 r. Stryjek uczestniczył w pochówku mojego Ojca na podwórzu
posesji Mokotowska 48, leżącej naprzeciwko Szpitala Powstańczego przy ul.
Mokotowskiej 55, gdzie w wyniku odniesionych ran Ojciec mój zmarł w nocy z 7 na
8 września, więc gdy w kwietniu 1945 r. można już było przeprowadzić ekshumację,
Stryjek bez trudu zlokalizował miejsce pierwotnego spoczynku mojego Ojca.
Po dokonaniu ekshumacji,
14 kwietnia 1945 r. Ojciec został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na
Powązkach, w kwaterze A25. W przeciwieństwie do wielu sąsiednich kwater,
kwatera A-25 nie jest zbiorową kwaterą powstańczych grobów. W grobach
indywidualnych spoczywają tam zarówno żołnierze Armii Krajowej, którzy polegli
w Powstaniu Warszawskim, jak i cywilni mieszkańcy Warszawy, którzy w owych
dniach zostali zamordowani przez Niemców. A zwiedzając Cmentarz Wojskowy na
Powązkach warto również zwrócić uwagę na to, że spośród wielu powstańczych
batalionów wyłącznie żołnierze „Czaty 49” nie mają wspólnej oddzielnej kwatery.
Powstańców z „Czaty 49” upamiętnia tam jedynie kamienny obelisk otoczony
kilkunastoma kamiennymi tablicami epitafijnymi.
Do dziś nie znam przyczyny
nieutworzenia na Powązkach oddzielnej kwatery dla żołnierzy „Czaty 49”. Być
może zaważyła na tym m.in. decyzja moich Dziadków Langnerów. Otóż, gdy do
pierwszych dni kwietnia 1945 r. nie dotarła do Nich żadna o nas informacja, zgodnie
uznali, że najprawdopodobniej nie przeżyłyśmy pacyfikacji Warszawy. I po
naradzie ze Stryjkiem Staszkiem postanowili pochować Ojca w indywidualnej
mogile, do której, już później, i nas zamierzali dochować. Dlatego przez wiele lat na pierwszej tablicy
nagrobnej stojącej na mogile Ojca było tyle wolnego miejsca… Gdy zaś moja Mama
w jednym z pierwszych dni czerwca 1945 r. stanęła w drzwiach domu Dziadków
Langnerów, to Babcia Wiktoria zemdlała, myśląc, że zobaczyła tam jakiegoś ducha
lub nieczystą zjawę. Splot tych wydarzeń stał się główną przyczyną, że Mama
moja już nigdy więcej nie pojawiła się na Ulrychowie, a nowe miejsce na Ziemi
znalazła dla nas we Wrocławiu.
W tym miejscu warto
przypomnieć, że w 1964 r. ówczesne władze stolicy Cmentarzowi Wojskowemu na
Powązkach nadały nazwę „Cmentarz Komunalny (d. Wojskowy) na Powązkach”, co spowodowało, że po upływie zaledwie
trzech lat szczątki żołnierzy poległych w Powstaniu Warszawskim i pochowanych
na tym cmentarzu w kwaterach indywidualnych były już traktowane tak samo, jak
zwłoki każdej osoby grzebanej na dowolnym cmentarzu komunalnym. Na szczęście, w
powązkowskiej kwaterze A-25 nie odważono się podjąć likwidacji powstańczych
grobów bez uprzednich stosownych publicznych ogłoszeń.
Ale dopiero wiele lat
później, na mocy decyzji Prezydenta m. stołecznego Warszawy Profesora Lecha
Kaczyńskiego, podjętej w trakcie przygotowywania uroczystych obchodów 60. rocznicy
wybuchu Powstania Warszawskiego, cmentarzowi na Powązkach przywrócono jego
pierwotną nazwę. Dzięki temu Wojewoda Mazowiecki (decyzją WPS IX – 0522/8/05 z
dnia 6 lipca 2005 r.), jeszcze za życia Mamy, mogile Ojca nadał – a w
rzeczywistości przywrócił - status grobu wojennego, co nam umożliwiło zamieszczenie
na Jego drugiej tablicy nagrobnej wszystkich adekwatnych informacji.
A wracając do opisu moich
dalszych powojennych losów, należy dodać, że ponieważ mojej Mamie w 1946 r. nie
udało się zapisać mnie do którejkolwiek z ówczesnych wrocławskich szkół
powszechnych, moją szkolną edukację rozpoczęłam w Zebrzydowicach, w jedynej
istniejącej tam publicznej szkole powszechnej. Tam bowiem nie widziano przeszkód
w rozpoczęciu nauki w klasie pierwszej przed ukończeniem przez dziecko siódmego
roku życia. Natomiast po zakończeniu pierwszego półrocza roku szkolnego
1946/1947 już bez przeszkód zostałam przyjęta do klasy pierwszej w Publicznej
Szkole Powszechnej III stopnia Nr 11 we Wrocławiu, która mieściła się w jednej z
poniemieckich kamienic przy ul. Generała Ignacego Prądzyńskiego. W szkole tej
ukończyłam klasę pierwszą i drugą. Naukę w klasie trzeciej pobierałam w Szkole
Ogólnokształcącej Stopnia Podstawowego Nr 16 we Wrocławiu. W następnym roku
szkolnym uczęszczałam do kolejnej szkoły powszechnej – Szkoły Ogólnokształcącej
Stopnia Podstawowego Nr 47 we Wrocławiu, w której ukończyłam klasę czwartą. I
dopiero począwszy od roku szkolnego 1950/1951 miałam w trzech kolejnych
klasach: piątej, szóstej i siódmej te same szkolne koleżanki i tych samych
szkolnych kolegów. Do dziś z Hanką Wojtusikówną utrzymuję niezwykle serdeczny
kontakt; przy czym innych moich dawnych koleżanek z mojej czwartej wrocławskiej
szkoły powszechnej już nie ma między nami. Była to Szkoła Ogólnokształcąca
Stopnia Podstawowego Nr 15 na wrocławskim Oporowie, gdzie zamieszkałyśmy przy
Alei Piastów 31 wraz z drugim mężem mojej Mamy. W czerwcu 1952 r. otrzymałam
„Nagrodę dla przodownika nauki” – za pilność – i do dziś przechowuję zaświadczenie
o przyznaniu mi takiej nagrody. A w klasie siódmej, nadal jako przodownik
nauki, zostałam zaproszona przez wrocławski oddział Towarzystwa Przyjaciół
Dzieci na uroczystość powitania Nowego Roku 1953, która odbyła się 2 stycznia w
najbardziej wówczas renomowanej wrocławskiej szkole powszechnej, przy ul.
Parkowej 18.
I w tym miejscu, zgodnie
z zaleceniami członków Zarządu Stowarzyszenia
Dzieci Powstania Warszawskiego 1944, zawartymi w apelu o spisywanie
wspomnień z dzieciństwa, już powinnam
przerwać w miarę syntetyczny opis moich powojennych losów. Mimo tego, muszę tu
poruszyć jeszcze jedną, niezwykle dla mnie ważną sprawę. Otóż, gdy w klasie
pierwszej, w wiejskiej szkole publicznej w Zebrzydowicach, już w trakcie pierwszego
półrocza roku szkolnego 1946/1947 dość szybko nauczyłam się „składać litery” (a
tam właśnie tak mówiono), to po przyjeździe do Wrocławia na kilku ulicznych słupach
ogłoszeniowych równie szybko przeczytałam tę samą, bardzo groźnie brzmiącą
informację AK – ZAPLUTY KARZEŁ REAKCJI, obok której widniał rysunek jakiegoś
potwora. Wówczas nowym dla mnie wyrazem był ostatni wyraz tej informacji; i on
brzmiał najgroźniej. Mama moja starała się w miarę przystępnie podać mi jego
definicję, ale końcowe polecenie Mamy też było groźne: gdy w szkole będą cię pytać o dane ojca, podawaj jego imię, ewentualnie
jego datę urodzenia oraz krótko informuj: zginął na wojnie; wszak wiele twoich
koleżanek i kolegów, to sieroty lub półsieroty. I pamiętaj, nic więcej!
A w październiku 1952 r.
na Cmentarzu Komunalnym w Cieszynie, na polecenie ówczesnych władz, został
zlikwidowany grób ojca Mamy – Daniela Melchera (21.10.1894-11.06.1932),
przodownika Policji Województwa Śląskiego, ochotnika III Powstania Śląskiego,
odznaczonego Śląską Wstęgą Waleczności i Zasługi klasy I, Medalem pamiątkowym
za wojnę 1918-1921, Medalem dziesięciolecia odzyskanej niepodległości
(1918-1928), Odznaką honorową za „Obronę Śląska Cieszyńskiego (1919) oraz
Odznaką pamiątkową „Krzyż cnocie wojskowej”, a pośmiertnie – w dniu 16 marca
1937 r. – Medalem Niepodległości. Dziadek Daniel zmarł w Szpitalu Miejskim w
Cieszynie, w wyniku komplikacji po jakiejś akcji pościgowej, podczas której
został postrzelony. Lekarze nie byli w stanie go uratować. W roku 2012 miał się
ukazać pierwszy tom Słownika
biograficznego funkcjonariuszy Policji Województwa Śląskiego 1922-1939, a w
następnym roku – jego tom drugi, ze zdjęciem i notą biograficzną mojego Dziadka
Daniela (autorstwa Pana Grzegorza Grześkowiaka, członka Zarządu Ogólnopolskiego
Stowarzyszenia Rodzina Policyjna 1939 r.).
Do dziś nie znam powodów wstrzymania publikacji tak bardzo ważnego pomnika
pamięci. W czerwcu 2017 r. minęła kolejna, już 95. rocznica powrotu części
Górnego Śląska do Polski oraz 95. rocznica utworzenia Policji Województwa
Śląskiego. I nadal cisza. Na szczęście, od 2012 r. światło pamięci o Dziadku
Danielu mogę już zapalać przy jednej z tablic epitafijnych umieszczonych przy
Grobie Policjanta Polskiego w Katowicach, na której wyryto Jego imię, nazwisko
oraz liczbę przeżytych przez Niego 37 lat.
Ponadto dane mi było doczekać
dnia beatyfikacji Sługi Bożej Hanny Chrzanowskiej. Uroczystość ta odbyła się 28
kwietnia 2018 r. w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach.
Być może, iż doczekam również Jej kanonizacji. Błogosławiona Hanna, prekursorka
polskiego pielęgniarstwa domowego i parafialnego, jest bowiem nie tylko dla
polskich pielęgniarek wzorem prawdziwej służby drugiemu człowiekowi.
I tak oto toczą się nie
tylko nasze dzieje, ale i dzieje wielu naszych Przodków, przy opisie których
czasami potrafi znacznie zblednąć i ta potworna nasza trauma, której doznaliśmy
we wczesnym dzieciństwie… Jednak i tę traumę, bezsprzecznie, też należy ocalić
od niepamięci.
Dziękuję Zarządowi Stowarzyszenia Dzieci Powstania
Warszawskiego 1944 za podjęcie starań o jej godne upamiętnienie.
Z wyrazami
szacunku i serdecznymi pozdrowieniami z Wrocławia
Hanna
Langner-Matuszczyk
Wrocław, w dniach 16-19
grudnia 2017, 9-12 marca 2018 oraz 10 maja 2018
Z naszej strony internetowej:
Oto komentarz p. Feliksa Maciunka o sytuacji bytowej Dzieci Powstania:
Oto komentarz p. Feliksa Maciunka o sytuacji bytowej Dzieci Powstania:
Ważny cytat:
– Powinniśmy złożyć najwyższy hołd i przeprosić ludność stolicy, że poniosła tak straszne upokorzenia, tak straszne cierpienia – powiedział gen. Zbigniew Ścibor-Rylski „Motyl”, prezes Związku Powstańców Warszawskich, odsłaniając w 2010 r. pomnik cywilnych ofiar tamtego zrywu.
Spis wspomnień Dzieci Powstania zamieszczonych w Biuletynie
Halina Kałdowska Biuletyn nr 12
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 14
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 15
Jerzy Kraśniewski Biuletyn nr 16
Profesor Janusz Przemieniecki Biuletyn nr 18
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 20 - 28
Profesor Elżbieta Skotnicka-Iliasiewicz Biuletyn nr 27
Mirosław Kukliński Biuletyn nr 28,29,30
Agnieszka Wróblewska Biuletyn nr 29
Wojciech Sobieszuk Biuletyn nr 30
Andrzej Bischoff Biuletyn nr 31
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 31
Jacek Krzemiński Biuletyn nr 32,33,34,35
Profesor Stanisław Lewak Biuletyn nr 33
Profesor Agnieszka Muszyńska Biuletyn nr 34
Danurta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Danurta Charkiewicz Biuletyn nr 36
Aleksander Szczęsny Biuletyn nr 36
Józef Henryk Rudziński Biuletyn nr 37
Tadeusz Władysław Świątek (link) Biuletyn nr 37
Janina Tymkiewicz Biuletyn nr 38
Hanna Langner-Matuszczyk Biuletyn nr 39
Pożyteczne Linki:
30.04.2018 5793,69 PLN
31.05.2018 5733.69 PLN
31.05.2018 5733.69 PLN
40 dolarów kanadyjskich
200 dolarów amerykańskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz