Sympozja, wystawy, spotkania: Co się dzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Warszawie, w Polsce i na świecie.
Konkurs literacki "Kartka z powstania Warszawskiego": link tutaj, do 2 października 2016.
Stanisława Celińska Na sierpniowym koncercie będzie można usłyszeć utwory z najnowszych albumów artystki. Koncert Stanisławy Celińskiej z zespołem pod kierownictwem Macieja Muraszko odbędzie się w sobotę 27 sierpnia o godz.20.00 w Pokoju na Lato w Muzeum Powstania Warszawskiego. Wstęp wolny.
W najbliższy weekend 27.08.2016r. polski film krótkometrażowy w reżyserii Tomasza Stankiewicza, pod tytułem Fajna Ferajna będzie pokazywany podczas San Diego International Kids Film Festival- Saturday 27.08.2016w community room w Point Loma Branch Library 3701 Voltaire St, San Diego, CA 92107. Poniżej zamieszczamy link do strony festiwalu - film figuruje pod angielskim tytułem Brave Bunch: 2016 SDIKFF Schedule.
Dalsze zdjęcia z obchodów siedemdziesiątej drugiej rocznicy
powstania Warszawskiego. 1 sierpnia 2016, Park Dreszera,
na warszawskim Mokotowie.
Pomnik Powstania
Poczet sztandarowy Stowarzyszenia
Wiesław Winkler, Ewa Chrzanowska, Roman Bogacz
Podczas uroczystości
Harcerze
Wyjście pocztów sztandarowych
Jerzy Kraśniewski
Stoję przed bramą naszej
kamienicy na ulicy Grzybowskiej. Przyszedłem tu po latach z nadzieją, że uda
się spotkać kogoś z dawnych mieszkańców tego domu. Ponad 70 lat minęło od
tamtego sierpnia... Z bramy wychodzi starsza pani, mówi że nie ma tu już nikogo
kto by pamiętał Powstanie Warszawskie.
Patrzymy na trawnik po
drugiej stronie ulicy – mówię tej pani, że kiedyś był tu mur okalający browar
Haberbuscha. I że w czasie okupacji z okien naszego mieszkania widziałem jak
schowani za płotem Polacy strzelali do niemieckich konwojentów, którzy wywozili
beczki z browaru. I jak tamci padali na ulicę oblewani sikającym z tych beczek
piwem.
Przez siedemdziesiąt parę lat
jakie minęły od tamtego sierpnia spotkałem tylko jednego mieszkańca mojej
kamienicy na Grzybowskiej, Józwę Rudnickiego, kolegę ze szkoły. I to z nim
właśnie przeżywałem pamiętny pierwszy dzień Powstania Warszawskiego.
Tego dnia, pierwszego
sierpnia 1944 roku, ojciec obudził mnie wcześnie rano, chociaż trwały wakacje i
do szkolnego wstawania został jeszcze miesiąc. Miałem się szybko ubierać, żeby
iść z babcią do sklepu spożywczego pana Kwaśnego. Spieszyliśmy się, a i tak
przed sklepem stała już duża kolejka. Nie pamiętam co kupiliśmy, ale pamiętam,
że tego dnia po południu przed bramą naszego domu zbierali się ludzie. I że z
piwnicy wyszli dwaj starsi bracia Józwy - Wacek i Staś Rudniccy ubrani inaczej
niż zwykle. Każdy z nich w bluzie „panterce”, na głowach czapki „pierożki z
biało-czerwonymi plakietkami po bokach a na środku polskie orły. I u każdego za
pasem po dwa granaty.
Zrozumiałem wtedy kto
organizował nasze nocne wyprawy z Józwą do słupów z ogłoszeniami. Józwa
przylepiał karteczki z napisem: „Hitler kaput” na hitlerowskich plakatach, ja
patrzałem czy ktoś nie nadchodzi.
Ale tamtego dnia to już nie
była dziecinna przygoda. Z piwnicy naszej kamienicy oprócz braci Józwy w
mundurach wyszedł też ich ojciec, trzymając w ręku biało-czerwoną flagę. Za nim
szedł Józwa z drabiną. Pan Rudnicki wszedł na nią i w metalową rurkę, która
przez lata bezużytecznie sterczała ze
ściany, wcisnął koniec kija z polską flagą.
Ktoś krzyknął głośno –
będziemy bić szwabów! Ale pan Rudnicki powiedział – uważajcie, Niemcy są tu
wszędzie.
Pamiętam, że tego pierwszego
dnia budowaliśmy też barykadę po przeciwnej stronie ulicy i że już wieczorem
pokazał się tam niemiecki czołg, ale jeszcze nie strzelał.
Obok nas, jak już
wspomniałem, za bramą pod numerem Grzybowska 58 mieścił się browar Haberbuscha
i Schiele. Pan Rudnicki przepracował tam wiele lat i jego synowie znali w
browarze każdy kąt. Poszliśmy nazajutrz z torbami i plecakami do budynków w
głębi podwórka, gdzie były magazyny. Najbardziej cennego towaru, mięsa,
pilnowali uzbrojeni strażnicy, poszliśmy więc tam, gdzie nikt nie pilnował
olbrzymich silosów z grochem, fasolą i
zbożem. Wróciłem do domu obładowany i zrobiliśmy jeszcze parę takich rund.
Babcia się ucieszyła, potrafiła z tego zboża, fasoli i grochu przyrządzać różne
potrawy.
Ojciec kazał mi pilnować
młodszego brata. Sam znikał i pojawiał się, pocieszał mamę, która cierpiała na
ból stawów i mówił, że ma za sobą dwie wojny, ale ta mu się nie podoba.
Następnego dnia na podwórku
browaru zaroiło się od żołnierzy AK z opaskami
I KOMPANIA. Przyłączyliśmy się do nich, imponowali nam uzbrojeniem -
karabin maszynowy, taśmy z amunicją na szyjach, a na ziemi pudła z amunicją.
Józwa, odważniejszy ode mnie, zapytał czy możemy pomóc nosić te pudła i chwycił
za jeden pojemnik, to ja zrobiłem to samo. Potem razem jedliśmy jakąś zupę.
Nazajutrz oddział wyruszył z
browaru, a my z Józwą z nimi. Mieliśmy wykurzyć niemieckich żandarmów z
posterunku na rogu Chłodnej i Żelaznej, akurat w budynku mojej szkoły. Załoga
tego posterunku, wspólnie z żołnierzami Wermachtu mocno dawała się we znaki
okolicznym mieszkańcom. Za żołnierzami z AK, do których się doczepiliśmy,
taszczyłem pudło z amunicją do karabinu maszynowego. Później dostałem inne
zadanie – miałem korkować butelki z benzyną. Pod korek wkładało się kawałek szmaty,
kiedy czołgi atakowały podawałem żołnierzom
przygotowane flaszki. Gałgan zapalał się od płomienia karbidówki, a ja
patrzałem jak „mój” żołnierz celuje. Już od pierwszej butelki czołg zaczął się
palić i wycofywać na ulicę Waliców.
Dzień później znaleźliśmy się
w budynku na rogu Żelaznej i Leszna. Zasnąłem na jakimś łóżku i przespałem atak
na bloki szpitalne przy Żytniej zajęte przez Niemców. Nie udało się ich odbić,
a mój kolega miał przestrzeloną rękę.
Wracaliśmy do browaru przez
nasze podwórko, wypatrzył mnie ojciec i doszło do ostrej wymiany zdań. Po tym
wyczynie byłem w domu pilnowany, a dwa dni później „nasi” żołnierze gdzieś
zniknęli.
Prawdziwy strach padł na nas,
kiedy pojawiły się na niebie samoloty. Małe pikowały z rykiem i rzucały
pojedyncze bomby, ale po nich nadleciały olbrzymie maszyny, które wyrzucały
całe „pudła” bomb zapalających. Trzy z nich wylądowały na strychu naszego domu
- zamieniały się w płonącą czerwoną masę, której nie gasiła woda a jedynie
piasek. Wokół szalał ogień. Po sąsiedzku pożar wywołała „krowa” - tak nazywano
groźne pociski, które poprzedzał ryk nowej artyleryjskiej broni. Kiedyś „krowa”
zaryczała, a ja byłem na ulicy ze swoim kolegą Markiem. Rzuciłem się do bramy,
domem wstrząsnął silny wybuch, a kiedy tuman kurzu opadł zobaczyłem że Marek
leży w kałuży krwi...
Do naszej kamienicy przyszli
żołnierze AK i uprzedzili, że może tu dojść do walk z Niemcami, musimy więc
przenieść się, na krótko, na drugą stronę ulicy a po ataku wrócimy. Dostałem
plecak, chlebak i niedużą walizkę, żeby spakować najpotrzebniejsze rzeczy.
Ojciec wybrał się na drugie podwórko, ja z nim. Żołnierze pokazali mu z górnego
piętra stanowisko wroga, przebiegających Niemców, o czymś rozmawiali. Potem
ojciec zarządził w domu zmiany w pakowaniu, kazał wziąć więcej rzeczy.
Słyszałem jak mówił do mamy, że jest w otoczeniu dużo uzbrojonych szwabów i nasi mogą nie utrzymać
tej pozycji. Był dwa lata żołnierzem w 1920 roku w armii Piłsudskiego, był
plutonowym we wrześniu 39-go, znał wojskowe rzemiosło.
Nocą z 6-go na 7-go sierpnia
przebiegaliśmy na drugą stronę Grzybowskiej. Przeprowadzano nas do piwnic, mamę
podtrzymywał żołnierz bo z trudem chodziła przez ból stawów. Ja ganiałem po
kolejne paczki.
Z korkowych płyt jakie
zostały po browarze, zrobiłem sobie łóżko w tej piwnicy. Nazajutrz obudziłem
się wcześnie i pobiegłem na górę. Patrzałem na ulicę przez szpary w strzelnicy
na biegających Niemców, słychać było strzały w pobliżu i czuło się dym z
oficyny. Wróciłem do piwnicy a tam leży cały we krwi syn sąsiadów. Wieczorem
znów patrzę przez te szpary, widzę że na podwórku ludzie siedzą na cegłach, że
jest nowy grób i krzyż.
- Tylko nie wychodź – krzyczy mama.
Wymykam się na pięterko,
stamtąd widzę, że nasza kamienica płonie. Już swoich książek nie odzyskam...
Muszę wrócić do rodziców i im powiedzieć... Wracam, mówię, że u nas dach pali
się od frontu i zaraz ogień dojdzie do naszego mieszkania. Mama łapie się za
głowę, ojciec każe brać pakunki - idziemy stąd.
Dokąd? Na Złotą 62 do cioci
Jańci. - Tam jest porządna kamienica, z windą – mówi mama.
Mijamy zwały gruzu. Od strony
Towarowej strzały, pod osłoną barykady przedzieramy się na drugą stronę
Żelaznej. Mama ledwo idzie, jacyś panowie jej pomagają. Winda u cioci Jańci
stoi w piwnicy, przecież nie ma prądu. Sama ciocia też się gdzieś wyniosła,
mieszkanie zostawiła otwarte. Bierzemy z szafy coś do ubrania, mama z babcią
schodzą do piwnicy, ja z tatą śpię na górze.
Z jedzeniem coraz gorzej, nie
wiem jak babcia sobie radziła. Dołączam do wyprawy na ulicę Ceglaną do fabryki
wódek gatunkowych. Ojciec, doświadczony celnik, znał tę firmę doskonale,
odprawiał dla niej różne zagraniczne towary, liczył więc że będą tam jakieś
produkty w magazynach. Ale ulica Ceglana to linia frontu. Po każdym stuknięciu
hitlerowcy obrzucają teren granatami. Nam też się to przytrafiło, odłamek od
granatu utkwił mi w lewym udzie. Ale doszliśmy do tych magazynów i wróciłem ze
sporą porcją cukru.
Następnego dnia poszedłem „na
łowy” z nowymi kolegami. Roznosili gazety i inne przesyłki, na Wareckiej mieli
swoją kwaterę. Akurat wybierali się na Plac Napoleona, gdzie w restauracji przy
Świętokrzyskiej mieli dostać obiad – czekał na nas ryż z pyszną marmoladą z
malin! Wychodzimy potem z bramy na Warecką, i widzimy że pali się ta kwatera, w
której dopiero co byliśmy. Potem dotarła do nas wiadomość, że także restauracja
przy Świętokrzyskiej leży w gruzach.
Na początku września było
coraz gorzej. Mój młodszy brat Józek wrzeszczał ciągle, że jest głodny, ja też
byłem głodny. Któregoś dnia ojciec zniknął na dłużej, a kiedy wrócił powiedział
że wychodzimy. I 8-go września opuściliśmy dom na Złotej. Ojciec nie pozwolił
mi zabrać powstańczych gazet ani znaczków, które zbierałem z takim trudem.
Powiedział, że trzeba do minimum zmniejszyć wszelkie ryzyko.
Szliśmy wolniutko Złotą do
Towarowej. Po naszej stronie stał nasz żołnierz z karabinem, po przeciwnej
uzbrojony hitlerowiec. Potem Karolkową do Wolskiej - tam pierwszy raz rozległy
się strzały, ale przedtem musiało być gorąco, bo po drodze mijaliśmy leżących
na ulicy zabitych ludzi... Dotarliśmy do jakiegoś pociągu, podjechaliśmy nim,
znowu marsz, ukazał nam się teren ogrodzony drutem kolczastym i skraj wielkiej
hali, podeszliśmy do niej. Ojciec kazał
nam zaczekać, wrócił po nas i wylądowaliśmy na kawałku miejsca pod ścianą.
Żadnych desek, słomy, goła betonowa płyta.
To był obóz przejściowy w
Pruszkowie.
Zdobywanie jedzenia wymagało
tam sprytu i siły. Ojcu udało się dwa razy napełnić garnek zupą, ale
wiedzieliśmy, że długo tam się nie da żyć. Na skraju hali odbywała się selekcja
ludzi – na prawo zdolni do pracy, ci mieli jechać na roboty do Niemiec, reszta na lewo nie wiadomo dokąd. Rozdzielili
nas z ojcem, pojechał do obozu pracy w Policach pod Szczecinem.
Na nas czekały na innych
torach takie same wagony. Załadowaliśmy się z trudem, stały wysoko a nie było
peronów. W nocy pociąg ruszył i nazajutrz rano stanął gdzieś w polu. Wdrapałem
się na krawędź wagonu i po ścianie zsunąłem na ziemię. Pamiętałem, że w tych
wagonach drzwi są blokowane specjalnym hakiem - otworzyliśmy je bez większego
trudu i niemal wszyscy wyskoczyli na zewnątrz. Nagle krzyk: ludzie tu jest
napisane Auschwitz, Oświęcim, uciekajmy! Okazało się, że taki napis był na
skraju wagonu, ale tutejsi mieszkańcy uspokoili nas, że pociąg stoi na ślepej
bocznicy i dalej nie pojedzie, a w drodze są już wozy, które mają rozwieźć
warszawiaków na pierwszy nocleg.
Trafiliśmy na drabiniasty
wóz, który nas dowiózł do wsi Niekłań. W chałupie u gospodyni Rutkowskiej
dostaliśmy pokój z łóżkami i olbrzymim piecem. Pamiętam rozmowę mojej mamy z
jakąś miejscową władzą. Powiedziała im, że w Warszawie wszystko straciliśmy,
nie mamy nic do sprzedania, ale że ona umie szyć, żeby tylko ktoś jej pomógł
podleczyć bolące stawy...
Okazało się, że we wsi mieszka
polski oficer, lekarz, który serią zastrzyków uśmierzył ból mamy, a ponieważ
miał i maszynę do szycia znalazła się też praca. Jednak nie wiele to pomogło na
naszą biedę – do końca pobytu brakowało nam jedzenia.
A w końcu 1944 roku pojawiły
się we wsi specjalne oddziały do walki z partyzantami. Ci nowi „hitlerowcy”
mówili po rosyjsku, ubrani byli w czapy z karakułowym obramowaniem i wywodzili
się z Kaukazu. Przyszli, żeby zrobić porządek w lesie. Nas wyrzucono z pokoju,
ale ci sojusznicy hitlerowców zaskoczyli nas prezentami - wręczyli mamie hełm
wypełniony cukrem i olbrzymie pęto kiełbasy.
W Końskich mama trafiła do
PCK i do Rady Głównej Opiekuńczej, żeby zdobyć informacje o ojcu. O to samo on
się starał w Policach i w końcu 1944 roku dostaliśmy wiadomość, że poszukuje
nas Zygmunt Kraśniewski, który jest w obozie pracy w Policach kolo Szczecina.
Tata układał tam szyny, był ranny w głowę, przeżył kilka bombardowań fabryki
benzyny syntetycznej, w której też pracował. Ale w 1945 roku zjawił się przed naszym
domem w Niekłaniu wozem zaprzężonym w kulejącego perszerona. Tego kulawego
konia przejął z opuszczonego
gospodarstwa kiedy Niemcy uciekali w strachu przed zbliżającą się Armią
Czerwoną. Pełno bezpańskich zwierząt domowych, których nie mogli ze sobą zabrać,
pętało się tam po okolicy.
W styczniu mama zdecydowała
się na podróż do Warszawy. Jazda była koszmarna, polegała na łapaniu okazji.
Czekanie godzinami na zimnych dworcach, niespodziewane zmiany trasy. Dzięki
temu, że mama potrafiła zagadać do Ruskich w ich języku parę razy udało nam się
dostać od nich jakieś jedzenie a raz nawet przygarnęli nas do swojego ogrzanego
wagonu.
Po trzech dniach podróży
znaleźliśmy się na Pradze przy dworcu Wschodnim. Przez Wisłę ścieżką po lodzie obok ruin Mostu
Poniatowskiego dotarliśmy na Stare Miasto. Chcieliśmy trafić na ulicę Freta,
gdzie moja ciotka Kostrzewska prowadziła restaurację. Ale nie znaleźliśmy tam
żadnego znaku, nawet kartki na murze.
Przez Ogród Saski
przedostaliśmy się na Grzybowską 56 i stanęliśmy przed naszą kamienicą.
Tkwiliśmy w ciszy na martwej ulicy przed jej wypalonym szkieletem. Pod nr 12,
na drugim piętrze, straszyły puste okna mieszkania, które było kiedyś naszym
rodzinnym domem.
Jerzy Kraśniewski – urodzony
w 1931 roku w Warszawie. Kończył sześcioletnie Gimnazjum i Liceum im.
A.Mickiewicza przy ul. Paryskiej, potem polonistykę na Uniwersytecie
Warszawskim. Pracował w radio, w „Sztandarze Młodych”, najdłużej w „Głosie
Nauczycielskim”.
Mieszka teraz na północy
Warszawy, w Choszczówce.
Rok 1943, zakończenie roku szkolnego. Jerzy Kraśniewski - szósty od prawej, w górnym rzędzie.
KONIEC
Widziane z krzesła Honorowego Prezesa
Andrzeja Targowskiego
Andrzeja Targowskiego
Po 72 rocznicy PW 44’
Zwrot władz w ocenie PW. Polityka władz
polskich w 2016 r. akcentuje historyczny dorobek Polski, zwłaszcza bohaterskie
wielkie zrywy powstańcze i małe kontynuacje powstańcze tzw. „żołnierzy
wykluczonych.” Nas oczywiście interesuje opinia władz na temat PW 1944, które
znamy z autopsji.
Według nowej opinii polskich władz
PW nie dopuściło ZSSR do zajęcia Beneluxu i Francji w 1945 r. Tak było w
1920 r. kiedy marszałek Tuchaczewski okrążał od północy Warszawę, kierując się
na Berlin. Ale Polacy go pobili. Natomiast w 1945 r. podział Europy został
dokonany w 1943 r. w Teheranie a następnie przypieczętowany w Jałcie w lutym
1945 r. Podział ten był przestrzegany tak przez Stany Zjednoczone jak i przez
ZSRR. Czego dowodem jest wycofanie amerykańskiego zwycięskiego wojska z
Czechosłowacji, gdzie je zaprowadził dzielny ale i niesubordynowany generał
George Patton. Miało to miejsce przed zdobyciem Berlina. Ten „przywilej”
prezydent Truman zostawił Stalinowi, czyli czekał na niego nad Łabą aż
podciągnie ze swoim wojskiem i weźmie swój obiecany łup wojenny w Europie. Czyżby
w Polsce zapomniano, że już 6 czerwca 1944 r. Siły Sprzymierzone w tym brygada
pancerna gen. St. Maczka była już we Francji. Czyli na 5 tygodni przed
rozpoczęciem naszego Powstania. Natomiast w dniu 1 sierpnia 1944 r. Siły Sprzymierzone
wyszły już z Normandii po zwycięskiej serii bitew z Niemcami i parli do
wschodniej granicy Francji. Stalin nie spieszył się na Zachód z rzekomym
zajmowaniem Francji wolał zebrać siły nad Wisłą w prawobrzeżnej-praskiej
Warszawie. Jak by chciał zajmować Francję to mógłby obejść od północy Warszawę
i iść na Berlin i go też obchodząc, podobnie jak Warszawę, by nie tracić czasu i
żołnierzy. Nie zrobił tego, ponieważ
wolał nie sprzeciwiać się Amerykanom, którzy żywili sowieckie wojska i zasilali
je w uzbrojenie i transport. Wybrał strategię zabezpieczenia pewnego łupu w
postaci Centralnej Europy. Dlatego też nie zrobił z Polski 17-republiki,
ponieważ nie chciał mieć kłopotów z Polakami, których nie cierpiał ale
doceniał. Brał co pewne. Nie był leninowskim doktrynerem, chyba nawet nie był
prawdziwym komunistą. Był raczej bezwzględnym i psychopatycznym dyktatorem, w
czym się lubował i pasjonował. Stalin był klasycznym dyktatorem i dlatego
utrzymał się u władzy 30 lat, natomiast Hitler był klasycznym doktrynerem i
utrzymał się u władzy tylko 12 lat.
Inna obecna opinia władz widzi
pozytywy w wojnach. Opinia ta jest formułowana w związku z organizowaniem
muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. To prawda, że są wojny sprawiedliwe i
niesprawiedliwe i prowadzenie tych pierwszych ma pozytywny charakter. Większość
wojen prowadzonych przez Polskę zalicza się do pierwszej kategorii, stąd znane
bohaterstwo Polaków miało pozytywny charakter aczkolwiek jest mnóstwo
przykładów, kiedy należało ich unikać i nie iść na śmierć bezmyślnie. Tak się
składa, że ci co pozytywy widzą w wojnach, nigdy prochu nie wąchali. Zatem
łatwo im przychodzi ferowanie takich opinii. Nam dzieciom Powstania taka opinia
wydaje się śmieszna. W pierwszym dniu Powstania, na placu Narutowicza młodzież powstańcza
szykowała się w biały dzień do ataku na dom w rękach Niemców. Młody Powstaniec
mówi „ale Panie Majorze to samobójstwo.” A na to Major „rozkaz wykonać.” Poszli
do ataku i wszyscy zginęli w ciągu paru minut. Bohaterstwo czy głupota a może
bezmyślna zbrodnia?
Powstanie a Olimpiada w Rio
2016. W amerykańskiej drużynie na 1 medal
"składało się"4 zawodników/czek a w polskiej drużynie aż 22. Tzn. że
nasza wydajność w sporcie jest 5,5 razy niższa. Podczas gdy w PKB (produkt krajowy brutto) wg cen
koszykowych (ppp) Amerykanie są tylko 2 razy lepsi od nas, czyli w gospodarce
zrobiliśmy duży postęp a w sporcie chyba regres. Znaleźliśmy się na 33 miejscu.
Jaki jest zatem związek miedzy PW 44’ a Rio 2016? Chyba w materiale ludzkim. My
polskie dzieci, młodzież i dorośli jesteśmy potomkami ludzi, którzy od 1830 r.
przechodzili niebywałe trudności w życiu materialnym w tym w zdrowotnym, co
wyraźnie teraz odbija się na sporcie. Jeśli chodzi o „głowę” to doganiamy
Amerykanów ale jeszcze mamy zaległości w doganianiu ich w zakresie zdrowotnym,
w tym długości życia. Ponieważ Polacy żyją od Amerykanów o 2 lata krócej, za
PRL żyliśmy o kilka lat krócej od nich. Postęp. Wszakże żyjemy w Polsce od 71
lat w pokoju. Niebywałe.
KONIEC
Link do wywiadu Profesora Targowskiego
W poprzednim numerze Biuletynu zamieściliśmy tymczasowy link do wywiadu jaki udzielił profesor Andrzej Targowski programowi TVN24: Inny Punkt Widzenia. Powyższy link już nie funkcjonuje. Zapraszamy do obejrzenia wywiadu klikając tutaj i wybierając pozycję: Andrzej Targowski.
Od Redakcji:
Jest to szesnasty, sierpniowy numer naszego Biuletynu. Zapraszamy członków Stowarzyszenia do współuczestnictwa w redagowaniu Biuletynu. Zapraszamy do redagowania rubryk, nadsyłania notek, komentarzy.
W załączniku do dzisiejszego mejla znajduje się deklaracja członkowska Stowarzyszenia. Prosimy o wypełnienie jej (jeśli jeszcze takiej deklaracji nie otrzymaliśmy) i odesłanie do Zarządu albo mejlowo albo pocztą. W przypadku użycia drogi mejlowej nie wymagamy własnoręcznego podpisu, natomiast w przypadku wysyłania pocztą prosimy o jego dokonanie. Przypominamy że składka członkowska jest dobrowolna.
Adres korespondencyjny Stowarzyszenia: Ul. Igańska 26 m. 38, 04-083 Warszawa.
Ważne:
Zarząd Stowarzyszenia rozważa zorganizowanie w październiku 2017 sesji naukowej "Powojenne losy dzieci Powstania".
1. Prosimy o opinie co do celowości zorganizowania takiej sesji.
2. Przedsięwzięcie takie nie uda się bez współuczestnictwa naszych członków. Apelujemy o zgłaszanie się wolontariuszy.
Uwagi dotyczące obchodów 72-ej rocznicy Powstania. Część I (Komentarz okazał sie za długi, aby mógł być przyjęty w całości, stąd podział na 2 częśći)
OdpowiedzUsuńUwagi te ukazują się z opóźnienie w stosunku do daty rocznicy. Nosiłem je w sobie od 1-ego sierpnia, jednak nie miałem czasu, aby je wcześniej napisać. Myślę, że nie straciły one mimo tego na aktualności. A poza tym problem nie znika, bo za rok będzie przecież kolejna rocznica.
Informacja Polskiego Radia
Wygłaszany w poprzednich latach Apel Poległych został w tym roku zastąpiony Apelem Pamięci. Jego tekst uzgodnili przedstawiciele resortu obrony narodowej i powstańców warszawskich.
Zostali w nim wymieniani nie tylko ci, którzy polegli, ale także np. dowódcy powstania warszawskiego, którzy zmarli śmiercią naturalną. Dodana została także grupa kilku osób, które "przez dziesiątki powojennych lat nie szczędziły wysiłków, by pamięć o powstańczym zrywie nie uległa zatarciu. Upokarzani i represjonowani przez siły zmierzające do wykorzenienia tradycji niepodległościowej nie wahali się utrwalać ją i przekazywać kolejnym pokoleniom".
Apel poległych i apel pamięci przeprowadza się z okazji świąt państwowych i wojskowych oraz rocznic historycznych wydarzeń. Apel poległych to uroczyste odczytanie nazwisk żołnierzy poległych za ojczyznę, w celu uczczenia ich pamięci. O apelu pamięci mówimy, kiedy w jego treści przywoływane są osoby związane z wydarzeniem historycznym, które nie poległy w boju. Przypisek mój: Jest to prawdopodobnie definicja własna autora (ów) komunikatu; nie znalazłem hasła „apel pamięci” w materiałach źródłowych.
Fragment przemówienia wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich Zbigniewa Galperyna (cytuję za Polskim Radiem)
W tym roku po raz pierwszy lista pamięci została rozszerzona przez MON o nazwiska pięciu osób zasłużonych dla kultywowania etosu powstania warszawskiego. - Jedni nazywają tę zmianę szerokim kompromisem, inni - optymalnym rozwiązaniem, a jeszcze inni - strategicznym sukcesem. Żadne z tych słów nie jest właściwe. Nam przyświecała jedynie myśl, aby obchody naszej powstańczej rocznicy nie były pozbawione godnej i tradycyjnej oprawy wojskowej i żeby nie doprowadzić do eskalacji szalejących emocji, jakie sprawie towarzyszą od kilku miesięcy.
Uwagi dotyczące obchodów 72-ej rocznicy Powstania. Część II (Komentarz okazał sie za długi, aby mógł być przyjęty w całości, stąd podział na 2 częśći)
OdpowiedzUsuńMoje uwagi
Zastąpienie Apelu Poległych Apelem Pamięci jest dla mnie wykorzystywaniem śmierci blisko 200 000 warszawiaków, żołnierzy i cywili do osiągnięcia doraźnych celów politycznych partii, która aktualnie sprawuje w Polsce władzę. Jest to odejście od czystej, bezdyskusyjne sytuacji, w której oddaje się cześć tym, którzy zginęli. Otwiera na przyszłość pole do przetargów i przepychanek dotyczących tego, kto ma (może) znaleźć się w gronie osób wymienianych w Apelu Pamięci, a kto nie. Nie można też wykluczyć, że osoby włączone przez jedną grupę sprawującą władze mogą być usunięte przez inną grupę, która będzie sprawowała władzę po tej. Może też się wydarzyć, że w przyszłości odejdzie się od Apelu Pamięci i wróci do Apelu Poległych. Wszystko to jest żałosnę i godzi w pamięć tych, których chcemy uczcić.
Oczywiście, że ludziom, którzy „nie szczędzili wysiłków, by pamięć o powstańczym zrywie nie uległa zatarciu” (cytat z komunikatu Polskiego Radia) należy się uznanie i szacunek. Ale czy tylko im ? A co z tymi, którzy wzbogacili nasza wiedzę o Powstaniu – naukowcom historykom ? A co z pisarzami, dziennikarzami, poetami, plastykami, którzy przez swoją działalność i twórczość przyczynili się nie tylko do pielęgnacji, ale do rozwinięcia pamięci i zainteresowania Powstaniem ? A może jeszcze komuś, jak np. ludziom, którzy przeciwstawiali się prześladowaniom uczestników Powstania przez władze PRl-u, ludziom, którzy starali się zapewnić godziwe warunki życia inwalidom Powstania ? Gdzie postawić granicę ? Gdzie się zatrzymać ? Kto ma o tym decydować komu należy się być włączonym do Apelu Pamięci, a komu – nie ? Apel Poległych nie pozostawiał tu żadnych wątpliwości; zastąpienie go Apelem Pamięci, to jak otwarcie starożytnej puszki Pandory, nie mówiąc o tym, że jest to krzywdzące dla tych wszystkich, którzy zginęli w Powstaniu - że ich śmierć wykorzystywana jest do gry politycznej.
Przeżyłem Powstanie. Mam w oczach, w pamięci i w sercu śmierć ludzi, który ginęli wokół mnie. Czuję, że winien jestem im wszystkim, aby to napisać.
Jerzy Bulik, Kanada
Z szacunkiem przyjmujemy uwagi p. Jerzego Bulika dotyczące obchodów 72 rocznicy Powstania Warszawskiego.
OdpowiedzUsuń