1 sierpnia 2016. Informacja o udziale naszego Stowarzyszenia w obchodach siedemdziesiątej drugiej rocznicy Powstania Warszawskiego.
Spotykamy się 1. sierpnia o 9.15 przy wejściu do parku od ulicy Odyńca - przy kawiarni Zielnik, ul. Odyńca 15 link do miejsca spotkania - Odyńca 15.
Pierwszego sierpnia o godzinie 9:30 w parku im. Generała Gustawa Orlicza-Dreszera na Mokotowie (mapa - park Dreszera) wśród pocztów sztandarowych będziemy uczestniczyć w uroczystości przy pomniku „Mokotów Walczący – 1944”; Po uroczystościach w parku odbędzie się przemarsz zebranych pod pomnik Żołnierzy AK zamordowanych przy ul. Dworkowej. Pomnik znany także jako "Pomnik Rozstrzelanych" znajduje się naprzeciwko dawnej siedziby żandarmerii niemieckiej. (link do mapy - ul. Dworkowa).
Prosimy o obecność i serdecznie zapraszamy wszystkich członków wraz z rodzinami. Rezerwujemy ograniczoną ilość miejsc siedzących. Potrzeba nam także osób do pocztu sztandarowego (mamy już proporzec). Zapraszamy.
Członkowie chętni do uczestnictwa w poczcie sztandarowym proszeni są o przybycie o godz. 9:10.
1 sierpnia o godzinie 21:00 na kopcu Powstania odbędzie się uroczystość zapalenia znicza płomieniem przyniesionym z wiecznego znicza na Grobie Nieznanego Żołnierza. Zapraszamy.
Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.
29 07 2016 Smolik/Grosiak/Miuosh „HISTORIE” na rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego
W 72. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego Muzeum Powstania Warszawskiego zaprosiło do współpracy artystę, który od lat jest na polskim rynku synonimem oryginalności i jakości, jednego z najlepszych polskich producentów - Smolika. Efektem tej współpracy jest płyta „Historie” Smolika z gościnnym udziałem Natalii Grosiak i Miuosha.
Zaproszeni do tego wyjątkowego koncept albumu artyści zmierzyli się z niezwykłym materiałem wspomnieniowym dotyczącym życia Powstańców po Powstaniu Warszawskim. Te poruszające historie opowiadają o tym, jak głębokie piętno na życiu Powstańców odcisnęły wydarzenia z 1944 roku, jak potoczyły się dalsze losy mieszkańców Warszawy i czy po latach wojny odnaleźli swoich bliskich. Część z tych historii zupełnie niespodziewanie kończy się szczęśliwym i wzruszającym finałem, jednak wiele z nich przepełnionych jest dramatycznym zmaganiem z powojenną rzeczywistością. Muzykę do wspomnień skomponował Smolik, teksty napisali Natalia Grosiak i Miuosh.
W dniu premiery płyty, 29 lipca 2016 w Parku Wolności na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego odbędzie się wyjątkowy koncertpromujący to wydawnictwo. Tego wieczoru, oprócz Smolika, Natalii Grosiak, Miuosha i towarzyszącego im zespołu, na scenie pojawią się również specjalnie zaproszeni goście.
Płytę promuje singiel „Alunia”; muzyka Andrzej Smolik, tekst i wykonanie: Natalia Grosiak.
Widziane z krzesła Honorowego
Prezesa Andrzeja Targowskiego.
NATO w Warszawie w lipcu 2016
Sytuacja
polityczna Polski w 2016 r. komplikuje się. Okazuje się,
że w 71 lat po II WŚ obronność Polski jest wciąż problemem. Ponieważ Rosja pod
wodzą W. Putina stopniowo transformuje się w imperium. Co wynika z zajęcia
Krymu, apetytu na wschodnią Ukrainę oraz państwa nadbałtyckie, które kiedyś
należały do ZSRR. Nie sądzę by Rosja chciałaby zaanektować Polskę. Nie zrobił
tego J. Stalin, tylko rządził Polską by
proxy. Ponieważ Rosja zdaje sobie sprawę, że miałaby więcej kłopotów z
Polakami niż to warte.
Żyć
w zgodzie czy mieć za złe sąsiadom. Przed II WŚ Polska
miała 7 sąsiadów i z 6 żyła w niezgodzie. Lekcja z historii mówi, że nie należy
popełniać po raz drugi tego samego błędu. Zwłaszcza nie można żyć w niezgodzie
równocześnie z Rosją i Niemcami. Najlepiej byłoby żyć w zgodzie z tymi
europejskimi potęgami równocześnie, pomimo uzasadnionych animozji. My Dzieci
Powstania bardzo dobrze wiemy, o czym mówimy. Oczywiście tego typu zgoda
powinna być zdefiniowana w odpowiednich traktatach, jaki np. mamy z Niemcami. Nie
może być w tzw. dobrym tonie wyrażać swe animozje wobec sąsiadów, zwłaszcza
przez tych, co nie doświadczyli zbrodni niemieckich i sowieckich a chcą wykazać
się tzw. polityczną gorliwością.
Sytuacja
polityczna Polski w 2016 r. także wyjaśnia się. USA
neutralne państwo w 1939 r. teraz zrozumiało, że globalne przywództwo w świecie wymaga by lokalny problem polskiego bezpieczeństwa był zagwarantowany przez
te mocarstwo. Europejskie państwa – członkowie NATO zrozumiały, że gdy „Polska
jest chora to i Europa jest chora” jak kiedyś stwierdził W. Churchill. Także w
dniach 8 i 9 lipca posiedzenie NATO z głowami państw w Warszawie potwierdziło
stalą obecność żołnierzy (wprawdzie tylko około 5 tyś.) z innych państw i
ciężkiego sprzętu (w tym tarcze przeciw-rakietowe) w państwach graniczących z
Rosją. Obecność ta ma odstraszyć Rosję przed jej atakiem na te państwa? Należy
przypuszczać, że Kreml tym się nie przejął.
Rosja
protestuje, ponieważ tak wypada. Byłoby dziwne, aby Rosja
nie protestowała przeciwko okopywaniu się Europy przed najściem Rosji.
Zwłaszcza, że już po II WŚ w latach 1971-72, ZSRR już planował atak na
zachodnią, czyli natowską Europę. O czym wiemy za sprawą płk. Cz. Kuklińskiego.
Miejmy nadzieję, że Rosja nie uderzy na wymienione kraje w tym Polskę zanim owe
kraje nie przyjmą szpicy natowskiej i będą gotowe na odparcie ewentualnego ataku
ze wschodu.
Czy
powtórzy się 1939 rok i Polska znów będzie samotna? Oby
historia nie powtórzyła się. Chcesz pokoju szykuj się do wojny, niestety ta
reguła jest ciągle aktualna. Jednakże prócz szykowania się do wojny trzeba
wejść w dialog z sąsiadami tak by zminimalizować wzajemne zagrożenia i animozje
i wreszcie żyć w stabilnym pokoju. Oczywiście o ile strony będą mądre?
Prof. Andrzej
Targowski
Honorowy Prezes SDP 1944
Wspomnienie Agnieszki Wróblewskiej
WIDZIAŁAM JAK TO SIĘ ZACZĘŁO.....
Przed wybuchem Powstania Warszawskiego miałam
dziesięć i pół roku i po wakacjach miałam iść do czwartej klasy. Naszą szkołę
przy ulicy Felińskiego Niemcy zabrali na swój szpital, uczyliśmy się więc w
jakiejś prywatnej willi. Moja klasa dostała taki wąski pokój, że tablicę trzeba
było powiesić na oknie i z trudem czytaliśmy co pani na niej pisała.
Pięć lat
okupacji przeżyliśmy w miarę spokojnie na Żoliborzu, na małej willowej ulicy.
Przenieśliśmy się tam ze Śródmieścia wkrótce po wkroczeniu Niemców do Warszawy,
bo przedwojenne mieszkanie przy ulicy Rozbrat, podobnie jak inne domy w tamtej
okolicy okupanci zajęli dla siebie.
Ojciec
mój brał czynny udział w obronie stolicy we wrześniu 1939-go roku, a po
kapitulacji przyłączył się do tajnej organizacji radiowej, która nadawała dla
mieszkańców prawdziwe informacje. W marcu 1940 roku okupant namierzył tę
radiostację i ludzie zaangażowani w tę działalność musieli uciekać. Przy
pożegnaniu ojciec powiedział mi, że wróci, kiedy będę już płynnie czytała...
Przez zieloną granicę przeszli na Litwę, tam aresztowali ich bolszewicy pod
zarzutem szpiegostwa i zamknęli w obozie w Archangielsku. Zwolniono ich w 1941
roku na mocy porozumienia gen. Sikorskiego ze Stalinem i jak większość
uwolnionych wtedy Polaków, pojechali do Kazachstanu. Z ramienia rządu
londyńskiego mój ojciec został tam delegatem na okręg Azji Mniejszej w
Samarkandzie. W czasie kiedy armia gen. Andersa opuszczała już teren ZSRR ojca
aresztowali sowieci i słuch o nim zaginął..
W czasie
wojny matka moja pracowała w biurze w Warszawie, my z bratem chodziliśmy do
szkoły. Niemców na Żoliborzu widywało się stosunkowo rzadko, na naszej ulicy
mieszkała jedna niemiecka rodzina. Nam, dzieciom, wojna dawała się we znaki
głównie w czasie nalotów bombowych. Do wybuchu powstania nie zaznaliśmy też
głodu. Myślę, że oprócz przydziałów kartkowych mama dokupowała żywność na
czarnym rynku. W ogródku uprawialiśmy warzywa i trochę owoców.
Wybuch
powstania pamiętam bardzo dokładnie, bo pierwsza strzelanina zaczęła się na
naszej ulicy, na moich oczach, parę godzin przed planowaną godziną „W”.
Bawiłyśmy się z Krysią, moją ówczesną przyjaciółką i sąsiadką z parteru, kiedy
usłyszałyśmy serię strzałów karabinowych. Wyjrzałyśmy przez okno i
zobaczyłyśmy, że przy zbiegu naszej ulicy Kossaka i sąsiedniej Niegolewskiego
ostrzeliwuje się dwóch mężczyzn w płaszczach, których goni niemiecki żołnierz. Była pierwsza albo druga po południu.
Mężczyźni w płaszczach to byli powstańcy, którzy szli na miejsce zbiórki.
Nieśli pod płaszczami broń i pechowo natknęli się na niemiecki patrol.
Nie wiem
jak moja mama wróciła tego dnia z pracy ze Śródmieścia na Żolibórz, ale
pamiętam jak próbowała kupić coś do jedzenia w pobliskich sklepach, i że
dostała już tylko herbatniki. Przyniosła zapieczętowany fabrycznie duży
papierowy worek z herbatnikami, których sprzedawca nie zdążył wcześniej rozpakować
i sprzedać.
Tego
dnia wieczorem sąsiedzi zebrali się na ulicy i gratulowali sobie, że nareszcie
będziemy wolni....
Samymi
herbatnikami nie dawało się zaspokoić głodu, a jedzenia brakowało. Na początku
z pobliskiego Marymontu, gdzie były gospodarstwa rolne, przynoszono nam mleko
czy kartofle, za które płaciło się garnkami czy ubraniem bo pieniądze nie miały
już żadnej wartości. Kiedyś za mały kawałeczek słoniny mama dała im nowy
garnitur po tacie.
Ale i te
dostawy szybko się urwały i ciągle byliśmy głodni. To nie był głód jaki się
zdarza w normalnych czasach, kiedy nie zdążyliśmy zjeść śniadania. Byliśmy
głodni cały czas i ciągle szukaliśmy czegoś do zjedzenia. W czasie takiego
myszkowania natknęłyśmy się kiedyś z Krysią w piwnicy na worki, w których po
ciemku wymacałyśmy jakieś twarde kawałki. Ucieszyłyśmy się, że ktoś zamelinował
tam suchary i zaczęłyśmy pakować do ust....węgiel.
W drugiej połowie powstania, żywność zrzucały rosyjskie samoloty, t.zw.
„kukuruźniaki”. Nazywano je terkotkami, bo kiedy nadlatywały terkotały jak
maszyna do szycia. W określone dni na pobliskim skwerku kopano kwadratowy dół,
w którym wieczorem rozpalano ognisko - umowny znak dla kukuruźniaka gdzie może
zrzucać paczki. W paczkach była głównie żywność z amerykańskich dostaw –
pamiętam sago, rodzaj ryżu który się zalewało gorącą wodą i powstawała z tego
jadalna papka, czasem konserwy, czasem cukierki, które rozdawano dzieciom.
Czekaliśmy na te dostawy jak na zbawienie, ale trafiały się, niestety, rzadko i
nieregularnie.
Wielkim
problemem był w czasie powstania brak wody. Nie wiem od kiedy przestały działać
wodociągi, gaz, elektryczność, ale pamiętam jak godzinami wystawaliśmy w
kolejce do pompy – jedynej na całą okolicę, i że do tych kolejek po wodę Niemcy
chętnie strzelali ze swoich fruwających „sztukasów”.
Dwa
wydarzenia zapamiętałam szczególnie, bo przyniosły śmierć dobrze znanych mi
ludzi. Siostra Krysi, starsza
od niej, czternastoletnia Ala, czyli w wieku mojego brata, Krzysztofa, podobnie
jak on służyła w Szarych Szeregach roznosząc pocztę i meldunki. Jak wspomniałam
wyżej, przez całe niemal Powstanie nie widzieliśmy na Żoliborzu Niemców. Nie
starczało im sił i środków, żeby opanować całą powstańczą stolicę, dlatego z
mniej zaludnionych, willowych rejonów miasta, musieli się prawie całkowicie
wycofać i ostrzeliwali nas z daleka, np. z rejonu Dworca Gdańskiego. A w
drugiej połowie powstania skierowali na Żolibórz swoją eksperymentalną broń.
Nie
pamiętam jak ta broń się nazywała, ludność nazywała to „krowami” bo przed
każdym ostrzałem armaty ryczały jak krowy. Słychać było ten ryk, i w ślad za
nim leciało kilkanaście pocisków jednocześnie. Na Żolibórz Niemcy skierowali
swoje krowy po raz pierwszy w rejon Placu Wilsona akurat tego dnia i o tej
godzinie kiedy zebrała się tam spora grupa młodych powstańców. Między nimi była
siostra Krysi, Ala. Nikt ze zgromadzonych młodych ludzi nie miał pojęcia co ten
przeraźliwy ryk zapowiada i że powinni wtedy uciekać do schronu...
Ciało
Ali na noszach przynieśli do ogrodu jej koledzy. Usłyszałam rozpaczliwy krzyk
jej matki, zbiegłam na dół i zobaczyłam jak zakrwawione ciało Ali zdejmują z
noszy i kładą na gołej ziemi. Pamiętam też, że mdlejącą z rozpaczy naszą
sąsiadkę proszono żeby umyła nosze z krwi, bo są potrzebne dla następnych...
Wieczorem
urządziliśmy pogrzeb w gronie sąsiadów. Ktoś wystrugał krzyż, ktoś przygotował
tabliczkę. Takich grobów w ogrodach były wtedy setki.
Po
kapitulacji Starego Miasta przyszli do nas na Żolibórz powstańcy, którzy
uciekli stamtąd kanałami. Mówili, że bili się już na gruzach... Odwiedzali nas
też jacyś inni ludzie, którzy stracili domy, gdzieś uciekali. Pamiętam, że
znajoma, która ledwie uszła z życiem i niczego ze swojego domu nie uratowała,
prosiła mamę tylko o szminkę do ust.
Do końca września, przez dwa miesiące na
Żoliborzu nie widzieliśmy Niemców. Inne dzielnice Warszawy były już wtedy
wysiedlone i opustoszałe, kiedy okupanci przypuścili szturm i na nas. W
ostatnią noc wrześniową cały czas atakowała artyleria i bombardowały samoloty.
Tej nocy Żolibórz poniósł największe straty. W naszym najbliższym sąsiedztwie
doszło do tragedii - w taras, pod którym znajdował się schron uderzył pocisk.
Przebywało tam kilkadziesiąt osób, 13 z nich zginęło na miejscu, między innymi
rodzice mojej bliskiej przyjaciółki Halusi. Ona sama uratowała się dzięki temu,
że przed gruzami osłoniło ją ciało matki...
Nazajutrz
rano przyszli do nas okupanci i oświadczyli, że mamy pół godziny na spakowanie
rzeczy. Mama w popłochu zakopywała w ogrodzie jakieś srebrne rodowe dzbanki czy
półmiski, ale widać kiepsko się starała, bo kiedy po pięciu miesiącach
wróciliśmy z wygnania, nie było po nich śladu.
30-go
września szliśmy w tłumie innych żoliborskich nieszczęśników przez opustoszałe
miasto. Był upał, pamiętam że mama wyrzucała co jakiś czas z walizki kolejne
rzeczy po drodze, żeby ulżyć mojemu bratu Krzyśkowi, który tę walizkę nosił.
Pamiętam też jak Ukraińcy i inni rosyjskojęzyczni skośnoocy żołdacy stali na
platformach samochodów ciężarowych, śmieli się i rzucali kromki chleba do tłumu
głodnych wygnańców i robili sobie przy tej zabawie pamiątkowe zdjęcia...
Pociągiem
dojechaliśmy do Pruszkowa. W wielkich halach obozu przejściowego tłumy
wypędzonych siedziały na podłodze. Ludzie z opaskami Czerwonego Krzyża
roznosili zupę, ktoś mnie częstował mlekiem. Następnego dnia, czy może dwa dni
później, wyprowadzono nas z tej hali i Niemcy przeprowadzali selekcję –
młodszych i silniejszych kierowano na lewo, kobiety, dzieci i kaleki - na
prawo. Zdolni do pracy mieli jechać do Niemiec na roboty. Krzyśka, który był
dość rosły na swoje 14 lat, skierowano na lewo, ale przytomnie obszedł
żołnierza z tyłu i dołączył do nas.
I tak
wszyscy troje znaleźliśmy się po kilkunastogodzinnej podróży bydlęcym wagonem w
mieście Jędrzejowie. Z nakazu niemieckiej administracji, czekały tam już na nas
wozy konne, żeby rozwozić warszawiaków po okolicznych wsiach. Nas zawieziono do
wsi Nagłowice - tej samej, którą się wiąże z nazwiskiem Mikołaja Reja zwanego
ojcem polskiej literatury.
Zakwaterowano
nas w chałupie z jedną izbą, w której oprócz gospodyni i jej dwóch dorosłych
synów była też Wiesia, mniej więcej moja rówieśnica. Wiesia miała jedną
sukienkę, którą nosiła w dzień i w nocy na gołe ciało. Nie miała poza tym
niczego do ubrania a ja marzyłam, że wracam na chwilę do naszego mieszkania na
Żoliborzu, wyciągam z szafy wszystkie swoje ubrania i oddaje je Wiesi.
Chałupa
naszych gospodarzy uchodziła za nowoczesną, bo miała podłogę z desek a nie
klepisko. Ale pod tymi deskami rechotały żaby, „za potrzebą” chodziło się za
stodołę – dosłownie a nie w przenośni, a jadło się wyłącznie kiszony żur z
kartoflami.
Spałam z
mamą w łóżku zbitym z brzozowych żerdzi – ktoś to sklecił na mamy zamówienie,
bo najpierw spałyśmy na podłodze. Krzysiek trafił do bogatszego gospodarza i
pracował tam w charakterze parobka. Tak mu się wtedy rolnictwo spodobało, że
jedyny z naszej mieszczańskiej rodziny poszedł po maturze na studia rolnicze.
Do
Warszawy wróciliśmy zaraz po jej wyzwoleniu - na przełomie stycznia i lutego 1945
roku. Mieszkanie na Żoliborzu ocalało, ale było doszczętnie ograbione i bez
szyb w oknach. Warszawa wyglądała
strasznie, chodziło się po wąskich ścieżkach między stertami zaśnieżonych
gruzów, na których leżały jeszcze niesprzątnięte, zamrożone albo zwęglone
ludzkie zwłoki. Taki obraz stolicy miałam w oczach do początku lat 50-ych,
czyli do przyjazdu tutaj na studia.
Bo
wtedy, w lutym 45-go roku mama nie chciała zostać w Warszawie. Pojechaliśmy
towarowym pociągiem z licznymi przesiadkami do Lublina do mojej ciotki. Ze
zdumieniem patrzałam, że stoją tam domy z firankami w oknach, po ulicach chodzą
moi rówieśnicy z tornistrami, na podwieczorek jem bułki z marmoladą.
Wracaliśmy
do życia z dalekiej podróży.
Agnieszka Wróblewska
Jest to piętnasty, lipcowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy.
W załączniku do dzisiejszego mejla znajduje się deklaracja członkowska Stowarzyszenia. Prosimy o wypełnienie jej (jeśli jeszcze takiej deklaracji nie otrzymaliśmy) i odesłanie do Zarządu albo mejlowo albo pocztą. W przypadku użycia drogi mejlowej nie wymagamy własnoręcznego podpisu, natomiast w przypadku wysyłania pocztą prosimy o jego dokonanie. Przypominamy że składka członkowska jest dobrowolna.
Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.
Agnieszka Wróblewska
Od Redakcji:
Jest to piętnasty, lipcowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy.
W załączniku do dzisiejszego mejla znajduje się deklaracja członkowska Stowarzyszenia. Prosimy o wypełnienie jej (jeśli jeszcze takiej deklaracji nie otrzymaliśmy) i odesłanie do Zarządu albo mejlowo albo pocztą. W przypadku użycia drogi mejlowej nie wymagamy własnoręcznego podpisu, natomiast w przypadku wysyłania pocztą prosimy o jego dokonanie. Przypominamy że składka członkowska jest dobrowolna.
Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.
Ważne:
Zarząd Stowarzyszenia rozważa zorganizowanie w październiku 2017 sesji naukowej "Powojenne losy dzieci Powstania".
1. Prosimy o opinie co do celowości zorganizowania takiej sesji.
2. Przedsięwzięcie takie nie uda się bez współuczestnictwa naszych członków. Apelujemy o zgłaszanie się wolontariuszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz